Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Szymon i Rubens, część 2
#1
― Czy nie pora już wstać? Mamy pogodny, jesienny dzień, w sam raz na spacer.
Szymon sięgnął ręką na drugą stronę łóżka, nie otwierając oczu. Marta? Weronika? Do licha, przecież zasnął sam! Kto zatem namawia go do wstania? Jest sobota, siódma rano.
― Twój stary znajomy. Pamiętasz?
Szymek usiadł i przetarł oczy. Ziewnął. Zamrugał. Rozbudzał się szybko, wczorajsze popołudnie spędził jeżdżąc na rowerze, dzięki temu spał zdrowo i teraz czuł, jak wraca entuzjazm i chęć do działania. Nie potrzebował kawy.
― No więc poznajesz mnie? - po raz kolejny usłyszał w głowie nieco mrukliwy, znajomy głos.
― Przewentylowałem płuca i teraz jestem jak na haju – rzekł. Dłuższą chwilę myślał, wreszcie powiedział – Rubens, to ty, prawda? Spotkanie po latach.
― Tak, po wielu latach. Ostatni raz odezwałem się do ciebie, kiedy miałeś ich trzynaście, teraz masz trzydzieści. Pewnie wiele się zmieniło?
― Jak widzisz, mieszkam sam. Ta kawalerka to prezent od rodziców. Nadal mam z nimi dobry kontakt, a jeśli chodzi o moje życie rodzinne, to pozostaję wolny, dzięki czemu mam sporo czasu. Gotuję, płacę rachunki, robię zakupy. Spokojne, kawalerskie życie, pozbawione imprez, chociaż różne panny mnie tu czasami odwiedzają. Chyba mam powodzenie. Ja albo moje mieszkanie. W każdym razie jestem zadowolony. Miło, ze się wreszcie odezwałeś, już prawie uwierzyłem, że byłeś tylko moim wyobrażeniem. W sumie to skąd mam wiedzieć, że tak nie jest?
― Będzie okazja, to się przekonasz, jaka jest prawda.
― Trzymam za słowo, tymczasem zaparzę herbatę, jak co rano. Bez tego rytuału nie zaczynam dnia. Potem można iść na spacer, chociaż lepsza będzie przejażdżka rowerem. Pogadamy, opowiem ci o ostatnich latach... Chociaż zaraz, zaraz! Czy to aby ma jakiś sens? Siedzisz w mojej głowie, przecież wszystko doskonale wiesz. Mam rację?
Rubens zamruczał po swojemu, jakby zażenowany głupim pytaniem:
― Wyobrażasz sobie, że mieszkałem w twoim umyśle siedemnaście lat i udawałem zabawę w chowanego? Nie jestem więźniem zakutym w kajdany osobowości Szymona. Naprawdę wróciłem po długiej nieobecności, ale teraz rzeczywiście mogę sięgnąć do twoich wspomnień. Nie robię tego, bo to byłoby nieładne. Nie opowiadaj o tym, co było, zawsze ważna jest chwila obecna.
― Dobre podejście. Też tak myślę o życiu, liczy się dzisiaj, ten dzień jest niepowtarzalny, przeszłość zamknięta, przyszłość zamglona. Carpe Diem! Do kuchni zatem!
Nastawił wodę w tradycyjnym czajniku, gotował chwilę na niewielkim płomieniu, a potem zalał porcję granulowanej czarnej herbaty, zamkniętej w metalowym dziurkowanym pojemniku z łańcuszkiem. Nie używał kupionych w markecie torebek. Może czasami, w pracy, chociaż zazwyczaj miał ręce pełne roboty i nie zawsze znajdował chwilę na gorący napój. Prowadził z kolegą sklep i serwis rowerowy, by ograniczyć koszty nie zatrudniali nikogo do pomocy, wszystko robili sami, nie wyłączając mycia podłóg. Wyczerpująca i wymagająca praca, ale przynajmniej na swoim. Spółka funkcjonowała zaskakująco dobrze, nie kłócili się prawie nigdy. Mieli wyrobioną renomę na lokalnym rynku i planowali poszerzyć nieco ofertę, pójść w stronę szerzej pojmowanej turystyki, także pieszej. Póki co dochody pozwalały na spokojne życie, choć bez szaleństw. Szymon miał minimalizm we krwi i kupował tylko to, co niezbędne. Nie miał nawet samochodu. Czasem załatwiał swoje drobne sprawy korzystając z firmowego autka, zwykle do sklepów chodził pieszo albo rowerem, swoim ulubionym środkiem transportu, który odstawiał dopiero wtedy, gdy miasto przykrywała warstwa śniegu.
Po herbacie ubrał się stosownie do pory roku, czyli na termoaktywny kompletny strój cyklisty założył wysłużony lecz bardzo wygodny, cienki polar.
Koniec września przyniósł pierwsze chłodne poranki, ale słońce nie dawało za wygraną i od kilku dni próbowało nadrobić wakacyjne zaległości, czyli niemal miesiąc deszczowej, wilgotnej pogody. Lepiej późno niż wcale. Amatorzy wypoczynku na powietrzu kiedy tylko mieli czas, ruszali ku zadbanym terenom wokół trzech zbiorników wodnych, gdzie poprowadzono komfortowe ścieżki rowerowe. Korzystali z nich też rolkarze, biegacze oraz babcie uprawiające modny ostatnio Nordic Walking, czyli dreptanie ze specjalnymi kijkami, różniącymi się od górskich, trekkingowych. Coraz więcej ludzi porzucało telewizję i jej wątpliwej jakości rozrywki na rzecz kontaktu z naturą, nawet tą dostosowaną do potrzeb mieszkańca miasta. Puryści nie użyliby tutaj słowa „natura”, Szymon jednak nie miał wątpliwości. Zbiorniki wodne, choć sztuczne, stały się siedliskiem ptactwa, które najwyraźniej świetnie się tutaj czuło. Drzewa posadzone ludzką ręką zieleniły się latem równie pięknie, jak te w dzikich puszczańskich ostępach, a jesienią przybierały podobne mozaikowe i ciepłe barwy. Zamiast ścieżek powstały betonowe dróżki, przeszkadzały one tylko najbardziej zawziętym „ekologom”. Na pewno nie ptakom, te radośnie śpiewały, na brzegach stały tu i ówdzie skupione postacie wędkarzy, w oddali pływały kajaki, pontony i małe żaglówki. Aż trudno uwierzyć, że cała okolica leżała w granicach dużego miasta.
Po przejechaniu niemal dziesięciu kilometrów, a zajęło to Szymonowi zaledwie dwadzieścia pięć minut, zatrzymał się, by usiąść na ławce pod drzewem. Patrzył na spokojne jezioro i popijał wodę. W plecaku miał dwie kanapki, właśnie poczuł głód. Śniadanie w terenie, zamiast w domu – w taki dzień wspaniała rzecz.
― Widzisz, jaka ładna okolica - zwrócił się do Rubensa – Kiedy dawniej mnie „odwiedzałeś”, wyglądało to dużo gorzej. Przez ostatnie kilkanaście lat miasto zainwestowało niemałe kwoty, by zachęcić ludzi do spacerów i poprawić swój wizerunek przemysłowej, niezbyt czystej metropolii. Każdy mieszkaniec, czy chciał czy nie, dołożył się do tych zmian swoimi podatkami, trzeba zatem korzystać, bo to nasze. Zresztą to mądrze wydane pieniądze.
― Jesteś szczęśliwy, Szymonie? - zapytał niespodziewanie Rubens.
― No tak – odparł po chwili Szymon – Tak. Dlaczego pytasz? Zdrowie dopisuje, zarabiam niewielkie ale wystarczające pieniądze, mam gdzie mieszkać, w miarę możliwości realizuję pasje, właściwie nie znajduję powodów do narzekań. Jakież to niepolskie, prawda? Zadowolony obywatel, nie narzeka na kraj i ludzi.
― Nie myślisz o założeniu rodziny?
― Ooo, do tego zmierzasz, drogi Rubensie? Czy to aby nie główny powód twojego powrotu? Już od niejednej ciotki a nawet od mamy słyszałem podobne pytania: kiedy się wreszcie ustatkujesz? Zawsze odpowiadam, że już jestem ustatkowany. Nie szarpię się, nie szukam miejsca w życiu jak nastolatek. Jakby powiedział gimnazjalista: wszystko trybi. Nie planuję zmian.
― A to mnie cieszy. Nie zamierzam cię swatać, bez obaw. Pytam, bo zazwyczaj mężczyzna, który nie założy rodziny, potem zastanawia się, czy go w życiu coś nie ominęło. Często ostatnie lata męczy go depresja. Z drugiej strony małżeństwo też może wpędzić w depresję. Niejeden się boleśnie przekonał. W sumie nie ma to znaczenia.
Godzinę później Szymon wrócił do domu. Rubens towarzyszył mu cały weekend, ale rozmawiali już tylko o drobnych sprawach, na przykład spierali się o sposoby przyrządzania posiłków i odżywianie.
― Co ty możesz o tym wiedzieć, skoro nie masz układu pokarmowego? - dowcipkował Szymon.
Od poniedziałku aż do piątku Rubens odzywał się głównie wieczorem, przy pracy nie przeszkadzał, nie musiał też Szymonowi niczego podpowiadać, jak w czasach jego dzieciństwa. Trzydziestolatek opanował swój fach i radził sobie świetnie. Był ekspertem od rowerów i żadna naprawa nie sprawiała mu większego kłopotu, kontakt z młodymi klientami też miał doskonały.
W sobotę pogoda pogorszyła się i od rana padał deszcz, w dodatku mocno wiało i krople tłukły o szyby. Rubens milczał, Szymon postanowił wykorzystać smętny dzień na porządki w piwnicy. Od dawna zamierzał wyrzucić stare graty. Prawie brakowało już miejsca na dwa rowery. Im bardziej jednak myślał o ilości worków, jakie będzie musiał napełnić i wynieść do śmietnika, tym mniejszy czuł entuzjazm.
― Leń mnie ogarnia. Nie ma innych planów na dzisiaj, bierz się do roboty – mruknął gniewnie do siebie.
― Nie wolałbyś pójść do pubu? Posiedzieć, porozmawiać. - Rubens kusił krótko, ale skutecznie.
― Racja. O tej porze będzie pusto, co wcale mi nie przeszkadza. Czy kiedy ja piję alkohol, ty też czujesz się lekko... No wiesz, ja nigdy nie nadużywam.
― Nie piłem i nie piję. Możesz wychlać butelkę bimbru i polec, ja pozostanę trzeźwy.
― A to dobrze. W razie czego odstaw mnie do domu – żartował Szymon, który czasami pił wino, rzadziej piwo, w niewielkich jednak ilościach.
Mniej niż pół kilometra od jego mieszkania był dość obszerny lokal, delikatnie oświetlony, o ciemnych ścianach z intrygującymi malunkami jakby korytarzy. Niektóre z nich wydawały się prawdziwe i niejeden imprezowicz próbował je zbadać. Muzykę puszczano niezbyt głośno, płynęła spokojnie. Nie rozpoznawał gatunku lecz na pewno nie były to radiowe skoczne hity, raczej coś spokojnie transowego, od czasu do czasu pobrzmiewały gitary i z głośników dobiegały dźwięki bardziej rockowe, a potem znowu wracał klimat mroczny, choć nie ponury. Pomiędzy stolikami pozostawiono dość dużo przestrzeni i w piątkowe wieczory każdy z nich był niczym ludna wyspa na morzu spokojnego parkietu. Klienci siedzieli w miękkich fotelikach.
Szymon zaglądał tutaj raz na kilka tygodni, by porozmawiać ze znajomymi albo samotnie wypić bardzo dobrą kawę.
Tym razem najpierw zamówił herbatę. W środku siedział tylko jeden starszy pan, wpatrywał się nieruchomo w kufel przed sobą. Marsowa mina i czerwony nos świadczyły o tym, że właśnie zalewa swoje troski szlachetnym złocistym napojem. Szymon usiadł w dużej odległości od niego, dzisiaj nie zamierzał wdawać się w konwersacje z nieznajomymi. Po chwili podeszła młoda dziewczyna i podała kartę.
― Dzięki. Na razie zamawiam herbatę, najchętniej z rumem – poprosił od razu, bo miał ochotę na coś rozgrzewającego, po drodze przemarzł i nieco zmókł, wiatr zacinał deszczem pod kaptur.
Skinęła głową i z uśmiechem odeszła.
― Nowa dziewczyna, całkiem ładna, chociaż taka nieduża – przyznał.
― Może twoja przyszła żona? - zabrzmiał głos Rubensa.
― Ja tu nie przyszedłem w celach matrymonialnych, przecież wiesz.
― Widziałeś te piersi?
― Rubens, nie poznaję cię. W dzieciństwie byłeś mi przyjacielem i nauczycielem, a teraz zagadujesz o cyckach. Bądź poważny jak dawniej, nie psuj sobie wizerunku.
Po wypiciu herbaty zamówił jeszcze kawę, potem skusił się na piwo, przy okazji kilka minut rozmawiał z nową pracownicą pubu, okazało się że jest sympatyczna, bardziej niż chciał przyznać. Wrócił do stolika.
― Nawet jeździ na rowerze – mówił cicho, będąc pod wrażeniem krótkiej wymiany zdań.
― No widzisz, pierwsze wrażenie okazało się trafne.
Pół godziny później Szymon miał ochotę zamówić drugie piwo, pokonał jednak pokusę i postanowił wrócić do domu, tym bardziej, że przestało padać. Poczekał na rachunek, po czym podał dziewczynie swoją wizytówkę. Zaproponował wspólną przejażdżkę, jeśli będzie wystarczająco ciepło, oraz usługi serwisowe „po znajomości”, w razie jakichkolwiek kłopotów z rowerem.
Pomyślał, że nadał sprawie pewien bieg i teraz będzie cierpliwie czekał, co dalej. Jeśli nie zadzwoni, trudno. Może nawet byłoby lepiej, bo w przeciwnym razie rzeczywiście istniało ryzyko, że jego kawalerski sprawdzony żywot drgnie w posadach.
Założył kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Nie uszedł pięćdziesięciu kroków, kiedy usłyszał głos Rubensa, tym razem niezwykle podenerwowany:
― Zatrzymaj się.
― Po co?
― Stój, mówię. Natychmiast.
Szymon posłuchał. Minął go jakiś przechodzień. Szli obok długich, czteropiętrowych budynków, stanął w miejscu, gdzie niemal stykały się bocznymi ścianami. Pozostało trzymetrowe przejście.
― Wejdź tam i stań przy ścianie – głos Rubensa brzmiał teraz stanowczo jak nigdy. Szymon wykonał polecenie, nie zadawał zbędnych pytań. Nie musiał. Kiedy tylko się schował, na chodniku pojawiło się dwóch ciemnych typów. Zobaczył ich, bo zerknął zza rogu. Zagadnęli przechodnia, który wcześniej minął Szymona. Mężczyzna pokiwał przecząco głową a oni niespodziewanie zaczęli go okładać pięściami, a kiedy już leżał, kopali. Szymek musiał jakoś zareagować, w pobliżu nikt akurat nie przechodził. Wbrew ostrzeżeniu Rubensa wyskoczył na chodnik i krzyknął do zbirów:
― Zaraz tu będzie policja!
Napastnicy przestali bić nieznajomego, który leżał teraz nieruchomo. Spojrzeli na Szymona. Wyraz ich oczu wskazywał, że są niezwykle pobudzeni, może samą walką, może zażytymi wcześniej narkotykami, w każdym razie sprawiali wrażenie lekko obłąkanych. Jeden z nich, ubrany w luźne dżinsy i skórzaną kurtkę, z powieszonym na szyi błyszczącym łańcuchem, warknął głośno:
― Podejdź no tutaj, synku.
Sięgnął do kieszeni i wyjął jakiś ciemny, złowieszczy przedmiot. Szymon poczuł jak naciąga mu się skóra na plecach, dopiero po chwili dotarło do niego, że Rubens krzyczy:
― Uciekaj! Uciekaj jak najszybciej!
Odwrócił się i wbiegł w osiedle. Pędził ile sił w nogach, kluczył pomiędzy budynkami, znakomita kondycja sprawiła, że ścigający szybko zrezygnował. Nie padł ani jeden strzał.
Bezpieczny poczuł się dopiero o wiele dalej, po drugiej stronie ruchliwej ulicy. Obserwował teren zza wiaty przystanku autobusowego i jednocześnie dzwonił na policję. Okazało się, że już dostali sygnał o bójce i patrol zaraz będzie na miejscu. Opisał wygląd napastników, choć nie zarejestrował wszystkich szczegółów. Prawdopodobnie będzie musiał zgłosić się na komisariat.
Roztrzęsiony, dotarł do domu. Rubens zamilkł. Szymon o losie przechodnia dowie się dopiero od policjantów, może jutro. Miał nadzieję, że nie skopali go na śmierć. Gnoje. Wracał do domu jak setki razy, okolica uchodziła za dość bezpieczną, tymczasem mógł zginąć, pobity przez tych ubranych jak wieśniaki prymitywów. Pora była wczesna, nie zapadł jeszcze zmrok. Jeden z napastników nie wahał się wyjąć broni! Nieracjonalne zachowanie wskazywało, że nie kontrolowali swojego postępowania. Przestępca nie wyjmie pistoletu w mieście, w biały dzień, bez powodu. Ktoś może mu zrobić zdjęcie, choćby z okna, albo nagrać film telefonem. Co innego uderzyć pięścią przechodnia, a co innego grozić bronią, pewnie w dodatku nielegalną.
Do wieczora rozmyślał nad podłą ludzką naturą. Dlaczego nie eliminuje się takich osobników na odpowiednio wczesnym etapie, zanim kogoś zabiją? Obozy pracy to niezła myśl, problem w tym, że na rynku tej pracy jest niewiele, o czym boleśnie przekonują się tysiące młodych bezrobotnych. Nieważne, nieprzystosowani do pokojowego życia w społeczeństwie powinni przerzucać ciężkie głazy z miejsca na miejsce. Syzyfowa robota, w sam raz dla nich.
Wreszcie Szymon stwierdził, że nie warto już dłużej roztrząsać sytuacji, wziął długi gorący prysznic i wskoczył do łóżka. Sięgnął po książkę, lecz odłożył ją, potrzebował teraz niewymagającej rozrywki. Włączył telewizję i znalazł zajmujący dokument o współczesnych poszukiwaczach złota.
Dwa miesiące później przypadkiem spotkał kobietę, która okazała się żoną napadniętego człowieka. Na szczęście jej mąż po tygodniowym pobycie w szpitalu i dłuższym zwolnieniu lekarskim, wrócił do zdrowia. Obrażenia były dość poważne, wstrząs mózgu, liczne krwiaki, drobne urazy wewnętrzne. Napad odbił się też na psychice, teraz nie wychodził z domu bez gazu i paralizatora.
Zniknięcie Rubensa zaskoczyło Szymona. Zastanawiał się, czy jego niewidzialny przyjaciel nie miał poczucia winy, że omal nie spowodował tragedii. Ostrzegł go przecież w ostatniej chwili, gdyby nie to, ofiarą prawie na pewno byłby Szymon, a pomysł wyjścia do pubu wyszedł przecież od Rubensa. Może miał w tym jakiś ukryty cel? Z drugiej strony to groźne wydarzenie sprawiło, że należało przestać wątpić w realność tej istoty. Szymon dopiero teraz wyzbył się wątpliwości, że głos w umyśle jest niezależnym bytem. Czy słusznie?
Życie z upływem czasu dopisywało kolejne rozdziały do owego deszczowego dnia, kiedy Szymon poznał sympatyczną dziewczynę, Kasię. W końcu została jego żoną, potem urodziła zdrowego chłopca. Szymon przywiązał się do syna mocniej, niż większość ojców. Nie zaznałby tego rodzaju miłości, gdyby pozostał kawalerem, co tak bardzo mu odpowiadało.
Czy życie jest tylko grą przypadków, czy też każdego prowadzi niewidoczna ścieżka? Jeśli chcemy z niej zboczyć, pojawiają się znaki, próbujące nas z powrotem naprowadzić na właściwy szlak. Może Rubens był tylko posłańcem tych pierwotnych sił, a może sami je wywołujemy, niczym niepozorne i trudne do zauważenia różnice ciśnienia tworzą odczuwalny i czasem niszczycielski – wiatr? Znowu pomyślał, czy Rubens nie jest wytworem, pozornie niezależnym, jego psyche. Nie... Jak trudno rozróżnić przyczynę i skutek... Podszept istoty zmienił jego los, przy okazji ostrzegł przed niebezpieczeństwem, które mogło nitkę losu przeciąć. Nie da się tego wyjaśnić bez przyjęcia, że posiada nadnaturalne zdolności, w najlepszym razie telepatyczne, w najgorszym – że posługuje się prekognicją, co już przekraczałoby ramy nauki, i to znacznie.
Zatem trzeba uznać Rubensa za realną istotę. W gruncie rzeczy Szymon byłby zawiedziony, gdyby okazało się inaczej.
Tak myślał, leżąc na łóżku obok syna. Przewrócił się na bok i spojrzał na śpiącego siedmiolatka. Maluch potrafił już sporo powiedzieć, zastanawiał się nad otaczającym go światem, przy tym nadal jeszcze nie trafił w szpony systemu, który czyni z nas niewolników konsumpcji i płytkie, żałosne indywidua.
Obiecał sobie, że zrobi wszystko, by ten mały człowieczek zachował wrażliwość i wyobraźnię. Pragnął także uchronić siebie przed utratą entuzjazmu, nie pozwolić, by dopadły go ponure myśli i poczucie beznadziei, tak często nękające ludzi w dojrzałym wieku.
Czekał też na powrót Rubensa. Mieli kilka spraw do wyjaśnienia.


Link do części 1: http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=10472
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Szymon i Rubens, część 2 - przez Hillwalker - 19-01-2013, 17:40
RE: Szymon i Rubens, część 2 - przez miriad - 20-01-2013, 16:25
RE: Szymon i Rubens, część 2 - przez Hillwalker - 20-01-2013, 20:44
RE: Szymon i Rubens, część 2 - przez miriad - 20-01-2013, 20:53
RE: Szymon i Rubens, część 2 - przez rare - 22-12-2014, 07:27

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości