Via Appia - Forum

Pełna wersja: Numer [+18] (CAŁOŚĆ)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22
(31-10-2019, 17:17)Gunnar napisał(a): [ -> ]Nie znałem wcześniej tego słowa.
Potoczne określenie na mięśnie przywodzące ud Smile

(31-10-2019, 17:17)Gunnar napisał(a): [ -> ]Z lokalizacji Xeragenu w północnych Niemczech, wnioskuję, że znajdują się w klimacie umiarkownaym, na naszej szerokości geograficznej. Przez 300 lat musieli trochę zmienić dobowe odliczanie godzin, jeśli zimowe słońce ma wstać w okolicach 4 rano.
Big Grin Uwielbiam Twoją uważność w takich kwestiach. Poprawiłam na 7.00 Wink

(31-10-2019, 17:17)Gunnar napisał(a): [ -> ]No i zmienił. Zamach na Klemensa utrącił wspólnego wroga, a Roxanę wepchnął w ramiona Troiana. Wychodzi na to, że wszystkiemu winny jest łowca Big Grin
Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle Big Grin 

Skorzystałam ze wszystkich sugestii, poza wariantem, na razie zostawiam, jak było.

Wizyta Łowcy w Sorcie już całkiem niedługo. A kwestia poszerzającej się świadomości Fredericy też nie zostanie bez echa.

Dzięki za wizytę.
Pozdrawiam Smile
Czuł, że zamykają mu się oczy. Czterdzieści pięć godzin w pionie napędzanym kawą i papierosami, zaczynało odbijać się na efektywności. Spojrzał na zegar i powtórzył sobie, tak jak kilkanaście razy w ciągu ostatnich trzydziestu minut, że jeszcze tylko maksymalnie godzina, albo dwie. Opierał się o zewnętrzną ścianę pomieszczenia socjalnego, zajmując oczy liczeniem ciężarówek. Podjeżdżały na betonowy plac, oddalony o sto pięćdziesiąt metrów. Potężne latarnie oświetlały żołnierzy przeprowadzających rozładunek i załadunek. Duncan pomyślał, że uwijali się tak, jakby mieli motorki w dupach. Podejrzewał, że każdy z nich właśnie zszedł ze zmiany i odwalał ostatnie obowiązki przed oddelegowaniem do kwatery. Cholernie im zazdrościł. Syknął, kiedy popiół z papierosa sprószył się na palce. Strzepnął dłoń, wyrzucił peta i zdecydował, że wypije kolejną kawę, ale najpierw wyśle stosowne ponaglenie do jednostki transportowej. Czekali na jeszcze cztery ciężarówki. Nie było mowy o wyjeździe, póki nie przeładują wszystkiego. Roboty poniżej trzeciej kondygnacji wymagały stosownego przygotowania. Nie miał zamiaru zawracać, bo czegoś brakowało. Odepchnął się od ściany, rzucił okiem na chwilowo pustą dyżurkę, na skręcony drut kolczasty nad swoją głową i na wybrakowaną kostkę pod nogami. Dziwne uczucie bycia obserwowanym narastało, ale je od siebie odpychał. Wydawało mu się paranoiczne. Wszedł na pierwszy stopień schodów prowadzących do socjalnego. Nie wydał żadnego dźwięku, czując, że traci władzę w nogach. Oczy schowały się do wnętrza czaszki, a ciało ogarnął chwilowy bezwład. Zarejestrował, że szoruje wierzchem buciorów po podłodze, ciągnięty na środek pomieszczenia. Nie wiedział, kto go tak załatwił, ale miał pewność, że był cholernie szybki. I cichy. Nacisnął odpowiedni punkt i koncertowo go rozbroił. Jebany profesjonał. Otrzeźwiał, gdy przyrżnął w ścianę potylicą, siłą postawiony do pionu. Złapał nadgarstek uciskający krtań i wierzgnął, wymierzając kopniak w powietrze. Znieruchomiał, wpatrując się w Adriana Grossa. Faceta, który od roku nie żył. Zobaczył dłoń uniesioną w czymś, co mogło być pokojowym gestem, a potem palec, który tamten położył na ustach. Skinął głową. Gross odpuścił, a on przez moment chwiejnie balansował przy ścianie. Potem zaczął rozmasowywać szyję. Nie zadawał pytań. Po prostu patrzył.
Łowca rozejrzał się po pokoju socjalnym. Był taki, jak go zapamiętał. Prycza, taboret, ława z popielnicą na środku. Okratowane szyby, ta sama, idiotyczna zasłona prysznicowa na plastikowych kółkach. Za krótka, bo zawsze było widać łydki. Nawet pachniało identycznie. Dymem i ostrą wonią męskiego żelu pod prysznic, najtańszego, jaki dało się kupić bez ryzyka poparzeń skórnych. W Sorcie niewiele się zmieniało. Na lepsze chyba nigdy. Przysunął taboret i usiadł naprzeciwko oficera. Duncan spodziewał się odgłosu szorowania po podłodze, a potem uświadomił sobie, jakie to było idiotyczne. Gross był cholernym, bezdźwięcznym sukinsynem. Wciąż się na niego gapił, na chwilę zapominając o dyżurce i fakcie, że za moment przestanie być pusta, bo kadet wróci ze zwyczajowego szczania.
- Mam do ciebie interes. – Nawet mówił tak, jak zawsze. Niewyraźnie, przeciągle. McGregor poczuł standardową mieszankę złości i obawy, którą wyzwalał w nim mężczyzna. Pokręcił głową.
- Dużo tutaj widziałem, ale odwiedzin martwiaka jeszcze nigdy. Od roku trąbią, że żresz ziemię. Puścili dokumenty, cały Sort myśli, że zostałeś na kondygnacji zero. Zablokowali twoją kartę i rozdali zlecenia, które były w kolejce. O co tu kurwa chodzi? – zapytał. Miał ochotę na kolejnego papierosa, ale nadal nie mógł się ruszyć. Adrian też nie zmienił pozycji, patrząc na niego w ten sam sposób, co zawsze.
- Potrzebuję, żebyś znalazł chłopaków. – Dla Duncana nie musiał mówić niczego więcej. Rozumiał słowa znalazł i słowo chłopaków. Wiedział, co to był za interes i zdecydował, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Zaczął kręcić głową.
- Nie do zrobienia. Słyszałem o nich rok temu, kiedy chcieli zjechać na dół, żeby odebrać twoje ciało. Zarząd się nie zgodził, wrócili do roboty. Nie wiem gdzie kto jest. Ivan został na miejscu, ale jego raczej nie szukasz. – Zauważył, że szczęka Grossa odrobinę zmieniła położenie. Nie zauważył mocniej zaciśniętych pięści. Temat byłego opiekuna zawsze był tematem zapalnym. Postanowił, że jednak zapali papierosa. Nawet poczęstował swojego gościa, ale w odpowiedzi dostał tylko to cholerne spojrzenie. Poczuł się przyciskany, chociaż nawet nie zaczęło się wywieranie wpływu. Duncan znał te techniki bardzo dobrze. Sam wolałby ich nie doświadczyć.
- Gdybyś nie umiał tego zrobić, to bym tu nie przyjechał. – Adrian nie miał zamiaru mu odpuścić. Nie w momencie, kiedy wszedł do Sortu nie mając pewności, czy stąd wyjdzie. Póki co wszystko poszło zgodnie z planem, ale rzeczywistość zwykle pieprzyła się dość nieoczekiwanie. – Chcę, żebyś… – nie dokończył. Wstał, słysząc trzask drzwi od dyżurki i bezgłośnie wsunął się za zasłonę prysznica. Dla Duncana było więcej niż oczywiste, że nie może wpuścić kadeta głębiej, niż za próg pomieszczenia. Zwalczając odrętwienie nóg stanął przy wejściu, uprzednio wywalając papierosa na ziemię. Adrian poczuł ruch chłodniejszego powietrza i usłyszał wymianę zdań.
- Panie oficerze, dzwonili, że opóźniają transport dwóch ciężarówek. – Chłopak musiał być młody, świeżo przyjęty. Miał w głosie nutkę służalczości, jednocześnie wydając się dziwnie niepokornym. Większość kadetów brzmiała w taki sposób, zanim wytępili wazeliniarstwo i utemperowali charaktery, tworząc żołnierzy bez osobowości. Usłyszał soczyste „kurwa mać” Duncana i wyczuł, że przesunął dłonią po twarzy, albo położył ją na kark. Zaraz potem miał wrażenie, że chłopak się uśmiechnął. Usłyszał ten uśmiech w jego głosie i miał pewność. – Panie oficerze, zawsze są plusy. Dodatkową godzinę można ciekawie spożytkować.
- Arek, na razie wypierdalaj. Jestem zajęty, muszę pomyśleć, podzwonić. Idź i obserwuj, co z rozładunkiem. – Warknięcie Duncana było mniej zdecydowane, niż powinno, a uzasadnienie stanowczo za długie. Dodatkowo, chłopak zaśmiał się, zanim wyszedł. Adrian jeszcze piętnaście sekund obserwował popękany odpływ, a potem wrócił na swoje miejsce.
- W końcu polecisz za dymanie rekrutów. Zawsze ci to mówiłem – stwierdził mimochodem, zaraz wracając do głównego tematu. – Potrzebuję, żebyś znalazł chłopaków i powiedział, że muszę ich zebrać w jednym miejscu. Powiedz, że tego nie ma. Że chipu nie ma – poinstruował. Duncan odwrócił głowę w jego stronę, do tej pory uparcie wpatrzony w drzwi.
- Jakiego „chipu nie ma”? O czym ty gadasz? Kurwa, to jebane szaleństwo. – Znowu zaczął trzeć twarz. Przez chwilę wyglądał jak Azjata, kiedy naciągnął dłońmi skórę na skroniach. – Z jakiej w ogóle racji mam to dla ciebie robić? Takie kontakty śmierdzą, człowieku. Ktoś mnie wysprzęgli i polecę.
- No to nikomu o tym nie mów. – Dla Adriana te argumenty były idiotyczne. – Oficer twojej klasy ma dojścia. Zwłaszcza oficer, którego przeniesiono z Sortu Dziewiątego. – Obserwował, jak zmienia mu się twarz. Chodząca grdyka, ściągnięte wargi, usztywnione policzki. – Możesz to dla mnie zrobić, bo byłem całkiem dobrym opiekunem. Bo nie odjebałem cię, kiedy przestałeś dawać radę, tylko pisałem pierdolony raport o przeniesienie. Bo siedzisz tutaj, jebiesz młodocianych i nikt cię za to nie przetrącił – wyjaśnił. Widział, że Duncan niezdarnie szuka zapalniczki. Oklepywał kurtkę i wywalał kieszenie. Gross wstał, postawił popielnicę na taborecie i podszedł bliżej. Rudzielec zastygł z paczką fajek w dłoni, omijając wzrokiem jego spojrzenie.
- Na kiedy potrzebny ci ten kontakt? – zapytał. Za każdym razem czuł, że z nim przegrywa. Ale między nimi było zbyt dużo prawdy, z której obaj zdawali sobie sprawę, żeby mógł zignorować jego prośbę. Strach był czynnikiem osobnym.
- Jak najszybciej. Znajdź ich i przekaż, jak mają się ze mną skontaktować.
Przez następne sześć minut przekazywał mu szczegółowe instrukcje. Potem McGregor wyszedł pierwszy, żeby zająć młodzika w dyżurce. Adrian poszedł w przeciwną stronę. Z dala od świateł.
 
Pobił własny rekord prędkości, przepruwając rozświetlone miasto. Za każdym razem, kiedy opuszczał mury Sortu, świat wydawał się piękny. Niekiedy za tym tęsknił. Będąc na wolności, przyzwyczaił się na tyle, żeby widzieć, jak wyglądał naprawdę. Pochylił się nad kierownicą, przecinając skrzyżowanie i wbrew przepisom skręcił w lewo. Nie próbował skracać trasy, chciał mieć czas na nie myślenie. Nie miał pewności, czy podjął dobrą decyzję, ale teraz nie był w nastroju na filozoficzne pierdoły. Dopóki jechał, mógł się nie zastanawiać. Skrzyżowane ulice nad jego głową wyglądały jak betonowe macki ośmiornicy. Docisnął gaz, strzałka prędkościomierza zawahała się na końcu skali, silnik pracował głośniej. Zwolnił dopiero w momencie, kiedy zjechał na drogi wewnętrzne pomiędzy molochami. Zatrzymał motocykl w uliczce obok budy gastronomicznej, w której tej nocy niczego nie zamówił. Oparł się o maszynę, wyciągnął telefon i napisał krótką wiadomość do dziewczyny.
„Wróciłem.”
Zignorował głosy po lewej, dźwięk plastikowych żetonów na podstawce i szelest toreb z fast foodem na wynos. Zgrzyt od strony śmietników przykuł jego uwagę, tak samo jak zmarniały kundel, który wylazł spomiędzy nich. Początkowo poczuł standardową mieszankę niepoprawnej nostalgii, która wywoływała furię. Miał dziwny smak na języku, ta jakby rozpuścił w ustach tabletkę aspiryny, a potem przełknął to wrażenie. Pies obwąchiwał koła motocykla. Podniósł łeb, z rozchylonego psyka wisiał siny język. Przez długą chwilę, na tyle długą, żeby jego ogon przestał się poruszać, wymieniali między sobą spojrzenia. Potem Adrian ukucnął i z bardzo dziwnym wyrazem twarzy dotknął siwego łba. Zacisnął palce w sierści na karku, niezdarnie poklepał wystające żebra. Kundel usiadł, zadowolony z przebiegu sytuacji. Dyszący pysk miał na poziomie twarzy Łowcy, kompletnie nieświadomy cudu, którego stał się świadkiem. Mężczyzna poczuł wibrację telefonu i wyjął go z kieszeni, drugą rękę opierając na grzbiecie zwierzęcia.
„Wiem.”
Zrozumiał, że znowu go nawigowała. Tym razem czuł złość tylko przez chwilę, zanim wyparła ją inna emocja. Rozumiał jej intencję. Ta intencja zmieniała wszystko.
Dosłownie wszystko.
 
*~*~*
 
Mimo, że Clyton się uśmiechał, Olek nadal wyglądał niewyraźnie. Widział go na ekranie telefonu i nie mógł oderwać wzroku od niebieskiego czepca, który miał na głowie. Wydawał mu się niebezpieczny, jakby był zapowiedzią czegoś potwornego. Siateczka rurek i przewodów, które odchodziły z karku blondyna wyglądała jeszcze bardziej niepokojąco. Najgorsze były jego oczy. Oczy maszyny w zestawieniu z uśmiechem człowieka, łączyły całość w twarz czegoś, co należało określić jako wynaturzenie. Rudzielec nie chciał myśleć o nim w ten sposób, ale proces, na który się zgodzili, nieuchronnie prowadził do tego scenariusza.
- Poznałem nową grę. – Clyton uczył się rozmawiać na temat swoich spraw, chociaż wciąż wolał słuchać, co mężczyzna miał mu do powiedzenia. Był elementem normalnego życia, które na chwilę zostawił, ale do którego miał wrócić. Musiał wrócić. – Nazywa się tajski poker – kontynuował. – Trzeba oszukiwać więcej, niż w tym normalnym, ale trochę już umiem – stwierdził, migocząc oczyma intensywniej, niż normalnie. M-0 filtrował przez siebie jego emocje, nie do końca umiejąc je zignorować. Czasami odbijały się w twarzy, albo w gestach. Clyton pomyślał, że powinni rozmawiać trochę częściej. Olek się uśmiechnął, ale to wciąż był blady uśmiech.
- Jak wrócisz, to musisz mi pokazać – powiedział, cały czas wracając wzrokiem do przewodów. Blondyn skinął głową, w czepcu na czaszce odbiły się światła jarzeniówek. Mężczyzna zauważył, że odwrócił głowę, chyba patrząc w kierunku wejścia.
- Na razie muszę przerwać. Skontaktuję się z tobą. – Rozłączył się, nie czekając na pożegnanie. Widocznie sprawa była pilna. Mimo wszystko, Olek spędził ponad dwie minuty, wpatrując się w czarny ekran przerwanej projekcji. Czuł, że coś jeździ mu po brzuchu. Coś bardzo nieprzyjemnego.
Troian Schindler podszedł do łóżka, a Clyton odłożył tablet na szafkę, która imitowała nocny stolik. Poza sprzętem i pakietem saszetek nie było na niej nic innego. Wymienili standardowe powitania. Nie było pytań o wyniki. Mężczyzna dostawał wszystkie raporty, zanim schodził do laboratorium. Doskonale znał stan swojego pacjenta.
- Jak wyglądają sprawy? – zapytał. M-0 odwrócił głowę w stronę stacji. Nośnik, który Schindler przyniósł kilka dni wcześniej, nadal tam był.
- Udało mi się opracować trzy prototypy. Wszystkie dane zapisuję w chmurze, możesz mieć do niej dostęp po zalogowaniu się odpowiednim hasłem – wyjaśnił.
- Dlaczego nie przekazałeś tych informacji laborantom? – W głosie Troiana nie było pretensji. Raczej ciekawość. Odpowiedź go usatysfakcjonowała.
- Myślałem, że te informacje nie są dostępne dla wszystkich.
Skinął głową. Poprosił go o hasło. Clyton zauważył migotanie na masce androida, który podążał za Schindlerem jak cień. Najprawdopodobniej wszystkie informacje zostały już pobrane, pogrupowane i bezpiecznie przechowane na wewnętrznym serwerze. Potem nastąpiła seria kilku grzecznościowych pytań. Troianowi nie podobało się spojrzenie, które wydawało się przewidywać, co za chwilę nastąpi. Znacznie później zastanawiał się, czy M-0 był świadom, że ta historia musi potoczyć się w konkretny sposób. Ktoś mógłby stwierdzić, że wtedy by do niego nie przyszedł. Miał inne zdanie, wiedząc, że istnieją takie rodzaje desperacji, które niwelują rozsądek. Kiedy wstał, pacjent wstał zaraz za nim. Miał bose stopy i koszulę zawiązaną na plecach. Przez chwilę obaj odnosili wrażenie, że uścisną sobie dłonie, ale to się nie wydarzyło. Blondyn obserwował, jak Schindler opuszcza pomieszczenie. Gdy zamknęły się drzwi, uniósł wzrok, widząc oczyma rzeczy, których nie dało się zobaczyć. Na ścianach elipsy na chwilę przestały poruszać się wyładowania. Ustawienia zostały zresetowane, kod zmieniony. Wewnątrz czaszki usłyszał krótki dźwięk, jakby wyłączyła się pracująca maszyna. Poczuł strach, a potem gwałtowne miotanie, kiedy M-0 zrozumiał, co się stało.
W wyciu, które wypełniło mu czaszkę, Clyton podszedł do wyjścia, uniósł dłonie i dotknął drzwi opuszkami palców. Cofnął je, czując na skórze delikatne kopnięcie prądu. On też zrozumiał. Patrzył za Schindlerem, który nie odwrócił się ani razu.
 
*~*~*
(03-11-2019, 11:19)Eiszeit napisał(a): [ -> ] 
Adrian też nie zmienił pozycji, patrząc na niego w ten sam sposób, co zawsze.
(...)
Póki co wszystko poszło zgodnie z planem, ale rzeczywistość zwykle pieprzyła się dość nieoczekiwanie.
Takie brutalne i takie życiowe Big Grin


(03-11-2019, 11:19)Eiszeit napisał(a): [ -> ] – Chcę, żebyś… -(krótka pauza) nie dokończył.
(...)
Za każdym razem, kiedy opuszczał mury Sortu(przecinek?) świat wydawał się piękny.
(...)
Nie miał pewności(przecinek?) czy podjął dobrą decyzję, ale teraz nie był w nastroju na filozoficzne pierdoły. Dopóki jechał, mógł się nie zastanawiać. Skrzyżowane ulice nad jego głową wyglądały jak betonowe macki ośmiornicy. Docisnął gaz, strzałka prędkościomierza zawahała się na końcu skali, silnik pracował głośniej. Zwolnił dopiero w momencie, kiedy zjechał na drogi wewnętrzne pomiędzy molochami. Zatrzymał motocykl w uliczce obok budy gastronomicznej, w której tej nocy niczego nie zamówił. Oparł się o maszynę, wyciągnął telefon i napisał krótką wiadomość do dziewczyny. 
„Wróciłem.” 
Zignorował głosy po lewej, dźwięk plastikowych żetonów na podstawce i szelest toreb z fast foodem na wynos. Zgrzyt od strony śmietników przykuł jego uwagę, tak samo jak zmarniały kundel, który wylazł spomiędzy nich. Początkowo poczuł standardową mieszankę niepoprawnej nostalgii, która wywoływała furię. Miał dziwny smak na języku, ta jakby rozpuścił w ustach tabletkę aspiryny, a potem przełknął to wrażenie. Pies obwąchiwał koła motocykla. Podniósł łeb, z rozchylonego psyka wisiał siny język. Przez długą chwilę, na tyle długą, żeby jego ogon przestał się poruszać, wymieniali między sobą spojrzenia. Potem Adrian ukucnął i z bardzo dziwnym wyrazem twarzy dotknął siwego łba. Zacisnął palce w sierści na karku, niezdarnie poklepał wystające żebra. Kundel usiadł, zadowolony z przebiegu sytuacji. Dyszący pysk miał na poziomie twarzy Łowcy, kompletnie nieświadomy cudu, którego stał się świadkiem. Mężczyzna poczuł wibrację telefonu i wyjął go z kieszeni, drugą rękę opierając na grzbiecie zwierzęcia. 
„Wiem.”
Zrozumiał, że znowu go nawigowała. Tym razem czuł złość tylko przez chwilę, zanim wyparła ją inna emocja. Rozumiał jej intencję. Ta intencja zmieniała wszystko. 
Dosłownie wszystko. 
Jeszcze przypomniało mi się, że sort 9 wyprodukował sześciu socjopatów. Trochę mało Big Grin
Jak na osobny, tajny projekt, spodziewałbym się bardziej licznej próby, w okolicach dwudziestu. Choć może było tak, że początkowo wzięli dwudziestu ale "szkolenie" przeżyło tylko sześciu. W zasadzie byłoby to logiczne w stosunku do metod jakie stosowali.
Domyślam się też, że po ich "wyprodukowaniu" projekt zamknięto, inaczej byłyby inne grupy łowców, z kolejnych roczników.
Choć z drugiej strony, łowca mówi, ze sam był opiekunem. Wychodzi , że są kolejne pokolenia a ta szóstka to tylko z jego rocznika.

Widzę tendencję do uczłowieczania bohatera, poprzez stosunek do psów i brania pod uwagę intencji innych osób (troska Federicy). O ile rozwój relacji międzyludzkich jest powolny i klarowny, to stosunek do zwierząt wygląda na taki dodatkowy element, mający wzmacniać przekaz o przemianach wewnętrznych. Oczywiście, jako miłośnik psów, zaliczam to na plus. Jestem ciekaw, czy "uczłowieczanie" będzie oddziaływać tylko na jego kontakty z dziewczyną, czy przeniesie się także na relacje z innymi ludźmi, co do których krzywdzenia nigdy nie miał skrupułów. 


(03-11-2019, 11:19)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Czasami obijały(odbijały, objawiały?) się w twarzy, albo w gestach. Clyton pomyślał, że powinni rozmawiać trochę częściej. Olek się uśmiechnął, ale to wciąż był blady uśmiech. 
- Jak wrócisz, to musisz mi pokazać – powiedział, cały czas wracając wzrokiem do przewodów. Blondyn skinął głową, w czepcu na czaszce obiły (odbiły) się światła jarzeniówek. Mężczyzna zauważył, że odwrócił głowę, chyba patrząc w kierunku wejścia. 
(...)
- Myślałem(przecinek) że te informacje nie są dostępne dla wszystkich. 
(...)
Przez chwilę obaj donosili(odnosili) wrażenie, że uścisną sobie dłonie, ale to się nie wydarzyło. Blondyn obserwował, jak Schindler opuszcza pomieszczenie. Gdy zamknęły się drzwi(przecinek) uniósł wzrok, widząc oczyma rzeczy, których nie dało się zobaczyć. Na ścianach elipsy na chwilę przestały poruszać się wyładowania. Ustawienia zostały zresetowane, kod zmieniony. Wewnątrz czaszki usłyszał krótki dźwięk, jakby wyłączyła się pracująca maszyna. Poczuł strach, a potem gwałtowne miotanie, kiedy M-0 zrozumiał, co się stało. 
W wyciu, które wypełniło mu czaszkę, Clyton podszedł do wyjścia, uniósł dłonie i dotknął drzwi opuszkami palców. Cofnął je, czując na skórze delikatne kopnięcie prądu. On też zrozumiał. Patrzył za Schindlerem, który nie odwrócił się ani razu. 
Jak można było się spodziewać, został wykorzystany. Ale, że wirus dał się oszukać? Pewnie jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

Czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam Smile
(04-11-2019, 20:48)Gunnar napisał(a): [ -> ]Jeszcze przypomniało mi się, że sort 9 wyprodukował sześciu socjopatów. Trochę mało Big Grin
Jak na osobny, tajny projekt, spodziewałbym się bardziej licznej próby, w okolicach dwudziestu. Choć może było tak, że początkowo wzięli dwudziestu ale "szkolenie" przeżyło tylko sześciu. W zasadzie byłoby to logiczne w stosunku do metod jakie stosowali.
Domyślam się też, że po ich "wyprodukowaniu" projekt zamknięto, inaczej byłyby inne grupy łowców, z kolejnych roczników.
Choć z drugiej strony, łowca mówi, ze sam był opiekunem. Wychodzi , że są kolejne pokolenia a ta szóstka to tylko z jego rocznika.

Widzę tendencję do uczłowieczania bohatera, poprzez stosunek do psów i brania pod uwagę intencji innych osób (troska Federicy). O ile rozwój relacji międzyludzkich jest powolny i klarowny, to stosunek do zwierząt wygląda na taki dodatkowy element, mający wzmacniać przekaz o przemianach wewnętrznych. Oczywiście, jako miłośnik psów, zaliczam to na plus. Jestem ciekaw, czy "uczłowieczanie" będzie oddziaływać tylko na jego kontakty z dziewczyną, czy przeniesie się także na relacje z innymi ludźmi, co do których krzywdzenia nigdy nie miał skrupułów.
Hm, w sumie Adrian odpowiedział na pytanie, ile ich było poza nim, a nie, ilu ich było w ogóle. Podejrzewam, że ogólna liczba mogła być większa. Ale Łowca był jednym z ostatnich, których wyprodukowali, zanim projekt został zamknięty. Cała specyfika tworzenia absolwentów Sortu Dziewiątego nie zakładała "taśmowej produkcji". Absolwenci są w różnym wieku. Starsi otrzymują rangę opiekuna dla młodszych, ale jak w przypadku Adriana i Duncana, ich różnica wieku nie jest aż tak duża. Kiedy Duncan miał 13 lat, Gross miał 19. Co do przeżywalności, w ich rozmowie jest mała wskazówka: "Bo nie odjebałem cię, kiedy przestałeś dawać radę, tylko pisałem pierdolony raport o przeniesienie". Podejrzewam, że wielu nie przeżywało szkolenia.

Scena z psem ma wymiar symboliczny. Przez całą powieść jest wspominane, że ma z nimi problem. Takie trochę pojednanie z własnym strachem / metaforyczny krok ku zmianie Big Grin

(04-11-2019, 20:48)Gunnar napisał(a): [ -> ]Jak można było się spodziewać, został wykorzystany. Ale, że wirus dał się oszukać? Pewnie jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Nie pomaga fakt, że wirus i Clyton mają skrajnie różne potrzeby i plany. Przez to obaj są ciągle rozstrojeni, co na pewno ich osłabia. Walka o przewagę jednego nad drugim rozprasza i utrudnia ocenę sytuacji.

