Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rozkoszne harfy
#18
Całość raz jeszcze, pierwsze dwa rozdziały które były już wcześniej po dość poważnych zmianach i kolejna część. Poddaję je waszej ocenieBig Grin
Lilith, moja Pani, dziękuję za wszystkie uwagi i mam nadzieję, że wszystkie udało mi się uwzględnić. Mam nadzieję również, że całość Ci się spodoba.

Rozkoszne harfy

Mogło by się wydawać, że na świecie zawsze istniały dwie grupy ludzi. Pierwsza z nich, to ci którzy pędzą swój nędzny żywot w znoju codziennych obowiązków. Druga to ci, którzy dokonali bohaterskich czynów i zapisali się w pamięci dzięki pieśniom bardów. Oczywiście, jest jeszcze jedna grupa; ci którzy wzgardzili marnym żywotem szarego człowieka i próbowali znaleźć swe miejsce w pieśniach, niestety ich życiowa droga, zatrzymała się gdzieś po środku. Zapewne właśnie taki finał ma wiele lekkomyślnych wojaży. Bywa tak, gdy nieobdarzony zbyt hojnie mózgowiem młodzian daje się ponieść fantastycznym opowieściom o przygodach, podbojach, skarbach czy zamorskich pięknościach. Po prawdzie, to nie ma większego znaczenia, czy jest głupi i biedny czy głupi i bogaty. Biedny biegnie do portu, zaciąga się jako ciura pokładowy i rusza na wyprawę, ulega więc chwili. Ten bogaty musi być znacznie bardziej słabowity na umyśle. On bowiem rusza do szkoły, uczy się wielu nieprzydatnych rzeczy, toczy boje intelektualne z zacnymi profesorami a nawet znosi wszelakie upokorzenia ze strony hardych oficerów. A to wszystko wymaga czasu, mógł więc zastanowić się nad swym przyszłym losem i uciec gdzieś do ojcowskiego majątku, by tam spokojnie chędożyć wioskowe dziewki, do czasu gdy będzie musiał się ustatkować. Ale nie, on cały czas ma w głowie tylko te obiecane cuda.

Gdzie więc zatrzymuje się jego historia? Pływa teraz sobie po morzach, ale już nie długo. Bo za okręt służy mu kawałek pokładu wraz z którym wyleciał za burtę, przy pierwszej pirackiej salwie. Kapitan, skądinąd porządny chłop, zapewne nawet nie pomyślał by narażać okręt i resztę załogi w imię ocalenia żywota swego nowego porucznika. Umykał więc, pod pełnymi żaglami, przed przeważającymi siłami przeciwnika. Owi piraci też niezbyt przejęli się losem rozbitka. Co prawda jakaś litościwa dusza próbowała skrócić jego męki za pomocą muszkietu, ale i odległość, i oko nie sprzyjało tym poczynaniom. Ołowiana kula pomknęła gdzieś daleko, a wraz z nią cały zapał strzelca.

Nenderian, bo tak nazywał się ów niezbyt roztropny młodzian, żeglował więc uczepiony kawałka drewna. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się, co przyniesie los. Przemyślenia zapewne nieco spóźnione, trzeba docenić fakt, iż jednak poczynione. Ostatnie żagle zniknęły za odległym horyzontem nim słońce ukazało się w pełnej krasie. Teraz widniało już w zenicie, więc nadzieja na ratunek, nieważne jak płocha, znikła z pola widzenia dobre kilka godzin temu. Próby wymyślenia innego rozwiązania, nie kończącego się śmiercią w męczarniach, chwilowo spełzły na niczym. Co prawda pojawiła się koncepcja, żeby zanurkować głęboko pod powierzchnię wody z nadzieją, że już się nie wypłynie. Pomysł takowy miał nawet dwie zalety. Po pierwsze, uciekłby przed palącym słońcem, po drugie nie było by męczarni. Miał jednak także poważną wadę; pozostawała kwestia śmierci jako takiej.

Należało więc poczynić inne plany. Co prawda, jeśli to w ogóle możliwe, był nad podziw dobrze przygotowany na zaistniałą sytuację. Miał bukłak ze słodką wodą przypięty do pasa, jego zawartość powinna starczyć na kilka dni. Gdy wylądował w wodzie, w pierwszej chwili chciał się pozbyć zbędnego balastu w postaci krótkiego kordelasa, też przytroczonego do pasa, oczywiście razem z ową częścią garderoby. Ciekawe czy tylko te kawałki desek, czy jednak jakieś przejawy zdrowego rozsądku sprawiły, że zaniechał tego pomysłu? Otwarta pozostawała jednak kwestia wyznaczenia kursu i celu podróży dla tej, dość mikrej jednostki. Niestety, jedyny dostępny napęd, czyli taplanie się w wodzie, znacznie ograniczało jej zasięg.

Nim słońce pochyliło się nad horyzontem niewiele się zmieniło, wliczając to pozycję nieszczęśnika. Jednak w oddali zamajaczyła dziwna chmura. Nie poruszała się po niebie, jak to mają w zwyczaju obłoki, tylko po spokojnej tafli morza. Była też dwukolorowa, biała na dole, mroczna u góry. Od czasu do czasu w obłoku majaczyły też jakieś kształty. Ruszył energicznie w tamtym kierunku nie widząc czego się spodziewa.

****

Długonoga piękność, spowita białą zwiewną szatą leżała wygodnie rozparta na zdobionej otomanie. Mebel został ustawiony przy rufowych witrażach admiralskiej kajuty, za którymi majaczyły płomienie wielkich świec. Spoczywająca na nich kobieta była tu zarówno kapitanem jak i królową w jednej osobie. Na środku pomieszczenia stała wyprostowana na baczność inna niewiasta, ubrana w czarny, skórzany mundur. Na ramieniu jej kurtki widniała misternie wyszyta dwunastoramienna gwiazda oznaczająca, że jest pierwszym oficerem na tym okręcie.
- Tak naprawdę, to wszystko tu musi się zmienić. - Długie, rude włosy królowej przez chwilę zasłoniły rozgniewane oblicze.
- Ależ kapitanie, zmieniła Wasza Wysokość już niemal wszystko, nawet żagle. - Pierwszy oficer była najwyraźniej zakłopotana.
Ostatnio w kasztelu pojawiło się wiele niebezpiecznych drobiazgów: porcelanowe koty, jaspisowe wazy i dzbany, wielka ilość kwiatów, kandelabry ze świecami, a do tego lampki z wonnymi olejkami. Jeśli przyjdzie im walczyć, okręt zapłonie niczym pochodnia, nawet bez specjalnego wysiłku wroga.
- Tu jest tak okropnie przygnębiająco, to ma być mój nowy dom – głos stał się niemal piskliwy. - Muszę czuć się tu dobrze – tym razem intonacja świadczyła o tym, że dalsza dyskusja uważana jest za bezprzedmiotową.
- Rozumiem, ale musimy trzymać się przynajmniej podstawowych zasad sztuki wojennej.
- Zapominasz, że naszym celem nie jest wojowanie. Mamy bardziej subtelne sposoby! Nieprawdaż, moja droga Nimti?
- Ale, Wasza Wysokość, nie możemy wykluczyć konieczności obrony lub ucieczki.
- A ile razy musieliśmy walczyć lub uciekać w całej naszej historii? - Mały nosek powędrował wyzywająco w górę.
- Tylko jeden raz, ale...
- No to chyba mamy wszystko wyjaśnione.
- Tak Wasza Wysokość – powiedziała zrezygnowana Pierwsza. Dygnęła grzecznie na pożegnanie i wyszła z kajuty.

Bosman Basse była potężną kobietą. Całe jej ciało zdobiły kolorowe tatuaże, nawet wylewający się z gorsetu obfity biust. Czekała na Nimti w pobliżu rufowych kabin. Gdy Pierwsza wyszła z kasztelu, w milczeniu podążyły razem do messy. Czekały tam jeszcze dwie kobiety w oficerskich mundurach.
- No i co? - Zapytała brunetka z insygniami drugiego oficera.
- Nic, zmiany zostają. Obawiam się, Aganemti, że pojawią się też kolejne nieco kontrowersyjne pomysły – pierwsza oficer opadła ciężko na drewniane, rzeźbione krzesło.
- Już się pojawiły. - Tym razem odezwała się niska blondynka. Też była oficerem na tej przeklętej łajbie, tyle że trzecim w kolejności.
Rozwinęła pakunek zrobiony z płótna żaglowego leżący na stole. Wyciągnęła z niego coś błyszczącego i pokazała towarzyszkom. Pierwsza przez chwilę przyglądała się delikatnym cekinom gęsto naszytym na mocną tkaninę. Podniosła wysoko by ocenić cały strój.
- Gdzie druga część, Hotene?
- Nie ma, to jest jednoczęściowe - odparła blondynka.
Nimti przyłożyła całość do swojej talii i przez chwilę sprawdzała głębokie wycięcie z przodu.
- To tak idzie? Przecież będzie widać nawet...
- Jej Wysokość mówiła coś o „przycinaniu krzaków”. Nie wiem czy dobrze rozumiem, ale chyba się domyślam po co nam ta wielka skrzynia z importowanymi brzytwami załadowana przed rejsem.
- O cholera. - Bosman przyglądała się z niedowierzaniem połyskującej tkaninie, która spoczęła znowu na stole.
- Mam też twój rozmiar, Besse.
- O cholera.
- Zaczynasz się powtarzać, moja droga. - Pierwsza oficer też nie wyglądała na zachwyconą. - Jak ta nowa primadonna? Lepsza?
- Gorsza. Wyje, jakby ją ktoś rozdziewiczał. To podobno jakiś nowy "trąd”, czy jakoś. Nikogo nie zwabi, raczej wystraszy, a co odważniejsi przypłyną uzbrojeni po zęby, by ratować niewiastę z rąk jakiegoś niewyżytego potwora.
Bosman nie mogła oderwać oczu od błyskotliwego materiału.
- Pani oficer, ja też będę musiała?... - Wykonała gest przypominający cięcie poniżej pasa.
- Jak wszyscy to wszyscy, ty też. I tak czuję się już jak w pralni, a jak pójdzie tak dalej, to do tych różowych żagli będziemy musieli doszyć jeszcze koronki.
- Chyba jej o tym nie wspominałaś? - Zapytała z troską w głosie Aganemti.
- Oczywiście, że nie. Ale myślę, że Jej Wysokość sama na to wpadnie.
- O cholera. - Powtórzyła bosman.

****

Dziś był bardzo dobry dzień. Pete opar się wygodnie o belkę za plecami i wyciągnął nogi przed siebie. Minęła już niemal cała wachta, a oni od paru godzin nie robili nic poza siedzeniem na tyłkach. Mimo iż drewniane ławki utworzone z desek włożonych pomiędzy szprychy wielkich kołowrotów nie były zbyt wygodne, to i tak był to luksus w porównaniu w wielogodzinnym maszerowaniem. Był zamknięty w wielkim kołowrocie wraz z czterema towarzyszami niedoli. Każdego z nich te cholerne baby złapały na jakimś statku który złupiły. Na początku myślał, że jak wszyscy piraci zabiją go skoro nie ma było szans, że zdołają za niego uzyskać okup, ale został wybrany na „biegacza”. Tak nazywano ludzi którzy na tym dziwnym okręcie stanowili siłę napędową. Przez dwanaście godzin, każdego dnia, maszerował lub biegał w tym wielkim kołowrocie przypominającym nieco zmniejszone koło młyńskie. Na każdej burcie okrętu znajdowało się dwanaście takich kołowrotów. Po sześć na dolnym i górnym pokładzie. Na ich osiach zamocowano koła które pasami napędzały gruby jak ludzka noga wał osadzony w łożysku na przedniej ścianie i niknący gdzieś z tyłu za dębową ścianą. Właśnie zza tej ściany dobiegały ich nerwowe rozmowy żeńskiej części załogi.
- Chyba coś im się spieszyło? – Zapytał cicho, ciemnoskóry Arti siedzący po jego prawej stronie.
- Siedzą tam z tyłu we trzy i coś kombinują – poinformował kolejny z biegaczy, rudowłosy chudzielec o imieniu Durien – cholernie się pieklą.
- W dupę im… - dobiegło mruczenie Paskuda, niewielkiego, barczystego i zarośniętego jak krasnolud człowieczka który zajmował miejsce najbliżej burty.
- Siedź cicho, bo jeszcze cię Turla usłyszy. Słyszałem, że ona to lubi. – Uciszył go Arti.
Przez chwile w ledwie widocznych oczach Paskuda błysło przerażenie, potem prychnął i odwrócił się od towarzyszy próbując ułożyć się do snu.
Jakby w odpowiedzi na te słowa, od strony rufy dobiegł nico piskliwy głos wspomnianej kobiety.
- No! Wstawoja! Konic tego barłożenia!
Krasnolud poderwał się jak poparzony i teraz już w błyszczących spod rozkudłanego zarostu oczkach malowało się prawdziwe przerażenie.
Mat Turla była już nie pierwszej młodości, koścista i niezbyt wysoka a połowę twarzy miała pokrytą bliznami. Wśród biegaczy słynęła z tego, że czasem nawet codziennie wybierała któregoś na przesłuchanie, przeprowadzane w małym pomieszczeniu na rufie. Jeśli przesłuchiwany się wykazał mógł liczyć nawet na jakieś względy: dodatkową porcje na obiedzie czy miedziaka. Jeśli jednak przesłuchanie okazało się zbyt krótkie lub niezadawalające, czekała go seria upokorzeń i kpin przy każdej okazji. Oczywiście ta druga ewentualność była zdecydowanie bardziej prawdopodobna, bo mat była niezwykle wymagającym śledczym.
- Mówiła ja bosman, coby wam żreć nie dawać, bośta się cały czas byczyli! Ale ona mówi, że sflaczejeta jak nie bedzieta żreć! Bidactwo nie wie, że wyśta już dawno floczki… Prawdu godam Wilgi?
Wspomniany Wilgi, lub dla kogoś z nieco inną wymową Wielgi, był jednym z nieszczęśników, który mimo pokładanych w nim nadziei nie sprostał trudom przesłuchania i od owego dnia cieszył się dodatkowym przydomkiem „floczek” lub Flaczek. Niemal wszyscy spojrzeli na faktycznie olbrzymiego czarnoskórego mężczyznę który jeszcze bardziej skulił się na ławeczce wewnątrz swego kołowrotu.
- Więc zaraz dostanieta żreć, a potem się wykompieta! – Szła powoli po półce wiszącej między kołowrotami i przyglądał się mijanym mężczyznom. – Nasza nowa pani kapiton, lubi inne zapochy niż wasze pochy!
Przykucnęła przy trzecim kołowrocie w dolnym rzędzie wskazała na Peta i niemalże szepnęła.
- A ty bycku pojdziesz ze mno – zawiesiła na chwilę głos, a kącik jej ust na niepoparzonej stronie twarzy powędrował ku gurze – do pani bosman.
Just Janko.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Rozkoszne harfy - przez Janko - 12-04-2010, 00:32
RE: Rozkoszne harfy - przez sielakos - 12-04-2010, 08:43
RE: Rozkoszne harfy - przez Danek - 12-04-2010, 14:04
RE: Rozkoszne harfy - przez Adźkolwiek - 12-04-2010, 22:16
RE: Rozkoszne harfy - przez RootsRat - 13-04-2010, 07:55
RE: Rozkoszne harfy - przez Janko - 13-04-2010, 08:14
RE: Rozkoszne harfy - przez RootsRat - 13-04-2010, 23:25
RE: Rozkoszne harfy - przez gorzkiblotnica - 26-04-2010, 15:43
RE: Rozkoszne harfy - przez Janko - 29-05-2010, 18:50
RE: Rozkoszne harfy - przez Danek - 06-06-2010, 14:22
RE: Rozkoszne harfy - przez RootsRat - 01-06-2010, 10:02
RE: Rozkoszne harfy - przez Janko - 01-06-2010, 10:54
RE: Rozkoszne harfy - przez Morydz - 01-06-2010, 20:42
RE: Rozkoszne harfy - przez Janko - 01-06-2010, 20:51
RE: Rozkoszne harfy - przez KamoFreak - 02-06-2010, 21:37
RE: Rozkoszne harfy - przez Bonsaiek - 28-06-2010, 08:38
RE: Rozkoszne harfy - przez Lilith - 18-01-2011, 21:12
RE: Rozkoszne harfy - przez Janko - 07-03-2012, 13:11
RE: Rozkoszne harfy - przez RootsRat - 21-03-2012, 15:42
RE: Rozkoszne harfy - przez Magiczny - 19-03-2012, 19:33
RE: Rozkoszne harfy - przez Janko - 21-03-2012, 15:59
RE: Rozkoszne harfy - przez Chrisiok - 29-03-2012, 19:10
RE: Rozkoszne harfy - przez Janko - 30-03-2012, 10:11

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości