12-04-2010, 00:32
Coś takiego wpadło mi dziś do głowy. To część I, będzie i II, ale długie to nie mam być. Pisane pod wpływem chwili, ale zobaczymy jak mi wyjdzie jakieś takie fantasy (może i nie hardcore) ale liczę na wasze opinie. Ostrzegam też, że może być nieco rubasznie
Rozkoszne harfy
Zapewne, podobny finał ma wiele lekkomyślnych wojaży. Nieobdarzony zbyt hojnie mózgowiem młodzian daje się ponieść fantastycznym opowieściom o przygodach, podbojach, skarbach czy zamorskich pięknościach. Po prawdzie, to nie ma większego znaczenia, czy jest głupi i biedny czy głupi i bogaty. Biedny biegnie do portu, zaciąga się jako ciura pokładowy i rusza na wyprawę, uległ więc chwili. Ten bogaty, musi być znacznie bardziej słabowity na umyśle. Zapytacie pewnie czemu? No tak. Ten bogaty rusza do szkoły, uczy się wielu nieprzydatnych rzeczy, toczy boje intelektualne zarówno z zacnymi profesorami jak i hardymi oficerami, choć w tym drugim przypadku intelekt w potyczkach niezbyt przydatny. A trzeba na to czasu, mógł więc zastanowić się nad swym przyszłym losem i uciec gdzieś do ojcowskiego majątku, by tam spokojnie chędożyć wioskowe dziewki do czasu aż go nie „ustatkują”. Ale nie, on cały czas pamięta tylko te obiecane cuda.
No i jak to się kończy? Pływa teraz sobie po morzach, ale już nie długo. Bo za okręt służy mu kawałek pokładu z relingiem wraz z którym wyleciał za burtę przy pierwszej pirackiej salwie. Kapitan, skądinąd porządny chłop, zapewne nawet nie pomyślał by ryzykować okręt i resztę załogi w imię ocalenia żywota swego nowego porucznika. Umykał więc, pod pełnymi żaglami, przed przeważającymi siłami przeciwnika. Owi piraci też niezbyt przejęli się losem rozbitka. Co prawda jakaś litościwa dusza próbowała skrócić jego męki za pomocą muszkietu, ale i odległość, i oko nie sprzyjało tym poczynaniom. Ołowiana kula pomknęła gdzieś daleko, a wraz z nią cały zapał strzelca.
Nend, bo tak nazywał się ów niezbyt roztropny młodzian żeglował więc uczepiony kawałka drewna. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się co przyniesie los. Przemyślenia zapewne nieco spóźnione ale trzeba docenić fakt, iż jednak poczynione. Ostatnie żagle zniknęły za odległym horyzontem nim słońce ukazało się w pełnej krasie. Teraz widniało już w zenicie. Więc ostatnia nadzieja na ratunek, nieważne jak płocha, znikła z pola widzenia dobre kilka godzin temu. Próby wymyślenia innego rozwiązania, nie kończącego się śmiercią w męczarniach, chwilowo spełzły na niczym. Co prawda pojawiła się koncepcja, żeby zanurkować głęboko pod powierzchnię wody z nadzieją, że już się nie wypłynie. Pomysł takowy miał nawet dwie zalety. Po pierwsze, uciekłby przed palącym słońcem, po drugie nie było by męczarni. Miał jednak także poważną wadę; pozostawała kwestia śmierci jako takiej.
Należało więc poczynić inne plany. Co prawda był nad podziw dobrze przygotowany na zaistniałą sytuację, jeśli to w ogóle możliwe. Miał bukłak ze słodką wodą przypięty do pasa, jego zawartość powinna starczyć nawet na kilka dni. Gdy wylądował w wodzie, w pierwszej chwili chciał się pozbyć zbędnego balastu w postaci krótkiego kordelasa, też przytroczonego do pasa, oczywiście razem z ową częścią garderoby. Ciekawe czy tylko te kawałki desek, czy jednak jakieś przejawy zdrowego rozsądku sprawiły, że zaniechał tego pomysłu? Otwarta pozostawała jednak kwestia wyznaczenia kursu i celu podróży dla tej, dość mikrej jednostki. Niestety, jedyny dostępny napęd, czyli taplanie się w wodzie, znacznie ograniczało jej zasięg.
Nim słońce znowu pochyliło się nad horyzontem niewiele się zmieniło, wliczając to zmianę pozycji nieszczęśnika. Jednak pewna zmiana nastąpiła. W oddali pojawiła się dziwna chmura. Owo zjawisko było dość niezwykłe. Nie poruszało się po niebie, jak to mają w zwyczaju obłoki, tylko po spokojnej tafli morza. Do tego było dwukolorowe, białe na dole, mroczne u góry. Dodatkowo bardzo szybko się zbliżało, mimo iż wiał tylko delikatny zefirek. Była to wszakże jedyna rzecz na horyzoncie, wiec ruszył energicznie w jej kierunku.
Rozkoszne harfy
Zapewne, podobny finał ma wiele lekkomyślnych wojaży. Nieobdarzony zbyt hojnie mózgowiem młodzian daje się ponieść fantastycznym opowieściom o przygodach, podbojach, skarbach czy zamorskich pięknościach. Po prawdzie, to nie ma większego znaczenia, czy jest głupi i biedny czy głupi i bogaty. Biedny biegnie do portu, zaciąga się jako ciura pokładowy i rusza na wyprawę, uległ więc chwili. Ten bogaty, musi być znacznie bardziej słabowity na umyśle. Zapytacie pewnie czemu? No tak. Ten bogaty rusza do szkoły, uczy się wielu nieprzydatnych rzeczy, toczy boje intelektualne zarówno z zacnymi profesorami jak i hardymi oficerami, choć w tym drugim przypadku intelekt w potyczkach niezbyt przydatny. A trzeba na to czasu, mógł więc zastanowić się nad swym przyszłym losem i uciec gdzieś do ojcowskiego majątku, by tam spokojnie chędożyć wioskowe dziewki do czasu aż go nie „ustatkują”. Ale nie, on cały czas pamięta tylko te obiecane cuda.
No i jak to się kończy? Pływa teraz sobie po morzach, ale już nie długo. Bo za okręt służy mu kawałek pokładu z relingiem wraz z którym wyleciał za burtę przy pierwszej pirackiej salwie. Kapitan, skądinąd porządny chłop, zapewne nawet nie pomyślał by ryzykować okręt i resztę załogi w imię ocalenia żywota swego nowego porucznika. Umykał więc, pod pełnymi żaglami, przed przeważającymi siłami przeciwnika. Owi piraci też niezbyt przejęli się losem rozbitka. Co prawda jakaś litościwa dusza próbowała skrócić jego męki za pomocą muszkietu, ale i odległość, i oko nie sprzyjało tym poczynaniom. Ołowiana kula pomknęła gdzieś daleko, a wraz z nią cały zapał strzelca.
Nend, bo tak nazywał się ów niezbyt roztropny młodzian żeglował więc uczepiony kawałka drewna. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się co przyniesie los. Przemyślenia zapewne nieco spóźnione ale trzeba docenić fakt, iż jednak poczynione. Ostatnie żagle zniknęły za odległym horyzontem nim słońce ukazało się w pełnej krasie. Teraz widniało już w zenicie. Więc ostatnia nadzieja na ratunek, nieważne jak płocha, znikła z pola widzenia dobre kilka godzin temu. Próby wymyślenia innego rozwiązania, nie kończącego się śmiercią w męczarniach, chwilowo spełzły na niczym. Co prawda pojawiła się koncepcja, żeby zanurkować głęboko pod powierzchnię wody z nadzieją, że już się nie wypłynie. Pomysł takowy miał nawet dwie zalety. Po pierwsze, uciekłby przed palącym słońcem, po drugie nie było by męczarni. Miał jednak także poważną wadę; pozostawała kwestia śmierci jako takiej.
Należało więc poczynić inne plany. Co prawda był nad podziw dobrze przygotowany na zaistniałą sytuację, jeśli to w ogóle możliwe. Miał bukłak ze słodką wodą przypięty do pasa, jego zawartość powinna starczyć nawet na kilka dni. Gdy wylądował w wodzie, w pierwszej chwili chciał się pozbyć zbędnego balastu w postaci krótkiego kordelasa, też przytroczonego do pasa, oczywiście razem z ową częścią garderoby. Ciekawe czy tylko te kawałki desek, czy jednak jakieś przejawy zdrowego rozsądku sprawiły, że zaniechał tego pomysłu? Otwarta pozostawała jednak kwestia wyznaczenia kursu i celu podróży dla tej, dość mikrej jednostki. Niestety, jedyny dostępny napęd, czyli taplanie się w wodzie, znacznie ograniczało jej zasięg.
Nim słońce znowu pochyliło się nad horyzontem niewiele się zmieniło, wliczając to zmianę pozycji nieszczęśnika. Jednak pewna zmiana nastąpiła. W oddali pojawiła się dziwna chmura. Owo zjawisko było dość niezwykłe. Nie poruszało się po niebie, jak to mają w zwyczaju obłoki, tylko po spokojnej tafli morza. Do tego było dwukolorowe, białe na dole, mroczne u góry. Dodatkowo bardzo szybko się zbliżało, mimo iż wiał tylko delikatny zefirek. Była to wszakże jedyna rzecz na horyzoncie, wiec ruszył energicznie w jej kierunku.