Dzięki za korekty, skorzystałam ze wszystkich Smile 
Pozdrawiam Smile
(04-11-2019, 21:48)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Scena z psem ma wymiar symboliczny. Przez całą powieść jest wspominane, że ma z nimi problem. Takie trochę pojednanie z własnym strachem / metaforyczny krok ku zmianie Big Grin 
Ok, jako scena-symbol rozumiem i kupuję. Smile
Sprzątał po kolacji, kiedy jego narzeczona poprawiała makijaż przed lustrem. Z należytą pieczołowitością posegregował odpady i zajął się lampkami, z których pili wodę, zamiast wina. Nienawidził zmywać jej szminki z brzegu kieliszka, ale przemilczał tę niedogodność. Rodzaj szkła był jedną z nieracjonalnych zachcianek Roxany, których ostatnio miała coraz więcej. Znosił to w pokorze, przygotowując grunt pod najprawdopodobniej najważniejszą rozmowę, jaka miała mieć między nimi miejsce. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że jego serce bije szybciej, a ciało wysyła znacznie wyraźniejsze sygnały, niż przed rozmową w Sorcie. Wsparł się trzema długimi łykami wody i wrócił do salonu, wygładzając włosy na skroniach. Siedziała przy stoliku kawowym. Zdążyła już otworzyć teczkę. Zatrzymał się w połowie drogi i usiadł na podłokietniku kanapy, opierając dłonie na udach. Czekał. Wydawało mu się, że czytała trzy lata.
Roxana odkładała kartki na prawą stronę, treścią do blatu. Nie dała mu ani jednego sygnału, z którego mógłby wyczytać, jakie ma nastawienie. Wiedziała, że sondował jej głowę, ale nie zwracała na to uwagi. Czuła nic. Pierwszym pytaniem, jakie sobie zadała, było, jak długo przygotowywał się do tego, co jej przedstawił. Kolejnym, dlaczego o niczym wcześniej nie powiedział. Odpowiedź była oczywista. Obawiał się, że nie wyrazi zgody na współpracę. Spojrzała na niego znad papierów, opisujących specyfikację maszyny inkubatoryjnej i przez chwilę szachowali się wzrokiem. Widziała niepewność wypisaną na jego twarzy. Dystans, który narzucił, stał się dla niej korzystny. Nie miała pewności, czy chce go teraz słyszeć, ale na pewno nie potrzebowała dotyku. Wróciła wzrokiem do rysunku i tabeli, w której zanotowano parametry. Zdawała sobie sprawę, kto był zdolny do przygotowania takiej specyfikacji. Nie wiedziała tylko, jaką cenę musiał zapłacił. Odłożyła na bok kolejną kartkę i uświadomiła sobie, że ma przed sobą pustą teczkę. Poruszyła wargami i pokiwała głową, po chwili uśmiechając się w sposób, którego nie znał. Analiza transakcyjna. Odsiew emocji, które w przeciwnym razie wybuchną między nimi jak zdetonowana wodorówka. Zadała pierwsze pytanie.
- Od jak dawna kontrolujesz projekt? – Spokojny głos. Troian był pod wystarczającym wrażeniem, że nie wyszła, ale to zaskoczyło go jeszcze bardziej.
- Od trzech miesięcy – odpowiedział. Miał zamiar czekać na kolejne pytanie. Nie wiedział, w którą stronę chciała skierować swoją argumentację. Łapał się na tym, że jest przygotowany na jej odmowę. Nie miał tylko pojęcia, co powinien zrobić, jeżeli faktycznie mu odmówi. Znowu skinęła głową i pozwoliła im milczeć przez prawie pięć minut.
- Dlaczego zdecydowałeś się go kontynuować? – Wydawało jej się, że zna odpowiedź. Ambicja. Może niewypowiedziana chęć poczucia, że tym razem to on ma pełną kontrolę nad życiem innych ludzi. Usłyszała, że wstał, a chwilę potem pojawił się w jej polu widzenia. Usiadł na krześle naprzeciwko niej i wyciągnął dłoń, żeby dotknąć jej ręki. Nie poruszyła się.
- Widzę w tym potencjał dla firmy. I społeczeństwa. Odpowiednio zrządzany projekt Psychonik jest w stanie przynieść wymierne korzyści Enklawie.
- Ten proces….
- Nie musi tak wyglądać – przerwał jej z pełną świadomością. Spojrzała na niego, a on wytrzymał to spojrzenie. Czuł się tak, jakby dźwigał chmurę gradową. – Jeżeli zgodzisz się ze mną pracować, jestem pewien, że nadasz tej sprawie nową jakość. Jesteś w stanie ulepszyć proces, skrócić go i sprawić, że będzie mniej bolesny dla Obiektów. Opracowałaś przełomową metodę stworzenia próbek, możesz usprawnić całą resztę – mówił. Nie chciał przerwać wywodu, w obawie, że potem nie pozwoli mu dojść do głosu. – Masz odpowiednią wiedzę na temat Obiektu Wzorcowego. Dysponujesz zestawieniami, tabelami porównawczymi i szeregiem badań próbnych, które zrobiłaś najpierw _0046, a potem mnie. – Zobaczył, że skrzywiła się, kiedy określił swoją siostrę kodem, ale o to akurat nie dbał. Najwidoczniej ten temat miał zostać kwestią sporną do samego końca. – Udostępnię ci pełną dokumentację projektu. Będziesz mogła go koordynować, proponować usprawnienia i zmiany, jeżeli uznasz, że coś idzie w kontrze z twoimi założeniami – obiecał. Zdawał sobie sprawę, że brzmi jak sprzedawca, chodzący od drzwi do drzwi, przybrał nawet podobny ton. Jedynie jego oczy były takie, jak zawsze; profesjonalne i chłodne. Nie odwracała wzroku, czekając na to, co jeszcze miał powiedzieć. – Potrzebuję cię, Roxana. Chcę, żebyśmy byli w tym razem – dodał, mocniej ściskając jej dłoń w palcach. Poruszyła swoimi, ale wciąż się nie odezwała. Dał jej chwilę na pozbieranie myśli. Widział, jak pracuje jej twarz, a wzrok wędruje po kątach wspólnego salonu. Ostatecznie padł na stertę dokumentów. Cofnęła dłoń, pozbierała kartki i odwróciła je treścią ku sobie. Przejrzała całość jeszcze raz. Miała wrażenie, że znalazła się w innym miejscu. W dziwnej projekcji własnej głowy, która podsuwała jej obraz dziecka stojącego w próżni. Gdyby spojrzała na scenę z góry, zauważyłaby dwie drogi, a poza nimi pustkę. Nie było wyboru poza ramami, które jej narzucił. Zaraz potem wróciła myślami do niedawnej rozmowy w salonie przedsiębiorstwa. Do uścisku dłoni Maud i gorzkiej pigułki własnego doświadczenia, do której połknięcia chętnie ją zaprosiła. Odłożyła raporty i podniosła wzrok na człowieka, którego, jak przyznała w szczerości przed samą sobą, kochała.
- Chcę stać w tym na równi z tobą, Troian. I oczekuję, że od tej chwili będziesz mnie informował o każdej decyzji, którą masz zamiar podjąć – oświadczyła. Odpowiedział jej uśmiechem, oszczędnym, ale najbardziej prawdziwym, jaki do tej pory widziała. Zszedł z krzesła, ukucnął przed nią i wziął jej dłonie w swoje. Przesunął kciuki po jasnej skórze, ucałował przegub i obiecał, że będzie tak, jak powiedziała. Potem podniósł jej koszulkę i złożył kolejny pocałunek, tym razem na brzuchu, czym, jak dobrze wiedział, powinien ją rozczulić. Wsunęła dłonie w czarne włosy i zamknęła oczy, pragnąc poczuć, że decyzja, którą podjęła, była słuszna.
 
Dał się przekonać do odwiedzenia Xernagenu jeszcze tej samej nocy. Roxana przebrała się w uniform laboratoryjny, co, jak mu się wydawało, sprawiło jej prostą satysfakcję. Widział niepewność w oczach kobiety i w jej ruchach, kiedy zjeżdżali windą pomiędzy piętra uśpionego przedsiębiorstwa. Zapewnił, że projekt, którego współautorką się stała, pracuje całą dobę. Skinęła głową, kotwicząc się na rozważaniach, kogo tam zobaczy. Wyszli na korytarz, trzymając się za ręce. Troian wpisał odpowiedni ciąg cyfr, żeby nie uruchomić alarmu, ale pracownicy i tak zareagowali na ich przyjście. Znała wszystkie twarze, które wychylały się z laboratoryjnych pokoi. Nie mogła zignorować wrażenia, że ci ludzie spodziewali się jej wizyty. Część z nich była rozluźniona, jakby odczuli ulgę, część serdeczna. Większość młodych laborantów, których do tej pory mijała na korytarzach, ukłoniło się jej z szacunkiem. Miała wrażenie, jakby weszli w przestrzeń, w której traktuje się ich na równi z bóstwem, lub wyrocznią. Mężczyzna przedstawiał ją dwoma słowami, cierpliwie pozwalając wymieniać uściski dłoni z wyżej postawionymi naukowcami. Toczyła wzrokiem po pomieszczeniach, próbując nasycić się na zapas widokiem maszyn i struktur, których zaawansowania mogła się jedynie domyślać. Troian widział w jej oczach ten element, którego od dawna tam nie było; naukowej fascynacji. Uznał to za dobry omen. Ostatnim pomieszczeniem, do którego ją wprowadził, było laboratorium z salą monitorującą parametry płodu. Kobieta za biurkiem wydawała się tak spokojna, jakby od dawna była pewna, że sprawy muszą potoczyć się w ten sposób. Przywitała Roxanę serdecznie, jak córkę, oparła dłonie na jej ramionach, a potem na brzuchu, wyraźnie zachwycona. Jego narzeczona po wstępnej konsternacji, nawet się uśmiechnęła. Ten grymas zamarł na jej wargach i stopniowo zniknął, kiedy pokazali jej punkt programu. Najpierw mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu mężczyzny, a potem zrobiła kilka kroków naprzód, stając naprzeciwko maszyny. Wydawało jej się, że oddychała własnym rytmem. Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć szkła, ale po chwili ją cofnęła. Wypełnił ją spokój pomieszany z obawą. Trwała z dłonią zawieszoną w powietrzu, a drugą opartą na podbrzuszu. Nie zdawała sobie sprawy, że patrzy na machinę, która już niedługo wypuści dziewczynkę o jej wargach, oczach i sposobie układania dłoni. Niezależnie co miała przed sobą, miała pewność, że patrzy w przyszłość.
 
*~*~*
 
Nie potrafię Nie jestem w stanie
Clyton usiłował go ignorować. M-0 miotał się we wnętrzu jego głowy, nie potrafiąc zaakceptować faktu, że został uwięziony. Obaj zostali, ale wydawał się nie brać tego pod uwagę. Mężczyzna rozumiał, co się stało. Ustawienia, które nałożono na elipsę zostały zmienione, a kod, który zastosowano, narzucał komendę na M-0. Nie mógł zniszczyć zapory, chociaż posiadał ku temu umiejętności. Takie działanie byłoby sprzeczne z zastosowanymi parametrami. Rozpracowanie rzeczywistości zajęło im cztery doby od nocy, kiedy Roxana została wprowadzona w najważniejszą tajemnicę Xernagenu.
Clyton chodził wokół sali, zadzierając głowę ku górze. Czasami wyciągał rękę, żeby zbadać, czy napięcie jest takie samo w każdym miejscu. Na dłużej zatrzymywał się w okolicy drzwi. Pielęgniarki poza jego więzieniem krzątały się przy swoich sprawach, czasami jeżdżąc obrotowymi krzesłami wzdłuż blatów. Monitory wyświetlały stabilne parametry, nic nie wskazywało na to, że sytuacja ulegnie zmianie. Clyton myślał. Widział przed sobą robaczki kodu, ruchome i surrealistycznie żywe. Widział ich dziury, ich braki.
Nie mogę tego zrobić Komenda sprzeczna
Jesteś podległy. Ograniczony składowymi.
Półświadomie blondyn powtórzył te same słowa, którymi jego lokator lżył go znacznie wcześniej, w czasach, kiedy nic nie zwiastowało takiego zakończenia. Pomyślał, że to nie musi być koniec. Jeszcze raz położył dłoń na wysokości, na której powinna znajdować się klamka. Zignorował mrowienie i skurcz mięśni. Nie zdawał sobie sprawy, że gdyby nie upośledzony ośrodek bólu i przyjemności, odczuwałby te bodźce znacznie mocniej.
Nie możesz
Mogę. Mam wolną wolę.  
Kiedy sformułował tę myśl, poczuł się lekki. Zadarł twarz jeszcze wyżej, szukając luk pozostawionych przez nieudolnego programistę. Tym razem to on pożyczył sobie głowę M-0 i jego nienaturalnie dobry mózg. Odnajdywał się w labiryntach komend instynktownie, chociaż miał wrażenie, że wypełniają go całego. Gdyby ktoś przyjrzał mu się z bliska, zobaczyłby, że widać je w jego prześwietlonych oczach. Skurczył opuszki palców, tak jakby chciał wbić je w powierzchnię elipsy i posortował informacje. Drzwi otworzyły się przed nim bez żadnego dźwięku. Pielęgniarki przez chwilę nie zorientowały się, co się dzieje. Dopiero kiedy stał bosy w połowie podwyższenia, podniosły alarm. Odwrócił głowę w ich stronę. Z elektronicznych pulpitów, na których pracowały wytrysnął snop iskier. Przepalone kable i mrugające wściekle monitory wzmogły panikę i zatrzymały kobiety w połowie interwencji. Patrzyły na niego z przerażeniem i dezorientacją, nie mając odwagi, by się zbliżyć. Z każdym poruszeniem jego oczu umierała kolejna maszyna. Zaczęły mrugać światła. Dwa androidy sunące w jego stronę zmieniły kierunek, żeby odbić się jeden od drugiego, a ostatecznie zatrzymały przy ścianie, uderzając w nią na wzór zaciętego odkurzacza. Odwrócił się i poszedł dalej. Nie czuł zimna na podbiciach stóp, ani tego, że skóra cierpnie przez dziury w byle jak związanej na plecach koszuli. Wiedział, że któraś z kobiet nacisnęła przycisk alarmowy, ale nie było to dla niego ważne. Rozsunął szklane drzwi, nadwyrężając mięśnie oddające mu ostatnią przysługę. W korytarzu było biało i zimno. Jarzeniówki nad jego głową bzyczały, jedna po drugiej zaczynając festiwal mrugania. Tym razem to nie był on. Zatrzymał się, widząc biegnącego w jego stronę Troiana Schindlera. Towarzyszyły mu dwa androidy obronne, na razie zawieszone w komendzie oczekiwania. Mężczyzna zatrzymał się trzy metry od niego, i oczyma próbował objąć całość absurdu, który miał przed sobą. Jego umysł był rozstrzelony pomiędzy zdyscyplinowaniem pielęgniarek, zwolnieniem programistów i uruchomieniem machiny, która miała zablokować potencjalną ucieczkę kodu. Zdawał sobie sprawę, że to możliwy scenariusz. Nabrał pewności, gdy spojrzał w oczy swojego pacjenta. Wydawały się bez wyrazu, ale to była tylko mrzonka. Dopiero teraz zauważył, że miały w sobie więcej emocji i uczucia, niż jego własne.
- Po co to przedstawienie? Muszę cię prosić, żebyś wrócił na salę. Wciąż jesteś osłabiony. Rekomenduję powrót. – Usiłował nie syczeć. Miał wrażenie, że mięśnie jego gardła są zaciśnięte, tak samo jak zęby. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Flara frustracji wybuchła w jego piersi, kiedy blondyn pokręcił głową. W czepcu na jego czaszce odbijało się światło jarzeniówek. Było tak jasno, że obaj wydawali się figurami zawieszonymi w próżni. Troian czuł ten bezwład na każdym centymetrze ciała.
- Wracam do domu. – Clyton nie próbował brzmieć jak maszyna. Nie wiedział, czy było to możliwe, kiedy M-0 wycofał się i zakopał wewnątrz zwojów. Czekał. Jego czujność nie dziwiła mężczyzny, ale obawiał się jej źródła. Pierwszym, co zobaczył, były sińce rozlewające się wokół portów na przedramionach. Przyglądał się im, nie czując bólu. Analizował, w jaki sposób jego krew przepływała pod skórą. Chwilę potem gwałtownie zamigotał i krzyknął, sam siebie zaskakując tym dźwiękiem. Oślepił go nagły rozbłysk bieli pod siatkówką. Wyładowanie przeskakujące z portu na karku do nerwów sprowadziło go na kolana. Ostatni bastion człowieczeństwa manifestował się cierpieniem. Podniósł głowę, wpatrzony w oczy człowieka, który się nad nim znęcał. Twarz Troiana była nieporuszona.
- To wszystko da się jeszcze odwrócić. Możesz wrócić na salę, laboranci naprawią twoje ręce – obiecał. Dla Clytona bardziej interesujący był ten drugi scenariusz. Zamigotał, po chwili kręcąc głową. W odpowiedzi otrzymał promienisty spazm, od którego skurczyły mu się dłonie. Obserwował, jak czujki w opuszkach jedna po drugiej przestają nadawać się do czegokolwiek. Jego stwórca postanowił go popsuć. Obaj wiedzieli, że póki co to tylko przepychanki. Jeszcze raz podniósł wzrok, starając się poruszyć drżącymi palcami. Nie był w stanie. Troian ukucnął, ich twarze zrównały się ze sobą.
- Nie bądź niemądry. Masz przed sobą ogromną szansę. Jesteś czymś niesamowitym. Czymś wielkim. Nie rezygnuj z tego w imię namiastki człowieczeństwa. Nigdy nie będziesz taki, jak oni – powiedział, nadal siląc się na mentorski ton. Przez chwilę blondyn myślał, że mężczyzna wyciągnie rękę i pogładzi go po policzku.
- Nigdy nie czułem się człowiekiem bardziej niż w momencie, gdy porównałem się do ciebie – powiedział. Twarz Troiana odrobinę się wydłużyła. Clyton zamigotał. Schindlerowi wydawało się, że puszczał mechanizm w siatkówkach. W rzeczywistości dochodziło do krótkiej wymiany informacji.
Uciekaj.
Nie
Uciekaj, zanim cię zablokują.
Spotkał się z ciszą. Zamknął oczy, przełknął własny strach i rozgoryczenie i powtórzył:
Uciekaj. Potem ją znajdź. Pomóż jej.
Drgnął i zaskamlał, kiedy prąd przeszedł przez jego głowę i rdzeń ku dołowi. Pierwsze wyładowanie wymierzone w cybernetyczny mózg było potworne. Miał wrażenie, że nie otworzy oczu. Drugi spazm nakazał mu zacisnąć zęby.
- Nie bądź uparty. Pewnych rzeczy nie uda nam się naprawić. – Głos Schindlera dobiegał jak spod wody. Clyton poczuł coś, co było bardziej bolesne od wyładowań. Bardziej bolesne od gotowania rąk i obijania kości. Od utracenia Fredericy. M-0 poruszył się w jego głowie mocniej niż kiedykolwiek przedtem. Jego ciałem szarpnęło, krzyknął, miał wrażenie, że oślepnie od migotania. Troian zerwał się na nogi i zaczął wykrzywiać komendy do nieruchomych androidów. Rozumiał, co się dzieje.
- Blokować! Blokować, kurwa mać!
Clyton rozrzucił ręce i gwałtownie otworzył usta, jakby coś szarpnęło go za przód koszuli. Pomyślał, że pękły mu kąciki warg. Kłapnął zębami, odgryzając koniuszek języka. Zadławił się i odkaszlnął, brudząc brodę i policzki. Zacisnął powieki, wzywając w myślach imiona osób, które wydawało mu się, że kochał. Miał tylko dwie. Słyszał krzyki Schindlera, ryk alarmu i skowyt krzeseł przesuwanych na piętrze. Panikę tłumu ludzi, którzy mieli stracić coś cennego. Coś, za co teraz cierpiał. Otworzył oczy, czując, jak światło wbija się w źrenice i gwałtownie zamrugał. Spojrzał na mężczyznę zawieszonego pomiędzy kolejnymi doniesieniami. Napięcie zdawało się gruchotać jego racjonalizm. Potem padło słowo, którego się obawiał.
Uciekł.
Światła zamigotały, część z nich zgasła na dobre. Maski obu androidów wystrzeliły snopem iskier, kiedy roboty padały na ziemię. Podrygiwały w bieli, automatyczny system po kolei wyłączał wszystkie ustawienia. Przestawały istnieć.
Troian odwrócił głowę i wbił wzrok w twarz blondyna. Uśmiechnął się z niedowierzaniem, widząc coś, co przegapił i za co już zapłacił. Nie ruszył się z miejsca, wysyłając pierwszy ładunek. Czepiec na czaszce pacjenta wydawał się cieńszy, rozciągnięty. Rozpuszczała go temperatura przepalanych układów. Mózg, w osiemdziesięciu procentach cybernetyczny, poddawał się rozpadowi. Jego posiadacz, ciało, które przechowywało ten wątpliwy skarb, zaczęło podrygiwać w konwulsji, wdzięczne, że nie czuje już bólu. Świadome, że przed nim niczego już nie ma.
Clyton Damon umarł na klęczkach, z twarzą zadartą w stronę bzyczących jarzeniówek.
Jego oczy były zielone.
(07-11-2019, 10:37)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Sprzątał po kolacji, kiedy jego narzeczona poprawiała makijaż przed lustrem. Z należytą pieczołowitością posegregował odpady i zajął się lampkami, z których pili wodę, zamiast wina. Nienawidził zmywać jej szminki z brzegu kieliszka, ale przemilczał tę niedogodność.
Nie mieli zmywarki? Big Grin

(07-11-2019, 10:37)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Znosił to w pokorze, (z pokorą?) przygotowując grunt pod najprawdopodobniej najważniejszą rozmowę, jaka miała mieć miejsce między nimi. (między nimi miejsce?) 
(...)
Potrzebuję cię, Roxana. Chcę, żebyśmy byli w tym razem – dodał, mocniej ściskając jej dłoń w palcach.
Brzmi prawie jak oświadczyny, widać, że mu zależy Big Grin

(07-11-2019, 10:37)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Do uścisku dłoni Maud i gorzkiej pigułki własnego doświadczenia, do której połknięcia chętnie ją zaprosiła.
Ładne zdanie.

(07-11-2019, 10:37)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Toczyła wzrokiem po pomieszczeniach, próbując nasycić się na zapas widokiem maszyn i struktur, których zaawansowania mogła się jedynie domyślać. Troian widział w jej wzroku ten element, którego od dawna tam nie było; naukowej fascynacji. 
(...)
Przepalone kable i mrygające wściekle monitory wzmogły panikę i zatrzymały kobiety w połowie interwencji. 
To regionalizm. Użyłem go nawet w II tomie Szeptu. Oficjalnie nie ma takiego słowa w języku polskim Wink

(07-11-2019, 10:37)Eiszeit napisał(a): [ -> ]- Wracam do domu(kropka) – Clyton nie próbował brzmieć jak maszyna. 
(...)
- Nie bądź niemądry. Masz przed sobą ogromną szansę. Jesteś czymś niesamowitym. Czymś wielkim. Nie rezygnuj z tego w imię namiastki człowieczeństwa. Nigdy nie będziesz taki, jak oni – powiedział, nadal siląc się na mentorski ton. Przez chwilę blondyn myślał, że mężczyzna wyciągnie rękę i pogładzi go po policzku. 
- Nigdy nie czułem się człowiekiem bardziej niż w momencie, gdy porównałem się do ciebie – powiedział. 
Mocny tekst. Kto by powiedział, że potrafi tak "pojechać."
Ale zasłużył. Drań z niego straszny.

Zaskoczyła mnie i zasmuciła śmierć Claytona. Z początku wierzyłem, że uda im się jakoś pozbyć wirusa, a on wróci do pełni człowieczeństwa. Jednak bez happy endu. Jakkolwiek Troian przez większość książki był na krawędzi, to teraz przesuwa się na stronę złych charakterów. Literacko bardzo dobre zabiegi. Cholernie niesprawiedliwe, że ginie główny bohaterów i to w zasadzie jedyny w pełni pozytywny, nie mający nic na sumieniu. Epicka scena, ale tak własnie powinni odchodzić bohaterowie.

Wzbudziłaś emocje i to chyba jest najważniejsze. Wyrazy uznania. Proza high level.

Pozdrawiam.
(08-11-2019, 23:10)Gunnar napisał(a): [ -> ]Nie mieli zmywarki? Big Grin
Big Grin Mieli na pewno - sugerowałam się tym, że niektóre osoby nie lubią wkładać ozdobnych szkieł do zmywarek, tylko samodzielnie wypucować na wysoki połysk. Może to profesjonalista tego gatunku.

(08-11-2019, 23:10)Gunnar napisał(a): [ -> ]To regionalizm. Użyłem go nawet w II tomie Szeptu. Oficjalnie nie ma takiego słowa w języku polskim
Dobrze wiedzieć, zmieniłam na "mrugające".

(08-11-2019, 23:10)Gunnar napisał(a): [ -> ]Zaskoczyła mnie i zasmuciła śmierć Claytona. Z początku wierzyłem, że uda im się jakoś pozbyć wirusa, a on wróci do pełni człowieczeństwa. Jednak bez happy endu. Jakkolwiek Troian przez większość książki był na krawędzi, to teraz przesuwa się na stronę złych charakterów. Literacko bardzo dobre zabiegi. Cholernie niesprawiedliwe, że ginie główny bohaterów i to w zasadzie jedyny w pełni pozytywny, nie mający nic na sumieniu. Epicka scena, ale tak własnie powinni odchodzić bohaterowie.

Wzbudziłaś emocje i to chyba jest najważniejsze. Wyrazy uznania. Proza high level.
Dziękuję za te słowa. Sama miałam w sobie duże poczucie niesprawiedliwości, pisząc tę scenę. Faktycznie Clyton był jednym z nielicznych "białych" charakterów w tej powieści. Może właśnie to go zgubiło?

Skorzystałam z prawie wszystkich sugestii (zostawiłam "w pokorze", podoba mi się to sformułowanie). Dzięki za wizytę.

Pozdrawiam Smile
_022

Na oślep próbowała wygrzebać ostatni żelek z paczki. Zerknęła na paski ładowania, przepływające w poprzek monitora oznaczonego trójką. Większość uwagi poświęcała rzutom z monitoringu, wyświetlonym na głównym ekranie. Clyton miał rację, mówiąc, że dostępy do wewnętrznych kamer Xernagenu są towarem deficytowym. Poza czterema, które uzyskał w ciągu dwóch lat, udało jej się zdobyć jeszcze jeden. Rzut pokazywał korytarz biurowy. Początkowo chciała go zakwalifikować jako nieprzydatny materiał, ale szybko zorientowała się, że kamera obejmuje obszar pomiędzy recepcją, a gabinetem Troiana Schindlera. Zbyt często przebywał w tym pomieszczeniu, by mogło być inaczej. Dodatkowo, kilkukrotnie gościł w nim też Roxanę. Wchodziła bez pukania.
- Cholera… - Zirytowana spojrzała na opakowanie, do tej pory bezowocnie gmerając w nim palcami. Gwałtownie uniosła wzrok, kiedy na ekran wskoczyło nowe powiadomienie. Przez chwilę myślała, że zakończył się proces ładowania, ale to nie było to. Odrzuciła od siebie szeleszczącą paczkę, w napięciu obserwując monitory. Rozświetlały się jeden po drugim, początkowo pokazując jej ten sam obraz. Rozpoczął się gigantyczny transfer. Nie rozumiała, co się dzieje, chaotycznie próbując odczytać nazwy plików.
Dostępy. Kontakty. Sieć wewnętrzna yzq277g. Serwer poufny. Skrzynki odbiorcze. Baza klientów.
Krew napłynęła jej do twarzy, żeby po chwili uciec w nogi, zostawiając ją bladą i zdrętwiałą. Poczuła uderzenie gorąca, coś nabrzmiałego na poziomie migdałków i ulotną myśl, że spełnia się jej największy koszmar. Musiała to zatrzymać. Histerycznie zaczęła uderzać w klawisze, stosując układy, których jej nauczył, tak jakby zablokowanie przesyłania danych miało odmienić rzeczywistość. Transfer trwał. Zakończył się radosnym piknięciem, a ona poczuła, że ktoś wyrwał jej wnętrze i odłożył na krzesło obok. Puste krzesło. Odwróciła głowę od monitora. Od wiadomości, która się na nim pojawiła. Zamknęła oczy, nie chciała patrzeć.
Zostawiam do wykorzystania. C.
Spuścizna. Pamiątka. Spadek. Setki słów kołatały się w nieoczekiwanie za ciasnej głowie dziewczyny. Całe jej ciało wydawało się skurczyć, niezdolne do pomieszczenia sztormu, który wybuchł pod czaszką, w piersi i w opuszkach palców. Usztywniona zabrała z biurka telefon i kartę do mieszkania. Wysłała wiadomość, naciągnęła kaptur. Wybiegła. Chciała biec, dopóki powietrze nie rozedrze jej płuc.  
 
*~*~*
 
Nie mogła spać. Poddała się po czterdziestu minutach bezsensownego przekręcania z boku na bok, poprawiania poduszek, zdejmowania i naciągania kołdry. Zimno i gorąco na zmianę. Na prawej stronie niewygodnie, na wznak niewykonalnie, na lewej uciskała serce. Usiadła na materacu i przegubem odgarnęła włosy, klejące się do czoła. Było duszno. Wstała z łóżka, czując się tak, jakby miała własną orbitę. Wsunęła kapcie, założyła szlafrok i wyszła z sypialni. Troian był w firmie. Zostały dwa tygodnie do najważniejszej daty w projekcie, a on zrobił się nerwowy. Wiedziała, że chciał zaangażować ją bardziej bezpośrednio, ale ogranicznikiem był jej stan. Z brzuchem wielkości piłki plażowej, spuchniętymi nogami i coraz większym problem z motoryką, nie była tak mobilna, jak sobie tego życzył. Pracowała głównie z sypialni. Kołysząc się jak kaczka, zeszła po schodach i nawykowo zatrzymała się na ostatnim stopniu. Wyciągnęła głowę w stronę kuchni i dopiero kiedy miała pewność, że przy wyspie nikogo nie ma, poszła dalej. Blade światło przy listwach podłogowych rozpraszało cienie. Przetarła twarz dłońmi, stanęła przed lodówką i wyjęła karafkę z wodą. Nie wkroił do środka cytryny, tak jak prosiła. Poczuła gwałtowną falę sympatii do swojego narzeczonego. Wspięła się na palce i wyjęła z szafki na górze metalowe pudełko czekoladek; od kilku dni jego zawartość była sukcesywnie opróżniana. Syn w podzięce uraczył ją serią entuzjastycznych kopnięć. Uznała, że dalece bardziej wolałaby nadzorować maszynową ciążę, niż przeżywać własną. Na odchodne porwała jeszcze torebkę ciastek i misę owoców ze stołu, po czym obładowana, nie siląc się na elegancki chód, wróciła do sypialni. Otoczona nocnym przydziałem jedzenia sięgnęła po laptop, wpisała hasło i zalogowała się do systemu, który dopiero poznawała. Miała do nadrobienia mnóstwo treści. Z zadowoleniem odkrywała, że większość jej obserwacji i badań pokrywało się z założeniami projektu. Odnosiła wrażenie, że wszystkie elementy zajmują swoje miejsce, uzupełniając luki, których nie zdążyła załatać. Jedząc na zmianę jabłko i czekoladki, wyglądające jak małe dzieła sztuki, starała się znaleźć miejsce, w którym skończyła ostatnio. Zamiast nauki wtórnej, wolałaby zająć się przygotowaniem pierwszych prób. Ustalili, że rozpoczną adaptację Obiektu dwa tygodnie po narodzinach. Kobieta, z którą poznał ją Troian, rekomendowała zacząć po siedmiu dniach. Nie zgodzili się, odkrywając, że tak szybka ingerencja może powodować uszkodzenie obszaru C i nadwrażliwość. Chociaż taki scenariusz stanowił niewielki procent przypadków, woleli nie ryzykować. Dopiero rozpoczęto tworzenie maszyn rozpłodowych, a oni dysponowali jedynym Obiektem. Zwiesiła palce nad klawiaturą, z połową ciastka w zębach. Czasami łapała się na rozważaniach, czy gdyby sprawa dotyczyła ich syna, zgodziłaby się na to. Podejrzewała, że nie. Ale skoro nikt jej tego nie proponował, odpychała te myśli, robiąc przestrzeń dla pracy. Sięgnęła po karafkę i upuściła ją, słysząc rąbniecie drzwi wejściowych. Szkło obiło się o krawędź nocnej szafki i upadło na podłogę. Puchaty dywan ściemniał w kontakcie z wodą. Roxana odsunęła od siebie laptop i napięta próbowała wyjść z łóżka. Postawiła stopę na mokrej plamie, ale tego nie czuła. Ktoś miotał się po domu. Na pewno nie był to ojciec jej dziecka. Czujna jak zwierzę obserwowała drzwi, z sercem łopoczącym w klatce jak przerażony gołąb. Ktokolwiek to był, znał rozkład pomieszczeń. Słyszała kroki na schodach i trzask drzwi. Pierwsze łazienkowe, drugie do gabinetu. Zesztywniała i zacisnęła palce na pościeli, analizując, co powinna zrobić. Nie miała czasu. Nie dobiegłaby do zamka, który i tak nie stanowił przeszkody. Poczuła zapach elektryki, powietrze zgęstniało. Wciśnięta w poduszki zacisnęła powieki, kiedy dziewczyna wpadła do pokoju. Rąbnęły drzwi, prawie spadły z zawiasów. Otworzyła oczy, wpatrując się we Fredericę z mieszanką ulgi i przerażenia. Szybko poczuła, że ulga to bardzo naiwne uczucie. Oczy dziewczyny były przerażające. Nie została w nich ani odrobina naiwności, którą znała z początku ich współpracy. Nie było spolegliwości i desperackiej potrzeby zaufania.
- Zabiliście go. – Głos przeraził ją bardziej, niż spojrzenie. Odczołgała się dalej, opierając plecami o ramę łóżka. Czuła, że chce wtopić się w ścianę. Cokolwiek, byle zniknąć z tego pokoju. Potrząsnęła głową.
- Były komplikacje. Nie przeżył ostatniego zabiegu – mówiła prawdę. A przynajmniej taką wersję rzeczywistości, w którą uwierzyła. Taką, którą przekazał jej Troian Schindler. Czując serce walące na poziomie przełyku próbowała się nie poruszyć. Zapach przybierał na sile, miała wrażenie, że elektryzują się jej włosy, panika narastała w piersi. Zbyt łatwo mogła wyobrazić sobie przeszywający spazm w środku brzucha, który zamorduje jej syna, przejdzie wyżej i rozwali jej serce. Prawie to czuła. – Frederica, nikt tego nie chciał… – krzyknęła, kiedy eksplodowała lampa. Osłoniła się ramionami, miała szkło na piżamie i zadrapania na ramieniu. Dziewczyna miotała się po pokoju jak zwierzę w klatce, niepewna, co powinna zrobić. Miała w sobie za dużo goryczy, za dużo nienawiści. Czuła jak wypływa porami skóry, nadając jej myślom tylko jeden kierunek. Ból. Pragnienie odwetu. Jedno zdanie rozbijało się w jej świadomości, bolały ją od niego zęby.
Chciałabym, żeby twoje dziecko umarło.
Spojrzała na Roxanę z desperacją, czując, że potrzebuje dać upust emocjom tak, jak ona. Widziała łzy cieknące po twarzy kobiety, które wyzwalały jeszcze większą agresję. Sama tak nie umiała. Nie potrafiła oswoić skali bólu, który rozrywał ją od środka. Zaciskając pięści krążyła po pokoju, niepewna, kto powinien odpowiedzieć za stratę, którą poniosła. Za krzywdę. Podeszła bliżej, powodując histeryczne zachłyśnięcie powietrzem.
- Kłamiesz. Kłamiesz tak samo jak on – wysyczała. – Widziałaś jego ciało? – Kolejne potrząśnięcie głową dało jej pewność, że Roxana powie wszystko, żeby wydostać się z tej sytuacji. Może naprawdę chciała pomóc, albo faktycznie nie wiedziała. To nie zmieniało niczego w nastawieniu dziewczyny. Spojrzała na jej łzy, na zaciśnięte dłonie. Na brzuch, w którym rosło dziecko potwora, którego lżyła najgorszymi słowami, jakie znała. Przez jedną, krótką chwilę zapragnęła ją zabić. Tak jak szereg naukowców, ignorując opór i fakt, że pewnie chciałaby żyć tak samo, jak oni. Ta myśl ją przeraziła i uspokoiła jednocześnie. Wiedziała, że tego nie zrobi. Zrozumiała, że musi wyjść. – Odpowie za to – obiecała. Nie była pewna jak, ale wiedziała, że nie odpuści. Tym razem nie chodziło tylko o nią. Zabawne, że poczuła się bardziej zdeterminowana. Wyszła, zostawiając otwarte drzwi. Czerń ziała z nich jak z wnętrza upiornych ust. Roxana zamknęła oczy i zacisnęła zęby. Objęła się ramionami, filtrując powietrze zbyt gwałtownie. Musiała się uspokoić i unormować tętno. Na oślep szukała telefonu pod poduszką.

Frederica wypadła z budynku, zajęta układaniem scenariusza, którego ostatnim elementem był trup Schindlera. Wystrzeliła z klatki schodowej, zbiegła po schodach na parking i bez słowa odebrała od Łowcy kask. Zacisnęła pasek pod brodą.
- Szukaj Petera Dougherty’ego – poleciła. Adrian się nie poruszył. Widział, że drżała od końcówek włosów po palce stóp. Dynamiczna agresja.
- Mała. Czasami naprawdę nie ma sensu. Mogą być po prostu za mocni – powiedział, możliwe, że ryzykując bardzo wiele. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, w którym poza sztormem widział zaczątki analitycznego myślenia.
- Po prostu go znajdź.
Prosiła, więc znalazł.
 
*~*~*
 
Olek otworzył torbę, potem szafę. Za dziesięć minut opróżnił szuflady. Przeszedł do kuchni i zabrał shaker, nie patrząc w stronę biurka. Miał wrażenie, że jego oczy stają się nieruchome, kiedy pokonywał trasę pokój – salon. Zapiął wszystkie błyskawiczne zamki, wcisnął w boczną kieszeń zabłąkaną parę zrolowanych skarpet, wsunął w spodnie kilka żetonów, które wygrzebał spod komody. Neon rozświetlał pusty pokój na fioletowo. Zasłonił rolety, obrzucił wzrokiem przestrzeń. Sięgnął po budzik i schował go do szuflady. Gdyby znów przegrał, siedziałby na brzegu łóżka i gapił się w tarczę zegarka następne dwie godziny. Zarzucił torbę na ramię, poprawił sznurówki adidasów. Wyszedł z pokoju. Kolorowe poduszki na kanapie wyglądały jak z magazynu. Widział wszystko wyraźniej, tak jakby jego umysł próbował zapamiętać każdy szczegół. Wreszcie, potwierdzając prawo nieuchronności, spojrzał w stronę biurka. Pięć monitorów, puste krzesła. Wytarta podkładka i archaiczna klawiatura. Czasami myślał, że zwariuje od tego klekotania. Wiązka kabli na skrzynce komputera złączona w jeden port. Nie migała ani jedna dioda. Maszyny były ciche, jak skorupy, w których zabrakło ich istoty. Olek poprawił torbę, pochylił głowę i wyszedł z mieszkania. Pękł w autobusie, łapiąc się na tym, że znowu zerka na ekran telefonu, w oczekiwaniu na projekcję.
 
*~*~*
(10-11-2019, 12:15)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Kołysząc się jak kaczka(przecinek) zeszła po schodach i nawykowo zatrzymała się na ostatnim stopniu.
(...)
Szkło obiło się o krawędź nocnej szafki i upadło na podłogę,(kropka?) puchaty dywan ściemniał w kontakcie z wodą.
(...)
Prawie to czuła. – Frederica, nikt tego nie chciał… – (nadliczbowa spacja) krzyknęła, kiedy eksplodowała lampa. 

Roxanie dostało się za niewinność. Teraz jest w najtrudniejszym miejscu - pomiędzy ojcem swojego dziecka a jego wściekłą siostrą. Zwycięstwo którejkolwiek strony nie będzie jej sukcesem. Zastanawiam się, czy Olek odegra jeszcze jakąś rolę, czy to już koniec jego historii.

Federica zrobiła pewien postęp powstrzymując się przed wywarciem pomsty na prawie przypadkowej osobie. Widzę dla niej nadzieję na uratowanie człowieczeństwa.

Pozdrawiam Smile
(10-11-2019, 17:07)Gunnar napisał(a): [ -> ]Zastanawiam się, czy Olek odegra jeszcze jakąś rolę, czy to już koniec jego historii.
Na ten moment to koniec jego historii w tej części "Numeru".
Frederica musi zacząć myśleć szerzej. Paradoksalnie, doświadczenie takiego bólu, jak strata przyjaciela, może być rozwojowe.

Skorzystałam ze wszystkich uwag.

Pozdrawiam Smile
Adrian skrzywił się, pomacał językiem w dole po zębie i wypluł modyfikowany orzech, na którym prawie połamał sobie kieł. Spojrzał sceptycznie na częściowo zjedzony baton i wywalił go na chodnik, pomiędzy inne śmieci. Większość stanowiła element krajobrazu. Siedział na trzecim stopniu schodów, oparty o reklamę aquaparku. Wyblakłe twarze rodziców i ich dzieci wyglądały jak widma. Fasada budynku została wyburzona. Sięgnął po latarkę, którą ze sobą przyniósł i poświecił w kierunku ulicy. Dziewczyna nadal się nie pojawiła. Zjazd na drugą kondygnację, a potem na jej niższe piętra zajmował sporo czasu. Łowca spędził tutaj trzy dni. Macając spodnie w poszukiwaniu papierosów, usłyszał pełen rozpaczy jęk. Odwrócił głowę w stronę pustej szatni, na którą składały się zdezelowane, metalowe szafki. W jednej z nich, zza uchylonych drzwiczek wyglądała zbutwiała para butów. Prześliznął się wzrokiem po potrzaskanych bramkach na dwuskrzydłowe drzwi z wywaloną szybą i poczekał, czy dźwięk się powtórzy. Było cicho. Peter Dougherty niespiesznie przekraczał skalę własnej wytrzymałości. Adrianowi wydawało się, że nie rozumiał, co się dzieje. Cały czas prosił go o informację, gdzie się znalazł, zwracając się do niego „proszę pana”. Nikt nigdy nie mówił do niego w taki sposób, nawet w sklepie. Do urzędów nie chodził. Łowca podejrzewał, że dziewczynie nie spodoba się to, co tu zobaczy. Nie podejrzewał, jak bardzo.
Kiedy się pojawiła, Naczelnik rozjęczał się na dobre. Spojrzała na Adriana, próbując skontrolować, czy nie zostawił go z raną ciętą brzucha, lub czymś podobnym. Podniósł się, kiedy weszła na schody.
- Powiedział coś? – zapytała. Mężczyzna pokręcił głową.
- Czekałem na ciebie. Nie pozwalam mu zasnąć, ale i bez tego wygląda jakby nie wiedział, kim jest. Błędny wzrok, niespójna mowa, tego typu pierdoły – przekazał jej swoje obserwacje. Frederica zmarszczyła brwi i weszła na recepcję. Spojrzała na niego pytająco, wskazał jej gestem bramki. Przeszła przez nie, musząc zadzierać nogi, bo mechanizm nie działał. Ominęła pokruszone szkło na podłodze, przecięła przebieralnię z rzędem ławek i szafek z kłódką. W niektórych nadal tkwiły klucze, z numerkami w kolorowym plastiku. Łowca szedł za nią, przyświecając im obojgu latarką. Spojrzała na zardzewiałe odpływy w płytkach, pokryty pleśnią spadek przed wejściem na halę basenową i poszarpaną kotarę przy prysznicu. Weszli do środka, przestrzeń wydawała jej się ogromna. Może przez brak wody w basenie, a może przez gigantyczne okna, za którymi widziała tylko mrok. Puste trybuny napawały ją niepokojem. Jakby patrzyły z nich osoby, których dawno nie było. Na lewo od basenu, w sekcji dla dzieci, wiły się czarne rury zjeżdżalni wodnych. Adrian skierował latarkę do wnętrza basenu i powiedział, że muszą zejść do środka. Skinęła głową, lokalizując wzrokiem punkt, który oświetlał. Piszczele Petera Dougherty’ego. Od jakiegoś czasu był cicho. Adrian zauważył, że łysa głowa opadła na klatkę piersiową i mocno nim potrząsnął. Naczelnik wybudził się z krzykiem, nogi krzesła zazgrzytały na turkusowych płytkach. Znowu zaczął się szarpać, w zdezorientowaniu patrząc na więzy. Łowca osadził go na miejscu, podejrzewając, że wywali się razem z krzesłem. Oczy mężczyzny przeskakiwały po ich twarzach, w nerwowym tiku oblizywał końcem języka wargi. Frederica zrozumiała, że jej nie poznawał. Nie musiała pytać. Spojrzała na Adriana, który wzruszył ramionami i odszedł na bok zapalić papierosa.
- W jakim stanie go znalazłeś? – zapytała, podchodząc bliżej. Naczelnik usiłował cofnąć się razem z krzesłem. Przerażony facet po pięćdziesiątce. Nic, czego mogłaby obawiać się przez większą część życia.
- W takim. Nie zamknął mieszkania. Myślę, że był zupełnie nieprzygotowany. W środku syf, żyje sam, nikt tego nie ogarniał. Urządzenia nie były używane od dawna. Chyba leżał i patrzył w sufit, nie wiem. Ustaliłem, że od kilku tygodni nie pracuje. Mniej więcej od czasu, kiedy Troian Schindler złożył nam propozycję – wyjaśnił. Blask zapalniczki rozświetlił jego twarz. Za chwilę dziewczyna wciągnęła w nozdrza dym. Pochyliła się, żeby zajrzeć w oczy Naczelnika. Plamy na jego głowie wydawały się prawie czarne. Wyglądał staro, tylko oczy miał błędne, jakby były oczyma dziecka. Frederica spuściła wzrok.
- Jebany skurwiel – warknęła. Adriana zdziwiło to do tego stopnia, że zgasił papierosa. A może chodziło o to, że klamry przy jego butach zaczęły krzesać iskry. – Zablokował go, pierdolony sukinsyn. – Tym razem warknięcie miało w sobie coś dziwnego, jak niedowierzający śmiech. Zacisnęła pięści. Miała w sobie świeże pokłady wściekłości i rozgoryczenia. Na tyle świeże, że rządziły jej decyzjami. Łowca nie zdążył zapytać, co zamierzała zrobić, kiedy gwałtowny skurcz przeszył jego lewe ramię. Poczuł, jak mechanizm w skroni obrywa ładunkiem, kilkukrotnie słabszym, niż ten wycelowany w głowę Dougherty’ego. Naczelnik zaczął wyć. Wił się i skowyczał jak przypalany pies, jeżdżąc po płytkach czterema metalowymi nogami, jakby ktoś usadził go na krześle elektrycznym. Ciałem zaczęły wstrząsać drgawki, można było odnieść wrażenie, że dymi mu czaszka. Impuls się cofnął. Peter kwiląc i poruszając bezradnie dłońmi zaczął szlochać. Błagał ją, żeby powiedziała mu, co się dzieje. Nie powiedziała. Następne wyładowanie wywaliło jego oczy na drugą stronę. Wejrzały do wnętrza czaszki, zgrzyt zaciskanych zębów był prawie tak samo głośny jak walenie nóg krzesła o podłogę. Adrian sam zaczął wyć, mając wrażenie, że głowa pęka mu na dwie połowy. Światło latarki chaotycznie przeskakiwało po ścianach a potem zamarło w jednym punkcie, kiedy przestała turlać się po podłodze. Dziewczyna spojrzała na niego, przez chwilę w jej oczach błysnęła niepewność, ale nie zamierzała przestać. Jej ubranie było sztywne, włosy naelektryzowane. Z ucha Dougherty’ego wyciekła strużka krwi. Mocniejszy impuls. Nie zdawała sobie sprawy, że krzyczą we troje. Jeżeli mogła rozwalić blokadę nałożoną na jego pamięć, zamierzała to zrobić. Zablokował mu cały mózg. Nie było innego scenariusza, tłumaczącego to, że Naczelnik projektu Psychonik stał się intelektualnym warzywem. Policzki mężczyzny trzęsły się tak, jakby stał na platformie wibracyjnej. Ładunek przeszywający mózg zaczął go niszczyć. Jako pierwsze straciło sprawność lewe oko. Tęczówka błysnęła pod opadającą powieką, gałka podbiegła krwią. Zaciskał i rozluźniał palce, jakby ktoś wypruwał z niego układ nerwowy. Zaczął skamleć i wyrzucać z siebie potok słów. Wybełkotał sekwencję liczb, zakończoną przez _0048. Frederica zapamiętała trzynaście, dwadzieścia siedem, sześć i trzydzieści dwa. Poczuła, że coś puszcza. Dougherty też to poczuł. Przestała, kiedy między rzężeniem i skowytem pojawił się ludzki krzyk. Wrzeszczał jeszcze długo, seriami, wstrząsany histerią. Jedyne oko, które mu pozostało, nabrało wyrazu bezgranicznej trwogi. Zbliżyła się do niego, naelektryzowana i pobudzona, jakby wszystko, co miała w środku, wylazło jej na skórze. Widziała, że tym razem ją poznał. Ona też pamiętała. Jego pysk migał w jej koszmarach. Chwyciła go za twarz, zbliżając swoją tak blisko, że mogli wymienić pocałunek. Miała zamiar pytać go, na jakim etapie jest projekt i co planują dalej, ale rozumiała, że nie miał prawa tego wiedzieć. Dla niego ta historia skończyła się kilka tygodniu temu. Przez chwilę desperacko szukała pytania. Zastanawiała się, czy rzeczywiście było ważne, czy miało być tylko pretekstem. Wciąż nie umiała przyznać, że zabójstwo mogło być celem samym w sobie. Mężczyzna zdjął z niej tę odpowiedzialność.
- Kondygnacja zero. – Musiała minąć chwila, zanim zrozumiała, co mówił. W ciągu pięciu minut wyrzucił z siebie jeszcze trzy słowa – magazyn, winda, ciała. Potem umarł.
Frederica wyprostowała się powoli, próbując zrozumieć, co to znaczy. Ciche szuranie wyrwało ją z marazmu. Rozejrzała się w mroku, pospiesznie pobiegła po latarkę i dopadła do Grossa. Próbował położyć się na wznak, dociskając prawą rękę do twarzy. Miał krew na wargach, musiał przygryźć policzek od środka. Z ulgą powitał przebrzmiewający skurcz w szczęce i cichnący pisk mechanizmu. Tym razem go nie rozwaliła. Zaciskał i rozluźniał dłoń, czując jak ramię drętwieje od napływającej do niego krwi. Zamrugał, kiedy położyła mu dłonie na policzkach. Patrzyła na niego z przejęciem i ze strachem. Nie spodziewał się nigdy zobaczyć tego typu spojrzenia. Objęła go za szyję. Koślawo poklepał ją po plecach.
- Już Mała. Każdy może się wkurwić – wycharczał, za chwilę wypluwając krew ponad jej ramieniem. Syknął, zacisnął powieki. Miał wrażenie, że wydarła z siebie wszystko, co gniotło ją od kilku dni. Wiedział, że w to miejsce została rana, której długo nie uda się wyleczyć.
 Zebranie się z ziemi zajęło im dwadzieścia minut. Kiedy odzyskał władzę w ramieniu i na nowo skalibrował mechanizm, mogli wrócić na górę. Usiadła za nim, objęła ramionami i oparła policzek na sztywnej kurtce. Zamknęła oczy. Nie zauważyła, że jechał inną trasą.
 
- Dlaczego obwodnicą?
- Zobaczysz.
- Nie przejedziesz przez bramki.
- Nie muszę.
Zaliczyli dwa postoje i jedną zmianę kursu, żeby uniknąć kontroli. Nie rozumiała, gdzie ją wiózł, co trochę ją drażniło. Była zmęczona, czuła się głodna, a trzy tabliczki czekolady kupione po drodze nie rekompensowały strat. Powiedział, żeby nie narzekała. Jechali prawie dwie godziny, wspinając się na szczyt ich świata bocznymi traktami. Na drogach zewnętrznych często zdarzały się kontrole, a przy wyjeździe poza obszar Enklawy należało pokazać przepustkę i się wylegitymować. Adrian nie miał zamiaru jechać aż tak daleko. To, co chciał jej pokazać, było bliżej. Dziewczyna coraz częściej unosiła głowę, rozkoszując się świeżym powietrzem. Zadarła twarz ku niebu, które było ciemne, bezgwiezdne. Za barierką zabezpieczającą, która w pędzie wydawała się rozmazaną smugą, widziała dziwną łunę. Jakby tysiące zapalonych lamp. W końcu się zatrzymali. Zszedł z motocykla i podszedł do krawędzi, daleko za znaki ostrzegawcze. Stanął przy ostatniej z barier, czerwonej i wymalowanej w hasła o bezpieczeństwie. Poszła za nim. Zobaczyła to, co chciał jej pokazać i rozchyliła usta. Widok był surrealistyczny. Przed jej oczyma, daleko za granicami miasta, ale wciąż na terytorium Enklawy, widziała Układ Sieci. Wyglądał jak lśniący krwioobieg, wrośnięty w fundamenty. Pulsował, rozświetlając się w newralgicznych punktach i gasnąc w innych. Niezliczone ilości danych przepływające z prędkością światła między urządzeniami. Poczuła, że nie oddycha, zaczarowana tym widokiem.
- Naprawdę myślisz, że nigdzie go nie ma? – Pytanie Łowcy początkowo do niej nie trafiło. Potem poczuła napięcie w gardle i gwałtowną falę, której nie potrafiła nazwać. Może chodziło o nadzieję. Zacisnęła dłonie na barierce, wychylając się jeszcze mocniej ku nowej perspektywie. Pokiwała głową. Była szansa, że gdzieś tam był. Może nie taki sam, jakiego znała, ale mogła go znaleźć. Musiała go znaleźć. Zmrużyła oczy, kiedy zaczęło padać.
 
*~*~*
 
Stali naprzeciwko siebie, w jego mieszkaniu. Woda z czubka jej nosa skapywała na podłogę. Patrzyła na niego, a on na nią, nie wymieniając między sobą słów. Pierwsza zdjęła bluzę przez głowę. Rozpiął zatrzaski kamizelki. Próbowała zasłonić się przedramionami, niepewna, czy zaakceptuje ten widok.
- Wyglądam jak dziecko.
- Nie przeszkadza mi to.
Niepewnie uniosła dłonie, obserwując dużą dłoń na malutkich piersiach. Objął jej kark. Drgnęła, kiedy łopatki dotknęły materaca, a mężczyzna położył się na niej. W równych proporcjach zainteresowana i chętna, żeby uciec, dotykała nagiego torsu. Był twardy i bezdźwięczny. Nie słyszała, żeby oddychał, chociaż czuła ruch powietrza na swojej szyi. Całował ją i gryzł, nie mógł się zdecydować. Objęła jego twarz dłońmi i dotknęła wargami jego warg, chcąc powtórzyć pierwszą z pieszczot, które jej pokazał. Zrobiła to bardzo delikatnie. Wycofał się, zawieszony między ich spojrzeniami.
- Myślisz, że ja potrafię w taki sposób? – zapytał.
- Ja nic nie potrafię – stwierdziła, wyciągając ku niemu szyję. Uległ. Robiło jej się cieplej. W podbrzuszu rodziła się energia. Mocno zacisnęła palce na jego plecach. Słyszała swój oddech i czuła zapach dymu z papierosa. Zapach krwi w chlorowanej wodzie. Przywarła do niego, czując na udzie coś, co przypominało rozgrzany kamień. I coś, co próbował zatrzymać. Jakby pod jego czaszką pogłębiała się czarna rozpadlina. Zrozumiała, czego wystraszyła się przy pierwszym podejściu. Natura, z którą walczył, podpowiadała mu, żeby ją krzywdzić. Druga, ta słabsza i znacznie młodsza, podobna do tej, którą w nim wytępili, kazała robić mu odwrotnie. Nie potrafił. Wycofał się z jej ramion, odwrócił głowę od ust i usiadł na materacu, opierając potylicę o ścianę. Poczuła, że jej ciało stygnie, chociaż serce łomotało mocniej, niż kiedykolwiek przedtem. Powoli także się podniosła. Dotknęła jego przedramienia.
- Nie mogę – przyznał. Po dłuższej chwili skinęła głową, rozumiejąc, ile oznaczała dla niej ta odmowa. Ile oznaczała dla niego. Przysunęła się i oparła policzek na jego ramieniu. Milczeli, zawieszeni we własnych myślach. Zasnęli w tej samej pozycji.
Oboje śnili noc bez snów.
 
*~*~*
(14-11-2019, 10:42)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Łowca szedł za nią, przyświecając im obojgu latarką.
(...)
Na lewo od basenu, w sekcji dla dzieci(przecinek) wiły się czarne rury zjeżdżalni wodnych.
(...)
- W takim. Nie zamknął mieszkania,(kropka?) myślę, że był zupełnie nieprzygotowany.
(...)
Mniej więcej od czasu, kiedy Troian Schindler złożył nam propozycję – wyjaśnił. Blask zapalniczki rozświetlił jego twarz,(kropka?) za chwilę dziewczyna wciągnęła w nozdrza dym.
Adrian sam zaczął wyć, mając wrażenie, że głowa pęka mu na dwie połowy. Światło latarki chaotycznie przeskakiwało po ścianach a potem zamarło w jednym punkcie, kiedy przestała turlać się po podłodze. 
No to nie ma z nią łatwo chłopak Big Grin

(14-11-2019, 10:42)Eiszeit napisał(a): [ -> ]Ładunek przeszywający mózg zaczął go niszczyć,(kropka?) jako pierwsze straciło sprawność lewe oko. 

 Za barierką zabezpieczającą, która w pędzie wydawała się rozmazaną smugą, widziała dziwną łunę. Jakby tysiące zapalonych lamp. W końcu się zatrzymali. Zszedł z motocykla i podszedł do krawędzi, daleko za znaki ostrzegawcze. Stanął przy ostatniej z barier, czerwonej i wymalowanej w hasła o bezpieczeństwie. Poszła za nim. Zobaczyła to, co chciał jej pokazać i rozchyliła usta. Widok był surrealistyczny. Przed jej oczyma, daleko za granicami miasta, ale wciąż na terytorium Enklawy, widziała Układ Sieci. Wyglądał jak lśniący krwioobieg, wrośnięty w fundamenty. Pulsował, rozświetlając się w newralgicznych punktach i gasnąc w innych. Niezliczone ilości danych przepływające z prędkością światła między urządzeniami. Poczuła, że nie oddycha, zaczarowana tym widokiem. 
- Naprawdę myślisz, że nigdzie go nie ma? – Pytanie Łowcy początkowo do niej nie trafiło. Potem poczuła napięcie w gardle i gwałtowną falę, której nie potrafiła nazwać. Może chodziło o nadzieję. Zacisnęła dłonie na barierce, wychylając się jeszcze mocniej ku nowej perspektywie. Pokiwała głową. Była szansa, że gdzieś tam był. Może nie taki sam, jakiego znała, ale mogła go znaleźć. Musiała go znaleźć. Zmrużyła oczy, kiedy zaczęło padać. 
Chciałbym to zobaczyć. Widok na pewno wspaniały. Zastanawiam się tylko, dlaczego ta sieć jest na zewnątrz miasta. Czy to bezpieczne dla Enklawy? 
Już jakiś czas temu zastanawiałem się, jak mocno miasto jest wrośnięte w ziemię. Pewnie początkiem kondygnacji zero były jakieś rozległe schrony atomowe pod ziemią. biorąc pod uwagę liczbę kondygnacji i pięter - w sumie kilkaset metrów, to miasto musiało wyrastać sporo ponad płaszczyznę gruntu. Ciekawi mnie jak wyglądały jego fizyczne granica. Od razu przychodzą mi na myśl takie filmy jak "13 piętro" czy "Mroczne miasto"


(14-11-2019, 10:42)Eiszeit napisał(a): [ -> ] Był twardy i bezdźwięczny,(kropka?) nie słyszała, żeby oddychał, chociaż czuła ruch powietrza na swojej szyi. 

Bardzo dobrze wykorzystujesz lokalizacje ze znanego nam świata i opisujesz je jako ruiny. Bardzo plastyczne i klimatyczne.
Postępuje resocjalizacja łowcy. Teraz spodziewam się, że w przyszłości może być to problem. Będzie jakaś sytuacja w której przydałby się "stary" Adrian, a ten uczłowieczony nie zrobi czegoś, co może mieć poważne konsekwencje. Ale to już pewnie w drugim tomie Wink

Pozdrawiam i czekam na kolejną część Smile
(14-11-2019, 16:41)Gunnar napisał(a): [ -> ]Chciałbym to zobaczyć. Widok na pewno wspaniały. Zastanawiam się tylko, dlaczego ta sieć jest na zewnątrz miasta. Czy to bezpieczne dla Enklawy? 
Już jakiś czas temu zastanawiałem się, jak mocno miasto jest wrośnięte w ziemię. Pewnie początkiem kondygnacji zero były jakieś rozległe schrony atomowe pod ziemią. biorąc pod uwagę liczbę kondygnacji i pięter - w sumie kilkaset metrów, to miasto musiało wyrastać sporo ponad płaszczyznę gruntu. Ciekawi mnie jak wyglądały jego fizyczne granica. Od razu przychodzą mi na myśl takie filmy jak "13 piętro" czy "Mroczne miasto"
Sieć jest na zewnątrz miasta, ale wciąż na terytorium Enklawy. Podejrzewam, że została zabezpieczona w odpowiedni sposób. Fakt, że jest poza miastem, może też oznaczać, że Rząd izoluje ją od wpływu mieszkańców.

Sama chciałabym zobaczyć rzut poglądowy na granice Enklawy. Mam nadzieję, że wyproszę coś takiego  Big Grin

(14-11-2019, 16:41)Gunnar napisał(a): [ -> ]Bardzo dobrze wykorzystujesz lokalizacje ze znanego nam świata i opisujesz je jako ruiny. Bardzo plastyczne i klimatyczne.

Postępuje resocjalizacja łowcy. Teraz spodziewam się, że w przyszłości może być to problem. Będzie jakaś sytuacja w której przydałby się "stary" Adrian, a ten uczłowieczony nie zrobi czegoś, co może mieć poważne konsekwencje. Ale to już pewnie w drugim tomie Wink
Dziękuję Smile 
To ciekawy wgląd, zaczęłam się nad nim zastanawiać. Nie jestem pewna, jak daleko przesuną się jego granice i na ile resocjalizacja działa szerzej, niż tylko wobec Fredericy. Może ona jedyna jest na "immunitecie"  Big Grin 

Dzięki za wizytę, skorzystałam ze wszystkich propozycji.
Pozdrawiam Smile
Próbował zignorować drętwienie lewej ręki. Od pewnego czasu konsekwencje psującego się mechanizmu były coraz bardziej dotkliwe. Tracił wzrok w prawym oku, opadał mu lewy kącik ust. Czasami miał wrażenie, że bezwład ogarnia jedną stronę ciała. Tylko raz zdarzył mu się całkowity restart systemu. Ocknął się chłodny i zdrętwiały. To było tak, jakby na kilkanaście minut umarł, lub wybudzał się z głębokiej narkozy. Nie opowiedział dziewczynie o tej sytuacji. Był pewien, że ponowne sprawdzanie ustawień nic nie da. Stracił zaufanie do swoich lekarzy. Każdy z nich był mniej lub bardziej powiązany z Sortem. Czując, że ma w czaszce tykającą bombę, próbował nie myśleć o tym, że dziewczyna przegrzebuje mu głowę. Szukał współrzędnych w historii mechanizmu. Ona szukała sposobu, żeby wykluczyć to urządzenie ze strefy własnych oddziaływań.
Ostatnie trzy dni poświęciła na próby odzyskania danych z komputera Petera Dougherty’ego. Pierwszą przeszkodą był fakt, że Troian przeszukał sprzęt jako pierwszy, a drugą, nieco pocieszającą, że naukowcy zaangażowani w projekt nie gromadzili danych na jego temat. Frederica mogła czepiać się nadziei, że młody Schindler nie wiedział o kondygnacji zero. Sama nie była pewna, co mogło tam na nich czekać, ale uparła się, że chce to sprawdzić. Ostatnie słowa przed śmiercią miały dla niej szczególne znaczenie. Czuła, że niosły prawdę. Zamknęła puste okna, znudzona kolejnym fiaskiem i kliknęła w ikonę jednego z folderów, które zostawił dla niej Clyton. Początkowo korzystanie z jego prezentu wzbudzało w niej niechęć i na nowo drążyło ranę, którą starała się wyleczyć. Powoli godziła się z faktem, że to jedna z wyrw w piersi, których nie uda się zaszyć i zapomnieć. Bolało nadal.
Całą uwagę poświęciła monitorowi, który wyświetlał parametry mechanizmu Łowcy. Wiedziała, że M-0 zepsuł jego oko, a potem nawigował go w oparciu o program, który miała przed sobą. Na tym etapie nadal nie rozumiała kilku zapisów, ale całość wydawała się strukturalna i uporządkowana. Widziała drobne zmiany w ustawieniach, gdy Adrian biegał po historii, szukając współrzędnych, o które poprosiła. Drgnęła, gdy się odezwał. Leżał na kanapie, uprzednio zrzucając z niej wszystkie kolorowe poduszki. Nie usiadł na krześle obok niej, a ona odczuła ulgę. Zrozumiała, że nie życzyłaby sobie, żeby na nim siedział.
- Trzeba brać pod uwagę współrzędne windy, którą spuścił nas na dół. Magazyny muszą być w tej okolicy. Maksymalnie półtora kilometra, wyłączając wschód. Tam zaczynają się składownie Ósemki – powiedział, zapisując ciąg cyfr w głównym menu mechanizmu. Widział go w lewym, dolnym rogu prawego oka. – Nie wiem, jak zamierzasz tam dotrzeć – dodał. Wiedziała, że był sceptycznie nastawiony i nie dziwiła się, dlaczego. Żadne z nich nie chciało tam wracać. Frederica czuła, jak niepokój kąsa jej kark, za każdym razem, gdy pomyślała o zgrzytliwym dźwięku windy, zakończonym ponurą, idealną ciszą. Przynajmniej, dopóki nie usłyszy się w niej odgłosu czterech łap. Wtedy można się modlić, by rzeczywiście były tylko cztery. Potrząsnęła głową.
- Nie mogę zepsuć czujki w szybie. Za duże ryzyko, że się nie otworzy, albo pieprznie cały mechanizm – stwierdziła, bezwiednie ogryzając końcówkę długopisu.
- Najbezpieczniej będzie mieć identyfikator – stwierdził. Podniósł się, mimo protestów Fredericy i wściekłego kołatania pod czaszką. Zamrugał, przywrócił startowe ustawienia mechanizmu i podszedł do biurka. Przedyktował dziewczynie współrzędne. Zapisała je i nałożyła na mapy, którymi Clyton posiłkował się ponad rok temu, próbując wyciągnąć ich z czarnego piekła, w którym się znaleźli. – Tutaj. – Dotknął palcem punktu na monitorze. – Najbliżej jest ta winda, ale nie działa. Trzeba będzie skorzystać z tej. I otworzyć szyb sortowym identyfikatorem – stwierdził. Poczuła, że położył dłoń na jej karku i przymknęła oczy. Chciała przypomnieć, że jego karta od dawna była nieaktywna, ale milczała, obserwując mapę. Wahanie narastało w niej z każdą myślą, w której wracała do wydarzeń na dole. W opozycji stały słowa Dougherty’ego. Spojrzała na mężczyznę i zrozumiała, że myślał o tym samym. Niezależnie od ich wspólnej niechęci, oboje wiedzieli, że decyzja zapadła. I że muszą się bardzo dobrze przygotować. Wyświetliła fragment kodu, który napisała i poprosiła, żeby spojrzał. Pochylił się, żeby go odczytać. Równie dobrze mógłby próbować rozszyfrować zapis w obcym języku.
- Liczę, że zmiana tych ustawień spowoduje wykluczenie twojego mechanizmu – zaczęła. Widząc, że kompletnie jej nie zrozumiał, uprościła przekaz. – Jak zacznę razić prądem, to nie rozwalę ci głowy – doprecyzowała. Powiedział, że to miłe. Oboje wiedzieli, że wisi między nimi jeszcze jedno pytanie. Dziewczyna poddała się pierwsza.
- Skąd weźmiesz identyfikator?
- Od absolwenta Sortu Dziewiątego.
Próbowała pytać dalej, ale nie odpowiedział. Zrozumiała, że to jedna z tych spraw, które były w całości jego.

*~*~*
 
Duncan odwrócił głowę i wykręcił usta na lewo, żeby wydmuchać dym. Papieros gryzł w przełyku bardziej, niż zwykle, wspierany przez śmierdzące powietrze w lokalu. Wydawało się lepkie, jakby ktoś rozpylił w pomieszczeniu lakier do włosów. Złapał wzrokiem jednego z Łowców, który właśnie, w swoim mniemaniu, wzbijał się na wyżyny flirtu i uwodzenia. Wyciągał szyję za kelnerką i poruszał końcówką języka, zasysając powietrze. Dziewczyna nie zwracała na niego uwagi, pewnie dlatego, że była kiepskiej jakości robotem. Albo nie zdawał sobie sprawy, albo nie przeszkadzał mu fakt, że między nogami miała plastik. Duncan odwrócił wzrok i wdusił peta w podłogę przy swojej podeszwie. Wokół niego walało się już sześć. Przykucnięty opierał się o filar, obserwując drzwi wejściowe lokalu. Pomyślał, że lokal to bardzo duże słowo. Wyludniona, śmierdząca speluna na obrzeżach pierwszej platformy trzeciej kondygnacji. Sztuczna kelnerka, waląc obcasami wmaszerowała między stoły i zaczęła przecierać je brudną szmatą. Czekał. W powietrzu unosił się zapach przepalonego oleju i ostra, mało kusząca woń cebuli. Mężczyźni przy stoliku zamówili czwartą przekąskę, najwyraźniej nie bojąc się o swoje jelita i żołądki. Otworzyły się drzwi wejściowe.
Gross wszedł do środka, z miejsca lokalizując stolik w centrum parkietu. Żałosne światła stroboskopu zmieniały się leniwie, oblewając tłustą podłogę. W kilku miejscach widział wytarte ślady, jakby ktoś szorował ją rozpuszczalnikiem. Szczerbaty wąż ledowy wisiał nad barem, pod którym połyskiwały zakurzone butelki trunków. Podejrzewał, że Łowcy pili coś innego. Coś, co przynieśli sami. Na szklankach było więcej odcisków palców, niż powinno. Trzy tłuste talerze stały na rogu stołu, oczekując, aż ktoś je zabierze. Krzesła na cienkich nogach przypominały szkolne taborety. Plastikowe oparcia były wytarte i obluzowane. Mężczyzna potrzebował czterech sekund, żeby zobaczyć te szczegóły. Wyminął Duncana, który nie miał zamiaru brać czynnego udziału w tym spotkaniu. Poczuł dym, kiedy Rudzielec zapalił kolejnego papierosa. Sięgnął po krzesło z sąsiedniego stolika. Chromowane nogi zgrzytnęły na podłodze. Dostawił siedzenie i usiadł przy stole zajmowanym przez trzech mężczyzn. Dawno się nie widzieli.
Alan, pierwsza perełka Sortu Dziewiątego, wyraźnie się postarzał. Sztywna szczecina porastała mu policzki i miejsce między brwiami, zza których wyglądały głębokie, brązowe oczy. Takie spojrzenie charakteryzowało bardziej poetów, niż morderców. Adrian zawsze uważał, że „Alan” to pedalskie imię, ale nigdy nie odważył się mu tego powiedzieć. Odpowiedział skinieniem głowy na jego powitanie. Po prawej Igor, nieruchomy i stabilny jak woda w pierdolonej szklance. Czarny golf i spodnie w tym samym kolorze jeszcze bardziej pogłębiały wrażenie kruchości jego ciała. Siedział sztywno, jakby ktoś wsadził mu kij w przełyk. Trzymał w palcach szklaneczkę whisky i skupiał na niej wzrok. Jego twarz była naciągnięta do tego stopnia, że jedynym, ruchomym elementem pozostawały oczy. Miał tak ciemne rzęsy, że sprawiał wrażenie umalowanego. Trudno było ocenić jego wiek, ze względu na zabiegi, którym się poddawał i na domieszkę orientalnej krwi. Druga perełka Sortu Dziewiątego. Czwartą Adrian poznawał, chociaż wolałby wymazać z pamięci procesy jego inicjacji. Łysy mężczyzna po jego lewej stronie zażerał się cebulowymi krążkami, nie spuszczając z niego wzroku. Miał jaśniejsze oczy, niż Gross, wyblakłe brwi, nagą czaszkę i ciastowatą twarz. Żuł z otwartymi ustami, jego wargi lśniły od tłuszczu. Wytarł talerz kolejnym krążkiem, gruba panierka spadła z łykowatej cebuli, ale to mu nie przeszkadzało. W Sorcie nie nadano mu imienia, bo nie reagował na żadną z proponowanych nazw. W zasadzie nie reagował prawie na nic. Według Adriana, jako jedyny czerpał frajdę z rzeczywistości, w której się znalazł. Już na starcie był zaburzony. Gross przespacerował się wzrokiem po twarzach mężczyzn i skupił wzrok na brązowych oczach, wpatrujących się w niego z uwagą i rezerwą.
- Gdzie Patric? – zapytał. Oficer pokręcił głową, wydął policzki i wydał ustami ciche „puf”.
- Puścił kulę w ucho, jak się dowiedział – wyjaśnił. Dla Adriana to nie było zaskakujące. Pierwszy z jego podopiecznych miał zaburzenia dwubiegunowe i rozchwianą osobowość narcyza. Widocznie nie wytrzymał napięcia.
- Wy już po skanowaniu? – zapytał. Odpowiedziało mu milczenie. Nie licząc mlaskania i zasysania z lewej strony. Kelnerka przyniosła jeszcze jedną szklankę. Igor mechanicznie rozlał po równo do każdej i zakręcił butelkę z pietyzmem. Prawie z namaszczeniem. Potem znów stał się idealnie nieruchomy.
- Ile to już czasu? – Alan przyglądał się trzeciemu absolwentowi Sortu Dziewiątego, z czymś na kształt zawodowego zainteresowania.
- Prawie rok. Daliście dupy z tym szukaniem – stwierdził Gross i sięgnął po swój alkohol. Zauważył, że każdy z mężczyzn wciąż nosił opaskę. Rozumiał, że trudno było im się z nimi rozstać.
- On nie zrezygnuje.
- Jebany służbista. – Łysy odezwał się po raz pierwszy, w przerwie od pochłaniania żarcia. Adrian rozumiał, o kim mowa. Sprawę swojego opiekuna chciał wziąć na siebie. Uniósł szklankę i zaczekał, aż reszta zrobi to samo. Wypili, nie spuszczając z siebie wzroku.
- Co dalej? – zapytał, kierując to pytanie głównie do Alana. Mimo wszystko, odezwał się absolwent numer cztery.
- Spalić. Jebać – mruknął, wylizując talerz. Zaraz potem zaczął wycierać twarz rękawem. Adrian pokręcił głową.
- Lepiej, żebyście tam jeszcze zostali – stwierdził, wiedząc, że to stwierdzenie ich, delikatnie mówiąc, zdenerwuje. Miał rację. Usłyszał wiele rzeczy. Najpierw, że lata na wolności i musi zamknąć pysk. Potem, żeby się pierdolił, bo nie jest od wydawania poleceń. Na koniec, że go odjebią, najlepiej teraz, zaraz. Poczekał, aż im przejdzie. W zasadzie mówił tylko łysy, wyrzucając z siebie słowa jak w ataku Tourette'a. Kiedy pierwsza fala przebrzmiała, Gross ściągnął z szyi nieśmiertelnik, który dali mu na początku szkolenia i położył na blacie. – Nadal siedzimy w tym we czwórkę – zauważył. Gdyby chcieli, już mogliby go wydać. A on mógł ich nie informować o tym, że żaden nie został oznaczony, unikając namierzenia i problemów. Wzajemne zależności określały ich przez całe życie, od czasu rozpoczęcia szkolenia, aż do teraz. Mając do dyspozycji kilka jednostek, które są w stanie cię zrozumieć i cały świat, który chce wbić cię w ziemię, lepiej trzymać się pierwszych opcji. Podniósł na nich wzrok.
- Jak chcecie naprawdę coś rozjebać, to zacznijcie od środka. Powoli. Na spokojnie. Znam kogoś, kto może nam w tym pomóc. Kogoś w podobnej sytuacji. – Uniósł szklankę do ust i wyzerował. Zdawał sobie sprawę, że patrzą na niego, oczekując dalszych wyjaśnień. Powiedział im tylko tyle, ile uznawał za bezpieczne. Wspomniał o Sorcie Zero i o tym, że ma podobny profil do Dziewiątki. Przywołał kilka głośnych spraw, które wstrząsnęły Enklawą, a które miała na koncie Frederica, albo młody Schindler. Wyjaśnił, jakie znaczenie może mieć namieszanie w Sieci. Pokrótce podsumował ich wcześniejsze działania, omijając te, które planowali. Powiedział, że musi zjechać na dół. I że potrzebuje działającego identyfikatora. – Dajcie namieszać. Będzie chaos, padnie jeden Sort. Po nim mogą padać następne. Albo zacznijcie wariować, pokażcie, że wiecie i wszystkich was odjebią. – Odsunął od siebie szklankę. Tym razem nikt mu nie polewał. Z głośników leciał melodyjny rap, stary i zapomniany. W knajpie zrobiło się ciemniej, jakby przygasł stroboskop. Para ulatująca z nieszczelnych rur psuła widoczność.  Igor wpatrywał się w nieśmiertelnik leżący na stole. Wreszcie sięgnął pod golf i zdjął przez głowę własną pamiątkę przyjęcia do szeregów. Położył go w tym samym miejscu. Alan, do tej pory obserwujący sytuację, wydawał się nieprzekonany. Po geście Igora przez chwilę przyglądał się Grossowi, a potem dołożył własny nieśmiertelnik. Łysy walnął swój, chyba nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Duncan słuchał.
Adrian siedział nieruchomo, zawieszony nad widokiem czterech kawałków stali na środku stołu. Potem pokiwał głową, rozumiejąc znaczenie tego gestu. Spojrzał na Alana, podejrzewając, że dostanie się na dół przy pomocy jego karty wzbudzi najmniej podejrzeń. Mężczyzna zrozumiał to spojrzenie i wyjął z wewnętrznej kieszeni munduru identyfikator. Przesunął go po blacie w stronę Grossa.
- Ma wrócić – zastrzegł. Adrian skinął głową. Chowając kartę do kieszeni zrozumiał, że czuje się lepiej. Jakby znalazł coś jeszcze, czego może się złapać. Wskazał brodą na butelkę, poszło kolejne rozlanie. Pili w wyraźnym rozluźnieniu, jakby ktoś spuścił z nich powietrze. Moment wyczuwania siebie nawzajem dobiegł końca. Alan uniósł do ust szklankę, zachęcając tym gestem pozostałych.
– Ta ona, która tam z tobą jedzie, kto to jest? – zapytał.
- Moja kobieta.
Duncan odwrócił głowę, słysząc tępy, ośli śmiech łysego, rechot Alana i ciche, oszczędne parsknięcie mężczyzny w golfie. Adrian kazał im się pierdolić. Wypili.
Zapalił kolejnego papierosa.
 
*~*~*
 
Po raz pierwszy w karierze nie zawracał sobie głowy zapięciem marynarki. Przemierzał korytarz szybkim krokiem, potem biegł. Podróż pomiędzy piętra upłynęła na nerwowym spoglądaniu na zegar i odliczaniu cennych minut. Wypadł z windy i pospiesznie skierował się do głównego laboratorium, mijając po drodze rozemocjonowanych pracowników projektu. Wszyscy stłoczyli się przy wielkim monitorze, wyświetlającym przebieg sytuacji w ostatnim z gabinetów. Starał się dostrzec coś nad głowami zaaferowanego tłumu białych kitlów, ale w obecnej sytuacji nikt nawet nie zawracał sobie głowy, żeby go przepuścić. Byli zbyt przejęci narodzinami nowego Psychonika.
W gabinecie nie zastał kobiety. Nie miał prawa jej tam zobaczyć. Nie dzisiaj. Przeszedł do sali inkubatoryjnej, w ostatnim momencie, żeby zdążyć na otwarcie kapsuły. W środku było nienaturalnie jasno; zapalili wszystkie dostępne światła. Czterech laborantów krzątało się przy maszynie, wykonując schematyczne czynności. Szumiała głośniej, niż zazwyczaj. Mężczyzna zauważył, że koloid został odpompowany, a do środka wpuszczono zawiesisty dym. Podstawa z sykiem obróciła się o trzydzieści stopni, zwalniając mechanizm, ściany elipsy powędrowały ku górze. Starsza laborantka zachowywała dystans, w napięciu obserwując proces. Troian stał bliżej. Zobaczył istotę, którą wyhodowali i przez moment studiował ten widok. Zauważył czerwony okrąg wokół pępka, ślad po niedawno odłączonej, sztucznej pępowinie. Początkowo nie słyszał nawet cichego zawodzenia. Dziecko mrużyło oczy przed natarczywym światłem, wyrwane z bezpiecznej przestrzeni do świata pełnego białych lamp. Buntowniczo przebierało nóżkami, małe piąstki ze złością młóciły powietrze. Za chwilę gruchnął płacz. Czterech laborantów w coraz większym pośpiechu dokańczało proces. Schindler zauważył, jak jedna z kobiet przygotowuje strzykawkę z cienką igłą. Iniekcja wywołała kolejną falę krzyku. Noworodek wyglądał inaczej, niż standardowo urodzone dzieci; nie był tak brudny i siny. Zdzierał gardło w histerii. Nie umilkł, zawinięty w sterylnie biały kombinezon, ani po kolejnej iniekcji. Troian kazał przyciemnić oświetlenie. W chaosie i krzątaninie jego prośba została spełniona później, niż sobie życzył, ale lampy nieco przygasły. Zbliżył się do platformy i przyjrzał dziewczynce, gwałtownie manifestującej swoje niezadowolenie. Laborantka wyciągnęła dłoń, żeby zaprotestować, ale zamilkła, widząc, jak wziął dziecko na ręce. Podtrzymał główkę, odtwarzając wszystkie gesty, którymi narzeczona zamęczała go wieczór w wieczór, wertując poradniki. Przez chwilę przyglądał się wykrzywionej twarzy i niecierpliwemu wierceniu, dopóki nie zaczęła się uspokajać. Poprawił zapięcie kombinezonu, kciukiem starł resztkę keloidu z jej policzka. Przestawała płakać. Wpatrywała się w niego piwnymi oczyma, identycznymi jak oczy jego i jej ojca. Pomyślał, że to dobrze. Miał szczerą nadzieję, że jego syn będzie miał takie same. Poczuł, że kobieta stanęła blisko niego. Wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć rączki niemowlęcia. W jej głosie słychać było uśmiech.
- Witaj, maleńka. Będziesz kimś wyjątkowym.
Troian nie miał co do tego wątpliwości.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22