Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Na zwłokach Imperium
#1
Kolejne dziełko, tym razem efekt nieco innego podejścia, do nieco... innego świata. Zanim ktoś czegoś nie zrozumie - to jest dosyć... specyficzny świat. Zaczynali od zwyczajnego fantasy (no cóż, tego średniowiecznego, typu miecze i magia) i zaszli... trochę dalej. Dość wstępów, zaczynamy czytanie. Póki co tylko prolog. To i tak prawie osiem stron A4, z ponad 20, które mam. Opublikowałbym to znacznie wcześniej, ale piszę to systemem "Skrobię to, na co akurat mam pomysł", w efekcie czego miałem ponad 2/3 pierwszego rozdziału, nim zdołałem napisać ponad połowę prologu.
W efekcie nie jestem w stanie nawet w przybliżeniu stwierdzić kiedy będę miał coś więcej, bo równie dobrze mogę skrobać rozdział drugi, albo zakończenie, zamiast kontynuacji pierwszego.
Tak czy siak... have fun.

PROLOG
Pociąg był stary. Spełniał swoją rolę, ciągnąc po torach kilkanaście wagonów wypełnionych wygłodzonymi i zmęczonymi ludźmi, ale towarzyszyły temu zgrzyty, dwu i pół godzinne opóźnienie - na które nikt nie zwracał specjalnej uwagi - i atmosfera ogólnego upadku. Odpadająca od wagonów - które kilkanaście lat wcześniej były zadbane i nowoczesne - farba sprawiała, że cały skład wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiegoś państwa trzeciego świata. Wrażenie potęgowało zniszczone i brudne wnętrze, niesprawne toalety i wszechobecny smród ubranych w łachmany ludzi, którzy od dłuższego czasu nie mieli okazji do kąpieli.
Jeszcze godzinę temu kto mógł, ten spał. Nie był to spokojny sen. Wszyscy spali z jednym okiem otwartym, bo po pociągu grasowali złodzieje. Słusznie zakładający, że gdzieś pośród walizek z dobytkiem, ludzie jadący pociągiem przetrzymują kosztowności, które miały im pomóc ułożyć sobie nowe życie, po tym gdy starego pozbawił ich szalejący kryzys gospodarczy. Teraz jednak, gdy cały skład zbliżał się już do stolicy Republiki, wszyscy zaczynali się szykować do wyjścia. Na twarzach wielu pasażerów widać było też dobrze ukrywaną, ale jednak rodzącą się powoli nadzieję.
Biedni, samooszukujący się idioci, pomyślał Levek Melech, obserwujący ludzi w jego przedziale. Przekonanie o tym, że stolica to ziemia obiecana, było głupotą. Było tam zapewne równie źle, co wszędzie. Gdyby nie zaszyte w wewnętrznej kieszeni listy polecające, które dostał od Edryka i dzięki którym powinno mu się udać znaleźć jakąś pracę, najpewniej nie zbliżyłby się do Triany na mniej niż dwieście kilometrów.
- Ej, jak myślicie - usłyszał jak zwykle radosny głos swojej siostry - jak tam będzie? - Levek przerwał ponure rozmyślania. Podobnie - co odgadł po wyrazie twarzy - zrobił jego brat, który siedział naprzeciwko niego.
- Na pewno lepiej niż w Tekhanie. - Odpowiedział za niego Melkan. - Znacznie lepiej. - Levek westchnął w duchu. Miał z bratem niepisaną umowę. Okłamywali Alvę naprzemiennie. Miała ledwie szesnaście lat, a wypełniający ją optymizm i energia wystarczyłyby dla kilku przeciętnych osób. Na dodatek była święcie przekonana, że stolica to miejsce, w którym spełnią się wszystkie marzenia. Jej entuzjazm podnosił ich na duchu. Robili więc wszystko, by nie straciła złudzeń co do tego, jaka przyszłość ich czeka. Byli gotowi kłamać - i kłamali - byleby nie dopuścić do zmierzenia się Alvy z rzeczywistością. Przy czym dla żadnego z nich nie było to łatwe.
Gdy po śmierci rodziców musieli uciekać z Tekhany, gdzie mieszkali całe życie, z wszystkich mieszkańców i znajomych tylko Edryk, stary przyjaciel ojca rodzeństwa, zdecydował się im pomóc. Reszta nagle zaczęła ich traktować jak powietrze. Dla braci pozostawało tajemnicą, jak po czymś takim Alva nadal mogła zachować swój entuzjazm. Mechanizm wyparcia? Albo po prostu udawała. Jakkolwiek nie było, obydwaj bracia byli jej wdzięczni, bez niej niemal na pewno by się załamali.
Z głośnym zgrzytem pociąg zaczął hamować.
- No, czas się zbierać. - Jak na komendę obaj bracia wstali i sięgnęli po walizki. Levek uśmiechnął się do Alvy. - Stolica czeka.

*****

Nawet jeśli pod wpływem optymizmu Alvy u obu braci wykształciło się coś na kształt nadziei, to umarła ona w chwili, w której wraz z tłumem pasażerów wyszli na dworzec. Był brudny. Nieporządny. Pełen zabieganych ludzi, którym otaczający ich brud najwyraźniej przestał przeszkadzać.
Budynek dworca był duży. Na tym kończyły się pozytywne przymiotniki, którymi był skłonny go obdarzyć Levek. Pokryto go monotonną, szarą farbą, którą miejscami pokrywały pęknięcia. W wielu miejscach nie było ani jej, ani tynku, przez co straszyły tam gołe cegłówki. Część szyb w oknach, zwłaszcza na niższych piętrach, była powybijana. A na tych fragmentach ścian, które jakimś cudem ostały się w stanie niemal nienaruszonym, pyszniły się grafitti. Większość stanowiły napisy delikatnie rzecz ujmując niepochlebne dla Republiki, jej rządu i służb bezpieczeństwa. W kilku miejscach Levek dostrzegł też namalowaną zaciśniętą pieść, z tego co wiedział będącą symbolem bezskutecznie zwalczanej przez bezpiekę Partii Narodowej.
Gdyby jakiś gość, po raz pierwszy odwiedzający Republikę, żył jeszcze w złudzeniu, że jest ona demokratycznym państwem prawa, jeden rzut oka na budynek dworca powinien go dosyć brutalnie z tej iluzji wyrwać. Jeśli mimo to uważał, że tak otwarcie zamanifestowana nienawiść do rządu nic nie znaczy, wystarczyło przyjrzeć się wszechobecnym mundurom. Granica peronu była obstawiona przez żołnierzy, którzy dbali o to, by żaden z pasażerów nie uciekł z niego przed kontrolą. Jedyna droga prowadziła przez drzwi dworca, obstawione przez kilku kolejnych uzbrojonych żołnierzy. Obok stali dwaj urzędnicy, kontrolujący dokumenty i brunet w czarnym mundurze, który wodził po pasażerach uważnym wzrokiem. W głowie prawdopodobnie porównywał ich twarze z wyglądem znanych dysydentów. Nawet gdyby miał na piersi wielki napis “BEZPIEKA” nie zdradzałby tego, czym się zajmuje, w bardziej dobitny sposób.
Za pilnowanymi przez nich drzwiami prowadzącymi do głównego holu, Levek zobaczył kolejną grupę ludzi. Tym razem tylko kilku żołnierzy, za to przynajmniej pięciu bezpieczniaków. Rewidowali szczegółowo każdego przybysza, za pewne poszukując materiałów wybuchowych, albo kontrabandy.
Tłum pasażerów, poganiany komendami żołnierzy, szybko stworzył coś w stylu kolejki. Była kręta, w wielu miejscach skręcała o prawie 360 stopni i zajmowała spory fragment peronu. W paru miejscach od razu zaczęły się przepychanki. Rodzeństwo Melechów znalazło się w przedniej połowie kolejki, ale biorąc pod uwagę tempo w jakim poruszała się do przodu, nie zanosiło się, by szybko dostali się na dworzec.
- No, to sobie poczekamy. - Skomentował zupełnie niepotrzebnie Melkan. Levek chwycił mocniej walizkę. Pięć metrów od niego trzej żołnierze kopali jakiegoś mężczyznę, który zbyt długo szukał w kieszeniach dokumentów, na oczach jego rodziny. Kolejny zwyczajny dzień w Republice.

*****

- Normalnie nie miałabym miejsca - starsza kobieta prowadząca noclegownię pokiwała ze smutkiem głową - ale dla przyjaciół Edryka zawsze coś się znajdzie. Chociaż nie będą to zbyt duże kwatery.
- Niczego innego nie oczekiwaliśmy. - Pokiwał głową Melkan. Levek stał dwa metry dalej, pilnując rozglądającej się ciekawie Alvy. Jej nieodpowiedzialność była tyleż rozczulająca, co wkurzająca. Niczego nie nauczyło jej ani to, co widzieli na dworcu, ani incydent w tramwaju, gdzie jej bracia solidnie obili złodzieja, który próbował ją okraść.
- Mam też nadzieję, że wiecie o tym, że nie możecie tu mieszkać za darmo… - zaczęła kobieta, ale Melkan jej przerwał.
- Jasne. To nie będziecie problemem, przynajmniej przez najbliższy tydzień lub dwa. Ale potem powinniśmy znaleźć jakąś pracę. - Przez twarz właścicielki przemknęło połączenie niedowierzania i współczucia. Levek dałby sobie głowę uciąć, że pomyślała coś w stylu “praca? I naprawdę w to wierzycie”.
- No, niech będzie. - Pokiwała w końcu głową staruszka. - Pokój jest na drugim piętrze. Pierwszy na prawo od schodów. Dużo miejsca nie ma, ale przynajmniej nie będzie wam padało na głowę. Tu macie klucze - podała im stary i lekko już przerdzewiały klucz. - Łazienka jest wspólna. Szalet i prysznic na parterze. Wodę na szczęście mamy, ale po ostatnich podwyżkach opłat muszę racjonować. Z toalety możecie korzystać kiedy chcecie, ale prysznic góra pięć minut. I trzeba się wpisać na listę. A do tego nie częściej niż raz na trzy dni.
- Rozumiem. - Melkan pokiwał głową. - To my już pójdziemy. Miłego dnia życzę.

*****

Pokój był mały, ale przynajmniej zadbany. Właścicielka, mimo że stara, najwyraźniej nie miała problemów z pilnowaniem swojej własności. Szło jej to na tyle dobrze, że w pomieszczeniu brakowało nieproszonych lokatorów w postaci karaluchów lub szczurów. W pokoju było tylko jedno okno i żadnych mebli, które prawdopodobnie zabrali ze sobą poprzedni lokatorzy, kimkolwiek byli. To na szczęście nie był problem, Edryk ostrzegł ich, że tak to może wyglądać i zdołali się do tego mentalnie przygotować. Spanie na podłodze - przynajmniej tymczasowe, liczyli bowiem, że prędzej czy później chociaż trochę ten pokój umeblują - było niską ceną za dach nad głową i drzwi z zamkiem.
Na dodatek samo mieszkanie, według Edryka, miało być naprawdę bezpieczne, bo właścicielka opłacała się tak lokalnym bossom przestępczym, jak i bezpiece. Dzięki czemu do włamań praktycznie nie dochodziło. Edryk, jak na emerytowanego sierżanta, miał podejrzanie rozległą wiedzę i znajomości. O jej źródła rodzeństwo wolało nie pytać.
- To co teraz? - Spytała znienacka wypakowująca rzeczy z walizek Alva. Podniosła głowę znad zwiniętych w kostkę ubrań i wbiła wzrok w braci.
- Ty tu zostajesz. I nie wychodzisz z tego mieszkania. - Odpowiedział po chwili ciszy Levek, po czym rozerwał zaszytą kieszeń. - A my idziemy sprawdzić, czy inni znajomi Edryka są równie chętni do współpracy co ta staruszka.

*****

- Proszę wejść, pan minister na pana czeka. - Generał Len Amarek, dowódca stołecznego garnizonu, bez słowa podniósł się z kanapy i ruszył w stronę drzwi, mijając biurko sekretarki. Był rosłym blondynem o szarych oczach, który w ciemnozielonym mundurze Armii Republiki wyglądał tak przystojnie, że jego wizerunek mógłby się znaleźć na plakatach werbunkowych jako wzór idealnego żołnierza. Był też na tyle wyrobiony politycznie, że zdołał przywołać na twarzy uśmiech, chociaż wcale nie było mu do śmiechu.
Teoretycznie był podwładnym ministra wojny, ale w Trianie tradycją było, że dowódca stołecznego garnizonu odpowiadał przez ministrem spraw wewnętrznych, jako osoba stanowiąca ostatnią linię obrony ustroju przed każdą rewoltą – i przed każdym wojskowym zamachem stanu.
Problem tkwił w tym, że dwa dni temu zmienił się gospodarz biurowca przy Alei Merowskiego. Amarek co prawda darzył poprzedniego ministra spraw wewnętrznych głęboką, chociaż dobrze ukrywaną nienawiścią, za to o nowym nie słyszał nic, poza plotkami. Jego nowy szef nazywał się Alev Herkev, pochodził z jednego z najbogatszych rodów senatorskich i nie krążyły o nim żadne paskudne plotki. Jednak jednym z jego pierwszych działań po objęciu stanowiska, było wezwanie generała na rozmowę w cztery oczy, co raczej nie świadczyło o niczym dobrym. W najlepszym wypadku chodziło o poinformowanie go, że nie pasuje do mebli i ma się wynosić, w najgorszym… no cóż, Triana była demokracją tylko teoretycznie i zniknąć bez śladu mógł tam nawet generał.
Dowódca garnizonu otrząsnął się i zepchnął ponure myśli w kąt umysłu. Wszedł do gabinetu.
Jego pierwszą myślą na widok jego nowego szefa było to, że kompletnie nie wygląda na nowego nadzorcę państwowej bezpieki. Minister był brunetem o niepozornej twarzy, widocznym brzuszku, dość pokaźnej brodzie i szerokim uśmiechu, który sprawiał wrażenie szczerego. Miał na sobie nienagannie skrojony, smoliście czarny garnitur. Pierwszym skojarzeniem generała był sympatyczny misio z bajki dla dzieci, którą zaczytywała się jego córka. Przypomniał sobie jednak, że tak wysokich stanowisk w Trianie nie dostaje się za piękny uśmiech. Zacisnął zęby. Poprzednik Herkeva był niekompetentnym i skorumpowanym idiotą i niestety, póki co nie było żadnych powodów, by uważać że jego następca czymś się od niego różni.
- Dzień dobry, panie ministrze. - Generał przywołał na twarz swój najbardziej uprzejmy uśmiech, który natychmiast zbladł, gdy spotkał się z ponurym grymasem na twarzy Aleva Herkeva. Znikł on bardzo szybko, zastąpiony neutralną i niczego nie wyrażającą miną.
Minister bez słowa podszedł do znajdującego się między nimi biurka. Wyjął z jednej z szuflad kilka teczek z dokumentami i położył je na blacie.
- Wiesz, co to takiego? - Dowódca garnizonu pokręcił powoli głową. - Raporty bezpieki.
Generał zbladł i przełknął głośno ślinę. Widząc to, minister zaśmiał się głośno.
- Spokojnie, nie na twój... możemy przejść na ty? - Amarek pokiwał głową, wiedząc, że jego słowa nie były pytaniem. - Dobrze. Więc możesz się uspokoić. Te dokumenty nie dotyczą ciebie. To zbiór raportów na temat sytuacji w stolicy, ze szczególnym uwzględnieniem zagrożeń ze strony organizacji wywrotowych. Analitycy przygotowali tą analizę na zlecenie mojego poprzednika, który zamierzał ją w przyszłym tygodniu przedstawić na posiedzeniu senackiej Komisji Spraw Wewnętrznych. Streszczę dla ciebie te dokumenty – otóż w mieście panuje cisza i spokój, a wszystkie drobne incydenty to w rzeczywistości nic innego jak występki małych i odizolowanych społecznie grup radykałów, którzy nie stanowią zagrożenia dla ustroju Republiki. Czy zgadzasz się z postawionymi tu tezami?
Generał na chwilę zesztywniał. Potem pokiwał lekko głową. Były minister był mimo wszystko odległym członkiem rodziny prezydenta i jakakolwiek próba jego krytyki mogła być wykorzystana przez bezpiekę jako dowód na zdradę.
- A według mnie – Herkev trzasnął pięścią w stół - te dokumenty to największy zbiór bredni od czasu ostatniej prognozy rozwojowej Ministerstwa Gospodarki. - Nie zwracając uwagi na minę osłupiałego generała, kontynuował gniewnie. - Do tego przedstawiono je w sposób tendencyjny i rozmyślnie ignorowano informacje nie pasujące do oficjalnej linii MSW. Zrobiono wszystko, by ukryć realnie istniejące zagrożenia, które w większości pojawiły się dlatego, że mój poprzednik, notabene z tego co wiem cholerny idiota i łapówkarz, był zbyt głupi by znaleźć po ciemku własną dupę bez pisemnej instrukcji. Czy zgadzasz się z moimi tezami? - dodał po chwili, akcentując ostatnie słowo i uśmiechając się krzywo.
Generał wpatrywał się w niego, zbyt oszołomiony, by coś powiedzieć. Tak się po prostu nie robiło! Żaden obywatel Triany będący przy zdrowych zmysłach, nawet senator, nie zaatakowałby w taki sposób kogoś tak wysoko postawionego. Wystarczyłby jeden donos do bezpieki, by czyjaś kariera - albo życie, jeśli pechowiec nie miał protektorów na samej górze - skończyły się nagle i ostatecznie. I nawet bycie rządowym nadzorcą Służby Bezpieczeństwa Triany niczego nie zmieniało, bo nie była to jedyna tajna policja w Republice.
“To musi być prowokacja!”, jęknął w myślach generał.
- Nie, to nie jest prowokacja. - Minister odsunął krzesło i usiadł na nim, jednocześnie wskazując dowódcy garnizonu drugie, po przeciwnej stronie biurka. - I nie, nie czytam ci w myślach. SBT dopilnowało, by w moim gabinecie nie było żadnego podsłuchu. Gdy ja mówię "skacz", wszyscy ludzie z bezpieki pytają "jak wysoko". I nie jest to metafora, mam haki na większość wyższych rangą oficerów, a tym, którzy okazali się być czyści jak łza, bardzo dobrze płacę. Wszyscy tam wiedzą od dawna, z której strony chlebek jest posmarowany. A najlepszym testem ich lojalności, było usunięcie starego ministra. Zabawne, ile może zdziałać poinformowanie pewnej bardzo bogatej i wpływowej zagranicznej korporacji, że mój kochany poprzednik wykopał ich z Triany w zamian za milionową łapówkę od ich konkurencji, prawda? - Uśmiechnął się krzywo. - A miałem w zanadrzu jeszcze dowody wiążące go z lokalnym światkiem przestępczym, kilka skandalików obyczajowych z nim w roli głównej i kilkanaście dużych przekrętów na pieniądze MSW, w tym jeden zakończony śmiercią młodego i idealistycznego prokuratora, który po prostu nie wiedział, kiedy należy odwrócić wzrok. Zdumiewające, ile haków mieli na niego jego własni podwładni, co?
Generał milczał. Minister zaśmiał się głośno i wyjął z jednej z szuflad butelkę wina i dwa kieliszki. Nalał sobie, a potem spojrzał na rozmówcę pytająco. Ten zdał sobie sprawę, że naprawdę potrzebuje alkoholu i kiwnął głową.
- Nie jestem idiotą. - Powiedział po dwóch łykach minister. - Doskonale wiem, co się dzieje w kraju. I potrafię przewidzieć, co się stanie, jeśli nikt nic nie zrobi. Jestem bogaty, mam dostęp do najlepszej edukacji i opieki medycznej oraz mogę robić to, o czym w skrytości ducha marzy każdy polityk – rządzić mnóstwem ludzi. I ostatnim czego pragnę jest rewolucja przeprowadzona przez fanatyków redystrybucji dóbr spod znaku sierpa i młota. Właśnie dlatego zamierzam tu posprzątać. Mam pod swoją kontrolą bezpiekę, ale to nie wystarczy. Potrzebuję pomocy wojska. I od tego mam ciebie.
- Czy pan proponuje mi udział w przewrocie? - Stwierdził cicho generał.
- Czy nie mówiłem, żeby dać sobie spokój ze zbędnymi uprzejmościami? Zwłaszcza słowem “pan”? - Minister uśmiechnął się krzywo. - Chociaż fakt, tak bliskie spoufalanie się z kimś, kto według ciebie planuje zamach stanu, może powodować pewne... trudności. Zwłaszcza jeśli ktoś uważa, że to jakaś wyjątkowo skomplikowana prowokacja bezpieki. Uspokoję cię. Nie, nie zamierzam obalać rządu. Moim celem jest zreformowanie ustroju. Od środka. Chcę ograniczyć korupcję, wypieprzyć na zbity pysk tę parodię prezydenta i naprawić gospodarkę, którą Frakcja Rządowa tak skutecznie demoluje centralnym planowaniem. Ale na to potrzeba czasu i wewnętrznej stabilności. Chwilowo nie mamy ani jednego, ani drugiego. Co więcej, jeśli komuniści poślą nas przed pluton, już nigdy niczego nie zreformujemy, prawda?
- Fakt. - Stwierdził ostrożnie generał. - Załóżmy, że się zgadzam. Co wtedy?
- Świetnie. Możemy zacząć od zaraz. Koniec z analizami robiony pod dyktando zamawiającego. To – chwycił teczki z dokumentami i wyrzucił je do kosza – ostatnie raporty tego rodzaju. Potrzebuję zwięzłej informacji na temat obecnej sytuacji. Bez zbędnego bełkotu i szykowania sobie dupochronu.
- Nie dostaje pa… nie dostajesz takich informacji od bezpieki? - Stosowanie drugiej osoby liczby pojedynczej w stosunku do senatora nadal przychodziło mu z wielkim trudem.
- Owszem. - Minister przewrócił oczami. - Znacznie lepsze od śmieci produkowanych przez analityków MSW. Ale zdecydowana większość speców SBT to wyższa klasa średnia. Mieszkają w Górnym Mieście albo nawet w Kamieniach, więc siłą rzeczy mają zaburzoną percepcję. Osoba, która całe życie miała pieniądze i została starannie wyedukowana nie jest w stanie wczuć się w to, jak myślą ludzie z dzielnicy nędzy. Ale ty się tam urodziłeś i wychowywałeś, a potem zaciągnąłeś do wojska i awansowałeś wyżej niż ktokolwiek stamtąd. Tak, przeczytałem twoją teczkę. - Zaśmiał się. - Więc?
- Szczerze? - Generał uśmiechnął się ponuro. Nadszedł czas na prawdę, bez względu na to, jak paskudna by nie była. Pozostało mieć nadzieję, że to faktycznie nie jest jakaś intryga esbeków. - Jest źle. Chociaż w tym przypadku to raczej eufemizm, bo staram się iść przez życie nie klnąc.
- Aż tak?
- Tak. Prawdę mówiąc od kilku tygodni próbowałem wbić poprzedniemu ministrowi do głowy, że w chwili obecnej nasze szanse na przetrwanie poważnej próby przewrotu oceniam na 50%. Spadną one niemal do zera, jeśli dwa z trzech największych ugrupowań umówią się na pakt o nieagresji na czas strzelania do nas. Minister odrzucał moje ostrzeżenia, odpowiadając, że nawet jeśli ktoś zacznie rewolucję, to mamy w stolicy blisko pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy garnizonu. Informację, że nie więcej niż pięć do dziesięciu tysięcy w przypadku przewrotu zdecyduje się wyjść z koszar i nas bronić, uważał za, cytuję, bezsensowne pierdolenie. Tego, że według mnie, mniej więcej podobna ich ilość zdezerteruje i dołączy do wywrotowców, nawet nie zdołałem mu powiedzieć.
- Agenci SBT w armii raportowali mi, że morale jest niskie, ale nie, że aż tak. - Minister zrobił zatroskaną minę i podrapał się po brodzie.
- Najgorsza sytuacja jest w Forcie Północnym i w posterunkach w dzielnicach robotniczych - westchnął ciężko generał. - Nie mam zielonego pojęcia, jak radykałowie to robią, ale cholernie skutecznie szerzą tam swoją propagandę. A do tego panuje istna plaga znikającej broni.
- Co takiego? - zdumiał się minister. - O tym pierwsze słyszę.
- Bo karabiny znikały zawsze, ale normalnie trafiały do przestępców albo za granicę. Mam pewne zarzuty co do, ekhem, prowadzenia się przynajmniej kilku ludzi z Państwowego Koncernu Zbrojeniowego. Sprzedają na lewo wszystko, od karabinów przez miotacze ognia po wyrzutnie rakiet ziemia-powietrze. Kiedyś zniknęła nawet cała eskadra myśliwców i trafiła do pewnego odległego kraiku pogrążonego w wojnie domowej. To nadaje nowe znaczenie słowu “bezczelność”. Ale że ci ludzie to członkowie rodów senatorskich, dorabianie na boku uchodzi im płazem. Problem w tym, że od pewnego czasu większość znikającego uzbrojenia rozpływa się w stolicy i to głównie w tych dzielnicach, które najbardziej przypominają beczki prochu.
- Rozumiem. Zajmę się tym. - Minister pokiwał głową. - Przed pluton ich nie poślę, bo to wymagałoby kilku tygodni użerania się z senatorami z Frakcji Rządowej, ale dostaną takie grzywny, że nawet ich to zaboli. Do tego skorzystam z paru haków, które mam na Ministra Gospodarki i zmuszę PKZ do pewnych zmian personalnych, co powinno powstrzymać albo przynajmniej ograniczyć ten proceder. A jaka jest twoja opinia na temat wywrotowców w stolicy?
- Szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem, czy ich jeszcze da się tak nazywać. To doskonale zorganizowane, podziemne organizacje, posiadające nieźle wyposażone siły zbrojne, które uprawiają między sobą coś na kształt dyplomacji. Są też zdecydowane obalić ten ustrój za wszelką cenę. Najgorsi są w mojej opinii komuniści z Armii Rewolucyjnej. Mają gorące poparcie robotników z Zarzecza, Przyrzecza i Obrzeży, chociaż ich zwolennicy zdarzają się też i w innych dzielnicach. W tej pierwszej zlokalizowana jest większość fabryk należących do pekazu, więc nawet nie będę spekulował na temat tego, ile karabinów i pocisków stamtąd zniknęło. Mają wsparcie Światowej Rady Rewolucyjnej, która przemyca im środki oraz instruktorów zajmujących się szkoleniem tej ich Czerwonej Gwardii. Mimo wszystko to motłoch, ale im dłużej czerwoni czekają z przewrotem, tym ten motłoch jest lepiej wyszkolony. A od Senatu dzieli ich praktycznie jeden most, co prawda świetnie broniony, ale nawet najlepsza obrona może zawieść, jeśli zaleje się nią dostateczną ilością mięsa armatniego.
- To z grubsza pokrywa się z opinią bezpieki. - Minister pokiwał głową z zamyślonym wyrazem twarzy. - Co z faszystami?
- Partia Narodowa ma poparcie głównie na Dolnym Mieście, wśród niższej klasy średniej, studentów i drobnych przedsiębiorców. Normalnie nie stanowiliby dużego problemu, bo wspierają ich ludzie niezbyt chętni do strzelania do wojska, ale są cholernie dobrze zorganizowani, mają świetne źródła finansowania, a ich władze to chyba pieprzeni jasnowidze. Ostatnio zaczęli kręcić agitkę wśród czarodziejów z Białej Akademii i w Forcie Północnym. Ich propaganda jest naprawdę świetna, prowadzą jedyne w mieście podziemne radio, którego rozgłośni Biuro Kontroli Łączności wciąż nie może namierzyć. Pod względem liczebności znacznie ustępują komunistom i nie mają żadnej swojej odmiany Czerwonej Gwardii, a przynajmniej my o czymś takim nie wiemy, ale rozmiar Partii w ostatnim czasie mocno się zwiększył dzięki fuzjom z pomniejszymi organizacjami, a jej członkowie bardzo szybko się radykalizują. Armii Rewolucyjnej nie dogonią, ale mają w swoich szeregach mnóstwo ludzi inteligentnych i zdecydowanych, a co gorsza, mam powody przypuszczać, że trenują ich nasi właśni oficerowie, sympatyzujący z Partią. Na dodatek w kwestii rządu gadają tym samym językiem co senacka opozycja, a powiązani z nimi terroryści atakują tylko cele wojskowe i rządowe. Z wyjątkiem garstki ekstremistów z “prawicowego skrzydła Czarnej Ręki”, ale akurat oni tylko okazjonalnie pracują dla Partii, o czym Głos Narodu, ta ich rozgłośnia, wielokrotnie przypominał. W efekcie dorobili się opinii uczciwych i odważnych miejskich bojowników, walczących z tyranią. Słyszałem też, że miesiąc temu zrobili unię z niemal równie silnym Sojuszem Na Rzecz Odrodzenia Monarchii, który stał się częścią Partii, co ich wzmocniło i to znacznie. Monarchiści mają gorsze finanse, ale za to znacznie więcej fanatyków, zwłaszcza potomków dawnej arystokracji i szlachty Orlego Imperium, którzy nienawiść do Republiki mają zapisaną w genach.
- To prawda. - Potwierdził minister. - Ale to może nie być koniec. Jeden z analityków z MSW... nie patrz tak na mnie, tam zrobiłem pogadankę podobną do naszej i wywaliłem największych idiotów, przez co kilku młodych zaczęło ostrożnie sondować, czy można już mówić szefostwu niewygodną prawdę. - Generał rozmarzył się. Żałował, że nie było mu dane widzieć tego wszystkiego na własne oczy. - No więc ten analityk słucha Głosu Narodu i zauważył, że ostatnio strasznie spadła liczba audycji mających choćby najmniejsze zabarwienie rasistowskie. Zaciekawiło go to, więc zajrzał do policyjnych raportów i odkrył, że mniej więcej w tym samym czasie zaczęła się zmniejszać liczba bijatyk między bojówkami Partii i nieludźmi. Wysnuł zatem teorię, że nacjonaliści po cichu zgadali się z Samoobroną Nieludzi i zmniejszają napięcie, by w najbliższym czasie dokonać z nimi fuzji.
- A jak ten analityk tłumaczy ostatnie zamachy w getcie?
- Działania ekstremalnych rasistów, wydalonych z Partii albo przynajmniej nie działających za jej zgodą. Może to też być robota Czarnej Ręki, którą nacjonaliści ledwie utrzymują na smyczy. Co w sumie wyjaśniałoby, dlaczego nieludzie tak szybko dopadli tamtych zamachowców. Faszyści po prostu ich im oddali za to, że tamci złamali rozejm.
- Cholernie niemiła perspektywa. - Generał pokręcił głową. - Chociaż nie mogę pojąć, jakim cudem faszyści dogadali się ze swoimi arcywrogami. Monarchiści - to jeszcze daje się zrozumieć, w końcu większość to zwolennicy monarchii absolutnej w stylu świętej pamięci Orlego Imperium, ale nieludzie?
- Prawdopodobnie porozumieli się na zasadzie "najpierw strzelamy do rządu, a potem do siebie". - Minister wzruszył ramionami. - A może po prostu faszyści obiecali im, że po wykończeniu nas stworzą jakiś wielki rezerwat, gdzie ześlą wszystkich nieludzi, by mogli tam sobie żyć w spokoju? Dobra, idźmy dalej. Co z anarchistami?
- Najmniejsze, ale wciąż poważne zagrożenie. Siedzą w Dzielnicy Północnej i na Północnym Wschodzie. Żeby zaatakować Senat, musieliby się przebijać przez Dolne Miasto, a faszyści ich nienawidzą. Ale anarchiści graniczą tak z nimi, jak i z komunistami, co obie frakcje hamuje, bo tamtejsze szefostwo doskonale wie, że jeśli ruszą z przewrotem, Liga Wolności wbije im nóż w plecy. Co działa na naszą korzyść, przynajmniej na razie. Niestety, anarchiści są zdumiewająco dobrze zorganizowani, jak na grupę zwolenników takiej, a nie innej opcji politycznej. A na terenie kontrolowanych przez nich dzielnic jest kilka dużych fabryk zbrojeniowych, głównie produkujących sprzęt zaawansowany technicznie i nieprzydatny dla żołnierzy bez specjalistycznego wyszkolenia. Druga strona medalu jest taka, że jeżeli znajdą ludzi do obsługi choćby mechapancerzy i wyszkolą ich po cichu, to gdy rozpoczną zamach stanu, rozjadą każdy oddział garnizonu, bo jednostki stacjonujące w stolicy w kwestii broni przeciwpancernej są, delikatnie rzecz ujmując, słabe, jeśli nie liczyć dwóch brygad szybkiego reagowania w dzielnicy senackiej i Forcie Centralnym. Czyli po drugiej stronie miasta patrząc z terenu kontrolowanego przez anarchistów.
- I tu też się zgadzamy. - Minister pokiwał głową z poważną miną. - Chciałbym teraz usłyszeć, jak według ciebie możemy naprawić sytuację w stolicy. Poczynając od garnizonu.
Generał wyprostował się na krześle i uśmiechnął. Wreszcie ktoś go słuchał.
- Proponuję zacząć od...
W Republice zapowiadały się ciekawe czasy. Len sam nie był pewien, czy to dobrze, czy źle.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#2
Przede wszystkim notuję sporą poprawę od ostatniego opowiadania. Zrobiło się dość interesująco i mam ochotę na więcej. Co prawda ostatni akapit był miejscami nudnawy. Ale tylko trochę i do przejścia.

Jeśli chodzi o sprawy czysto warsztatowe, to przede wszystkim przejrzyj tekst na okoliczność powtórzeń. Pałęta się tego bowiem dość sporo.

No to czekam, co dalej. Kim są nieludzie i takie tam Smile
Pozdrawiam!
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Ciekawy tekst, poczatek wciaga, fajnie opisane miejsca. Zainteresowal mnie ten dziwny swiat i ciekawi mnie jedno... Czy w tym uniwersum jest Ziemia? Bo akcja sie dzieje na jakiejs innej planecie.
Czekam na dalsze czesci bo dobrze Ci idzie.

Pozdrawiam.

Odpowiedz
#4
Zastanawiałem się, czy ktoś poruszy ten temat, ale naprawdę nie spodziewałem się, że będziesz to ty (bez urazy xD). No cóż, to jest kwestia na dłuższą wypowiedź - zbyt długą i ze zbyt dużą ilością słów które trzeba by tłumaczyć, bym wpakowywał odpowiedź na to pytanie do tego dziełka xD Ale dzięki, za drugi komentarz. Pierwszy rozdział już z grubsza mam, teraz jeszcze porządna korekta i może za kilka dni do tygodnia coś nowego będzie.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#5
Czytało się dobrze. Dla mnie najciekawsze były fragmenty o rodzeństwie.

Mimo że opowiadanie rozgrywa się w fantastycznym świecie, można wyłapać analogię do rzeczywistego świata. To mi się podoba. Również plusy za to, że bohaterowie nie są papierowi, tylko mają charakter i borykają się z pewnymi problemami (jak choćby lęk o naiwną Alvę i obawa o pracę). Przez to są ludzcy i można się z nimi utożsamić.

Z technicznego punktu widzenia - używasz bardzo dużo słowa "być" we wszelakich odmianach (był, była, było itd). Czytając ponownie tekst staraj się zmieniać zdania tak, żeby to "być" pojawiało się jak najrzadziej, wtedy styl narracji od razu skoczy w górę. (Ja kiedyś z ciekawości liczyłem, ile razy występuje słowo "być" w prozie Stephena Kinga, który jest w dużym stopniu moim wzorem i wyszło, że King używa tego słowa max 3 razy na stronę).

W pierwszej scenie opowiadania masz też dziwną manierę używania myślników, gdzie się da. Moim zdaniem źle to wygląda w czytaniu i lepsze są przecinki. A najlepiej zamienić szyk tak, żeby myślniki były niepotrzebne. Mam na myśli partie narratora, nie dialogi.

Jestem zadowolony z lektury. Dobrze spędzony czas.

Pozdrówka! Angel
Odpowiedz
#6
No więc... Zacznę od tego, że nie jestem zbytnią zwolenniczką nadmiaru polityki w fantastyce. W mojej opinii zarzyna jej magię i czar. I to jeszcze podanej tak na sucho, jak u Ciebie. Mówię to tak najzupełniej subiektywnie. O ile początek tutaj podobał mi się bardzo, a postacie (Alva, Melek, Levek) zdążyły mnie zaciekawić (Choć imiona obu Panów brzmią mi trochę jak zdrobnienia), to część dziejąca w się w wyższych sferach zwyczajnie mnie... Przytłoczyła. Zmęczyła, choć zdaję sobie sprawę że była niezbędna. Do ostatniego słowa marzyłam, że wrócisz do dziejącej się na początku akcji, bo przy niej miałam ochotę poprosić Cię o jak najszybsze napisanie ciągu dalszego. Ciekawość. Ogólnie Twój styl przypadł mi do gustu i wierzę, że wiele jeszcze ciekawego mogłabym Twojego autorstwa przeczytać. Podobały mi się między innymi Twoje opisy z tego jakże odległego początku. Poza tym złapałam kilka drobnych chochlików, o ile się nie mylę;
Cytat:Jego pierwszą myślą na widok jego nowego szefa było to, że kompletnie nie wygląda na nowego nadzorce państwowej bezpieki.
Ogonek Ci uciekł.
Cytat:Jednak jednym z jego pierwszych działań po objęciu stanowiska, było wezwanie generała na rozmowę w cztery oczy, nie świadczyło o niczym dobrym.
Także to zdanie wygląda mi jakoś dziwnie. Po drugim przecinku czegoś mi brakuje. Jakiegoś "co" albo "a to", czy coś w ten deseń.
Cytat:Mam też nadzieję, że wiecie o tym, że nie możecie tu mieszkać za darmo… - zazęła kobieta, ale Melkan jej przerwał.
Zaczęła? ;_;
Cytat:Nie dało się jej nazwać prostą - była kręta
W tym oto momencie poczułam się, jakbyś robił ze mnie idiotkę. xD


 
Cytat:Gdy ja mówię "skacz", wszyscy ludzie z bezpieki pytają "jak wysoko"
Musiałam zapytać - to przypadek, czy ma coś wspólnego z "
Wstyd mi za ciebie. Nisko upadłeś. Tańczysz jak ci zagrają. A kiedy mówią skacz, pytasz, jak wysoko" Kinga? Big Grin
Cytat: Może to też być robota Czarnej Ręki, którą nacjonaliści ledwie utrzymują na smyczy.
Gdy tylko przeczytałam to zdanie, miałam potężne deja vu. Przed chwilą mnie olśniło; w czytanym przed laty "Eragonie" Paoliniego istniała podobna organizacja. Tyle, że ona zupełnie i w pełni popierała władcę. Kolejny zbieg okoliczności?

To tyle z tego, co rzuciło mi się w oczy, i nie, abym potępiała jakkolwiek Twoją kreatywność. Takie luźne pytania w kwestii powiązań. Również zresztą bardzo luźnych.
Odpowiedz
#7
Cytat:Musiałam zapytać - to przypadek, czy ma coś wspólnego z "
Wstyd mi za ciebie. Nisko upadłeś. Tańczysz jak ci zagrają. A kiedy mówią skacz, pytasz, jak wysoko" Kinga? Big Grin
Nie, akurat. Wziąłem to z jakiejś książki, ale szczerze mówiąc już nie pomnę jakiej. Ale to nie było nic Kinga.

Cytat:Gdy tylko przeczytałam to zdanie, miałam potężne deja vu. Przed chwilą mnie olśniło; w czytanym przed laty "Eragonie" Paoliniego istniała podobna organizacja. Tyle, że ona zupełnie i w pełni popierała władcę. Kolejny zbieg okoliczności?
Cholera... czytałem Eragona, ale już nawet nie pamiętam czym tam była Czarna Ręka xD Ponownie pudło, CR to organizacja terrorystyczna prawicowej ekstremy, która intensywnie atakuje rząd xD

Dzięki za komentarz, wymienione błędy poprawiłem.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości