07-01-2013, 18:43
Szymon urodził się jako pierwsze dziecko i wszystko wskazywało na to, że pozostanie jedynakiem. Rodzice pracowali, ojciec często przebywał poza domem niemal do wieczora, dorabiał też w soboty, jego żona poświęcała zarabianiu pieniędzy czterdzieści godzin w tygodniu. Ulegli presji społecznej i przekonaniu, że w życiu chodzi przede wszystkim o pieniądze, dzięki którym nabywają kolejne przedmioty albo odkładają na poważniejsze zakupy, na przykład dom lub lepszy samochód.
Szymona kochali, jednak miłość rozumieli jako konieczność zgromadzenia kapitału na „dobry start” dla syna i zapewnienie mu wygodnych warunków do rozwoju. Nie do końca wiadomo, o jaki rozwój chodziło.
Skutkiem takiego podejścia było osamotnienie dziecka w pierwszych latach życia. Często przebywał u dziadków. Ci karmili go, poili, czasem poświęcali pół godziny na wspólną zabawę, ale nie więcej. Babcia z zapałem oddawała się staromodnemu zajęciu – dzierganiu na drutach. Specjalizowała się w szalikach, całe metry powstawały nawet w środku lata. Kiedy Szymon poszedł do przedszkola, ich zapas był już na tyle pokaźny, że mógłby co tydzień zakładać nowy i nie zabrakłoby aż do matury.
Jako czterolatek po raz pierwszy usłyszał głos Rubensa. Imię nowego przyjaciela znał od samego początku, chociaż nie przypominał sobie, by ten się przedstawił. Jako małe dziecko traktował uwagi niewidzialnego kolegi zupełnie naturalnie. Skąd miał wiedzieć, że jest w tym coś dziwnego? Rubens wiele razy podpowiadał mu, jak ułożyć klocki, albo tłumaczył, co dzieje się na książkowych ilustracjach.
Wszyscy zachwycali się małym Szymkiem, jak wspaniale potrafi bawić się sam, przez wiele godzin, i nie widać po nim żadnego znudzenia.
Na początku Rubens nie odzywał się kiedy Szymek miał zajęcie, na przykład rozmawiał z dziadkiem albo bawił z kolegami w przedszkolu. Dopiero w chwilach samotności, gdy w dziecięcej głowie zaczynała kiełkować nuda, niezawodny przyjaciel proponował ciekawą zabawę lub opowiadał fascynującą historię. Znał odpowiedzi na większość pytań, a trzeba przyznać że chłopiec miał w sobie dużo ciekawości świata. Nic nie wprowadzało Rubensa w konsternację, ani zagadnienie dlaczego Słońce świeci jaśniej niż Księżyc, ani dlaczego woda jest mokra.
Przez dwa lata Szymon rozmawiał z Rubensem częściej niż z rodzicami, traktując go jak członka rodziny. Po tym czasie zorientował się, że taki rozmówca nie jest czymś pospolitym i jego koledzy nie znają tego rodzaju przyjaciół.
Ciekawe, czy rodzice też słyszą podobne głosy?
Szymon powiedział mamie o Rubensie. Spojrzała uważnie i spokojnie zapytała:
- Często go spotykasz?
Odparł, że codziennie, choć tak naprawdę to go nie spotyka, bo nawet nie wie, jak wygląda. Po prostu słyszy jego głos i może z nim rozmawiać. Oczywiście też nie rozmawia naprawdę, tylko myśli co chce powiedzieć a Rubens odpowiada. Słyszy go, chociaż nie mówi. Obaj nic nie mówią.
Mama zareagowała na ten wywód, jak na kobietę przystało:
- Nie rozumiem. Chyba zmyślasz.
- Mówię prawdę – odparł sześcioletni Szymon z przekonaniem.
- Obawiam się, że twoja mama nie będzie mogła we mnie uwierzyć – rzekł Rubens.
- Słyszałaś? - zapytał radośnie Szymon, co tylko pogorszyło sprawę, bo mama zaniepokoiła się i zdecydowała, że nazajutrz pójdą do lekarza. Przez to nie poszedł do zerówki i przez cały dzień nie widział swojej dziewczyny, Beatki. Wszystko przez mamę. W dodatku lekarz był bardzo męczący i wypytywał go o niewidzialnego kolegę, jakby sam chciał go spotkać. Szymon gubił się w zeznaniach aż w końcu szeptem okłamał doktora:
- Przecież ja tylko tak udaję, żeby tata zrobił mi braciszka. Podobno potrafi.
Po tym oświadczeniu lekarz wyraźnie odetchnął i Szymon niebawem wrócił do domu, razem z uśmiechniętą mamą.
- Wygląda na to, że nasza znajomość musi pozostać tajemnicą – rzekł Rubens, kiedy Szymon już leżał, a w telewizji kończyła się ostatnia bajka o niedźwiedziu w wielkim niebieskim domu. - Będzie lepiej, jeśli nie powiesz o mnie kolegom w przedszkolu. Nawet Beatce.
- Dlaczego?
- Jeśli wygadają się przy mamie, znowu będziesz musiał iść do doktora.
- Masz rację. Nikomu nie powiem – obiecał Szymek. Po chwili zapytał: - A będę mógł cię kiedyś zobaczyć?
- Nie. Nie mogę wyjść z twojej głowy. Wyobrażaj mnie sobie jak chcesz.
- No dobra.
Nadszedł czas szkoły podstawowej. Szymon okazał się dobrym uczniem, uwielbiał czytanki, wyobrażał sobie każdy opis, traktował je jak prawdziwe przygody. Rubens śmiał się, że może w przyszłości zostanie pisarzem.
- A kto to taki?
- Człowiek, który wymyśla inny świat, a potem go opisuje słowami i można o tym świecie poczytać, poznać bohaterów i ich zabawy.
- To jest prawdziwy świat?
- Oczywiście. Książka jest jak drzwi, które otwierasz i wchodzisz do środka.
Szymon lubił też zajęcia z przyrody, zapamiętywał nazwy roślin i zwierząt, bez trudu rozpoznawał je na zdjęciach i rysunkach, nawet te rzadko spotykane. Nauczycielki były zachwycone, widząc prawdziwe zaangażowanie u dziecka. Nie uczył się na pamięć, pod presją rodziców. Lubił to, w dodatku dysponował jak na swój wiek bogatym słownictwem. Kilkuletnie konwersacje z Rubensem zaczynały przynosić owoce.
Słabiej radził sobie z matematyką. Dodawanie i odejmowanie opanował, ale kiedy zaczęli poznawać inne działania, Szymek pogubił się i musiał liczyć na niewidzialnego pomocnika. Potem doszły zbiory, figury geometryczne, gdzie zupełnie nie potrafił utrzymać skupienia, po prostu nie sprawiało mu radości rozwiązywanie zagadek liczbowych ani żadnych innych związanych z matematyką. Po raz pierwszy poczuł do czegoś niechęć, tymczasem zmuszano go, by pokonywał kolejne stopnie matematycznego wtajemniczenia.
Rubens dwoił się i troił, ale nie potrafił wzbudzić w dziecku zainteresowania tą dziedziną. Pomagał jak mógł, podpowiadał przy odrabianiu lekcji, był naprawdę niestrudzonym korepetytorem. Mimo to Szymek wstawał w połowie zadania i sięgał po atlas zwierząt, lub bajkę. Pozwalało mu to zapomnieć o liczeniu. Później jednak klasówka okazywała się prawdziwą bitwą, z której chłopiec wychodził poraniony i umęczony, zostawiając za sobą zgliszcza cyfr i nienaruszone zasieki umocnień arytmetycznych.
Kilka razy podczas sprawdzianu prosił Rubensa, by podyktował rozwiązanie, ten jednak odmawiał. Twierdził, że byłoby to oszustwo. To prawda, że zmuszanie dzieci do uczenia się rzeczy nie budzących żadnego zainteresowania to marnowanie ich czasu, ale koledzy również musieli znosić cierpienia na tym przedmiocie. Jedyne, czym mogli sobie pomóc, to umiejętnie sporządzonymi ściągawkami. Tą metodę co prawda trudno nazwać uczciwą, ale przynajmniej każdy mógł ją stosować.
Szkoła oprócz drobnych radości i trosk, przyniosła również problemy. Szymon miał szczęście i trafił do dobrej klasy, niestety na przerwach i poza terenem szkoły trudno uniknąć spotkań z łobuzami, którzy od najmłodszych lat są agresywni. Kilka razy doszło do szarpaniny, a ponieważ Szymek był drobnej postury, zazwyczaj to on lądował na ziemi. Tracił wtedy humor na cały dzień. Rubens polecił, by opowiedział wszystko rodzicom.
- Mam skarżyć na tych... - szukał odpowiedniego słowa - ...głupków?
- Ich zachowanie jest dużo gorsze niż skarżenie. Musisz powiedzieć.
Po interwencji ojca zostawili go w spokoju, ale nie przepuścili żadnej okazji, by wytrącać go z równowagi słowami. Za namową Rubensa nie reagował, a nawet udawał, że ich zachowanie jest dla niego przykre. Mieli satysfakcję a Szymon nie brał udziału w bójkach.
Któregoś dnia, w czwartej klasie, jeden z kolegów szepnął mu do ucha:
- Mam fajki. Zabrałem rodzicom.
Tomek był wesołym i bardzo śmiałym dzieckiem, rwał się do wszystkiego pierwszy. Szymek go lubił, zaskoczyła go jednak ta propozycja. Papierosy. Niezdrowe, zabójcze, o tym wszyscy wiedzieli. Jednocześnie był to rekwizyt przypisany dorosłym, oni mogli zapalić bez strachu, że ktoś im zwróci uwagę. Dzieci miały zakaz, nawet pod groźbą nagany w szkole, nie wspominając o reakcji rodziców.
Postanowili zapalić poza szkołą, w drodze do domu, nadkładając nieco drogi by przejść pomiędzy garażami. To najspokojniejsze miejsce w okolicy, od czasu do czasu ktoś wyjeżdża samochodem, poza tym jest pusto. Miło czuć w tym wieku ów dreszczyk emocji, kiedy robimy coś z długiej listy zakazów. Emocje są większe, jeśli mamy opinię rozsądnego młodego człowieka. Kiedy Tomek wyjął paczkę i sięgnął po zapałki, trzęsły mu się ręce. Podał papierosa Szymonowi, sam też wziął jednego. Zapalili. Bali się zaciągać, i tak dym gryzł w gardło.
Nagle usłyszeli nadjeżdżający samochód. Z luźnymi plecakami, papierosami w palcach, uciekali jak przestępcy z miejsca zbrodni. Za następnym rzędem garaży rosły wysokie krzewy, weszli pomiędzy nie. Znaleźli duży głaz, niczym stół, wokół jakieś wiadra, plastikowe koszyki, wszystko co mogło służyć jako odpowiednik krzesła. Całkiem przytulne miejsce. Pewnie odwiedzali je miejscowi pijaczkowie, bo w pobliżu zobaczyli kilka butelek, od półlitrówek aż po malutkie, które można schować do kieszeni. Tutaj dokończyli palenie.
- I co? - zapytał Tomek.
Prawdę mówiąc, z całej przygody to Szymonowi najbardziej podobała się ucieczka i ta kryjówka. Palenie mniej.
- Bardzo słusznie – odezwał się Rubens, po czym skrytykował zachowanie Szymka. Wieczorem urządził mu niezwykły pokaz. Kiedy chłopiec już leżał, Rubens przedstawił wizję płuc, kiedy odkładają się w nich zanieczyszczenia. Było to niczym film w przyspieszonym tempie, kilka lat na minutę. Szymon widział żyjące, poruszane oddechem płuca, jakby ktoś wyjął je z człowieka. Ciemniały. Zaczynały lśnić strużkami czarnej cieczy. Mógł też widzieć ich wnętrze.
Po pewnym czasie poruszały się słabiej, czasami tylko dygotały, jakby ich właściciel kaszlał. Brud przemieszczał się, ale nie miał już miejsca. Zapchał sporą część narządu. Zaawansowany palacz czuje się, jakby w powietrzu spadł poziom tlenu, bo nie jest w stanie przyswajać go w odpowiedniej ilości. Przyzwyczaja się do cierpienia i zapomina, jak wspaniale było wcześniej.
Wyobrażenie podsunięte przez Rubensa wywołało oczekiwany efekt, ale aby nie ulec pokusie, Szymon musiał zająć się czymś, znaleźć pasję. Nigdy nie przepadał za muzyką, może dlatego, że trafił w kiepski czas, kiedy jego rówieśnicy słuchali wyjątkowo słabych rapowych krzykanek. Trzeba zatem postawić na sport. Niejednego już uratował od zejścia na złą drogę.
- Zapisz się do drużyny piłkarskiej w szkole – zaproponował Rubens.
- Nie gram zbyt dobrze.
- Czuję, że masz ukryty talent. Pamiętaj, że siedzę w twojej głowie i nieraz widzę więcej, niż ty sam. Dlatego podpowiadam, Szymonie: możesz być świetnym bramkarzem.
- Nikt nie chce bronić. Zawsze się o to kłócą.
- Tym łatwiej się załapiesz!
Rubens trafił w sedno. Przyjęli go do drużyny na próbę. Nie znał większości chłopaków grających w szkolnej lidze, poza tym nawet jak na najniższą kategorię wiekową był dość drobny i patrzyli na niego krytycznym okiem. Do czasu, aż zaczął bronić. Posiadał jakiś tajemniczy zmysł, który pozwalał mu bezbłędnie ocenić tor lotu piłki ułamek sekundy po tym, jak napastnik posyła ją w stronę bramki. Popisowym numerem Szymona stało się nie reagowanie, kiedy był pewny że piłka nie trafi do bramki. Koledzy krzyczeli, byli przekonani, że tracą gola, a on nawet nie patrzył za siebie. Kiedy było to konieczne, rzucał się i wybijał piłkę, broniąc najprecyzyjniejsze strzały. Nie popełniał błędów, jeśli padał gol, to zawsze przez nieodpowiednie ustawienie obrońców, najczęściej gdy miał naprzeciw siebie dwóch napastników. Wtedy trudno uniknąć straty bramki.
Nieraz najgłośniej dopingował Rubens, ale nikt go nie słyszał oprócz Szymona.
Sportowe sukcesy dały mu dużo pewności siebie, co też zauważyli rodzice. Mógł już nosić przy sobie klucz do mieszkania, oczywiście po wysłuchaniu długiej mowy na temat niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku i ogromnej odpowiedzialności.
Tymczasem mama zachorowała, po kilku miesiącach okazało się, że nie może już pracować i będzie przebywała w domu. Niezwykła zmiana. W dodatku wbrew pozorom pozytywna, Szymek często przez wiele lat czuł się samotny, kiedy musiał przebywać u dziadków albo wracał do pustego domu. Niezastąpiony był w takich sytuacjach Rubens. Jednak tak naprawdę dopiero teraz poczuł, jak to jest wracać do domu, nie do pustych ścian. Do zapachu obiadu, smaku herbaty, rozmowy o tym, jak minął dzień w szkole. Mama też odnalazła się w zajęciach domowych i chyba nawet myślała, czy nie zmarnowała wielu lat, poświęcając tyle czasu pracy zarobkowej. Może nie, Szymon rozwijał się prawidłowo, finansowo rodzina stała dobrze. Nadszedł jednak czas normalności.
Szymek długo pielęgnował swoje zainteresowania, dość dużo czytał, regularnie grał, miał dobre stopnie (pomijając przedmioty ścisłe) i nie przysparzał wielu kłopotów. Natury jednak nie sposób oszukać - i jego wkrótce dopadły demony dojrzewania. Poczuł, jak niszczycielską siłą są dziewczyny, samą swoją obecnością potrafią odciągnąć człowieka od wielu do niedawna ważnych spraw. Jest coś w opiniach przeciwników koedukacji. Bardzo trudno zostać wielkim uczonym, kiedy wokół mnóstwo panienek i ich małych problemów. Czy ktoś już postawił tezę, że cywilizacja Zachodu tak skarlała, bo mężczyźni kształcą się w obecności kobiet?
Im więcej Szymon myślał o koleżankach, tym bardziej zanikały jego zainteresowania. Niespodziewanym efektem dojrzewania stało się też stopniowe oddalanie Rubensa. W ciągu kilku miesięcy jego „wizyty” od codziennych przekształciły się w cotygodniowe, a wkrótce zniknął zupełnie. Zasmuciło to Szymona, lecz nie na długo. Dzieciństwo odchodziło w przeszłość, a wraz z nim świeża wyobraźnia i niewidzialny przyjaciel. Tak widać musiało być.
Powoli wkraczał w dorosłość, świat prosty, mniej barwny, groźniejszy i niedoskonały.
Znalazł się na rozstaju. Mógł spróbować ocalić w sobie chłopca, zachować naturalną radość istnienia, mógł też wejść na wydeptaną ścieżkę męskich stereotypów, gdzie radość, a raczej jej namiastka, jest uzależniona od osiągania kolejnych narzuconych sobie celów i podtrzymywania wizerunku – maski, który nie wynika z naszego prawdziwego charakteru. Prawie każdy wybiera to drugie rozwiązanie.
Szymona kochali, jednak miłość rozumieli jako konieczność zgromadzenia kapitału na „dobry start” dla syna i zapewnienie mu wygodnych warunków do rozwoju. Nie do końca wiadomo, o jaki rozwój chodziło.
Skutkiem takiego podejścia było osamotnienie dziecka w pierwszych latach życia. Często przebywał u dziadków. Ci karmili go, poili, czasem poświęcali pół godziny na wspólną zabawę, ale nie więcej. Babcia z zapałem oddawała się staromodnemu zajęciu – dzierganiu na drutach. Specjalizowała się w szalikach, całe metry powstawały nawet w środku lata. Kiedy Szymon poszedł do przedszkola, ich zapas był już na tyle pokaźny, że mógłby co tydzień zakładać nowy i nie zabrakłoby aż do matury.
Jako czterolatek po raz pierwszy usłyszał głos Rubensa. Imię nowego przyjaciela znał od samego początku, chociaż nie przypominał sobie, by ten się przedstawił. Jako małe dziecko traktował uwagi niewidzialnego kolegi zupełnie naturalnie. Skąd miał wiedzieć, że jest w tym coś dziwnego? Rubens wiele razy podpowiadał mu, jak ułożyć klocki, albo tłumaczył, co dzieje się na książkowych ilustracjach.
Wszyscy zachwycali się małym Szymkiem, jak wspaniale potrafi bawić się sam, przez wiele godzin, i nie widać po nim żadnego znudzenia.
Na początku Rubens nie odzywał się kiedy Szymek miał zajęcie, na przykład rozmawiał z dziadkiem albo bawił z kolegami w przedszkolu. Dopiero w chwilach samotności, gdy w dziecięcej głowie zaczynała kiełkować nuda, niezawodny przyjaciel proponował ciekawą zabawę lub opowiadał fascynującą historię. Znał odpowiedzi na większość pytań, a trzeba przyznać że chłopiec miał w sobie dużo ciekawości świata. Nic nie wprowadzało Rubensa w konsternację, ani zagadnienie dlaczego Słońce świeci jaśniej niż Księżyc, ani dlaczego woda jest mokra.
Przez dwa lata Szymon rozmawiał z Rubensem częściej niż z rodzicami, traktując go jak członka rodziny. Po tym czasie zorientował się, że taki rozmówca nie jest czymś pospolitym i jego koledzy nie znają tego rodzaju przyjaciół.
Ciekawe, czy rodzice też słyszą podobne głosy?
Szymon powiedział mamie o Rubensie. Spojrzała uważnie i spokojnie zapytała:
- Często go spotykasz?
Odparł, że codziennie, choć tak naprawdę to go nie spotyka, bo nawet nie wie, jak wygląda. Po prostu słyszy jego głos i może z nim rozmawiać. Oczywiście też nie rozmawia naprawdę, tylko myśli co chce powiedzieć a Rubens odpowiada. Słyszy go, chociaż nie mówi. Obaj nic nie mówią.
Mama zareagowała na ten wywód, jak na kobietę przystało:
- Nie rozumiem. Chyba zmyślasz.
- Mówię prawdę – odparł sześcioletni Szymon z przekonaniem.
- Obawiam się, że twoja mama nie będzie mogła we mnie uwierzyć – rzekł Rubens.
- Słyszałaś? - zapytał radośnie Szymon, co tylko pogorszyło sprawę, bo mama zaniepokoiła się i zdecydowała, że nazajutrz pójdą do lekarza. Przez to nie poszedł do zerówki i przez cały dzień nie widział swojej dziewczyny, Beatki. Wszystko przez mamę. W dodatku lekarz był bardzo męczący i wypytywał go o niewidzialnego kolegę, jakby sam chciał go spotkać. Szymon gubił się w zeznaniach aż w końcu szeptem okłamał doktora:
- Przecież ja tylko tak udaję, żeby tata zrobił mi braciszka. Podobno potrafi.
Po tym oświadczeniu lekarz wyraźnie odetchnął i Szymon niebawem wrócił do domu, razem z uśmiechniętą mamą.
- Wygląda na to, że nasza znajomość musi pozostać tajemnicą – rzekł Rubens, kiedy Szymon już leżał, a w telewizji kończyła się ostatnia bajka o niedźwiedziu w wielkim niebieskim domu. - Będzie lepiej, jeśli nie powiesz o mnie kolegom w przedszkolu. Nawet Beatce.
- Dlaczego?
- Jeśli wygadają się przy mamie, znowu będziesz musiał iść do doktora.
- Masz rację. Nikomu nie powiem – obiecał Szymek. Po chwili zapytał: - A będę mógł cię kiedyś zobaczyć?
- Nie. Nie mogę wyjść z twojej głowy. Wyobrażaj mnie sobie jak chcesz.
- No dobra.
Nadszedł czas szkoły podstawowej. Szymon okazał się dobrym uczniem, uwielbiał czytanki, wyobrażał sobie każdy opis, traktował je jak prawdziwe przygody. Rubens śmiał się, że może w przyszłości zostanie pisarzem.
- A kto to taki?
- Człowiek, który wymyśla inny świat, a potem go opisuje słowami i można o tym świecie poczytać, poznać bohaterów i ich zabawy.
- To jest prawdziwy świat?
- Oczywiście. Książka jest jak drzwi, które otwierasz i wchodzisz do środka.
Szymon lubił też zajęcia z przyrody, zapamiętywał nazwy roślin i zwierząt, bez trudu rozpoznawał je na zdjęciach i rysunkach, nawet te rzadko spotykane. Nauczycielki były zachwycone, widząc prawdziwe zaangażowanie u dziecka. Nie uczył się na pamięć, pod presją rodziców. Lubił to, w dodatku dysponował jak na swój wiek bogatym słownictwem. Kilkuletnie konwersacje z Rubensem zaczynały przynosić owoce.
Słabiej radził sobie z matematyką. Dodawanie i odejmowanie opanował, ale kiedy zaczęli poznawać inne działania, Szymek pogubił się i musiał liczyć na niewidzialnego pomocnika. Potem doszły zbiory, figury geometryczne, gdzie zupełnie nie potrafił utrzymać skupienia, po prostu nie sprawiało mu radości rozwiązywanie zagadek liczbowych ani żadnych innych związanych z matematyką. Po raz pierwszy poczuł do czegoś niechęć, tymczasem zmuszano go, by pokonywał kolejne stopnie matematycznego wtajemniczenia.
Rubens dwoił się i troił, ale nie potrafił wzbudzić w dziecku zainteresowania tą dziedziną. Pomagał jak mógł, podpowiadał przy odrabianiu lekcji, był naprawdę niestrudzonym korepetytorem. Mimo to Szymek wstawał w połowie zadania i sięgał po atlas zwierząt, lub bajkę. Pozwalało mu to zapomnieć o liczeniu. Później jednak klasówka okazywała się prawdziwą bitwą, z której chłopiec wychodził poraniony i umęczony, zostawiając za sobą zgliszcza cyfr i nienaruszone zasieki umocnień arytmetycznych.
Kilka razy podczas sprawdzianu prosił Rubensa, by podyktował rozwiązanie, ten jednak odmawiał. Twierdził, że byłoby to oszustwo. To prawda, że zmuszanie dzieci do uczenia się rzeczy nie budzących żadnego zainteresowania to marnowanie ich czasu, ale koledzy również musieli znosić cierpienia na tym przedmiocie. Jedyne, czym mogli sobie pomóc, to umiejętnie sporządzonymi ściągawkami. Tą metodę co prawda trudno nazwać uczciwą, ale przynajmniej każdy mógł ją stosować.
Szkoła oprócz drobnych radości i trosk, przyniosła również problemy. Szymon miał szczęście i trafił do dobrej klasy, niestety na przerwach i poza terenem szkoły trudno uniknąć spotkań z łobuzami, którzy od najmłodszych lat są agresywni. Kilka razy doszło do szarpaniny, a ponieważ Szymek był drobnej postury, zazwyczaj to on lądował na ziemi. Tracił wtedy humor na cały dzień. Rubens polecił, by opowiedział wszystko rodzicom.
- Mam skarżyć na tych... - szukał odpowiedniego słowa - ...głupków?
- Ich zachowanie jest dużo gorsze niż skarżenie. Musisz powiedzieć.
Po interwencji ojca zostawili go w spokoju, ale nie przepuścili żadnej okazji, by wytrącać go z równowagi słowami. Za namową Rubensa nie reagował, a nawet udawał, że ich zachowanie jest dla niego przykre. Mieli satysfakcję a Szymon nie brał udziału w bójkach.
Któregoś dnia, w czwartej klasie, jeden z kolegów szepnął mu do ucha:
- Mam fajki. Zabrałem rodzicom.
Tomek był wesołym i bardzo śmiałym dzieckiem, rwał się do wszystkiego pierwszy. Szymek go lubił, zaskoczyła go jednak ta propozycja. Papierosy. Niezdrowe, zabójcze, o tym wszyscy wiedzieli. Jednocześnie był to rekwizyt przypisany dorosłym, oni mogli zapalić bez strachu, że ktoś im zwróci uwagę. Dzieci miały zakaz, nawet pod groźbą nagany w szkole, nie wspominając o reakcji rodziców.
Postanowili zapalić poza szkołą, w drodze do domu, nadkładając nieco drogi by przejść pomiędzy garażami. To najspokojniejsze miejsce w okolicy, od czasu do czasu ktoś wyjeżdża samochodem, poza tym jest pusto. Miło czuć w tym wieku ów dreszczyk emocji, kiedy robimy coś z długiej listy zakazów. Emocje są większe, jeśli mamy opinię rozsądnego młodego człowieka. Kiedy Tomek wyjął paczkę i sięgnął po zapałki, trzęsły mu się ręce. Podał papierosa Szymonowi, sam też wziął jednego. Zapalili. Bali się zaciągać, i tak dym gryzł w gardło.
Nagle usłyszeli nadjeżdżający samochód. Z luźnymi plecakami, papierosami w palcach, uciekali jak przestępcy z miejsca zbrodni. Za następnym rzędem garaży rosły wysokie krzewy, weszli pomiędzy nie. Znaleźli duży głaz, niczym stół, wokół jakieś wiadra, plastikowe koszyki, wszystko co mogło służyć jako odpowiednik krzesła. Całkiem przytulne miejsce. Pewnie odwiedzali je miejscowi pijaczkowie, bo w pobliżu zobaczyli kilka butelek, od półlitrówek aż po malutkie, które można schować do kieszeni. Tutaj dokończyli palenie.
- I co? - zapytał Tomek.
Prawdę mówiąc, z całej przygody to Szymonowi najbardziej podobała się ucieczka i ta kryjówka. Palenie mniej.
- Bardzo słusznie – odezwał się Rubens, po czym skrytykował zachowanie Szymka. Wieczorem urządził mu niezwykły pokaz. Kiedy chłopiec już leżał, Rubens przedstawił wizję płuc, kiedy odkładają się w nich zanieczyszczenia. Było to niczym film w przyspieszonym tempie, kilka lat na minutę. Szymon widział żyjące, poruszane oddechem płuca, jakby ktoś wyjął je z człowieka. Ciemniały. Zaczynały lśnić strużkami czarnej cieczy. Mógł też widzieć ich wnętrze.
Po pewnym czasie poruszały się słabiej, czasami tylko dygotały, jakby ich właściciel kaszlał. Brud przemieszczał się, ale nie miał już miejsca. Zapchał sporą część narządu. Zaawansowany palacz czuje się, jakby w powietrzu spadł poziom tlenu, bo nie jest w stanie przyswajać go w odpowiedniej ilości. Przyzwyczaja się do cierpienia i zapomina, jak wspaniale było wcześniej.
Wyobrażenie podsunięte przez Rubensa wywołało oczekiwany efekt, ale aby nie ulec pokusie, Szymon musiał zająć się czymś, znaleźć pasję. Nigdy nie przepadał za muzyką, może dlatego, że trafił w kiepski czas, kiedy jego rówieśnicy słuchali wyjątkowo słabych rapowych krzykanek. Trzeba zatem postawić na sport. Niejednego już uratował od zejścia na złą drogę.
- Zapisz się do drużyny piłkarskiej w szkole – zaproponował Rubens.
- Nie gram zbyt dobrze.
- Czuję, że masz ukryty talent. Pamiętaj, że siedzę w twojej głowie i nieraz widzę więcej, niż ty sam. Dlatego podpowiadam, Szymonie: możesz być świetnym bramkarzem.
- Nikt nie chce bronić. Zawsze się o to kłócą.
- Tym łatwiej się załapiesz!
Rubens trafił w sedno. Przyjęli go do drużyny na próbę. Nie znał większości chłopaków grających w szkolnej lidze, poza tym nawet jak na najniższą kategorię wiekową był dość drobny i patrzyli na niego krytycznym okiem. Do czasu, aż zaczął bronić. Posiadał jakiś tajemniczy zmysł, który pozwalał mu bezbłędnie ocenić tor lotu piłki ułamek sekundy po tym, jak napastnik posyła ją w stronę bramki. Popisowym numerem Szymona stało się nie reagowanie, kiedy był pewny że piłka nie trafi do bramki. Koledzy krzyczeli, byli przekonani, że tracą gola, a on nawet nie patrzył za siebie. Kiedy było to konieczne, rzucał się i wybijał piłkę, broniąc najprecyzyjniejsze strzały. Nie popełniał błędów, jeśli padał gol, to zawsze przez nieodpowiednie ustawienie obrońców, najczęściej gdy miał naprzeciw siebie dwóch napastników. Wtedy trudno uniknąć straty bramki.
Nieraz najgłośniej dopingował Rubens, ale nikt go nie słyszał oprócz Szymona.
Sportowe sukcesy dały mu dużo pewności siebie, co też zauważyli rodzice. Mógł już nosić przy sobie klucz do mieszkania, oczywiście po wysłuchaniu długiej mowy na temat niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku i ogromnej odpowiedzialności.
Tymczasem mama zachorowała, po kilku miesiącach okazało się, że nie może już pracować i będzie przebywała w domu. Niezwykła zmiana. W dodatku wbrew pozorom pozytywna, Szymek często przez wiele lat czuł się samotny, kiedy musiał przebywać u dziadków albo wracał do pustego domu. Niezastąpiony był w takich sytuacjach Rubens. Jednak tak naprawdę dopiero teraz poczuł, jak to jest wracać do domu, nie do pustych ścian. Do zapachu obiadu, smaku herbaty, rozmowy o tym, jak minął dzień w szkole. Mama też odnalazła się w zajęciach domowych i chyba nawet myślała, czy nie zmarnowała wielu lat, poświęcając tyle czasu pracy zarobkowej. Może nie, Szymon rozwijał się prawidłowo, finansowo rodzina stała dobrze. Nadszedł jednak czas normalności.
Szymek długo pielęgnował swoje zainteresowania, dość dużo czytał, regularnie grał, miał dobre stopnie (pomijając przedmioty ścisłe) i nie przysparzał wielu kłopotów. Natury jednak nie sposób oszukać - i jego wkrótce dopadły demony dojrzewania. Poczuł, jak niszczycielską siłą są dziewczyny, samą swoją obecnością potrafią odciągnąć człowieka od wielu do niedawna ważnych spraw. Jest coś w opiniach przeciwników koedukacji. Bardzo trudno zostać wielkim uczonym, kiedy wokół mnóstwo panienek i ich małych problemów. Czy ktoś już postawił tezę, że cywilizacja Zachodu tak skarlała, bo mężczyźni kształcą się w obecności kobiet?
Im więcej Szymon myślał o koleżankach, tym bardziej zanikały jego zainteresowania. Niespodziewanym efektem dojrzewania stało się też stopniowe oddalanie Rubensa. W ciągu kilku miesięcy jego „wizyty” od codziennych przekształciły się w cotygodniowe, a wkrótce zniknął zupełnie. Zasmuciło to Szymona, lecz nie na długo. Dzieciństwo odchodziło w przeszłość, a wraz z nim świeża wyobraźnia i niewidzialny przyjaciel. Tak widać musiało być.
Powoli wkraczał w dorosłość, świat prosty, mniej barwny, groźniejszy i niedoskonały.
Znalazł się na rozstaju. Mógł spróbować ocalić w sobie chłopca, zachować naturalną radość istnienia, mógł też wejść na wydeptaną ścieżkę męskich stereotypów, gdzie radość, a raczej jej namiastka, jest uzależniona od osiągania kolejnych narzuconych sobie celów i podtrzymywania wizerunku – maski, który nie wynika z naszego prawdziwego charakteru. Prawie każdy wybiera to drugie rozwiązanie.