Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Retrospekcje
#1
Cóż, bardzo dawno niczego nie pisałem, ale stwierdziłem, że skoro mam wakacje i dużo czasu, to warto spróbować. Nie wiem czy poniższy tekst przypadnie Wam do gustu, ale może akurat. Z góry przepraszam za literówki i błędy interpunkcyjne, czytałem kilka razy i starałem się wszystko poprawić, jednak nie jestem specjalistą od wyłapywania tego typu uchybień w tekście. Zostawiam tu krótki fragment opowiadania, uprzedam, że jestem raczej początkujący.


Skrzynia kołysała się na wodzie. Z jej wnętrza dochodziło ciche pomrukiwanie, które dokładniejszy słuchacz mógłby zakwalifikować jako słownictwo naukowe. Hydroliza... Transpiracja... Szynka? Nie?! W środku musiało się znajdować coś wyjątkowo denerwującego. Słownik na przykład. Podręcznik. Budzik. Koloidy... Nomenklatura... Ser? Tak! Cokolwiek to było, pracowało na wyjątkowo hałaśliwe świadectwo dla swojego gatunku. O ciemnych, bezksiężycowych nocach mówią zwykle, że są ciche. O tej raczej się nie wspomina. Utlenianie... Zawiesina... Auć! Deski pękły pod wpływem zderzenia ze skałą. Wieko kufra cicho odskoczyło ukazując coś dziwnego, co jęczało i wyło. Miało na głowie rondel, niewątpliwie dodający charyzmy. Rączka ciągle wskazywała północ, z tą różnicą, że północ zawsze była po prawej niezależnie od położenia noszącego. Postać sprawiała wrażenie zagubionej. Być może dlatego, iż z siedmiu warstw koszul, swetrów i kamizelek, które miała na sobie, sterczał gruby osikowy kołek przebity przynajmniej przez pół metra owczej wełny. Na ramiona opadały kaskadami paskudztw wszelkie śmieci znalezione w wodzie, przeplatane włosami, wodorostami i amuletami przeciw rozmaitym dolegliwościom. Oczu nie było widać spod grubych szkieł okularów.
- Fghhh – powiedziało coś, po czym zaczęło się rozglądać w poszukiwaniu lądu.
Powoli i ostrożnie wypełzło na brzeg, przybrało pełną dramatyzmu pozę i zemdlone pacnęło o piasek. Z dłoni wypuściło strzęp papieru, na którym ktoś zapisał koślawymi literami:

„Dostarczyć do najbliższej szkoły. Uwaga, szkło! Nie przygniatać, nie rzucać. Bez napiwku. Dziękuję. Zawiera zło.

Słońce powoli zachodziło za wydmy, rozciągając purpurową wstęgę światła na niebie. Plaża była pusta, nie licząc kilku mew, sfrustrowanego kraba i dwóch mężczyzn w średnim wieku o skórze tak czerwonej, że jej odcień nie mieścił się nawet na próbnikach architektów wnętrz projektujących dla biedronek. Jeden – przygarbiony i niski, siedział na kamieniu, obserwując tępym wzrokiem fale tworzące się na morzu. Drugi – chudy i wysoki, dziwnie uśmiechnięty, usiłował zmusić swoje nogi do tańca. Czas upływał im głównie na kłótniach, porównywaniu opalenizny i na rywalizowaniu w coraz to zmyślniejszych karykaturach wyzwań. Uważali się za najwspanialszych mieszkańców najbliższej okolicy, budzących strach i respekt. W rzeczywistości poznawanie świata zakończyli w magicznym wieku sześciu lat. Nazywano ich plażowymi głupkami, usiłując jednocześnie nie ranić uczuć plaży.
Kółko toczyło się po piasku, a taczka podskakiwała. Nadeszła pora zbiorów. Ludzie zostawiają nad morzem setki różnorakich przedmiotów. Czasem można na nich nieźle zarobić. Frank i Knarf maszerowali raźnie, wspominając piękne czasy, gdy byli ręcznikami, w które emocjonalnie niestabilne blondynki wypłakiwały tusz do rzęs i masę innych kosmetyków. Już wtedy nazywano ich plażowymi głupkami, ale ten tytuł mniej uwierał. Nikt nie spodziewał się po nich, że będą krzyczeć na skały, nikt nie oczekiwał, że zobaczy dwóch mężczyzn w średnim wieku okładających się dmuchanymi zabawkami, wreszcie nikt nie wymagał obłąkańczych uśmiechów. Ale wszystko się zmieniło, inaczej byłoby nudno. Widok dwóch cieni podskakujących niczym wróżki i machających rękami, próbując odlecieć, może wydawać się dziwny. Jest dziwny dla ludzi, ale plażowe głupki to odrębny gatunek, który na drodze ewolucji skręcił zbyt ostro za trzecim ukwiałem i nadal nie doszedł do siebie po wypadku.
Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, żeby założyć rękawiczki na stopy. A potem były skarpetki. I nikt nie miał do nich pretensji, dopóki jakiś desperata nie połączył ich z sandałami. Powstało coś, co w swoje złożoności przekracza możliwości ludzkiego umysłu, czyhając na granicy świadomości, żeby brutalnie odrzeć człowieka z resztek dobrego stylu. Frank siedział na wydmie i lustrował plażę wzrokiem wybitnego znawcy. Niemal wszystko zostało już zebrane. Taczka pełna przedmiotów, o których nie można powiedzieć nic sensownego kołysała się lekko. Mężczyzna wysypał piasek z buta i podciągnął swoje skarpetki wysoko, aż pod kolana. Były czerwone w białe paski, widoczne bardziej niż latarnia morska. Knarf stał nieopodal mocując się z ostatnim znaleziskiem. Leżało na wydmie w pozie wtłaczającej do głowy myśli o księżniczce z wieży, która mdleje na porządku dziennym z upodobaniem równym temu, towarzyszącemu spotkaniu dziecka ze słodyczami. Tylko twarz była jakaś pomarszczona, włosy pozlepiane a rondel na głowie przekrzywiony. I to słowo „szkoła” wypisane na kartce... Na plażowych głupków działało, jak płachta na byka. Rozległ się pusty dźwięk dartego papieru i kilka skrawków pofrunęło z wiatrem.
Sandał wylądował na goleni leżącej kobiety. Nie było żadnej reakcji. Tylko kołek wbity w kamizelkę zatrząsł się głupkowato. I być może lekarz będący na miejscu od razu stwierdziłby zgon,
gdyby tylko zdążył. Frank obrócił się, zawył i runął na ziemię złapany za kostkę z siłą małej, ale niezgrabnej anakondy. Była niezgrabna, naprawdę.
Przymusowy parter! - Dźwięk wydobywał się gdzieś zza warkocza plastikowych toreb, w który wplotło się pasemko rudych włosów. - Teraz będzie wózek, a potem może tusz, zobaczy się.
Terminologia zapaśnicza mignęła w szczątkowym mózgu mężczyzny, kiedy poczuł zbliżające się omdlenie. Coś go chwyciło i ścisnęło. Na jego twarz wstąpił nieznany dotąd odcień purpury, który stał się hitem lata w muchomorowych rezydencja burżuazyjnych krasnoludków. Uścisk stawał się coraz mocniejszy i znikąd nie nadchodził ratunek. Bezwładne ciało plażowego głupka przekoziołkowało przez kępę morskiej trawy i wylądowało na plecach.
- Tusz, tusz! - krzyczała kobieta. Była z siebie wyraźnie zadowolona. - I spróbuj mnie jeszcze kopnąć, panie agresywny, to ...
Nie zdążyła dokończyć. Została zaatakowana w sposób, którego nie powstydziłby się prawdziwy piaskownicowy brutal. Nawet nie drgnęła. Knarf odbił się od jej ramienia, jak piłka i upadł tuż obok brata. Spojrzeli na siebie znacząco, po czym postanowili użyć do obrony ostatniej posiadanej broni – kompletnego braku uroku osobistego... Zaczęli naśladować jednorożce, co zaowocowało kompletną dezorientacją przeciwnika. Ich wyimaginowane grzywy powiewały na wietrze i odznaczały się tęczowymi plamami na tle ciemniejącego nieba. Wydawało się, że odniosą druzgocące zwycięstwo, gdy jakaś spracowana dłoń złapała za niewidzialne rogi i ściągnęła obydwu z powrotem na ziemię.
- A może jednak porozmawiamy, jak ludzie cywilizowani? Pańska godność? - Głos był wysoki i zaskakująco śpiewny, jak na pokraczne stworzenie z siłą buldożera.
- Go..dność? - jęknął Frank.
- No chyba to... Imię, ee... nazewnisko czy jak temu tam, wisz. - Knarf wyraźnie skonsternowany aparycją stojącej przed nim kobiety nerwowo mierzwił kołnierz swojej różowej koszuli w grochy. - Ja ten... Czytałem w słowiku. Jestem Knarf. Tak właśnie.
- Beatrix Nuda. - Stanowczość tego stwierdzenia mogłaby powalić konia. - Nauczycielka dyplomowana, nagradzana, walcząca o swoje prawa, czarownica. - Wyprostowała się i dumnie uniosła głowę. Była na tyle wysoka, że sprawiała wrażenie niezgrabnej. - Postrach błędów ortograficznych, złej składni i, jak widać, plażowych głupków.
- Ja, Frank – szepnął niski, gruby mężczyzna chowając się za bratem. - Tak, na pewno.
- Czy mogliby mnie panowie bezpiecznie przetransportować do najbliższego miasta? - Zdjęła rondel z głowy ukazując spiczasty kapelusz wykonany z wytartej opony i kawałka płachty namiotowej. Recykling przede wszystkim. - Uprzejmie proszę. Przy okazji popracujemy nad gramatyką...
Odpowiedz
#2
Zdjęła rondel z głowy ukazując spiczasty kapelusz

Miala rondel i kapelusz?
Milczenie jest zlotem tylko wtedy kiedy nastaje ciemnosc
Odpowiedz
#3
Cytat:W środku musiało się znajdywać coś wyjątkowo denerwującego.
- znajdować

Fajne to to. Bardzo dynamicznie napisane, z niezłym kopem. Trochę można się pogubić w tych wszystkich porównaniach, metaforach, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że bez tego opowiadanie nie byłoby tym, czym jest. A jest w oryginalny, specyficzny sposób napisane.
Podobało mi sięBig Grin

Pozdrawiam

P.S. Donaldmaniak: Who is your diller?Tongue
Odpowiedz
#4
(29-08-2012, 20:48)Cahlmorain napisał(a): Zdjęła rondel z głowy ukazując spiczasty kapelusz

Miala rondel i kapelusz?

I rondel, i kapelusz - dokładnie Smile.

anarchist, dzięki za wskazanie błędu, jak i za opinie. Niedługo wrzucę dalszy ciąg. A co do pytania, to Terry Pratchett oczywiście.
Odpowiedz
#5
Dalszy ciąg. Podobnie, jak za pierwszym razem przepraszam za ewentualne błędy i literówki. Staram się je emliminować.

Zwykłe miasteczka można porównać do budowli z klocków. Dominują w nich sześciany i prostopadłościany przykryte ostrosłupami. Są budy dla psów i płotki, przed którymi rosną drzewa - jak na dziecinnych obrazkach. I słońce wisi w rogu kartki, zawsze, i zwierzątka z literek. Z pozoru obraz utopijny, jeżeli zapomnimy o urzędach podatkowych, komornikach i rachunkach za prąd. Papierowo-woskowy świat czterolatków zawsze o nich zapomina. Jeśli pojawią się w nim alternatywne źródła energii, to tylko dlatego, że Śmiecioludek czy inny ekologiczny megaloman prawił o ratowaniu planety w porze dobranocki.
Cokolwiek było inne. Wyglądało jakby ktoś rozrzucił na dużym, brunatnym dywanie pozostałości po obiedzie, przysypał dosyć dokładnie sałatą, a potem kopnął pudełko z klockami, nie obciążając budżetu kosztami wynajmu architektów. Jednopiętrowe domy stały w nieładzie. Jedne przy ulicy, inne na niej, a jeszcze inne tak blisko siebie, że okna wypełniały cegły sąsiada. Dzikie drzewa wyciągały swoje konary ponad dachami, tworząc coś w rodzaju drugiego, prywatnego nieba. Sztachety płotów żyły własnym życiem, wyginając się tak nienaturalnie, iż patrzenie na nie owocowało zawrotami głowy. Tylko w samym centrum przypadkowy przechodzień mógł natrafić na budynki z poddaszem i charakterystyczną wieżyczką, w której zazwyczaj mieścił się pokój gościnny. Złośliwi twierdzą, że przeznaczony wyłącznie dla teściowej. Klatkę schodową uzbrojono w ilość stopni wystarczającą do stłamszenia każdej ilości złośliwych uwag.
Całe miasto kręciło się wokół dużego, szarego pałacyku z powybijanymi szybami, krążąc po mniej lub bardziej okrągłych orbitach. I nikt nie potrafił uniknąć kursu kolizyjnego na gwiazdę tegoż układu, gdyż prowadził do niej wszystkie drogi. Wewnątrz tętniło szkolne życie.
Frank i Knarf szli z tyłu. Nie chcieli wchodzić w drogę Beatrix, która właśnie wygłaszała tyradę na temat nazw potraw mięsnych w bierniku liczby pojedynczej.
- Jemy... - Kobieta machała rękoma niczym wiatrak mający za moment powalić nieuważnego młynarza. - Co panowie jedzą?
- Niczego nie jemy. Idziemy. Nie da się iść i jeść jednocześnie – odpowiedzieli bracia z tak wielką dozą niezrozumienia, jakby zapytano ich o teorię względności.
- Jem kotlet! - Nauczycielka nadęła policzki, a po chwili z dezaprobatą wypuściła powietrze. - Stosujemy formy biernika liczby pojedynczej nazw potraw mięsnych takie same, jak formy mianownika, zrozumiano? Jem kotlet. Jem kotlet... Zanotujcie to sobie.
- Piernika? - Kanrf sugestywnie potrząsnął głową. - Tylko w święta. Moja mam zawsze robiła go specjalnie dla mnie i zawsze...
- Minownika? - przerwał niższy z plażowych głupków. - To chyba mój kuzyn. On mówił, że jest tym ee... saperem. O to chodzi, tak? Rozbraja miny... Tak myślę. I nie wydaje mi się, żeby przepadał za mięsem. Jest wegetarianinem, lubi pomidory...
- … Chodzi mi o przypadki, deklinacja i te sprawy... - wtrąciła panna Nuda, ale została stłamszona natłokiem słów i wielokropków, które Frank musiał sprowadzać hurtowo z jakiegoś taniego składu.
- My już być w szko... W dumnej instrukcji oświty, gdzie uczą się młode pokolenia. Jedyna taka w całym Cokolwiek.
- Jesteśmy, instytucja oświa... - Beatrix nie zdążyła wypowiedzieć ostatniego słowa, gdyż zderzyła się z lwem stojącym u podnóża schodów. Był dość ekscentryczny, ale gargulce siedzące rzędem na gzymsie usuwały go w cień.
Fasadę przeładowano tysiącami zupełnie zbędnych dekoracji – kolumn, kolumienek, arkad i malutkich rzeźb przedstawiających bliżej nieokreślone osoby, o twarzach tak płaskich, jakby przeżywały burzliwą znajomość z patelnią. Ozdoby kontrastowały z surowym ogromem bryły budynku mogącego pomieścić armię uczniów, nie narażając się na przeładowanie. Całość przedstawiała się niepokojącą i dość mrocznie. Na tyle niepokojąco, że stado duchów fruwających po pokoju i zrywających firanki, mogłoby spokojnie ukryć się pod łóżkiem i nie wychodzić. Przynajmniej dopóki armia firm rozbiórkowych nie rzuci się na konstrukcję, niczym stado żądnych pieniędzy sępów.
Omdlała czarownica leżała na ziemi. Znowu. Nic w tym dziwnego, takich fach. Trzeba być odpowiednio przeszkolonym, żeby leżeć na ziemi i jednocześnie być wiedźmą. Emanowanie magią, tak, by przechodzień wiedział z kim ma do czynienia, nie jest łatwe. Na jej głowie spoczywało pół kociego nosa, za którym bardzo tęskniła pewna kamienna rzeźba. Świat wirował bez opamiętania. W powietrzu unosił się cichy dźwięk kapiącej z wolna wody...
- Kap, kap, kap – mówił Frank. – Uuuu... Kap, kap, kap. Łubudub, łubudubu!
Kobieta ocknęła się i natychmiast wstała, poprawiając odruchowo swój kapelusz. Nie do końca wiedząc czemu, obdarzyła głupka spojrzeniem pełnym wyćwiczonej surowości, a potem uderzyła go w twarz. Lekko, bo coś trzeba było przecież zrobić.
- Mogłabym się dowiedzieć, co pan tak właściwie robi? - zapytała wyraźnie obruszona.
- Jestem duchem – odparł nie zważając na to, że jego policzek wyraźnie spuchł. - Buduję klimat, to ważne w tego typu momentach. Wie pani, wpadła pani na ten posąg. Wiedziałem, że tak będzie. Każdy nauczyciel wpada. To klątwa czy coś. A jak się opowiada o klątwie, to trzeba budować napięcie... Proszę sobie wyobrazić ciemną, pustą ulicę. Słyszy pani kroki, prawda? Zbliżają się... stuk – echo, stuk – echo, STUK – ECHO. Nie wiem do końca co to echo, ale ono musi być. I cienie na ścianie, tajemnicze. A potem to kapanie. Już to widzę... I wtedy pani się odwraca, a tam klątwa.
- Klątwa? Słyszałam, że dla niektórych to ja jestem najgorszym przekleństwem. Nie ma tu ponadto żadnej ciemnej ulicy. I nie wiem skąd na ciemnej ulicy miałby się wziąć cień. Aby on powstał potrzebne jest źródło światła i nieprzeźroczysty przedmiot. Chyba, że chodziło tylko o to, żeby ta opowiastka wydawała się ciekawsza. Niestety nauka nie może dopuścić do tak karygodnych nadużyć, rozumie się. Proponuję, abyśmy wreszcie weszli do środka. Dialogi u podnóża schodów są dobre w serialach kryminalnych i nieudanych powieściach obyczajowych, a nie chcemy chyba, bym musiała na starość opisać naszą historię na co najmniej ośmiuset stronicach drukiem. Nie wiem jak panowie, ale ja nie mam ochoty sądzić się z rodziną o prawa autorskie. Proszę sobie wyobrazić, że miałabym czołowe zderzenie z autobusem. Kiedy żyje się, jak wampir dzięki cudzej krwi, a w rokowaniach lekarzy pojawia się słowo: „stabilny”, ale też i „ciężki”, nie należy mieć nadziei. Leczenie polega na odwlekaniu momentu, kiedy notariusz odczyta testament. Testamenty zawsze są niesprawiedliwe. Tylko tego mi brakuje, by syn i córka zaczęli okładać się wszystkim, co znajdą w pobliżu dopóki nie stracą zębów lub sami nie poumierają, zostawiając spór o pieniądze w rękach swoich dzieci. To jest klątwa, oj tak. A więc one jednak istnieję. Pod inną nazwą, ale zawsze.

Knarf, który milczał od dłuższego czasu, popatrzył na Beatrix, głęboko się nad czymś zastanawiając. Wydawało mu się przez chwilę, że pod kapeluszem z recyklingu dostrzega człowieka. Jednak szybko został sprowadzony na ziemię, kiedy do jego uszu dotarły strzępy wykładu na temat błędów interpunkcyjnych w zdaniach z imiesłowami przysłówkowymi. Dość oszołomiony swoją obserwacją poczłapał w zupełnie niespotykany sposób w kierunku drzwi wejściowych. Twarz kroczyła przed stopami, co zakończyło się prawie szczęśliwie, dla wszystkich poza lwem. Biedak stracił lewą łapę. Zawiasy zaskrzypiały, otwierając drogę do świata dzikich obyczajów, zadań domowych i wojen na jedzenie. Strach się bać.
Odpowiedz
#6
Cytat:I słońce wisi w rogu kartki, zawsze, i zwierzątka z literek.
- zastanów się nad tym zdaniem. Wiem, że celowo napisałeś je w ten sposób, ale wydaje mi się to trochę przekombinowane.

Cytat:- … Chodzi mi o przypadki – deklinacja i te sprawy... - wtrąciła panna Nuda, ale została stłamszona natłokiem słów i wielokropków, które Frank musiał sprowadzać hurtowo z jakiegoś taniego składu.
- po słowie "przypadki" zmieniłbym myślnik na przecinek, bo obecny zapis jest nieco mylący.

Mignęły mi jeszcze jakieś brakujące przecinki, ale to już drobnostka. Fajnie piszesz, błędów nie robisz w ogóle (choć specjalistą nie jestem, ktoś inny pewnie znajdzie ich więcej). Nic, tylko siadać i czytać!

Pozdrawiam
Odpowiedz
#7
(31-08-2012, 23:30)anarchist napisał(a):
Cytat:I słońce wisi w rogu kartki, zawsze, i zwierzątka z literek.
- zastanów się nad tym zdaniem. Wiem, że celowo napisałeś je w ten sposób, ale wydaje mi się to trochę przekombinowane.

Mogę coś pokombinować, przemieścić gdzieś zwierzątka, bo rzeczywiście wynika z tego nijako, że one wiszą w rogu kartki.

Przecinek poprawiony. Przejrzę jeszcze raz w poszukiwaniu tych brakujących. Z interpunkcją miewam niestety problemy, ale staram się je eliminować.

Jeszcze raz dziękuję za komentarz i miłe słowa.


Odpowiedz
#8
Świetne opowiadanie, poczucie humoru dyskretne ale ciągle obecne Smile
Bardzo dobre opisy, a najlepszy to ten o miasteczku:
Cytat:Cokolwiek było inne. Wyglądało jakby ktoś rozrzucił na dużym, brunatnym dywanie pozostałości po obiedzie, przysypał dosyć dokładnie sałatą, a potem kopnął pudełko z klockami, nie obciążając budżetu kosztami wynajmu architektów.

Ciąg dalszy oczywiście musi nastąpić.
Odpowiedz
#9
Ciąg dalszy nastąpi oczywiście Smile. Dziękuję za opinię.


Szkoła była pusta. Nic dziwnego. Środek nocy nie jest porą, w której zgłębianie filozoficznego znaczenia funkcji kwadratowych przychodzi łatwo. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać. A ludzie już tak mają, że to, co może się wydawać, zawsze się wydaje. Po korytarzach hulał umiarkowanie chłodny wiatr, żeby nikt się nie przeziębił. Nie chciano dopuścić do tego, by odkryto zwolnienia lekarskie, nie mówiąc już o płatnych urlopach dla pracowników. Wnętrze placówki wyglądało, jak żywcem wzięte z niskobudżetowego horroru. Pajęczyny, kurz, ciemności i ketchup na ścianach - całkiem świeży. Szerokie korytarze stwarzały wymarzone warunki akustyczne dla maniaków opowieści, w których coś w głuszy stuka. Obcasy najczęściej. W budynku panował podświadomy ruch. Był gdzieś pomiędzy tu i tam, przemieszczając się szybko w miejsce, na które ktoś akurat patrzył.
Frank po kryjomu zdrapywał resztki pączka z podłogi. Knarf siedział skulony pod szafką i płakał. Często opowiadał o regularnym płukaniu arterii, więc nikt się nim nie przejmował. Drugi pierwszy dzień w szkole jest jeszcze gorszy niż pierwszy. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, zmieszany z wonią przypalanego sera. Do uszu docierała cicha, jednak zrozumiała piosenka:

Jem bo lubię, jem bo jestem,
Jem bo kuchnię mam z atestem.
Mam paragon, mam gwarancję,
Zrozumienie, tolerancję.

Zapaliły się jaskrawe, zielone neony, a w kinkietach wiszących na ścianach zapłonął ogień. Beatrix była nieco zdezorientowana, gdy jej kapelusz zaczął dymić. Potem zaczęła się gotować, wyczuwając swąd topionego plastiku, a kiedy włączono maszynę do mgły, osiągnęła temperaturę wrzenia. Skwierczała i parowała takim słownictwem, że nie wypada go przytaczać. Opary wypełniły cały korytarz, skutecznie ograniczając pole widzenia. Dał się słyszeć złowieszczy chichot, dźwiękiem przypominający przeziębionego słonia usiłującego grać trąbą na trąbce, i to przez tubę.

To żyje... To żyje!

Odpowiedz
#10
Dajesz, dajesz! Big Grin
Czytam z przyjemnością, natomiast sama końcówka kolejnego fragmentu jest słabsza, i to wyraźnie. Zaskakujący spadek mocy Undecided

Moim zdaniem ta część:
Cytat:Plażowe głupki rzucały się dziko między szafkami a zatrzaśniętymi drzwiami. Popiskiwali i pokrzykiwali z werwą trzyletniej dziewczynki stojącej oko w oko z pająkiem lub myszą. Nauczycielka patrzyła na nich dławiąc się dymem maskującym uśmiech. Nagle coś zachrobotało, szczęknęło i w ścianie zrobiła się wyrwa. Niby normalne. Tania produkcja. Jakoś się wytłumaczy. W końcu uczeń mógł wbiec w mur, dzierżąc uruchomiony młot pneumatyczny. Z ciemnej, zionącej pustki wyłoniła się koścista ręka. Knarf wrzasnął przeraźliwie: „Kapciotrup! Kapciotrup! Prawdziwy kapciotrup!”. I kiedy wydawało się, że reszta szkieletu powinna wpaść do szkolnego holu i najprawdopodobniej wygłosić wzruszający monolog o chęci życia lub wykonać taniec nieumarłych, wszystko się skończyło. Nie było żadnej reszty. Neony zgasły, dym zaczął znikać, a ściana zasklepiła się w cudowny sposób. Widocznie reżyserowi brakło funduszy, bo producent prawdopodobnie najpierw miał węża w kieszeni, a potem jad we krwi. To dobrze nie wróży. Ktoś wspinał się po schodach prowadzących z piwnicy, gwiżdżąc wesoło.
... jest do poprawy lub nawet wymiany.
Odpowiedz
#11
Dobrze, w takim razie na razie się go pozbywam Smile
Odpowiedz
#12
Piszesz… interesująco. Często jednak psujesz ten dobry efekt.
A ja, frajerzyna, postanowiłem ci to wyjaśnić na jednym przykładzie;/ Rany… No, ale skoro już się za to wziąłem, musi być to wytłumaczone, a skrótowo jakoś nie umiem, co się niżej aż nadto zaznaczy;/ Niech będzie przeklęty mój altruizm – tak tak, nie inaczej!
Cytat:Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, żeby założyć rękawiczki na stopy. A potem były skarpetki. I nikt nie miał do nich pretensji, dopóki jakiś desperata nie połączył ich z sandałami.
Cytat:Powstało coś, co w swoje złożoności przekracza możliwości ludzkiego umysłu, czyhając na granicy świadomości, żeby brutalnie odrzeć człowieka z resztek dobrego stylu.
No i tak… Cytat pierwszy – bomba. Ciąg dalszy (czyli cytat drugi) – jak dla mnie klapa, pociągająca za sobą (w obecnej formie) niestety całość dygresji.
Żeby była jasność. Ja pojmuję (już oraz chyba pojmuję) znaczenie tej drugiej części, chociaż początkowo niewiele z owego zdania skumałem, musiałem czytać je parokrotnie. Naprawdę. Spróbuję powiedzieć ci coś na temat ‘złożoności ludzkiego umysłu’;] Widzisz, ma on to do siebie, że przeciętny przeżuwacz chleba, gdy czyta, czyta z lewej do prawej, nie inaczej. Oznacza to głównie dwie rzeczy:
1 - przeciętny łasy na chleb osobnik nie zagląda w hebrajskie znaczki
2 - przeciętny chlebozjadacz nie postrzega zdania od razu jako całość, całość, od której się zaczyna (!) i na której się kończy; a jako całość, która składa się z mniejszych elementów, od których to (nie od zdania) się zaczyna. Na zdaniu zaś się tylko kończy. Jest ono efektem niejako.
Zaczynamy – słowo, drugie, trzecie (powoli zwykle rośnie jakiś tam ich wynik, jak w działaniu, gdzie między wyrazami stoi niejako znak „+”).
Kończymy – zdanie/efekt słów (po znaku ”=” który jest tu zapisany kropką, można rzec).
Krócej: poznajemy treść zdania stopniowo;p
I tak. Doczytując do: „Powstało coś, co w swoje złożoności przekracza możliwości ludzkiego umysłu (przecinek)”, automatycznie amator tego nieszczęsnego chleba postrzeże tę część jeno zdania jako już samodzielną wiadomość. Cząstkową, tak, bo przecież widzi, że to nie koniec. Chciał nie chciał jednak już wyjdzie mu jakiś połowiczny wynik w tym „działaniu”. Brzmiałaby ten wynik/znaczenie „półzdania” dokładnie tak, jak stoi w pow. cytacie (tym do przecinka). Ale to, oczywista, nie koniec zdania;] Hola, hola, momencik, entuzjasto chleba! Jest tam zaraz po przecinku coś, co zasadniczo zmienia (a raczej powinno zmieniać) początkową interpretację. „czyhając na granicy świadomości”. Wiemy teraz, że połączenie sandał-skarpeta nie tylko „przekracza możliwości ludzkiego umysłu” a dodatkowo „czyha na granicy świadomości” (ja już teraz zaznaczę, że to jest interpretacja błędna. w zamierzeniu z pewnością było co innego, o czym niżej). Czytelnik (z pajdą jeszcze w kułaku, toteż rozpoznajemy go z miejsca, ale tak opchany pieczywem, że dajmy mu chwilę przerwy) starczy, że normalny, że nie przejawiający żądzy do naśladownictwa mitycznych zwierząt, zaraz zacznie się domyślać, iż coś jest nie tak, coś musi opacznie interpretować… ale jednak – polegnie, nim dobrnie do końca. Nawet już, w tym miejscu czyli, wie, wie podskórnie że się będzie musiał cofnąć i ugryźć zdanie raz jeszcze. A przecież to nadal nie koniec! „żeby brutalnie odrzeć człowieka z resztek dobrego stylu”. Czy to coś zmienia? Niestety, również niewiele. Ale czytelnik (jakoś już nie łasy na chleb) przekonany jest, że nie tak miało być.
Po pierwsze – przekombinowałeś. Po drugie – nie powinno być tu mowy o „możliwościach” umysłu (w ogóle jak to brzmi, c’mon! ja rozumiem formę żartobliwą tekstu, ale to już przeginka) a co najwyżej o jego charakterze raczej, skłonności do dwojakiego postrzegania właśnie, bo świadomego i podświadomego zajedno; czyż nie o to chodziło? Odziera człowieka coś z resztek dobrego smaku, a robi to to chyłkiem, że się człeczyna nawet nie spodziewa, tak? Coś tam mu jednakże śmierdzi, ale kurcze, i tak nie wie gdzie i co, dobrze rozumiem? Najwyżej podświadomość gdzieś tam stawi opór. Po trzecie więc – nie wziąłeś pod uwagi ‘złożoności ludzkiego umysłu’;P ani niedoskonałości języka jako tako. Miało być ponadto dramatycznie o niejakim ogłupieniu, jakie spada na nieszczęśnika, który gotów się ideą skarpety w sandał przybraną zainteresować, czy tak? Biedny śmiertelnik ma zwyczajnie za słaby ładunek pod czaszką na takie ustrojstwo i wpadnie w jego sidła; nasuwa się nawet takie coś, jak z Morta Pratchetta właśnie; gdzie ludzie nie dostrzegają śmierci kroczącej pośród nich, bo to dla nich za dużo i tyle, nie dźwignęliby tego. Jeśli dobrze rozumiem, to wszystko fajnie – ale musisz wiedzieć, że ja do tego doszedłem po długim dumaniu nad zdaniem. Źleś to ujął, niewłaściwymi słowy. Tak mi się zdaje przynajmniej, inaczej bym tego nie pisał. ‘Powstało coś, co w swoje złożoności usypia ostrożny umysł(jeśli już koniecznie ten umysł i złożoność, choć IMO one też są chybione)/chytrze omija zabezpieczenia świadomości/wymyka się sondującym wysiłkom przytomnego myślenia, by z ledwie („ledwie” jako swego rodzaju podkreślenie, że tylko co tylko na granicy) granicy świadomości czyhać na szansę brutalnego odarcia człowieka z resztek dobrego stylu.’ Gdybym miał to przeredagować, powiedzmy;/
Po czwarte poza tym (taki bonus) – coś „czyha” i jest „brutalne” koniecznie, a mi się wydaje to takie… siłowe trochę.
Wciąż nie mam pewności, czy jasno wyraziłem swoje zastrzeżenia;D No ale co zrobić? Telepatycznie tego nie przekażę, a w formie tekstowej… sami widzicie. Esej, psiakrew! A sprawa poważna, że proszę wstać, nie?;P

Cytat:Sandał wylądował na goleni leżącej kobiety.
!? Tu się skonfundowałem. Myślałem, że to tego z trumny tam… ten tego, ruszał. A tu jakaś kobieta??? Tak nagle??? Nawet byłem w stanie założyć, że to taki przekręt, że narrator ujął to z punktu widzenia tego plażowego głupka. Ale (poza tym, że tak nie wolno! nie w taki sposób! poniechaj) dalej widzę, że nie. Zresztą… nadal niewiele rozumiem.

Ten parter, wózek, tusz… To ma wszystko być bezsensowne, tak? Irytuje. No ale dobra, niechaj będzie.

Cytat:Terminologia zapaśnicza mignęła w szczątkowym mózgu mężczyzny
O proszę! Mężczyzna!

Cytat:z siłą małej, ale niezgrabnej anakondy
;]

Cytat:- Tusz, tusz! - krzyczała kobieta.
O proszę;/ Kobieta.
To się pier…li w głowie. Nie tylko to. Więcej rzeczy się miesza, kto kogo łapie, kto purpurowieje, jeśli zaraz głupek gdzieś tam spada, a potem w ogóle ten załatwiony już głupek jeszcze żyje i jest przytomny;/ Napisałeś „bezwładne ciało”, nie ‘bezwładny lot’. To sugeruje utratę przytomności, a jej nagła, niepunktowana jakąś reakcją narratora, zdziwieniem?, podkreśleniem?, uwagą no, jest głupia i raczej nie do przyjęcia.

Cytat:który stał się hitem lata w muchomorowych rezydencja burżuazyjnych krasnoludków.
Eeee, ale psujesz takimi wstawkami. Siłowe to, siłowe.

Cytat: Spojrzeli na siebie znacząco
Stąd uważam, że brat dalej dycha i ma się dobrze. Jeśli zaś to nie brat, a kobieta spojrzała na Knarfa (odtylny frank;]), to ja przepraszam, ale źle to napisałeś.

Cytat:Zaczęli naśladować jednorożce
No ten moment jest albo genialnym sukcesem, albo sromotną klapą. Dla mnie sukcesem nie jest. Wierzę jednak gdzieś w głębi, że można, tak, da radę zostawić pomysł niezmieniony, ale za to trochę inaczej to napisać. Ino nie wiem jak, trzeba niemało talentu. Póki co to się staje w tym punkcie literaturą dla ludzi na haju. A ja dziś nie na haju;(
Nie będę bardziej tłumaczył, bo to chyba nazbyt subiektywna opinia.

Cytat:- Go..dność? - jęknął Frank.
A jednak… Jest i odtylny Knarf.

Cytat: Stanowczość tego stwierdzenia mogłaby powalić konia.
Hehe, fajne. Celne.


Coś nie w moim typie. Napisane też niezbyt sprawnie. Ale trudno tak pisać, a jednak czasem ci się udaje. Brawa się i tak należą. Historia (bohater/ka raczej) intryguje z kolei. Może przeczytam resztę.
Odpowiedz
#13
miriad, dziękuję za komentarz, to po pierwsze. Na pewno pomoże mi rozwinięciu tego tekstu i nadaniu mu większej przejrzystości.

Co do przytocznonego przez Ciebie przykładu, w miarę rozumiem, o co chodzi. Być może rzeczywiście nie jest to do końca jasne, ale taki miałem zamysł. Twoja interpretacja jest ciekawa, jednak nijak nie podobna do tego, co chciałem przekazać. Nie wiem czy potrafię to wyjaśnić, ale jest mniej więcej tak:
- to przekracza możliwości umysłu, zatem jest nie do pomyślenia. Nie moze zatem pokonać granicy zrozumienia, więc się na niej zatrzymuje. Mimo to pomysł połączenia sandałów z skarpetkami siedzi w głowie, więc może się pojawić chęć wykorzystania go.
Cytat:Sandał wylądował na goleni leżącej kobiety.
Terminologia zapaśnicza mignęła w szczątkowym mózgu mężczyzny
Następne dwie uwagi... Znaczy ja rozumiem o co chodzi, jednak mam wrażenie, że da sie w tym połapać, choćby dlatego, że kilka osób już to przeczytało i wiedziało o co chodzi. Jednak nie jest to i owszem zupełnie jasne. W każdym razie dziękuję, że zwracasz uwagę, postaram sie nad tym popracować.

Cytat: z siłą małej, ale niezgrabnej anakondy
Tego z "ale" nie rozumiem, to pewnie przez to, ze wakacje się skończyły. Smile

Co do "bezwładnego ciała", ono było bezwładne, bo leciało z dużo prędkością, zatem nie mogło się tak o samo zatrzymać. Może rzeczywiście "bezwładny lot" jest w tym momencie szczęśliwszym stwierdzeniem.

I kwestia dziwnych pomysłów... Cóż, mogą się podobać lub nie, jak już sam zauważyłeś, jednak w ten sposób podkreślam w jakiś sposób charaktery postaci, które jak wszyscy mają swoje większe czy mniejsze odchylenia.

Odpowiedz
#14
Cytat:Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, żeby założyć rękawiczki na stopy. A potem były skarpetki. I nikt nie miał do nich pretensji, dopóki jakiś desperata nie połączył ich z sandałami. Powstało coś, co w swoje złożoności przekracza możliwości ludzkiego umysłu, czyhając na granicy świadomości, żeby brutalnie odrzeć człowieka z resztek dobrego stylu.
Jakie to ma więc znaczenie w tekście? Miło widziane cytaty przy odpowiedzi, bo ja tego z niczym powiązać nie umiem.

Cytat:z siłą małej, ale niezgrabnej anakondy
A mała zawsze jest zgrabna, tak? Stosujesz porównanie, a w nim słowo "ale". Dziwnie to ostatecznie wychodzi. Zabierz "ale" a nie ma pytań. Chyba że nadal nie rozumiesz.
Odpowiedz
#15
Cytat:
Cytat:z siłą małej, ale niezgrabnej anakondy
A mała zawsze jest zgrabna, tak? Stosujesz porównanie, a w nim słowo "ale". Dziwnie to ostatecznie wychodzi. Zabierz "ale" a nie ma pytań. Chyba że nadal nie rozumiesz.

Rozumiem, rozumiem. Dzięki.

Niedługo wstawię poprawioną wersję.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości