Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Opiekun
#1
Pierwsza część opowiadania.

Imię Dawid jest dość niespotykane u ludzi w jego wieku, a jednak je nosił i nie był Żydem. Jego koledzy po fachu uważali go za dość młodego, w każdym razie na pewno mógłby jeszcze mieć dzieci. Ale Dawid ich nie miał i nie potrzebował. Mieszkał sam i ostatnie lata, jakie mu pozostały do wcześniejszej emerytury, poświęcił na przygotowania do realizacji swojego wielkiego marzenia.
No i wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień. Dawid usiadł na łóżku tuż po wyłączeniu budzika, który zaterkotał o siódmej. Jego wzrok – jak każdego ranka od miesiąca – padł na będący już u szczytu wytrzymałości zielony plecak ze stelażem. Od miesiąca stopniowo zapełniał się on różnego rodzaju niezbędnymi rzeczami, aż wreszcie wczoraj wieczorem, w komisyjnej obecności kawek zamieszkujących otwór wentylacyjny nad balkonem Dawida, jednego samotnego gawrona, którego w poprzednią zimę podleczył, a także dwóch dachowców z podwórka, został on nieodwołalnie zamknięty.
Energicznie wstał, wyszedł na środek pokoju i rozpoczął poranną gimnastykę. Potem szybko zjadł śniadanie, przyglądając się z uwagą różnym domowym sprzętom, zarzucił plecak na barki i nareszcie zamknął za sobą drzwi na klucz.
Deszcz siąpił i ogólnie na dworze nie było zbyt przyjemnie, ale nic nie mogło popsuć dobrego nastroju Dawida. Ani długa podróż ciasnym i wilgotnym pekaesem, ani błoto, które parę minut od momentu, gdy stanął na nowym terenie, w niewiadomy sposób znalazło się na nogawkach jego bojówek, ani zarośnięta leśna ścieżka i gałęzie czepiające się plecaka. Ani fakt, że jego nowy dom miał wyłamany zamek i drzwi można było jedynie przymknąć.
Dawid przyglądał się dziurze w prostej, orzechowej płycie. Jak to się stało, że o tym zapomniał? Nie, to niemożliwe, przecież kiedy oglądał leśniczówkę miesiąc temu, to zamek był na swoim miejscu, tylko parę śrubek się poluzowało. Kątem oka zauważył na ziemi jakiś ciemny przedmiot. Aha, jest. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby go wyrwać… ktoś albo może coś, bo ta część lasu była przecież dziewicza. Podniósł zamek z wilgotnej jeszcze trawy i przechodząc nad tym faktem do porządku dziennego, wkroczył do domu.

Wieczorem wyszedł na werandę i usiadł na schodach pilnując, by nie przewróciła mu się wysoka, żółta świeca w kaganku. Nasłuchiwał. Spomiędzy kojących pieśni świerszczy wyławiał wszelkie inne odgłosy, jak szelesty i trzaski, ale raczej czekał tych nietypowych, niepasujących do serca lasu. Ignorował ćmy trzepoczące się wokół źródła światła, a także komary – kiedy pozwalał im na sobie siadać, przestawały brzęczeć i przeszkadzać. Pożałował tego następnego dnia, kiedy obudziły go pierwsze promienie słońca i poczuł swędzenie prawie każdego kawałka ciała, także drapał się i ocierał o pościel jak opętany.
Drugi dzień nowego życia spędził poznając okoliczne ostępy i starając się zapamiętać jak najwięcej z nowego otoczenia, by jak najszybciej zyskać orientację. Nie było to łatwe, w końcu od urodzenia nie opuszczał miasta i teraz na łonie natury czuł się nieco zagubiony, ale podobało mu się. Zaplątał się w jakiś bardzo kłujący krzew, a potem nazbierał ziół, by wieczorem zrobić z nich napar i usiąść z nim na werandzie. Spryskał się też jakimś środkiem odstraszającym komary. Woń unosząca się z rondelka była bardzo intensywna, ale w niczym mu nie pomogła. Nic się nie wydarzyło, niczego nie usłyszał. O pierwszej w nocy zrezygnował i poszedł spać.
Trzeciego dnia zajął się drobnymi naprawami, między innymi niedomykającym się oknem, kulawym stołkiem i oczywiście wyrwanym zamkiem. Potem nazbierał znacznie więcej ziół niż poprzedniego dnia, także zaparzył cały kocioł. Ciężko było wynieść go na zewnątrz, ale Dawid miał mocne i wyćwiczone ramiona. Tym razem siadł z podkulonymi nogami oparty o balustradę wierząc, że zmiana pozycji oczekiwania coś mu da. Ten wieczór nie był już tak ciepły, jak dwa poprzednie, bo po południu spadł deszcz, więc wrócił się do domu po koc.

Obudził się nagle, jakby na komendę. Wiedział co go wyrwało ze snu – to rozespana czujność. Sama trochę się zdrzemnęła, po czym skoczyła na równe nogi i zawstydzona swoim brakiem wytrwałości szarpnęła go dość mocno. Ostrożnie wyprostował przykurczone mięśnie. Plecy zesztywniały od opierania o twarde drewno, a stopy ścierpły. Ziewnął szeroko, jedną dłonią przetarł oczy, drugą dotknął kotła – wciąż ciepły – i sięgnął po zegarek. Ledwo minęła jedenasta, pospał tylko z pięćdziesiąt minut. Powiódł wzrokiem po niezamiecionej podłodze, pełnej suchych liści, po słupie podpierającym dach, który stał się podporą dla jakiegoś pnącza, po ścieżce wiodącej do leśniczówki, którą w ostatnich dniach wytrwale wydeptywał. Trawa w tym miejscu była wciąż wysoka, ale już połamana, źdźbła wyginały się na boki.
Tak bardzo skupił się na obserwowaniu, że zapomniał o nasłuchiwaniu. Nie usłyszał, że świerszcze umilkły, nie zauważył, że pochowały się ćmy i komary. Przespał moment, kiedy zwierzęta przeprawiały się w inną część lasu, wydając przy tym ciche nawoływania i powodując ogólny szmer, podobny do odgłosu wartkiego strumyka. Kiedy więc kamienną ciszę rozdarł huk upadku starego grabu, a korona drzewa oparła się o werandę, Dawidowi serce zaczęło łomotać i wszystkie mięśnie naprężyły się, gotowe do walki lub ucieczki. Skłaniał się ku temu drugiemu, ale opanował się jakoś. Zerwał się i przywarł do ściany, usiłując przebić ciemność wzrokiem. Przypomniał sobie o świecy i szybko ją podniósł, żeby coś – albo weranda, albo gałązki drzewa – nie zajęło się ogniem. Zamarł, wyczulony na wszelkie bodźce, zwłaszcza te osobliwe. I doczekał się ich.
W pewnej odległości za powalonym pniem przyczaiło się jakieś stworzenie. Nie mógł określić dokładnie jego rozmiarów, ale zdawało mu się, że jest ono wysokości mniej więcej jednopiętrowego domu. Widział jakiś ruch i wyczuwał powiew, nie był to jednak wiatr. Serce w nim zamarło ze strachu i podniecenia, gdy coś zamigotało w ciemności. Spokojnie wyciągnął świecę przed siebie, kawałek po kawałku oderwał się od ściany, postąpił naprzód kilka kroków. Stworzenie poruszyło się także i po paru sekundach przystanęli – ono wyglądając nieufnie, ale z ciekawością tuż zza pnia, Dawid przyciśnięty do balustrady, wzruszony, oszołomiony, niedowierzający, zafascynowany. W skrawku światła, jakie dawała świeca, raz po raz podziwiał skórę stworzenia pokrytą gadzią łuską koloru morskiego, podłużne oczy o błękitnych tęczówkach i nozdrza, które jak końskie chrapy rozdymały się i szybko zwężały, stwierdzając obcego, a także obecność naparu z ulubionych ziół. Dawid nie ośmieliłby się wynieść go stworzeniu aż do przewróconego drzewa. Postawił więc kocioł tuż przed schodami i wycofał się do swojego domu.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Opiekun - przez Kruk - 14-07-2011, 14:07
RE: Człowiek, który kochał smoki - przez Kruk - 14-07-2011, 18:03
RE: Człowiek, który kochał smoki - przez Morydz - 15-07-2011, 14:40
RE: Człowiek, który kochał smoki - przez Lena - 19-07-2011, 17:20
RE: Człowiek, który kochał smoki - przez Kruk - 19-07-2011, 18:30
RE: Opiekun - przez Kruk - 04-08-2011, 10:53
RE: Opiekun - przez przemekplp - 28-08-2011, 23:41
RE: Opiekun - przez Kruk - 29-08-2011, 14:07
RE: Opiekun - przez przemekplp - 29-08-2011, 14:19
RE: Opiekun - przez Kruk - 29-08-2011, 14:25
RE: Opiekun - przez Lena - 01-09-2011, 18:41
RE: Opiekun - przez Kruk - 01-09-2011, 21:19

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości