Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Samotność w przestworzach, część 2
#1
link do części pierwszej: http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=8866

Adam pamiętał krótką podróż. Najpierw oddalili się na bezpieczną odległość od Ziemi. Przez dziesięć dni testowali działanie pojazdu i wszystkich urządzeń. Żadnych problemów nie zauważono. Potem nastąpiło rozpędzanie kosmolotu do wymaganej prędkości, by urządzenie umożliwiające pokonanie dużej odległości, umieszczone na dziobie, mogło zadziałać. Wreszcie uruchomili nowoczesny, cudowny wynalazek. Na sekundę znaleźli się jakby we wnętrzu kryształu, światło z zewnątrz załamywało się w niezwykły sposób, prawie nie mogli na to patrzeć. A potem pojazd wyskoczył obok odległej gwiazdy. Obliczenia nie zawiodły.
Tymczasem część kokpitu błyskała na czerwono, brzmiały alarmy, na ekranach monitorów mknęły kolejne komunikaty. Przeciążenie dla urządzeń elektronicznych było zbyt duże. Wiele podzespołów zostało uszkodzonych lub zniszczonych, w tym ten najważniejszy.
Czy się załamali? Nie. Byli wściekli. Złorzeczyli na całą liczną ekipę przygotowującą wyprawę, na naciski z zewnątrz, by nie odkładać kolejny raz startu. Chcieli pod koniec przygotowań zaoszczędzić? No to się udało. Nie dostaną żadnych informacji. Przez pierwsze miesiące Ziemia była na pokładzie tematem tabu. Pięcioosobowa załoga żyła ustalonym rytmem. Weszli na orbitę błękitnej planety, która na to miano zasługiwała w większym stopniu niż ich ojczyzna w Układzie Słonecznym. Fotografowali, opisywali, raczej dla własnej satysfakcji, ewentualnie by pozostawić te informacje na pokładzie, kiedy go opuszczą.
Do konfliktów nie doszło. Kilkuletnia selekcja wykluczyła wszystkie jednostki niezrównoważone. Można powiedzieć, że na Wegę przylecieli najspokojniejsi ze spokojnych. Dobrze przeszkoleni, panujący nad nerwami mężczyźni.
Po ponad roku wspólnego przebywania na ograniczonej przestrzeni psychika zaczęła jednak cierpieć. Kiedy Marek poprosił kolegów, by urządzili mu kosmiczny pogrzeb, bynajmniej nie wszyscy przyjęli ten komunikat z zaskoczeniem. Następnego dnia kapsuła z ciałem astronauty wyleciała na zewnątrz, stając się mikroskopijnym satelitą planety.
Kolejne tygodnie ograniczyły załogę do jednej osoby.
Adam zastanawiał się, dlaczego nie wpada w rozpacz. Sam wcześniej nie posądzał się o taką odporność. Odczuwał tylko melancholię.
Bardzo lubił przebywać w największym pomieszczeniu kosmolotu, przynajmniej jeśli chodzi o kubaturę. Nazywali je świątynią. W istocie przypominało średniowieczną katedrę, było niezwykle wysokie a sklepienie naśladowało owe gotyckie krzyżowo– żebrowe konstrukcje. W ścianach brakowało okien wypełnionych witrażami, za to łuki ostre w suficie łączyły się pięknie, pozostawiając pomiędzy sobą nie malowidła, ale prawdziwą, zachwycającą przestrzeń kosmiczną. Patrząc do góry, widziało się gwiazdy. Rzeczywisty widok przez mocne szyby.
Niezwykłe. Dla Adama chwile spędzone w miękkim fotelu umieszczonym na środku „katedry”, kiedy spoglądał ku odległym, wyraźnie widocznym gwiazdom, były wspaniałe. Czuł się mały, ale jednocześnie wiedział, że jest częścią misternej konstrukcji uniwersum, która jeśli nawet nie potrafi pojąć natury, to przynajmniej próbuje.
Może te chwile skupienia dawały mu siłę i pozwalały nie popadać w apatię. Przecież świat jest pełen życia, świadomej inteligencji. Jemu przypadła rola samotnego obserwatora, lecz czymże są lata świetlne dla ludzkiego umysłu? Codziennie myślał o Ziemi.
Wspominał swoją wybrankę, z którą planował mieć dziecko. Los zniweczył te plany. Ewa pewnie za jakiś czas znajdzie sobie męża i spełni się w roli matki. Czy to źle? Sądził wręcz, że powinna tak zrobić. On zaryzykował i poniósł porażkę, ona pozostała i miała swoje życie.
Widział ukochaną, jej długie i ciemne włosy, pamiętał to urzekające, jakby niepewne spojrzenie. Zastanawiał się, czy swoją intuicją nie przeczuwała biegu wydarzeń. Żegnała się długo i ze łzami w oczach, z czego delikatnie kpił, będąc pewnym, że spotkają się za kilka tygodni. Jednak zniknął z jej świata. Zupełnie jakby umarł. W żaden sposób nie mogli porozumieć się z sobą. Niewyobrażalna odległość zerwała więzi, Ziemia była niewidocznym, drobnym pyłkiem. Gdyby wybuchła wojna i cała planeta spłonęła w ogniu eksplozji nuklearnych, nawet by tego nie dostrzegł.
Jakże nieistotne są pojedyncze cywilizacje!
Czasem wyobrażał sobie, że jest otoczony tysiącami gwiazd, wokół których mieszkają istoty rozumne. Wykształciły tyle odmiennych modeli społecznych, dążyły do różnych celów. Istoty pragnące podbojów, światy ceniące naukę, próżne planety preferujące rozrywkę, cywilizacje spokojne i pokojowe, organizmy inteligentne zatopione bardziej we własnym wnętrzu niż w środowisku zewnętrznym. Inteligencje tak odmienne od ludzi, że o jakimkolwiek porozumieniu nie może być mowy. Albo podobne do nas, lecz o takim poziomie technologii, że dysponujące z ludzkiego punktu widzenia magicznymi umiejętnościami.
Niezmierna różnorodność. Mieszkaniec Ziemi żyje dziesięciolecia, nawet nie przeczuwając, że jego zainteresowania, cele, opinie, są jedynie ułamkiem możliwych manifestacji kosmicznej inteligencji.
Adam miał jakąś przewrotną satysfakcję, że coraz doskonalej dostrzega tą cechę, którą sam nazwał „nieważnością pojedynczej egzystencji”. Tak przynajmniej sądził- że nie ma ona znaczenia dla całości Wszechświata, bo dla człowieka on sam, co zrozumiałe, jest najważniejszy.
Los jednostki zagubionej lata świetlne od swej ojczyzny nie wzrusza pustej przestrzeni w najmniejszym stopniu. Dokona żywota, rozmyślając i medytując.


* * * * *

Hillwalkera teksty rozmaite:

Superkazek
Obcy na polu
Dąb
Którędy do domu?
Cape Skeleton
Wirtualny Wszechmogący
Skoczek
Wielki wiatr
Poza Systemem
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Samotność w przestworzach, część 2 - przez Hillwalker - 25-05-2012, 21:20

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości