Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mesjasz
#1
Bóg Wszechmogący zawsze dba o swe owieczki, dlatego co jeden cykl li, ludzkie tysiąc lat, zsyła między zbłąkane dusze pasterza, który wskazać im winien właściwy kierunek na nieprzeniknionej drodze życia. Choć Mesjasz ten należy do świata wiecznego, w momencie zejścia między śmiertelnych staje się ich człowieczeństwu podobny. Jednak w przeciwieństwie do zakutych w kajdany żywota ludzi ogranicza go jedno zaledwie prawo: prawo siedmiu cudów. Otóż przy każdym zniebozstąpieniu otrzymuje moc uczynienia siedmiu zjawisk, dzięki którym dusze niepokorne uwierzą w jego święte posłannictwo. Siedem cudów – tyle musi wystarczyć, aby dzieci Boże nawróciły się na drogę swego Ojca.

W tym tysiącleciu między brzozami się pojawił, w pięknym gaju, niedaleko głośnej szosy, po której pochłonięte życiem istoty pędziły ku swym nieistotnym celom. Pierwszym, co usłyszał, był szum liści i cichy świergot ptaków – pokochał to natychmiast. Pierwszym, co zobaczył, był błękit nieba ponad strzechą zielonych liści – pokochał go natychmiast. Jednak wiedział, że nie jest to miejsce przeznaczone dla niego, nie było w nim bowiem choćby jednego człowieka. Spojrzał po sobie i przejechał dłońmi po białym materiale luźnej szaty, która okalała jego silne ciało. Włosy i broda jego niczym płomień świecy mieniły się ognistożółtą barwą, zaś skrywające głębię równą oceanom oczy przyjmowały lazur ich tylko wodom przybrzeżnym podobny. Człowiekiem był, lecz jakże boskim w swej harmonijnej fizjonomii.
Nie wiedział, dokąd pójść, więc wybrał kierunek gwiazdy polarnej. Szedł wolno między wysokimi pniami, a do uszu jego coraz wyraźniej płynął nierównomierny szum. „Dziwny nurt tej rzeki” – pomyślał, lecz gdy dotarł do skraju drzew, zdziwił się niezmiernie: szeroki pas ziemi w dwie przeciwstawne strony z dużą prędkością przemierzały różnobarwne wehikuły. Stanął tuż przy ciemnym asfalcie, aby nie zderzyć się przypadkiem z którymś z blaszanych tworów, i z ogromną fascynacją obserwował zastany pośpiech. Mknący zaś w swych kosztownych autach ludzie z zaskoczeniem spostrzegali wariata w białej szacie, który sterczał w połowie krajowej autostrady i najwyraźniej chciał rzucić się pod którąś z pędzących maszyn. Gdy jego postać śmignęła im przed przednią szybą, zastanawiali się z politowaniem, ilu to dziwaków można spotkać w świecie i jak dobrze w życiu się stało, że im podobne szaleństwa do głowy nigdy nie przyszły.
Mesjasz stał tak jeszcze kilkadziesiąt minut, aż postanowił ruszyć w dalszą drogę. Nie wiedział, skąd ci wszyscy ludzie wyjechali i dokąd zmierzają, lecz jako że pędzili w obu możliwych kierunkach, oba te kierunki musiały prowadzić do ich siedlisk. Postanowił pójść zgodnie z ruchem najbliżej jadących maszyn i zwrócił się w prawo. Maszerował długo, ale słusznie, ponieważ co jakiś czas białe napisy na dużych blachach oznajmiały bliskość miasta Jentburg. W trakcie drogi cieszył się widokiem czystego nieba, delikatnymi podmuchami muskającego skórę wiatru i piękną przyrodą kwitnącą poza asfaltową jezdnią. W końcu zza horyzontu wyłoniło się skupisko wieżowców, gdzie okiem sięgnąć otoczonych mnóstwem rozmaitych zabudowań.

Przemierzywszy wiele przecznic miejskich, ujrzawszy wiele budowli i placów, dotarł wreszcie do ścisłego centrum, gdzie wysokość smukłych biurowców zapierała dech w piersi. Jakkolwiek okazale ludzie budowali w tych czasach, niestety, wyniki ich pracy nie odznaczały się takim wyrafinowaniem i ozdobnością jak kiedyś. Ponadto nie były to pałace królów czy świątynie Boga Jedynego, do których wcześniej przykładali najwięcej starań, ale proste, szklane bloki, których przeznaczenie nie było do końca jasne.
Mesjasz wszedł na obszerny, brukowany deptak, w wielu miejscach urozmaicony jasnobrązowymi ławeczkami oraz pojedynczymi drzewkami. Ze wszystkich stron w oczy rzucały się krzykliwe witraże, a każdy z nich starał się usilnie zwrócić na siebie uwagę. W tym momencie jednak to nie szyby sklepowe przyciągały powszechne zainteresowanie, ale człowiek w białej szacie, który boso kroczył zatłoczoną ulicą i nie okazywał najmniejszego zażenowania swym komicznym strojem. Mijający go ludzie spoglądali na niego ze skrzywionymi lub rozbawionymi minami, a on im wszystkim odpowiadał życzliwym uśmiechem. Kilkukrotnie ktoś zapytał, czy gra jakieś przedstawienie, a zabawna szata jest jego kostiumem, ale on za każdym razem grzecznie zaprzeczał i podkreślał, że jest zesłanym przez Boga Mesjaszem, co w najlepszym wypadku przechodniów wprawiało w dobry humor. W końcu uznał, że już wystarczająco napatrzył się na przedstawicieli tego tysiąclecia i postanowił odnaleźć ich władcę. Jednak nikt z pytanych nie był w stanie mu pomóc – jedni kręcili głową, robiąc przy tym zdumione oczy, inni najzwyczajniej ignorowali go i szli we własnym, sobie tylko znanym kierunku. Dopiero gdy dotarł do wąskiej uliczki, zastawionej ciemnozielonymi kontenerami na śmieci, zdołał podtrzymać rozmowę z grzebiącym w nich człowiekiem:
— Witam cię, mój bracie. Czy mogę o coś zapytać?
Mężczyzna wynurzył się ze śmietnika i spojrzał na dziwnego gościa, który uśmiechał się tak, jakby ten mu obiecał złote góry. Pomacał się po niedbałym zaroście i odparł zachrypniętym głosem:
— Wal, blondasku. Pytać zawsze można.
Mesjasz ukłonił się z wdzięcznością i zadał chyba najbardziej nieoczekiwane pytanie:
— Kto jest twoim władcą?
Mężczyzna skrzywił się i wydał jeden tylko dźwięk:
— Hę?
Mesjasz zrozumiał niejasność swego pytania i sprecyzował:
— Mam na myśli tego, który włada tą krainą. Faraon, cesarz, król – czyli twój władca.
— Nie wiem, o co ci się rozchodzi, ale widzę, że jesteś trochę stuknięty. Ale jak chcesz, żeby stary Hermes ci odpowiedział, to się nie zawiedziesz – nie ma już żadnego króla czy tam faraona, bo teraz rządzą politycy.
— Politycy? — zdziwił się. — A cóż to, jakaś nowa klasa?
— A gdzie tam — skwitował. — Klasy to oni żadnej nie mają. Ot zwykła banda na władzę łasa.
Mesjasz nic nie mógł z tego zrozumieć, więc zapytał ze zmarszczonym czołem:
— Czy to jacyś uczeni? Mędrcy tego narodu?
Odpowiedział mu suchy rechot.
— Zabawnyś, przyjacielu — stwierdził ze szczerbatym uśmiechem. — Oni są tak uczeni jak ja bogaty, i tyle ci powiem. Wiedzą jedynie szubrawcy, jak pieniądze od człowieka wyciągnąć.
— Kimże więc oni są? Jak ich odnajdę?
— Jak chcesz ich odnaleźć, to jedź do parlamentu w stolicy. Ale kim są, to ci nie powiem, bo i sam tak naprawdę tego nie wiem. I wydaję mnie się, że prócz ich samych nikt tego dobrze nie wie.
Im więcej Mesjasz dowiadywał się od tego człowieka, tym mocniej się jego słowom dziwił.
— Nie znacie własnych władców? W takim razie jak doszli do rządów i dlaczego się przy nich utrzymują?
— Dzięki kłamstwom i przekrętom do władzy doszli. Oszukują naród jak się patrzy — odrzekł ze szczerym zbulwersowaniem. — Nie ma człowieka, co by później na nich nie klął.
— Czemu więc nie obalicie złej władzy i nie obierzecie nowej, cnotliwej?
— A bo teraz mamy czasy demokracji i wszystko robi się demokratycznie. Nie można ich tak zwyczajnie wyrzucić. Ale za parę lat będą wybory; pewno rządy znowu zdobędą tacy sami, ale przynajmniej ludziska w głosowaniu się wyżyją. Jak tak o tym pomyślę, to może i przydałby się jakiś król – takiego skróciłoby się o głowę i następny już by nie był taki odważny. Widzisz, niepotrzebnie się przez ciebie zdenerwowałem. Po co w ogóle pytasz o takie rzeczy?
Nieznajomy wytłumaczył z ukłonem:
— Ponieważ jestem Mesjaszem Boga i muszę błagać twego władcę, aby nawrócił lud na właściwą drogę.
Mężczyzna patrzył na niego ze szczerą kpiną i uświadomiwszy sobie, że on wcale z tym „Mesjaszem” nie żartuje, wybuchnął rubasznym śmiechem. Jedną ręką trzymając się za brzuch, a drugą przecierając łzy, zapytał:
— Poważnie? Jesteś od Boga? To może poprosisz go o jakiś cud dla mnie?
— Właściwie, to mam prawo do siedmiu cudów — odrzekł szczerze.
Mężczyzna wyprostował się i po wzięciu głębszego oddechu przemówił:
— Ta? To w takim razie spraw, żebym już nigdy nie był biedny.
Mesjasz patrzył na niego przez chwilę, aż odparł, kręcąc głową:
— Nie jestem w stanie tego dokonać.
— Nie? — zdziwił się ze skrzywioną miną. — To jaki z ciebie Mesjasz? — Zaśmiał się ponownie.
— Nie mogę tego zrobić, ponieważ ty nie jesteś biedny.
Mężczyzna spoważniał i teraz już całkowicie pogubiony, zapytał:
— Jak to?
Mesjasz wskazał na niego dłonią.
— Widzę, że masz na sobie ciepłe i niepostrzępione odzienie. Jesteś zdrowy i nie głodujesz. Po zapachu wnioskuję, że wczoraj bawiłeś się przy alkoholu. Czujesz się biedny, ponieważ pragniesz więcej, ale to wcale nie oznacza, że jesteś biedny.
Mężczyzna patrzył na niego zmrużonymi oczami; choć w głębi duszy skłonny był przyznać mu rację, w żadnym wypadku nie wypowiedziałby tego na głos.
— Zbyt to pokrętne, jak dla mnie. Jesteś jakimś filozofem, czy co? Tacy to potrafią tylko gadać wyniośle i dupę zawracać…
— Bo czynienie spoczywa na tych, do których swe słowa kierują — przerwał mu uprzejmie.
— Hej, może zamiast się wymądrzać, zajmiesz się tym swoim władcą? Ja znam tylko tych, co rządzą ulicą.
— Więc kto rządzi ulicą? — zapytał bez cienia urazy wobec mniej przyjaznego tonu.
— Wirsten ze swoją bandą — odparł odruchowo.
— A gdzie ten człowiek przebywa? — zapytał, wyraźnie zaintrygowany.
— Jest właścicielem klubu „Nigdy Dziewica”, jakieś cztery przecznice stąd. — Wskazał palcem kierunek, ani przez chwilę nie dając wiary, że dziwny przybłęda z tej informacji skorzysta. — Gdybym miał jakiś grosz, sam bym poszedł się tam zabawić… — Urwał, gdy Mesjasz obiema dłońmi uścisnął jego prawicę i powiedział z wdzięcznością:
— Dziękuję ci, stary Hermesie. Oby twoje czyny w życiu przyniosły dużo dobrego tobie samemu, jak i otaczającym cię ludziom. — Po tych oryginalnych życzeniach odwrócił się i ruszył w brukowany deptak.
Hermes pozostał w miejscu i jeszcze długo główkował nad tym, czy ten człowiek naprawdę był tak nienormalny, czy po prostu stroił sobie żarty.

Niedługo mu zajęło dotarcie do wspomnianego przez żebraka klubu. Chociaż nie zapadła jeszcze noc i życie przybytku dopiero się rozkręcało, ujrzał wiele wzbudzających rozpacz rzeczy. Przykładowo nie potrafił zrozumieć, dlaczego mężczyzna w skórzanej kurtce podli się pijaństwem i nieczuły na upokorzenie leży w błocie, gdzie porzucili go dwaj ochroniarze lokalu. Współczucie wywołał w nim również widok prostytutek, których upadłe życia odcisnęły piętno zarówno w spojrzeniu, jak i zachowaniu. Szybko stał się obiektem zainteresowania z ich strony, chociaż zamiast pieniędzy domagały się ze śmiechem, aby podwinął „tę fikuśną szatę”, jak to formułowały. Gdy spróbował im wyjaśnić, że powinny się zmienić, ponieważ hańbiąc swe ciała, kalają również duszę, odpłaciły mu agresywnymi wyzwiskami i mściwym rechotem. Odszedł więc od nich i w poszukiwaniu informacji zbliżył się do grupki młodych ludzi, którzy stali na uboczu, przy siatce ogradzającej klubowy parking. Zauważyli go z daleka i przywitali z szyderczymi uśmiechami na twarzach.
— Czego chcesz, dziwaku? — zapytał jeden.
— Może jest jakimś zboczeńcem i lubi dostawać po pysku w takich śmiesznych ciuszkach? — wtrącił inny.
Mesjasz ukłonił się i zaprzeczył:
— Nie, nie jestem zboczeńcem. Ale chciałem dowiedzieć się, gdzie mogę odnaleźć osobę, która tu rządzi. Pomożecie mi, bracia?
Młodzieniec przyjął to z rozdziawionymi w zdumieniu ustami, a jeden z jego kompanów stwierdził ze śmiechem:
— Jednak wariat. Kim ty w ogóle jesteś? — zwrócił się do niego.
— Mesjaszem Boga — przedstawił się, czemu zawtórował gromki wybuch śmiechu.
Dużo czasu minęło, zanim zginający się w pół i płaczący ze śmiechu młodzieńcy uspokoili się na tyle, aby można było do nich przemówić ponownie. Gdy to nastąpiło, zapytał:
— Nie wierzycie mi?
— Jesteś idiotą? — zapytał jeden z nich, oddychając głęboko po męczącym śmiechu. — Uwierzę ci w to, jak sprawisz, że z nieba spadnie deszcz pieniędzy — zakpił.
— Jeśli tak mówisz, spróbuję zdobyć twoją wiarę. — Rozłożył szeroko ręce i przymknął oczy w głębokim skupieniu.
Młodzieńcy na ten widok pogrążyli się w kolejnym napadzie śmiechu, jednak ucichli jak pod wpływem komendy, kiedy rozległy się masowe odgłosy uderzających o ziemię monet. Różne nominały obijały się z głośnym hukiem o dachy samochodów, co włączyło kilka alarmów; hałas dodatkowo potęgowały dobiegające spod lokalu piski. Prześmiewcy stali początkowo jak wryci, nie wierząc własnym oczom, a na sprawcę zamieszania patrzyli z niekrytym przerażeniem. Wreszcie jeden z nich rzucił się do panicznej ucieczki, a za jego przykładem poszła reszta. Mesjasz pozostał w miejscu i ze smutkiem obserwował oddalające się sylwetki; był mocno zawiedziony, że jego starania nie przyniosły zamierzonego rezultatu.
Z klubu wyległ tłum zaalarmowanych histerycznymi krzykami ludzi i podniosła się głośna wrzawa. Gdy nad głowami zebranych pojawiły się wolniej spadające banknoty, rozpoczęła się chaotyczna bitwa: rozległy się straszliwe wrzaski, ludzie niby zwierzęta rzucili się drapieżnie na pieniądze, wyrywali je sobie nawzajem, skakali po leżących, a ich oczy świeciły prawdziwym zatraceniem. Mesjasz, patrząc na to wszystko, uczuł ogromny smutek; widok najgorszych instynktów człowieczych wzbudził w nim wstręt, którego w prawdzie mocno się wstydził. Odwrócił się od zamieszania i starając się nie myśleć, że sam je nieopacznie spowodował, ruszył z opuszczoną głową w kierunku centrum.

Kiedy pogrążony w smutku siedział na schodach do mieszkalnego bloku, a świat wokół niego szarzał wraz z zachodem słońca, zagadnęła go tęga kobieta z torbami pełnymi zakupów w ramionach:
— Przepraszam, czy wszystko z panem w porządku?
Podniósł wzrok na jej sympatyczną twarz i przegoniwszy ponure myśli, uśmiechnął się szeroko.
— Oczywiście, wszystko ze mną w porządku. Dziękuję za troskę, siostro.
Kobieta spojrzała na jego bose stopy i zapytała delikatnie:
— Nie ma pan, dokąd pójść?
Zaprzeczył ruchem dłoni i uspokoił:
— Mogę iść wszędzie, droga siostro. Cały świat stoi przede mną otworem.
Jej to jednak nie przekonało i ze współczuciem pokręciła głową. Wahała się przez długi czas, ale w końcu zapytała:
— Jest pan głodny? Może zje pan u nas posiłek?
Poruszył się, mile zaskoczony tym nieoczekiwanym zaproszeniem.
— Proponujesz mi wieczerzę? — Gdy kiwnęła głową, uraczył ją promiennym uśmiechem. — W takim razie nie mogę odmówić.
— Więc zapraszam do siebie. Mieszkam na trzecim piętrze. — Wskazała na drzwi, do których przejście zagradzał, i weszła na pierwszy stopień schodów. On podniósł się natychmiast i odebrał od niej dwie papierowe torby, aby mogła swobodnie przekręcić klucz w zamku.
Z ogromnym zainteresowaniem przyglądał się prostemu wnętrzu mieszkania, do którego weszli. Ściany przedpokoju pokrywała jasna boazeria, a na niskich szafkach stało mnóstwo kolorowych figurek. Później okazało się, że porcelanowe posążki, szklane dzbanuszki i drewniane ikony stanowią tam wiodący element wystroju. Gdy weszli do obszernego salonu z rozłożystym żyrandolem pod sufitem oraz ciemnym dywanem na podłodze, z sofy skierowanej na włączony telewizor wstał mocno wyłysiały mężczyzna, i choć nieoczekiwana wizyta zaskoczyła go do głębi, ani na moment nie pozwolił sobie na jakąkolwiek nieuprzejmość.
— Pan zje z nami kolację — wyjaśniła żona, a Mesjasz uścisnął kościstą dłoń gospodarza.
— Jestem niezwykle wdzięczny za okazaną dobroć — oznajmił z uśmiechem.
— To nic takiego — wyjąknął skromnie mężczyzna.
Przed pójściem do kuchni gospodyni wskazała na sofę i zaproponowała:
— Proszę spocząć, kolacja będzie gotowa za niecałe dwadzieścia minut.
Mesjasz ukłonił się i skorzystał z zaproszenia. Szczupły gospodarz usiadł obok niego i wspólnie wbili spojrzenia w ekran telewizora. Po kilku minutach wiadomości, w których mówiono o toczonej wojnie, zabójstwie małej dziewczynki oraz korupcji odkrytej na najwyższych szczeblach ministerstwa sprawiedliwości, przyszła pora na mniej drastyczne informacje i prezenterka oznajmiła:
— A teraz o niezwykłym zjawisku, jakie według wielu świadków miało miejsce w pobliżu centrum Jentburga. „Deszcz pieniędzy”, który rzekomo zalał okolicę jednego z tamtejszych lokali rozrywkowych, doprowadził do groźnych zamieszek. Na miejscu pojawiła się policja i służby ratunkowe. Do miejskiego szpitala trafiło dwanaście osób, które odniosły ciężkie obrażenia. Ich życiu na szczęście nie zagraża niebezpieczeństwo. — Pojawiły się urywki filmowe z miejsca zdarzenia. Prezenterka wyjaśniła dokładnie przebieg zamieszek i po wypowiedzi jednego ze świadków dodała: — Nikt jeszcze nie wie, co mogło spowodować tę nienaturalną ulewę pieniędzy, ale wstępnie uważa się to za kaprys znudzonego milionera…
— Heh, deszcz pieniędzy — odezwał się gospodarz. — Kto by pomyślał? Tym bogaczom majątki zbytnio do głów uderzają.
Przytłoczony poczuciem winy Mesjasz pozostawił to bez komentarza. Wkrótce pojawiła się gospodyni i podała do stołu. Gdy mężczyźni przesiedli się na krzesła, oznajmiła, że idzie po Klaudię i zniknęła w przedpokoju. Wróciła z młodą dziewczyną, której długi, jasny warkocz sięgał bioder, a oczy były trwale zamknięte. Matka poprowadziła ją ostrożnie do krzesła i przedstawiła przybyszowi. Mesjasz podał jej dłoń z uśmiechem, lecz w głębi serca podzielił jej ból spowodowany kalectwem; wrócił do swego miejsca i wspólnie ze wszystkimi odmówił modlitwę dziękczynną.
Kolacja minęła w bardzo dobrej atmosferze. Gospodyni dziwiła się na głos, jak tak inteligentny człowiek może być włóczęgą, a ponieważ nie dociekała tożsamości, nie zdążyła uznać go za szaleńca. Gdy nadszedł czas pożegnania, Mesjasz zadał pytanie, które wywołało sporą konsternację:
— Klaudio — zwrócił się do rozpromienionej dziewczyny. — Czy chciałabyś widzieć?
Rodzice zamarli, a jej mina z uśmiechniętej przeszła w zakłopotaną.
— Oczywiście, to jest moje największe marzenie. Ale Pan Bóg zdecydował inaczej, a ja nie mam siły zdolnej to zmienić. — Wymusiła uśmiech, lecz reszta twarzy pogrążała się w żalu.
Mesjasz, głęboko poruszony tą odpowiedzią, ruszył do niej i mimo przepełnionego obawą protestu matki przyłożył dłoń do jej powiek. Dziewczyna zadrżała mocno, a on zabrał prędko rękę i powiedział:
— Więc spójrz.
— Co to ma znaczyć?! — zawołał zbulwersowany ojciec, jednak dziewczyna z ufnością kiwnęła głową.
Mimika jej twarzy mówiła sama za siebie – najpierw otworzyła oczy, których tęczówki miast mętnego, przyjęły teraz ostry, zielony kolor, i natychmiast uniosła brwi w skrajnym oszołomieniu. W ułamku sekundy całą jej twarz oblał karmazyn, a rysy zmarszczyły się w tłumionym płaczu; mimo starań na policzki wypłynęły dwie obfite łzy. Przykryła dłońmi usta i już nie trudząc się na powstrzymywanie szlochu, powiedziała łamiącym się głosem:
— Mamo, ja widzę.
Rodzice patrzyli na to oniemiali. Po bladej, zszokowanej twarzy matki spłynęły strugi łez, a ojciec, którego oczy były równie szkliste i czerwone, wyciągał do córki drżącą dłoń. W końcu ochłonął i wstrząsany następującymi po sobie spazmami, zwrócił się do Mesjasza:
— Kim jesteś? Jak… jak to zrobiłeś? Powiedz, że to nie jest żadna sztuczka. Moja córka… — Dalsze słowa ugrzęzły mu w gardle.
— Jestem Mesjaszem Boga i właśnie wykorzystałem drugi z siedmiu powierzonych mi cudów — wyjaśnił spokojnie.
Wstrząśnięci członkowie rodziny nawet na moment nie podali jego słów w wątpliwość; po tym, czego doświadczyli, byli skłonni uwierzyć we wszystko. Zalali go gorącymi wyrazami wdzięczności, którym towarzyszyły obfite łzy. Momentami czuli, jakby to wszystko było nierealne, graniczące z pięknym snem, ale przytłaczająca radość za każdym razem przepędzała zwątpienie. Dziękowali Bogu w szczerej modlitwie, co stanowiło balsam dla strapionego serca Mesjasza; tym razem był pewny, że swój dar wykorzystał właściwie. Uszczęśliwieni do granic gospodarze po kolei oferowali mu wszystko, co posiadali, a nawet więcej, ale on przyjął jedynie komplet ubrań od gospodarza. Wkrótce w ciemnych dżinsach, letniej kurtce i brązowych butach opuścił mieszkanie tych miłych ludzi, choć wylewnym pożegnaniom nie było końca, a krok przez próg drzwi okazał się najtrudniejszą rzeczą, jaka go do tej pory spotkała. Ostatecznie ruszył w dalszą drogę i z radością pierwszy dzień wśród ludzi uznał za pomyślny.

Nocą miasto przyjmowało zupełnie inny obraz: z każdej strony otoczone mrokiem, zdawało się być hermetyczne, jakby odrębne od świata zewnętrznego. Rozświetlone mnóstwem świateł i kolorowych neonów oddychało pełnią życia; niestety, przez tę jasność nie było najmniejszej szansy na ujrzenie ugwieżdżonego nieba, choć w prawdzie jego urok zupełnie deklasował wszystkie ludzkie świecidełka. Mesjasz, błąkając się raz jasnymi, raz ciemnymi ulicami, czuł się mocno wyobcowany w tym betonowym otoczeniu; był pewien, że na łonie natury noc byłaby czystą przyjemnością, a tutaj, zważywszy, że nie musiał spać, pozostawało snuć się niczym zjawa od jednej przecznicy do następnej i czekać na zbawienny brzask.
Około północy przy chodniku, którym akurat przechodził, zatrzymał się samochód i oślepił go blaskiem przednich świateł. Rozległ się odgłos otwieranych z obu stron drzwi i zbliżyło się do niego dwóch jednakowo ubranych mężczyzn.
— Dobry wieczór — powiedział rześko jeden z nich. — Co pan tutaj robi w środku nocy? Otrzymaliśmy skargi, że po tym osiedlu kręci się podejrzana osoba.
Mesjasz ukłonił się, zadowolony z tego, iż w końcu ktoś postanowił z nim porozmawiać.
— Czekam na świt, bracie. Chciałbym pomóc, ale niestety nie spotkałem żadnej podejrzanej osoby.
Drugi policjant zmrużył jedno oko i rozkazał:
— Proszę się wylegitymować. Sprawdzimy, czy nie widnieje pan w naszej bazie danych.
Mesjasz przechylił lekko głowę i oznajmił:
— Nie rozumiem.
— Żarty pan sobie stroi? — zdenerwował się funkcjonariusz. — Proszę okazać dowód tożsamości.
— Dowód tożsamości? — zdziwił się. — Niestety, nie posiadam.
— W takim razie zapraszam do radiowozu; wytłumaczy się pan na komisariacie. — Wskazał na zaparkowane auto.
Mesjasz, zaskoczony, że po raz drugi w tak krótkim czasie oferują mu gościnę, ukłonił się z wdzięcznością.
— Dziękuję za propozycję i chętnie z niej skorzystam — powiedział i posłał im szczery uśmiech.
Policjanci spojrzeli po sobie niepewnie i mimo nieodpartej chęci zakucia dziwaka w kajdanki, poprowadzili go do pojazdu bez zbędnych środków ostrożności. Na komisariacie dowiedzieli się, że jest Mesjaszem Boga, po czym zamknęli go w areszcie i poinformowali najbliższy ośrodek dla obłąkanych. Mesjasz co prawda dziwił się, że oferują mu pokój odizolowany od korytarza kratami, ale nie chciał być nieuprzejmy i podziękował zdumionemu funkcjonariuszowi za gościnę. Okazało się, że pomieszczenie dzieli z nim kilku mężczyzn, którzy początkowo podchodzili do niego z wrogim nastawieniem, lecz po dłuższym czasie dyskutowania na temat dobra i zła oraz odkupienia swych czynów przekonali się do jego osoby, i chociaż zgodnie uznali za wariata, to cały czas podkreślali, że to „wariat pozytywny” i przyjmowali rolę wdzięcznych słuchaczy wszelkich nauk. Gdy wczesnym rankiem przybyli po niego pracownicy szpitala psychiatrycznego, wszyscy więźniowie stanęli w jego obronie: krzyczeli o braku sprawiedliwości i zapewniali gorliwie, że jest niegroźny i należy mu się wolność. Nie pomogło to jednak wcale i Mesjasz białą furgonetką wyjechał poza miasto, do strzeżonego ośrodka z dużym ogrodem i szklarniami, w których pacjenci mogli zająć się uspokajającą pielęgnacją roślin.
Szpital okazał się bardzo przyjemnym miejscem. Poza dziwnymi pigułkami, które kazali mu łykać, kratami w oknach i często nieuprzejmymi postawami pracowników wszystko inne dostarczało mu wiele radości: pacjenci wierzyli jego słowom bez potrzeby okazywania dowodów, większość z nich stale się uśmiechała, a pełen zieleni ogród stanowił cudowne miejsce, w którym można było spocząć i pogrążyć się w przyjemnych rozmyślaniach. Pozwolono mu nawet nosić normalne ubranie, czego się uparcie domagał, bowiem za nic nie chciał rozstawać się z darem przypominającym mu o miłej rodzinie, u której gościł. Choć na pobyt w ośrodku nie narzekał, a pacjenci każde jego słowo brali sobie głęboko do serc i zgodnie nazywali go prorokiem, wiedział, że nie może przebywać tam zbyt długo, ponieważ ciąży na nim odpowiedzialność związana z ważnym zadaniem. Spostrzegł również ze smutkiem, że mieszkający w ośrodku ludzie nie są do końca zdrowi; niektórzy cierpieli na nieuzasadnione napady gniewu, inni z kolei nie potrafili dojść do zgody z rzeczywistością. Jedna kobieta, która udusiła w przeszłości własne dziecko, nie okazywała najmniejszego przejęcia tym czynem, twierdząc wciąż, że uratowała duszę malucha przed biedą i dzięki temu reinkarnował się w bogatej rodzinie gdzieś na wschodzie. Dziwiła się niezmiernie łzom Mesjasza, które popłynęły ze smutnych oczu, kiedy to opowiadała; nachyliła się wtedy do niego i czule otarła chusteczką jego policzki. Nadal jednak nie rozumiała swej winy.
W końcu nastał dzień, w którym postanowił opuścić szpital, więc udał się poinformować o tym dyrektora.
— I jak tam, bezimienny, zdecydowałeś się powiedzieć prawdę o sobie? — zapytał mężczyzna z dużym brzuchem i gęstymi wąsami pod nosem.
— Ja zawsze mówię prawdę — odparł zaskoczony jego pytaniem.
— Tak, tak, jesteś Mesjaszem Boga, ale póki będziesz tak twierdził, ja nie mogę cię wypuścić. Nie zrozum mnie źle, życzę ci jak najlepiej, ale zobowiązują mnie precyzyjne przepisy. I nie ma znaczenia, że jesteś tu najnormalniejszym ze wszystkich wariatów – prawo to prawo.
Mesjasz pokręcił spokojnie głową.
— Ja nie przyszedłem prosić o zgodę; przyszedłem poinformować, że jutro z samego rana wyruszam w dalszą drogę.
Dyrektorem wstrząsnął napad śmiechu.
— Aha, wobec tego żegnam — zakpił. — I przyślij mi pocztówkę na święta. — Zaśmiał się ponownie i skinął na pracownika, aby ten wyprowadził pacjenta z gabinetu.

Tego ranka dyrektor przybył do ośrodka w bardzo złym humorze; przed wyjściem z domu pokłócił się o jakiś drobiazg z żoną i teraz żałował niektórych nieprzemyślanych słów, co denerwowało go jeszcze bardziej. Rozsunął żaluzje w gabinecie i usiadłszy za dębowym biurkiem, sięgną do szafki po markową whisky. Nie zdążył jeszcze sobie nalać do szklanki, gdy nagle drzwi gabinetu otworzyły się z impetem; w popłochu schował butelkę pod biurko, ale gdy ujrzał przed sobą zdyszanego pracownika, postawił ją z powrotem na stole, a na jego twarzy rozrysował się srogi gniew.
— Co to ma znaczyć, Hirsten? — warknął.
— Panie Kremer, nie wiemy, co się stało, ale prorok zniknął ze swojego pokoju — odparł w panice.
Dyrektor zrobił się cały czerwony i wrzasnął:
— Jak to zniknął?! Nie można tak po prostu sobie zniknąć! Znajdźcie go natychmiast!
Pracownik, już całkowicie wystraszony, wyjąknął:
— Ale szukaliśmy wszędzie. Jego pokój cały czas był zamknięty, a on po prostu rozpłynął się w powietrzu. Co więcej z pacjentami dzieją się dziwne rzeczy. To tak jakby wszyscy nagle… znormalnieli.
Dyrektor wytrzeszczył zaczerwienione oczy.
— O czym ty bredzisz? Jak to „znormalnieli”?
— Naprawdę nie wiem. Po prostu zachowują się normalnie, jakby byli zrównoważeni. Pani Greta wpadła w histerię i błaga o karę śmierci za zabicie swojego dziecka. Inni zapowiedzieli protest, jeśli ponownie nie przebadamy ich stanu psychicznego.
Kremer oparł się na fotelu i przetarł pokryte kroplami potu czoło. Kręcąc głową z niemal obłędnym wzrokiem, wymamrotał:
— Co… co to ma znaczyć? Nie wierzę ci. Może myślisz, że to ja tu jestem szaleńcem? Nabijasz się ze nie, prawda? Powiedz, że się nabijasz. — Spojrzał z nadzieją na mężczyznę, a ten z obawą pokręcił głową.
— Nie nabijam się z pana, panie Kremer. To wszystko prawda: pacjenci mówią, że prorok ich uzdrowił i wyruszył na spotkanie z władcą tej krainy. Sam nie wiem, o co tutaj chodzi.
Dyrektor zawiesił na pracowniku wstrząśnięte spojrzenie. Sięgnął drżącą ręką po butelkę whisky i nalał sobie do pełna.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Mesjasz - przez maciekbuk - 01-06-2012, 21:53
RE: Mesjasz - przez Hillwalker - 02-06-2012, 07:50
RE: Mesjasz - przez Changed - 08-06-2012, 12:07
RE: Mesjasz - przez haniel - 26-06-2012, 23:11
RE: Mesjasz - przez Hillwalker - 27-06-2012, 19:10
RE: Mesjasz - przez haniel - 27-06-2012, 19:46
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 30-06-2012, 20:38
RE: Mesjasz - przez Hillwalker - 08-07-2012, 12:53
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 08-07-2012, 16:13
RE: Mesjasz - przez Predator - 14-07-2012, 12:11
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 14-07-2012, 18:06
RE: Mesjasz - przez Predator - 15-07-2012, 14:08
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 15-07-2012, 14:40
RE: Mesjasz - przez shinobi - 18-07-2012, 18:13
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 18-07-2012, 18:50
RE: Mesjasz - przez Predator - 19-07-2012, 11:16
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 19-07-2012, 17:43
RE: Mesjasz - przez Mestari - 19-07-2012, 18:19
RE: Mesjasz - przez anarchist - 23-07-2012, 20:38
RE: Mesjasz - przez kapadocja - 26-07-2012, 10:54
RE: Mesjasz - przez Selina - 01-08-2012, 17:50
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 01-08-2012, 18:33
RE: Mesjasz - przez Selina - 01-08-2012, 18:49
RE: Mesjasz - przez Quirinnos - 01-08-2012, 21:22
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 02-08-2012, 05:37
RE: Mesjasz - przez Szaden - 06-09-2012, 12:03
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 06-09-2012, 16:03
RE: Mesjasz - przez Szaden - 07-09-2012, 02:18
RE: Mesjasz - przez maciekbuk - 07-09-2012, 15:37
Mesjasz cz2 - przez maciekbuk - 01-06-2012, 21:57
RE: Mesjasz cz2 - przez Hillwalker - 02-06-2012, 08:19
RE: Mesjasz cz2 - przez maciekbuk - 03-06-2012, 17:13

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości