Via Appia - Forum

Pełna wersja: Opiekun
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Pierwsza część opowiadania.

Imię Dawid jest dość niespotykane u ludzi w jego wieku, a jednak je nosił i nie był Żydem. Jego koledzy po fachu uważali go za dość młodego, w każdym razie na pewno mógłby jeszcze mieć dzieci. Ale Dawid ich nie miał i nie potrzebował. Mieszkał sam i ostatnie lata, jakie mu pozostały do wcześniejszej emerytury, poświęcił na przygotowania do realizacji swojego wielkiego marzenia.
No i wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień. Dawid usiadł na łóżku tuż po wyłączeniu budzika, który zaterkotał o siódmej. Jego wzrok – jak każdego ranka od miesiąca – padł na będący już u szczytu wytrzymałości zielony plecak ze stelażem. Od miesiąca stopniowo zapełniał się on różnego rodzaju niezbędnymi rzeczami, aż wreszcie wczoraj wieczorem, w komisyjnej obecności kawek zamieszkujących otwór wentylacyjny nad balkonem Dawida, jednego samotnego gawrona, którego w poprzednią zimę podleczył, a także dwóch dachowców z podwórka, został on nieodwołalnie zamknięty.
Energicznie wstał, wyszedł na środek pokoju i rozpoczął poranną gimnastykę. Potem szybko zjadł śniadanie, przyglądając się z uwagą różnym domowym sprzętom, zarzucił plecak na barki i nareszcie zamknął za sobą drzwi na klucz.
Deszcz siąpił i ogólnie na dworze nie było zbyt przyjemnie, ale nic nie mogło popsuć dobrego nastroju Dawida. Ani długa podróż ciasnym i wilgotnym pekaesem, ani błoto, które parę minut od momentu, gdy stanął na nowym terenie, w niewiadomy sposób znalazło się na nogawkach jego bojówek, ani zarośnięta leśna ścieżka i gałęzie czepiające się plecaka. Ani fakt, że jego nowy dom miał wyłamany zamek i drzwi można było jedynie przymknąć.
Dawid przyglądał się dziurze w prostej, orzechowej płycie. Jak to się stało, że o tym zapomniał? Nie, to niemożliwe, przecież kiedy oglądał leśniczówkę miesiąc temu, to zamek był na swoim miejscu, tylko parę śrubek się poluzowało. Kątem oka zauważył na ziemi jakiś ciemny przedmiot. Aha, jest. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby go wyrwać… ktoś albo może coś, bo ta część lasu była przecież dziewicza. Podniósł zamek z wilgotnej jeszcze trawy i przechodząc nad tym faktem do porządku dziennego, wkroczył do domu.

Wieczorem wyszedł na werandę i usiadł na schodach pilnując, by nie przewróciła mu się wysoka, żółta świeca w kaganku. Nasłuchiwał. Spomiędzy kojących pieśni świerszczy wyławiał wszelkie inne odgłosy, jak szelesty i trzaski, ale raczej czekał tych nietypowych, niepasujących do serca lasu. Ignorował ćmy trzepoczące się wokół źródła światła, a także komary – kiedy pozwalał im na sobie siadać, przestawały brzęczeć i przeszkadzać. Pożałował tego następnego dnia, kiedy obudziły go pierwsze promienie słońca i poczuł swędzenie prawie każdego kawałka ciała, także drapał się i ocierał o pościel jak opętany.
Drugi dzień nowego życia spędził poznając okoliczne ostępy i starając się zapamiętać jak najwięcej z nowego otoczenia, by jak najszybciej zyskać orientację. Nie było to łatwe, w końcu od urodzenia nie opuszczał miasta i teraz na łonie natury czuł się nieco zagubiony, ale podobało mu się. Zaplątał się w jakiś bardzo kłujący krzew, a potem nazbierał ziół, by wieczorem zrobić z nich napar i usiąść z nim na werandzie. Spryskał się też jakimś środkiem odstraszającym komary. Woń unosząca się z rondelka była bardzo intensywna, ale w niczym mu nie pomogła. Nic się nie wydarzyło, niczego nie usłyszał. O pierwszej w nocy zrezygnował i poszedł spać.
Trzeciego dnia zajął się drobnymi naprawami, między innymi niedomykającym się oknem, kulawym stołkiem i oczywiście wyrwanym zamkiem. Potem nazbierał znacznie więcej ziół niż poprzedniego dnia, także zaparzył cały kocioł. Ciężko było wynieść go na zewnątrz, ale Dawid miał mocne i wyćwiczone ramiona. Tym razem siadł z podkulonymi nogami oparty o balustradę wierząc, że zmiana pozycji oczekiwania coś mu da. Ten wieczór nie był już tak ciepły, jak dwa poprzednie, bo po południu spadł deszcz, więc wrócił się do domu po koc.

Obudził się nagle, jakby na komendę. Wiedział co go wyrwało ze snu – to rozespana czujność. Sama trochę się zdrzemnęła, po czym skoczyła na równe nogi i zawstydzona swoim brakiem wytrwałości szarpnęła go dość mocno. Ostrożnie wyprostował przykurczone mięśnie. Plecy zesztywniały od opierania o twarde drewno, a stopy ścierpły. Ziewnął szeroko, jedną dłonią przetarł oczy, drugą dotknął kotła – wciąż ciepły – i sięgnął po zegarek. Ledwo minęła jedenasta, pospał tylko z pięćdziesiąt minut. Powiódł wzrokiem po niezamiecionej podłodze, pełnej suchych liści, po słupie podpierającym dach, który stał się podporą dla jakiegoś pnącza, po ścieżce wiodącej do leśniczówki, którą w ostatnich dniach wytrwale wydeptywał. Trawa w tym miejscu była wciąż wysoka, ale już połamana, źdźbła wyginały się na boki.
Tak bardzo skupił się na obserwowaniu, że zapomniał o nasłuchiwaniu. Nie usłyszał, że świerszcze umilkły, nie zauważył, że pochowały się ćmy i komary. Przespał moment, kiedy zwierzęta przeprawiały się w inną część lasu, wydając przy tym ciche nawoływania i powodując ogólny szmer, podobny do odgłosu wartkiego strumyka. Kiedy więc kamienną ciszę rozdarł huk upadku starego grabu, a korona drzewa oparła się o werandę, Dawidowi serce zaczęło łomotać i wszystkie mięśnie naprężyły się, gotowe do walki lub ucieczki. Skłaniał się ku temu drugiemu, ale opanował się jakoś. Zerwał się i przywarł do ściany, usiłując przebić ciemność wzrokiem. Przypomniał sobie o świecy i szybko ją podniósł, żeby coś – albo weranda, albo gałązki drzewa – nie zajęło się ogniem. Zamarł, wyczulony na wszelkie bodźce, zwłaszcza te osobliwe. I doczekał się ich.
W pewnej odległości za powalonym pniem przyczaiło się jakieś stworzenie. Nie mógł określić dokładnie jego rozmiarów, ale zdawało mu się, że jest ono wysokości mniej więcej jednopiętrowego domu. Widział jakiś ruch i wyczuwał powiew, nie był to jednak wiatr. Serce w nim zamarło ze strachu i podniecenia, gdy coś zamigotało w ciemności. Spokojnie wyciągnął świecę przed siebie, kawałek po kawałku oderwał się od ściany, postąpił naprzód kilka kroków. Stworzenie poruszyło się także i po paru sekundach przystanęli – ono wyglądając nieufnie, ale z ciekawością tuż zza pnia, Dawid przyciśnięty do balustrady, wzruszony, oszołomiony, niedowierzający, zafascynowany. W skrawku światła, jakie dawała świeca, raz po raz podziwiał skórę stworzenia pokrytą gadzią łuską koloru morskiego, podłużne oczy o błękitnych tęczówkach i nozdrza, które jak końskie chrapy rozdymały się i szybko zwężały, stwierdzając obcego, a także obecność naparu z ulubionych ziół. Dawid nie ośmieliłby się wynieść go stworzeniu aż do przewróconego drzewa. Postawił więc kocioł tuż przed schodami i wycofał się do swojego domu.
Cytat:Imię Dawid jest dość niespotykane u ludzi w jego wieku,
to zupełna bzdura.
Cytat:swoim miejscu, tylko parę śrubek się poluzowało. Kątem oka zauważył na ziemi jakiś ciemny przedmiot. Aha, jest. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby go wyrwać… ktoś albo może coś, bo ta część lasu była przecież dziewicza.
o ile się orientuję, mamy do czynienia z polskim lasem (jechał pekaesem), a tutaj raczej nie ma zwierząt, które mogłyby wyrwać sam zamek, prędzej poszłyby całe drzwi, jak już.
Cytat:jakby na komendę
lepiej "jak na komendę"
Cytat:Wiedział, co go wyrwało ze snu
lepiej zmienić szyk: Wiedział, co wyrwało go ze snu.
Błędów nie wypatrywałam, nie rzuciły mi się też specjalnie w oczy. Mam wątpliwości co do gatunku (nie fantasy przypadkiem?).
Za mało, żeby ocenić cokolwiek. Nie masz większych problemów z warsztatem, na ocenę fabuły za wcześnie. Czekam na więcej.
Ja tam Dawidów spotkałam tylko u ludzi z mojego pokolenia, ewentualnie parę lat starszych. Dlatego z mojego punktu widzenia imię to wśród osób 50+ jest niespotykane. Przynajmniej w Polsce.
Hm, no właśnie, że to podchodzi pod fantasy. Miałam wątpliwości, gdzie to wstawić. Chyba to przeniosę.
Z tym zamkiem to potem zmienię, bo faktycznie wyrwanie samego zamka bez naruszenia drzwi wyglądałoby na dość precyzyjną robotę Big Grin
Cytat:Jego koledzy po fachu uważali go za dość młodego, w każdym razie na pewno mógłby jeszcze mieć dzieci.
Dziwnie to brzmi, kiedy ktoś kogoś „uważa za młodego”...

Cytat:No i wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień.
Nie jestem przekonany, czy zaczynanie zdania od „no i” jest dobrym pomysłem. Nie wygląda dobrze.

Cytat:Ten wieczór nie był już tak ciepły, jak dwa poprzednie, bo po południu spadł deszcz, więc wrócił się do domu po koc.
Popołudniu – łącznie.

Muszę przyznać, że się lekko znudziłem... Piszesz o tym, co Dawid robi po kolei, o najbardziej powszednich i oczywistych czynnościach, a to niezbyt atrakcyjne dla czytelnika. Przez prawie cały tekst nic szczególnego się tak naprawdę nie dzieje. Dawid poszedł tam, robił to, myślał tamto, spojrzał tu albo tam – i tak w kółko. Fabuła ma w sobie tyle akcji, co Simsy – chodzi ludek, coś tam sobie szura, ale nic wielkiego nie następuje. Akcja – tego mi tu brakuje.
Cytat:u ludzi w jego wieku, a jednak je nosił i nie był Żydem. Jego koledzy po fachu uważali
- Nie podoba mnie się.
Cytat:Od miesiąca stopniowo zapełniał się on różnego rodzaju niezbędnymi rzeczami, aż wreszcie wczoraj wieczorem, w komisyjnej obecności kawek zamieszkujących otwór wentylacyjny nad balkonem Dawida, jednego samotnego gawrona, którego w poprzednią zimę podleczył, a także dwóch dachowców z podwórka, został on nieodwołalnie zamknięty.
- To zdanie jest tak długie, że już w połowie można się zgubić.

Na początku jest nudno, potem jest jeszcze trochę nudno i na koniec jest nudno. Poza tym prawie wszystko ok. Mam nadzieję, że coś się jeszcze w sprawie fabuły i sposobu jej opisywania w przyszłości zmieni.
"Imię Dawid jest dość niespotykane u ludzi w jego wieku, a jednak je nosił i nie był Żydem.
Podobnie jak księżniczce, nie wydaje mi się to prawdą. Dawid to imię biblijne i razem z mnóstwem innych tego samego pochodzenia jest całkiem popularne w każdym pokoleniu.

"będący już u szczytu wytrzymałości zielony plecak ze stelażem."
Uściśliłabym, że chodzi o pojemność, bo teraz nie bardzo wiadomo, co ten plecak właściwie wytrzymuje.

"ani błoto, które parę minut od momentu, gdy stanął na nowym terenie, w niewiadomy sposób znalazło się na nogawkach jego bojówek"
Dlaczego w niewiadomy? Pada, droga wiejska, piaszczysta - dziwniejsze by było, gdyby się właśnie nie ubłocił.

"Spomiędzy kojących pieśni świerszczy wyławiał wszelkie inne odgłosy, jak szelesty i trzaski, ale raczej czekał tych nietypowych, niepasujących do serca lasu."
Jakie byłyby to szelesty i trzaski? Większe i mniejsze, cokolwiek by je nie wydawało, dopóki nie ujawni się ich nietypowe źródło, będą tylko zwyczajnymi leśnymi odgłosami. W końcu hałas, który zaalarmował Dawida, czyniony przez upadające drzewo, też nie jest w lesie niczym niezwykłym.

"a także komary – kiedy pozwalał im na sobie siadać, przestawały brzęczeć i przeszkadzać. Pożałował tego następnego dnia,"
A nie bolało go, kiedy go kąsały?

"także drapał się i ocierał o pościel jak opętany."
Jako "również", piszemy "także", ale jako "więc" - "tak że".

"także zaparzył cały kocioł."
To samo.

"więc wrócił się do domu"
Chyba jednak zbyt potocznie/gwarowo.

"więc kamienną ciszę rozdarł huk upadku starego grabu"
Huk to hałas potężny, ale raczej krótki. Łamane drzewo waliłoby się pewnie z głośnym, przeciągłym trzeszczeniem, zwłaszcza, że jest stare, a więc mocno ukorzenione, a jako drab ma dość twarde drewno.

"– albo weranda, albo gałązki drzewa –"
Niepotrzebne dookreślenie - czytelnik ma już w wyobraźni ustawioną scenerię.

"wyglądając nieufnie, ale z ciekawością tuż zza pnia,"
Trochę trudno mi sobie wyobrazić, jak stworzenie wielkości domu może wyglądać zza pnia, ale z drugiej strony dodaje mu to sympatycznie niezdarnego uroku.

A teraz dość tego marudzenia. Lubię Twojego bohatera - wreszcie człowiek zadowolony z życia i śmiało sięgający po więcej; nie torturuje go żadna wewnętrzna zmora, trauma, czy inne emo-choróbstwo, od których roi się w internetowej twórczości. Jest w tym coś odświeżającego. Fakt, Dawid prowadzi nieskomplikowane życie, krząta się wokół swojego nowego domu, poznaje z sąsiadką naturą, ale przecież tak naprawdę wszystkie te zwyczajne czynności prowadzą do tego, by z lasu wywabić magię. A to już nie może być nudne. Bardzo lubię historie, w których współczesna, prozaiczna codzienność styka się ze światem osobliwości i dziwów, filmy Kolskiego, animacje Hayao Miyazaki mogłabym oglądać na okrągło, Twojemu opowiadaniu też z chęcią potowarzyszę :)

P.S. szkoda, że tytuł z miejsca zdradza, na co czeka Dawid. Troszkę odbiera to sprawie tajemniczości.
Błędy poprawię, akcję w pierwszej części uruchomię, pewne nieścisłości i niejasności, a także dziwactwa, na które zwróciliście uwagę, przeredaguję. Ale to potem, teraz się zajmuję dalszym ciągiem.
Lena, no wiem z tym tytułem, tak wali prosto z mostu ;D ale on mi tak strasznie pasował! Jak napiszę całość, to może i pomyślę nad zmianą. Ja też bardzo cenię takie filmy jak Kolskiego, bo są... inne. Bardziej poetyckie, niż fantastyczne, bo fantastyki jest teraz pełno i chyba naprawdę ciężko napisać/wyreżyserować coś naprawdę oryginalnego.
Wielkie dzięki za komentarze wszystkim i każdemu z osobna ;]
Gdyby nie ewidentne dowody wczorajszego spotkania ze smokiem, wziąłby to wszystko za bardzo realistyczny sen. A jednak powalony grab uniemożliwiał światłu dziennemu wpadać przez okna, z kolei kocioł został opróżniony i przewrócony na trawę. Dawid słyszał to poprzedniej nocy, bezpieczny w swoim łóżku. Pożałował wtedy całej tej decyzji o porzuceniu wszystkiego i przyjeździe tutaj. Założył ramiona za głową i rozglądał się po leśniczówce, która dawno temu została wybudowana na skraju lasu, jako siedziba smoczych opiekunów. Porzucona i zapomniana, stała teraz w sercu puszczy. Zarówno ona, jak i tajemnicze stworzenia obrosły legendą, która potem przekształciła się w bajkę dla dzieci. Dawid postanowił być tym, który nie tyle przywróci tą historię do życia, ile raczej dotrze do prawdy. Prawdy o tym, co dzieje się ze smokami, co przydarzyło się ostatniemu opiekunowi.
Zastanawiał się, czy to, co zrobił i co jeszcze zamierza zrobić, to tylko czysta głupota, czy może już objaw szaleństwa? Pierwszy raz, odkąd usłyszał o smokach z puszczy, naszły go wątpliwości. Wzdrygnął się i gwałtownie usiadł na łóżku, aż go zamroczyło. Najlepszym lekarstwem na wahania jest działanie.
Wędrując śladem smoka, raz po raz wyrażał mu w myślach wdzięczność. Uszedł już kilka kilometrów i las był tutaj naprawdę gęsty. Drzewa rosły w odległości zaledwie paru centymetrów od siebie, a niektóre nawet splatały się ze sobą. Tworzyły ścianę nie do przejścia i gdyby nie droga, jaką swoim cielskiem wyłamał smok, nie miałby co marzyć o przedostaniu się dalej. Stworzenie nie przyleciało, bo pewnie instynkt samozachowawczy kazał mu przemieszczać się po ziemi. Na niebie, choćby parę metrów nad wierzchołkami drzew, mogłoby zostać przez kogoś zauważone.
Wdrapywał się na powalone konary, przekraczał podeptane krzaki, zachwycony robił zdjęcia odciskom łap, wielkości jego samego. Nie słyszał, ani nie widział zwierząt, nie było oznak ich bytowania: żadnych gniazd, nor, odchodów, padliny. Świadczyło to jednoznacznie, że zbliżał się do celu.
Po całym dniu marszu, gdy zapadał zmrok, dotarł do skalistego wzniesienia. Spojrzał w niebo. Szczyty gór ginęły w chmurach. Jak tu je przebyć?
Coś mu się przypomniało. Był to pewien fakt, na który natrafił podczas lektury jednej z tych rozlatujących się ksiąg, pewnej nocy w domowym zaciszu. Wyciągnął kompas i chwilę pomyślał. Zaczął iść wzdłuż skał w prawo i po kilkunastu metrach, zgodnie z tym, czego się spodziewał, natrafił na szczelinę. Szybko ją przebył i znalazł się na otwartej przestrzeni, w dolinie otoczonej górami. Nie rosło tu nic poza wysoką na pół metra trawą i sporą kępą krzewów kawałek dalej. Wycofał się do skalnego korytarza, postanowiwszy spędzić tu noc. Usiadł i szybko wydostał z plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mógł rozpalić ogniska, bo natychmiast zdradziłby swoją obecność. Rozłożył kilka koców, oparł się o skałę i z latarką przygotowaną tylko na awaryjne przypadki, jadł suchy prowiant.
Odległy łopot potężnych skrzydeł wyrwał Dawida z kontemplacji różowopomarańczowej, wieczornej łuny i chmur na jej tle. Błyskawicznie i najciszej jak mógł, zaczął się pakować, jednocześnie wyciągając szyję i przebiegając wzrokiem niebo. Kolejny, zaraz pokaże się kolejny…
Nie spadł z góry i nie wylądował na łące, tylko… jakby wyłonił się z krzewów. Przynajmniej tak to wyglądało z jego perpektywy. Smok przysiadł na moment na ziemi, głuche uderzenie łap rozeszło się echem aż do Dawida, a drżenie gleby poczuł pod stopami. Ogarnięty chwilowym przerażeniem, schronił się w szczelinie skalnej i przycupnął przy ścianie. Obserwował piękne stworzenie, znacznie większe od tamtego, młodego spod leśniczówki. Brunatnozielony, stary smok pokręcił na boki długą szyją, po czym nieudolnie wzbił się na parę metrów w powietrze i odleciał w głąb doliny. Dawid poczekał, aż gad zniknie mu z oczu, po czym znajdując w sobie całe pokłady nowych sił, rzucił się biegiem do miejsca, w którym pojawiło się stworzenie. Musiał być to przynajmniej kilometr drogi, ale Dawidowi biegło się lekko i szybko, mimo bagażu na plecach. Kilkanaście metrów przed swoim celem zwolnił do energicznego marszu.Teren nie był już płaski, ale łagodnie opadał, aż do kępy. Zanim doszedł na sam jej brzeg, zatrzymał się przy czerwonej, lepkiej kałuży. Smok musiał być ranny. Dawidowi zrobiło się go żal, ale poczuł też przypływ zapału i podniecenia. Może będzie miał sposobność zaopatrzenia rany, zbliżenia się do smoka, dotknięcia go… a co, jeżeli mu jednak nie pozwoli?Jeśli on się do tego nie nadaje? Jeśli nie może zostać kolejnym opiekunem? Potrząsnął głową, jakby oczekiwał, że wątpliwości wypadną mu przez uszy. Zdecydowanie nie najlepszy to moment na jakiekolwiek wahania. Ściemniało się i należało podjąć jakieś kroki. Zbliżył się do krzewów i zamarł ze zdumienia. Rośliny okalały ogromny jar, który wyglądał jak dziura po niewyobrażalnych rozmiarów drzewie. Splótł dłonie i gorączkowo myślał. Jeśli zejdzie w dół, nie będzie odwrotu. Jeśli smoki go nie zaakceptują, zginie. Wóz, albo przewóz. Dotarł już tak daleko, zrobił tak wiele… zaczął kopać ziemię, poirytowany swoim brakiem zdecydowania.
Już miał zamiar wycofać się pod skały i przespać z tą decyzją, kiedy znów doszło go bicie skrzydeł. Powoli odwrócił się. Stał nieruchomo, śledząc wzrokiem lecącego nieporadnie gada, który musiał go już zauważyć. Nie uciekał, ale powodem nie były ani brawura, ani paraliżujący strach. Zachował zimną krew. Pozostał na miejscu, bo chciał to roztrzygnąć. Teraz, tutaj.
(04-08-2011, 10:53)Kruk napisał(a): [ -> ]Założył ramiona za głową i rozglądał się po leśniczówce, która dawno temu została wybudowana na skraju lasu, jako siedziba smoczych opiekunów.

>> Za głowę. Poza tym, zacytuję Kassandrę, składnia jest nieco Yodowa.

"Założył ramiona za głowę i zaczął rozglądać się po leśniczówce. Została wybudowana dawno temu na skraju lasu jako siedziba smoczych opiekunów".

co przydarzyło się ostatniemu opiekunowi.

>> Zastanowiłbym się nad "ostatniemu z opiekunów".

Wędrując śladem smoka, raz po raz wyrażał mu w myślach wdzięczność. Uszedł już kilka kilometrów i las był tutaj naprawdę gęsty.

>> "Po kilku kilometrach spaceru/marszu las stał się naprawdę gęsty".

Zaczął iść wzdłuż skał w prawo i po kilkunastu metrach, zgodnie z tym, czego się spodziewał, natrafił na szczelinę.

>> "Tak jak się spodziewał, natrafił na szczelinę".


Więcej błędów nie zauważyłem. Czyta się nieźle, ale brakuje mi dialogów, opowiadanie wydaje się puste. Nie wiem też, kim jest Sama, to można by wyjaśnić.

Pozdrawiam.
O rety, ktoś to wreszcie ruszył, dzięki Przemku Wink Hm, muszę dodać tu dalszą część.
Korektę przyjęłam. Kim jest Sama? Sama tego nie wiem xD Ale tak na serio mówię. Gdzieś Ty to uchwycił?

Pozdrawiam!
"Obudził się nagle, jakby na komendę. Wiedział co go wyrwało ze snu – to rozespana czujność. Sama trochę się zdrzemnęła, po czym skoczyła na równe nogi i zawstydzona swoim brakiem wytrwałości szarpnęła go dość mocno."

Teraz już rozumiem, nie chodziło o żadną Samę, tylko o rozespaną czujność.

Pozdrawiam Wink.
Haha, właśnie jak pisałam te słowa to się zastanawiałam, czy kogoś w błąd nie wprowadzę Big Grin
Dawid słyszał to poprzedniej nocy, bezpieczny w swoim łóżku. Pożałował wtedy całej tej decyzji o porzuceniu wszystkiego i przyjeździe tutaj.
Hm, dlaczego żałuje wtedy, kiedy czuje się bezpieczny? I co ważniejsze - jak może czuć się bezpieczny, siedząc w starej leśniczówce, podczas gdy na zewnątrz buszuje dzika bestia wielkości jednopiętrowego domu?

tą historię


Pierwszy raz, odkąd usłyszał o smokach z puszczy, naszły go wątpliwości.
To już zapomniał, że żałował nocą? :)

Stworzenie nie przyleciało, bo pewnie instynkt samozachowawczy kazał mu przemieszczać się po ziemi. Na niebie, choćby parę metrów nad wierzchołkami drzew, mogłoby zostać przez kogoś zauważone.
W porównaniu z diablo hałaśliwym przedzieraniem się przez gęsty las, droga powietrzna wydaje mi się jednak dyskretniejsza. Zwłaszcza nocą, zwłaszcza w środku czarnej i głuchej puszczy.

Ogarnięty chwilowym przerażeniem, schronił się w szczelinie skalnej i przycupnął przy ścianie.
Ejże, poprzedniej nocy nie bał się spać w sąsiedztwie smoka - może i mniejszego, ale wciąż przecież ogromnego - a teraz chowa się przez drugim, oddalonym o cały kilometr?

Smok musiał być ranny. Dawidowi zrobiło się go żal, ale poczuł też przypływ zapału i podniecenia. Może będzie miał sposobność zaopatrzenia rany
Chyba jednak "opatrzenia". Poza tym, w myśl zasady, że ranne dzikie zwierzę jest o niebo groźniejsze i mniej ufne od zdrowego, na miejscu Dawida raczej bym się tak nie cieszyła.

Potrząsnął głową, jakby oczekiwał, że wątpliwości wypadną mu przez uszy.
Fajne :)

Rzecz zgrabnie się rozkręca. Podoba mi się nowy tytuł i czekam na ciąg dalszy.
Dziękuję Leno.

"ranne dzikie zwierzę jest o niebo groźniejsze"
ja wiem, ale może niekoniecznie smok, przyzwyczajony do opieki człowieka.


"Hm, dlaczego żałuje wtedy, kiedy czuje się bezpieczny"
Powiem szczerze: nie wiem, dlaczego tak napisałam. Teraz wydaje mi się to trochę nielogiczne, fakt Wink

Pozdrawiam!