Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mesjasz
#2

Stał przed masywnym, szarym gmachem, którego liczne okna w czterech rzędach przecinały całą długość fasady. Przed urzędem powiewało kilka oficjalnych flag przytroczonych do wysokich żerdzi, a trawnikami i niskimi żywopłotami rządziły ład i niezachwiane proporcje. W tej siedzibie faktycznie musiał przebywać władca, o którym wspominali pacjenci szpitala.
Mesjasz wszedł do środka przez obrotowe drzwi i zauważył, że nie tylko on składa burmistrzowi wizytę, bowiem pod drzwiami kolejnych pokoi tkwiło wielu oczekujących ludzi. Nie wiedział, gdzie się udać, ale na szczęście za szerokim kontuarem siedział młody mężczyzna, który w grzeczny sposób pokierował go na wyższe piętro; Mesjasz ukłonił się w podzięce i ruszył tam natychmiast. Niestety, okazało się, że burmistrz nie ma czasu na przyjmowanie nieumówionych gości, co dobitnie podkreślała szczupła blondynka zza biurka zawalonego stertą papierów:
— Powtarzam, że nie mogę pana wpuścić, ponieważ burmistrz jest zajęty. Dzisiaj odbywa się konferencja przedwyborcza i pan Morlander nie ma czasu dla interesantów.
— W takim razie kiedy będzie miał czas? — zapytał uprzejmie.
— Możliwe, że przyjmie pana jutro, ale nic nie obiecuję – teraz mamy dosyć zabiegany okres.
Mesjasz pokiwał ze zrozumieniem głową i oznajmił:
— W takim razie poczekam. Dziękuje za informację. — Cofnął się kilka kroków i stanął pod ścianą.
— Zaraz — oznajmiła. — Chyba nie chce pan czekać tutaj? Mówiłam przecież, że burmistrz przyjmie pana dopiero jutro.
— Nic nie szkodzi; poczekam do jutra — odparł z uśmiechem.
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę podejrzliwie, aż w końcu przeprosiła i ruszyła do wysokich drzwi ze złotą tabliczką; weszła do gabinetu burmistrza i poinformowała go o upartym gościu. Burmistrz, uznając to za dziennikarską prowokację, kazał go natychmiast wpuścić, na co kobieta kiwnęła głową i wróciła do swego pokoju.
— Jednak pana przyjmie — oświadczyła. — Ale nie ma zbyt dużo czasu, dlatego proszę nie przedłużać rozmowy.
Mesjasz przyjął to z radością i wyraziwszy swą wdzięczność, wkroczył do przestronnego, dobrze oświetlonego gabinetu, zastawionego rzeźbionymi, ciemnymi meblami i wysokimi kwiatami w donicach. Burmistrz okazał się mężczyzną w sile wieku; nosił drogi, granatowy garnitur i krótką brodę. Miał czarne włosy, ale wystylizowane w taki sposób, aby wyglądały na lekko posiwiałe. Wstał od biurka i podszedł do niespodziewanego gościa; przywitał go uściskiem dłoni i zaprosił na fotel przeznaczony dla interesantów. Gdy usiadł we własnym, zapytał:
— Więc w jakiej sprawie mam przyjemność z panem mówić? — Powiedział to z fałszywym uśmiechem, który po wieloletnim doświadczeniu politycznym był dla niego odruchowy.
— Jestem tutaj, by prosić cię o pomoc, jaśnie burmistrzu — odparł z powagą. — Czy pragniesz dobra swego ludu?
Mężczyzna zmrużył oczy i teraz już w zupełności przekonany, że ma do czynienia z prowokacją, zapewnił:
— Oczywiście, że tak. Po to właśnie jest mój urząd – aby jak najlepiej służyć obywatelom.
Mesjasz natychmiast wyczuł nieszczerość, ale brnął dalej:
— Więc na pewno leży ci na sercu ich nawrócenie.
— Nawrócenie? — zdziwił się. — To jest temat związany z religią, a nie urzędem państwowym.
Mesjasz pokręcił głową.
— Religia jest efektem, a nie przyczyną nawrócenia — wyjaśnił. — To na władcy spoczywa obowiązek właściwego przykładu i poprowadzenia ludu w stronę światła.
Burmistrz zirytował się:
— Przestańmy może udawać, dobrze? Dla której gazety pan pracuje? I czego ta rozmowa ma dowieść?
Mesjasz zmarszczył brwi.
— Nie pracuję dla żadnej gazety. Jestem Bożym posłannikiem.
Ta odpowiedź wywołała w rozmówcy oburzenie.
— To ma być jakiś żart? — zawołał.
— Nie, to nie jest żart — zapewnił. — Jeśli mi nie wierzysz, burmistrzu, mam prawo udowodnić swe słowa Bożym cudem.
Burmistrz zaśmiał się na całe gardło.
— Nie, to są jakieś kpiny — stwierdził. — Kto to wymyślił? Drobren? Ten stary błazen…
— Jeśli nie ufasz moim słowom, wybierz cud, a ja go uczynię — przerwał mu.
Polityk spojrzał na niego i szczerze rozbawiony, postanowił pociągnąć ten żart dalej:
— A więc mówisz o cudzie, tak? Więc pomóż mi wygrać wybory, bo to niewątpliwie byłby cud. Jeśli tego dokonasz, masz moje wsparcie w nawracaniu kogokolwiek. — Zaśmiał się na koniec.
— Niech więc tak będzie — zgodził się i zamknął w skupieniu oczy.
Burmistrz patrzył na to z szerokim uśmiechem i czekał na dalszy scenariusz kawału, a ponieważ znał dobrze radnego Drobrena i jego pomysły, przewidywał coś zabawnego. Nie zdziwił się więc, kiedy rozległo się pukanie do drzwi, po których do gabinetu weszła sekretarka.
— Panie burmistrzu, właśnie przyszły wyniki wczorajszych sondażów — powiedziała z ogromnym przejęciem. — Niech pan na to spojrzy. — Podeszła do biurka i podała mu kilka arkuszy.
Burmistrz spoglądał z uśmiechem to na nią, to na Mesjasza i w końcu rzucił okiem na papiery. Słupek poparcia nad jego nazwiskiem sięgał osiemdziesięciu procent, co skwitował szczerym śmiechem.
— Panią też w to wciągnęli? — zwrócił się rozbawiony do blondynki. — Okrutny żart z waszej strony.
Kobieta uniosła w zdumieniu brwi i powiedziała:
— To nie jest żart, panie burmistrzu. Ten faks przysłali przed chwilą z Ośrodka Badań Publicznych. Sama byłam zaskoczona, więc zweryfikowałam to telefonicznie; okazuje się, że nie zaszła żadna pomyłka – wyniki są prawdziwe.
Burmistrz patrzył na nią z lekko przechyloną głową i zmrużonym okiem, próbując dać do zrozumienia, że już przejrzał cały dowcip, jednak na widok jej poważnej miny pogubił się do reszty. Spojrzał na Mesjasza ze zmarszczonymi brwiami i zwrócił się do kobiety:
— Dziękuję, pani Gopsen. — Gdy wyszła za drzwi, przemówił poirytowanym głosem: — Nie wiem, o co tutaj chodzi, ale wcale mi się to nie podoba.
— Czy nie tego właśnie chciałeś, burmistrzu? — zapytał, zdumiony jego reakcją.
— Chciałem, ale nie jest możliwe, żeby to była prawda. Musi pan mieć jakieś znajomości w OBP, to oczywiste, ale nie rozumiem, po co to wszystko. Pracuje pan dla kogoś?
— Tak — potwierdził. — Dla Boga. A ty, burmistrzu, obiecałeś mi pomóc w nawróceniu twego ludu.
— Jakiego mojego ludu?! — zawołał. — Ja nie mam żadnego ludu! Czy pan w ogóle jest normalny?
— Nie jesteś władcą tego ludu, burmistrzu? — zdziwił się. — Kto więc sprawuje tu rządy?
Burmistrz złapał się drżącą dłonią za twarz i pokręcił głową.
— To lud sprawuje rządy! — odparł wściekle. — Pytam raz jeszcze: co to wszystko ma znaczyć?
Mesjasz zmarszczył czoło i przemówił do siebie:
— Lud rządzi sam sobą? Nie ma przywódcy? Autorytetu? Przecież to niezgodne z naturalnym porządkiem…
— Co pan plecie? — przerwał mu ze złością. — Skończyłem już z panem! Nie mam ochoty na dalszą dyskusję!
Mesjasz spojrzał mu w oczy.
— Przepraszam, że wzbudziłem w tobie gniew, burmistrzu. Proszę cię tylko o jedną radę – powiedz mi, jak mogę przemówić do ludu?
— A idź pan na jakąś paradę, albo stadion piłkarski! Byle z daleka od tego gabinetu!
— Tak zrobię — powiedział i ukłonił się głęboko. — Dziękuję za pomoc. — Wstał i ruszył do wyjścia, pozostawiając burmistrza w stanie skrajnego zdenerwowania.

O paradzie nikt z przechodniów nie słyszał, ale mecz piłkarski miał się rzekomo odbyć na stadionie miejskim w wieczornych godzinach. Udał się więc Mesjasz w kierunku areny i czekał tam na rozpoczęcie zawodów. Wkrótce zobaczył, jak trybuny zapełniają się kolorowo ubranymi tłumami, i usłyszał, jak podnosi się żywiołowy gwar z tysięcy gardeł. Rozległy się śpiewy, a nad głowami widzów załopotały ogromne transparenty. Cała arena wrzała, lecz przez ten gromki hałas przebijał się wyraźny głos spikera meczowego, który za pośrednictwem licznego nagłośnienia przedstawiał istotne dla kibiców informacje. Mesjasz upatrzył w tym idealny sposób na przemówienie do zebranych, więc czym prędzej pojawił się w strzeżonej loży komentatorskiej.
— Kto pana tu wpuścił? — zdziwił się mężczyzna siedzący najbliżej spikera.
— Nikt — odrzekł spokojnie. — Sam tutaj przybyłem, aby prosić was o pomoc, bracia.
— Ale tutaj nie można przebywać. Proszę wrócić na trybuny.
Jednak tym razem determinacja Mesjasza była na tyle duża, że nie myślał ustępować komukolwiek.
— Nie wrócę na trybuny — oświadczył. — Przemówię do zebranych tu ludzi. — Spojrzał na pochłoniętego pracą spikera – okazało się, że jego głos potęgują skomplikowane urządzenia elektroniczne. Zwrócił się więc do niego bezpośrednio: — Bracie, pozwolisz mi skorzystać z tego instrumentu?
Spiker, skończywszy wymieniać składy drużyn, odruchowo przykrył dłonią mikrofon i odwrócił się do natręta.
— Przeszkadza mi pan — zganił go. — Jeśli pan stąd nie wyjdzie, poślę kogoś po ochronę.
Mesjasz zrozumiał, że od nikogo z obecnych pomocy nie otrzyma, więc wziął sprawy we własne ręce – przemówi głośno, a jego słowa mimo braku mikrofonu popłynęły wyraźnie ze wszystkich głośników:
— Ludu Boży, wysłuchaj mnie. — Donośny głos przetoczył się ponad trybunami, a gdy dotarł do uszu zebranych, wszechobecna wrzawa przycichła znacznie.
Obecni w loży komentatorskiej mężczyźni oderwali oczy od wyświetlaczy laptopów i w osłupieniu spojrzeli na intruza.
— Jak pan… — zaczął spiker, ale urwał, gdyż ponownie rozległ się głos Mesjasza:
— Błądzicie okrutnie, bracia i siostry. Błądzicie, ponieważ błąd jest wpisany w waszą naturę. Lecz ja przychodzę do was ze słowem Bożym, aby wskazać wam drogę prawdy. Wybierzcie cud, a ja wam unaocznię moc naszego Pana.
Ludzie początkowo patrzeli po sobie zdumionymi oczami, ale prędko uznali przemowę za żart organizatorów i zapanowała atmosfera wesołości. Postać Mesjasza pojawiła się na wielkich telebimach, co publiczność natychmiast skwitowała gromkimi oklaskami; ze wszystkich stron padały propozycje cudów, przy czym najczęściej dotyczyły wygranej gospodarzy. Spiker nie mógł pojąć, dlaczego nieznajomy przemawia bez żadnego nagłośnienia, więc również uznał to za wybieg swych pracodawców, i choć w głębi duszy wściekł się o niewtajemniczenie go w projekt, przemówił do mikrofonu z dobrze udawanym rozbawieniem:
— Tak jak słyszeliście, moi drodzy, możemy zażyczyć sobie dowolnego cudu; oczywiście nie dotyczy to fanów drużyny przyjezdnej…
— Dotyczy to wszystkich — przerwał mu Mesjasz.
— Tak, dotyczy to wszystkich — powtórzył, mocno rozdrażniony. — Ale to przewaga głosów zdecyduje, jakiego cudu będziemy świadkami. A więc kto jest za zwycięstwem AC Jentburg? — Zawtórowała mu ogromna wrzawa publiczności – ludzie krzyczeli, gwizdali, klaskali, ale nikt słów Mesjasza nie traktował poważnie. Zasmucony tym faktem posłannik Boży przemówił ponownie:
— Nie uczynię tego, bowiem nie zdobędę tym waszej wiary. Poproście o coś innego.
Spiker zaśmiał się sztucznie i zirytowany jego brakiem profesjonalizmu, oświadczył:
— Jeżeli zwykła wygrana naszej ukochanej drużyny nie przekona nas do wiary, to na pewno pomoże w tym zwycięstwo osiem do zera. Chyba że nasz cudotwórca woli zmienić płytę boiska w jezioro? — zapytał sarkastycznie.
— A więc niech tak będzie — oznajmił Mesjasz i zamknął oczy w głębokim skupieniu.
Kibice widzieli doskonale wszystkie jego ruchy na dużych telebimach, ale nagle ich spojrzenia zwróciły się na zieloną murawę, a usta zamilkły. Dokładnie po środku boiska wystrzelił wysoki słup wody, który w szybkim tempie zalewał wszystko wokół. Ludzie z pobliża murawy uciekali na trybuny, a poziom wody podnosił się drastycznie, sięgając już szczytów podłużnych banerów reklamowych. Wśród przerażonej publiczności rozległy się piski i krzyki. Zszokowany spiker starał się opanować sytuację:
— Uwaga, prosimy o spokój; nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Wszystko jest pod kontrolą organizatorów — oświadczył, choć sam własnym słowom nie dawał wiary. Zwrócił się ze złością do Mesjasza: — Co to ma znaczyć? Kto za tym wszystkim stoi?
— Nie rozumiem — odparł zdumiony. — Poprosiłeś przecież o jezioro, więc spełniłem twe życzenie.
Spiker spojrzał w równie przestraszone oczy zebranych w pomieszczeniu ludzi. Przełknął ślinę i oznajmił stanowczo:
— Nie wiem, o co tutaj chodzi, ale nie ruszysz się stąd na krok, rozumiesz? Poczekasz na policję i oni wszystko wyjaśnią. Jeśli faktycznie stoją za tym organizatorzy, to będą mieli duże kłopoty…
Mesjaszem wstrząsnął żal, jakiego nigdy jeszcze nie doznał; skrył twarz w otwartych dłoniach i zapytał rozpaczliwie:
— Dlaczego we mnie nie uwierzycie? Co mam uczynić, żeby was przekonać? Wykorzystałem już pięć cudów, a wy nadal nie akceptujecie mego posłannictwa. Co mam uczynić, żeby was nawrócić? — Mówił to tak poważnym i jednocześnie dramatycznym głosem, że wszyscy wkoło poczęli patrzeć na niego ze szczerym strachem.
— Nie wiem, o czym ty mówisz, człowieku, ale mnie nie omamisz — wymamrotał spiker. — Nie mam pojęcia, jak to zrobiłeś, ale jak dla mnie miało tu miejsce przestępstwo. Masz czekać na policję i przed nimi będziesz się tłumaczył.
Mesjasz spojrzał z żalem na ewakuujące się trybuny i pochylił głowę; po jego policzkach spłynęły dwie szkliste łzy, które zginęły ostatecznie w splotach jasnej brody. Odwrócił się i bez słowa ruszył do wyjścia. Ludzie obecni w loży próbowali go zatrzymać, ale ponieważ nikt nie odważył się na użycie siły, po chwili zupełnie zniknął im z oczu. Szukano go później przez długi czas, lecz przepadł jak kamień w wodę i nikt z pytanych nie był w sanie wskazać kierunku, w jakim się udał.

Pogrążony w transie, siedział na szczycie Mitre Peak i obserwował jak ognisty pomarańcz zachodzącego słońca zlewa się z niebieskim horyzontem Oceanu Indyjskiego. Wschód ciemnożółtej gwiazdy urzekał go z kolei na tanzańskiej sawannie, gdzie cały nieboskłon pogrążył się w malowniczej czerwieni. Mesjasz podziwiał uroki przyrody w wielu zakątkach Ziemi i jednocześnie płakał nad nieszczęsnym losem trwającej w zaślepieniu ludzkości. Przepraszał w modlitwie Boga za własną bezsilność i błagał gorąco o pomoc przy dotarciu do głuchych na naukę bliźnich. Gdy przechadzał się brzegiem Jeziora Nordenskjold, które majestatycznie otoczone górami, marszczyło się pod wpływem lekkich podmuchów wiatru, naszła go nieodparta pokusa, aby udać się na przeciwległy ląd. Zszedł więc kamienistym osuwiskiem do bladobłękitnej tafli i postawił na niej stopę; wzbudziło to ogromną sensację wśród licznej grupy turystów, która stała nieopodal. Natychmiast w ruch poszły aparaty i kamery, a Mesjasz, nie zwracając uwagi na nic innego poza pięknem przyrody, szedł powoli przed siebie, otoczony jedynie masą pomarszczonej wody. Wiedział, że wkrótce będzie musiał wypełnić swe posłannictwo i jego czas na tym cudownym świecie dobiegnie końca; wcale nie smuciło go jednak to, co dopiero miało nadejść, ale całym duchem dziękował za wszystko, co zostało mu dotąd dane, dzięki czemu odebrane nie mogło być nigdy.
Zanim postanowił wrócić do krainy, w której pojawił się po raz pierwszy, podróżował między kontynentami przez prawie trzy tygodnie. Zauważył z zaskoczeniem, że w miarę upływu czasu u spotykanych ludzi wzbudza coraz większe zainteresowanie – wielu, w szczególności młodych, zagadywało go z przejęciem w rodzimych językach i wspominało coś o popularności w Internecie. Dowiedział się, że posiada własny portal, na którym gromadzone są materiały związane z dokonywanymi przez niego cudami, a wiele osób z całego świata loguje się na koncie jego wyznawców. Choć nic z tego nie mógł zrozumieć, cieszyło go niezmiernie, iż ludzie otworzyli się w końcu na jego posłannictwo. Dodatkowo w Jentburgu jego popularność była tak duża, iż za każdym razem, gdy rozmawiał z kolejnym przechodniem, rósł wokół niego tłum zafascynowanych słuchaczy. Po dwóch dniach pobytu w mieście utworzyła się nawet grupka wiernych uczniów, która podążała za nim krok w krok. W grupie tej obecna była spotkana niegdyś rodzina, większość byłych pacjentów szpitala psychiatrycznego, a nawet sam dyrektor tegoż szpitala, który zapewniał gorliwie, że pod wpływem jego osoby odstawił alkohol i przestał zdradzać żonę. Mesjasza to wszystko niezmiernie radowało, ale nadal nie spełniało jego posłannictwa – musiał dotrzeć do wielu więcej ludzi niż tylko mieszkańców jednego miasta. Na szczęście w głowach jego uczniów zrodził się obiecujący pomysł:
— Powinieneś dokonać jakiegoś wielkiego cudu, który zarejestrują media. Wtedy każdy ci uwierzy — oznajmił niski brunet.
— Tak, to by na pewno pomogło — podtrzymała z entuzjazmem jego towarzyszka.
Mesjasz zmarszczył czoło i zapytał:
— Ale jakim cudem mogę ich sobie zjednać?
— Może jakimś na wzór Biblijnych? — zaproponował czarny mężczyzna. — Mojżesz sprawił, że Morze Czerwone rozstąpiło się przed wszystkimi Żydami – gdybyś zrobił coś podobnego, nikt by już nie wątpił w twoje słowa.
— Myślę, że mogę tak uczynić — zgodził się.
Rozmówca przyjął to z zadowoleniem.
— W takim razie musimy wszystko zorganizować. Jeśli kamery zarejestrują taki cud, będziesz na ustach całego świata. Wtedy każdy człowiek przyjmie twoje nauki.
Pomysł był bardzo dobry, więc natychmiast zabrano się za jego wykonanie. Ustalono czas i dokładne miejsce dokonania cudu, a informacja o tym błyskawicznie obiegła wszystkie kontynenty. Miało to być wydarzenie na miarę tysiąclecia, więc zainteresowanie przyjęło niezwykłe rozmiary – na umówionej plaży jeszcze kilka dni przed wyznaczonym terminem koczowały tysiące ludzi, a z każdą godziną ich liczba powiększała się znacznie. Pojawiło się wielu dziennikarzy z profesjonalnym sprzętem, aby poprowadzić transmisję na żywo do większości krajów. Gdy wreszcie na miejscu pojawił się Mesjasz, zebrane tłumy ogarnęła fala euforii – ludzie chcieli choć z daleka ujrzeć go na własne oczy lub posłuchać, co ma do powiedzenia. Nagłaśniano więc każdą jego przemowę, a zaraz przy brzegu morza wzniesiono wysokie rusztowanie, z którego, widoczny dla wszystkich, miał uczynić zapowiedziane zjawisko. Ludzie czekali na tę chwilę z niecierpliwością, i choć wielu do plotek o jego cudach podchodziło z niemałym dystansem, każdy czuł, że będzie świadkiem czegoś wyjątkowego. Wreszcie nadszedł moment, w którym zagadka miała się wyjaśnić, toteż wszystkie oczy skupiły się na morskich falach. Mesjasz stał na wysokim podeście twarzą do bezkresu wody i przez chwilę przyglądał się hałaśliwym śmigłowcom, które krążyły nad nim jak sępy nad dostrzeżoną padliną. W końcu rozpostarł szeroko ręce i zamknął oczy w głębokim skupieniu.
Naraz uderzające o plażę fale ustały na dużej szerokości, a woda jakby rozpychana ogromną siłą zamiast do przodu zaczęła przeć na boki; przez zgromadzone przy nadbrzeżu tłumy przetoczył się głośny pomruk zdumienia. Nawet ci, którzy bezgranicznie wierzyli w spełnienie zapowiedzi, na nadprzyrodzone zjawisko patrzyli w głębokim oszołomieniu. Wąwóz, który powstał w masach spienionej wody, pogłębiał się z każdą sekundą, aż w końcu odsłonił głęboką, piaszczystą dolinę ciągnącą po sam horyzont. Ogrom tego zapierał dech w piersi. Ludzie łapali się za głowy, padali na kolana i wznosili gorliwe modlitwy do Boga. Podniósł się ogromny lament, bowiem wielu nie mogło powstrzymać płaczu. Morze rozstąpiło się na ich oczach, jak i na oczach setek milionów zszokowanych widzów przed telewizorami. Mesjasz tym czynem w pełni udowodnił swe posłannictwo i nie było jednego człowieka, który nie uznałby go teraz za świętego. W końcu pozwolił wzburzonym wodom na powrót zalać głęboki korytarz, po czym na plaży wybuchło ogromne zamieszanie, ponieważ każdy chciał się zbliżyć do wielkiego cudotwórcy. Natężenie krzyków było tak duże, że pomyśleć by można, iż mogą usłyszeć je ludzie po drugiej stronie rozległego akwenu. Mimo wszystko przez całą tę wrzawę wyraźnie przebił się ryk wojskowych helikopterów, które w mgnieniu oka pojawiły się nad rozszalałym tłumem. Z megafonu rozbrzmiał dobrze wszystkim znany głos:
— Proszę zachować spokój! Mówi premier Finan Gronhold! Proszę zachować spokój! Za chwilę wkroczy armia, więc proszę zachować spokój!
Ostrzeżenia powtarzały się co chwilę, a na tyłach tłumów faktycznie pojawili się uzbrojeni żołnierze. Przerażeni ludzie wrzeszczeli, jakby zagrażało im niebezpieczeństwo, a wojskowi starali się uspokoić sytuację na tyle szybko, aby nie dopuścić do konieczności użycia ciężkiego sprzętu. Największe zamieszanie powstało wokół konstrukcji, na której stał Mesjasz, bowiem podchodziły tam do lądowania trzy dwuwirnikowe śmigłowce. Ludzie uciekali w popłochu na boki, ale ponieważ z każdej strony przejście zagradzał im tłum, tratowali się wzajemnie i panikowali, tracąc wszelką orientację. Dopiero gdy z ciemnozielonych Boeingów wysypały się na linkach dziesiątki komandosów, sytuacja została opanowana na tyle, aby imponujące maszyny mogły osiąść spokojnie na piachu.
Do Mesjasza podbiegła grupa uzbrojonych żołnierzy, aby odeskortować go do jednego z helikopterów.
— Musi pan pójść z nami! — zawołał jeden z nich, starając się przekrzyczeć hałas.
— Gdzie chcecie mnie zabrać? — zapytał spokojnie.
— Do bastionu w stolicy! — odkrzyknął. — Grozi panu niebezpieczeństwo ze strony tłumu, dlatego musimy pana stąd wydostać! Na miejscu spotka się pan z premierem!
Mesjasz pojął, że chodzi o ważną w kraju osobę, więc pozwolił poprowadzić się do statku powietrznego. Eskortujący go komandosi weszli za nim na pokład i wszystkie trzy maszyny uniosły się w powietrze, aby w krótkim czasie zniknąć za dachami wysokich domów.

W miejscu, do którego go przetransportowano, panowało niezwykłe ożywienie – wszyscy już wiedzieli, że jest on Mesjaszem, i w każdym skierowanym na niego spojrzeniu krył się podziw lub strach. Do dyspozycji otrzymał przestronny salon, zapełniony pięknymi obrazami, eleganckimi meblami i innymi przejawami rzadko spotykanego przepychu. Podano mu iście królewski posiłek, a obsługujący go ludzie co chwilę wyrażali gotowość do spełnienia każdego życzenia. Jednak nikt nie potrafił rozjaśnić mu przyczyny sprowadzenia do rządowego gmachu, a pytani o premiera, oznajmiali, że znajduje się obecnie na ważnej naradzie i przybędzie zaraz po jej zakończeniu. Czekał więc Mesjasz cierpliwie, a czas umilał sobie widokiem ruchliwej ulicy, która biegła przed zabytkowym bastionem i była doskonale widoczna przez wysokie, łukowate okna salonu.
Wreszcie, po niemal trzech godzinach oczekiwania, oznajmiono przybycie szefa rządu. Okazało się, że posiwiały mężczyzna o jastrzębim spojrzeniu nie jest sam, lecz w towarzystwie dwóch dumnych mężów – jeden nosił ciemnoniebieski mundur z wieloma odznaczeniami, a drugi krwistoczerwoną sutannę z białymi, koronkowymi elementami. Ten ostatni na widok Mesjasza przeżegnał się ruchem ręki na wzór krzyża i powitał go Bożym pozdrowieniem. Zaraz po tym wszyscy zasiedli przy pozłacanym stole. Jako pierwszy przemówił poważny premier:
— Z góry chciałem przeprosić, że tak długo kazaliśmy na siebie czekać, ale powstało niemałe zamieszanie, które wymagało natychmiastowej reakcji z naszej strony. Ludzie sądzą, że porwaliśmy pana wbrew woli i teraz więzimy, co jest oczywistym nonsensem. Przedstawiam panu ojca Nazareta, kardynała Kościoła rzymskokatolickiego. — Wskazał dłonią na mężczyznę o popielatych włosach i szerokiej szczęce, a ten pochylił uniżenie głowę. — Generał Henrikson natomiast zajmuje urząd naczelnego dowódcy sił zbrojnych. Ja nazywam się Finan Gronhold i aktualnie jestem prezesem rady ministrów.
— Jesteś władcą tej krainy? — zapytał spokojnie Mesjasz.
— Każdy z nas na swój sposób jest władcą — odrzekł. — Dlatego to właśnie na nas spoczywa rozwiązanie tej… delikatnej sprawy. A więc przechodząc do rzeczy, twierdzi pan, że jest posłannikiem Boga, w którego o zgrozo wcześniej nie wierzyłem?
— Skończyłbyś z tym Finanie — przerwał mu kardynał. — Ten cud był rozstrzygającym dowodem. Mesjasz nadszedł i nic nie powstrzyma Sądu Ostatecznego.
Premier spojrzał niepewnie na Mesjasza.
— Czy to prawda? — zapytał z obawą. — Bóg postanowił zniszczyć świat?
Mesjasz przyjął to ze zdumieniem.
— Zniszczyć? — powtórzył. — Dlaczego Stwórca miałby niszczyć własne dzieło? Kiedy wasz świat się skończy, będzie to naturalna kolei rzeczy; Bóg troszczy się wyłącznie o istnienie, a nie o jego koniec.
Choć mężczyźni niewiele z tego zrozumieli, premier z ulgą pokiwał głową.
— Więc nie ma się czego obawiać. Przyznam, że niezmiernie mnie to ucieszyło. Ale w takim razie co jest pańskim celem?
— Nawrócenie ludzkości — odparł. — Aby tego dokonać, otrzymałem prawo siedmiu cudów.
Oczy premiera zalśniły w porywie.
— To znaczy, że może pan jeszcze uczynić dowolny cud?
— Tak, pozostał mi jeszcze jeden — potwierdził. — I uczynię, co zechcecie, jeśli pomożecie mi nawrócić ludzkość na właściwą drogę.
Kardynał ożywił się.
— W takim razie niech cały świat nawróci się na chrześcijaństwo — zaproponował. — Przecież o to właśnie chodzi, prawda?
Mesjasz zmarszczył brwi.
— Dlaczego sądzisz, że sensem nawrócenia jest religia, którą wyznajesz? Przecież choć jesteś jej kapłanem, sam błądzisz nie mniej od pozostałych. To nie w bliskich ci wyobrażeniach Stwórcy leży Jego droga, ale w prawdziwej wierze przekutej na właściwe postępowanie.
Kardynał oburzył się i zaznaczył z wyciągniętymi przed siebie dłońmi:
— Przecież mówiłeś, że możesz dokonać wszystkiego. Dlaczego nie sprawisz, żeby po prostu…
— Dosyć, kardynale — przerwał mu szorstko generał o marsowej twarzy. — Twoje religijne ambicje nie mają dla nas praktycznego przekładu. Wiesz doskonale, że obecnie prowadzimy kilka wojen z pustynnymi krajami. Potrzebujemy silnej armii. Jeżeli zwyciężymy, to twoi heretycy ulegną nam cywilnie i ekonomicznie, a nie tylko religijnie. Potrzebujemy teraz ropy i nowych rynków zbytu – tylko to się liczy.
Mesjasz pokręcił w smutku głową.
— Wy ludzie zawsze popełniacie ten sam błąd: chcecie własne zasady siłą dyktować innym, a przecież Pan dał wam tak doskonały przykład – otrzymaliście wolną wolę i na wiele sposobów możecie grzeszyć wobec właściwej drogi. Nie zakuł was w kajdany, nie narzucił wam swej woli, a ja, Jego jedyny posłannik, mogę tylko błagać o nawrócenie i świecić wam dobrym przykładem. Z Jego łaski wyłącznie wasza łaska jest w stanie zmienić kierunek, w którym zmierza ten świat.
Odpowiedź Mesjasza wyprowadziła generała z równowagi.
— Myślisz, że możesz się o nas wypowiadać w ten sposób? Ty w ogóle nie rozumiesz naszego świata…
— Nie, to wy nie rozumiecie własnego świata i siebie nawzajem. Od zawsze pragniecie spokoju i bezpieczeństwa, a stale wszczynacie wojny, które je burzą najmocniej – czy nie nazwałbyś tego brakiem zrozumienia?
— Nie próbuj narzucać mi swojego sposobu myślenia! — wykrzyczał ze złością, ale prędko zainterweniował premier:
— Proszę o spokój, panie Henrikson. Nie jesteśmy tu po to, aby wdawać się w awantury. Jeśli możemy zażyczyć sobie jednego tylko cudu, musimy poważnie przemyśleć sprawę i skonsultować ją z parlamentem.
— W którym większość ma twoja partia — wtrącił kardynał. — Oczywistym jest, że decyzja i tak będzie należała do ciebie, premierze.
— Nie w tym rzecz — zaprzeczył ostro. — To jest zbyt ważna kwestia, żebyśmy mogli o niej decydować za plecami parlamentu. Musimy też bezwzględnie poinformować media; jak pan myśli, kardynale, jak wypadnę w oczach wyborców, jeśli to wszystko zataję?
— No tak, przecież o to w tym wszystkim chodzi — przemówił generał. — Nie możesz stracić cennych głosów, prawda? Więc znowu wykonasz coś pod publikę. A wszystko po to, żeby zdobyć kolejne cztery lata iluzorycznej władzy. Nienawidzę tego twojego populizmu.
— Ale dzięki temu populizmowi jesteś naczelnym dowódcą armii, Klaud. Więc bądź łaskaw nie oceniać moich posunięć — odwarknął.
Te przepychanki niewątpliwie zaostrzyłyby się, gdyby nie rozbrzmiał cichy głos Mesjasza:
— Dlaczego? — zapytał z opuszczoną głową, a obecni zwrócili na niego uwagę. — Co się z wami stało, że już nawet nie przyświeca wam wspólny cel? Gdzie się podziały wasze ideały i cnoty? Z jakiego powodu prosicie o wojnę zamiast o pokój? Dlaczego władca nie pragnie jedynie dobra swego ludu? Czy zmieniliście się aż tak bardzo?
Mężczyźni wysłuchiwali tego w dużym zakłopotaniu – na chwilę zapomnieli, z kim mają do czynienia, i dali się ponieść negatywnym emocjom.
— Przepraszam — przemówił w końcu premier. — Nie powinniśmy prowadzić rozmowy w ten sposób. Jak powiedziałem, decyzja zapadnie na nadzwyczajnym posiedzeniu parlamentu. Do tego czasu chciałbym, aby pozostał pan w bastionie; jest to dobrze strzeżony budynek i nikt tu nie będzie pana niepokoił. Jeszcze dzisiaj zwołam konferencję i wyjaśnię wszystko społeczeństwu. Czy zgadza się pan ze mną?
Mesjasz potwierdził nieznacznym kiwnięciem głowy, ale nie odezwał się już słowem. Gdy mężczyźni opuścili przestronny salon, wrócił do wysokiego okna i ze wzrokiem wbitym w błękit nieba rozmyślał nad wszystkim, co się do tej pory wydarzyło.

Zamiast w uczuciu spełnienia pogrążał się w coraz większym smutku. Informacja o ostatecznym cudzie i miejscu pobytu Mesjasza została ujawniona, toteż na ulicy, którą widział z okna, zebrały się rozkrzyczane tłumy. Jedni wołali o uzdrowienie, inni o pokój na świecie, jeszcze inni o zniknięcie głodu, a wszyscy swe postulaty wypisywali na trzymanych nad głowami transparentach. Mesjasz dostrzegł prośby o zatrzymanie globalnego ocieplenia, ratunek zagrożonych gatunków, rozum dla polityków, a nawet tak bezczelne, jak osobiste bogactwo czy nieśmiertelność, ale żadnej z nich nie myślał spełniać. Czekał na decyzję premiera, która przeciągała się w czasie ze względu na żywiołowe debaty, jakie w ostatnich dniach wstrząsnęły opinią publiczną. Ludzie, którzy w normalnych warunkach zgodnie uznaliby go za wariata, teraz z całą energią starali się o jego przychylność. W kraju ogłoszono stan wyjątkowy i przeprowadzano w pośpiechu mobilizację armii, ponieważ inne państwa również rościły sobie prawo do Mesjasza, grożąc wręcz atakiem zbrojnym. Ludzkość zamiast nawrócić się, pogrążała się powoli w nowym konflikcie, którego konsekwencje mogły okazać się tragiczne.
Mesjasz nie mógł tego wszystkiego znieść, ale ponieważ posiadał jeszcze iskierkę wiary w ludzkie opamiętanie, całym sercem pragnął doprowadzić to do końca. Niestety, ostatecznie jego nadzieje rozwiał sam premier, który szóstej nocy wkroczył zdyszany przez dębowe drzwi salonu i stanął przed nim, walcząc wciąż ze skrajnymi myślami. Swym zachowaniem zdradzał olbrzymie zdenerwowanie, a jego twarz była blada i nieruchoma niczym maska.
— Zdecydowałem — oznajmił drżącym z przejęcia głosem.
— Więc, jaki cud mam spełnić? — zapytał z niekrytą nadzieją.
— Chcę, abyś pozwolił mi rządzić całym światem — odrzekł i zawiesił nieruchomy wzrok na jego twarzy.
Mesjasz patrzył przez chwilę w przepełnione chorą ambicją oczy polityka i z całych sił powstrzymywał się od płaczu – ostatnie słowa reprezentanta ludzkości zawierały egoizm i żądzę jej tylko właściwe. Nie odpowiedział nic, tylko odwrócił się i ponownie spojrzał przez wysokie okno. Premier odchrząknął niepewnie i zapytał:
— Możesz to zrobić, prawda? — Jednak gdy Mesjasz skwitował to milczeniem, zamrugał nerwowo i tracąc resztki odwagi, gnębiony poczuciem winy, wyszedł na korytarz.
Mesjasz pozostał przy oknie i obserwował mnogie świetliki jarzące się w mroku nocy za sprawą koczujących przed bastionem ludzi. Niedaleko rozłożystego dębu wznieśli mu wysoki ołtarz, który był teraz najbardziej oświetlonym punktem; za każdym razem, gdy Mesjasz spojrzał w tamtą stronę, jego serce przeszywał ból: z całych sił starał się nauczyć ich bycia oddanym jednemu tylko Panu – Stwórcy wszystkiego, co widzialne i niewidzialne, a oni jak zwykle przyjęli to na swój wypaczony sposób. Doszedł do wniosku, że nie ma dla niego miejsca wśród tych istot, a w sercach tych istot najwyraźniej nie ma miejsca na prawdę. Gdy to sobie uświadomił i z ogromnym żalem przyznał się do porażki, padł na kolana i płacząc rzewnie, wzniósł ręce ku niebiosom.
— Panie, zawiodłem ciebie i twoje dzieci! — wykrzyczał rozpaczliwie.
W głowie jego niczym huk rozbrzmiał święty głos:
— Non, meus filie, id proderunt nostri.
Uspokoił się i wstał. Najchętniej podjąłby się ostatniej próby nawrócenia błądzących, ale jeśli sam Bóg uznał sprawę za przegraną, on również wyzbył się wszelkich złudzeń. Mógł tylko stać i patrzeć na tłumy, które przyszły do niego z samymi roszczeniami, zapominając przy tym, o ile bardziej istotna jest wdzięczność za rzeczy już otrzymane.

Mesjasz zniknął ze świata równie nagle, jak się w nim pojawił. Pozostał mu jeden niewykorzystany cud, którego nie oddał żadnemu człowiekowi, ale w ostatnich sekundach pobytu na Ziemi spożytkował na własne życzenie: sprawił, że ludzie po raz pierwszy w historii swych dziejów zrozumieli się nawzajem. Chrześcijanie zrozumieli muzułmanów, a muzułmanie zrozumieli chrześcijan; zapanował między nimi pokój oparty o wspólnego przecież Boga. Władza zrozumiała potrzeby ludu, a lud zrozumiał pobudki dążących do władzy; rozpoczęła się era wielkich przywódców, którzy obierani byli na podstawie cnót i idei, a nie z premedytacją wykreowanego wizerunku. Naród zrozumiał naród, jego prawa i obyczaje; już nigdy nie wybuchła wojna, w której bliźni zabijałby bliźniego. Człowiek zrozumiał człowieka, jego pragnienia, dążenia, jego krzywdę i wewnętrzne piękno; zapanowała powszechna sprawiedliwość, a kłamstwo i nieporozumienie na zawsze zniknęły z ludzkiego życia. To wszystko mogło nastąpić jedynie za sprawą wspaniałego cudu, ale zapytam Cię szczerze, mój bracie lub siostro, któż dzisiaj wierzy w cuda?
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Mesjasz - przez maciekbuk - 01-06-2012, 21:53
RE: Mesjasz - przez Hillwalker - 02-06-2012, 07:50
RE: Mesjasz - przez Changed - 08-06-2012, 12:07
RE: Mesjasz - przez haniel - 26-06-2012, 23:11
RE: Mesjasz - przez Hillwalker - 27-06-2012, 19:10
RE: Mesjasz - przez haniel - 27-06-2012, 19:46
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 30-06-2012, 20:38
RE: Mesjasz - przez Hillwalker - 08-07-2012, 12:53
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 08-07-2012, 16:13
RE: Mesjasz - przez Predator - 14-07-2012, 12:11
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 14-07-2012, 18:06
RE: Mesjasz - przez Predator - 15-07-2012, 14:08
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 15-07-2012, 14:40
RE: Mesjasz - przez shinobi - 18-07-2012, 18:13
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 18-07-2012, 18:50
RE: Mesjasz - przez Predator - 19-07-2012, 11:16
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 19-07-2012, 17:43
RE: Mesjasz - przez Mestari - 19-07-2012, 18:19
RE: Mesjasz - przez anarchist - 23-07-2012, 20:38
RE: Mesjasz - przez kapadocja - 26-07-2012, 10:54
RE: Mesjasz - przez Selina - 01-08-2012, 17:50
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 01-08-2012, 18:33
RE: Mesjasz - przez Selina - 01-08-2012, 18:49
RE: Mesjasz - przez Quirinnos - 01-08-2012, 21:22
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 02-08-2012, 05:37
RE: Mesjasz - przez Szaden - 06-09-2012, 12:03
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 06-09-2012, 16:03
RE: Mesjasz - przez Szaden - 07-09-2012, 02:18
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 07-09-2012, 15:37
Mesjasz cz2 - przez maciekbuk - 01-06-2012, 21:57
RE: Mesjasz cz2 - przez Hillwalker - 02-06-2012, 08:19
RE: Mesjasz cz2 - przez maciekbuk - 03-06-2012, 17:13

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości