Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Saga - Emma
#21
Witam serdeccznie.
Pozwolę sobie wstawić początek drugiego rozdziału mojego tekstu. Proszę o ocenę.

Rozdział II. Burza.

Sporo rzeczy, które miały miejsce tej nocy nigdy by się pewnie nie wydarzyło, gdyby nie burza. To ona, jak lawina pociągnęła za sobą wszystko. Jak w systemie naczyń połączonych zmiana w jakimś szczególe jednego elementu pociągnęła za sobą nieuchronnie zmianę całego układu. Czy z korzyścią dla wszystkich jego składników , to już każdy miał potem ocenić, bo w trakcie tego procesu innego wyjścia nie było, jak tylko poddać się biegowi wydarzeń.
Tym elementem, który pierwszy rozpoczął zmiany w istniejącym układzie i który spowodował jego zmianę na szeroką skalę była sama Emma, a właściwie jej strach przed burzą. Paniczny, zwierzęcy strach. Towarzyszył on Emmie od dziecka, od najmłodszych lat. Błyski i grzmoty zaczęły ją przerażać od momentu, gdy na powóz rodziców, z którymi podróżowała w czasie burzy spadło rażone tuż obok nich piorunem drzewo, zabijając na miejscu woźnicę. Mała, trzyletnia wówczas Emma widziała ciało młodego jeszcze parobka, przebite cienkim, ostrym, konarem. Tkwił on w szyi, z której pulsującym strumieniem wylewała się krew. Długie lata potem pamiętała szeroko otwarte oczy chłopca i drgające przez dłuższą chwilę, konające ciało.
Od tego czasu błyskawice i grzmoty budziły w jej umyśle szaleństwo. Szaleństwo paniki trudnej do opanowania. Próbowała się przed nią ukrywać, gdzie się dało: pod łóżkiem, w szafie, w jakimkolwiek głębszym kącie, oddalonym od świata, gdzie nie dochodziłby do niej widok błyskawic i dźwięk burzowych grzmotów. Rodzice, rozumiejący jej stan umieli ją uspokoić i utulić. Wtedy zazwyczaj przygarniali córkę do siebie, w nocy matka brała ją do swego łóżka i tuliła uspokajająco i na tyle skutecznie, że przerażona Emma potrafiła się opanować. Tak było też wtedy, gdy była już nastolatką i później, w latach dorosłych. Nawet krótko przed wyjściem za mąż biegła w czasie burzy do matczynego łóżka nocą, wtulała się w ciepłe, bezpieczne ramiona matki i głaskana przez nią po głowie zasypiała.
Przez swoją panikę bez pomocy z zewnątrz Emma narażona była na spore niebezpieczeństwo. W zapamiętaniu, nie znajdując nigdzie pocieszenia i bezpiecznego miejsca w szale strachu biła głową w ścianę lub w cokolwiek, wszystko po to, by zagłuszyć odgłosy burzy i znieczulić swój umysł na świadomość jej istnienia. Kaleczyła się nieraz przy tym dotkliwie i zdarzało się, że nawet traciła przytomność. Nie dopuszczali więc rodzice do takich skrajnych jej zachowań.
W mężowskim domu nikt już jednakże nie przejmował się jej strachem, najmniej zaś jej mąż, traktujący to jak zwykłe fochy, czy kobiecą histerię. Całe szczęście, że takich burz z piorunami w okresie jej pobytu w ostatnim roku przy mężu było niewiele – chyba nie więcej, niż dwie. Emma przetrwała je pod łóżkiem w swojej sypialni, modląc się gorąco.
Teraz, w domu, w drewnianej chacie na szczęście początek burzy zwyczajnie przespała. Otulona przez Ezrę mięciutką, ciepłą skórą leżała skulona na łóżku, przykryta prawie całkiem z głową i nawet nie zdawała sobie sprawy ze zbliżającej się zawieruchy. Ezra ułożył się pod ścianą na prowizorycznym posłaniu ze starego siennika, do którego dołożył siana i z daleka tylko obserwował sen Emmy.
Nie próbował kłaść się obok niej, choć łóżko było szerokie, bo nie mieściło mu się w głowie, by mógł pofolgować swoim zmysłom. Był pewien, że mając ją w zasięgu ręki nie zdoła się opanować. Jak każdy mężczyzna pragnął ukochanej kobiety, ale wobec czci, jaką otaczał Emmę nie miał odwagi ot tak, bez powodu jakby, bez zachęty żadnej próbować zbliżyć się do niej, choć dłonie jego zachowały pamięć jej szczupłego, delikatnego ciała, niedawno tulonego na bagnach.
Patrzył więc tylko z pewnego oddalenia na jej uśpioną twarz, widoczną w słabym świetle jedynej, palącej się świecy, ustawionej w lichtarzu na kominku. Ogarniała go czułość na widok delikatnej buzi, wyprostowanego, zwisającego nad podłogą, nagiego ramienia, drobnej, małej stopy wysuniętej spod ciepłej, baraniej skóry, okrywającej jej ciało, czy wreszcie wspaniałych rudych włosów, rozrzuconych na poduszce za plecami śpiącej kobiety. Ezra oblizywał wyschnięte wargi i na siłę zamykał oczy, starając zmusić się do zaśnięcia.
Nadchodząca burza jednakże i w nim budziła niepokój. Zaczął już zrywać się wiatr, szarpiący gałęziami drzew rosnących w pobliżu domu. Te gałęzie w porywistych podmuchach zahaczały o dach i ściany domostwa, wywołując niezwyczajne w normalnych warunkach odgłosy: szuranie, skrzypienie, stękanie, postukiwanie. Odgłosy budziły niepokój ludzi i zwierząt.
Kozackie konie, zaprawione w bojach, niewrażliwe nawet na strzały armatnie teraz, pod wpływem odgłosów zbliżającej się burzy zaczęły doznawać uczucia pierwotnego strachu, wypływającego z najdalszych głębi ich jestestwa, spotęgowanego doświadczeniami dziesiątek pokoleń, przekazanymi w genach, niby najbardziej podstawowe odruchy. Uwiązane w prowizorycznej stajni stawały się coraz bardziej niespokojne. Słychać było, jak tupią kopytami, szarpią wodze, przymocowane do belki nad żłobem, w końcu niektóre co bardziej gwałtowne kopią tylnymi nogami za siebie dosięgając przeciwległej ściany swojego schronienia i grożąc rozwaleniem budowli.
Zachowaniem koni niepokoili się bardzo Kozacy i sam Ezra. Nie mogli pozwolić, by w panice rozbiegły się po lesie, bo wtedy z pewnością niebawem padłyby łupem głodnych wilków, które na pewno gdzieś czaiły się w pobliżu. Kozak zaś bez konia to była sytuacja nie do wyobrażenia, ani tym bardziej do zaakceptowania. Koń dla stepowych piratów był niby woda dla wędrowca na pustyni, bez niego nie było ni walki, ni życia. Konie były przez Kozaków szanowane i kochane, czasem bardziej, niż ludzie.
Dlatego zaraz też słychać można było głosy zbudzonych ze snu, rozespanych mężczyzn uspokajających uwiązane do belki, przestraszone koniki. Obecność człowieka, pieszczotliwe dotknięcia głaskających dłoni po szyi, czuły ton głosu zawsze uspokajały zdenerwowane zwierzęta i teraz Ezra też słyszał, jak odgłosy zza ściany cichną, tupot kopyt ustaje, tylko utrzymały się dźwięki szurania końskich boków o ścianę domu i prowizorycznej stajni. Choć poprzednio zerwał się do pozycji siedzącej z zamiarem udania się do koni, tak teraz uspokoił się i położył z powrotem na posłaniu, próbując zasnąć.
Spokój nie trwał jednak długo. Burza, która zbliżał się szybko, nie oszczędziła światu efektów. Porywisty wiatr o destrukcyjnej sile łamał gałęzie drzew, powalał słabsze i starsze, wyschnięte od środka, szarpał pokryciem domu, zrywając bez trudu co słabiej umocowane dachówki, walił w szyby ulewnym deszczem i gwizdał przeraźliwie w kominie. Prawdę mówiąc te odgłosy nastąpiły nagle, po okresie złudnej ciszy, jakby burzowy potwór zbierał się do ataku, mającego zniszczyć świat. Ezra widział, że kobieta, śpiąca do tej pory na łóżku obudziła się, uniosła na rękach i usiadła, rozglądając się niespokojnie wokoło.
- To burza, nie lękaj się, pani. – Kozak nie miał czasu wdawać się w dłuższe wyjaśnienia, bo konie za ścianą znów szalały. Jakby na złość marnemu, pysznemu człowiekowi wszechwładna natura zapragnęła okazać swoją potęgę. Izbę rozświetlił przeźliwie jasny błysk i rozległ się grzmot tak bliski i głośny, że jeszcze chwilę potem Ezra słyszał dzwonienie w uszach. Widział, jak Emma rzuciła się na podłogę przed łóżkiem. Nie miał jednak czasu, ani głowy nią się zajmować, bo oto dobiegł go wypełniony przerażeniem głos Prokopa:
- Konie poszły ! – Ezra zerwał się na równe nogi i runął do drzwi, po czym wypadł na zewnątrz, nawet ich nie zamykając. Gdyby nie to oszczędziłby sobie z pewnością wiele strachu i trudu, jednak w obawie o konie nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym.
Emma po ostatnim uderzeniu pioruna, jak się potem okazało w drzewo stojące tuż przy domu, wpadła w stan umysłowego odrętwienia. Nie była zdolna do myślenia, do normalnego funkcjonowania. Odgłosy burzy we wnętrzu domu były nie mniej przerażające, niż te na zewnątrz. Nie znajdowała nigdzie miejsca, gdzie mogłaby się schronić.
Zewsząd dochodziło do niej szuranie, skrzypienie, stukanie, wycie. Miała wrażenie, że dom w każdej chwili zawali się, grzebiąc ją pod sobą. W słabym świetle dogasającej świecy chodziła wkoło po izbie, trzymając się ściany i mebli na przemian, szukając miejsca, gdzie mogłaby się ukryć. Żaden kąt nie wydawał jej się bezpieczny, nie było też nikogo, kto mógłby ją pocieszyć, kto odezwałby się choć jednym spokojnym, budzącym otuchę słowem. Kobieta chodząc wzywała po cichu matkę i ojca, co może i mogłoby się wydać śmieszne, gdyby nie groza malująca się na jej obliczu.
Wędrując tak wokół po izbie nie mogła nie natrafić na otwarte drzwi. Przeszła do drugiego pomieszczenia, przedtem zajmowanego przez pozostałych Kozaków, teraz pustego, gdyż wszyscy, łącznie z Anisiją byli przy koniach. Tu odgłosy burzy były słyszalne wyraźniej. Emma zatrzymała się przy drzwiach, oparła o futrynę i stała bez ruchu. Ta statyczność postawy sprawiła, że Prokop, który wpadł do izby po dodatkową nasmołowaną pochodnię, potrzebną mu do poszukiwania rozbiegłych się po lesie koni nawet jej nie zauważył. Wybiegł, trzaskając drzwiami, które wszak nie zamknęły się, tylko odbiły, stając otworem. Zaraz też wiatr zaczął sobie używać w izbie, szarpiąc nimi i rozrzucając wokół suszące się na oparciach ławy ścierki.
Emma w swoim przerażeniu dążyła, jak każde dzikie zwierzątko, do ucieczki, wszystko jedno gdzie, byle dalej. Teraz też instynkt podpowiedział jej drogę i powoli podeszła do otwartych drzwi. Na widok kolejnej błyskawicy i odgłos silnego grzmotu gdzieś w pobliżu nie zdołała już zapanować nad emocjami i rzuciła się do wyjścia. Cudem tylko nie spadając ze schodów runęła w las. Biegła przed siebie bez żadnego rozeznania, byle dalej od tego piekła. Wiatr rozwiewał jej włosy, deszcz siekł po twarzy kroplami wody, jak również sypiącymi się z drzew igiełkami, w kontakcie ze skórą twarzy wywołującymi dotkliwe pieczenie. Zasłaniała więc twarz dłońmi, starając się zostawić tylko tyle miejsca bez ochrony, aby mogła cokolwiek zobaczyć. Bose stopy, ranione o konary i zeschłe gałęzie bolały. Deszcz, wiatr i zawierucha ograniczały jednak widoczność w dużym stopniu i Emma co raz wpadała na nagle pojawiający się przed nią pień drzewa, albo w kłujące boleśnie krzaki. Nie była jednak w stanie uciec przed burzą. Otaczała ją ona ze wszystkich stron, ogarniała jej zmoknięte już całkiem ciało, usztywniając przemarznięte mięśnie i zalewając deszczem piekące oczy.
Kiedy zatrzymała się chwilę zobaczyła, że ze wszystkich stron otaczają ją takie same pnie drzew, nie była w stanie nawet rozpoznać, skąd przybiegła, gdyby jakimś racjonalnym przebłyskiem świadomości zapragnęła wrócić do domu. Ogarnęło ją przerażenie, że oto zgubiła się w lesie i teraz może się spodziewać już tylko wilków, albo łaskawego pioruna, który zwalając jakieś drzewo litościwie zakończy jej cierpienie. Przez moment miała ochotę zatrzymać się, usiąść i zostać tak w którymkolwiek przypadkowo wybranym miejscu.
Strach jednak nie pozwolił jej na to i pchnął Emmę w dalszą beznadziejną ucieczkę cudownym zrządzeniem losu po trasie nie oddalającej się lecz szczęśliwie, choć zupełnie przypadkowo okrążającej zbawczą polanę. Biegła i wydawało jej się, że słyszy rżenie koni i nawoływania ludzi, nie potrafiła sobie jednak uzmysłowić, z której dobiegają strony. Było ciemno. Mrok nocnego lasu rozświetlały tylko błyskawice. Emmie chwilami wydawało się, że widzi błyski pochodni, nie była w stanie zastanowić się jednak nad tym, bo grzmoty pchały ją do biegu, potęgując jej przerażenie.
Nagle poprzez kolejny grzmot dobiegł ją przeraźliwy skowyt i rozpaczliwe, śmiertelne rżenie konia, dobiegające z niedużej odległości. Nie próbowała nawet uświadamiać sobie przyczyny tych odgłosów. Kiedy skierowała się w stronę, gdzie widziała pochodnie okazało się to złudzeniem, bo po przebiegnięciu kilkudziesięciu kroków znów widziała tylko monotonną ciemność nocy.
W którejś chwili pewnie w jakimś ostatecznym odruchu samozachowawczym stanęła, zdecydowana opanować się i uspokoić choć trochę. Zaczęła głęboko oddychać, dostarczając mózgowi tak potrzebnego mu do racjonalnego myślenia tlenu. I właśnie w takim momencie zatrzymania, praktycznie całkowitego bezruchu posłyszała dobiegające z niedaleka warczenie: bliskie, głuche, groźne. Rozejrzała się przestraszona. W świetle kolejnej błyskawicy ujrzała stojące w oddaleniu kilkunastu kroków od niej dwa wilki z obnażonymi kłami i rozchylonymi pyskami, na których zdążyła dostrzec jeszcze czerwone ślady, zapewne krwi.
Stała bez ruchu nie śmiejąc uczynić najmniejszego gestu. Jej bezruch pewnie uratował jej życie, bo wilki przyzwyczajone do uciekającej ofiary teraz, gdy zabrakło tego zwykłego elementu polowania wydawały się zdezorientowane i stały przed nią warcząc na siebie wzajemnie. Ustalały zapewne do kogo należy zdobycz. Nie mogąc prawdopodobnie dojść w tej kwestii do porozumienia rzuciły się na siebie. Walczyły zajadle i nie na żarty. Straszne szczęki kłapały w powietrzu i nie tylko, bo w trakcie przeraźliwego warkotu dawał się słyszeć od czasu do czasu skowyt bólu.
Emma ostatkiem sił zatrzymała się na miejscu. Czuła nieodpartą chęć rzucić się do ucieczki i jak najszybciej oddalić stąd, jednak bała się – i pewnie słusznie – że wilki pogodzone wtedy wizją utraty zdobyczy ruszą za nią w pogoń a wtedy już nie będzie miała nad nimi przewagi w postaci zaskoczenia, tylko rzucą się na nią i rozszarpią zadając śmierć długą i w męczarniach.
Stała więc nadal nieruchomo, spoglądając tylko po otaczających ją drzewach, czy nie ma gdzieś nisko wyrastających gałęzi, po których mogłaby się wspiąć. Była boso, co, mimo, iż przyczyniło się do licznych ran na stopach sprzyjało planowanej wspinaczce. Najbliższe jednak nadające się do tego drzewo znajdowało się za wilkami. Emma zaczęła więc nieznacznie przesuwać się, chcąc obejść bokiem, o ile zdąży, walczące zwierzęta .
Nie zdążyła. Po zaciętej walce jeden z wilków zrezygnował, przynajmniej pozornie i wycofał się za najbliższe drzewa. Pozostały na placu boju sam ze swoją ofiarą osobnik zbliżał się do niej warcząc groźnie. Emma oceniała jakie ma szanse dobiec do drzewa i wspiąć się nań: żadnych – stwierdziła i po kolejnym głośnym uderzeniu pioruna nie panując już nad strachem rzuciła się do ucieczki. Posłyszała za sobą najpierw charkot wydobywający się z gardła, pewnie ucieszonego polowaniem i nadzieją na łatwą zdobycz zwierzęcia, potem zaś dziki, przeraźliwy skowyt, którego przyczyny nie umiała odgadnąć. Biegła, ale ogarniało ją coraz większe zdumienie, bo przecież wilk już dawno powinien ją dopaść.
...Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.

J. W. Goethe "Faust"
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Saga - Emma - przez Bożena - 09-09-2012, 13:24
RE: Saga - Emma - przez Mestari - 09-09-2012, 13:50
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 09-09-2012, 14:22
RE: Saga - Emma - przez Kruk - 09-09-2012, 14:24
RE: Saga - Emma - przez Mestari - 09-09-2012, 14:37
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 09-09-2012, 14:52
RE: Saga - Emma - przez Kruk - 09-09-2012, 15:14
RE: Saga - Emma - przez Mestari - 09-09-2012, 15:35
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 09-09-2012, 15:56
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 11-09-2012, 15:51
RE: Saga - Emma - przez writerPiotr - 11-09-2012, 18:39
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 11-09-2012, 19:14
RE: Saga - Emma - przez Mestari - 12-09-2012, 15:06
RE: Saga - Emma - przez Kruk - 12-09-2012, 19:56
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 12-09-2012, 20:15
RE: Saga - Emma - przez Mestari - 12-09-2012, 20:54
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 13-09-2012, 12:23
RE: Saga - Emma - przez Mestari - 13-09-2012, 12:34
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 13-09-2012, 15:07
RE: Saga - Emma - przez Kruk - 13-09-2012, 19:20
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 16-09-2012, 17:48
RE: Saga - Emma - przez Kruk - 30-09-2012, 19:28
RE: Saga - Emma - przez Bożena - 01-10-2012, 22:10

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości