Nazywam się Charles. Przedstawiłbym wam również swojego współlokatora, ale właśnie śpi. Pewnie i tak byście go nie polubili. Tak jak on was. Ostatnio nie sypiam zbyt dobrze. Nuklearna zima nie pozwala na sen. Właśnie wtedy jej dzieci chcą się bawić.
Genewa zawsze sprawiała wrażenie spokojnego miasta. Taką ją przynajmniej pamiętam sprzed kilkunastu lat. Byłem jednym z tysięcy ludzi zdecydowanych na możliwość niezłego zarobku w stolicy, wtedy jeszcze, neutralnej Szwajcarii. To były dobre czasy. Prawdę mówiąc, nawet gdybym wtedy był kloszardem panującym niepodzielnie nad osiedlowym śmietnikiem, wciąż uważałbym, że pierwsza dekada drugiego tysiąclecia była fantastyczna. Spokojne ulice wypełnione ludźmi tłoczącymi się przy niezliczonych kawiarenkach, które, jeśli tylko pogoda pozwalała, wystawiały armie swych stolików do walki o klienta. Miasto posiadało swoją duszę. W 2009 miałem 28 lat i uważam, że radziłem sobie doskonale w mojej pracy. Mimo że miałem wykształcenie w zakresie informatyki na początku pracowałem, jako sprzątacz w hotelu. Szybko jednak udało mi się zmienić zajęcie na coś bardziej dochodowego. Zająłem się analizą danych w ośrodku przy siedzibie CERN. Trudno nie pamiętać tej nazwy. Nie da się zapomnieć twarzy gościa, który pobił Cię w szkole wieki temu. Jak można zapomnieć instytucję odpo[/size]wiedzialną za sprowadzenie rasy ludzkiej do poziomu z XII wieku? Obecny obraz cywilizacji mieści się w jednym słowie – wegetacja. Ubogie zasoby wody i pożywienia, które nadają się, jako tako, do zjedzenia, są wciąż dostępne tylko dlatego, że mało już zostało ludzi mogących zaspokoić swoje pragnienie i głód. Reszta nie żyje. Prosta sprawa.
Najgorzej jest nocą. Niewielkie grupy Innych wyruszają wtedy na łowy. Nie polują za dnia tylko dlatego, że w nocy mają przewagę nad istotami niezdolnymi do noktowizji. Nawet kilkunastu z nich wystarczy, aby zaatakować duże skupisko ludzi.
Zaczęło się od kolejnej próby przekroczenia granic nauki. Zanim zdobycze techniki stały się równie przydatne, co wyczerpana latarka w środku lasu pełnego rozpadlin, rozpoczęto pierwsze próby naukowe w ogromnym tunelu pod Genewą należącym do CERN. Jedenastokilometrowy pierścień pozwalał na symulowanie warunków, podczas których powstawał wszechświat. Był to też czas strachu przed fundamentalnym Islamizmem. Wiele misji wojskowych na Bliskim Wschodzie miało na celu uspokoić tygiel nienawiści wciąż rozgrzewany przez ekstremistów z grup terrorystycznych. Serie ataków mających miejsce kilka lat wcześniej umocniły wszystkich w przekonaniu, że oto wystarczy unicestwić zagrożenie pochodzące z roponośnych terenów Azji i pokój na świecie stanie się dużo bardziej prawdopodobny. Wróg był znany. Był nim Islam w każdej postaci. Nawet normalni wyznawcy mogli okazać się wilkami w ciele owcy. Globalne zaślepienie tak bardzo ułatwiane przez media stało się nieodwracalne. Cała uwaga skupiła się na niebezpieczeństwach religii wyznającej Mahometa. W czasach, kiedy Ziemia była areną naprzemiennej dominacji pogody przez cztery pory roku istniało przysłowie przypominające o tym, że tak naprawdę najciemniej jest pod latarnią. Podczas gdy stratedzy analizowali możliwości stłamszenia terrorystów, ekstremalny odłam katolicyzmu zdobywał uznanie u coraz szerszej audiencji.
Kościół Chwalebnej Niewiedzy głosił tezę, że nie jest prawem człowieka znać moment stworzenia. Głównym ich postulatem było jak najszybsze przerwanie pracy nad zrozumieniem zasad powstania świata. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Nawet odważne groźby przemijały niezauważone. Spychano je na bok i eksponowano przechwałki mudżahedinów. Tymczasem niewiedzący, jak się nazywali, zdobywali kolejne bastiony wyznawców. Przywódcą został człowiek wiernie służący swej ojczyźnie, Francji – generał Camiroux. Były głównodowodzący w kilku konfliktach na całym świecie. Specjalista od kierowania masami gotowymi do walki idealnie nadawał się do zamiany ideologii w pożogę. Wykorzystując koneksje w rządzie i ministerstwie energetyki udało mu się obsadzić swymi ludźmi kilka elektrowni atomowych we Francji. Precyzyjnie obmyślony plan pozwolił mu na zdobycie kilkudziesięciu kilogramów zużytych prętów uranowych używanych, jako paliwo w elektrowniach atomowych. Należało je przechowywać w ciągle schładzanej wodzie, ponieważ ich radioaktywność sprawiała, że nagrzewały się aż do osiągnięcia punktu krytycznego. Po nim następowała eksplozja. Zbudowanie odpowiednich pojemników było najprostszą częścią jego planu. Większość komponentów zamówił przez Internet za pośrednictwem serwisów aukcyjnych. Nie są to moje domysły. Wszystkie te informacje pochodzą z oficjalnej ulotki rozrzucanej z samolotów przez żołnierzy, czy też bliżej prawdy – wyznawców Camiroux już po wykonaniu planu. Umieścił on w niej także opis najtrudniejszej części swojej quasi-boskiej misji – zwerbowania naukowców zdolnych stworzyć bombę wodorową. Poinformowanie populacji o swych działaniach miało na celu uwypuklenie ludzkiej niewiedzy. Camiroux chciał udowodnić, że rządom nie wystarczyło informacji na powstrzymanie jego zamiarów. Dlaczego chcecie sięgać dużo dalej niż powinniście? Po jakimś czasie pytanie to stało się elementem codzienności. Kolejni werbowani wyznawcy, głównie ludzie niemogący pogodzić się z nową rzeczywistością, wypisywali je gdzie tylko się dało. Każdy wolny skrawek muru miał wkrótce przypominać słowa generała.
Co do ostatniego punktu jego planu – naukowcy, których zatrudnił okazali się dużo zdolniejsi niż oczekiwał. Udało im się zbudować aż trzy przyczółki do wodorowego piekła. Gdyby w tym momencie opinia publiczna zareagowała na coraz wyraźniejsze groźny prezentowane za pośrednictwem strony internetowej Kościoła Chwalebnej Niewiedzy być może ludzie pamiętaliby jeszcze jak wyglądają gwiazdy i księżyc. Ponownie wygrała ignorancja. Szansa na podziwianie błękitnego nieba przez kolejne pokolenia została zaprzepaszczona.
Ostatnie ostrzeżenie zostało wyemitowanie w połowie sierpnia 2009 roku. Camiroux postawił w nim ultimatum. Badania w CERN miały zostać przerwane do końca września. W innym wypadku świat miała czekać katastrofa dużo gorsza od tego, co zostało zapisane w kronikach. Przewidując brak zainteresowania ze strony rządów, grupy wyznawców generała, rozpoczęły umieszczanie zbiorników samochłodzących z prętami uranowymi w najbardziej suchych rejonach globu. Dwadzieścia niewielkich pojemników z kilkunastoma prętami w każdym z nich zakopano kilka metrów pod ziemią. Szacowany czas potrzebny na wyparowanie wody po zaprzestaniu chłodzenia ustalono na około trzy dni. Temperatura wody w zbiorniach miała zacząć wzrastać pierwszego września. Trzy dni później, dwa samoloty wojskowe wyposażone w bomby wodorowe wystartowały z terytorium Francji i rozpoczęły lot w kierunku Sahary oraz rosyjskiej tajgi. W tym momencie nie było już odwrotu. Camiroux dotrzymał obietnicy. O godzinie 17:04 czasu Greenwich pierwszy zbiornik z prętami eksplodował w południowej Ameryce. Niewielki atomowy grzyb wzniósł się w powietrze pozostawiając w ziemi potężną wyrwę. Kolejne pręty eksplodowały w przeciągu czterech godzin. Pierwsza faza planu generała udała się w stu procentach. Obecność pyłów wzniesionych przez eksplozje spowodowała zmniejszenie dostępu światła słonecznego do Ziemi. Jeden ze zbiorników został umieszczony we wnętrzu Etny. Okazał się jednym z silniejszych. Eksplozja skruszyła warstwę skał wulkanicznych blokujących ujście gazów z wnętrza skorupy ziemskiej. Etna po raz kolejny przypomniała o sobie światu.
W tym samym czasie samoloty powoli docierały do swoich celów. Wybuch nad Saharą nastąpił punktualnie o 20:00. Tajga rozbłysła oślepiającym światłem kilka minut później.
Jednoczesny wybuch tylu ładunków rozlokowanych na powierzchni całej planety doprowadził do wzniesienia w niebo ogromnej ilości materiału skalnego w postaci niewielkich drobinek. Wkrótce zasłoniły one całe niebo. Piątego września świat po raz ostatni ujrzał wschód słońca w normalnych barwach. Teraz jest to tylko łuna za zasłoną nieprzeniknionych fragmentów pyłu i sadzy. Globalne ocieplenie stało się mrzonką – brak słońca oznaczał szybkie oziębienie klimatu. Kolejne lata były postępującym obrazem śmierci. Rośliny, żyjące dzięki procesowi fotosyntezy wyginęły. Wraz z nimi, kolekcję gatunków wymarłych wzbogaciły całe rzesze zwierząt roślinożernych. Potem padła także większość mięsożerców. Łańcuch pokarmowy tracił kolejne ogniwa. Dwa lata temu rozpoczął się kolejny etap – wymieranie ludzi. Większość zmarła w wyniku opadu promieniotwórczego. Byli nawet tacy, którzy do końca nie chcieli się wyrzec wegetarianizmu. Wielu zginęło w eksplozjach. Kolejni zostali zamordowani przez Innych.
Kim są Inni? Kiedyś byli ludźmi. Normalnym pracownikami sklepów, zakładów. Pierwsze mutacje nastąpiły w dwa lata po rozpoczęciu zimy nuklearnej. Początkowo było to tylko pogorszenie stanu zdrowia. U niektórych ludzi pojawiały się guzy pod skórą na plecach. Widziałem kilku, u których przerodziły się one w skostniałe wypustki wyglądające jak niewielkie rogi wzdłuż kręgosłupa. Jeden z moich znajomych zaczął pewnego dnia tracić włosy. Tydzień później zaczęła z niego schodzić skóra. W momencie śmierci wyglądał jak model ukazujący wszystkie mięśnie człowieka. Jak to jednak z reguły bywa, mutacje w niektórych przypadkach przybrały pozytywny obrót. Rozrośnięte płuca pozwalały niektórym na długi bieg bez śladów zmęczenia, a spowolniony proces starzenia zapewnił dłuższe życie. Szkoda tylko, że w tak przygnębiającym świecie. Inni okazali się pełni ulepszeń. Wzmocniona siła mięśni, które prawie w ogóle nie potrzebują tlenu to jeden z ich największych atutów. Także oczy podobne do kocich, które pozwalają na obserwowanie otoczenia nawet w pełnym zaciemnieniu stały się tym, co sprawia, że każdy, kto ich spotka ma niewielkie szanse na przetrwanie. Są porządnie uzbrojeni i spragnieni świeżego mięsa. Skoro prawie w ogóle nie ma zwierząt, polują na ludzi. Z zewnątrz nie wyróżniają się niczym od innych – ich siła tkwi w organizmach. Brak zaufania do każdego jest pierwszą zasadą. Nigdy nie wiadomo, czy to kolejny przerażony mieszkaniec nowej ery, czy Inny, infiltrujący kryjówkę, aby w nocy pokazać swoje umiejętności. Jestem jednym z nich.
Kiedy poczułem, że moja siła rośnie, a oczy zaczynają widzieć dużo lepiej niż wcześniej nie ucieszyłem się. Inni już wtedy byli zagrożeniem. Uciekałem razem ze swoimi znajomymi. Nie wiem, czy byłem jedynym, który będąc Innym rezygnował ze świeżej żywności na rzecz odgrzewanych potraw z puszek. Musiałem kryć się razem z niezdolnymi do walki. Nikt nie znał mojego sekretu.
Około trzech miesięcy temu zacząłem czuć zwiększającą się potrzebę zaspokojenia głodu. Przez pierwsze dni nie przejmowałem się tym za bardzo. Zwiększyłem nieznacznie racje żywnościowe i uznałem, że to tylko chwilowa niemoc. Minął ponad tydzień, a ja miałem wrażenie, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Myśl o polowaniu na ludzi była jednak wciąż zbyt odległa. Dziesięć dni temu stałem się w pełni Inny. Pierwsze chwile były jak ten moment, kiedy po długim biegu w końcu możesz napić się zimnej wody. Poczułem niesamowitą ulgę. Kilka pierwszych minut były triumfem zwierzęcego instynktu. Wyrzuty sumienia zostały uśpione. Nie na długo. Powróciły po pół godzinie. Psychicznie udało mi się uśpić moją drugą osobowość. Musiałem się jednak zmierzyć z faktem zamordowania niewinnego człowieka z potrzeby głodu.
Kilkanaście lat temu, kiedy świat wkroczył w nową erę dowiedzieliśmy się o trzech bombach wodorowych użytych do zniszczenia. Z wiadomości nadchodzących ze świata, wynikało jednak, że miały miejsce jedynie dwie eksplozje. Plan generała nie udał się, zatem, w stu procentach. Nie zastanawiałem się nad tym, co się mogło stać z jedną z bomb. W końcu i tak pozostałe w zupełności wystarczyły do wywołania zamierzonego efektu. Jakieś pół roku temu, zacząłem się nad tym zastanawiać. Nie wiem czy było to wynikiem nudy, czy też zmęczenia. Analizowałem możliwe lokalizacje.
Kierowany intuicją, pewnego dnia wyruszyłem w nocy do miejsca, w którym kiedyś pracowałem. Wszystko zostało splądrowane. Niedaleko budynku mieszczącego moje biuro, znajdowało się jedno z wejść do podziemnego tunelu mieszczącego Wielki Zderzacz Hadronów – zaczątek nowożytnej apokalipsy. Gdybym był Camiroux to właśnie dzieło CERN byłoby moim głównym celem. Przeszukiwałem korytarze codziennie przez dwa tygodnie. Pewnego dnia wszedłem do jednego z detektorów – ogromnej konstrukcji mającej na celu wychwycić wszelkie ciekawe zjawiska. Bomba znajdowała się prawie przy samym wejściu. Została zabudowana, aby zmylić wszystkich tych, którzy jej szukali. Czas jednak zrobił swoje. Farba odchodząca z fałszywej ściany, za którą schowano bombę, zaczęła już odchodzić. W innych miejscach trzymała się całkiem nieźle. Dzięki temu tak łatwo namierzyłem ładunek. Następnego dnia udało mi się uzyskać połączenie z siecią internetową. Po tylu latach wiele serwerów wciąż funkcjonowało. Uruchomiłem stronę internetowej encyklopedii i zacząłem czytać o znalezisku, które miało zniszczyć nie tylko CERN, ale i całą Genewę. Interesowało mnie wszystko – sposoby wytwarzania, użyte materiały, siła rażenia. Po paru godzinach miałem wszystkie potrzebne informacje.
To, czego się dowiedziałem tamtego dnia, przyszło mi do głowy przed tygodniem. Nie potrafię sobie poradzić z tym, że prawdopodobnie niedługo mój głód będzie narastał, a ja nie będę w stanie się sprzeciwić. Sprawdziłem raz jeszcze wszystkie potrzebne informacje na temat bomby w CERN i poszedłem tam przed sześcioma dniami. Udało mi się ją rozbroić. Nie było to specjalnie trudne – nikomu nie zależało na utrudnieniu tego zadania przez wstawienie kilku kolorowych kabelków, których przecięcie powodowało eksplozję. Wystarczyło wyjąć główny ładunek. Kilka godzin później, po całkiem przyjemnym spacerze, schowałem go w górach niedaleko miasta. Jest całkowicie niegroźny w tej postaci, jednak wolałem go ukryć. Do głównej części mojego planu postanowiłem przejść następnej nocy.
Wyszedłem ze swojej kryjówki zaraz po zmierzchu. Nie miałem zamiaru szukać Innych. Wiedziałem, że niedługo znajdą mnie sami. Miałem nadzieję, że nie rzucą się od razu na mnie. Wkrótce okazało się, że mają dla takich jak ja przeznaczony prosty test. Obserwowali mnie z ukrycia przez kilka minut, gdy tymczasem ja spokojnie spacerowałem wzdłuż ulicy. Dla normalnego człowieka byłoby to niemożliwe – ciemność stała się nieprzenikniona wkrótce po zachodzie. Dwadzieścia metrów przede mną zauważyłem grupę pięciu Innych czekających, czy jakoś zareaguję. Powiedzieli, że normalny człowiek z reguły dowiaduje się, że przepadł w momencie, kiedy na nich wpada. Ja zatrzymałem się dziesięć metrów przed nimi i czekałem na ich reakcje. Widzieli, że nie tylko nasłuchuję, ale także przyglądam im się. To wystarczyło. Spokojnie podeszli.
- Witaj. – zaczęli formalnie.
- Witajcie. Chciałbym do was dołączyć. – starałem się przybrać spokojny ton.
- Jesteś Inny. Jesteś jednym z nas.
- Doskonale. Czy pokażecie mi swoje schronienie?
- Idź za nami. – Nie spodziewałem się, że zostanę tak szybko zaakceptowany. Mieli widać własny kodeks, który gwarantował pełne zaufanie każdemu, kto był Innym.
W ich schronieniu poznałem większość z nocnych łowców. Była to, jak mi powiedzieli, noc odpoczynku. Kilku z nich brakowało, ponieważ zdobywali zaufanie ludzi i namierzali ich kryjówki.
Trzy dni temu zaproponowałem, że pokażę im moje schronienie. Zaprowadziłem ich do jednego z większych pomieszczeń znajdujących się niedaleko Wielkiego Zderzacza. Była to pokaźna sala, w której kiedyś monitorowano pracę urządzeń. Ściany zostały zbudowane głównie z grubego betonu – w razie awarii, naukowcy pracujący nad badaniami mieli być jak najlepiej chronieni. Podobało im się tam. Dużo przestrzeni. Własny generator światła. Zyskałem w ich oczach. Dziś rano wyszedłem z centrum monitoringu. Powiedziałem wszystkim, że idę w góry na spacer. Prawie wszyscy byli śpiący po nocnych łowach, więc usłyszałem tylko ciche mruknięcia.
Przed wyjściem wyjąłem z jednej z szafek, znajdujących się w nowej kryjówce Innych, zbudowaną przeze mnie bombę. Materiały do niej wziąłem z niewypału Camiroux. Okazało się, że tak samo jak bomba atomowa, także i ta potrzebowała konwencjonalnego materiału wybuchowego, aby wywołać reakcję prowadzącą do eksplozji głównego ładunku. Było tego całkiem sporo. Miałem pewność, że wystarczy do skruszenia stropu nad wejściem do centrum monitoringu. Ustawiłem czas zamiany podziemnego schronienia w salę śmierci na 10 minut. Udało mi się oddalić na bezpieczną odległość. Zegar zadziałał i ziemia zadrżała wzbudzona siłą wybuchu. Postanowiłem wrócić i upewnić się, że droga ucieczki przez jedyne wyjście została doszczętnie zasypana. Na miejscu zastałem kopiec skruszonego betonu i materiału skalnego. Nie mieli szans przetrwać. Kiedy wyszedłem na powierzchnię i zobaczyłem lej w ziemi byłem tego pewien. Genewa została uwolniona.
Zostałem jednak ja. Inny. Muszę wrócić po to, co schowałem w górach. Wiem, że w pozostałych wielkich miastach Europy są ludzie tacy jak ja. Odnajdę ich. Zjednoczymy się, aby móc wspólnie obejrzeć trzeci rozbłysk oślepiającego światła.
Nie używaj pogrubionej i zwiększonej czcionki publikując prace. Rozmiar poprawiony przeze mnie. // Malbert
Genewa zawsze sprawiała wrażenie spokojnego miasta. Taką ją przynajmniej pamiętam sprzed kilkunastu lat. Byłem jednym z tysięcy ludzi zdecydowanych na możliwość niezłego zarobku w stolicy, wtedy jeszcze, neutralnej Szwajcarii. To były dobre czasy. Prawdę mówiąc, nawet gdybym wtedy był kloszardem panującym niepodzielnie nad osiedlowym śmietnikiem, wciąż uważałbym, że pierwsza dekada drugiego tysiąclecia była fantastyczna. Spokojne ulice wypełnione ludźmi tłoczącymi się przy niezliczonych kawiarenkach, które, jeśli tylko pogoda pozwalała, wystawiały armie swych stolików do walki o klienta. Miasto posiadało swoją duszę. W 2009 miałem 28 lat i uważam, że radziłem sobie doskonale w mojej pracy. Mimo że miałem wykształcenie w zakresie informatyki na początku pracowałem, jako sprzątacz w hotelu. Szybko jednak udało mi się zmienić zajęcie na coś bardziej dochodowego. Zająłem się analizą danych w ośrodku przy siedzibie CERN. Trudno nie pamiętać tej nazwy. Nie da się zapomnieć twarzy gościa, który pobił Cię w szkole wieki temu. Jak można zapomnieć instytucję odpo[/size]wiedzialną za sprowadzenie rasy ludzkiej do poziomu z XII wieku? Obecny obraz cywilizacji mieści się w jednym słowie – wegetacja. Ubogie zasoby wody i pożywienia, które nadają się, jako tako, do zjedzenia, są wciąż dostępne tylko dlatego, że mało już zostało ludzi mogących zaspokoić swoje pragnienie i głód. Reszta nie żyje. Prosta sprawa.
Najgorzej jest nocą. Niewielkie grupy Innych wyruszają wtedy na łowy. Nie polują za dnia tylko dlatego, że w nocy mają przewagę nad istotami niezdolnymi do noktowizji. Nawet kilkunastu z nich wystarczy, aby zaatakować duże skupisko ludzi.
Zaczęło się od kolejnej próby przekroczenia granic nauki. Zanim zdobycze techniki stały się równie przydatne, co wyczerpana latarka w środku lasu pełnego rozpadlin, rozpoczęto pierwsze próby naukowe w ogromnym tunelu pod Genewą należącym do CERN. Jedenastokilometrowy pierścień pozwalał na symulowanie warunków, podczas których powstawał wszechświat. Był to też czas strachu przed fundamentalnym Islamizmem. Wiele misji wojskowych na Bliskim Wschodzie miało na celu uspokoić tygiel nienawiści wciąż rozgrzewany przez ekstremistów z grup terrorystycznych. Serie ataków mających miejsce kilka lat wcześniej umocniły wszystkich w przekonaniu, że oto wystarczy unicestwić zagrożenie pochodzące z roponośnych terenów Azji i pokój na świecie stanie się dużo bardziej prawdopodobny. Wróg był znany. Był nim Islam w każdej postaci. Nawet normalni wyznawcy mogli okazać się wilkami w ciele owcy. Globalne zaślepienie tak bardzo ułatwiane przez media stało się nieodwracalne. Cała uwaga skupiła się na niebezpieczeństwach religii wyznającej Mahometa. W czasach, kiedy Ziemia była areną naprzemiennej dominacji pogody przez cztery pory roku istniało przysłowie przypominające o tym, że tak naprawdę najciemniej jest pod latarnią. Podczas gdy stratedzy analizowali możliwości stłamszenia terrorystów, ekstremalny odłam katolicyzmu zdobywał uznanie u coraz szerszej audiencji.
Kościół Chwalebnej Niewiedzy głosił tezę, że nie jest prawem człowieka znać moment stworzenia. Głównym ich postulatem było jak najszybsze przerwanie pracy nad zrozumieniem zasad powstania świata. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Nawet odważne groźby przemijały niezauważone. Spychano je na bok i eksponowano przechwałki mudżahedinów. Tymczasem niewiedzący, jak się nazywali, zdobywali kolejne bastiony wyznawców. Przywódcą został człowiek wiernie służący swej ojczyźnie, Francji – generał Camiroux. Były głównodowodzący w kilku konfliktach na całym świecie. Specjalista od kierowania masami gotowymi do walki idealnie nadawał się do zamiany ideologii w pożogę. Wykorzystując koneksje w rządzie i ministerstwie energetyki udało mu się obsadzić swymi ludźmi kilka elektrowni atomowych we Francji. Precyzyjnie obmyślony plan pozwolił mu na zdobycie kilkudziesięciu kilogramów zużytych prętów uranowych używanych, jako paliwo w elektrowniach atomowych. Należało je przechowywać w ciągle schładzanej wodzie, ponieważ ich radioaktywność sprawiała, że nagrzewały się aż do osiągnięcia punktu krytycznego. Po nim następowała eksplozja. Zbudowanie odpowiednich pojemników było najprostszą częścią jego planu. Większość komponentów zamówił przez Internet za pośrednictwem serwisów aukcyjnych. Nie są to moje domysły. Wszystkie te informacje pochodzą z oficjalnej ulotki rozrzucanej z samolotów przez żołnierzy, czy też bliżej prawdy – wyznawców Camiroux już po wykonaniu planu. Umieścił on w niej także opis najtrudniejszej części swojej quasi-boskiej misji – zwerbowania naukowców zdolnych stworzyć bombę wodorową. Poinformowanie populacji o swych działaniach miało na celu uwypuklenie ludzkiej niewiedzy. Camiroux chciał udowodnić, że rządom nie wystarczyło informacji na powstrzymanie jego zamiarów. Dlaczego chcecie sięgać dużo dalej niż powinniście? Po jakimś czasie pytanie to stało się elementem codzienności. Kolejni werbowani wyznawcy, głównie ludzie niemogący pogodzić się z nową rzeczywistością, wypisywali je gdzie tylko się dało. Każdy wolny skrawek muru miał wkrótce przypominać słowa generała.
Co do ostatniego punktu jego planu – naukowcy, których zatrudnił okazali się dużo zdolniejsi niż oczekiwał. Udało im się zbudować aż trzy przyczółki do wodorowego piekła. Gdyby w tym momencie opinia publiczna zareagowała na coraz wyraźniejsze groźny prezentowane za pośrednictwem strony internetowej Kościoła Chwalebnej Niewiedzy być może ludzie pamiętaliby jeszcze jak wyglądają gwiazdy i księżyc. Ponownie wygrała ignorancja. Szansa na podziwianie błękitnego nieba przez kolejne pokolenia została zaprzepaszczona.
Ostatnie ostrzeżenie zostało wyemitowanie w połowie sierpnia 2009 roku. Camiroux postawił w nim ultimatum. Badania w CERN miały zostać przerwane do końca września. W innym wypadku świat miała czekać katastrofa dużo gorsza od tego, co zostało zapisane w kronikach. Przewidując brak zainteresowania ze strony rządów, grupy wyznawców generała, rozpoczęły umieszczanie zbiorników samochłodzących z prętami uranowymi w najbardziej suchych rejonach globu. Dwadzieścia niewielkich pojemników z kilkunastoma prętami w każdym z nich zakopano kilka metrów pod ziemią. Szacowany czas potrzebny na wyparowanie wody po zaprzestaniu chłodzenia ustalono na około trzy dni. Temperatura wody w zbiorniach miała zacząć wzrastać pierwszego września. Trzy dni później, dwa samoloty wojskowe wyposażone w bomby wodorowe wystartowały z terytorium Francji i rozpoczęły lot w kierunku Sahary oraz rosyjskiej tajgi. W tym momencie nie było już odwrotu. Camiroux dotrzymał obietnicy. O godzinie 17:04 czasu Greenwich pierwszy zbiornik z prętami eksplodował w południowej Ameryce. Niewielki atomowy grzyb wzniósł się w powietrze pozostawiając w ziemi potężną wyrwę. Kolejne pręty eksplodowały w przeciągu czterech godzin. Pierwsza faza planu generała udała się w stu procentach. Obecność pyłów wzniesionych przez eksplozje spowodowała zmniejszenie dostępu światła słonecznego do Ziemi. Jeden ze zbiorników został umieszczony we wnętrzu Etny. Okazał się jednym z silniejszych. Eksplozja skruszyła warstwę skał wulkanicznych blokujących ujście gazów z wnętrza skorupy ziemskiej. Etna po raz kolejny przypomniała o sobie światu.
W tym samym czasie samoloty powoli docierały do swoich celów. Wybuch nad Saharą nastąpił punktualnie o 20:00. Tajga rozbłysła oślepiającym światłem kilka minut później.
Jednoczesny wybuch tylu ładunków rozlokowanych na powierzchni całej planety doprowadził do wzniesienia w niebo ogromnej ilości materiału skalnego w postaci niewielkich drobinek. Wkrótce zasłoniły one całe niebo. Piątego września świat po raz ostatni ujrzał wschód słońca w normalnych barwach. Teraz jest to tylko łuna za zasłoną nieprzeniknionych fragmentów pyłu i sadzy. Globalne ocieplenie stało się mrzonką – brak słońca oznaczał szybkie oziębienie klimatu. Kolejne lata były postępującym obrazem śmierci. Rośliny, żyjące dzięki procesowi fotosyntezy wyginęły. Wraz z nimi, kolekcję gatunków wymarłych wzbogaciły całe rzesze zwierząt roślinożernych. Potem padła także większość mięsożerców. Łańcuch pokarmowy tracił kolejne ogniwa. Dwa lata temu rozpoczął się kolejny etap – wymieranie ludzi. Większość zmarła w wyniku opadu promieniotwórczego. Byli nawet tacy, którzy do końca nie chcieli się wyrzec wegetarianizmu. Wielu zginęło w eksplozjach. Kolejni zostali zamordowani przez Innych.
Kim są Inni? Kiedyś byli ludźmi. Normalnym pracownikami sklepów, zakładów. Pierwsze mutacje nastąpiły w dwa lata po rozpoczęciu zimy nuklearnej. Początkowo było to tylko pogorszenie stanu zdrowia. U niektórych ludzi pojawiały się guzy pod skórą na plecach. Widziałem kilku, u których przerodziły się one w skostniałe wypustki wyglądające jak niewielkie rogi wzdłuż kręgosłupa. Jeden z moich znajomych zaczął pewnego dnia tracić włosy. Tydzień później zaczęła z niego schodzić skóra. W momencie śmierci wyglądał jak model ukazujący wszystkie mięśnie człowieka. Jak to jednak z reguły bywa, mutacje w niektórych przypadkach przybrały pozytywny obrót. Rozrośnięte płuca pozwalały niektórym na długi bieg bez śladów zmęczenia, a spowolniony proces starzenia zapewnił dłuższe życie. Szkoda tylko, że w tak przygnębiającym świecie. Inni okazali się pełni ulepszeń. Wzmocniona siła mięśni, które prawie w ogóle nie potrzebują tlenu to jeden z ich największych atutów. Także oczy podobne do kocich, które pozwalają na obserwowanie otoczenia nawet w pełnym zaciemnieniu stały się tym, co sprawia, że każdy, kto ich spotka ma niewielkie szanse na przetrwanie. Są porządnie uzbrojeni i spragnieni świeżego mięsa. Skoro prawie w ogóle nie ma zwierząt, polują na ludzi. Z zewnątrz nie wyróżniają się niczym od innych – ich siła tkwi w organizmach. Brak zaufania do każdego jest pierwszą zasadą. Nigdy nie wiadomo, czy to kolejny przerażony mieszkaniec nowej ery, czy Inny, infiltrujący kryjówkę, aby w nocy pokazać swoje umiejętności. Jestem jednym z nich.
Kiedy poczułem, że moja siła rośnie, a oczy zaczynają widzieć dużo lepiej niż wcześniej nie ucieszyłem się. Inni już wtedy byli zagrożeniem. Uciekałem razem ze swoimi znajomymi. Nie wiem, czy byłem jedynym, który będąc Innym rezygnował ze świeżej żywności na rzecz odgrzewanych potraw z puszek. Musiałem kryć się razem z niezdolnymi do walki. Nikt nie znał mojego sekretu.
Około trzech miesięcy temu zacząłem czuć zwiększającą się potrzebę zaspokojenia głodu. Przez pierwsze dni nie przejmowałem się tym za bardzo. Zwiększyłem nieznacznie racje żywnościowe i uznałem, że to tylko chwilowa niemoc. Minął ponad tydzień, a ja miałem wrażenie, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Myśl o polowaniu na ludzi była jednak wciąż zbyt odległa. Dziesięć dni temu stałem się w pełni Inny. Pierwsze chwile były jak ten moment, kiedy po długim biegu w końcu możesz napić się zimnej wody. Poczułem niesamowitą ulgę. Kilka pierwszych minut były triumfem zwierzęcego instynktu. Wyrzuty sumienia zostały uśpione. Nie na długo. Powróciły po pół godzinie. Psychicznie udało mi się uśpić moją drugą osobowość. Musiałem się jednak zmierzyć z faktem zamordowania niewinnego człowieka z potrzeby głodu.
Kilkanaście lat temu, kiedy świat wkroczył w nową erę dowiedzieliśmy się o trzech bombach wodorowych użytych do zniszczenia. Z wiadomości nadchodzących ze świata, wynikało jednak, że miały miejsce jedynie dwie eksplozje. Plan generała nie udał się, zatem, w stu procentach. Nie zastanawiałem się nad tym, co się mogło stać z jedną z bomb. W końcu i tak pozostałe w zupełności wystarczyły do wywołania zamierzonego efektu. Jakieś pół roku temu, zacząłem się nad tym zastanawiać. Nie wiem czy było to wynikiem nudy, czy też zmęczenia. Analizowałem możliwe lokalizacje.
Kierowany intuicją, pewnego dnia wyruszyłem w nocy do miejsca, w którym kiedyś pracowałem. Wszystko zostało splądrowane. Niedaleko budynku mieszczącego moje biuro, znajdowało się jedno z wejść do podziemnego tunelu mieszczącego Wielki Zderzacz Hadronów – zaczątek nowożytnej apokalipsy. Gdybym był Camiroux to właśnie dzieło CERN byłoby moim głównym celem. Przeszukiwałem korytarze codziennie przez dwa tygodnie. Pewnego dnia wszedłem do jednego z detektorów – ogromnej konstrukcji mającej na celu wychwycić wszelkie ciekawe zjawiska. Bomba znajdowała się prawie przy samym wejściu. Została zabudowana, aby zmylić wszystkich tych, którzy jej szukali. Czas jednak zrobił swoje. Farba odchodząca z fałszywej ściany, za którą schowano bombę, zaczęła już odchodzić. W innych miejscach trzymała się całkiem nieźle. Dzięki temu tak łatwo namierzyłem ładunek. Następnego dnia udało mi się uzyskać połączenie z siecią internetową. Po tylu latach wiele serwerów wciąż funkcjonowało. Uruchomiłem stronę internetowej encyklopedii i zacząłem czytać o znalezisku, które miało zniszczyć nie tylko CERN, ale i całą Genewę. Interesowało mnie wszystko – sposoby wytwarzania, użyte materiały, siła rażenia. Po paru godzinach miałem wszystkie potrzebne informacje.
To, czego się dowiedziałem tamtego dnia, przyszło mi do głowy przed tygodniem. Nie potrafię sobie poradzić z tym, że prawdopodobnie niedługo mój głód będzie narastał, a ja nie będę w stanie się sprzeciwić. Sprawdziłem raz jeszcze wszystkie potrzebne informacje na temat bomby w CERN i poszedłem tam przed sześcioma dniami. Udało mi się ją rozbroić. Nie było to specjalnie trudne – nikomu nie zależało na utrudnieniu tego zadania przez wstawienie kilku kolorowych kabelków, których przecięcie powodowało eksplozję. Wystarczyło wyjąć główny ładunek. Kilka godzin później, po całkiem przyjemnym spacerze, schowałem go w górach niedaleko miasta. Jest całkowicie niegroźny w tej postaci, jednak wolałem go ukryć. Do głównej części mojego planu postanowiłem przejść następnej nocy.
Wyszedłem ze swojej kryjówki zaraz po zmierzchu. Nie miałem zamiaru szukać Innych. Wiedziałem, że niedługo znajdą mnie sami. Miałem nadzieję, że nie rzucą się od razu na mnie. Wkrótce okazało się, że mają dla takich jak ja przeznaczony prosty test. Obserwowali mnie z ukrycia przez kilka minut, gdy tymczasem ja spokojnie spacerowałem wzdłuż ulicy. Dla normalnego człowieka byłoby to niemożliwe – ciemność stała się nieprzenikniona wkrótce po zachodzie. Dwadzieścia metrów przede mną zauważyłem grupę pięciu Innych czekających, czy jakoś zareaguję. Powiedzieli, że normalny człowiek z reguły dowiaduje się, że przepadł w momencie, kiedy na nich wpada. Ja zatrzymałem się dziesięć metrów przed nimi i czekałem na ich reakcje. Widzieli, że nie tylko nasłuchuję, ale także przyglądam im się. To wystarczyło. Spokojnie podeszli.
- Witaj. – zaczęli formalnie.
- Witajcie. Chciałbym do was dołączyć. – starałem się przybrać spokojny ton.
- Jesteś Inny. Jesteś jednym z nas.
- Doskonale. Czy pokażecie mi swoje schronienie?
- Idź za nami. – Nie spodziewałem się, że zostanę tak szybko zaakceptowany. Mieli widać własny kodeks, który gwarantował pełne zaufanie każdemu, kto był Innym.
W ich schronieniu poznałem większość z nocnych łowców. Była to, jak mi powiedzieli, noc odpoczynku. Kilku z nich brakowało, ponieważ zdobywali zaufanie ludzi i namierzali ich kryjówki.
Trzy dni temu zaproponowałem, że pokażę im moje schronienie. Zaprowadziłem ich do jednego z większych pomieszczeń znajdujących się niedaleko Wielkiego Zderzacza. Była to pokaźna sala, w której kiedyś monitorowano pracę urządzeń. Ściany zostały zbudowane głównie z grubego betonu – w razie awarii, naukowcy pracujący nad badaniami mieli być jak najlepiej chronieni. Podobało im się tam. Dużo przestrzeni. Własny generator światła. Zyskałem w ich oczach. Dziś rano wyszedłem z centrum monitoringu. Powiedziałem wszystkim, że idę w góry na spacer. Prawie wszyscy byli śpiący po nocnych łowach, więc usłyszałem tylko ciche mruknięcia.
Przed wyjściem wyjąłem z jednej z szafek, znajdujących się w nowej kryjówce Innych, zbudowaną przeze mnie bombę. Materiały do niej wziąłem z niewypału Camiroux. Okazało się, że tak samo jak bomba atomowa, także i ta potrzebowała konwencjonalnego materiału wybuchowego, aby wywołać reakcję prowadzącą do eksplozji głównego ładunku. Było tego całkiem sporo. Miałem pewność, że wystarczy do skruszenia stropu nad wejściem do centrum monitoringu. Ustawiłem czas zamiany podziemnego schronienia w salę śmierci na 10 minut. Udało mi się oddalić na bezpieczną odległość. Zegar zadziałał i ziemia zadrżała wzbudzona siłą wybuchu. Postanowiłem wrócić i upewnić się, że droga ucieczki przez jedyne wyjście została doszczętnie zasypana. Na miejscu zastałem kopiec skruszonego betonu i materiału skalnego. Nie mieli szans przetrwać. Kiedy wyszedłem na powierzchnię i zobaczyłem lej w ziemi byłem tego pewien. Genewa została uwolniona.
Zostałem jednak ja. Inny. Muszę wrócić po to, co schowałem w górach. Wiem, że w pozostałych wielkich miastach Europy są ludzie tacy jak ja. Odnajdę ich. Zjednoczymy się, aby móc wspólnie obejrzeć trzeci rozbłysk oślepiającego światła.
Nie używaj pogrubionej i zwiększonej czcionki publikując prace. Rozmiar poprawiony przeze mnie. // Malbert
Jose_Turron, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Dec 2009.