Czarna godzina miała nadejść nagle i niespodziewanie. Za rok, za dzień, po Wielkanocy, przed Bożym Ciałem, na Piotra i Pawła albo w środku letniej kanikuły. Nikt nie wiedział kiedy, ale już jej wyglądano. Ludzie szykowali się na nią, odejmując sobie od ust najlepsze kąski: marcepany, migdały, pańska skórka, chałwa z orzechami, karmelowe ciągutki, maślane ciasteczka - wszystko lądowało do metalowych pudełek po kawie, a te pod sterty świeżo wykrochmalonej pościeli, między kolorowe ręczniki, do pawlaczy z kompletem nowiutkich garnków. Wszędzie tam, gdzie się raczej nie zagląda, żeby człowieka nie korciło i żeby przypadkiem tego wszystkiego zawczasu nie zeżarł.
- A może być taka, że od pierwszej sekundy będziesz czuł, że to już! I ja tam wolę wiedzieć. Wtedy otwieram pudełko z pierniczkami. – powiedział dozorca albo mleczarz, ale kudłaty chłopak już nie słuchał, ponieważ liczył uderzenia zegara na kościelnej wieży.
- Zostaw na czarną godzinę! – powtarzały matki, ciotki, babki, stryjenki, starsze siostry i kudłaty chłopak zostawiał, odkładał, chował, zagrzebywał i utykał.
Kiedy jedni mówili, że już się zaczęła, drudzy uspokajali, że to tylko takie przeczucie. Całe miasto wyczekiwało z niecierpliwością, wsłuchiwało się w dziwne odgłosy, wypatrywało przedziwnych błysków na niebie.
- Jak poznać, że już się zaczęła? – pytał kudłaty chłopak wszystkich, którzy wyglądali na ludzi z pewną wiedzą, na temat czarnych godzin.
- Może być taka sytuacja, że przegapisz czarną godzinę i ci przejdzie niepostrzeżenie – stwierdził dozorca.
- I co wtedy będzie? – dopytywał kudłaty.
- Nic – wtrącił się mleczarz. – Będziesz musiał czekać na następną.