12-12-2021, 00:21
Nieustannie, od wielu, wielu lat zakochana jestem w moim mieście.
Znam Kraków z lat 70. i 80. XX wieku, szary, z kwaśnymi deszczami z powodu zanieczyszczeń z huty im. Lenina (całe szczęście już byłej) oraz fabryki aluminium w pobliskiej Skawinie (też byłej). Kraków ujęty w kleszcze smogu i toksycznych objęć zafundowanym miastu, aby go ujarzmić, a przede wszystkim ukarać za powojenne nieposłuszeństwo wobec ówczesnej władzy. Przecież Nowa Huta miała to konserwatywne, intelektualne, uniwersyteckie miasto zniewolić. I co? Nie udało się. Nowa Huta nie zechciała zostać popisową, przodującą, komunistyczną dzielnicą i całe lata (nawet krwawo) wałczyła o swoją tożsamość.
Znam Kraków stanu wojennego: zaśnieżone, nienaturalnie puste, ponure ulice, na których żarzyły się „koksiaki” z ogrzewającymi się przy nich patrolami milicji i ZOMO. Pamiętam tę ciężką aurę, niczym złowrogą czapę nad jakby przycupniętym, ze wstrzymanym oddechem miastem.
Pamiętam radosne lata 90. z pojawiającymi się na Rynku ogródkami kawiarnianymi, fasadami kamienic, które odzyskiwały kolory i świetność…
Więc - jak mi nie kochać Krakowa?
Okazuję to w słowie i obrazie. Nie tylko Leszek Dlugosz, Grzegorz Turnau i Andrzej Sikorowski (mój kolega ze studiów) opiewali jego uroki. Ja także popełniłam kilka wierszy o krakowskich ulicach, np. Gołębiej, Pędzichów, czy Stradomskiej. A duży, składający się z kilkudziesięciu cykl obrazów „Powrót do miasta” w całości poświęciłam Krakowowi. Będąc kustoszem w Muzeum UJ Collegium Maius wśród wielu muzealnych wystaw, których byłam autorką, przygotowałam i pokazałam kilka wystaw poświeconych właśnie mojemu miastu, np. „Kraków w sepii i kolorze”, czy „Był kiedyś inny Rynek Krakowski”.
Nawet dzisiaj (wydawałoby się, że znając na wylot) ciągle, i stale na nowo, odkrywam jego piękno, pomimo wciskanego - tu i ówdzie - kiczu. Wystarczy zobaczyć co zrobiono z Kazimierzem (dawną dzielnicą żydowską). Oprócz uratowania i trafionej konserwacji, niestety, widzę i wyłażącą - jak nie przymierzając słoma z butów - prawie z każdej jego uliczki tandetę i komercję. Teraz „biorą się’ za inną dzielnicę, to jest Podgórze, a nie pamiętają, że w 1829 r. pomieszkiwał tam (przez tydzień) Fryderyk Chopin. Na istniejącym do dzisiaj budynku (dawny „Zajazd pod Czarnym Orłem” przy Rynku Pogórskim 13) nie ma nawet najmniejszej tablicy, informującej o tym fakcie. No i te nieszczęsne białe, niezgrabne landa w centrum, przygniatające swoją kiczowatością Rynek Główny - „cenną perłę w muszli Krakowa”. Taka kropla, która spowodowała moje zniesmaczenie i reakcję. I uważam, że mam pełne prawo do artykułowania swojego (krytycznego) spojrzenia na dzisiejsze oblicze podwawelskiego grodu.
Bardzo, Julio, dziękuję. Wprawdzie napisałam ten komentarz w innym miejscu, ale niech i tu pozostanie ślad mojego postrzegania - nie zawsze pozytywnych - zmian w mieście Kraka.
Serdecznie pozdrawiam
n
Znam Kraków z lat 70. i 80. XX wieku, szary, z kwaśnymi deszczami z powodu zanieczyszczeń z huty im. Lenina (całe szczęście już byłej) oraz fabryki aluminium w pobliskiej Skawinie (też byłej). Kraków ujęty w kleszcze smogu i toksycznych objęć zafundowanym miastu, aby go ujarzmić, a przede wszystkim ukarać za powojenne nieposłuszeństwo wobec ówczesnej władzy. Przecież Nowa Huta miała to konserwatywne, intelektualne, uniwersyteckie miasto zniewolić. I co? Nie udało się. Nowa Huta nie zechciała zostać popisową, przodującą, komunistyczną dzielnicą i całe lata (nawet krwawo) wałczyła o swoją tożsamość.
Znam Kraków stanu wojennego: zaśnieżone, nienaturalnie puste, ponure ulice, na których żarzyły się „koksiaki” z ogrzewającymi się przy nich patrolami milicji i ZOMO. Pamiętam tę ciężką aurę, niczym złowrogą czapę nad jakby przycupniętym, ze wstrzymanym oddechem miastem.
Pamiętam radosne lata 90. z pojawiającymi się na Rynku ogródkami kawiarnianymi, fasadami kamienic, które odzyskiwały kolory i świetność…
Więc - jak mi nie kochać Krakowa?
Okazuję to w słowie i obrazie. Nie tylko Leszek Dlugosz, Grzegorz Turnau i Andrzej Sikorowski (mój kolega ze studiów) opiewali jego uroki. Ja także popełniłam kilka wierszy o krakowskich ulicach, np. Gołębiej, Pędzichów, czy Stradomskiej. A duży, składający się z kilkudziesięciu cykl obrazów „Powrót do miasta” w całości poświęciłam Krakowowi. Będąc kustoszem w Muzeum UJ Collegium Maius wśród wielu muzealnych wystaw, których byłam autorką, przygotowałam i pokazałam kilka wystaw poświeconych właśnie mojemu miastu, np. „Kraków w sepii i kolorze”, czy „Był kiedyś inny Rynek Krakowski”.
Nawet dzisiaj (wydawałoby się, że znając na wylot) ciągle, i stale na nowo, odkrywam jego piękno, pomimo wciskanego - tu i ówdzie - kiczu. Wystarczy zobaczyć co zrobiono z Kazimierzem (dawną dzielnicą żydowską). Oprócz uratowania i trafionej konserwacji, niestety, widzę i wyłażącą - jak nie przymierzając słoma z butów - prawie z każdej jego uliczki tandetę i komercję. Teraz „biorą się’ za inną dzielnicę, to jest Podgórze, a nie pamiętają, że w 1829 r. pomieszkiwał tam (przez tydzień) Fryderyk Chopin. Na istniejącym do dzisiaj budynku (dawny „Zajazd pod Czarnym Orłem” przy Rynku Pogórskim 13) nie ma nawet najmniejszej tablicy, informującej o tym fakcie. No i te nieszczęsne białe, niezgrabne landa w centrum, przygniatające swoją kiczowatością Rynek Główny - „cenną perłę w muszli Krakowa”. Taka kropla, która spowodowała moje zniesmaczenie i reakcję. I uważam, że mam pełne prawo do artykułowania swojego (krytycznego) spojrzenia na dzisiejsze oblicze podwawelskiego grodu.
Bardzo, Julio, dziękuję. Wprawdzie napisałam ten komentarz w innym miejscu, ale niech i tu pozostanie ślad mojego postrzegania - nie zawsze pozytywnych - zmian w mieście Kraka.
Serdecznie pozdrawiam
n