Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bernard dentysta.
#5
III
Zbliżała się kolejna noc. Poznań był co raz bliżej. Według starych map, przede mną znajdowało się jeszcze jedno małe miasteczko. Żerniki. Byłem zmęczony i ospały gdy w ciemnościach dotarłem do miejsca tej strasznej tragedii.


Samochód obity grubymi blachami leżał w rowie, a w jego boku ziajała wielka czarna dziura. Prawdopodobnie efekt uderzenia jakiegoś pocisku energetycznego. Metalowe pozostałości samochodu gdzie nastąpiło uderzenie były stopione. Przy wraku leżało kilka ciał. Dwaj mężczyźni, leżący kilka metrów od samochodu, byli rozszarpani pociskami sporego kalibru. Kobieta leżąca bezpośrednio przy wraku nie miała połowy ciała. Być może siedziała w miejscu uderzenia ładunku energetycznego bo jej istniejąca górna powoła była bardziej stopione niż nadpalone.
Kilkanaście metrów dalej, praktycznie na środku drogi, stał unieruchomiony wan. Jego przód nie istniał. Takie same efekty zniszczenia jak w osobówce. Dlatego pozostałości pasażerów, jeżeli takowi istnieli, były praktycznie nie do odnalezienia.
Żadnych śladów grabieży. Czysta przemoc. Nerwowo poprawiłem paski plecaka na ramionach gdy przez myśli przeszła burza strachu, którą ktoś kiedyś nazwał Kohortą.
Wtedy usłyszałem w oddali warkot silnika. Dźwięk zbliżał się od strony Września Dolnego.
Ktoś mnie śledzi? Pomyślałem zaniepokojony i bez namysłu wszedłem w las po prawej stronie drogi. Kucnąłem przy najbliższym drzewie. Przeładowana M30 odezwała się leniwie w ciemnościach.
Po kilku minutach, na miejscu tragedii, pojawił się mężczyzna. Jego czarny jednoślad był przystosowany do długich podróży po trudnym terenie, to było pewne. Grube opony osadzone na sporym zawieszeniu i blachy karoserii tego motocykla były stworzone tylko po to aby być wytrzymałą, wręcz niezniszczalną gwarancją przeżycia. Sam nieznajomy wyglądał przerażająco. Posiwiałe włosy opadające na twarz spod kolonialnego kapelusza oraz lenonki wzbogacały tylko szalony uśmiech jeźdźca, gdy ten z petem w gębie zszedł z motoru i zaczął oglądać scenę mordu, mrucząc coś po nosem.
Miał niebieskie jeansowe spodnie, skórzane wysokie buty z grubą podeszwą oraz tęgą, skórzaną i naszpikowaną blachami kurtkę motocyklisty. Przy lewym boku, dzięki włączonemu światłu drogowemu jego rumaka, dostrzegłem sporej wielkości, jak na broń tego typu, pistolet.
Gdy kucałem oparty o drzewo, w mojej głowie zrodziły się niebywałe pomysły. Jeden z nich podpowiadał mi abym zapytał się jego o ewentualną możliwość podwiezienia do Poznania. W końcu byłem dentystą, co mogło mi sie stać?

- Więc jesteś dentystą i idziesz do Poznania? - Jego ręka z dużą giwerą wycelowaną w moją stronę nawet nie drgnęła odkąd wyszedłem zza ukrycia. Nieznajomy miał gruby i ochrypły głos. Praktycznie w ogóle nie brał peta do dłoni, aby strzepać resztki spalonego tytoniu. Wszystko jakby samo spadało, nawet nie brudząc jego czarnej jak noc kurtki...
- Tak. Zgadza się. Jeżeli mi nie wierzysz mogę Ci pokazać sprzęt medyczny. - Odpowiedziałem spokojnie plując sobie w myślach, w twarz, że wyszedłem z podniesionymi rękoma do góry i przewieszoną przez plecy M30'stką. To było cholernie głupie.
- Dobra, rzuć mi plecak pod nogi i żadnych sztuczek. Nie chcesz chyba abym zrobił Ci na klacie dodatkowy otwór odbytniczy. Co nie, Bern?
- Rozumiem aluzje. Łap.
Plecak upadł pod jego nogami. Bies, bo tak się przedstawił kilka chwil wcześniej, spokojnym ruchem, nie spuszczając mnie z celownika, otworzył plecak drugą ręka i przejrzał zawartość. Widać było, że nie zamierzał być dokładny. Gdy znalazł zestaw do wiercenia w zębach uśmiechnął się tylko, ukazując w miarę zadbany otwór gębowy i opuścił broń.

Noc była jeszcze ciemniejsze gdy razem z moim nowym towarzyszem oglądaliśmy dokładniej miejsce masakry.
- Bies. Jak myślisz, kto to zrobił? Kohorta? - Zapytałem się z czystej ciekawości próbując otworzyć tył wana.
- Nie. To nie była Kohorta. Znaczy się nie elita. Pewnie najemnicy tych gnoi. Elita nie zajmuje się takimi bzdurami.
Gdy w końcu udało mi się odblokować zaciętą klamkę w drzwiach, zobaczyłem kilkanaście plastikowych krat z warzywami oraz grzybami piwnicznymi. To ten rodzaj grzyba hodowanego pod ziemią. Bardzo często spotykana odmiana razem z mchem jadalnym hodowanym na tej samej zasadzie.
- To chyba był transport żywność do Poznania. Myślisz, że został zaatakowany specjalnie?
Głos Biesa stał się lodowaty gdy kucał kilkanaście metrów od miejsca kaźni i dłubał w resztkach asfaltu. - Nie wiem. Ale za to wiem jedno, agresorami byli obcy i na pewno niedaleko maja swój przyczółek.
Wyprostowałem sie i spojrzałem w jego kierunku. Teraz dopiero doszło do mnie, że nie wiem czym zajmuje się mój nowy kompan. W światłach motocykla widziałem jak kucał dalej w tym samym miejscu, podnosił coś na palcach dłoni, wąchał. On wiedział, że ja jestem dentystą ale Ja nie miałem zielonego pojęcia kim ON jest.
- Dobra, to co robimy?- Tylko te pytanie przeszło mi przez gardło. Inne ugrzęzły w połowie drogi.
Bies wstał i spojrzał się w kierunku Poznania.
- Jak to co Bern. Jedziemy do Miasta. -
Gdy wypowiadał ostatnie słowa, stojąc odwrócony plecami do mnie, miałem wrażenie, że się bardzo szeroko uśmiechał.

IV
Droga do poznania, na sprzęcie Biesa, nie trwała długo. Prawdę mówiąc, nad ranem byliśmy już w granicach gruzów nowego miasta. Mój organizm domagał się snu, a żołądek wołał o jedzenie. Zatrzymaliśmy się w małym budynku. Kiedyś mogła to być filia jakiegoś banku, czy większej firmy.


- Słuchaj. Muszę dostać się do starego miasta. Mam tam znajomego do którego muszę zanieść kilka wierteł dentystycznych. Więc jeżeli nie jest Ci to po drodze, to chce Tobie bardzo podziękować za pomoc w dotarciu tutaj. - Zagadałem gdy siedzieliśmy w sporym pomieszczeniu na tyłach budynku i konsumowaliśmy zawartość kilku puszek które znaleźliśmy w nocy, na miejscu masakry.
- Nie ma sprawy Doktorku. To żaden problem kiedy wiesz, że człowiek któremu pomagasz nie strzeli Ci w plecy. - zaśmiał się krótko.
Spojrzałem się na Biesa i zaryzykowałem. Te kilka godzin wspólnej podróży trochę nas do siebie zbliżyło. Wystarczająco aby spróbować zadać pytanie o jego zawód. Przynajmniej tak pomyślałem.
- Słuchaj, a czym Ty się w ogóle zajmujesz? -
Lekki podmuch wiatru przeleciał przez pomieszczenie, podnosząc stare kolorowe ulotki informujące o zniżkach i nowych możliwościach promocyjnych.
- Jestem, a raczej byłem kiedyś inżynierem budowlanym. -
- A teraz? Bo patrząc na Ciebie odnosi się inne wrażenie niż to, że jesteś inżynierem... -
- Teraz poluje.
Wzrok Biesa wbił się w dno puszki po mięsie. Zacząłem mieć wrażenie, że rozmowa schodzi na bardzo grząski grunt.
- Polujesz? Na kogo?
Z końcówką mojego pytania oczy inżyniera podniosły się wprost na mnie. I jedynie co w nich zauważyłem to szaleństwo. Szaleństwo albo zemstę. Odpowiedział powoli i wyraźnie. Powiedział tak, abym do końca życia te słowa zapamiętał.
- Na Obcych... .
Na obcych?! Powtórzyłem jego słowa w myślach. Byłem pod wrażeniem, zwłaszcza gdy teraz przypomniałem sobie kilka historii o ludziach, którzy założyli nieformalną organizację nie posiadającą żadnej siedziby ani zarządu. Organizację wolnych ludzi, tropiących i zabijających przybyszów z innych planet, którzy okażą się współpracownikami Kohorty. Mówiąc krótko. Tropią i mordują wszystkich najemnych żołnierzy Kohorty. Włączając w to samą elitę.
- Jesteś Łowcą Obcych?
Byłem w szoku. Bo spotkanie jednego z nich, graniczyło z cudem w dzisiejszych czasach.
- Tak.
W ciągu kilku sekund w oczach Biesa zgasło szaleństwo, a jeżeli była to zemsta, teraz została zasłonięta przez szczery i wesoły uśmiech człowieka który ma chwilę wolnego między kolejnymi godzinami ciężkiej pracy.
- Mogłem się tego domyśleć. Przecież żaden inny człowiek nie mógłbym ustalić tak szybko kto stał za atakiem na tych biednych ludzi. Nie mówiąc już o stwierdzeniu z taką pewnością, że napastnicy mają niedaleko swoją siedzibę.
Bies wciąż się uśmiechał. Teraz zataczał widelcem okręgi w puszce, poszukując resztek. Ale i to nie trwało to długo.
- To prawda. Tak samo łatwo jest stwierdzić, że i Ty nie jesteś do końca tym za kogo się uważasz. Co Bern?
Widelec zatrzymał się w połowie trzeciego okrążenia w puszce, gdy jego właściciel kolejny raz spojrzał mi w oczy. Byłem w szoku. Czym się zdradziłem?
- Ale o czym Ty mówisz Bies?
Zaśmiałem się odpowiadając. Niestety tym razem można było wyczuć, że był to nerwowy śmiech. Inżynier bez problemu to wyłapał. Teraz był pewien, że coś jest na rzeczy.
- Więc Bern? Jak to jest z tym dentystą?
Chyba tym razem musiałem powiedzieć prawdę... .
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Bernard dentysta. cz.I - przez Żubr - 02-09-2014, 17:03
RE: Bernard dentysta. cz.I - przez miriad - 02-09-2014, 19:37
RE: Bernard dentysta. cz.I - przez Gorgiasz - 03-09-2014, 06:58
RE: Bernard dentysta. cz.I - przez Żubr - 04-09-2014, 21:18
RE: Bernard dentysta. - przez Żubr - 02-03-2015, 17:08
RE: Bernard dentysta. - przez gorzkiblotnica - 02-03-2015, 23:32
RE: Bernard dentysta. - przez Żubr - 03-03-2015, 16:28
RE: Bernard dentysta. - przez Żubr - 24-08-2015, 22:09
RE: Bernard dentysta. - przez gorzkiblotnica - 26-08-2015, 20:50
RE: Bernard dentysta. - przez Żubr - 21-10-2015, 22:10
RE: Bernard dentysta. - przez Żubr - 04-02-2016, 21:07
RE: Bernard dentysta. - przez gorzkiblotnica - 04-02-2016, 22:18
RE: Bernard dentysta. - przez Żubr - 07-02-2016, 10:09
RE: Bernard dentysta. - przez gorzkiblotnica - 09-02-2016, 22:27
RE: Bernard dentysta. - przez Żubr - 10-02-2016, 16:41
Bernard Dentysta cz.II - przez Żubr - 27-12-2014, 15:15

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości