Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Numer [+18] (CAŁOŚĆ)
(17-11-2019, 17:47)Eiszeit napisał(a):  Widziała drobne zmiany w ustawieniach(przecinek) gdy Adrian biegał po historii, szukając współrzędnych, o które poprosiła.
(...)

Adrian siedział nieruchomo, zawieszony nad widokiem czterech kawałków stali na środku stołu. Potem pokiwał głową, rozumiejąc znaczenie tego gestu. Spojrzał na Alana, podejrzewając, że dostanie się na dół przy pomocy jego karty wzbudzi najmniej podejrzeń. Mężczyzna zrozumiał to spojrzenie i wyjął (zbędny enter)
z wewnętrznej kieszeni munduru identyfikator. Przesunął go po blacie w stronę Grossa.


Łowca zebrał ekipę, będzie zadyma Big Grin
Tylko akcja na najniższym poziomie to jeszcze będzie opisana w tym tomie, czy dopiero w kolejnym?
Odpowiedz
(18-11-2019, 13:04)Gunnar napisał(a): Łowca zebrał ekipę, będzie zadyma Big Grin
Tylko akcja na najniższym poziomie to jeszcze będzie opisana w tym tomie, czy dopiero w kolejnym?
Zadyma będzie na pewno, ale jeszcze nie teraz Wink 
Akcja na dole będzie w tej części. Został 23 rozdział + fragmenty domykające.

Dzięki za wizytę.
Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
Rozdział _23 publikuję w całości Wink To ostatni pełen rozdział powieści, potem zostają fragmenty domykające.

 _023
 
Zjechali na trzecią kondygnację, do niedawno eksterminowanej dzielnicy. Stanowiła część okręgu Alana, który twierdził, że zjazd windą, znajdującą się w centrum osiedla, nie wzbudzi podejrzeń. Miał przygotowany fikcyjny raport kursu i powód, dla którego podróżował na kondygnację zero. Przedstawił Adrianowi całą dokumentację i wspólnie uznali, że mistyfikacja wygląda dobrze. Przy okazji Łowca dowiedział się bardzo istotnej informacji.
Przycisnął identyfikator do czujki i oboje przymknęli oczy, słysząc, jak winda jedzie na dół. Dziewczyna miała na sobie wąskie spodnie i szarą bluzę z kapturem. Jej twarz niewiele odstawała kolorem od ubrania. Zauważył, że zagryzała wargi i poruszała pięściami w kieszeniach, naciągając materiał. Nie odezwał się, jedynym, sprawnym okiem obserwując wskaźnik pięter. Jeszcze cztery. Dwa. Winda była na miejscu. Pierwszy wszedł do środka, a ona za nim, z konsternacją oglądając swoje odbicie w wąskim lustrze. Szyb był stary i często używany. W środku pachniało gumą i czymś organicznym, jak osobliwa wydzielina. Oparła się o ścianę, poddając powolnemu klekotaniu mechanizmów, ukrytych przed ich oczyma.  
- Jeśli nic tam nie będzie? – zapytał Łowca. Podniosła na niego wzrok, zapierając się buciorami, żeby zachować równowagę w trzęsącej się windzie. – Co zrobimy, jak nic tam nie znajdziemy – wyjaśnił. Odwróciła oczy. Wiedział, że uczepiła się tego tropu i wolałaby odkryć w magazynach coś istotnego. Coś, co nadałoby całej sprawie sens. – Mała. – Zmusił ją, żeby znów na niego spojrzała. Skóra na jej ustach pękła. Zassała wargę, żeby zlizać krew.
- Nie wiem. Na razie musimy tam dotrzeć – stwierdziła. Mrugające światło na suficie drażniło jej nerwy. Głębiej wcisnęła pięści w kieszenie i oparła potylicę o ścianę. – Najwyżej przesłuchamy resztę i… - urwała. Nie wiedziała, co dalej. Prawdę mówiąc, nie wiedziała nawet, czy kolejne przesłuchania są do czegoś potrzebne. Prawda była rozczarowująca i bez znaczenia. Adrian też o tym wiedział.
- Moglibyśmy wyjechać.
- Co? – Spojrzała na niego w taki sposób, jakby zaproponował jej coś wyjątkowo obscenicznego. Wytrzymał to spojrzenie.
- Do sąsiedniej Enklawy. Tak daleko nie będzie nas szukał – zauważył. Przez twarz Fredericy przemknął grymas, błysnęły obnażone zęby. W jej głowie odpaliła się migawka, jak zwykle przybierająca twarz Clytona. Tego nie potrafiła zapomnieć.  
- Nie będę przed nim uciekała. Nie mam z…
- Dał na ciebie zlecenie – przerwał jej. Przestała konwulsyjnie zaciskać pięści.
- Gdzie? – Wydawało jej się, że całkiem szczelnie kontrolowała sieć Xernagenu i domowe urządzenia Schindlera. Pozornie nic nie powinno umknąć jej uwadze.
- Dziewiątka – wyjaśnił. Frederica pobladła, patrząc na niego ze śladem rezygnacji w oczach. Historia zataczała koło. Rozchyliła usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale jej przerwał. – Alan pospinał sprawy. Trochę mnie przycisnął i powiedziałem mu, z kim jadę. Ma na ciebie zlecenie od dwóch miesięcy. – Potarł szczękę, unikając wzroku dziewczyny. Sytuacja znów wymykała im się spod kontroli. Miał wrażenie, że od czasu wpadki z Waschenko, wszystko szło nie w tę stronę, co trzeba. Oboje mocno chwycili poręcz, kiedy windą szarpnęło. Zgasły światła. Przez chwilę w kompletnej czerni słyszeli tylko brzęczenie mechanizmów, zanim szyb ruszył dalej. Dziewczyna poczuła, że znów bije jej serce. Zacięcie się pomiędzy piętrami oznaczałoby koniec. Zaczęła drapać przedramię i przestała, widząc wzrok Grossa.
- Jak to z nim załatwiłeś? – zapytała. Uniosła brwi, gdy odpowiedział.
- Zapłaciłem mu dwadzieścia pięć tysięcy Vernów – wyjaśnił. – Schindler nie wycenił cię zbyt wysoko. Umowa jest taka, że postara się przeciągać sprawę tak długo, póki nie rozwalimy Sortu – stwierdził.
- I w tych okolicznościach chcesz uciekać? – zapytała, wracając do poprzedniego konceptu. Jego mina mówiła więcej, niż Frederica chciałaby się dowiedzieć. – Ty nie wierzysz w tę wojnę – oceniła. Pokręcił głową.
- Nie. Już ci mówiłem. Czasem są po prostu za mocni – podsumował. Był zdania, że sny chłopaków o obaleniu Rządu są majakami szaleńców. Sprawa zaczęła nabierać coraz większego rozmachu, a on miał wrażenie, że został gdzieś w tyle na początkowym etapie rozkręcania tej karuzeli. Gdyby ktoś powiedział mu, żeby wskazał, w jaki sposób znalazł się w samym środku tych wydarzeń, nie potrafiłby odpowiedzieć. Frederica nie wiedziała, czy chce to komentować. Nie musiała. Winda stanęła, tym razem docierając do celu ich podróży. Odepchnęli się od ścian. Mężczyzna przygotował broń, dziewczyna odetchnęła, przyjmując od niego dużą latarkę. Szukali jej tygodniami, potrzebując sprzętu starego typu. Nie było gwarancji, że w razie czego nie zepsuje urządzenia na baterie, ale musieli łapać się każdej opcji. Drzwi otworzyły się prawie bezgłośnie. Spojrzeli w mrok. Z sercami na poziomie gardeł wyszli z windy.
 
Adrian nie czuł się komfortowo z faktem, że wyłączyli jego mechanizm. Podczas testów okazało się, że dziewczyna nadal na niego oddziałuje, mimo prób wykluczenia ze strefy wpływu. Jednostronna ślepota, fakt, że musieli znać trasę na pamięć i mniejsze wyczulenie na bodźce, nie pomagały w odbiorze sytuacji. Szli powoli, jedno przy drugim. Dziewczyna oświetlała drogę, Łowca rozglądał się dookoła, z bronią gotową do strzału. Nienaturalna cisza wtrącała ich w poczucie obłędu. Mijali monstrualną podstawę osiedla mieszkalnego, gdy pojawiła się pierwsza z istot. Frederica przylgnęła do ściany, obserwując wypaczony ruch zdeformowanego ciała. Łysy łeb obracał się w poszukiwaniu tropu, za którym tu przylazł. W świetle, z którego kreatura nie zdawała sobie sprawy, widzieli pracujące nozdrza. Z każdym krokiem szerzej pokazywał dwa rzędy zębów. Łowca wycelował pomiędzy ślepe oczy i wystrzelił, nie czekając, aż stworzenie podejdzie bliżej. Upadło na beton, przez chwilę zatrzymując ich w odrętwieniu. Kiedy upewnili się, że nie przyprowadził za sobą innych, poszli naprzód. Dziewczyna uparcie wpatrywała się w plecy Adriana, kiedy mijali miejsca, w których już kiedyś była. Wyczuła obecność elektrycznego urządzenia, a zaraz potem minęli plac, na którym kilka miesięcy wcześniej, Łowca próbował skontaktować się z Sortem. Dioda nadal migała. Ekran pokrywał widmową łuną gruzowisko wokół. Nauczeni doświadczeniem prawie nie wydawali dźwięków. Chwyciła jego rękę, stąpając po nierównej powierzchni podjazdu. Kilkanaście metrów dalej musieli się pochylić. Łowca szedł prawie na kolanach, zginając kark pod masą pogiętych stelaży. Widocznie zawaleniu uległa jakaś budowlana konstrukcja. Dziewczyna przeciskała się za nim, próbując kontrolować oddech. Mogli być praktycznie bezszelestni, ale to nie był gwarant bezpieczeństwa. Weszli prosto do leża, znajdującego się po drugiej stronie zapadliska. Adrian zorientował się pół sekundy po pierwszym kroku. Dziesiątki leżących ciał wyglądały jak zdeformowane trupy przykryte całunem. Kilka ślepych młodych próbowało szukać węchem padliny, leżącej nieopodal. Część osobników zajmowała półpiętro, leniwie czyszcząc skórę lub tocząc bezcelowe walki o miejsce. Powarkiwania, skrzeki i odgłosy drapania docierały do nich z każdej strony, zdając się ich okrążać. Nie mieli szans na ucieczkę. Powrót ciasnym przewężeniem był równoznaczny z samobójstwem. Pociągnął ją na prawo, każdy krok stawiając z rozmysłem. Omijali najmniejsze bryłki gruzu, wstrzymując oddech. Jedna z istot warknęła głośniej, przemocą torując sobie miejsce w centrum leża. Frederica odruchowo chciała się cofnąć i boleśnie rozdarła skórę na wysokości nerki. Sterczący kawał stelażu zabarwił się jej krwią. Cicho syknęła, prowokując podniesienie trzech łbów. Pierwsza reakcja pociągnęła następną. Jedna po drugiej, kreatury zaczęły podnosić się z ziemi. Pracujące nozdrza filtrowały brudne powietrze, szukając ulotnej woni jeszcze żywego mięsa, które mogłyby zabić. Dziewczyna pchnęła Grossa i popędziła za nim. Przebiegli korytarzem, który mógł prowadzić donikąd. Jej serce przyspieszyło w szaleńczy cwał, mięśnie ud pracowały jak tłoki, kiedy próbowała za nim nadążyć. Padło kilka strzałów, żaden nie trafił. Pazury na betonie, wizg i tumult wydawały jej się powrotem do koszmaru. Zacisnęła zęby, nieświadoma, że jęczy i przyspieszyła bardziej, chociaż krew huczała jej w głowie. Poczuła napięcie we wnętrzu dłoni, którą zaciskał Łowca. Puścił ją z przekleństwem na wargach, potknął się i prawie rozbił głowę o kolejne zwalisko gruzu. Rozdarł palce, próbując się podeprzeć. Poraziła go prądem, mocniej, niż dotychczas jej się zdarzało. Pociągnęła go za sobą, wypadli z korytarza na szeroki dziedziniec i zaczęli pędzić po przekątnej w kierunku schodów. Wyżej. Bezpieczniej. Dziewczyna zatrzymała się na półpiętrze i spojrzała w dół, na plac osiedla wypełniony wygłodniałą masą. Rozedrgane światło latarki skakało między wijącymi się istotami. Łowca próbował ciągnąć ją za bluzę, ale kazała mu się odpieprzyć. Rozłożyła ręce. Wyprostowała palce, czując, jak przez jej układ nerwowy, jedno po drugim, przechodzą silne wyładowania. Miała wrażenie, że poruszają ziemią pod jej stopami. Zdrętwiały dystalne części ciała. Gross ukucnął, chowając głowę w ramionach. Fala uderzeniowa była potworna. Jakby nieoswojona, potężna energia łukiem spadła ze schodów, zmiatając wszystko, co znalazła na swojej drodze. Zdezorientowane istoty jedna po drugiej lądowały na ścianie budynku, odepchnięte czymś nadnaturalnym. W pisku wypełniającym uszy Fredericy zatracały się dźwięki pękających łbów. Wąskie światło latarki mrugało, oświetlając scenę pod nimi. Nagle przestrzeń wypełnił huk; część rumowiska obsunęła się jeszcze bardziej, waląc ciężkimi odłamkami w stworzenia, które nie zginęły poderwane w powietrze. Splątane ciała i chaotyczne skrzeki ginęły pod toną kurzu i odgłosem trzaskających kości. Konstrukcja nad ich głowami niebezpiecznie jęknęła, grożąc zawaleniem. Dziewczyna opuściła ręce a Łowca chwycił ją, zanim upadła na ziemię. Usłyszał brzęk, kiedy kolejna śruba spadła z sufitu na szczerbaty chodnik. Nie musiał patrzeć w górę. Wbiegł wyżej, trzymając ją na rękach. Była ciepła, ale na pewno w lepszym stanie, niż po większości incydentów. Miała przytomny wzrok. Mocno objęła palcami latarkę, którą jej wcisnął. Wypadł na kolejny korytarz, chaotycznie rozglądając się wokół. Chwilowa cisza i rumor za ich plecami dał mu do zrozumienia, że uciekli w ostatniej chwili. Postawił ją, dając moment na złapanie balansu. Otarła nos, spodziewając się krwi na ręku, ale tym razem się to nie wydarzyło. Skontrolowała sytuację na plecach. Boleśnie, ale płytko. Uderzyła dłonią w zacinającą się latarkę i skierowała strumień światła na twarz Adriana.
- Nic ci nie jest?
- Nie. Ale więcej się nie popisuj. – Poszli dalej. On nasłuchiwał odgłosu czterech łap, ona jęku rozpadającego się stropu. Dotarli do magazynów, czując absurdalny spokój. Dziewczyna przyglądała się pancernym drzwiom, w których, prawie groteskowo, tkwiła potężna kłódka. Odsunęła się, oddając Łowcy wyższość w tym temacie.
Rozbrajał zamek prawie kwadrans. Stary mechanizm nie chciał ustąpić znanymi mu metodami, a nie mógł zdecydować się na mniej konwencjonalne. Walenie w kłódkę ściągnęłoby kreatury z innego leża. Powitał kliknięcie z przekleństwem na ustach i szarpnął drzwi ku sobie. Musiał zaprzeć się obiema nogami, żeby uchyliły się na mniej więcej pół metra. Pozwolił dziewczynie przejść jako pierwszej i wsunął się do środka za nią. Światło latarki omiotło wnętrze pomieszczenia.
Frederica zatrzymała się po dwóch krokach, kierując snop pod ściany. Z mroku wyglądały obłe, mechaniczne kształty. Ciemność rozpraszały niebieskie, pulsujące paski na obudowach niektórych z nich. Maszyny. Kapsuły. Podeszła bliżej. Wyciągnęła rękę, w której trzymała latarkę i oparła ją na piersi Adriana. Nie mogła oderwać wzroku od numerów.
- Spójrz tam. – Wskazała palcem. Na obudowach urządzeń, niektóre przetarte i prawie nieczytelne, widniały oznaczenia. Dostrzegła trzynaście, dwadzieścia siedem, sześć i trzydzieści dwa. Wszystkie numery, które zdradził Peter Dougherty. Oprócz nich były jeszcze czterdzieści jeden, siedemnaście i dwadzieścia trzy. Łącznie siedem kapsuł, w tym cztery, które pracowały.
- Sprawdź to. – Łowca wskazał latarką na jedną z czarnych maszyn. Wyglądała na potencjalnie najstarszą, podpisaną jako sześć. Frederica odwróciła głowę w kierunku drzwi.
- W razie czego strzelaj. Będę musiała skupić się na blokadach – powiedziała i podeszła do urządzenia. Gross odłożył latarkę na wierzch innego, żeby móc zareagować w razie nieoczekiwanych odwiedzin. Sprawdził broń, przeładował. Skupiony na drzwiach, co jakiś czas zerkał w kierunku dziewczyny.  
Początkowo próbowała rozbroić zamki, poprzez zniszczenie ich ustawień. Zrozumiała, że to maszyny zbyt starego typu, żeby nakładano na nie zabezpieczenia w przypadku awarii wewnętrznego zasilania. Próbowała odnaleźć w nich odrobinę energii, ale nie natrafiła na nic, o co mogłaby się zaczepić. Poczuła prąd przepływający między palcami i cofnęła ładunek. Zaczęła macać obudowę w poszukiwaniu bardziej tradycyjnych rozwiązań. Znalazła dwie zapadnie, mniej więcej metr od siebie, na boku urządzenia. Mogła swobodnie wsunąć palce w uchwyty. Spróbowała je pchnąć, ale się nie poruszyły. Napięła chude mięśnie, żeby poderwać zabezpieczenie do góry. Bez efektu. Znieruchomiała, kiedy wydało jej się, że słyszy coś za drzwiami, ale spokój Łowcy oznaczał, że sytuacja była pod kontrolą. Odsunęła włosy z czoła i pociągnęła mężczyznę za rękaw.
- Spróbuj – poprosiła, chociaż była sceptycznie nastawiona. Podejrzewała, że kapsuła zbyt długo stała w niekorzystnych warunkach. Gross oddał jej broń, którą tym razem przyjęła ze spokojem, z łatwością układając w dłoni. Dotknął maszyny w kilku miejscach, jakby szukał czegoś, co dziewczyna mogła przeoczyć. Wywróciła oczyma. – Tam są uchwyty…
- Wiem, widzę je – uciął, kładąc dłonie tam, gdzie ona przed chwilą. – Warto sprawdzić też inne op… kurwa! – Gwałtownie odepchnął się od kapsuły. Podniesione wieko nie wydało żadnego dźwięku, za to ciecz z ciężkim chlupotem wylała mu się na buty. Smród był tak oszałamiający, że oboje zaczęli przykładać rękawy do twarzy. Frederica szybko mrugała, walcząc z łzawieniem oczu. Marszczyła brwi, odchodząc jak najdalej od szlamu, który rozlał się na betonie. Łowca wyszedł z magazynu. Musiał zaczerpnąć względnie świeżego powietrza. Dziewczyna wyprostowała się nadal z ręką przy twarzy, tłumiąc kaszel. Odsunęła się najdalej, jak mogła. Spojrzała na Adriana, który wsadził ramię do pomieszczenia i poruszył palcami.
- Mała, daj broń. Przylazły. – Był spokojny, więc dźwięki zwabiły maksymalnie kilka osobników. Podała mu broń i ponownie odwróciła się w kierunku kapsuły. Walcząc z obrzydzeniem i gulą wymiotów podchodzącą do gardła, zbliżyła się do maszyny. W środku zobaczyła starego, rozdętego trupa. Skrzywiła się i zamknęła oczy, odwracając twarz. Kobieta. Chyba kobieta. Kimkolwiek by nie była, prototyp Psychonika numer sześć nie zachował się najlepiej. Dziewczyna podeszła do kolejnej z nieczynnych kapsuł, ale nie zamierzała ich otwierać. Usłyszała ciche puknięcie, kiedy Adrian pozbywał się intruzów.
- Musiały się rozszczelnić – oceniła, wodząc palcami po twardej obudowie. – Albo są na tyle niezaawansowane, że nie mają awaryjnego zasilania – dodała. Poczuła, że Łowca stanął obok.
- Cokolwiek się spieprzyło, na pewno nikt tu nie zagląda – stwierdził, zerkając na trupa z numerem sześć. – Naprawiliby to. Skoro zjechali z nimi na dół, na pewno by to naprawili – stwierdził. Dziewczyna nie była przekonana.
- Ten projekt jest starszy od Klemensa Schindlera. Jeżeli ja jestem czterdzieści sześć, to Psychonik sprzed czterdziestu Obiektów musiał powstawać naprawdę dawno temu. Nie wiem, kto podjął decyzję, żeby ich tu przetransportować i dlaczego, ale teraz na pewno nie są już do niczego wykorzystywani – stwierdziła. Zastanawiała się, dlaczego Peter Dougherty uznał, że to istotna informacja. I czy Troian na pewno nie wiedział, co znajduje się w magazynie. Podeszła do jednej z czynnych kapsuł. Początkowo myślała, że niebieskie światło zostało zamontowane na czarnej obudowie, a zaraz potem uświadomiła sobie, że to kurz. Wstrzymała oddech i starła rękawem cały brud, który wzbił się w powietrze w formie grubych kłaków. Zakaszlała, pochylając się nad maszyną. Zamarła. Spod pancernego szkła patrzyły na nią puste oczy. Ciało zawieszone w cieczy wyglądało na idealnie zachowane. Włosy dziewczyny sprawiały wrażenie poruszanych własnym, płynnym tempem. Frederica widziała tylko jej twarz i szyję. Nie mogła dostrzec numeru za uchem, ale oznaczenie na obudowie kapsuły mówiło, że to Psychonik _0027. Z fascynacją spojrzała na parametry, w okolicach lewej strony głowy dziewczyny. Wyglądały na wyświetlone cyfrowo. Chłodzenie płynem, zachowanie dobowego cyklu snu i regeneracji, automatyczne wprowadzanie w fazę REM, stymulacja hormonów regulujących. Była pewna, że gdyby w odpowiedni sposób zdjęła zabezpieczenia, dziewczyna byłaby w pełni sprawna. Musiała powstać kilkadziesiąt lat temu, a nie wyglądała na więcej, niż dziewiętnaście lat. Frederica poczuła się nieoczekiwanie lżejsza. Napełniona nową energią, której do tej pory nie poznała w takim wymiarze. Nadzieja. Poczuła dłoń Łowcy na swoim ramieniu i odwróciła się gwałtownie. W jej oczach było coś dzikiego.
- Trzeba ich stąd zabrać – stwierdziła. Zaczynał kręcić głową, ale nie pozwoliła mu na wątpliwości. – Jest miejsce, w którym moglibyśmy to rozpracować. Byliby tam bezpieczni. Ja byłabym tam bezpieczna – kontynuowała, nieświadoma, że mówi szybciej, niż zwykle. Chwyciła jego dłonie w swoje. – Bunkier M-0. Tego miejsca nie da się nawigować. Został tam cały sprzęt. To cholerne centrum dowodzenia – mówiła dalej. Nie przerywał jej, czekając z najważniejszym pytaniem. – Problemem może być transport. Dziewiątka nam pomoże? – zapytała. Nie mógł za to ręczyć, ale podejrzewał, że odpowiednio przedstawiona argumentacja pozwoli ich przekonać. Na przykład taka, w której ten obłąkańczy ruch prowadziłby do jawnego wywołania wojny. Skinął głową. Poczuł, że mocniej zacisnęła palce na jego dłoniach. Dla niej to była niepowtarzalna szansa. Znak, że nie była sama w horrorze, który ktoś wykreował za nią. Nie miała pojęcia, na jakim etapie są starsi od niej Psychonicy. Mogli być wadliwi, niedoskonali, lub niestabilni, ale z jakiegoś powodu ktoś ich tutaj umieścił, w oczekiwaniu na czasy lepszej technologii. Nie miała złudzeń. Wiedziała, że będzie im cholernie trudno, ale to jej nie hamowało. Jeszcze raz spojrzała na dziewczynę, obdarzającą ich pustym spojrzeniem.
- Jeżeli Dziewiątka nam pomoże, możemy zacząć coś wielkiego. Wystarczy ich przetransportować, resztę biorę na siebie – obiecała. Pokręcił głową.
- Po co? – Odpowiedź na to pytanie była dla niego najistotniejsza. – Mała, to jest szaleństwo. Pomyśl, z czym ty próbujesz walczyć. – Nie wiedział, czy to strach, czy racjonalizacja. Dziewczyna była nieugięta. I dzięki tej nieugiętości, zarażała też jego.
- Nie będę sama. Nie chcę myśleć, że nie spróbowałam. Że nie spróbowaliśmy – poprawiła się. Gestem, głosem i spojrzeniem dawała mu do zrozumienia, że chce, by był w tym razem z nią. Przewiercała go prawie na wylot, zagrzebując paznokcie w przedramionach. Uniosła głowę, napełniona irracjonalną siłą. – Jeżeli to przeklęte miasto ma spłonąć, to niech płonie. – Wpatrywała się w niego oczyma, w których widział ogień i chaos. Coś, co było mu bardzo, bardzo bliskie. Wpił się w jej usta, a ona odwzajemniła pocałunek. Brutalny i szorstki, taki, jakiego ją nauczył. Gryzła jego wargi, drapiąc szyję w pieszczocie, która dla innych byłaby zaprzeczeniem przyjemności. Ale to był jej wybór i jej rzeczywistość.
Zdecydowała sama.
 
*~*~*
 
Czuła, że oddycha płytko, a jej wnętrze jest spięte. Obserwowała migające w oczach, białe kitle. Ostre światło lamp zmusiło ją do zmarszczenia brwi. Potrzebowała chwili, żeby przyzwyczaić się do jasności. Ktoś regulował łóżko, ktoś inny zakładał jej czujnik zmiany pulsu. Trzecia, widmowa para rąk mierzyła tętno. Podpinana pod okazałą maszynerię, wpatrywała się w wąskie przeszklenie na drzwiach. Nikogo tam nie było. Rozglądała się dookoła, widząc, jak odsłaniają jej brzuch i każą położyć się inaczej. Brzęk narzędzi na stole przeszył ją igłą niepokoju. Miała wrażenie, że ktoś włoży w nią coś ostrego, a ona będzie czuć ten ból. Zamknęła oczy, policzyła do pięciu. Kazali jej głębiej oddychać. Pielęgniarka nasmarowała dół białego brzucha czymś pachnącym ostro i szpitalnie, jak mocny środek dezynfekujący. Roxana czuła go głęboko w wysuszonych nozdrzach, nie odrywając wzroku od kopuły swojego ciała, na którym chirurg kreślił linię cięcia. Nie czując własnych nóg, pozbawiona możliwości poruszenia palcami, spojrzała w cztery kule lamp. Odbiły się we wnętrzach źrenic i nie znikły, nawet kiedy zamknęła oczy. Lekarz prowadzący rozpoczął operację, otwierając jej ciało prostym cięciem.
Troian dotarł na miejsce, gdy było już po wszystkim.
 
*~*~*

Łowca jeszcze raz sprawdził listę, którą przesłała Frederica. Upewniał się kilkukrotnie, czy sprzęt, który odebrał, rzeczywiście był dobrym sprzętem, ale wolał sprawdzić ponownie. Nie podobało mu się, że zamiast towarzyszyć jej i chłopakom w bunkrze, musi krążyć po mieście w poszukiwaniu komponentów. Rozmiar sprawy, której się podjęli, powoli przerażał wszystkich zaangażowanych. Dziewczyna kilka nocy z rzędu poświęciła na obrabianie lokat i kont bankowości internetowej. Prawie nie kładła się do łóżka, a on razem z nią. Organizacja przestrzeni wypełniała mu dni, a ciągły kontakt z Duncanem, który donosił im o nastrojach w Sorcie, wymagał stuprocentowej kontroli bezpieczeństwa połączeń. Od wizyty w magazynach minęły dwa tygodnie, a wszyscy wyglądali tak, jakby postarzeli się o średnio trzy lata. Mimo wszystko, była w tym jakaś nowa, irracjonalna energia. Coś, co popychało ich do działania.  
Przekroczył powyginane elementy torów i butwiejące wysypisko maszyn, skręcając na ostatnią prostą. Poruszał się motocyklem tylko w obrębie trzeciej kondygnacji. Niżej nie było sensu. Poprawił papierową torbę, do której android zapakował mu jabłka, stanowiące tego dnia nadrzędną potrzebę Fredericy. Przy okazji z jego ramienia zleciał inny bagaż, obijając się o broń wiszącą u pasa. Zaklął i szarpnął torbę, żeby wróciła na swoje miejsce. Kula trafiła w jego prawe oko, czysto i precyzyjnie. Odrzucona do tyłu głowa pociągnęła za sobą resztę. Był martwy, zanim zdążył upaść na chodnik.
Mężczyzna siedzący w oknie pustostanu schował broń. Niespiesznie pokonał półpiętro, chwytając poręcz przy spiralnych schodach. Podszedł do ciała, omijając rozrzucone jabłka. Pochylił się nad swoim podopiecznym, żeby z bliska obejrzeć wyraz zaskoczenia na jego twarzy. Szorstkim gestem sprawdził milczący puls. Chwycił rękaw Adriana i poderwał bezwładne ramię. Kliknęła zaciskana opaska z cyber-skóry. Wszystko było na swoim miejscu.
 
*~*~*
 
Sześć najważniejszych osób w Enklawie siedziało naprzeciwko niego. Troian był sam, po przeciwnej stronie stołu. W skupieniu przesuwał wzrok po twarzach ludzi podających sobie teczkę, którą przyniósł, z rąk do rąk. Kobieta siedząca najbardziej z lewej strony, kartkowała raport, zawierający specyfikację maszyn rozpłodowych. Mężczyzna widział rzuty architektoniczne na jednej z zagiętych kart. Propozycja Xernagenu wybiegała daleko poza przyjęte założenia. Schindler podejrzewał, że Rząd nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad ogromem rozmiaru, jaki może przybrać projekt Psychonik. Naczelny urzędnik poświęcał uwagę tabelom, w których Roxana opisała szczegółowy proces chemiczny, pozwalający na szybszą i efektywniejszą produkcję Obiektów. Podniósł wzrok znad tekstu na twarz Troiana, jakby chciał się upewnić, że mężczyzna nie zniknął i znów zatopił się w czytaniu. Schindler wiedział, że byli pod wrażeniem. Popijał kawę wodą, cierpliwie wsłuchując się w wymieniane pomiędzy nimi szepty. Zbierał strzępki nastawienia, z satysfakcją rozpoznając zaskoczenie, uznanie i odrobinę strachu. Dostał swój kwadrans, który rozciągnął się już do godziny, a najlepsze miało dopiero nadejść. Mężczyzna naprzeciwko niego odłożył dokumenty. Reszta zgromadzenia także skupiła swoją uwagę na petencie, patrząc na niego w dalece inny sposób, niż na zwyczajnego interesanta.
- Przyznaję, że propozycja Sortu Zero przerosła nasze oczekiwania – zaczął. Wybrał zbyt ciemne soczewki zamiast okularów, dlatego jego oczy wydawały się czarne. Przyjął dokumenty od mężczyzny siedzącego po prawej stronie i schował je do teczki. – Interesuje nas, dlaczego nalega pan na wyłączność projektu. Współpraca między Sortami do tej pory przynosiła wymierne rezultaty – zauważył. Troian był przygotowany na to pytanie.
- Xernagen dysponuje wszystkimi środkami, żeby zrealizować projekt. Mam wystarczającą liczbę naukowców i pracowników medycznych. Pomieszczenia i prototypy maszyn. Zapewnię stuprocentową poufność projektu; korzyścią dla Rządu jest trzymanie go w tajemnicy. Jedyne, czego potrzebuję, to dofinansowanie – wyjaśnił. Starszy mężczyzna z lewej uniósł brwi, ale nie odniósł się do wypowiedzi. Brunet kontynuował. – Projekt Psychonik przez lata przechodził z rąk do rąk, narażając cały proces na zmiany i regres. Uważam, że należy ujednolicić procedurę. Nowa metodyka została stworzona w całości przez Xernagen, pod okiem mojego ojca. Przejąłem ją i opracowałem strategię wykorzystania na szeroką skalę. Nie korzystałem z pomocy innych Sortów. Chcę zachować wyłączność i prawo do bezpośredniego raportowania przed Radą. – Kurtuazyjnie skłonił głowę, nie spuszczając wzroku z mężczyzny naprzeciwko. Wiedział, że będzie miał obiekcje.
- Sorty są strukturą, którą w całości kontroluje Rząd. Oddając projekt na ręce Xernagenu pozbawiamy się tej kontroli – stwierdził, ale takim tonem, jakby dawał Troianowi szansę na wykazanie się. Zdawało się, że już jest przekonany. Schindler poczęstował go firmowym uśmiechem, zgrabnie odsuwając od siebie filiżankę kawy.
- Uważam, że wszystkie osoby zaangażowane w projekt powinny zostać zewidencjonowane. Dostarczę Rządowi informacje na temat każdego pracownika i cykliczne raporty z postępu prac. Ustalimy termin audytów wewnętrznych. Czy to uczciwa propozycja? – zapytał. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Kobieta zajmująca czwarte z miejsc pozwoliła sobie na dziwny uśmiech.
- Dla mnie jak najbardziej. Biorąc pod uwagę fakt, że Klemens Schindler potrafił zataić zmianę metodyki w czasie bezpośredniej współpracy z Sortami, pańska propozycja jest korzystna. Pytanie, na jaką lojalność możemy liczyć z pana strony? – zapytała, zahaczając spojrzenie na jego dłoniach. Próbowała znaleźć najmniejszą oznakę niepewności, drobne drgnienie, które sugerowałoby, że kłamał. Troian był zwyczajowo nieprzenikniony i stabilny, odbierając jej wszystkie możliwości.
- Przedstawiłem państwu szczegółową specyfikację i przyszedłem pytać o zgodę na realizację projektu według nowych zasad. Samo to świadczy o mojej lojalności – zauważył, uśmiechając się do niej grzecznie, chociaż bezbarwnie. Czuł, że zaczynają marnować jego czas. Mimo wszystko, wciąż była to najważniejsza rozmowa w jego życiu. Obserwował, jak szpakowaty mężczyzna naprzeciwko przysuwa do siebie dokumenty i sięga po kartę projektową. Złożył swój podpis w wyznaczonym miejscu, obrócił teczkę i przesunął ją w stronę Troiana.
- Ma pan zgodę na kontynuowanie badań według omówionych zasad – oświadczył. Schindler wyjął swoje pióro i podpisał kartę w prawym, dolnym rogu. Nie czuł niczego poza satysfakcją. Skinął głową i oddał dokument naczelnikowi.
- Jeżeli państwo pozwolą, mam jeszcze jedną propozycję – wtrącił, ignorując zniecierpliwione spojrzenia na zegarki i fakt, że część osób zaczęła się podnosić.
- Ma pan dwie minuty.
Tyle mu wystarczyło. Wyjął z organizera pojedynczy, zalaminowany dokument i podał go mężczyźnie.
- Długofalowy projekt socjalny, obejmujący ulepszenia cybernetyczne dla mieszkańców sąsiednich Enklaw – zaprezentował. Spojrzeli na niego tak, jakby stracił rozum. Niektórzy jawnie wywrócili oczyma lub kręcili głowami, szepcząc między sobą niepochlebne komentarze w jego kierunku. Tylko naczelnik przyglądał się jego oczom, starając się zrozumieć, czy na pewno wyraźnie dostrzegł drugie dno.
- Porozmawiamy o tym na kolejnym spotkaniu, panie Schindler. – Rudowłosa kobieta od idiotycznych pytań podniosła się z miejsca, dając tym samym sygnał innym urzędnikom. Naczelnik wstał na końcu, niespiesznie, jakby czekał, aż zostaną w pokoju sami. Zatrzymał Troiana przy drzwiach, spoglądając w stronę korytarza wypełnionego ludźmi.
- Ten projekt potrwałby kilka lat, panie Schindler – zauważył. Mężczyzna skinął głową, odczytując nastawienie rozmówcy. Ciekawość. Podziw. Chęć.
- To prawda. Podobnego czasu potrzebujemy na rozwój Psychoników – stwierdził. Widział, że jego rozmówca zrozumiał. Poznał po szerokim uśmiechu i dłoni wyciągniętej w swoim kierunku. Uścisnął ją. Byli już prawie za drzwiami, gdy mężczyzna znów go zatrzymał.
- Nie myślał pan o karierze rządowej, panie Schindler?
Uśmiechnął się, czując, że spotkanie przebiegło dokładnie tak, jak zaplanował.

*~*~*

Mieszkanie zostało zniszczone. Wyprute głośniki chybotały się na kablach zwisających z sufitu. Rozdarte kartony i kłębowisko rozkradzionych ubrań zajmowało większą część korytarza. Wyjęli nawet sznurowadła z butów. Wybebeszone szafki w kuchni, rozbita szyba pod prysznicem i śruby po lustrze na białej ścianie. Ślady palców na meblach. Listwa grająca wyrwana z instalacji. Połamane rolety i rozregulowana prowadnica. Frederica siedziała na materacu, obejmując kolana. Kilka razy ciszę rozdarł jej krzyk. Przez chwilę nerwowo bujała się w miejscu, żeby znów znieruchomieć, wpatrzona w przewrócony stolik. Międliła w palcach jego bluzę. Nazywanie emocji, które miała w sobie nie miało najmniejszego sensu. Wychodziły z niej siłą, manifestując się we wrzaskach, przekleństwach i waleniu w ściany. Mocno ścisnęła włosy w pięściach, gryząc wargi do krwi. Czuła, że płacze, zadławiona gulą w przełyku. Obnażyła zęby w bezgłośnym szlochu i pozwoliła, żeby wstrząsał jej ciałem. Po kilkunastu minutach czegoś, co z pewnością mogła określić jako jeden z gorszych momentów w życiu, zaczęła zachłannie wdychać powietrze przez nos. Wydychała ustami, ze świstem, jak człowiek w ataku hiperwentylacji. Otarła policzki, wargi i miejsce pod nosem. Mocno ściągnęła włosy do tyłu, aż zabolała skóra głowy. Oczy wciąż miała mokre. Zanurzyła się w jego bluzie, topiąc dłonie w przepastnych kieszeniach. Czuła jego zapach. Myślała o tym, co powtarzał. Czasami są po prostu za mocni.  
- Gówno prawda – warknęła, wbijając palce w uda. Wstała i wyszła, nie oglądając się za siebie. Zostało wiele rzeczy do zrobienia.
Odpowiedz
(21-11-2019, 10:18)Eiszeit napisał(a):  - Moglibyśmy wyjechać.
- Co? – Spojrzała na niego w taki sposób, jakby zaproponował jej coś wyjątkowo obscenicznego. Wytrzymał to spojrzenie.
- Do sąsiedniej Enklawy. Tak daleko nie będzie nas szukał – zauważył. Przez twarz Fredericy przemknął grymas, błysnęły obnażone zęby. W jej głowie odpaliła się migawka, jak zwykle przybierająca twarz Clytona. Tego nie potrafiła zapomnieć.  
Sam jestem ciekaw, jak wyglądają inne enklawy.

(21-11-2019, 10:18)Eiszeit napisał(a): - Nie. Już ci mówiłem. Czasem są po prostu za mocni – podsumował. Był zdania, że sny chłopaków o obaleniu Rządu są majakami szaleńców. 
Coś przewidywałem w tym kierunku Big Grin

(21-11-2019, 10:18)Eiszeit napisał(a): Dioda nadal migała,(kropka?) ekran pokrywał widmową łuną gruzowisko wokół. 
(...)
Pracujące nozdrza filtrowały brudne powietrze, szukając ulotnej woni jeszcze żywego mięsa, które mogły(mogłyby?) zabić. 
(...)
 Wyprostowała palce, czując, jak przez jej układ nerwowy, jedno po drugim, przechodzą silne wyładowania. Miała wrażenie, że poruszają ziemią pod jej stopami. Zdrętwiały dystalne części ciała. Gross ukucnął, chowając głowę w ramionach. Fala uderzeniowa była potworna. Jakby nieoswojona, potężna energia łukiem spadła ze schodów, zmiatając wszystko, co znalazła na swojej drodze. Zdezorientowane istoty jedna po drugiej lądowały na ścianie budynku, odepchnięte czymś nadnaturalnym. W pisku wypełniającym uszy Fredericy zatracały się dźwięki pękających łbów. Wąskie światło latarki mrugało, oświetlając scenę pod nimi. Nagle przestrzeń wypełnił huk; część rumowiska obsunęła się jeszcze bardziej, waląc ciężkimi odłamkami w stworzenia, które nie zginęły poderwane w powietrze. Splątane ciała i chaotyczne skrzeki ginęły pod toną kurzu i odgłosem trzaskających kości. Konstrukcja nad ich głowami niebezpiecznie jęknęła, grożąc zawaleniem. Dziewczyna opuściła ręce a Łowca chwycił ją, zanim upadła na ziemię. Usłyszał brzęk, kiedy kolejna śruba spadła z sufitu na szczerbaty chodnik. Nie musiał patrzeć w górę. Wbiegł wyżej, trzymając ją na rękach. Była ciepła, ale na pewno w lepszym stanie, niż po większości incydentów. Miała przytomny wzrok. Mocno objęła palcami latarkę, którą jej wcisnął. Wypadł na kolejny korytarz, chaotycznie rozglądając się wokół. Chwilowa cisza i rumor za ich plecami dał mu do zrozumienia, że uciekli w ostatniej chwili. Postawił ją, dając moment na złapanie balansu. Otarła nos, spodziewając się krwi na ręku, ale tym razem to się nie wydarzyło. Skontrolowała sytuację na plecach. Boleśnie, ale płytko. Uderzyła dłonią w zacinającą się latarkę i skierowała strumień światła na twarz Adriana. 
Ładny opis walących się konstrukcji. 
W podkreślonym zdaniu wiem o co chodzi, ale brzmi mi jakoś niezgrabnie. Może wystarczy zamienić miejscami "to" i "się".

Rad byłbym zobaczyć wizualizacje potworów Smile

(21-11-2019, 10:18)Eiszeit napisał(a): Podniesione wieko nie wydało żadnego dźwięku, za to ciecz z ciężkim chlupotem wylała mu się na się na jego buty. 
(...)
Brutalny i szorstki, taki, jakiego jej (ją?) nauczył.
Budujesz potencjał na II część. Wiadomo do razu, że to będzie nowa jakość fabularna, wyższy level. Psychonicy sprzed dekad - świetny zabieg. Bardzo s-f.

(21-11-2019, 10:18)Eiszeit napisał(a): Podpinana pod okazałą maszynerię(przecinek?) wpatrywała się w wąskie przeszklenie na drzwiach. 
(...)
Upewniał się kilkukrotnie(przecinek?) czy sprzęt, który odebrał, rzeczywiście był dobrym sprzętem, ale wolał sprawdzić ponownie. 
(...)
Przekroczył powyginane elementy torów i butwiejące wysypisko maszyn, skręcając na ostatnią prostą. Poruszał się motocyklem tylko w obrębie trzeciej kondygnacji. Niżej nie było sensu. Poprawił papierową torbę, do której android zapakował mu jabłka, stanowiące tego dnia nadrzędną potrzebę Fredericy. Przy okazji z jego ramienia zleciał inny bagaż, obijając się o broń wiszącą u pasa. Zaklął i szarpnął torbę, żeby wróciła na swoje miejsce. Kula trafiła w jego prawe oko, czysto i precyzyjnie. Odrzucona do tyłu głowa pociągnęła za sobą resztę. Był martwy, zanim zdążył upaść na chodnik. 
Mężczyzna siedzący w oknie pustostanu schował broń. Niespiesznie pokonał półpiętro, chwytając poręcz przy spiralnych schodach. Podszedł do ciała, omijając rozrzucone jabłka. Pochylił się nad swoim podopiecznym, żeby z bliska obejrzeć wyraz zaskoczenia na jego twarzy. Szorstkim gestem sprawdził milczący puls. Chwycił rękaw Adriana i poderwał bezwładne ramię. Kliknęła zaciskana opaska z cyber-skóry. Wszystko było na swoim miejscu. 
No tego się nie spodziewałem. Resocjalizacja nie sprawiła bym zaczął lubić tę postać (choć doprowadziła do pewnej równowagi w odbiorze), ale spodziewałem się bardziej "epickiego" odejścia, choć z pewnością jest zaskakujące, co też jest zaletą. Z drugiej strony całkiem "naturalna" w brutalnym świecie powieści.
Naprawdę byłem ciekaw, jak potoczy się dalsza "resocjalizacja". Więc pod tym względem trochę szkoda.
No i żal mi głównej bohaterki, która w niewielkim odstępie czasu traci dwie osoby, na których jej zależało.

(21-11-2019, 10:18)Eiszeit napisał(a): - Długofalowy projekt socjalny, obejmujący ulepszenia cybernetyczne dla mieszkańców sąsiednich Enklaw – zaprezentował. Spojrzeli na niego tak, jakby stracił rozum. Niektórzy jawnie wywrócili oczyma lub kręcili głowami, szepcząc między sobą niepochlebne komentarze w jego kierunku. Tylko naczelnik przyglądał się jego oczom, starając się zrozumieć, czy na pewno wyraźnie dostrzegł drugie dno. 
- Porozmawiamy o tym na kolejnym spotkaniu, panie Schindler. – Rudowłosa kobieta od idiotycznych pytań podniosła się z miejsca, dając tym samym sygnał innym urzędnikom. Naczelnik wstał na końcu, niespiesznie, jakby czekał, aż zostaną w pokoju sami. Zatrzymał Troiana przy drzwiach, spoglądając w stronę korytarza wypełnionego ludźmi. 
- Ten projekt potrwałby kilka lat, panie Schindler – zauważył. Mężczyzna skinął głową, odczytując nastawienie rozmówcy. Ciekawość. Podziw. Chęć. 
- To prawda. Podobnego czasu potrzebujemy na rozwój Psychoników – stwierdził. Widział, że jego rozmówca zrozumiał. Poznał po szerokim uśmiechu i dłoni wyciągniętej w swoim kierunku. Uścisnął ją. Byli już prawie za drzwiami, gdy mężczyzna znów go zatrzymał. 
- Nie myślał pan o karierze rządowej, panie Schindler? 
Uśmiechnął się, czując, że spotkanie przebiegło dokładnie tak, jak zaplanował. 
Pierwszy raz objawia się rząd. Bez nazywania osób, bardzo sprawnie poszedł opis. Wiadomo kto kim jest, pomimo braku imion. Wyszło wiarygodnie.
Przebiegle. Naszpikować sąsiadów elektroniką a potem wykończyć ich psychonikami.

Ostatni rozdział taki jak powinien być - nieco podsumowania i dobra zapowiedź mocnej kontynuacji podnoszącej rozgrywkę na wyższy poziom.

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
(21-11-2019, 21:45)Gunnar napisał(a): Rad byłbym zobaczyć wizualizacje potworów Smile
Ja też. Trwają prace nad wycyganieniem następnej porcji kocept artów, ale idzie opornie - nawał roboty Big Grin
 
(21-11-2019, 21:45)Gunnar napisał(a): Budujesz potencjał na II część. Wiadomo do razu, że to będzie nowa jakość fabularna, wyższy level. Psychonicy sprzed dekad - świetny zabieg. Bardzo s-f.
Muszę przyznać, że te słowa z jednej strony sprawiają mi niesamowitą satysfakcję, a z drugiej czuję presję Big Grin
 
(21-11-2019, 21:45)Gunnar napisał(a): No tego się nie spodziewałem. Resocjalizacja nie sprawiła bym zaczął lubić tę postać (choć doprowadziła do pewnej równowagi w odbiorze), ale spodziewałem się bardziej "epickiego" odejścia, choć z pewnością jest zaskakujące, co też jest zaletą. Z drugiej strony całkiem "naturalna" w brutalnym świecie powieści.
Tak, jak w przypadku Clytona śmierć była prawie heroiczna, jak zauważyłeś, tutaj pokusiłam się o zabieg bazujący na szoku Czytelnika. Chciałam pokazać kruchość życia, gwałtowne ucięcie wszystkich planów i marzeń, jakie wspólnie z Fredericą stworzyli. Co do czego, przeszłość go jednak dosięgnęła.

(21-11-2019, 21:45)Gunnar napisał(a): Pierwszy raz objawia się rząd. Bez nazywania osób, bardzo sprawnie poszedł opis. Wiadomo kto kim jest, pomimo braku imion. Wyszło wiarygodnie.

Przebiegle. Naszpikować sąsiadów elektroniką a potem wykończyć ich psychonikami.
Cieszę się, to był dla mnie trudny fragment.
I jeszcze bardziej się cieszę, że zrozumiałeś, o co Troianowi chodziło. Pomysł tak samo przebiegły, jak i podły Wink 

(21-11-2019, 21:45)Gunnar napisał(a): Ostatni rozdział taki jak powinien być - nieco podsumowania i dobra zapowiedź mocnej kontynuacji podnoszącej rozgrywkę na wyższy poziom.
Dziękuję Big Grin W niedzielę finał.

Jednocześnie muszę przyznać, że Numer powstawał jako jedno-tomowe dzieło, a dopiero pod koniec okazało się, że kontynuacja byłaby całkiem pożądana. Nie mam ani jednego zdania Big Grin Stoję przed dużym wyzwaniem i nie ukrywam, że spoglądam w tę stronę z lekkim niepokojem.

Skorzystałam ze wszystkich sugestii. Dziękuję za wizytę.
Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
(22-11-2019, 17:46)Eiszeit napisał(a):
(21-11-2019, 21:45)Gunnar napisał(a): No tego się nie spodziewałem. Resocjalizacja nie sprawiła bym zaczął lubić tę postać (choć doprowadziła do pewnej równowagi w odbiorze), ale spodziewałem się bardziej "epickiego" odejścia, choć z pewnością jest zaskakujące, co też jest zaletą. Z drugiej strony całkiem "naturalna" w brutalnym świecie powieści.
Tak, jak w przypadku Clytona śmierć była prawie heroiczna, jak zauważyłeś, tutaj pokusiłam się o zabieg bazujący na szoku Czytelnika. Chciałam pokazać kruchość życia, gwałtowne ucięcie wszystkich planów i marzeń, jakie wspólnie z Fredericą stworzyli. Co do czego, przeszłość go jednak dosięgnęła.
To cel zaskoczenia w pełni udało Ci się osiągnąć.


(22-11-2019, 17:46)Eiszeit napisał(a): Jednocześnie muszę przyznać, że Numer powstawał jako jedno-tomowe dzieło, a dopiero pod koniec okazało się, że kontynuacja byłaby całkiem pożądana. Nie mam ani jednego zdania Big Grin Stoję przed dużym wyzwaniem i nie ukrywam, że spoglądam w tę stronę z lekkim niepokojem. 
To masz podobnie jak ja z III tomem Szeptu. Z pewnością po ukończeniu ostatniego rozdziału II tomu będę chciał trochę odpocząć i wiem, że pomysły i wena sama mnie wtedy znajdzie Wink
Sądzę, że u Ciebie może być podobnie.

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
_024_FINAL

Podniosła wzrok znad cyfr i długo wpatrywała się w ścianę. Kiedy upewniła się, że krzyk przebrzmiał, wróciła oczyma do raportu. Parametry Obiektu numer _0052 były poprawne, ale progres nie osiągnął wymaganego tempa od czasu ostatnich badań. Sprawy z _0057 przedstawiały się bardziej satysfakcjonująco. Pozostałe Obiekty nie wykazywały znacznych odchyleń od normy. Roxana Schindler zamknęła teczkę. Otworzyła nowy dokument i zapisała kilka wyrwanych z kontekstu słów, których znaczenie potrafiła zrozumieć tylko ona. Zamknęła oczy, kiedy krzyknął kolejny z nich. Obiecywał, że nie będzie bolało. Spojrzała na swoje dłonie i podniosła się z miejsca, żeby schować dokumenty do szuflady. Jej gabinet pięknie się prezentował, dając wyraz poczucia gustu i pragmatyzmu męża. Zorganizował dla niej wszystko, o co prosiła, dodając od siebie kilka drobnych zmian. Jak zawsze. Schowała raporty i sięgnęła po inną teczkę, rozkładając ją na przedramieniu. Drugą dłoń oparła nisko na podbrzuszu. Blizna po cięciu dawała o sobie znać na zmianę pogody, przypominając jej o bólu i o szczęściu. Eric Schindler figurował w dokumentach jako zdrowy, trzyletni chłopiec, urodzony z bliźniaczej ciąży. Tyle, że jego siostra przyszła na świat trzy miesiące wcześniej. Roxana zatrzasnęła teczkę i spojrzała na swoje buty, słysząc kolejny krzyk. Jak doszło do sytuacji, w której się znalazła? Miała wrażenie, że duża część decyzji dotyczących jej życia była gdzieś poza nią. Czasem myślała o Frederice. O Olku. Nie miała jakichkolwiek informacji na ich temat. Nawet gdyby udało jej się nawiązać kontakt, żadne nie chciałoby z nią rozmawiać. Skubnęła mankiet fartucha, poruszając wargami i wróciła do biurka, mijając puste terrarium w rogu pomieszczenia. Jak zawsze wprawiało ją w ponury nastrój. Podobnie jak zamknięta szuflada z oznaczeniem jej prywatnych badań. Długo nie wróciła do trucizn. Najpierw jej mąż nalegał, żeby karmiła dzieci naturalnie. Później opisywał, jak traumatycznym przeżyciem byłaby strata matki, kiedy są jeszcze małe. Ostatecznie skrupulatnie dał jej do zrozumienia, że powinna zaangażować się w projekty, które mają przyszłość. Miała ochotę czymś rzucić. Uspokoiła się, dotykając miejsca w połowie przedramienia. Nie musiał wiedzieć wszystkiego. I nie wiedział. Wyszła z gabinetu, pozwalając ochroniarzowi odprowadzić się na podziemny parking Xernagenu. Żegnały ją serdeczne spojrzenia i uniżone pochylenie głów. Nie czuła nic w związku z pozycją, którą zajmowała. Żadna z tych ambicji nie należała do niej. Przepruła puste ulice, notorycznie trafiając na wyłączone światła. Ruch na piątej kondygnacji zaczynał się po szóstej rano. Minęła imponujący park, wyhodowany dla elit, przecięła nową obwodnicę i po dwudziestu minutach zatrzymała się przy bramkach. Podała identyfikator. Zanim przebrzmiało mechaniczne piknięcie, wyjechała na przedmieścia Enklawy; nowoczesny, przerażająco drogi kompleks domów i mieszkań, w których bawili się w życie ludzie, znaczący więcej, niż przeciętni. Nienawidziła tego miejsca. Jechała okrężną drogą, chociaż ciało marzyło o chwili odpoczynku. Wiedziała, co zastanie w domu. I że nie będzie potrafiła powiedzieć, co rzeczywiście o tym myśli. Wjechała na podjazd, zaczekała, aż czujka przy bramie garażowej zareaguje i zaparkowała auto. Siedziała w nim jeszcze dziesięć minut.
Weszła do środka, z miejsca lokalizując wzrokiem planszę do szachów, porzuconą na dywanie. Testował w ten sposób przyspieszony rozwój. Z tarasu docierały do niej strzępki rozmowy i śmiech dzieci, przerywany przez głos jej męża. Odłożyła torebkę, zdjęła buty i postawiła na trzecim stopniu schodów. W jadalni oparła się o stół, patrząc na swoją rodzinę, oglądającą liście. Zastanawiała się, czy tłumaczył im, że wszystko powstało w oparciu o odwzorowanie martwych już, naturalnych drzew, a te, które rosły na zewnątrz, nie pełniły żadnej pożytecznej funkcji. Drugą myślą było, kiedy ojciec zdecyduje się pokazać im, że widok za tarasem to projekcja, kryjąca przed ich oczyma industrialny moloch poprzecinany lasem żurawi i stelaży. Enklawa rosła wzwyż, bezlitośnie wyłączając z użytku niższe dzielnice. Metkowanie ludzi stało się konkurencją sportową w Sorcie Ósmym. Upiła łyk wody, mając wrażenie, że ona też jest sztuczna. Widziała, jak Troian spogląda na zegarek. Pomachała mu, kiedy odwrócił się w stronę okien. Dźwignął Arlene na ręce i wrócił do środka. Eric próbował nadążyć za nimi, co jakiś czas starając się złapać go za koszulę. Dziewczynka zaczęła wiercić się w ramionach ojca, zeskoczyła na ziemię i dopadła do matki, wciskając się w jej brzuch. Roxana mechanicznie pogładziła jej włosy, spoglądając na uśmiechniętą twarz. Kształt brwi, nosa i warg, tożsamy z jej własnymi. Długie, czarne rzęsy, wysokie kości policzkowe we wciąż okrągłej, dziecięcej twarzy. Atrapa jej dziecka zrobiona z genów Klemensa Schindlera.
- Mamo, wygrałam dwa razy! Dwa razy! Dwa razy! – wykrzyczała i pobiegła w stronę salonu, waląc piętami w płytki. Białe skarpety nie nadawały się już do niczego. Tę i podobnego typu obserwacje, Roxana przyjmowała w taki sposób, jakby jej nie dotyczyły. Ukucnęła, kiedy syn podszedł się przywitać. Odgarnęła mu włosy z oczu.
- Dzień dobry skarbie. – Pocałowała jasne czoło nad mocnymi brwiami. Spojrzała na męża, który przyglądał się córce. Sama też kątem oka widziała figury, poruszające się w powietrzu. Eric opowiadał o liściach, a ona starała się nie krzyczeć. Obejrzała wszystkie okazy, które miał do pokazania, objęła jego twarz dłońmi i pochwaliła dzisiejsze znaleziska. Potem kazała mu dołączyć do siostry. Oboje usiedli przy planszy i starali na nowo zorientować w ustawieniu. To był dziwny widok. Czasami myślała, że próbował zatrudnić dziecięce ciała w role dorosłych ludzi. Wyprostowała się i odwróciła głowę, czując ramiona Troiana wokół siebie.
- Jak w…
- Miała tego nie robić. – Ściszyła głos, kierując na niego oczy pełne wyrzutu. Odetchnął i sięgnął po szklankę z wodą. Napił się z tej strony, z której nie było śladu szminki.
- To dla niej naturalne. Nie mam zamiaru blokować jej rozwoju. Twoja córka…
- To nie jest moja córka – ucięła, kontrolnie zerkając w kierunku dzieci. Troian wpatrywał się w nią prawie minutę, dopóki nie stała się zawstydzona i słaba. Plastyczna.
- Więc jej to powiedz – zachęcił. – Idź do niej i to powiedz – powtórzył, odstawiając szklankę. Dał jej chwilę na przetrawienie tych słów, zanim dotknął jej dłoni. Pokręciła głową.
- Oni cierpią, Troian. Mówiłeś, że proces będzie bezbolesny. Te dzieci krzyczą, rozumiesz? Robię co mogę, ale wciąż nie jestem w stanie temu zapobiec. Nie chcę tego robić. Nie mogę tego robić. – Poczuła, że znowu traci grunt. Przeczekał to.
- Wiesz, że to pojedynczy etap. Środki blokujące pozwolą im zapomnieć. To się niedługo skończy – zapewnił, odsuwając włosy z jej twarzy. Pocałował ją w policzek, w kącik ust, w usta. – Roxana. Popatrz na mnie. Jesteś częścią czegoś wielkiego. Oboje nią jesteśmy – zapewnił. Odsunęła się od niego, dając do zrozumienia, że nie zależało jej na czymś takim. Ponownie wbiła wzrok w dzieci, szalejąc od widoku pionów przesuwanych kilka centymetrów nad planszą. Poprosiła Arlene, żeby grała normalnie i skupiła się na Ericu. Nie była pewna, czy jego ojciec zauważał drobne zmiany, dalece mniej satysfakcjonujące niż umiejętności siostry. Drżące szkło, mrugające światła. Nieznaczne spięcia instalacji, kiedy był przestraszony. Chłopiec otwierał się tylko w obecności matki i to ona widziała nikłe próby oddziaływań, które podejmował. Nie powiedziała o tym Troianowi. Zastanawiała się, czy zdawał sobie sprawę, czym stawał się ich syn. Miała nadzieję, że nie. Bała się, czy koncepcja naturalnego Psychonika nie będzie znacznie bardziej zajmująca, niż syntetyczne hodowanie nowych. Kątem oka zauważyła, jak pakował organizer i krzątał się po kuchni. Spojrzała na zegar.
- Myślałam, że dziś masz wolny dzień – wtrąciła. Uśmiechnął się do niej jak do dziecka. Nie znosiła, kiedy uśmiechał się w ten sposób.
- To nadprogramowe wezwanie. Rząd przyjmuje dyplomatów z sąsiedniej Enklawy. Chcą przedyskutować program wprowadzenia ulepszeń cybernetycznych na swoje terytorium. – Słyszała w jego głosie satysfakcję. Czasami miała wrażenie, że pęknie z uwielbienia do samego siebie. Wszystko było możliwe, skoro zdążył przez nie oślepnąć. Pochylił się ku niej, obejmując dłońmi talię. – Przygotuj środki dla Arlene. Najdalej za dwa dni będę musiał zabrać ją do laboratorium – poprosił. Spojrzała mu w oczy, szukając chociaż jednego przebłysku, że czuł się nieswojo lub źle z tym, co robił. Nie znalazła. Ucałował sztywne wargi, pożegnał dzieci i wyszedł zmieniać rzeczywistość, jak lubił jej powtarzać każdego wieczoru. Przerażała ją świadomość, do czego ich to zaprowadzi. Podeszła do wyspy kuchennej, przygotowała porcję whisky i wyszła na taras, mając dzieci w zasięgu wzroku. Rozejrzała się wokół siebie, uśmiechnęła. Otaczająca ją ułuda wyglądała na piękną.

 
 


 
_0025_ERROR

Siedziała po turecku w obrotowym fotelu. Pochyliła się nisko, zbliżając twarz do monitora. Włosy połaskotały jej przedramię. Palce przepłynęły po klawiaturze, wpisując komendę zapisaną w pamięci ciała. Kolejna kamera padła i uruchomiła się ponownie, wyświetlając zduplikowany rzut na ekranie. Sześćdziesiąta czwarta. Zostało jeszcze drugie tyle, żeby w pełni przechwycić monitoring firmy. Xernagen stawał się dla nich otwartym środowiskiem. Frederica otworzyła zminimalizowane do tej pory okna i zajęła się szukaniem kolejnego sprzętu. Na drugi ekran nieprzerwanie wpadały nowe powiadomienia z drugiej części bunkru. Jedno z nich, oznaczone na czerwono, pogrubione i pulsujące, przykuło jej uwagę. Przeczytała wiadomość, odepchnęła się od blatu i wyszła z pomieszczenia, chwytając w locie kubek kawy. Korytarz był ciasny i żółty od ciepłego światła. Zręcznie ominęła zakręty i przesuwne drzwi pomieszczeń socjalnych. Znała bunkier na pamięć. Każde z nowo przysposobionych miejsc, każde z przejść, najdrobniejsze węzły instalacyjne. Pochyliła się, odsuwając dłonią plątaninę kabli, lejącą się z sufitu. Poczuła papierosowy dym, wchodząc do hali magazynowej, w której składowali zamówiony sprzęt. Czterech mężczyzn stało przy wejściu, rozmawiając o czymś chrapliwymi głosami. Żółte światło odbiło się w czaszce łysego, kiedy skinął jej głową, podobnie jak reszta. Alan wyciągnął rękę, dym z papierosa zatoczył fantazyjne koła. Uśmiechnęła się do Duncana, który wykonał w jej stronę gest strzelającego pistoletu. Odwzorowała go i poszła dalej, kątem oka łowiąc tablet w dłoniach Igora. Najprawdopodobniej przesyłał raport z eksploracji. Zdążyła się nauczyć, że był wyjątkowo zorganizowany. Przy skrzynce kodującej minęło ją trzech żołnierzy bez mundurów. Nie zgodziła się na to, żeby nosili tutaj sortowe uniformy. To nie był pieprzony Sort. Wpisała hasło i weszła do długiego pomieszczenia, niebieskiego od blasku monitorów. Minęła szereg pochylonych głów, na każdym karku widniał port. Każda z nich rozpracowywała sieć zabezpieczeń farmaceutycznego molocha. Jeden z researcherów wyprostował się na jej widok i zajechał jej drogę, obracając się na fotelu.
- Rica, mamy nowych. – Gestem zaprosił ją do komputera. Pochyliła się, wymieniając zdawkowe pozdrowienia z tymi, którzy zauważyli jej obecność. Pozostali byli zbyt pochłonięci pracą, część ładowała się na kablu. – Tutaj. – Wskazał palcem cztery nowe zgłoszenia. – Świeżaki, dopiero po otrzymaniu statusu sortowego. Idą na swoje. A tak naprawdę, to na nasze. – Uśmiechnął się. Dziewczyna skrzywiła wargi z satysfakcją.
- Mamy największy napływ tym kanałem – oceniła. Przyznał jej rację. Wszyscy, których udało im się pozyskać, przychodzili do nich właściwie sami. Znacznie łatwiej było przysposobić obiekt, który po szkoleniu opuszczał mury Sortu, niż taki, który z niego uciekał. Najwięcej energii zżerało zacieranie śladów, wyciszanie chipów i tworzenie nowych tożsamości. Mimo wszystko, przyjmowali każdego, kto chciał napluć na chory system. Podziękowała chłopakowi i przecięła pomieszczenie, kierując się do następnej sali. W przerobionym sklepie muzycznym stacjonowała tylko jedna osoba. Monitor, zajmujący połowę ściany, wyświetlał Układ Sieci. Dziewczyna odwróciła się w stronę Fredericy, trzęsąc rudymi lokami. W szarych oczach odbijał się ekran, brunetka widziała piegi rozsiane na jej nosie. Odstawiła kawę na blat, obok nadgarstka oplecionego masą dźwięczących bransoletek.  
- Chyba coś mam. – Dziewczyna wróciła uwagą do komputera i zaznaczyła trzy obszary. Zza jej ucha wyjrzało oznaczenie _0027. Wskazała palcem miejsce na lewobrzeżnym krańcu Układu. – Aktywność, którą tu wyczułam, jest inna od pozostałych. Zmienia parametry w nienaturalnie szybkim tempie. Przemieszcza się przy częściowym rozpadzie – mówiła, a oczy Fredericy pozostawały wbite w obraz. Brzmiało znajomo. Ostatnie trzy lata poświęciła na próbę znalezienia M-0, ale dopiero teraz zaczynała mieć nadzieję, że naprawdę się uda. Położyła dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Nie trać tego z oczu – poprosiła. Evie, bo takie nadała sobie imię, skinęła głową dziarsko i wepchnęła do ust ciastko. W całości. Jak każdy Psychonik, potrzebowała cukru. Była jedyną, którą udało im się wybudzić. Pozostałe dwie nie przeżyły procesu. Jeden Obiekt trzeba było zutylizować. Frederica jeszcze raz spojrzała na Układ, przełknęła pragnienie, żeby samej do tego usiąść i wyszła z pomieszczenia. Teraz najważniejszy był raport eksploracji, który należał do niewielkiej części danych, nietrafiających na jej komputer. Wróciła do swojej pakamery i zamknęła za sobą drzwi. Obrzuciła wzrokiem monitory, rozpinając pasek. Zsunęła spodnie i zostawiła je na ziemi. Zdjęła skarpetki i bosa podeszła do kolejnych drzwi, prowadzących do prywatnej części. Położyła dłoń na czujce. Kiedy weszła, kwadraty na ścianach skierowały światło w jej stronę. Usłyszała robota piorącego i w pierwszej kolejności uruchomiła blender. Zawirował w nim koktajl z pomarańczy. Spojrzała na puste łóżko. Zdjęła pokrywę, przelała sok, pociągnęła chciwy łyk przez słomkę i usiadła na materacu. Przysunęła do siebie laptop i otworzyła raport od Alana.
„Na trójce zwolniły się cztery magazyny. Dzielnica eksterminowana dwa lata temu, nikogo już tam nie ma. Chłopaki mówią, że gdyby się zorganizować, możemy zrobić tam kolejny punkt”.
Zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że uda im się stworzyć co najwyżej kolejną składownię. Potrzebowali czegoś nad czwartą kondygnacją. Miejsca, w których można podłożyć część ładunków. Przez chwilę rozciągała kark, obracając głowę na boki. Spojrzała na poduszkę, gdzie zrolowana i wymięta, leżała jego bluza. Nie czuła nic, poza krótkim ruchem w brzuchu, niezmiennie, od trzech lat. Czasami zaraz po nim następowała złość. Jak teraz. Zamknęła oczy.
- Nie wszystkich możesz zabić. Powoli – przypomniała samej sobie. To, co udało im się zbudować i to, co zamierzali zrobić, wykraczało daleko poza prywatną zemstę. Często oglądała zdjęcia, na których Schindler, szczytowy urzędnik Enklawy, dzielił się z ludźmi fałszywym uśmiechem. Widziała jego dzieci i ich zimną matkę. Na żadnym ze zdjęć Roxana nie podzielała entuzjazmu męża. Jeszcze mocniej odchyliła głowę, nie otwierając oczu. Powiedziałby, że cztery kule i sprawa sama się rozwiąże. Na pewno powiedziałby w ten sposób. Oparła się o ścianę, bezwiednie międląc materiał bluzy w palcach.
- Czasem wystarczy, żeby spadła tylko jedna głowa – stwierdziła z przekonaniem.
Tylko jedna.
Była pewna, że spadnie.

 
~KONIEC~
Odpowiedz
Gratuluję ukończenia powieści!

Choć nie przeczytałem jej, ale mam jedną małą techniczną uwagę: granice rozdziałów są mniej widoczne, niż granice podrozdziałów. To może być mylące i lepiej byłoby robić odwrotnie. Był nawet taki okres, kiedy wydawało mi się, że nie numerujesz rozdziałów, i nawet chciałem o tym napisać. A potem zrozumiałem, że te numery skromnie tkwią po prawej, a te piękne figurki pośrodku oznaczają granice tylko podrozdziałów. Smile
Odpowiedz
(24-11-2019, 20:32)D.M. napisał(a): Gratuluję ukończenia powieści!

Choć nie przeczytałem jej, ale mam jedną małą techniczną uwagę: granice rozdziałów są mniej widoczne, niż granice podrozdziałów. To może być mylące i lepiej byłoby robić odwrotnie. Był nawet taki okres, kiedy wydawało mi się, że nie numerujesz rozdziałów, i nawet chciałem o tym napisać. A potem zrozumiałem, że te numery skromnie tkwią po prawej, a te piękne figurki pośrodku oznaczają granice tylko podrozdziałów. Smile
Dziękuję Smile 

Tak, myślę, że po czasie faktycznie może panować chaos w nawigowaniu tekstu. Mam nadzieję, że uda mi się za jakiś czas estetycznie podlinkować rozdziały, już po korekcie i poprawkach, żeby było czytelniej.
Odpowiedz
(23-11-2019, 23:57)Eiszeit napisał(a):
Eric Schindler figurował w dokumentach jako zdrowy, sześcioletni chłopiec, urodzony z bliźniaczej ciąży. Tyle, że jego siostra przyszła na świat trzy miesiące wcześniej. 
Czyli minęło sześć lat i mają dwójkę dzieci? Aaaa wiem, pierwszego psychonika dziewczynkę podłączyli w dokumentacji do narodzin syna. Sprytne.

(23-11-2019, 23:57)Eiszeit napisał(a):
 Bała się, czy koncepcja naturalnego Psychonika nie będzie znacznie bardziej zajmująca, niż syntetyczne hodowanie nowych.
No, to ma potencjał, gdy psychonicy mogą rozmnażać się naturalnie. Idzie rewolucja.

(23-11-2019, 23:57)Eiszeit napisał(a):
Słyszała w (nadliczbowa spacja) jego głosie satysfakcję.
(...)
Frederica zdjęła pokrywę, przelała sok, pociągnęła chciwy łyk przez słomkę i do niego podeszła (wariant: podeszła do niego.).
No nieźle. Federica buduje ruch oporu. Tak jak się domyślałem, wchodzimy na wyższy lvl, od historii zagubionej jednostki do rewolucji społecznej.
Zostawiasz pytanie otwarte, kim jest mężczyzna Federicy.

Końce zawsze są trochę smutne. Jak po przeczytaniu każdej dobrej książki. Zawsze jest to też pora na podsumowanie.

"Numer" to kawał pełnokrwistego s-f. Bogaty barwnymi opisami lokalizacji w świecie postapokaliptycznego społeczeństwa jeszcze bardziej zepsutego i niesprawiedliwego świata niż nasz. Ale prawdziwym bogactwem powieści są pełnowymiarowe postacie. Powiedzieć, że są mocno nakreślone pod względem psychologicznym to nic nie powiedzieć. Ich osobowości są dynamiczne, zmieniają się pod wpływem różnych zdarzeń i innych osób. Wiarygodne i żywe niuanse psychologiczne nadają im prawdziwej głębi. Podobnie opisy zachowań przestrzennych postaci, ich gesty i mimika sprawiają, że czytelnik ma wrażenie, że czyta o realnie istniejących osobach.
No i fabuła. Świat poznajemy razem z główną bohaterką, dzięki czemu nie ma żadnych przydługawych wprowadzeń do realiów uniwersum. Mamy tu rozwój postaci, wiele silnych emocji, ciekawą historię opartą o złożone relacje między bohaterami. Końców robi mocne wejście do drugiej części i jest pewną obietnicą równie dobrej historii podniesionej na wyższy poziom, gdzie prywatna zemsta zostaje zamieniona na bunt przeciw opresyjnemu systemowi politycznemu.

Gratuluję Ci stworzenia tej powieści i cieszę się, że ją opublikowałaś na VA, dzięki czemu miałem przywilej ją przeczytać. 
Mam nadzieję, że wyjdzie spod Twojej ręki kolejny tom i będę mógł śledzić dalsze losy bohaterów Numeru.

Z przyjemnością dodaję Numerowi dopisek (CAŁOŚĆ) i gwiazdkę przysługującą każdej powieści opublikowanej w całości.

Pozdrawiam Serdecznie Smile
Odpowiedz
(24-11-2019, 21:38)Gunnar napisał(a): Czyli minęło sześć lat i mają dwójkę dzieci? Aaaa wiem, pierwszego psychonika dziewczynkę podłączyli w dokumentacji do narodzin syna. Sprytne.
Dokładnie tak Wink Innymi słowy, Troian robi za ojca swojej, w zasadzie siostrze (mała jest z genów Klemensa), która została sztucznie upodobniona do Roxany, dla uwiarygodnienia mistyfikacji.

(24-11-2019, 21:38)Gunnar napisał(a): No nieźle. Federica buduje ruch oporu. Tak jak się domyślałem, wchodzimy na wyższy lvl, od historii zagubionej jednostki do rewolucji społecznej.

Zostawiasz pytanie otwarte, kim jest mężczyzna Federicy.
Jakoś tak wyszło, że od szczegółu, do ogółu Big Grin A broniłam się rękoma i nogami przed "obalaniem systemu". Widocznie jak tak, jak pisałeś, czasami dzieło żyje własnym życiem Wink .

Co do mężczyzny, postaram się, żeby wyjaśnić wszystko na początku II tomu.

(24-11-2019, 21:38)Gunnar napisał(a): Gratuluję Ci stworzenia tej powieści i cieszę się, że ją opublikowałaś na VA, dzięki czemu miałem przywilej ją przeczytać. 
Mam nadzieję, że wyjdzie spod Twojej ręki kolejny tom i będę mógł śledzić dalsze losy bohaterów Numeru.

Z przyjemnością dodaję Numerowi dopisek (CAŁOŚĆ) i gwiazdkę przysługującą każdej powieści opublikowanej w całości.
Bardzo dziękuję. Za wytrwałe czytanie, za uważność, za sugestie, za Twoją pomoc Smile
Mam szczerą nadzieję, że wena da mi pozytywnego kopniaka i zabiorę się za II tom szybciej, niż mogę przewidywać.

Dzięki za wszystko i pozdrawiam Smile
Odpowiedz
Przychodzę z nowinami Big Grin 

"Numer" jest aktualnie w procesie redakcji i korekty, ale nagły i nieoczekiwany zalew pomysłów na drugą część nie pozwala mi czekać, aż stamtąd wróci Wink Rozpoczynam pracę nad dwójką i mam nadzieję, że szybko wrócę z wątkiem. Informacyjnie:

- po analizie wiem, że dwa ostatnie fragmenty Numeru będą musiały ulec zmianie fabularnej - wrzucę je jeszcze raz, zaznaczając na czerwono te fragmenty, które są zmienione (nie będzie tego dużo, kosmetyka),

- nazewnictwo Łowca, zmieniło się na Harap, po konsultacjach z edytorem.

Serdeczności Smile
Odpowiedz
Świetnie! Jeżeli, oprócz tego wszystkiego, umieścisz na początku II tomu streszczenie I tomu, to chętnie je przeczytam. Smile
Odpowiedz
(19-03-2020, 13:06)Eiszeit napisał(a): Przychodzę z nowinami Big Grin 

"Numer" jest aktualnie w procesie redakcji i korekty, ale nagły i nieoczekiwany zalew pomysłów na drugą część nie pozwala mi czekać, aż stamtąd wróci Wink Rozpoczynam pracę nad dwójką i mam nadzieję, że szybko wrócę z wątkiem. Informacyjnie:

- po analizie wiem, że dwa ostatnie fragmenty Numeru będą musiały ulec zmianie fabularnej - wrzucę je jeszcze raz, zaznaczając na czerwono te fragmenty, które są zmienione (nie będzie tego dużo, kosmetyka),
Super. Bardzo dobrze, że wena sprzyja. Osobiście czekam na sequel Wink


(19-03-2020, 13:06)Eiszeit napisał(a): - nazewnictwo Łowca, zmieniło się na Harap, po konsultacjach z edytorem. 
Aż musiałem sobie wygooglować - bicz myśliwski.
Oryginalne rozwiązanie, z pewnością będzie takim smaczkiem i czymś charakterystycznym dla świata i nazewnictwa w powieści.
Odpowiedz
(19-03-2020, 17:45)D.M. napisał(a): Świetnie! Jeżeli, oprócz tego wszystkiego, umieścisz na początku II tomu streszczenie I tomu, to chętnie je przeczytam. Smile
Nie wiem, czy jestem w stanie napisać takie streszczenie, ale mogę do tego podejść Wink
 
(19-03-2020, 17:45)Gunnar napisał(a): Super. Bardzo dobrze, że wena sprzyja. Osobiście czekam na sequel
Dzięki Heart Bardzo brakuje mi tej wymiany refleksji i feedbacków.

(19-03-2020, 17:45)Gunnar napisał(a): Aż musiałem sobie wygooglować - bicz myśliwski.

Oryginalne rozwiązanie, z pewnością będzie takim smaczkiem i czymś charakterystycznym dla świata i nazewnictwa w powieści.
Szukałam czegoś, co nie będzie zbyt bezpośrednie i myślę, że się udało Wink 

Najpewniej jutro wrócę z korektami ostatnich fragmentów.

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 6 gości