10-12-2021, 10:21
To było wczoraj – kiedy nawet gołębie były smutne -
kiedy i ja obniżyłam wzloty, przeloty włóczęg
po podworcach i zaułkach mojego miasta.
Jak mam się zagubić, zamknąć pod powiekami
ich czar i klimat.
Jak przy sztalugach odkryć tajemnicę
miejsc odgrodzonych barierami, zatrzaśniętymi
na głucho bramami, domofonami…
Nic dziwnego, że nie tylko ja, ale niegdyś
hałaśliwie towarzyszące mi ptactwo
straciło kolor i posmutniało.
A dzisiaj
- kiedy na Rynku Głównym królują białe, pretensjonalne
landary, chcące zagłuszyć piękno koronkowych
mariackich wież, widzę, że sukiennickie maszkarony
zniesmaczone, zamiast przynależnego im języka włoskiego,
bezgłośnie używają kuchennej łaciny. Nawet wieszcz
Adam z wysokości pomnika szepnął; są dysonansem
w miejskim pejzażu -
tak bardzo zwykłej dorożki mi brakuje
pana Jana Kaczary, tego od Gałczyńskiego,
co wierszem rozmawiał, nie tylko ze swoim koniem
natchnionym i wiernym towarzyszem wypraw
po nocnym Krakowie,
a poeci upojeni wdziękami - również szmaragdowego absyntu -
uczyli się od niego najszczerszej, zaczarowanej poezji.
- Pan wolny, panie Janie?
- Żonaty, ale mogę odwieźć do chaty.
---
LuBe
osiem, dwanaście,
dwadzieścia dwadzieścia jeden
kiedy i ja obniżyłam wzloty, przeloty włóczęg
po podworcach i zaułkach mojego miasta.
Jak mam się zagubić, zamknąć pod powiekami
ich czar i klimat.
Jak przy sztalugach odkryć tajemnicę
miejsc odgrodzonych barierami, zatrzaśniętymi
na głucho bramami, domofonami…
Nic dziwnego, że nie tylko ja, ale niegdyś
hałaśliwie towarzyszące mi ptactwo
straciło kolor i posmutniało.
A dzisiaj
- kiedy na Rynku Głównym królują białe, pretensjonalne
landary, chcące zagłuszyć piękno koronkowych
mariackich wież, widzę, że sukiennickie maszkarony
zniesmaczone, zamiast przynależnego im języka włoskiego,
bezgłośnie używają kuchennej łaciny. Nawet wieszcz
Adam z wysokości pomnika szepnął; są dysonansem
w miejskim pejzażu -
tak bardzo zwykłej dorożki mi brakuje
pana Jana Kaczary, tego od Gałczyńskiego,
co wierszem rozmawiał, nie tylko ze swoim koniem
natchnionym i wiernym towarzyszem wypraw
po nocnym Krakowie,
a poeci upojeni wdziękami - również szmaragdowego absyntu -
uczyli się od niego najszczerszej, zaczarowanej poezji.
- Pan wolny, panie Janie?
- Żonaty, ale mogę odwieźć do chaty.
---
LuBe
osiem, dwanaście,
dwadzieścia dwadzieścia jeden