Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Saga - Emma
#16
Cytat:Imię Anisia jest pełną formą, to nie zdrobnienie. nie ma w tym edytorze dostępu do cyrylicy, więc nie mogę Ci napisać o co mi chodzi. Przeliteruję może używając polskich liter, ale podstawiaj pod to ukraińskie:A, n, i, s, (znak zmiękczający), ja. To ostatnie to podwójna głoska, to odwrócone "R", na pewno wiesz, o co mi chodzi.Zaznaczam, że nie znalazłam europejskiego odpowiednika tego imienia.Istnieje jednak takowe na pewno.
Bardzo Ci dziękuję za ocenę, jak zwykle bardzo rzetelną i serdeczną. Pozdrawiam Cię gorąco i polecam uwadze.
Ach, rozumiem! Głoskę "ja" zapisujemy normalnie, nie jako "ia" (zwróć uwagę chociażby w "Zabawie w piękne życie" - syn Anny i Jurija to Ilja, nie Ilia). A więc "Anisija", a w odmianie "Anisiji" (w alfabecie ukraińskim występuje litera ї - czytana jako "ji").
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#17
Droga Mestari, bardzo dziękuję Ci za tę uwagę. Tylko, nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. Ma być Anisija, czy Anisja?
To imię z długim "j" o wiele lepiej brzmi.Tylko nie jestem pewna, czy to "i" ma być w środku, czy nie.
Pozdrawiam serdecznie.
...Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.

J. W. Goethe "Faust"
Odpowiedz
#18
Anisija z "i" w środku Wink Gdyby było "Anisja" źle by się wymawiało - przypuszczalnie dlatego w zapisie cyrylicznym jest tam znak zmiękczający.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#19
Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie.Heart
...Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.

J. W. Goethe "Faust"
Odpowiedz
#20
Co do odpowiedzi na Ezrę: rozumiem, poczekam, dowiem się więcej i wtedy, mam nadzieję, będę mogła coś konkretniejszego powiedzieć.
Pozdrawiam również Wink
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#21
Witam serdeccznie.
Pozwolę sobie wstawić początek drugiego rozdziału mojego tekstu. Proszę o ocenę.

Rozdział II. Burza.

Sporo rzeczy, które miały miejsce tej nocy nigdy by się pewnie nie wydarzyło, gdyby nie burza. To ona, jak lawina pociągnęła za sobą wszystko. Jak w systemie naczyń połączonych zmiana w jakimś szczególe jednego elementu pociągnęła za sobą nieuchronnie zmianę całego układu. Czy z korzyścią dla wszystkich jego składników , to już każdy miał potem ocenić, bo w trakcie tego procesu innego wyjścia nie było, jak tylko poddać się biegowi wydarzeń.
Tym elementem, który pierwszy rozpoczął zmiany w istniejącym układzie i który spowodował jego zmianę na szeroką skalę była sama Emma, a właściwie jej strach przed burzą. Paniczny, zwierzęcy strach. Towarzyszył on Emmie od dziecka, od najmłodszych lat. Błyski i grzmoty zaczęły ją przerażać od momentu, gdy na powóz rodziców, z którymi podróżowała w czasie burzy spadło rażone tuż obok nich piorunem drzewo, zabijając na miejscu woźnicę. Mała, trzyletnia wówczas Emma widziała ciało młodego jeszcze parobka, przebite cienkim, ostrym, konarem. Tkwił on w szyi, z której pulsującym strumieniem wylewała się krew. Długie lata potem pamiętała szeroko otwarte oczy chłopca i drgające przez dłuższą chwilę, konające ciało.
Od tego czasu błyskawice i grzmoty budziły w jej umyśle szaleństwo. Szaleństwo paniki trudnej do opanowania. Próbowała się przed nią ukrywać, gdzie się dało: pod łóżkiem, w szafie, w jakimkolwiek głębszym kącie, oddalonym od świata, gdzie nie dochodziłby do niej widok błyskawic i dźwięk burzowych grzmotów. Rodzice, rozumiejący jej stan umieli ją uspokoić i utulić. Wtedy zazwyczaj przygarniali córkę do siebie, w nocy matka brała ją do swego łóżka i tuliła uspokajająco i na tyle skutecznie, że przerażona Emma potrafiła się opanować. Tak było też wtedy, gdy była już nastolatką i później, w latach dorosłych. Nawet krótko przed wyjściem za mąż biegła w czasie burzy do matczynego łóżka nocą, wtulała się w ciepłe, bezpieczne ramiona matki i głaskana przez nią po głowie zasypiała.
Przez swoją panikę bez pomocy z zewnątrz Emma narażona była na spore niebezpieczeństwo. W zapamiętaniu, nie znajdując nigdzie pocieszenia i bezpiecznego miejsca w szale strachu biła głową w ścianę lub w cokolwiek, wszystko po to, by zagłuszyć odgłosy burzy i znieczulić swój umysł na świadomość jej istnienia. Kaleczyła się nieraz przy tym dotkliwie i zdarzało się, że nawet traciła przytomność. Nie dopuszczali więc rodzice do takich skrajnych jej zachowań.
W mężowskim domu nikt już jednakże nie przejmował się jej strachem, najmniej zaś jej mąż, traktujący to jak zwykłe fochy, czy kobiecą histerię. Całe szczęście, że takich burz z piorunami w okresie jej pobytu w ostatnim roku przy mężu było niewiele – chyba nie więcej, niż dwie. Emma przetrwała je pod łóżkiem w swojej sypialni, modląc się gorąco.
Teraz, w domu, w drewnianej chacie na szczęście początek burzy zwyczajnie przespała. Otulona przez Ezrę mięciutką, ciepłą skórą leżała skulona na łóżku, przykryta prawie całkiem z głową i nawet nie zdawała sobie sprawy ze zbliżającej się zawieruchy. Ezra ułożył się pod ścianą na prowizorycznym posłaniu ze starego siennika, do którego dołożył siana i z daleka tylko obserwował sen Emmy.
Nie próbował kłaść się obok niej, choć łóżko było szerokie, bo nie mieściło mu się w głowie, by mógł pofolgować swoim zmysłom. Był pewien, że mając ją w zasięgu ręki nie zdoła się opanować. Jak każdy mężczyzna pragnął ukochanej kobiety, ale wobec czci, jaką otaczał Emmę nie miał odwagi ot tak, bez powodu jakby, bez zachęty żadnej próbować zbliżyć się do niej, choć dłonie jego zachowały pamięć jej szczupłego, delikatnego ciała, niedawno tulonego na bagnach.
Patrzył więc tylko z pewnego oddalenia na jej uśpioną twarz, widoczną w słabym świetle jedynej, palącej się świecy, ustawionej w lichtarzu na kominku. Ogarniała go czułość na widok delikatnej buzi, wyprostowanego, zwisającego nad podłogą, nagiego ramienia, drobnej, małej stopy wysuniętej spod ciepłej, baraniej skóry, okrywającej jej ciało, czy wreszcie wspaniałych rudych włosów, rozrzuconych na poduszce za plecami śpiącej kobiety. Ezra oblizywał wyschnięte wargi i na siłę zamykał oczy, starając zmusić się do zaśnięcia.
Nadchodząca burza jednakże i w nim budziła niepokój. Zaczął już zrywać się wiatr, szarpiący gałęziami drzew rosnących w pobliżu domu. Te gałęzie w porywistych podmuchach zahaczały o dach i ściany domostwa, wywołując niezwyczajne w normalnych warunkach odgłosy: szuranie, skrzypienie, stękanie, postukiwanie. Odgłosy budziły niepokój ludzi i zwierząt.
Kozackie konie, zaprawione w bojach, niewrażliwe nawet na strzały armatnie teraz, pod wpływem odgłosów zbliżającej się burzy zaczęły doznawać uczucia pierwotnego strachu, wypływającego z najdalszych głębi ich jestestwa, spotęgowanego doświadczeniami dziesiątek pokoleń, przekazanymi w genach, niby najbardziej podstawowe odruchy. Uwiązane w prowizorycznej stajni stawały się coraz bardziej niespokojne. Słychać było, jak tupią kopytami, szarpią wodze, przymocowane do belki nad żłobem, w końcu niektóre co bardziej gwałtowne kopią tylnymi nogami za siebie dosięgając przeciwległej ściany swojego schronienia i grożąc rozwaleniem budowli.
Zachowaniem koni niepokoili się bardzo Kozacy i sam Ezra. Nie mogli pozwolić, by w panice rozbiegły się po lesie, bo wtedy z pewnością niebawem padłyby łupem głodnych wilków, które na pewno gdzieś czaiły się w pobliżu. Kozak zaś bez konia to była sytuacja nie do wyobrażenia, ani tym bardziej do zaakceptowania. Koń dla stepowych piratów był niby woda dla wędrowca na pustyni, bez niego nie było ni walki, ni życia. Konie były przez Kozaków szanowane i kochane, czasem bardziej, niż ludzie.
Dlatego zaraz też słychać można było głosy zbudzonych ze snu, rozespanych mężczyzn uspokajających uwiązane do belki, przestraszone koniki. Obecność człowieka, pieszczotliwe dotknięcia głaskających dłoni po szyi, czuły ton głosu zawsze uspokajały zdenerwowane zwierzęta i teraz Ezra też słyszał, jak odgłosy zza ściany cichną, tupot kopyt ustaje, tylko utrzymały się dźwięki szurania końskich boków o ścianę domu i prowizorycznej stajni. Choć poprzednio zerwał się do pozycji siedzącej z zamiarem udania się do koni, tak teraz uspokoił się i położył z powrotem na posłaniu, próbując zasnąć.
Spokój nie trwał jednak długo. Burza, która zbliżał się szybko, nie oszczędziła światu efektów. Porywisty wiatr o destrukcyjnej sile łamał gałęzie drzew, powalał słabsze i starsze, wyschnięte od środka, szarpał pokryciem domu, zrywając bez trudu co słabiej umocowane dachówki, walił w szyby ulewnym deszczem i gwizdał przeraźliwie w kominie. Prawdę mówiąc te odgłosy nastąpiły nagle, po okresie złudnej ciszy, jakby burzowy potwór zbierał się do ataku, mającego zniszczyć świat. Ezra widział, że kobieta, śpiąca do tej pory na łóżku obudziła się, uniosła na rękach i usiadła, rozglądając się niespokojnie wokoło.
- To burza, nie lękaj się, pani. – Kozak nie miał czasu wdawać się w dłuższe wyjaśnienia, bo konie za ścianą znów szalały. Jakby na złość marnemu, pysznemu człowiekowi wszechwładna natura zapragnęła okazać swoją potęgę. Izbę rozświetlił przeźliwie jasny błysk i rozległ się grzmot tak bliski i głośny, że jeszcze chwilę potem Ezra słyszał dzwonienie w uszach. Widział, jak Emma rzuciła się na podłogę przed łóżkiem. Nie miał jednak czasu, ani głowy nią się zajmować, bo oto dobiegł go wypełniony przerażeniem głos Prokopa:
- Konie poszły ! – Ezra zerwał się na równe nogi i runął do drzwi, po czym wypadł na zewnątrz, nawet ich nie zamykając. Gdyby nie to oszczędziłby sobie z pewnością wiele strachu i trudu, jednak w obawie o konie nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym.
Emma po ostatnim uderzeniu pioruna, jak się potem okazało w drzewo stojące tuż przy domu, wpadła w stan umysłowego odrętwienia. Nie była zdolna do myślenia, do normalnego funkcjonowania. Odgłosy burzy we wnętrzu domu były nie mniej przerażające, niż te na zewnątrz. Nie znajdowała nigdzie miejsca, gdzie mogłaby się schronić.
Zewsząd dochodziło do niej szuranie, skrzypienie, stukanie, wycie. Miała wrażenie, że dom w każdej chwili zawali się, grzebiąc ją pod sobą. W słabym świetle dogasającej świecy chodziła wkoło po izbie, trzymając się ściany i mebli na przemian, szukając miejsca, gdzie mogłaby się ukryć. Żaden kąt nie wydawał jej się bezpieczny, nie było też nikogo, kto mógłby ją pocieszyć, kto odezwałby się choć jednym spokojnym, budzącym otuchę słowem. Kobieta chodząc wzywała po cichu matkę i ojca, co może i mogłoby się wydać śmieszne, gdyby nie groza malująca się na jej obliczu.
Wędrując tak wokół po izbie nie mogła nie natrafić na otwarte drzwi. Przeszła do drugiego pomieszczenia, przedtem zajmowanego przez pozostałych Kozaków, teraz pustego, gdyż wszyscy, łącznie z Anisiją byli przy koniach. Tu odgłosy burzy były słyszalne wyraźniej. Emma zatrzymała się przy drzwiach, oparła o futrynę i stała bez ruchu. Ta statyczność postawy sprawiła, że Prokop, który wpadł do izby po dodatkową nasmołowaną pochodnię, potrzebną mu do poszukiwania rozbiegłych się po lesie koni nawet jej nie zauważył. Wybiegł, trzaskając drzwiami, które wszak nie zamknęły się, tylko odbiły, stając otworem. Zaraz też wiatr zaczął sobie używać w izbie, szarpiąc nimi i rozrzucając wokół suszące się na oparciach ławy ścierki.
Emma w swoim przerażeniu dążyła, jak każde dzikie zwierzątko, do ucieczki, wszystko jedno gdzie, byle dalej. Teraz też instynkt podpowiedział jej drogę i powoli podeszła do otwartych drzwi. Na widok kolejnej błyskawicy i odgłos silnego grzmotu gdzieś w pobliżu nie zdołała już zapanować nad emocjami i rzuciła się do wyjścia. Cudem tylko nie spadając ze schodów runęła w las. Biegła przed siebie bez żadnego rozeznania, byle dalej od tego piekła. Wiatr rozwiewał jej włosy, deszcz siekł po twarzy kroplami wody, jak również sypiącymi się z drzew igiełkami, w kontakcie ze skórą twarzy wywołującymi dotkliwe pieczenie. Zasłaniała więc twarz dłońmi, starając się zostawić tylko tyle miejsca bez ochrony, aby mogła cokolwiek zobaczyć. Bose stopy, ranione o konary i zeschłe gałęzie bolały. Deszcz, wiatr i zawierucha ograniczały jednak widoczność w dużym stopniu i Emma co raz wpadała na nagle pojawiający się przed nią pień drzewa, albo w kłujące boleśnie krzaki. Nie była jednak w stanie uciec przed burzą. Otaczała ją ona ze wszystkich stron, ogarniała jej zmoknięte już całkiem ciało, usztywniając przemarznięte mięśnie i zalewając deszczem piekące oczy.
Kiedy zatrzymała się chwilę zobaczyła, że ze wszystkich stron otaczają ją takie same pnie drzew, nie była w stanie nawet rozpoznać, skąd przybiegła, gdyby jakimś racjonalnym przebłyskiem świadomości zapragnęła wrócić do domu. Ogarnęło ją przerażenie, że oto zgubiła się w lesie i teraz może się spodziewać już tylko wilków, albo łaskawego pioruna, który zwalając jakieś drzewo litościwie zakończy jej cierpienie. Przez moment miała ochotę zatrzymać się, usiąść i zostać tak w którymkolwiek przypadkowo wybranym miejscu.
Strach jednak nie pozwolił jej na to i pchnął Emmę w dalszą beznadziejną ucieczkę cudownym zrządzeniem losu po trasie nie oddalającej się lecz szczęśliwie, choć zupełnie przypadkowo okrążającej zbawczą polanę. Biegła i wydawało jej się, że słyszy rżenie koni i nawoływania ludzi, nie potrafiła sobie jednak uzmysłowić, z której dobiegają strony. Było ciemno. Mrok nocnego lasu rozświetlały tylko błyskawice. Emmie chwilami wydawało się, że widzi błyski pochodni, nie była w stanie zastanowić się jednak nad tym, bo grzmoty pchały ją do biegu, potęgując jej przerażenie.
Nagle poprzez kolejny grzmot dobiegł ją przeraźliwy skowyt i rozpaczliwe, śmiertelne rżenie konia, dobiegające z niedużej odległości. Nie próbowała nawet uświadamiać sobie przyczyny tych odgłosów. Kiedy skierowała się w stronę, gdzie widziała pochodnie okazało się to złudzeniem, bo po przebiegnięciu kilkudziesięciu kroków znów widziała tylko monotonną ciemność nocy.
W którejś chwili pewnie w jakimś ostatecznym odruchu samozachowawczym stanęła, zdecydowana opanować się i uspokoić choć trochę. Zaczęła głęboko oddychać, dostarczając mózgowi tak potrzebnego mu do racjonalnego myślenia tlenu. I właśnie w takim momencie zatrzymania, praktycznie całkowitego bezruchu posłyszała dobiegające z niedaleka warczenie: bliskie, głuche, groźne. Rozejrzała się przestraszona. W świetle kolejnej błyskawicy ujrzała stojące w oddaleniu kilkunastu kroków od niej dwa wilki z obnażonymi kłami i rozchylonymi pyskami, na których zdążyła dostrzec jeszcze czerwone ślady, zapewne krwi.
Stała bez ruchu nie śmiejąc uczynić najmniejszego gestu. Jej bezruch pewnie uratował jej życie, bo wilki przyzwyczajone do uciekającej ofiary teraz, gdy zabrakło tego zwykłego elementu polowania wydawały się zdezorientowane i stały przed nią warcząc na siebie wzajemnie. Ustalały zapewne do kogo należy zdobycz. Nie mogąc prawdopodobnie dojść w tej kwestii do porozumienia rzuciły się na siebie. Walczyły zajadle i nie na żarty. Straszne szczęki kłapały w powietrzu i nie tylko, bo w trakcie przeraźliwego warkotu dawał się słyszeć od czasu do czasu skowyt bólu.
Emma ostatkiem sił zatrzymała się na miejscu. Czuła nieodpartą chęć rzucić się do ucieczki i jak najszybciej oddalić stąd, jednak bała się – i pewnie słusznie – że wilki pogodzone wtedy wizją utraty zdobyczy ruszą za nią w pogoń a wtedy już nie będzie miała nad nimi przewagi w postaci zaskoczenia, tylko rzucą się na nią i rozszarpią zadając śmierć długą i w męczarniach.
Stała więc nadal nieruchomo, spoglądając tylko po otaczających ją drzewach, czy nie ma gdzieś nisko wyrastających gałęzi, po których mogłaby się wspiąć. Była boso, co, mimo, iż przyczyniło się do licznych ran na stopach sprzyjało planowanej wspinaczce. Najbliższe jednak nadające się do tego drzewo znajdowało się za wilkami. Emma zaczęła więc nieznacznie przesuwać się, chcąc obejść bokiem, o ile zdąży, walczące zwierzęta .
Nie zdążyła. Po zaciętej walce jeden z wilków zrezygnował, przynajmniej pozornie i wycofał się za najbliższe drzewa. Pozostały na placu boju sam ze swoją ofiarą osobnik zbliżał się do niej warcząc groźnie. Emma oceniała jakie ma szanse dobiec do drzewa i wspiąć się nań: żadnych – stwierdziła i po kolejnym głośnym uderzeniu pioruna nie panując już nad strachem rzuciła się do ucieczki. Posłyszała za sobą najpierw charkot wydobywający się z gardła, pewnie ucieszonego polowaniem i nadzieją na łatwą zdobycz zwierzęcia, potem zaś dziki, przeraźliwy skowyt, którego przyczyny nie umiała odgadnąć. Biegła, ale ogarniało ją coraz większe zdumienie, bo przecież wilk już dawno powinien ją dopaść.
...Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.

J. W. Goethe "Faust"
Odpowiedz
#22
Przeczytałam już dawno i zapomniałam skomentować.
Rozwija się ciekawie, jednak żeby móc przeanalizować głębiej wątki proszę o więcej.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#23
Kruku drogi.
Bardzo dziękuję za komentarz i cieszę się z zainteresowania moim tekstem. Wrzucam drugą część drugiego rozdziału.Mam tych rozdziałów już siedem, piszę ciągle, bo moja powieść wiele dla mnie znaczy. Ciekawi mnie opinia czytelników odnośnie przebiegu fabuły. Wyznam, że jej kanwą są wydarzenia, które prawdopodobnie faktycznie miały miejsce na Zadnieprzu, w podpołtawskiej wsi w ostatnich latach XIX wieku. Informacje o tym mam z pamiętnika mojej mamy, która dowiedziała się o wszystkim od swojej teściowej, mojej babci - Paraskiewii, urodzonej w 1893 roku właśnie we wsi pod Połtawą. Wątek Fedoruka - jego postaci, czynów i losów jest ponoć autentyczny. Taką wersję podawała moja babcia. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i użyłam jako kanwy do swojej powieści. Zmieniłam oczywiście nazwiska i nazwy miejscowości, oprócz Kijowa, w którym jednak nazwy ulic też nie są autentyczne. Poza tym reszta to moja fikcja. Proszę o ocenę sensowności przebiegu akcji, rysów psychologicznych postaci czy też prawdopodobieństwa zachowań bohaterów.
Dziękuję za poświęcony mi czas i pozdrawiam serdecznie.

******


Zatrzymała się i odwróciła. Zwierzę leżało kilkanaście kroków za nią z szyją przeszytą strzałą. Stała jeszcze zdezorientowana znękanym umysłem próbując pojąć całe zdarzenie, gdy nagle ujrzała pędzącego w jej stronę drugiego zwierzaka, który teraz, po wyeliminowaniu konkurencji pewnie rościł sobie prawo do utraconej zdobyczy. Pewna już, że wilk zaraz dojdzie celu patrzyła, a błyskawice wciąż atakując niebo przychodziły jej w tym z pomocą, jak zwierzę, jakby unoszone jakąś niewidzialną siłą zostaje wyrzucone do góry i pada prawie pod jej nogami przeszyte strzałą. Z uczuciem ulgi zaczęła rozglądać się wokoło.
Nie trwało długo, jak ujrzała wychodzącą zza pnia drzewa męską postać z łukiem w opuszczonej wzdłuż ciała ręce. Oczy nie rozpoznawały, ale świadomość dokonała identyfikacji na moment przed tym, jak poczuła na sobie dotyk delikatnych, stęsknionych dłoni a na szyi czuły pocałunek i żarliwe tchnienie oddechu wraz ze słowami:
- Sława Bohu! Jesteś! Żywa! Cała! Moja najdroższa! – Emma słuchała chciwie i dziwiła się tym uczuciom, które ją teraz ogarniały. Nie było już strachu przed Ezrą, mężowskim sługą a jedynie ulga wielka i radość i wdzięczność dla tego człowieka.
Teraz tkwiła w jego ramionach, usiłując sama sobie uzmysłowić swoje uczucia. Burza? Jaka burza? Wilki? A gdzież one? Maksym? Daleko, Nie była nawet pewna, czy taki kiedykolwiek istniał. Wszystkie jej strachy i potworności w ramionach Ezry zniknęły, albo zmniejszyły się do niewiarygodnie skromnych rozmiarów.
- Ja… ja… - Jąkała się, próbując wyjaśnić swojemu wybawicielowi obecność w lesie – Uciekłam, bo bałam się burzy…Ezra zaś w duchu szczerze dziękował Bogu, że zaprowadził go tu, na to miejsce, że umożliwił mu naprawienie tego błędu, kiedy pozostawił kobietę samą w izbie. Ogarnialo go szaleństwo na myśl o tym, że mógłby nie zdążyć i rankiem dopiero znaleźć jej rozszarpane ciało.
Emma wtuliła się w Kozaka całą siłą swojego strachu, swojej tęsknoty do tej miłości, która oto stała tuż za progiem jej świadomości. Szczęśliwa i wyzbyta trosk czuła, jak mężczyzna bierze ją na ręce i niesie przez las, zręcznie omijając drzewa i leśne wykroty w stronę, skąd już coraz wyraźniej słyszała odgłosy rżenia koni i pokrzykiwanie Kozaków. W końcu znaleźli się na polanie. Kozacy z radością powitali dowódcę niosącego na rękach ukochaną. Zorientowali się już doskonale w rodzaju uczucia, jakim ich Ezra darzył tę kobietę i razem z nim cieszyli się jej odnalezieniem. Poczciwy Prokop nie powstrzymał się od komentarza:
- Jesteś, pani. Sława Bohu!
Ezra prędko zabrał Emmę do domu, bo oboje byli solidnie przemoczeni i zmarznięci. Kobieta poza tym z powodu ucieczki przez las miała mocno poranione stopy, ze strony których dolegliwości zaczęła odczuwać dopiero teraz.
W izbie niezastąpiona Anisija zaraz się nią zajęła. Umyła jej poranione, brudne stopy i posmarowawszy jakąś tłustą miksturą owinęła pieczołowicie podartym w paski kawałkiem czystego płótna. Potem, wygoniwszy Kozaka z izby przebrała przemoczoną Emmę w czystą, suchą koszulę, identyczną, jak poprzednia, uprzednio wycierając jej ciało szorstkim płótnem, rozgrzewając przy tym jej zmarznięte członki. Na koniec zapakowała ją do łóżka i dostarczyła jej nalewkę na miodzie, która miała kobietę rozgrzać od środka. Kiedy Anisija oddaliła się do sąsiedniej izby Ezra wszedł i ukląkł obok wezgłowia Emmy. Ujął jej dłonie i patrząc kobiecie prosto w oczy mówił, budząc jej ogromne zdziwienie:
- Emma, pani moja, jeszcze trzęsę się ze zdenerwowania, jak pomyślę, co mogłoby się stać, gdybym nie nadszedł na czas. To cud, że w ogóle ciebie znalazłem, ptaszyno moja kochana. Te dwa swołocze zaatakowały konia i ze złości za nimi szedłem, tylko dlatego na ciebie trafiłem. Kochana moja! Mój ty skarbie najdroższy! – mówiąc to całował dłonie zdumionej Emmy.
Burza szalała nadal i po każdym grzmocie kobieta mrużyła oczy, nie ulegając już jednak teraz, w obecności Ezry takim napadom paniki, jak przedtem. Poza tym jej uwaga odwrócona była od tego, co dzieje się za oknem przez te słowa niezwykłe, zupełnie niespodziewane, kierowane do niej przez Kozaka.
Mężczyzna na chwilę przerwał swoją przemowę i oparł czoło na skraju łóżka. Tuż obok dłoni kobiety. Ta czułym delikatnym ruchem zanurzyła palce w czarnych włosach Kozaka i zaczęła głaskać go po głowie. Ezra wsunął ramiona pod plecy Emmy i przysiadł na brzegu łóżka obok niej unosząc ją do pozycji siedzącej. Przytulał jej szczupłe, drobne ciało, gładząc delikatnymi palcami aksamitną skórę ramion, poprzez szorstki materiał koszuli głaskając jej plecy, nieśmiało dotykając jej pełnych, opiętych mocno koszulą ciepłych piersi. Nigdy wcześniej nawet w myślach nie pozwalał sobie na taką zuchwałość. Emma była dotąd zawsze jego niespełnionym marzeniem. Często w domu Maksyma obserwował ją ukradkiem w trakcie codziennych czynności, albo też w czasie rozmów i innych kontaktów z domownikami. Zawsze był oczarowany jej delikatnością, łagodnością i dobrocią, która dziwiła przy jej zamożności i władzy, jaką jej ta zamożność dawała. Ezra, będąc twardym mężczyzną miał jednak wrażliwą duszę. Ta wrażliwość pozwoliła mu nieraz dojrzeć cierpienie i smutek w oczach ukochanej. Nie miał jednak w domu Fedoruka ani możliwości ani odwagi na tyle się do niej zbliżyć, aby poznać przyczyny jej zasmucenia. Dlatego rozpacz kobiety tam, na bagnach spotkała się z taką jego reakcją. Nie zawiózł Emmy do męża tylko przywiózł tu, do chaty. Po to, aby móc zastanowić się nad tym i mieć czas na zrozumienie przyczyny jej ucieczki z domu i panicznego strachu przed mężem. Ona sama zaś poddawała się Kozakowi mając świadomość, że oto od niego zależy jej przyszłość, jej zdrowie i życie. Delikatność Ezry i czynione co chwilę mimochodem wyznania, to wszystko napełniało ją ufnością do tego mężczyzny tak innego niż wszyscy, z którymi miała do tej pory do czynienia, z którymi zmuszana była mieć do czynienia. Młodziutka, niedoświadczona w radzeniu sobie w trudnych międzyludzkich relacjach Emma tęskniła do szczerych, prostodusznych stosunków międzyludzkich i bardzo pragnęła obdarzać spotykanych ludzi swoim dziecięcym jeszcze zaufaniem. Maksym, jej mąż bardzo ją zawiódł i zranił, wykorzystując jej ufność i brak doświadczenia. Nie zabił jednak jeszcze w Emmie nadziei na prawidłowe, normalne, oparte na zaufaniu relacje z ludźmi. Mimo strachu, jaki jej zawsze towarzyszył wobec Ezry wyczuła w nim człowieka godnego zaufania, jakże innego niż Maksym, jej mąż. Wiedziała, że musi przekonać go jakoś do tego, by jej pomógł. Instynktownie czuła, jak może to uczynić. Swoją kobiecą intuicją starała się zadziałać na jego zmysły, wykorzystując odwieczne kobiece sposoby. Nie było to dla niej jednak łatwe, szczególnie po doświadczeniach dotychczasowego życia. Ezra jednak był bardzo atrakcyjnym mężczyzną i przy uczuciu, którym darzył Emmę umiał wzbudzić w niej normalną zmysłową ciekawość jak również powolutku rodzące się zaufanie.
Podtrzymując teraz ręką głowę Emmy całował całą jej twarz: czoło, oczy, skronie, policzki, usta. Odważał się zejść niżej i całował gładką, ciepłą szyję, w międzyczasie szybko i nerwowo rozwiązując troczki jej koszuli na przodzie, by dostać się do tych cudownych krągłości, tak go podniecających. Kiedy w końcu uporał się z wiązaniami i wsunął dłonie pod koszulę przez ciało jego przeszło drżenie.
Pochylił się więc, kładąc Emmę na plecy, szczęśliwy, że nie stawia mu ona żadnego oporu. Wprawdzie, kiedy dotknął jej piersi ona też zadrżała i wydawało mu się, że chce powstrzymać jego rękę i jakby z obawą rozejrzała się wokół, ale mężczyzna spragniony już jej bardzo i podniecony wyszeptał jej tylko do ucha:
- Pani, pozwól mi, nie wzbraniaj, błagam cię, nie skrzywdzę cię, pragnę cię, chcę cię pieścić, dać rozkosz, nie bój się…
Po tych słowach kobieta zdawała się uspokajać, nie opierała się już i pozwoliła, by dłoń i usta Ezry błądziły po jej piersiach. Dawała nawet wyraz swojemu zadowoleniu z tego jęcząc cichutko.
Kiedy niesiony na fali wzrastającego podniecenia Ezra sięgnął dłonią niżej, pomiędzy jej uda Emma zdecydowanie się sprzeciwiła. Pochwyciła i przytrzymała jego rękę, patrząc na mężczyznę szeroko otwartymi, jakby ze strachu, oczami.
- Nie! – wyszeptała błagalnie
- Czemu, kochanie? – Ezra już ledwie utrzymywał na wodze swoje pożądanie. Nagła bliskość i dostępność ciała Emmy zaszumiała mu w głowie.
- Nie chcę! Boję się! Nie, już nie będę! Nie rób tego, błagam!...- powtarzała bliska płaczu.
Te słowa napełniły Kozaka zdumieniem. Nie przestając czułymi dłońmi pieścić ciała ukochanej pytał, gotowy wyjaśnić tę zagadkę za wszelką cenę. Widział przy tym, że kobieta rzuca wkoło siebie spłoszone spojrzenia:
- Boisz się? Czego, kochana? Wszak tu nikogo nie ma, tylko my! Ty i ja. Nie ukrzywdzę cię, kochana moja, nie bój się, nic złego nie zrobiłaś, jesteś cudowna, taka podniecona, pozwól mi, proszę, będzie ci przyjemnie, przysięgam, nie skrzywdzę cię!
- Tak? – Emma rozszerzyła ze zdziwienia oczy i pytała tonem małego dziecka:
- Nie będzie bolało?
- Nie, skarbie, to nie boli, to przyjemne, nie bój się, doprowadzę cię do rozkoszy, przyrzekam ci!
- I nie będziesz się gniewał?
- Gniewał?! – Ezra był w rozpaczy. Nie znając przyczyny przerażenia kobiety błądził po omacku, nie wiedząc, co mówić, a czego unikać. Czuł jednak instynktownie, że znajduje się już bliżej, niż dalej wyjaśnienia tej tajemniczej sprawy i nie mógł zrezygnować, choć atmosfera strachu była niemalże namacalna. Zakładając więc, że w sytuacji szczególnie dramatycznej wycofa się i będzie w stanie utulić przestraszoną Emmę kontynuował pieszczoty, zmierzając powoli do wiadomego końca.
- Nie, Emma, skarbie, już nikt nigdy nie będzie się na ciebie za nic gniewał.
- Nawet, jak będzie mi tak bardzo, strasznie przyjemnie?
- Nawet za to, a szczególnie za to. – odpowiedział, całując czule jej usta.
Myślał sobie przy tym: - Cóż za potwór pozostawił tej cudownej kobiecie takie okrutne skojarzenia, kto ją tak skrzywdził? Odpowiedź przyszła do niego sama. Przecież Emma bez poważnego powodu nie uciekała przed mężem przez bagna. Gdyby się go nie bała nie oddałaby się tak łatwo w ręce obcemu, choć normalnemu mężczyźnie.
Ezrę ogarnęła zgroza. I on takiemu potworowi służy! O mały włos oddałby tę ptaszynę z powrotem w jego ręce! Tylko wielkie uczucie, jakie do niej żywił powstrzymało go od tego. Jej zalane łzami oczy tam, na bagnach skłoniły go do myślenia, obudziły w jego sercu tę tęsknotę, którą nagle zapragnął zaspokoić.
- To będzie cudownie – szepnęła kobieta i z ufnością poddała się pieszczotom dłoni Ezry.
Rzeczywiście było cudownie. Dla obojga. Złączyli się w miłosnym akcie spokojnie i zgodnie, w tym samym rytmie, cierpliwie, bez pośpiechu, tak, jak niewiele miłujących się par potrafi to uczynić. Każdy jego ruch był tym, na który ona czekała i odwrotnie. Kiedy w końcu nastała ta największa rozkosz, w jednym czasie dla obojga, gdy czuli wzajemnie pulsowanie i drżenie swoich ciał, wtedy w uniesieniu niemal tracili oddech i nie byli już w stanie postrzegać niczego z otaczającego ich świata, ani burzy, ani wiatru, ani niczego poza sobą, swoimi ciałami i duszami zjednoczonymi w tym uczuciu, które spadło na nich zupełnie nagle i niespodziewanie. Po wszystkim już kiedy leżał obok Emmy, nachylił się Ezra nad jej twarzą i tuląc w ramionach szeptał, przeplatając słowa pocałunkami:
- Emma, kochanie, opowiedz mi o wszystkim, proszę cię bardzo. Nie bój się, opowiedz, zaufaj mi.
Na te słowa Emma rozpłakała się żałośnie.
- Nie mogę, panie, nie zmuszaj mnie, on mnie zabije! – przez łzy mówiła, dysząc ciężko – Mówił, że zabije, jak komuś powiem! Wiem, że to zrobi, niejedną tak już zabił, kobiety we dworze opowiadały. Nie mogę! Nie powiem! Błagam, nie pytaj! Gdyby Maksym wiedział, że tu z tobą, panie byłam, że to robiliśmy to też by mnie zabił. Ezra, panie, nie pytaj! – tuliła się do Kozaka mocząc jego koszulę i muskularną pierś. W końcu wsunęła swoją małą dłoń pod koszulę Ezry i zaczęła przesuwać rękę po umięśnionej, owłosionej piersi, chcąc pieszczotami odwrócić jego uwagę od dochodzenia prawdy. Mężczyzna z ochotą podjął te pieszczoty, wzajemnie kierując swoje pod jej adresem i doprowadzając ją do rozkoszy, jakiej jeszcze nie zaznała. Może stało się tak dlatego, że tym razem była już rozluźniona, nie spętana przez strach i straszne fobie. Z chęcią rozłożyła przed nim nogi i głośnym jękiem zadowolenia powitała moment, kiedy się w niej zanurzył. Kochał ją namiętnie i dość ostro doprowadzając do stanu euforii i ekstazy niemal, aż siłą powstrzymywała jęk rozkoszy. Widział jej wpatrzone w siebie szeroko otwarte oczy z wyrazem zdumienia i słyszał szeptane cicho prośby, by nie przestawał, tylko robił tak jeszcze, jeszcze! Na końcu, kiedy już zadał jej ostatnie rozkoszne pchnięcie i leżał na jej drobnym ciele wczuwając się w cudowne pulsowanie jej wnętrza i drżenie ud, przytulonych do jego bioder, nachylił się nad nią i usłyszał szept:
- Nie wiedziałam, że tak można. Maksym nigdy nie pozwalał, żeby tak mi było. On lubił, jak mnie bolało. Nawet, jak inni mi to robili, to lubił, jak krzyczałam. Niektórzy nie pozwalali mu mnie bić.
Po tym wyznaniu Ezra miał wrażenie, że żelazna obręcz ścisnęła mu głowę. Chciał zerwać się i zaraz stąd popędzić do tego potwora, odpłacić mu za nią, za tą cudowną, namiętną, delikatną kobietę. Powstrzymał się przed dokonaniem tego, gdy ujrzał pełne ufności oczy Emmy i poczuł, jak go przytula do siebie.
. Utulił ją w ramionach i zasnęli tak za chwilę przygarnięci do siebie oboje zaskoczeni i szczęśliwi.

...Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.

J. W. Goethe "Faust"
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości