Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Saga - Emma
#1
Witam bardzo serdecznie.
Pragnę zaprezentować swój tekst, który stosunkowo niedawno zaczęłam pisać i poddać go ocenie tu, na forum.To mój pierwszy tekst z tego gatunku tutaj. Zamysł mam na większą formę, nie wiem tylko, czy to jest coś warte. Proszę o opinie.


Rozdział I. Ucieczka.

Tegoroczna jesień łaskawie obchodziła się ze światem, który Stwórca oddał jej w ręce. Mimo, iż październik zbliżał się już ku końcowi, w małej wsi w pobliżu Połtawy nie było mowy o zimnie, deszczach czy innych jesiennych niedogodnościach. Nawet przymrozki oszczędzały ten kawałek Ziemi .W niedzielne popołudnie, kiedy zaczyna się ta historia słońce rzucało długie cienie, wisząc już coraz bliżej horyzontu. Było jednak ciepło więc sporo ludzi wyległo na przedwieczorny spacer.
Bitymi, zakurzonymi drogami spacerowały młode mamy z dziećmi, chcąc pochwalić się przed sąsiadami nowymi, kupionymi w piątek na jarmarku w mieście strojami swoimi i całej rodziny – bo i gdzież więcej mogłyby się tym pochwalić? Spacerowały młode dziewczyny, zbite w grupki, chichocząc zalotnie na widok co urodziwszego wiejskiego chłopca, i nie tylko, bo rozmarzone spojrzenia dziewcząt także, a może przede wszystkim ściągali na siebie młodzi Kozacy – piękne chłopaki: wysocy, dobrze zbudowani, o czarnych, dzikich oczach, gwałtownych, namiętnych naturach, rwący się do wiejskich dziewuch całą mocą, bez przebierania na ładniejsze i brzydsze – byle kieckę nosiła .
Dlatego dziewczęta lubiły Kozaków, bo każda miała nadzieję zostać obdarzona uwagą i wszystkim, co za nią idzie, a na czym Kozacy, zgodnie z krążącymi o nich legendami znali się , jak mało kto. Dziewczyny wiedziały, że nie były to tylko czcze opowieści, bo przecież małoż to kozackich, czarnookich dzieci po wsi biegało? I tylko ich mamusie wiedziały, gdzie tatusia należy szukać. Albo i nawet nie wiedziały, bo w tym sianie, w stodole ojców, albo sąsiada na skraju wsi, gdzie je dopadł stęskniony kobiety i rozochocony, już przecież dawno go nie było, a nie każda miała głowę, aby w trakcie zabawy, albo po niej pytać o imię kochanka.
Spacerowali w niedzielne popołudnie też ci Kozacy, specjalnie na niedzielę do wsi zjeżdżający ze swoich osad, rozłożonych gdzieś daleko, w stepie, w surowych warunkach, bez wygód żadnych, nastawionych w każdej chwili na konieczność zwinięcia obozowiska i przeniesienia w inne, bezpieczniejsze, dające nadzieję na łatwiejsze bytowanie miejsce.
Oprócz tych marnych obozowisk były też oczywiście stanice, zabudowane solidnymi, drewnianymi domami, nawet na ceglanych podmurówkach, z piwnicami i blaszanymi dachami, które zajmowali wszak już nie prości Kozacy, zwykłe pospólstwo, a dowódcy, esaułowie, czy inni kozaccy magnaci, gromadzący wokół siebie niewiarygodnie odważnych, nieprzejednanych w walce i niepokonanych, młodych chłopców, budzących strach wszystkich, przeciwko którym stanęli. Ci piraci stepowi rządzili się własnymi prawami. Tworzyli oddziały, zdolne do szybkiego przemieszczania się z miejsca na miejsce i skutecznie potrafiące bronić ziem, które uważali za swoje przed Tatarami i Turkami, z upodobaniem najeżdżającymi obrzeża krain w ich jurysdykcji.
Z tej racji ludność wiejska otaczała Kozaków szacunkiem, tworząc o nich legendy i pieśni, dziewczęta wiejskie zaś, szczególnie te co bardziej romantyczne marzyły o pięknych esaułach w malowniczych papachach i szaszkach przy boku. Dla tych dziewcząt zjeżdżali ci synowie stepów do wsi w niedzielę, żeby pocieszyć oczy pięknymi dziewuchami, a jak los poszczęści to i pościskać jakąś w stodole na sianie, czemu dziewczyny zazwyczaj bardzo chętne były, nie czyniąc z tego żadnego problemu, z dumą też nosząc później grube brzuchy, skutki owego ściskania.
Tej pięknej, październikowej niedzieli po ubitych drogach wioski sporo mieszkańców udawało się też do stojącej na wzgórku w niewielkim oddaleniu od wsi cerkwi, której dzwon na jakiś czas przed mającym się odbyć nabożeństwem za każdym razem długo i uporczywie wzywał wiernych. Teraz właśnie przestał dzwonić i grupy ludzi w różnym wieku skręcały właśnie w trakt, wiodący do bożnicy. Z początku duża ilość mieszkańców, kierujących się do cerkwi stopniowo zmniejszała się, ginąc w jej podwojach i w końcu tylko od czasu do czasu na drodze pojawiał się jakiś speszony spóźnialski, chyłkiem wchodzący do przedsionka cerkwi, starający się swoim wejściem jak najmniej uczynić zamieszania, by nie narazić się na komentarze złośliwych sąsiadów przez cały następny tydzień.
To właśnie październikowe, pogodne popołudnie, a raczej wieczór , bo im później, tym lepiej, wybrała młodziutka Emma na moment ucieczki z domu. Nie własnego, rodzinnego – w żadnym razie! Do rodzinnego właśnie pragnęła powrócić najbardziej na świecie. Uciec zapragnęła z domu rok temu poślubionego męża – czcigodnego Maksyma Kyryłowicza Fedoruka. Fedoruk był znany w wiejskiej społeczności, choćby z racji bogactwa. Miał dużo ziemi, piękny, z rozmachem urządzony dwór z wszelkimi wygodami, nawet wychodkiem w domu i pomieszczeniem zwanym łazienką, który to wychodek i łazienka zaprojektowane były przez niemieckiego architekta, sprowadzonego aż z Kijowa ku uciesze najpierw a potem zazdrości sąsiadów, którzy z czasem docenili wygodę, jaką daje w zimowe, mroźne ranki ciepły wychodek w domu.
Maksym Kyryłowicz Fedoruk kierował się w życiu przekonaniem: „Panu Bogu świeczka, a diabłu ogarek”. Dzięki pieniądzom umiał zdobyć sobie szacunek tak szacownej administracji w niedaleko położonej Połtawie w postaci sędziów, czy innych mających wpływ na ludzkie życie urzędników, jak i wielebnego popa, rządzącego chłopskimi duszami nie gorzej, niż car swoim wojskiem. Emma niemająca wobec takich koneksji męża żadnych szans na posłuch miała tylko jedną drogę przed sobą – ucieczkę.
Komuś postronnemu mogłoby się wydawać, że rozpieszczona paniusia nie wie, czego chce. Sam mąż – Maksym Kyryłowicz był nawet niebrzydkim mężczyzną. Postawny, dobrze, po męsku zbudowany, nawet gębę miał ładną. I prezentował się słusznie. Jak to mówią i pozór, i gest miał. O żonę dbał, takie w każdym razie stwarzał pozory. Żonę, tak jak wszystko , również miał niezwykłą. Mówiono o niej "Francuzka", choć nikt we dworze Maksyma nie umiał powiedzieć, dlaczego. To prawda, że język francuski znała, ale urodziła się tu, w małej wsi Kozin pod Kijowem. Ojciec jej Anton Władimirowicz Prohoruk gdzieś w dalekim świecie poszukał sobie pięknej żony o imieniu Maria, po ojcu nawet swojsko miała - Wasiliewna. Przywiózł tę piękną żonę do Rosji i żył z nią pod Kijowem. Maria wysoko kształcona była, ale nie tylko do książek miała upodobanie. Niezawodnie prowadziła dom Antonowi i wychowywała ich jedyną córkę, którą tak śmiesznie nazwali: Emma. Ona też była uczona za młodu, wzorem matki, na najlepszych kijowskich pensjach i przez matkę. Maksym wypatrzył przyszłą żonę na jakimś przyjęciu i od razu uderzył w konkury. Udało mu się przekonać do siebie i pannę i jej rodziców, więc niedługo po poznaniu odbył się ich ślub. Mąż dbał o zaspokajanie materialnych potrzeb małżonki, takie w każdym bądź razie krążyły opinie. Miała Emma wszak piękne stroje, klejnoty, ładny dom, eleganckie meble. Miała też dużo służby na każde swoje zawołanie i nie musiała wcale przemęczać się żadną pracą. Toteż wcale nie przed pracą chciała zbiec z mężowskiego domu. Nawet sama przed sobą nie miała odwagi przyznawać się do tego. Musiała po prostu skończyć z takim życiem i już! Postanowienie to stwardniało w niej na granit w ostatnich tygodniach, podczas nieprzespanych, przepłakanych nocy i przepełnionych beznadzieją dni. Nie wiedziała tylko, kiedy je zrealizuje. Dziś podjęła decyzję to uczynić po rozmowie z mężem w czasie obiadu. Maksym po przełknięciu ostatniego kęsa tłustego mięsiwa i powycieraniu ust serwetką beznamiętnym tonem powiadomił żonę:
- Moja droga, na dzisiejszy wieczór zaprosiłem gości, szacownych, na których mi zależy, więc proszę cię, żebyś przygotowała dom na ich przyjęcie, wiesz, kochana, trunki, jadło, służbę, zresztą ty sama najlepiej będziesz wiedziała. Wiesz, że jesteś całą moją podporą, moja droga – Ujął dłoń żony i zdawkowo musnął ustami jej palce. Emma mimo woli skrzywiła się, mając wrażenie, że śliska żmija dotyka jej rąk. Opanowała się jednak i odpowiedziała z uśmiechem:
- Dobrze, mój drogi, jak sobie życzysz.
Ta rozmowa przypieczętowała jej decyzję. Zaraz po obiedzie pobiegła do swego pokoju, wyciągnęła spod łóżka swój panieński kuferek, sprawdziła, czy zawartość jest nienaruszona – odetchnęła z ulgą widząc w kuferku zwiniętą, ciepłą derkę, parę zapasowych trzewików, trzy wysmołowane pochodnie, zapałki. Dołożyła do tego grube pajdy posmarowanego smalcem chleba i zakorkowaną butelkę wody. Wiedziała, że tych zapasów nie starczy jej do celu, dlatego na dnie kuferka, pod derką schowała małą sakiewkę z niewielką ilością złotych pieniążków, które udało jej się zaoszczędzić przez pół roku.
Zamiast ubrać się w elegancki, wieczorowy strój, eksponujący jej walory tak, jak tego oczekiwał jej mąż, wciągnęła na siebie szeroką, niezgrabną koszulę, na to zwykłą chłopską, sięgającą połowy łydki spódnicę, płócienną bluzkę, wiązaną na piersiach trokami z materiału. Na to dość gruby kaftan z długimi rękawami dopasowany i ciepły, odpowiedni na jesienne, chłodne noce. Ciepło miały zapewnić jej też barchanowe majtki do kolan, grube pończochy, umocowane zwykłymi, szmacianymi podwiązkami, zaś całości ubioru dopełniały wygodne, sznurowane, chłopskie trzewiki, odpowiednie do wędrówki po kamienistych traktach. Na głowie zawiązała sobie Emma dużą, zieloną-brązową chustkę, nie z powodu zimna a raczej, by ukryć swoje z daleka rzucające się w oczy, rude, gęste włosy, splecione teraz w dwa warkocze i zarzucone na plecy pod kaftanem.
Ubrana, zaglądała przez okno, czekając na stosowny moment, żeby wyjść. Powinna wyruszyć, kiedy nabożeństwo rozpocznie się na dobre, gdyż droga jej ucieczki przebiegać miała właśnie w pobliżu bożnicy .Minąwszy cerkiew kobieta planowała udać się na bagna. Tam raczej nikt jej nie będzie ścigał. Bagien bali się i ludzie i zwierzęta. Nawet wilki, choć głodne nocą omijały ten teren. Emma też się bała – panicznie, ale strach przed bagnem był dla niej niczym w porównaniu z perspektywą pozostania w mężowskim domu. Stojąc przy oknie modliła się w duchu, żeby nikomu nie przyszło do głowy czegokolwiek od niej chcieć – ani nikomu ze służby, ani przede wszystkim samemu mężowi – Maksymowi, bo jakżeby miała się wtedy wytłumaczyć ze swego zaskakującego stroju? Całe szczęście, że spotkanie z Ezrą – mężowskim zaufanym podwładnym, silnym, bitnym, gwałtownym Kozakiem, dowódcą dworcowej straży, lojalnym najemnikiem, gotowym dla swego pana na wszystko, miała już za sobą. Na myśl o nim przez plecy Emmy przebiegł dreszcz strachu.
Emma bała się Ezry, choć on nigdy żadnym słowem ani nawet gestem nie dał jej do tego powodu. Zawsze odnosił się do małżonki swego chlebodawcy z najwyższym szacunkiem, chwilami takim, jak przynależny królowej. Jednakże spojrzenie jego dzikich, czarnych, lekko skośnych jak u Tatara oczu, kpiący uśmiech, błąkający się na zmysłowych wargach, w końcu ta świadomość u Emmy, że Kozak gotów jest do spełnienia dosłownie każdego polecenia jej męża, o czym była głęboko przekonana, to wszystko wywoływało w jej duszy zwierzęcy niemal, paraliżujący strach wobec lojalnego mężowskiego sługi. Kiedy po rozmowie z mężem szła do swojego pokoju właśnie minęła się z Ezrą w wąskim korytarzyku, przed drzwiami. Domyśliła się, że wracał on pewnie z ogrodu, do którego drzwi znajdowały się zaraz obok tych, prowadzących do jej sypialni. Cieszyła się, że trafiła na moment, kiedy Ezra akurat opuścił ogród, po którym lubił się czasem przechadzać i w ten sposób oczyścił jej drogę ucieczki. Z doświadczenia wiedziała, że Kozak później już do ogrodu nie wychodzi, tylko przed nocą przychodzi pod te drzwi, aby je zaryglować. Wyjrzała szybko i dyskretnie na korytarz. Nie było nikogo. Ponieważ do zaplanowanego spotkania z gośćmi pozostawało już coraz mniej czasu, Emma uznała, że nie powinna dłużej czekać, tym bardziej, że niebawem skończy się nabożeństwo i ludzie zaczną wychodzić z cerkwi.
Zarzuciła sobie na ramię skórzany pasek swego kuferka i wymknęła się do ogrodu. Biegła pomiędzy owocowymi drzewami i krzewami szybko, z duszą na ramieniu, rozglądając się na wszystkie strony. Wreszcie, kiedy ogród się skończył przekroczyła dość szeroki pas łąki i weszła na ubity trakt. Teraz już szła szybko, lecz spokojnie, starając się nie eksponować przed spotykanymi po drodze ludźmi swojego bagażu. Tych zresztą było mało. Minęła babkę Anfisę, wiejską zielarkę, którą niektórzy uważali za czarownicę, młynarzową Wasylisę biegnącą z rozwianymi włosami pewnie do kochanka, kowala, który w ostatnim tygodniu pobił się o nią z młynarzem. Przed samym skrętem w dróżkę wiodącą do cerkwi i na bagna minęła się ze staruszkiem, dziadkiem Dmitrijem, który przez większość mieszkańców wioski uważany był za pomyleńca, nawiedzonego i przez to ludzie bali się go, nie śmiejąc uczynić mu żadnej krzywdy. Emma dziadka lubiła, nieraz rozmawiała z nim, częstowała owocami z mężowskiego sadu, słuchała opowieści staruszka o służbie na carskim dworze w młodości, w tych pięknych czasach, o których wspominał, wzdychając w rozmarzeniu. Żadna z tych mijanych osób na pewno jej nie zdradzi, z rożnych powodów, więc Emma śmiało minęła cerkiew i kilkadziesiąt kroków dalej zagłębiła się w zagajniku, prowadzącym na bagna. Odetchnęła z ulgą. Tu już nikt nie mógł jej wypatrzyć ani z domu, ani z drogi, ani nawet spod cerkwi. Tym bardziej, że słońce już prawie zaszło i świat zaczynał skrywać się w wieczornym półmroku. Z początku szła dziarsko, dość szybko, starając się, póki w miarę jasno, przejść jak największy kawałek drogi. Czuła się bardzo dobrze, przepełniało ją uniesienie, że oto odważyła się na krok, który prowadzi do wolności, z dala od człowieka, którego ostatnimi czasy tak znienawidziła. Ktoś patrzący z boku mógłby pomyśleć , że jest rozpieszczoną, niezdecydowaną paniusią, z nudów szukającą w życiu urozmaicenia i nie umiejącą uszanować męża, który otoczył ją opieką i zbytkiem, o jakim niejedna kobieta mogłaby tylko marzyć. Dlatego Emma nigdy z nikim o swoim życiu nie rozmawiała. Nawet sama przed sobą nie starała się roztrząsać swoich problemów, żeby móc jakoś w tym piekle wytrzymać. Teraz jak nigdy czuła się wolna i szczęśliwa.
Odpowiedz
#2
Cytat:Maksyma Kyryłowicza Fedoruka.
Cytat:Maksym Kuryłowicz Fedoruk
Co do Kyryłowicza jestem w stanie się zgodzić - rosyjskie "i" to zazwyczaj ukraińskie "y", aczkolwiek są wyjątki. Ten "Kuryłowicz" wygląda mi na literówkę Wink

Ale zaraz, zaraz, z jakiego kraju pochodzi Emma? Bo imię ma "nietutejsze", a nie chcę posądzać Autorki o niedbalstwo - może to tylko moja nieuwaga.
Rzuciło mi się też w oczy, że zbyt często używasz słowa "osada". Przejrzyj tekst pod tym kątem.
Stylizacja językowa wygląda raczej powierzchownie.

EDIT: Mówisz o carze, aczkolwiek nie wiem, o którym, więc lokalizuję "na czuja", że to po 1667 a przed carycą Katarzyną. Wybacz drobiazgowość, ale to mi potrzebne Smile
Wracam do stylizacji - no, jest taka sobie.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#3
Witam i dziękuję za zajęcie się moim tekstem.
Odpowiadam po kolei:
Kuryłowicz to faktycznie literówka. Miał być Kyryłowicz.
Za zwrócenie uwagi na "osadę" bardzo dziękuję. Biorę się właśnie za sprawdzanie tekstu.
Emma to córka Francuzki, o czym jeszcze nie było tu mowy. planowałam nadmienić o tym później.
Historia moja ma miejsce na przełomie XIX - XX wieku, raczej w kierunku początku XX wieku. Wtedy rzeczywiście Kozacy stanowili marginalną grupę społeczeństwa na lewobrzeżnych terenach Dniepru po tym, co z nimi zrobiła Katarzyna, jednak mimo, iż znaczenia nie mieli takiego, jak niegdyś, to jednak byli i kultywowali swoje tradycje (przynajmniej w niektórych środowiskach). W latach późniejszych nastąpił nawrót do etosu Kozaka jako uosobienia najlepszych cech i tradycji.( obserwować to można paradoksalnie w społeczeństwie rosyjskim). Koloryt i egzotyka tej grupy społecznej poruszył moją wyobraźnię, tym bardziej, że moja babcia Paraskiewia pochodziła z tamtych stron i w dzieciństwie nasłuchałam się opowieści co niemiara.
Pozdrawiam serdecznie i dzięki.
Odpowiedz
#4
Zacznijmy od samego początku.
Doceniam staranne wprowadzenie w stworzony przez Ciebie świat, z drugiej strony choć nie nudzisz, to brakuje jakowejś iskry, czegoś, co by porwało. Jeśli chodzi o stylizację językową, to nie wypowiem się, bo się nie znam.
Moment, w którym wprowadzasz Emmę:
Cytat:Nie własnego, rodzinnego – w żadnym razie!

To zdanie mi zupełnie nie pasuje - nagłe wykrzyknienie, choć wcześniej narracja prowadzona była w sposób bardzo spokojny.
O motywach działania Emmy wiem na razie mało, ale pod koniec wchodzisz nieco w jej charakter, więc mam nadzieję, że w kolejnej części opowiadania rozwiniesz to.
Jestem ciekawa, co przytrafi się Emmie.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#5
Cytat:Historia moja ma miejsce na przełomie XIX - XX wieku, raczej w kierunku początku XX wieku. Wtedy rzeczywiście Kozacy stanowili marginalną grupę społeczeństwa na lewobrzeżnych terenach Dniepru po tym, co z nimi zrobiła Katarzyna, jednak mimo, iż znaczenia nie mieli takiego, jak niegdyś, to jednak byli i kultywowali swoje tradycje (przynajmniej w niektórych środowiskach). W latach późniejszych nastąpił nawrót do etosu Kozaka jako uosobienia najlepszych cech i tradycji.( obserwować to można paradoksalnie w społeczeństwie rosyjskim). Koloryt i egzotyka tej grupy społecznej poruszył moją wyobraźnię, tym bardziej, że moja babcia Paraskiewia pochodziła z tamtych stron i w dzieciństwie nasłuchałam się opowieści co niemiara.
Pozdrawiam serdecznie i dzięki.
W takim razie jednak lepiej wspomnieć o tym na początku - fajne zrobiłaś wprowadzenie, że Maksym to bogaty pan, ma ładną siedzibę i tak dalej. Możesz dodać, że żona też "z importu", bo trochę to wprowadza zamieszania - człowiek się zaczyna zastanawiać, skąd nagle całkiem nieukraińskie imię.
Rodzinnych opowieści oczywiście nie kwestionuję, to chyba najlepsze źródło wiedzy Wink
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#6
Odpowiadam na edycję Mestari i późniejszy post Kruka.
Mestari, to już i po Carycy. Mimo, iż rozprawiła się ona z Kozakami bardzo radykalnie to jednak nie zniszczyła i nie stłamsiła ich całkowicie, zresztą z czegoś odbudowano później tę grupę, której udział na przykład w II wojnie był nawet dość znaczący, choć często przemilczany. Wspomnienia zaś dziadka Dmitrija o carze są natomiast zupełnie marginalne, choć przyznaję, że mogły wprowadzić zamieszanie.
Dziękuję Ci za takie wnikliwe rozpatrzenie mojego tekstu. Wezmę sobie Twoje uwagi do serca. Heart
Pozdrawiam.
Kruku, motywy działania i rys charakterologiczny Emmy a także przyczyny takiego a nie innego przebiegu fabuły miały być ujawniane przed czytelnikiem stopniowo. Nie wiem, czy ten efekt uda mi się osiągnąć w miarę interesująco. W tej sprawie też będę prosiła o opinię.
Pozdrawiam serdecznie i wielkie dzięki.
Mestari, dzięki ci raz jeszcze za zwrócenie mi uwagi na niedoprecyzowanie opisu Emmy. Ona właściwie nie była "z importu". To jej matka była Francuzką, choć już zintegrowaną ze społeczeństwem podkijowskiej wsi, o czym wspominam później. Rozumiem, że chodzi o nieukraińskie imię. Takie nadała jej matka i nie myślałam nawet, że to może zgrzytać. Francuskie korzenie były mi potrzebne na później dopiero i teraz oprócz imienia nie mają większego znaczenia. Dlatego na razie je przemilczałam.Jeśli uważasz, że to bardzo razi, to postaram się coś tam pozmieniać, żeby wcześniej to zaakcentować.
Pzdr Heart
Odpowiedz
#7
Cytat:Kruku, motywy działania i rys charakterologiczny Emmy a także przyczyny takiego a nie innego przebiegu fabuły miały być ujawniane przed czytelnikiem stopniowo. Nie wiem, czy ten efekt uda mi się osiągnąć w miarę interesująco. W tej sprawie też będę prosiła o opinię.
Tak też myślę i tak powinno być Wink wobec tego czekam na ciąg dalszy i zwrócę na to szczególną uwagę przy ocenie tekstu.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#8
Cytat:Mestari, dzięki ci raz jeszcze za zwrócenie mi uwagi na niedoprecyzowanie opisu Emmy. Ona właściwie nie była "z importu". To jej matka była Francuzką, choć już zintegrowaną ze społeczeństwem podkijowskiej wsi, o czym wspominam później. Rozumiem, że chodzi o nieukraińskie imię. Takie nadała jej matka i nie myślałam nawet, że to może zgrzytać. Francuskie korzenie były mi potrzebne na później dopiero i teraz oprócz imienia nie mają większego znaczenia. Dlatego na razie je przemilczałam.Jeśli uważasz, że to bardzo razi, to postaram się coś tam pozmieniać, żeby wcześniej to zaakcentować.
Pzdr
Wiesz, w pewnym momencie pomyślałam o mojej bohaterce (Ukraince) i wyobraziłam sobie, jak nadaję jej imię powiedzmy Crystal, zwalając to na fantazję jej rodziców Smile W Związku Radzieckim by nie przeszło, bo oni się czepiali nawet imienia Ryhor (białoruska forma Grigorija bodajże). W czasach "przed" ZSRR to przejdzie bezboleśnie raczej, ale trzeba czytelnika po prostu uświadomić, dlaczego ona się tak nazywa. Jak mówiłam, możesz tu wykorzystać ten fragment o Maksymie, bo fajny.

Cytat:Odpowiadam na edycję Mestari i późniejszy post Kruka.
Mestari, to już i po Carycy. Mimo, iż rozprawiła się ona z Kozakami bardzo radykalnie to jednak nie zniszczyła i nie stłamsiła ich całkowicie, zresztą z czegoś odbudowano później tę grupę, której udział na przykład w II wojnie był nawet dość znaczący, choć często przemilczany. Wspomnienia zaś dziadka Dmitrija o carze są natomiast zupełnie marginalne, choć przyznaję, że mogły wprowadzić zamieszanie.
Widzisz, na historii się o tym nie mówi Smile Słyszałam, że niektórzy Ukraińcy nawet teraz mają swoistego "kręćka" w temacie Kozaków, ale nie myślałam, że tak to na nich działało i wcześniej. Bardziej kojarzyłam tu uwielbienie dla Tarasa Szewczenki.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#9
Kochana Mestari! Jesteś cudowna, że tak serdecznie angażujesz się w mój tekst. Spróbuję zaraz dopisać coś w kwestii wyjaśnienia imienia Emmy tak, jak radziłaś. Gdybyś za chwilę mogła zerknąć, to może byś oceniła, jak to będzie wyglądało.
Pozdrawiam jak zwykle serdecznie.
Odpowiedz
#10
Wstawiam następną część mojego tekstu. To końcowa część pierwszego rozdziału. Proszę o ocenę.

(Część I. Emma. Rozdział 1. Ucieczka) c.d.

Uczucie szczęścia w dużym stopniu było w jej duszy ograniczane przez strach, zwykły u kobiety w takim miejscu i o takiej porze. Robiło się coraz ciemniej. Pod wieczór na niebie zaczęły pojawiać się chmury i co chwilę przesłaniały świecący jasno księżyc. Emma na razie poruszała się tylko w jego świetle. Trakt jeszcze był twardy, bezpieczny, więc nie próbowała świecić pochodni, która mogła ściągnąć na nią czyjąś uwagę. Nie wiedziała wprawdzie, kto chciałby o tej porze spacerować drogą, prowadzącą na bagna, ale Emma bała się wszystkich i wszystkiego. Toteż, gdy zrobiło się całkiem ciemno w momencie, kiedy księżyc ukrył się za chmurami dojrzała z boku, pomiędzy drzewami fosforyzujące oczy jakiegoś zwierzęcia, wilka pewnie, jak pomyślała w pierwszej chwili, poruszające się razem z nią, jakby towarzyszące jej w oczekiwaniu na stosowny do ataku moment. Dusza wtedy uciekła jej ze strachu na ramię i kobieta zaczęła trząść się cała. Wydawało jej się przy tym, że zrobiło się dużo zimniej. Bała się zatrzymać, aby wyjąć z kuferka pochodnię i zapałki, nie chcąc sprowokować zwierzęcia do rzucenia się na nią, gdyż nie miała gdzie uciec. Choć drzew wokół było dużo żadne z nich nie dawało szans wspięcia się na jego pień, bo najbliższe gałęzie wyrastały wysoko, niedostępne dla rąk niskiej Emmy. Szła więc coraz szybciej, modląc się po drodze i od czasu do czasu zerkając w stronę fosforyzujących oczu, które wciąż jej towarzyszyły. W końcu idąc zamaszystym krokiem posłyszała chlupnięcie wydobywające się spod trzewika.
- Bagno! – pomyślała. Istotnie, bagno nie zaczynało się nagle, jak brzeg jeziora. Na drodze, która doń prowadziła po prostu pojawiały się pojedyncze kałuże, swoiste „oczka”, wypełnione wodą, o miękkim, ciastowatym podłożu, będące zapowiedzią śmiercionośnego terenu.
Spojrzała w bok, nigdzie jednak nie dojrzała już fosforyzujących oczu. Nawet wilk nie miał odwagi iść dalej. Zatrzymała się. To już nie były przelewki, teraz musiała zważać na każdy krok, musiała dokładnie widzieć teren przed swoimi stopami. Zapaliła jedną smołowaną pochodnię, poprawiła pasek kuferka na ramieniu, wyszukała wśród drzew sąsiadujących z traktem gruby, twardy kij do macania podłoża i uważnie ruszyła dalej.
Szła ostrożnie, całą uwagę koncentrując na drodze przed sobą. Ścieżka prowadząca przez zdradziecki teren stawała się coraz węższa, czasem ledwie starczyło miejsca, żeby postawić stopę. Po obu stronach twardego gruntu kipiało bagno. Coś tam cały czas mlaskało, gdzieniegdzie bulgotało, od czasu do czasu ostrzegawczo krzyknął jakiś ptak sprawiając, że Emma na ten moment serce niby w gardle miała, szła jednak ciągle, parła przed siebie, zdecydowana to bagno przemierzyć, lub umrzeć. Coraz częściej zmuszona była zatrzymywać się, gdy w blasku księżyca i dodatkowo trzymanej w dłoni pochodni widziała przed sobą tylko wodę. Wtedy macała drogę przed sobą kijem i jeśli twardy grunt nie był zbyt daleko to po prostu przeskakiwała bagniste oczko na drodze. Czasem jedna było tak, że na skuteczny skok nie było szans, z uwagi na dużą odległość, obejść także się nie dało wtedy rozglądała się za grubymi patykami, lub możliwymi do uniesienia kłodami. Jedną przy drugiej przerzucała je przez miękki teren i ze strachem w sercu po nich desperacko przebiegała. Z czasem nabrała nawet w tym wprawy i już tak strasznie się nie denerwowała.
Szła twardo dalej. Zbierające się na niebie chmury przyniosły ze sobą deszcz, najpierw niewielki, potem padający coraz gęściej. Buty ślizgały się Emmie na twardym, lecz ziemistym i coraz bardziej mokrym gruncie i zmuszały do wysiłku przy chęci zachowania odpowiedniej pozycji na ścieżce, by nie zsunąć się do zdradzieckiego bagna z jej lewej lub prawej strony. Ciągłe napinanie mięśni nóg do utrzymania równowagi powodowało u uciekinierki bolesne kurcze w łydkach i udach, zmuszające ją do częstego zatrzymywania się i odpoczywania. To bardzo spowalniało jej marsz i napełniało ją rozpaczą. Początkowa euforia i radość minęły bez śladu, teraz pozostało niewypowiedziane zmęczenie i szaleńczy strach, wzmagany wyobraźnią.
Wiedziała, że jej nieobecność na pewno została odkryta, miała jednakże nadzieję, że nikt nie posądzi jej o ucieczkę nocą przez bagna i pierwsza pogoń pójdzie w kierunku głównego traktu, którym zwykle poruszali się podróżni, zmierzający do miasta. Liczyła, że może dopiero jutro goniący zainteresują się inną możliwością i zechcą sprawdzić tutaj. Do rana jednakże Emma miała nadzieję przejść ten niebezpieczny teren i dotrzeć do najgłówniejszego traktu, skąd może grzecznościowo ktoś zabierze ją do miasta. Te myśli dodały jej otuchy. Choć jeszcze nadal znajdowała się w środku bagien, podjęła ochoczo swoją wędrówkę.
Bała się wciąż tego, że jeśli do pogoni Maksym- jej mąż zaangażuje Ezrę, to jej szanse mogą sporo zmaleć. Dowódca mężowskich Kozaków był nie tylko dzielnym wojakiem, ale też sprytnym, doświadczonym tropicielem, o czym słuchając opowiadań, krążących we dworze Emma miała okazję nieraz się dowiedzieć. Szła wciąż dalej, ostrożnie macając kijem drogę przed sobą, starając się odgonić te przykre, napawające ją rozpaczą myśli.
W pewnej chwili zdrętwiała. Najpierw przyszło wrażenie, które dopiero za chwilę skonkretyzowało się w uświadomienie. Obawy urzeczywistniły się. Przyjęły postać dalekich, zabijających całą nadzieję odgłosów – szczekania psów. Emma z nerwów i strachu zaczęła płakać. Przyśpieszyła kroku, kosztem ostrożności i szła już szybko, nie bardzo zwracając uwagę na budzący wątpliwości wygląd podłoża przed nią.
To straszne, że we wszelkich swoich planach nie wzięła pod uwagę psów. A to było takie łatwe do przewidzenia. Ktoś taki, jak Ezra nie mógł o tym nie pomyśleć! Ten zaufany sługa jej męża, który na polu walki, obrony, czy poszukiwań zawsze odnosił sukcesy i tym razem wybrał bezbłędną drogę pościgu za nią, głupią, słabą kobietą, której wydawało się, że potrafi przechytrzyć swoim rozumem tych panów stworzenia. Jakże on będzie tryumfował, jak ją dopadnie! Emma w złości i strachu widziała oczami wyobraźni szelmowski uśmiech Kozaka, który już nieraz przyprawiał ją o strach i zmieszanie.
Te myśli i może wciąż zbliżające się odgłosy pogoni pozbawiły Emmę ostrożności. Napotkawszy na drodze kolejną , większą przerwę w twardym gruncie zamiast tak, jak dotąd czyniła ułożyć na swej drodze widoczne obok drogi grube gałęzie nie chciała tracić na to czasu i wyrzucając przed siebie kuferek na drugi brzeg przeskoczyła. Popełniła błąd. Cały rozmach skoku, całą siłę włożyła w przerzucenie nieszczęsnego kuferka i zabrakło jej trochę tej siły, żeby jej skok był dłuższy o kilkanaście centymetrów. Te centymetry zachłannego, zdradzieckiego bagna, na które natrafiła stopą, zamiast na twardy grunt, na którym bezpiecznie umieściła kuferek wciągnęły jej nogę w bagnistą kipiel. Czuła, jak się zapada. Myślenie całkiem ustąpiło miejsca panice. Zamiast starać się ułożyć płasko, przynajmniej górną częścią ciała, gdy dolna na początku tylko jedną nogą zanurzona już była w bagnie, Emma zaczęła się rzucać w panice. Wykonywała ruchy, jakby pływała, co zatapiało ją coraz bardziej w błotnistej mazi. Wyrzucała ciało do góry, ale cóż z tego, skoro potem opadała jeszcze głębiej. Śmiertelna kipiel przy odgłosach wstrętnego cmokania wciągnęła ją głębiej i sięgała już do szyi. Potężny instynkt życia kazał do końca walczyć, zaczerpywała więc powietrza już ostatkiem sił wynurzając usta i nos nad wodę.
Wydawało jej się, że tuż obok słyszy odgłos dyszenia psa, kawałek dalej szczekanie innego; te jednak głosy docierały do jej spragnionego tlenu mózgu jakby zza grubego muru, zza ściany, odgradzającej ją od realnego świata. Nie myślała, że tak strasznie będzie umierać. W ostatnich chwilach świadomego działania pomyślała, że gdyby teraz nabrała tego wstrętnego mułu do płuc, gdyby tym odetchnęła, to po krótkim czasie jej katorga skończyłaby się i już nie byłoby ani bólu, ani strachu. Wahała się jednak, nie miała odwagi tego uczynić, albo wszechpanująca Natura obdarzyła Emmę tak silnym instynktem życia, który na to nie pozwalał. Nie miała już jednakże sił by walczyć. Po ostatnim rozpaczliwym wyskoku do góry w celu zaczerpnięcia powietrza nie miała już siły, by uczynić to kolejny raz i po prostu opadała w głąb bagna, spokojnie, już bez walki.
I gdy czuła , jak śmierdząca, bagienna woda zaczyna wlewać jej się do ust i do nosa a ona nie ma siły już wstrzymywać oddechu, wtedy stęskniona myśl przywiodła jej przed oczy złote, nasłonecznione rżysko na polu przed domem jej męża. Wtedy też poczuła, jak mocne dłonie chwytają ją pod ramiona. Do obrzeży jej świadomości dotarł też głos, który dobrze znała, choć jeszcze nie zidentyfikowała.:
- I co, Prokop, masz ją?
- Mam, panie, trzymam, ale daleko jest, może by ktoś pomógł?
Emma czuła, jak ktoś przejmuje drugie je ramię i silne ręce wyciągają ją z bagna. Postawiono ją na twardym gruncie. Nie stała jednak długo. Zmęczona walką o życie, gwałtownym uzupełnianiem tlenu w płucach, przerażeniem i w końcu świadomością cudownego ocalenia poczuła ogromne osłabienie. Osunęła się na kolana i usiadła u stóp stojących nad nią Kozaków: Ezry i jego zastępcy Prokopa - jej wybawców. Status wybawców jednak uznała za przedwczesny, bo usłyszała słowa Prokopa:
- To co, zabieramy jaśnie panią do domu, tak?
Emma wpadła w rozpacz.- Więc jakże to?! Całe jej cierpienie miałoby pójść na marne? Znowu do domu ?! Do Maksyma?! Nie! Będzie płakać, błagać! Bała się Ezry panicznie, ale musiała się przemóc, wiedziała to, bo jeszcze bardziej bała się powrotu do domu.
- Nie, panie! – objęła ramionami nogi Ezry, który w odpowiedzi na to spojrzał zdumiony i pochwyciwszy Emmę dłońmi pod pachy postawił ją na nogi. Chwiała się i składała do niego ręce, jak do modlitwy.
- Nie, panie! Błagam, nie mogę wrócić do domu! Już wolę nie żyć – płacząc rzewnie zrobiła krok w kierunku bagna. Kozak odruchowo zatrzymał ją obejmując wpół. Emma oparła się na podtrzymującym ją ramieniu. Naprawdę nie miała sił a musiała jeszcze wybłagać to, żeby nie odwozili jej do męża.
- Ezra, panie dobry, zawsze traktowałeś mnie z sympatią, ja też cię szanowałam, błagam, nie mogę ja wrócić do domu! Panie, uczynię wszystko, co zechcesz, tylko nie rób tego, nie odwoź mnie do Maksyma. Nie mogę tam wrócić! – Płakała i błagała tak żałośnie, że twarde serce dzielnego Kozaka zaczęło mięknąć na ten widok. Prokop nie brał udziału w tych pertraktacjach, decyzję pozostawiając dowódcy. Bez słowa odwrócił się i odszedł taktownie na bok.
. Ezra zaś stał trzymając Emmę w ramionach. Dziwił się, jaka jest drobna, delikatna i krucha, jak dziecko. I piękna, jak bogini. Patrzył w jej zalane łzami oczy i wydawało mu się, że serce mu pęka. Miałby chęć kobietę przytulić, poczuć jej ciało przy swoim, scałowywać te łzy z policzków, pełnych czerwonych ust, szyi i piersi, dokąd, jak widział, spływały. Sam się beształ za te myśli, ale były silniejsze od woli. Emma nie miała pojęcia, jak nikt inny zresztą, może tylko z wyjątkiem wiernego przyjaciela Prokopa, bacznego obserwatora, że Ezra, wolny, niezależny Kozak od długiego czasu, niemalże od początku pokochał całym swoim dzikim, kozackim sercem tę kobietę, której mężowi wiernie służył. Tę ptaszynę drobną, tę gołąbkę łagodną, która teraz oto błaga go ze łzami w oczach o coś, czego on na pewno nie powinien czynić, bo złamałby dane słowo a to nie godzi się z jego honorem. Ale na cóż mu ten honor, skoro ją, jego serce, jego skarb najdroższy o taką rozpacz ma przyprawić?!Ale czemu?!Żeby choć wiedział, czemu ta rozpacz, może wtedy i decyzja by łatwiejsza była.
- Pani moja, błagam, nie płacz już! – całował drobne ręce Emmy, dziwiąc się kruchości i delikatności jej malutkich paluszków, takich niepozornych w jego okazałej, męskiej dłoni. – Powiedz, pani, czemu? Czemu, pani, uciekłaś i czemu wrócić do męża nie chcesz? On tam z niepokoju już pewnie bez życia jest. Obiecałem mu, pani, że cię przyprowadzę…
- Nie! – Emma znów padła przed Kozakiem na kolana. Była w rozpaczy, wiedziała, że nie ma za wiele czasu na przekonanie go. Drżąc ze strachu, klęczała całując jego dłonie. Oblewała je łzami i całowała . Ezra zdumiony wyrwał rękę, podniósł kobietę i objął ramionami. Próbował ją utulić i uspokoić. Czuł, że przyczyna uporu kobiety musi być dużego kalibru. Przytulał ją do piersi, muskał ustami jej czoło i szeptał:
- Pani, powiedz mi, czemu nie mam cię odwieźć do męża, daj mi choć jeden powód, błagam, zrozum mnie, pani moja!
Emma unosiła w jego stronę twarz tak, że wargami natrafiał na jej usta i Ezra nieśmiało całował je, mokre i słone od łez, aż poczuł uniesienie i czułość ogromną i zrozumiał, że nie jest w stanie ani chwili dłużej narażać tej cudnej istoty na taką rozpacz, choćby jego honor i reputacja miały obrócić się wniwecz.
- Panie, nie mogę, nie jestem w stanie powiedzieć ci, nie wolno mi, ale uwierz mi, że wolę śmierć, niż powrót do Maksyma. Zabierz mnie, gdzie chcesz, zrób ze mną, co chcesz, tylko mnie nie oddawaj! Ani jemu, ani nikomu innemu, błagam cię, panie!
Na te słowa Ezra zbaraniał zupełnie. Nie będąc w stanie rozwiązać zagadki ani dojść do ładu ze swoją duszą zawołał do przyjaciela:
- Prokop, konia!
Prokop przyprowadził klacz Ezry, piękną kasztankę z wyczesaną grzywą, trochę niespokojną bliskością bagien. Emma obserwująca to, niepewna decyzji Ezry miała nadzieję, że Ezra ją pierwszą wsadzi na konia. Może wówczas udałoby się jej odepchnąć go i pogonić konia .Miałaby wtedy szanse uciec i dodatkowo zdobyłaby tak potrzebny środek lokomocji. Nie myślała, w strachu przed powrotem do męża, że Kozacy, towarzyszący jej wybawicielom z pewnością niebawem by ją dogonili, nie miała też pojęcia, że kasztanka Ezry jest wyuczona na gwizd zatrzymywać się i stawać dęba, co dla niewtajemniczonego aktualnie dosiadającego ją jeźdźca, może okazać się wielce przykrą niespodzianką. Nie miała jednak okazji przekonać się na szczęście o tym, bo Kozak najpierw wsiadł sam na konia, następnie pochylił się i ujmując Emmę pod pachy z dużą łatwością, znamionującą niezwykłą siłę uniósł ją do góry i usadził przed sobą tak, że siedziała bokiem, po damsku. Odwróciła się w jego stronę i ujmując drżącymi palcami jego twarz zapytała błagalnie:
- Ale nie wieziesz mnie do niego?
- Nie, nie wiozę – usłyszała odpowiedź. Odetchnęła z ulgą. Najgorsze na razie zostało zażegnane i Emma choć na kilka godzin mogła odetchnąć.
- Prokop, a daj tu jakąś derkę, bo pani cała mokra i przeziębi się. – Istotnie Emma czuła przejmujący chłód od swego mokrego ubrania. Prokop podał dowódcy derkę, przytroczoną uprzednio do swego siodła. Ezra bez żadnego tłumaczenia, zdecydowanymi ruchami rozpiął gruby, mokry kaftan Emmy i zdjął go, rzucając w bagno
- Trzeba zdjąć, pani, bo trzyma wilgoć i zimno. – wyjaśnił jednak na końcu. Po tym okrył jej ramiona ciepłą i miękką derką, otulił nią ciało Emmy i przygarnął kobietę do siebie, żeby nie zsunęła się w czasie jazdy. Poza tym odczuwał ogromną przyjemność tuląc jej drobne, szczupłe ciało, o czym tak gorąco wiele razy marzył.
Chciałby powiedzieć, jak bardzo ją kocha, że dla niej jest gotów sprzeniewierzyć się wszystkiemu, co dla niego najświętsze; nie miał jednak odwagi tego uczynić. Ta cudna istota tak długo była dla niego nieosiągalną, że przyzwyczaił się myśleć o niej nie jak o kobiecie z krwi i kości, ale jak o bogini, której składać powinien należny jej hołd i nie kalać nawet spojrzeniem, czy myślą. Wiózł więc Ezra przed sobą swój skarb, szczęśliwy z tych momentów, kiedy ruchy konia zbliżały ich ciała do siebie i mógł ją mocniej przytrzymać przy sobie, lub musnąć wargami jej czoło lub gładki, miękki policzek. Przed nim jechał Prokop, z tyłu zaś czterech wiernych towarzyszy zadowolonych, że tak szybko odnaleźli panią i mogą wrócić do chaty. Ezra z radością powitał to, że Emma w poczuciu ulgi oparła się mocniej plecami o jego pierś a dłońmi złapała jego ręce, w których utrzymywał lejce. Oparła głowę do tyłu, wsparła o ramię Ezry a ten szczęśliwy przytulił wargi do jej rozpalonej skroni. Kiedy poczuł gorąco przy ustach zmartwił się. Dokładniej otulił Emmę derką i mocniej zamknął w objęciach. Kiedy zdziwiona spojrzała na niego do tyłu, wyjaśnił:
- Pani, całe czoło masz gorące, boję się, żebyś się nie przeziębiła.
Emma wzruszona i wdzięczna podniosła dłoń Ezry do ust i ucałowała . Na to Kozak znów szarpnął rękę, potem rzucił się sam całować jej dłonie:
- Nie rób pani tego nigdy więcej! Nie jestem godny! To ja winienem twoje dłonie całować, pani moja! Ptaszyno ty moja! - Dodał na koniec czule, jak do dziecka. Emma słuchała zdziwiona słowami tego człowieka, którego zawsze tak się bała, a który tak inne przed nią odsłaniał oblicze.
Kiedy lekko odwróciła się w stronę Kozaka on delikatnie ujął jej twarz w dłonie i zaczął całować jej usta, najpierw powolutku i delikatnie, a potem coraz namiętniej, coraz bardziej się zapamiętując. Pocałunki były delikatne i bardzo miłe, zupełnie niepodobne do tych, do których przywykła, więc nie broniła Kozakowi niczego, aż jemu samemu zabrakło tchu i oderwał się od jej ust na koniec z szacunkiem całując dłonie kobiety.
Jechali drogą, którą nie tak dawno przebyła. Emma denerwowała się trochę, że wbrew temu, co obiecał Ezra jednak wiezie ją do męża. Popatrywała niespokojnie na niego do tyłu. Kozak widział jej zalęknione spojrzenie. W odpowiedzi z czułością otaczał ją ramionami i całując zmysłowo jej szyję w okolicy ucha szeptał, muskając płatek ucha ustami, szczęśliwy, że jest tak blisko:
- Nie bój się, pani. Przecież ci obiecałem. Dzisiaj na pewno nie oddam cię mężowi.
- Ani jutro, prawda? – prosiła nieśmiało.
- Ani jutro – potakiwał z uśmiechem, mając świadomość, że najchętniej nie oddałby jej nigdy nikomu i zdając sobie sprawę z tego, że ona wcale się temu nie sprzeciwiała. Wyjechali już z zagajnika prowadzącego do bagien i nie dojeżdżając do cerkwi minęli ją z boku, kierując się w step.
Emma nie miała pojęcia, dokąd jest wieziona. Było jej to zresztą całkowicie obojętne. Ważne, że nie do domu, nie do Maksyma. Otulona derką i mocnymi ramionami Ezry czuła ciepło i spokój w sercu. Myślała o tym mężczyźnie przy sobie i zastanawiała się, jak mogła tak bardzo mylić się w jego ocenie. Doszła w tych rozmyślaniach do wniosku, że to osoba jej męża położyła cień na wszystko wokół – na ludzi, którymi się otaczał, na dom i otoczenie, które przez niego właśnie tak znienawidziła i na tego człowieka niezwykłego, twardego o gołębim, litościwym sercu. Oparła głowę o ramię Kozaka a on w odpowiedzi zaraz uścisnął jej rękę i pocałował końce palców. Ośmielona zapytała, przekrzykując tętent kopyt:
- Panie, dokąd jedziemy?!
- Do chaty w lesie, bez obawy, nie do Maksyma!
Jakoż niedługo dojechali i do lasu. Wjechali między drzewa. Jadący doskonale orientowali się w terenie, który Emmie wydawał się zupełnie niemożliwy do rozeznania. Po dłuższym czasie znaleźli się na rozległej polanie. Na skraju polany stał drewniany dom, sporych rozmiarów, ustawiony na wysokiej, kamiennej podmurówce. Do drzwi domu będących w obrębie niewielkiego ganku prowadziło kilka schodów. Przy bocznej ścianie budowli znajdowało się spore pomieszczenie, jakby prowizoryczna stajnia bez boksów jednakże z poręczą na całej długości i umieszczonym pod nią żłobem. Stajnia była zadaszona, zabezpieczona przed deszczem. Przy przeciwległej ścianie, także pod zadaszeniem Emma zdążyła zobaczyć sągi drzewa, ułożonego równo, służącego pewnie do palenia w piecu lub kominku, , bo porąbanego już w przeważającej części. Kiedy podjechali Prokop i pozostali zajęli się przywiązywaniem i oporządzaniem koni, Ezra zaś zsadził Emmę z klaczy i poprowadził do wnętrza. W samą porę zjechali do celu, bo deszcz padał już coraz intensywniej. W domu panowało przyjemne ciepło. Ktoś tu już był, bo w pierwszej z izb ogień już płonął w kominku a z otwartych drzwi komory pewnie – jak domyśliła się Emma słychać było odgłosy czyjejś działalności: postukiwanie metalowych i szklanych przedmiotów. Z otwartych drzwi na przeciwległej ścianie Emma domyśliła się istnienia drugiej izby.
- Zachodźcie, zachodźcie! – rozległo się śpiewne kobiece wołanie z komory – Kolacja prawie gotowa, zachodźcie, tylko gorzałkę nalewam! – Z komory wyszła do pierwszej izby dobrze zbudowana, okazała dziewucha o ciemnych, kruczoczarnych włosach, takichże oczach, pełnej, okrągłej buzi i szerokim uśmiechu. Na widok Emmy, której z pewnością się nie spodziewała jej mina stała się poważna. Jednak już spojrzenie rzucone na Kozaka przywróciło uśmiech na jej twarz.
- Ezra, panie, kogo ty nam prowadzisz? Toż to pani ze dworu!
- Anisia, a ty się nie interesuj za dużo, tylko pomóż pani umyć się i przebrać, bośmy z bagna niebogę wyciągnęli – złajał kobietę ze śmiechem Ezra.
To tłumaczenie nie przekonało jednak rezolutnej chłopki, która pomruczała jeszcze przez chwilę pod nosem. Emma usłyszała część tego mruczanda:
- Z bagna! Akurat! Toż ja nie taka głupia, żeby wierzyć. Nasz sokół by jej tu nie przywoził, gdyby to tylko taka zwykła kobita wyciągnięta z bagna była, tylko do dworu, do męża ją odwiózł, a nie po lasach woził. Ale nie moja to rzecz. .. – Na chwilę przerwała mamrotanie widząc groźną minę Ezry. Po krótkim czasie jednak, zupełnie już nim się nie przejmując nalała do wiadra gorącej wody z sagana, grzejącego się na kominku i zaniosła do następnej izby biorąc ze sobą dużą balię. Wróciła jeszcze z wiadrem po zimną wodę i powiedziała do Emmy:
- Paniusia pójdzie ze mną, umyć się po tym bagnie pomogę.
Emma przy pomocy rezolutnej Anisii umyła się, szczególnie wdzięczna była dziewczynie za pomoc przy myciu włosów, które Anisia przez cały czas podziwiała. Nie mogła też wyjść z podziwu nad drobną, szczupłą sylwetką Emmy, komentując bez żadnych ogródek:
- A to panie ze dworu to takie chudziny, że ja tak dumam sobie, jak to chłop się na taką położyć ma, żeby jej nie złamać, a jak jeszcze co ostrzej który lubi, jak to Kozak, to ja już całkiem nie wiem, jak to robi. Chyba, żeby jak z jajkiem pomalutku. Ale z tego pomalutku to jaka to dla baby przyjemność?!
Emma w duchu śmiała się z przygadywania dziewczyny, a przed nią potakiwała nie chcąc sprawić jej przykrości, bo mimo wszystko Anisia miła i serdeczna była. Na końcu zresztą dyskretnym tonem podzieliła się z Emmą swoimi spostrzeżeniami:
- Bo wie pani, ja tam nie wiem, kto dla pani jest nasz Ezra, ale wiem, że jego warto mieć za przyjaciela. I dobry on i honorny, a kochanek z niego przedni! Każda dziewucha od nas, ze stanicy i nie tylko , z wioski nawet to by z nim szła bez niczego. Każdą on zadowolić potrafi i taki delikatny, miły , chociaż pan. Bo on, proszę jaśnie pani nie zwykły Kozak jest, ale taki szlachetnie urodzony, tylko o tym nigdy nie mówi. Ale gadają, że na piśmie się zna i książki czyta, to nie taki zwyczajny, jak te inne gwałtowniki. Tylko za dziewuchami mało się ogląda, rzadko kiedy którą na siano bierze. Powiadali niedawno, że po pijanemu przed chłopami się wygadał, ano, że ma jedną jakąś umiłowaną, do której mu daleko i tylko za nią tęskni. To i tego mi takie dziwne, że panią tu przywiózł. Ale co ja tam mogę wiedzieć, chyba… - Anisia nagle przerwała swój monolog, popatrzyła uważnie na Emmę i pokiwała głową ze zdziwieniem.
Sprzątała po kąpieli i mruczała pod nosem, wzruszając co rusz to ramionami w wyrazie podziwu. Przyniosła jeszcze Emmie dużą, lnianą płachtę do powycierania mokrych włosów i szeroką, długą do kolan nocną koszulę na szerokich ramiączkach, rozciętą z przodu do pasa, zawiązywaną na sznurkowe troczki, a także drewniane saboty o wiele za duże na drobne stopy Emmy, jednak doskonałe do szybkiego ubrania i zrzucenia.
Kiedy włożyła na gołe ciało czystą, szorstką koszulę i wsunęła nogi w saboty, po czym usiadła na brzegu łóżka, susząc swoje długie włosy poczuła się Emma, jak w zupełnie innym świecie. To wszystko, co było wcześniej stanowiło jakby zupełnie inną bajkę. Emma zamknęła karty poprzedniej opowieści i teraz chciała tylko odwracać nowe. A na tych nowych był on – Ezra – niezwykły, nieodgadniony człowiek, w którego rękach spoczywało teraz życie i szczęście Emmy. I z tym panem swego życia i śmierci zetknęła się oko w oko, gdy wyszła do Anisii poprosić o grzebień, lub zapytać o swój kuferek, w którym wszak grzebień miała. Emma wychodziła, Ezra wchodził. Wpadli na siebie w drzwiach. Kobieta cofnęła się kilka kroków. Kozak stał przed nią, potrząsając mokrymi włosami i obejmując ją dłońmi w talii.
- Wychodzisz, pani? – zapytał.
- Chciałam zapytać o mój kuferek, potrzebuję grzebienia – wskazała na swoje mokre włosy.
Ezra zmierzył spojrzeniem całą jej postać. I znów jego oczy miały dokładnie ten sam niepokojący wyraz, jaki widziała nieraz w domu męża, gdy Kozak na nią patrzył. Widziała, że zatrzymał spojrzenie na jej nagich ramionach, niezbyt dokładnie okrytych skąpym materiałem koszuli, na piersiach pełnych, wzniesionych napinających wiązania z przodu, na twarzy wreszcie, którą – czuła to doskonale – zaczynał pokrywać rumieniec ni to wstydu, ni zmieszania z powodu tego zainteresowania, którego była przyczyną.
- Kuferek, zaraz zapytamy o kuferek. – Stanąwszy w drzwiach zawołał :
- Prokop, a pódźże tu, biegiem!
Kiedy przyjaciel zjawił się błyskawicznie Ezra zapytał:
- Kuferek pani z bagna wzięty?
- Tak, Ezra, wziąłem, jeszcze przy koniu przytroczony. Przynieść?
- No, tak. Koniowi snadź niepotrzebny, a pani bardzo – ze śmiechem powiedział Ezra. Wziął ten kawałek płótna, którym przedtem Emma wycierała włosy i suchym brzegiem wycierał swoje.
- Rozpadało się, pewnie już na całą noc – wyjaśnił.
Za niedługą chwilę kuferek znalazł się w rękach Emmy, grzebień również, poczęła więc rozczesywać swoje długie, splątane, rude włosy. Zajęło jej to czas do momentu prawie, jak Anisia zaczęła wołać na kolację. Emma wyjęła z kuferka swój chleb ze smalcem, żeby się nie zmarnował, budząc tym rozbawienie Ezry. Próbowała mu tłumaczyć, naburmuszona z jego podkpiwania, ale już za chwilę obydwoje się z tego śmiali.
Na kolację Anisia zaserwowała wspaniałą jajecznicę z wielką ilością cebuli, grube pajdy chleba, też ze smalcem i grzane piwo z miodem. Głodne chłopy rzuciły się na jedzenie, Emma wcale nie była gorsza, bo przeżycia całego wieczora pobudziły jej apetyt, nawet piwo jej smakowało. Siedziała zadowolona obok Ezry, czując przy boku ciepło jego ciała, bezpieczna i spokojna. Nie wiedziała, co ją czeka, miała jednak przeczucie, że przy tym człowieku wcale nie musi się tym martwić. Po kolacji ciepło, posiłek i alkohol zrobiły swoje i Emma zaczęła przysypiać na ramieniu Ezry. Anisia w końcu zwróciła na to uwagę:
- Panie – zwróciła się cicho do Ezry, żeby śpiącej nie budzić – pani będzie jutro obolała, jak się prześpi na siedząco. Może by ją tak do łóżka?
Ezra potaknął w odpowiedzi i delikatnie wziął Emmę na ręce. Zaniósł do drugiej izby i ułożył na szerokim łóżku. Pod głowę wsunął jej poduszkę, przykrył miękką owczą skórą, otulając ją, jak dziecko. Nie gasząc świecy, palącej się na kominku, dołożył tylko drew do ognia i wyszedł do towarzyszy cicho zamykając drzwi.
Odpowiedz
#11
Witaj!

Po lekturze pierwszej części muszę zgodzić się z pierwszym komentarzem Kruka. Tekst nie jest nudny, dobrze się go czyta, jednak... czegoś mi tam brakowało. Jak to ładnie Kruk określił: jakiejś iskry.

Przeszukaj też tekst pod względem stawiania spacji przed kropkami. To tylko taka mała uwaga Smile.


Po przeczytaniu drugiej części przyznam, że jakoś bardziej mi się ona spodobała. Jest ciekawa, ładnie napisana, dobrze poprowadzona. Jedyną uwagą jak na razie jest - znowu - to stawianie spacji przed znakami interpunkcyjnymi. Przejrzyj też tekst, przeczytaj głośno, bo jak na mój gust w paru miejscach brakowało przecinka... albo tylko tak mi się wydawało Tongue.

Na tę chwilę moja ocena to 4/5.

Pozdrawiam.
Bujaj w obłokach, bo tylko w ten sposób możesz wznieść się na wyżyny swoich możliwości.
...warto pamiętać.



Odpowiedz
#12
Dzięki Ci za ocenę. Wiem, że interpunkcja to moja bolączka, choć naprawdę bardzo się staram. Czasami to mnie przerasta. Cieszę się, że uznałeś tekst za ciekawy i dobrze poprowadzony. Moim marzeniem jest stworzyć taki obyczaj z początku wieku z delikatnym wątkiem przygodowym i miłosnym. Gdzie mogłabym pokazać, że sytuacje bohaterów często były zaskakująco podobne do tych, w których my, ludzie XXI wieku niejednokrotnie się znajdujemy - oczywiście uwzględniając uwarunkowania historyczne. Nie wiem, czy mi się taka sztuka uda i czy idę w dobrym kierunku. Postać i losy Emmy mam już w głowie dopracowane w szczegółach. Tylko, czy uda mi się to przenieść do tekstu?Przede mną dwie wojny i rewolucja! Uh! Ale sobie wymyśliłam!
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.
Odpowiedz
#13
Cytat:Bała się zatrzymać, aby wyjąć z kuferka pochodnię i zapałki, nie chcąc sprowokować zwierzęcia do rzucenia się na nią, gdyż nie miała gdzie uciec
Trochę śmiesznie to wypada, kiedy sobie próbuję wyobrazić kobietę z pochodnią Big Grin No ale to nie jest w żadnym razie zarzut, raczej luźna refleksja.
Zarzut mam jeden: jak ona nosiła ten kuferek na ramieniu?

Cytat:Maksym- jej mąż
Jeśli już, to myślniki powinny być dwa. Myślę jednak, że wstawka niepotrzebna - z poprzedniej części wiemy, że to jej mąż.

Cytat:Buty ślizgały się Emmie na twardym, lecz ziemistym i coraz bardziej mokrym gruncie i zmuszały do wysiłku przy chęci zachowania odpowiedniej pozycji na ścieżce, by nie zsunąć się do zdradzieckiego bagna z jej lewej lub prawej strony.
Po pierwsze: przydługie to zdanie. Zastanowiłabym się nad rozbiciem na dwa.
Po drugie: wyrażenie "buty ślizgały się Emmie" nie jest szczęśliwe. Może "buty Emmy ślizgały się..." i tak dalej?

Cytat: trochę niespokojną bliskością bagien.
zaniepokojoną bliskością bagien

Cytat:Ezra zaś stał trzymając Emmę w ramionach. Dziwił się, jaka jest drobna, delikatna i krucha, jak dziecko. I piękna, jak bogini.
Jakie to romantyczne Big Grin Emma dopiero co wpadła do bagna, mokra i ubrudzona, a dla Ezry wciąż piękna - urocze.

Cytat:- Nie, panie! Błagam, nie mogę wrócić do domu!
Skoro Ezra jest dowódcą Kozaków Maksyma, a Emma żoną Maksyma, to raczej dziwne, że ona zwraca się do niego "panie". On może i powinien mówić do niej per "pani", ze względu na szacunek, ale ona tego robić nie musi. Gdyby zwróciła się do niego po imieniu, byłoby okej.

Cytat:- Paniusia pójdzie ze mną, umyć się po tym bagnie, pomogę.
To samo. Skoro Emma jest mężatką, nie można mówić o niej jak o pannie. Będzie więc "panią", nie "panienką" czy "paniusią". Nawet, jeśli jest młoda.

Cytat:Anisia
Tutaj moja ciekawość: jak brzmi pełna forma tego imienia?

Tyle wychwyciłam. Na koniec muszę powiedzieć, że Ezra jest naprawdę kochany Big Grin Taki trochę Azja z "Pana Wołodyjowskiego", ale nie aż tak dziki. Kocha jak Kozak prawdziwy, chociaż do gwałtowności Bohuna mu daleko.
Klimat robi się coraz lepszy, tak trzymaj!
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#14
Jest ciekawie, jest klimat, ale trochę tak "ale to już było" - "Ogniem i Mieczem 2"? Mam nadzieję, że nie.
Ważna(dla mnie) sprawa: nie lejce, tylko wodze. Jak to mawiał jeden z moich instruktorów jazdy konnej: lejce są na furze Big Grin także tutaj będą wodze.
Zastanawia mnie trochę Ezra - ja wiem, że facet i że korzysta z okazji, ale o ile jego pocałunki z Emmą, która błaga go o wolność, są zrozumiałe - emocje, ona nawet nie wie, na co mu pozwala itd. to potem, kiedy już znajdują się w chacie i on ją tak po prostu obejmuje w talii, ona mu zasypia z głową na ramieniu... no nie wiem, wydaje mi się to trochę nierzeczywiste. Skoro wcześniej tak nad sobą panował we dworze, to teraz już zupełnie głowę stracił? Za szybko to trochę.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#15
Droga Mestari! Uwielbiam Twoje uwagi - dowcipne , czasami ośmieszające, ale jakże serdeczne! Aż chce się po nich poprawiać tekst.
Bierzmy je więc po kolei:
Kuferek nosiła na pasku. W tekście opisałam to, bo też pomyślałam, że może ktoś się nad tym zastanowi
..."Zarzuciła sobie na ramię skórzany pasek swego kuferka i wymknęła się do ogrodu."...
Maksym - jej mąż - dodałam drugi myślnik
To poprawiam u siebie w tekście, bo tu na forum już nie można a nie chcę zawracać głowy Administracji
ślizgające się buty Emmy też poprawiam wg Twoich sugestii, podobnie, jak i następny błąd.
Twoja uwaga o odbiorze Emmy przez Ezrę, jak najbardziej słuszna Big Grin, chodzi o jej postrzeganie, takiej mokrej i ubrudzonej. Istotnie to chciałam pokazać, nie zastanawiając się, że może zgrzytać. Dodam więc coś w stylu:
" I piękna, jak bogini. Nie widział jej mokrych i brudnych włosów, umazanej twarzy ani sponiewieranego ubrania. Dla niego była najpiękniejsza i cieszył się, że zdążył, że wyrwał ją śmierci z rąk.".. - coś w tym stylu, może jeszcze doszlifuję.
Odnośnie tego, że Emma zwraca się do Ezry "panie", to mój celowy zabieg. Chciałam podkreślić poziom jej strachu i desperacji, by do męża nie wrócić. Chciała Ezrę obłaskawić i skłonić do siebie. Ot! Babskie sposoby!
Paniusię zmieniłam na panią. Masz rację, nie przemyślałam tego, poleciałam z rozpędu pragnąć zachować stylizację postaci Anisii.
Imię Anisia jest pełną formą, to nie zdrobnienie. nie ma w tym edytorze dostępu do cyrylicy, więc nie mogę Ci napisać o co mi chodzi. Przeliteruję może używając polskich liter, ale podstawiaj pod to ukraińskie:A, n, i, s, (znak zmiękczający), ja. To ostatnie to podwójna głoska, to odwrócone "R", na pewno wiesz, o co mi chodzi.Zaznaczam, że nie znalazłam europejskiego odpowiednika tego imienia.Istnieje jednak takowe na pewno.
Bardzo Ci dziękuję za ocenę, jak zwykle bardzo rzetelną i serdeczną. Pozdrawiam Cię gorąco i polecam uwadze.

Kruku, odpowiadam na temat Ezry:
Może i szybko, to prawda, ale tak po prawdzie umyśliłam sobie tę jego milość - gwałtowną, wybuchłą nagle, tak samo nagle uwolnioną z ograniczeń i konwenansów ustanowionych przez jego służbę dla Maksyma. To z jego strony. Założyłam tak: kochał, pragnął, dążył.
Jeśli idzie o nią, to sprawa jest bardziej skomplikowana, już wkrótce się okaże, dlaczego. Co wpływa na taki dość lekki stosunek tej kobiety, mężatki w końcu do tego, żeby bez protestu ulec woli Kozaka. Mam nadzieję, że ta motywacja będzie przekonująca, bo jak nie, to pewnie się zastrzelę, bo to baza, na której zbudowałam wiele wątków w tej części.Może jednak tak źle nie będzie i podzielisz mój punkt widzenia.
Tak sobie marzę...
Lejce zmieniłam na wodze u siebie w pliku, bo tu już nie mogę edytować wpisu. Za cenną uwagę dziękuję.
I serdecznie pozdrawiam.
...Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.

J. W. Goethe "Faust"
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości