Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tam, gdzie umierają anioły
#1
Ponownie zamieszczam fragment opowiadania, które zamierzam ciągle rozwijać. Jak na razie udało mi się dopisać końcówkę pierwszego rozdziału, ale w miarę szybko postaram się dodawać kolejne części.



Prolog


Kiedy byłam małą dziewczynką, mama opowiadała mi przeróżne historie o świecie, w którym istnieją elfy, a potężni czarnoksiężnicy warzą eliksiry o zdumiewającej mocy wedle pradawnych receptur, zawartych w głęboko skrywanych, ręcznie pisanych księgach, oprawionych w skórę wysadzaną szlachetnymi kamieniami. W świecie tym wszystko mogło się zdarzyć.
Gdy dorosłam, życie pokazało mi, że tak na prawdę magia nie istnieje, a potwory z szafy to produkty dziecięcej wyobraźni. Zwykła rzeczywistość mnie przytłaczała, ale - jak każdy - musiałam się dostosować i tym samym wtopić w tło wielkomiejskiej egzystencji, w której liczy się tylko zysk. Innymi słowy, byłam mrówką. Moje życie miało opierać się na zdobyciu wykształcenia, zamążpójściu, założeniu rodziny, a w końcu na spoczynku w ponurym grobowcu, gdzie od pokoleń chowano członków mojej licznej rodziny.
Odkąd pamiętam, byłam nieśmiała. Tym bardziej utrudniało mi to zdobycie przyjaciół, którzy mieliby mi pomóc w przebrnięciu przez przeszkody, jakie stawiało przede mną życie. Prawdopodobnie dlatego zamknęłam się w sobie i rzuciłam w wir wydarzeń, stających się udziałem książkowych bohaterów. To z nimi przeżywałam przygody, z nimi się śmiałam i z nimi płakałam.
Mama umarła, gdy miałam trzynaście lat. Od tamtego czasu opiekę nade mną przejął mój biedny, wiecznie zapracowany ojciec. Kochałam go bardzo, ale nigdy nie czułam się przy nim swobodnie. On starał się jak mógł, aby zapewnić mi - swojej jedynej córce - godne warunki bytu, ale matki zastąpić mi nie mógł. Po śmierci mamy musieliśmy się wyprowadzić, bo tato nie był w stanie zarobić na utrzymanie olbrzymiego mieszkania w willowej dzielnicy, która znajdowała się w samym sercu Krakowa. Zresztą, i tak musieliśmy je opuścić, bo właściciel potrzebował go dla nowej graficzki i jej rodziny. Moja ukochana matka już przecież nie żyła. Pojechaliśmy więc na wieś, gdzie mieliśmy domek na odludziu, przy którym posadziłam rabatki z kwiatami, a ojciec zbił z drewna ciężką ławkę, na której zwykle siadywałam po szkole i zagłębiałam się w lekturze, o ile pozwalała mi na to pogoda. Podczas deszczu i w czasie zimy moim azylem był pokoik na piętrze, pomalowany na fiolet, pachnący lawendą i starymi książkami.
Chyba nie byłam zwykłą nastolatką. Nie lubiłam plakatów, nie słuchałam młodzieżowej muzyki, a dni wolnych od szkoły nie spędzałam w pubach, ani nawet w kręgielniach. Byłam typem samotniczki. Uwielbiałam za to chodzić do bibliotek, by wdychać zapach zatęchłych woluminów, leżących na półkach i wertować książki, które potem zabierałam ze sobą do domu, oddalonego od Krakowa około czterdziestu minut jazdy podmiejskim autobusem.
To był cały mój świat. Dom, szkoła, biblioteka.
Wystarczyła jedna jedyna chwila, która odmieniła go zupełnie, a ja sama stanęłam przed obliczem makabrycznych, a jednocześnie fascynujących wydarzeń. Na tych oto kartach poznacie zatem historię zwyczajnej dziewczyny, której opowieść niejednemu zmrozi krew w żyłach, ale też - mam nadzieję - wywoła rumieniec na policzku i wprowadzi w świat tajemnic, o którym opowiadają rodzice swoim pociechom na dobranoc.





Rozdział I

Wszystko zaczęło się w piątkowe popołudnie. Zmęczona tygodniem, wolno szłam w stronę domu. Marzyłam już tylko o kąpieli i dawce snu. Przemierzając wąskie uliczki, wiodące z przystanku, nie mogłam nie widzieć tego, co dzieje się z przyrodą. A działo się z nią coś niezwykłego. Ciemne niebo wyglądało tak, jakby miało zamiar eksplodować i chciało przy tym wyrzucić z siebie miliony wzburzonych cząsteczek elektrycznych. W uszach mi szumiało. Nad głową miałam niskie sklepienie, utworzone z czerwonawych liści klonu. Jego gałęzie wyginały się nienaturalnie pod wpływem wiatru. W ustach czułam posmak metalu. Widok ten wprawiał mnie w poczucie nierealności sytuacji, a zarazem wydawało mi się, że mogę zobaczyć wszystko wyraźniej. Strumyk, który znajdował się równolegle do ścieżki, skrzył się w pomarańczowej poświacie słońca. Leniwie płynąca woda zdawała się mieć odcień ciepłego złota. Wędrówka mnie odprężała, ale też wprawiała w stan niepokoju. Moje myśli skupione były nad dręczącym mnie ostatnio wnioskiem. Zrozumiałam, co przeszkadza mi w gwarze miasta, a nawet na szkolnym korytarzu. To nie wina innych ludzi. Problem tkwił we mnie. Melancholijny czarny anioł. Tak nazwał mnie mój nauczyciel w dawnej szkole, kiedy oddawał mi jedno z wypracowań. Po części miał rację.
Byłam pesymistką. Nawet teraz, zamiast opisywać wydarzenia, które skłoniły mnie do podzielenia się tą historią, ja zastanawiam się nad szumem wiatru i kłębami chmur, sunącymi nad horyzontem.
Dla podkreślenia swojego rysu charakterologicznego powinnam chyba dodać, że rodzice postanowili bezpowrotnie mnie skrzywdzić, nadając mi imię jednej z głównych postaci słynnego szekspirowskiego dramatu. Cóż za ironia losu.
Zasadnicza różnica pomiędzy mną a tytułową Julią polegała na tym, że nigdy nie zamierzałam popełnić samobójstwa z miłości. W ogóle nie zamierzałam tego robić.
To, co mnie spotkało, w znaczący sposób zmieniło moje nastawienie do samej siebie, ale ciąg wydarzeń pozostawię jeszcze w ukryciu, bo przecież nastał nowy dzień. Pora na wyjście ze świata mroku.

Jednak nie. Co rusz niepokorny umysł wraca do miejsc, które w pewien sposób odegrały rolę podczas mojego "przeistoczenia". Tak, to dobre słowo. Skoro i tak bez ustanku myślę o tym, co się stało, czas najwyższy zdać z tego jakąś relację. Stan mojej duszy mało się w niej liczy. Przynajmniej do czasu. Więc może po kolei:
Kiedy dotarłam do domu, taty jeszcze nie było. Poszłam do siebie. Byłam już po obiedzie i nie musiałam o nic się martwić. Z ulgą zdjęłam wierzchnie ubranie, które zdążyło na dworze lekko zwilgotnieć. Potem skierowałam swe kroki w stronę łazienki. Starym zwyczajem miałam zamiar zaciągnąć roletę w niewielkim oknie, ale coś w podświadomości mówiło mi, żebym przez nie wyjrzała. Podążyłam wzrokiem w kierunku dosyć dużego skupiska drzew i krzewów, znajdującego się nieopodal strumyka. Tak, tego samego, który lśnił w słońcu, gdy wracałam ze szkoły. To tam w pogańskich czasach składano dary bóstwom, które historycy określili mianem chtonicznych. Zadaniem tych bogów i boginek miało być rządzenie Nawie - krainą zmarłych. Dla uproszczenia Nawie można skojarzyć z Hadesem. Z tego, co kilka lat wstecz wyczytałam z kronik kościelnych, wynikało, że w głębi lasku do tej pory stoi popękany kamienny ołtarz. Władze chyba nie miały serca go burzyć, ale raczej rzadko kiedy ludzie tam zaglądali. Nigdy sama tam nie poszłam. W praktyce nie chciałam sprawdzać. Jak już pisałam, nie wierzyłam w siły nadprzyrodzone, ale mimo wszystko towarzyszył mi irracjonalny lęk, związany właśnie z tym miejscem.
Ale do rzeczy. Wyglądając przez okno zauważyłam kogoś, a właściwie "poczułam" czyjąś obecność. Ktoś stał na skraju zamierzchłego gaju. Zza drzew przezierał ciemny odcień materiału, który spowijał sylwetkę nieznajomego. Nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy. Miałam jednak pewność, że obcy to mężczyzna. Jego ramiona były zbyt szerokie, jak na kobietę. O dziwo, mój strach zniknął, a jego miejsce zajęła ciekawość. Starałam się być niewidoczna dla oczu osobnika. Przynajmniej w duchu miałam nadzieję, że mnie nie dostrzega, choć stał naprzeciwko mojego domu. Ukradkiem na niego zerkałam, jednocześnie schylając się, jak najniżej mogłam. Moimi zielonymi oczyma chciałam objąć każdy szczegół oblicza owej postaci. Ktoś stojący z boku mógłby pomyśleć, że moje zachowanie nie wskazywało na zdrowy rozsądek, ale nawet przez sekundę nie pomyślałam, że obiekt moich obserwacji mógł być podglądaczem lub, co gorsza, zbiegiem z ośrodka dla obłąkanych. Intuicja podpowiadała mi, że ten człowiek - o ile był człowiekiem - ma znacznie bardziej złożone zamiary. W pewnym momencie usłyszałam głos ojca, dobiegający z korytarza, więc szybko cofnęłam się w głąb łazienki. Zbiegłam po schodach. Po jakimś czasie wróciłam do łazienki, ale po "moim gościu" nie było śladu. Z rozpędu pacnęłam się dłonią w czoło. Ależ byłam głupia. A już zaczęłam się zastanawiać nad istnieniem jakiegoś półświatka, niedostrzegalnego dla ludzkich oczu. Z ironicznym uśmiechem na ustach doszłam do swojego pokoju. Położyłam się na chwilę na miękkim łóżku, by trochę ochłonąć, i nawet nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
Rano obudził mnie lekki ból głowy. Promienie słońca, przenikając przez nie do końca zasłonięte żaluzje, utworzyły wąską smugę światła na mojej pościeli. Patrzyłam na nią, mrużąc oczy. Obserwowałam latające wokoło drobinki kurzu. Leżałam jeszcze chwilę, po czym leniwie rozciągnęłam napięte mięśnie. Postanowiłam w końcu zejść do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie. Właściwie, marzyłam o kubku parującego, słodkiego kakao. Burczenie w brzuchu było nieznośne. Szybko zerwałam się z łóżka, po czym narzuciłam na siebie pierwszy lepszy sweter, leżący na oparciu krzesła. Drogę w dół przebiegłam niezwykle energicznie. Myślałam, że przy stole zastanę tatę, ale zauważyłam tylko małą karteczkę, przyczepioną do lodówki: „Julcia, musiałem jechać z panem Rysiem na zebranie zarządu. Nie czekaj na mnie. Wrócę późno. W lodówce masz gotowe spaghetti na obiad. Dbaj o siebie, córciu.”
Poczułam się trochę rozczarowana, ale po chwili namysłu doszłam do wniosku, że odpocznę w jakiś efektywny sposób. Po rogalikach z miodem i szklance kakao poczułam się jak nowo narodzona. Zabrałam się więc do sprzątania. Gdy już udało mi się uporać z zapełnionym koszem na brudną bieliznę, pomyślałam, że warto byłoby umyć też okna, które miały do czynienia z płynem do szyb tydzień przed Świętami. Chcąc przetrzeć także rolety, pościągałam je z framug i ostro wzięłam się do pracy. Zaczęłam od salonu. Słuchając ulubionej muzyki, myłam szybę za szybą. Tym sposobem dotarłam aż do swojej łazienki. Podobnie, jak robiłam to wcześniej, zdjęłam roletę i otworzyłam okienko. Lekko powiało chłodem, ale takim przyjemnym, rześkim. Mimochodem spojrzałam przed siebie i stanęłam jak wryta. Z wrażenia upuściłam butelkę płynu, która z głośnym łoskotem wylądowała przy wannie. Ktoś musiał w nocy być przy wejściu do lasku. Zobaczyłam, że jedno z drzew ma połamane gałęzie. Gdyby nie pewien szczegół, byłabym pewna, że to wiatr zniszczył konar. Moją uwagę przykuła jednak powiewająca wstążka, wisząca na jednym z odprysków. W zasadzie nie wstążka, a gruba wstęga. Była powleczona złotą farbą. Nie wiedziałam co prawda, z jakiego jest materiału, ale wydawało mi się, że błyszczy w słońcu. Nie miałam pojęcia, dlaczego ktoś ją tam zawiesił, ale byłam prawie pewna, że tym kimś był ów nieznajomy, którego widziałam poprzedniego dnia. Zaczęłam się zastanawiać, co chciał tym przekazać i dlaczego wybrał akurat mnie. Nie wierzyłam, że to zwyczajny zbieg okoliczności. Przecież nikt się nie zapuszczał w te okolice. Byłam święcie przekonana, że to znak od niego. Musiał mnie obserwować, tak jak ja zerkałam na niego. Nie widziałam innego wyjaśnienia. Nad tym nie musiałam dumać. Pytanie tylko, czego ode mnie chciał? O co mu chodziło? Wkrótce miałam się tego dowiedzieć.
Jestem użytkownikiem Forum Literackiego. Interpretuję, jak czuję. Proszę o rzeczową i konstruktywną krytykę.
Odpowiedz
#2
Sol, zaraz się wezmę za czytanie, zaintrygowałaś mnie tytułem. Zaraz to znaczy jutro. Dziś przytłoczyła mnie pewna wiadomość i nie mogę zagonić myśli w jedno miejsce.
Ale jutro będzie lepiej.
Chyba...
Odpowiedz
#3
Tytuł? Hmm, Donnie. To tylko opowiastka, a na dodatek dopiero rozpoczęta, ale jeśli będzie Ci się chciało - zapraszam do lektury.

Pozdrawiam,
Sol Smile
Jestem użytkownikiem Forum Literackiego. Interpretuję, jak czuję. Proszę o rzeczową i konstruktywną krytykę.
Odpowiedz
#4
Cóż, niezłe. Niezłe, ale i schematyczne.
Motyw molowo książkowej dziewczynki jest do cna już wykorzystany. Równoległy świat? Tak samo. Co mi się nie spodobało? Pierwszoosobowa narracja. Ogólnie to jest mój ulubiony typ narracji, ale poprowadziłaś to tak, że... nie spodobało mi się. Co mi się spodobało? Są jakieś zadatki na fajny klimacik, więc kontynuuj to Smile
I przeczytaj tekst jeszcze raz, bo nałapałem parę powtórzeń i czasami błędy w kompozycji.
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#5
Dziękuję Ci, Malb Smile Tekst sprawdzę raz jeszcze, ale na razie brakuje mi czasu na pisanie.

Pozdrawiam,
Sol
Jestem użytkownikiem Forum Literackiego. Interpretuję, jak czuję. Proszę o rzeczową i konstruktywną krytykę.
Odpowiedz
#6
Wiesz, bohaterka jest nienormalna. Bo, powiedz, jaki zwyczajny szary obywatel w wolnej chwili zająłby się myciem okien? Gdyby to ojciec jej zlecił, to jeszcze zrozumiem, ale tak z własnej, nieprzymuszonej woli... Nie, to za wiele jak na mnie. Czuję sie zbita z tropu i to Twoja wina ;]
Za wiele powiedzieć jeszcze nie mogę. Nie zgodzę się do końca z Malbertem. Prawidłowo poprowadziłaś narrację, a że brakowało pazura, to już inna sprawa. Trochę męczące jest to, że Julcia tyle o sobie opowiada. Że jest molem książkowym, że jest pesymistką i że nie ma pępka. Można to pokazać, wtedy nie zanudzamy czytelnika i dajemy znać, że nie mamy go za idiotę, który nie posiadł jeszcze umiejętności dedukcji. Ale bez przesady, bo nie jest źle.
Ha~. I przeczytałam. Ujarzmiłam myśli i czekam na moment, kiedy zaczniesz uśmiercać te anioły. ^ ^
Odpowiedz
#7
Dzięki za komentarz, Donnie. 'Nienormalna'... hmm, no ok, niech Ci będzie ;p

Co do uśmiercania aniołów, zastanawiam się jeszcze, jak chcę, żeby to wyglądało.

Pozdrawiam,
Sol
Jestem użytkownikiem Forum Literackiego. Interpretuję, jak czuję. Proszę o rzeczową i konstruktywną krytykę.
Odpowiedz
#8
To teraz ja poznęcam się nad Twoim tekstem. Mam nadzieję, że nie obrazisz się przez to na mnie, gdyż swoim komentarzem chciałbym zwrócić Ci uwagę na parę kwestii, a nie mieszać Twoje pomysły z błotem (nie o to przecież chodzi).

Tak więc zacznijmy od początku - usterki:

Od razu na samym początku atakujesz mnie jakimś tasiemcowatym zdaniem długim na ponad 3 linijki na stronie A4. Od razu na wstępie czuję się zniechęcony do dalszego czytania.

"na prawdę" --- naprawdę

"ani nawet w kręgielniach" --- nawet w kręgielniach? Odkąd chodzenie do kręgielni jest standardem bycia "zwykłą nastolatką"? Bo chyba nie w Krakowie Wink

Mała dygresja. 40 minut jazdy autobusem? Ouuuu to pewnie gdzieś obok Naramy lub w Iwanowicach Smile Na południu Krakowa się nie znam, ale dość dobrze kojarzę północne części jako mieszkaniec Smile

Jak do tej pory odnoszę wrażenie, że język jest albo stylizowany, albo nieświadomie przybiera taką postać - mówiącej, małej dziewczynki, a co się za tym kryje - proste zdania, niewymagające jakiegokolwiek wysiłku od czytelnika do ich zrozumienia, przedstawianie tego, co się dzieje "ja leci" czyli liniowo i bez skrętów w boczne wątki. Niezbyt mi się to podoba, ale "idźmy" dalej.

"wywoła rumieniec na policzku i wprowadzi w świat tajemnic, o którym opowiadają rodzice swoim pociechom na dobranoc." --- pożyjemy, zobaczymy. Jak na razie nic nie wskazuje na to, o czym piszesz. W dodatku takie zapewnienia od razu stawiają pewne komórki w moim mózgu na baczność i trochę uprzedzają mnie do dalszej części utworu. Po prostu nie wierzę w zapewnienia, tak samo jak nie wierzę w obietnice polityków. Pozwól mi samemu to ocenić.

"dawce snu" --- odrobinie snu lepiej brzmi

"wąskie uliczki" --- taaaaaaa... odludna wioska, ostatni przystanek autobusu, a tu nagle jakieś wąskie uliczki... Oczywiście rozumiem, że drogi na wsiach nie grzeszą szerokością, ale dwa samochody spokojnie się mijają, a wąskie uliczki kojarzą mi się z Wenecją tudzież dzielnicą Krakowa - Kazimierzem.

"A działo się z nią coś niezwykłego." --- z poprzedniego zdania jasno wynika, że chodzi tutaj o przyrodę, więc napominanie, że działo się "z nią" coś dziwnego jest niepotrzebnym rozbudowywaniem tekstu.

"Strumyk, który znajdował się" --- płynął, znajdywanie (w szczególności na mapach) zostaw geodetom, czyli mnie ;D

"Byłam pesymistką. Nawet teraz, zamiast opisywać wydarzenia, które skłoniły mnie do podzielenia się tą historią, ja zastanawiam się nad szumem wiatru i kłębami chmur, sunącymi nad horyzontem." --- co pesymizm ma wspólnego z resztą zdania? Pomijam już fakt, że jest ono za długie i źle się czyta, ale sensu też poniekąd nie ma...

Do tego miejsca mam wrażenie, że czytam pamiętnik jakiejś samotnej i niezbyt lubianej nastolatki, która nie spędza czasu z rówieśnikami, tudzież przy komputerze, tylko na siłę znajduje sobie przyjaciół w swojej wyobraźni i musi spisywać wszystko na papier w bliżej niewiadomym celu.

"Poszłam do siebie" --- niestety, źle to brzmi, może by tak: "W końcu poszłam do swojego pokoju" lub zupełnie pominąć ten fragment i przeredagować okoliczne zdania, aby wszystko dobrze brzmiało?

"Nawie można skojarzyć z Hadesem" --- błagam!! dlaczego traktujesz czytelnika jak skończonego debila, któremu musisz wszystko wyjaśnić od A do Z, tak aby biedaczek zrozumiał? Czytelnik to nie polityk, swój rozum ma i go nader często używa podczas czytania. Spokojnie możesz darować sobie prowadzenie mnie - czytelnika- za rękę.

" To tam, w pogańskich czasach..." --- ke? W tym skupisku drzew? To niesamowite! Drzewa z czasów pogańskich zachowały się do czasów współczesnych. Aż dziw, że ekolodzy nie ustanowili tam jeszcze jakiegoś parku narodowego.

"gaj" --- szczerze powiedziawszy, po przeczytaniu Twojego "skupiska drzew" odniosłem wrażenie, że znajdują się tam pojedyncze drzewka tak jak pod moim domem, gdzie można co najwyżej wbić parę gwoździ do drzew i rozwiesić pranie. Gaju mi to w żaden sposób nie przywiodło na myśl.

"oczyma" --- grrrrrrr nie lubię takich zwrotów. To nie jest celowa archaizacja, lecz lenistwo. Narrator powinien być człowiekiem wykształconym i w dostojny sposób opowiadać historię, bohaterowie to już inna sprawa, ale narrator...
Co innego jeśli piszesz opowiadanie w klimatach średniowiecza i wszyscy mówią po staropolsku, wtedy bym się nie przyczepił. Jednak w opowiadaniu rozgrywającym się w naszych czasach? Przyznaj szczerze, że nie powiedziałabyś tak do nikogo znajomego, a tym bardziej do nieznajomego czytelnika jakim jestem w tej chwili ja.

Teraz podsumowując. Opowiadanie nie jest ani porywające, ani nie ma pazura. Jest dość przewidywalne i napisane młodzieżowym językiem. Niestety mam już ponad 21 lat i chyba nie znam się na takiej stylizacji, która mnie mierzi po prostu, wybacz. To akurat moje subiektywne odczucie.
Język jest, tak jak mówiłem, prosty, nieskomplikowany, przez to w wielu miejscach nudny. W dodatku stosujesz zbyt długie zdania, które męczą po jakimś czasie - rozumiem jeden przypadek w praniu, ale tutaj nie był to odosobniony twór.
Dalej... Niezwykle irytujące są te wstawki typu "Wkrótce miałam się o tym dowiedzieć", " Przynajmniej do czasu", Dlaczego wybrał akurat mnie?". Nie dość, że są to fragmenty niezwykle naiwne, to jeszcze prowadzą do tego, że czytelnik zastanawia się, czemu autor nie mówi mu wszystkiego, tylko część prawdy przemilcza, skoro wcześniej ładnie wszystko mi wyjaśnia i prowadzi za rękę.

Ogółem, podsumowując podsumowanie, podobało mi się średnio. W skali liczbowej 40/100. Jedyne czego nie mogę Ci odmówić, to brak większych błędów gramatycznych. Operujesz dość dobrym warsztatem lecz musisz poćwiczyć nad techniką, nad konstruowaniem wciągającej i ciekawej fabuły, bo teraz nie jest za dobrze - jak sam Malbert powiedział, to wszystko jest pomysłem już dość oklepanym.

Pisz dużo i komentuj dużo. Wtedy możesz być pewna, że więcej osób skomentuje Twoje teksty.

Pozdrawiam serdecznie.
Danek
Odpowiedz
#9
No to teraz ja;] Fantasy lubię i czytuję bardzo chętnie, więc i do tego nie mogłem nie zajrzeć zupełnie poza kolejnością.



W szczególe:
  • Prolog – no jasne. Prolog. Przecież każde opowiadanie fantasy musi mieć prolog, to oczywista oczywistośćRolleyes Chodzi mi o to, że dodawanie prologów do opowiadań fantasy jest już tak wyeksploatowane, że chyba bardziej się nie da. A na dobrą sprawę po co to? Kawałek tekstu, który ma niecałą stroniczkę, w którym przedstawiasz główną bohaterkę. Spokojnie można to jej charakterystykę wkręcić we właściwą fabułę – byłoby ciekawiej, bardziej „żywo”, gdyby czytelnik mógł poznać bohaterkę z jej działań i pojedynczych wtrętów tu i ówdzie, zamiast z klocka tekstu pt. „Prolog”.
  • „Kiedy byłam małą dziewczynką, mama opowiadała mi przeróżne historie o świecie, w którym istnieją elfy, a potężni czarnoksiężnicy warzą eliksiry o zdumiewającej mocy wedle pradawnych receptur, zawartych w głęboko skrywanych, ręcznie pisanych księgach, oprawionych w skórę wysadzaną szlachetnymi kamieniami.” – no dobrze, ale jeśli już się bawimy w narrację pierwszoosobową, to dobrze by było, żeby zdania były do tego dopasowane: przybierały kształt „myśli” narratora. Tymczasem tutaj tekst nam otwiera zdanie na trzy i pół linijki, z chyba sześcioma zdaniami podrzędnymi. Śmiem twierdzić, że mało kto „myśli” takimi zdaniami;] Tym bardziej, że zaraz po kropce pojawia się malutkie, pojedyncze zdanko „W świecie tym wszystko mogło się zdarzyć.” – więc już na początku tekstu pojawia się niemiłosierny rozdźwięk.
  • „(...) tak na prawdę magia nie istnieje (...)” – „naprawdę”. Jest taka wyliczanka: „Na pewno” pisze się naprawdę oddzielnie, a „naprawdę” pisze się na pewno razemWink Podobno niektórym pomaga xD Inna sprawa, że po tym zdaniu ja – jako czytelnik – zaczynam się domyślać dalszego ciągu: zgorzkniała i do bólu stojąca mocno na ziemi laska przekona się, że magia jednak istnieje... Hrmpf. Trochę sprany motyw, tutaj podany w bardzo przewidywalny sposób.
  • „Zwykła rzeczywistość mnie przytłaczała, ale - jak każdy - musiałam się dostosować i tym samym wtopić w tło wielkomiejskiej egzystencji, w której liczy się tylko zysk. Innymi słowy, byłam mrówką. Moje życie miało opierać się na zdobyciu wykształcenia, zamążpójściu, założeniu rodziny, a w końcu na spoczynku w ponurym grobowcu, gdzie od pokoleń chowano członków mojej licznej rodziny.” – i kolejny banał: dusza bohaterki cierpi niewysłowione męki, wtłoczona w zuy, beznamiętny system współczesnej rzeczywistości, gdzie „liczy się tylko zysk”... Blah. I pewnie jest niezrozumiana przez otoczenie, skupione na konsumpcji i nieczułe na Weltschmertz bohaterki, co?
  • „ Prawdopodobnie dlatego zamknęłam się w sobie i rzuciłam w wir wydarzeń, stających się udziałem książkowych bohaterów. To z nimi przeżywałam przygody, z nimi się śmiałam i z nimi płakałam.” – <nuci> Neverendiing stoooooryyYYYyyYY! Tak, tak;] Znamy to. I „Most do Terabithii” też;] Jak również film o chłopcu, który wypożyczył trzy książki, a mógł tylko dwie, a później wniknął w świat tych książek („wewnątrzksiążkowa” część filmu była rysunkowa) – też. Tylko tytułu nie pamiętam, bo oglądałem to dziecięciem będącTongue
  • „Zresztą, i tak musieliśmy je opuścić, bo właściciel potrzebował go dla nowej graficzki i jej rodziny. Moja ukochana matka już przecież nie żyła.” – jest jakiś związek między śmiercią matki a tym, że właściciel potrzebował mieszkania dla graficzki? Bo nie rozumiem, dlaczego informację o nieżyjącej matce powtarzasz w tym właśnie miejscu – to sugeruje, że jakieś powiązanie było... Tylko dobrze się kryje. Albo jestem zmęczony – spędziłem cały dzień nad artykułem nie-po-polsku i trochę mam już dość wysiłku intelektualnego...
  • „(...) posadziłam rabatki z kwiatami (...)” – dobra, na sadzeniu kwiatków się nie znam, więc kieruję to pytanie do publiczności: można posadzić rabatkę z kwiatami? Można posadzić kwiaty, okej, ale rabatkę? Przecież rabatka to taka grządka, pas ziemi. Nie sadzi się tego chyba. A już zupełnie inna rzecz, że – wedle słownika – „rabatka z kwiatami” to właściwie pleonazm, bo rabatka z definicji to „grządka kwiatkowa, kwietnik”.
  • „Chyba nie byłam zwykłą nastolatką. (...)” – oczywiście, że nie. Bo kto by tam osadzał zwykłą nastolatkę w roli głównej bohaterki?Rolleyes To takie mało trÓ;]
  • „Na tych oto kartach poznacie zatem historię zwyczajnej dziewczyny (...)” – zaraz, zaraz, przed chwilą nie była zwykła, teraz już jest – to co z nią w końcu?
  • Przemierzając wąskie uliczki, wiodące z przystanku, nie mogłam nie widzieć tego, co dzieje się z przyrodą. (...) Nad głową miałam niskie sklepienie, utworzone z czerwonawych liści klonu.” – jednego klonu? Podczas całego przemierzania tych uliczek? Istotnie, to duże drzewo było.
  • „W ustach czułam posmak metalu. Widok ten wprawiał mnie w poczucie nierealności sytuacji (...)” – „ten” czyli widok posmaku metalu? oO
  • Melancholijny czarny anioł. Tak nazwał mnie mój nauczyciel w dawnej szkole, kiedy oddawał mi jedno z wypracowań. Po części miał rację.” – kicz. Kicz straszliwy. Trudno mi wyrazić, jak bardzo to jest trywialne i kiczowate.
  • „Byłam pesymistką. Nawet teraz, zamiast opisywać wydarzenia, które skłoniły mnie do podzielenia się tą historią, ja zastanawiam się nad szumem wiatru i kłębami chmur, sunącymi nad horyzontem.” – pesymizm polega na kontemplowaniu przyrody? oO
  • „Dla podkreślenia swojego rysu charakterologicznego powinnam chyba dodać (...)” – /facepalm Dość! Bohaterko/narratorko! Dość, już daruj sobie podkreślanie rysu charakterologicznego i przejdź do rzeczy, to jest opowiadanie, a nie charakterystyka! Powiedz jeszcze, kiedy masz dni płodne i jakiej długości jest grzywka, która zasłania Ci oczy. Pfff.
  • „Potem skierowałam swe kroki w stronę łazienki.” – dobrze, że nie cudze, no nie?
  • „Starym zwyczajem miałam zamiar zaciągnąć roletę w niewielkim oknie, ale coś w podświadomości mówiło mi, żebym przez nie wyjrzała.” – wielkie rzeczy. Zaciągając roletę zazwyczaj wygląda się przez okno... Może dlatego, że rolety niejako są w oknie, więc patrząc na roletę, patrzę automatycznie na okno...? Dodawanie tu podświadomości jest imho pustym rozdmuchiwaniem całkowicie normalnych, odruchowych i automatycznych działań zwykłych ludzi.
  • „To tam w pogańskich czasach składano dary bóstwom, które historycy określili mianem chtonicznych. Zadaniem tych bogów i boginek miało być rządzenie Nawie - krainą zmarłych. Dla uproszczenia Nawie można skojarzyć z Hadesem.” – narratorka uważa czytelnika za kretyna czy chce błyszczeć erudycją? Średnio rozgarnięty czytelnik zrozumiałby zdanie „To tam w pogańskich czasach składano dary bóstwom chtonicznym”. Naprawdę. A jeśli nie, to sprawdziłby w słowniczku – albo chociaż w Googlach – co znaczy „chtoniczny”. Ale niech narratorka nie odwala za czytelnika całej pracy intelektualnej, wrzucając w treść opowiadania słownikowo-encyklopedyczne wtręty. Nie dość, że to obraża inteligencję czytelnika, to jeszcze dramatycznie burzy nastrój tekstu.
  • „Władze chyba nie miały serca go burzyć, ale raczej rzadko kiedy ludzie tam zaglądali.” – a po co władze miałyby zajmować się burzeniem kawałka kamienia w lesie? oO Może też przycinały jałowce i polerowały mech? Jak żona wodza w „RRRrrr!”, tak?
  • Moimi zielonymi oczyma chciałam objąć każdy szczegół oblicza owej postaci.” – i, jak rozumiem, kolor oczu ma w tym momencie fundamentalne znaczenie dla rozwoju tej sceny? No i znów niepotrzebny zaimek – czyimi oczyma miała obejmować każdy szczegół oblicza postaci? Tym bardziej, że później masz „moje zachowanie”, więc wyrzucenie pierwszego zaimka automatycznie zlikwiduje problem powtórzenia.
  • „(...) nawet przez sekundę nie pomyślałam, że obiekt moich obserwacji mógł być podglądaczem lub, co gorsza, zbiegiem z ośrodka dla obłąkanych.” – bo z jakiegoś powodu wersja wydarzeń, że facet był na przykład grzybiarzem, nie wchodziła w rachubę? To się nie mieści na tym poziomie mhroku?;]
  • „Postanowiłam w końcu zejść do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie. Właściwie, marzyłam o kubku parującego, słodkiego kakao. Burczenie w brzuchu było nieznośne. Szybko zerwałam się z łóżka, po czym narzuciłam na siebie pierwszy lepszy sweter, leżący na oparciu krzesła. Drogę w dół przebiegłam niezwykle energicznie. (...) Po rogalikach z miodem i szklance kakao poczułam się jak nowo narodzona.” – wiesz o tym, że fraza „Mary Sue schodzi na śniadanie” jest legendarna?;]
  • „Tym sposobem dotarłam aż do swojej łazienki.” – ueee... Mogła z rozpędu umyć też okna w łazienkach sąsiadów, byłoby śmieszniej;]


W ogóle:
  • Prolog – Początek pierwszego rozdziału niczym, totalnie niczym nie odróżnia się od Prologu. Gdyby nie było wytłuszczonych podtytułów, nawet bym nie zauważył, ze czytam jakąś kolejną część. A to może oznaczać, że albo Prolog jest zbędny i można wszystko wbić do rozdziałów, albo z kolei jest za krótki, bo powinno być w nim jeszcze nieco zawartości z pierwszego rozdziału. W ogóle nie wiem czy na pewno przynudzanie o tym, jak bardzo bohaterka jest nieszczęśliwa i jak jej było źle i niedobrze, i samotnie, i jak cierpiała, bo miała dom z ogrodem i mogła po szkole wylegiwać się na ławce z książką w łapie (WTF? Czy tylko mi to się nie wydaje aż tak tragiczne? oO), jest najlepszym pomysłem na zachęcenie potencjalnego czytelnika do dalszej lektury. Dla mnie wwalanie calutkiej historii życia i charakterystyki głównej bohaterki w takim „Prologu” jest desperackim i dość nachalnym krzykiem „Nie umiem wpleść tego wszystkiego w fabułę, więc ciepnę Ci, czytelniku, to wszystko na samym wstępie, bo tak mi prościej!”.
  • Bohaterka – Trywialna, niezrozumiana przez świat, egzaltowana dziewoja z manią prześladowczą i niedostatkiem realnych problemów w życiu. Mary Sue w typie emo – wzbudza moją szczerą niechęć.
  • Fabuła – To tam była jakaś fabuła?;> Parę stron tekstu, czytelnik zna masę zupełnie niepotrzebnych detali z życia Julii, a akcja toczy się, jakby chciała a nie mogła.
  • Warsztat – No cóż – język ładny, zdania składne, gramatycznie nie ma się co czepiać. Jakieś potknięcie tu i tam, ale to dość szczątkowe przypadki. Problem nie tkwi w tym, jak to jest napisane, ale w tym, co jest napisane.


Podsumowując:
Nuda. Po prostu wieje nudą. Bohaterka kiczowata, zamysł też zalatuje banałem, a sam tekst napakowany albo niepotrzebnymi informacjami, albo informacjami, które zdecydowanie powinny pojawić się w innym miejscu (lub wcale), żeby nie burzyć nastroju chwili, albo z kolei zupełnie nieprzekonującymi informacjami, które sprawiają wrażenie, jakby narratorka usiłowała podkoloryzować każdą pierdołę ze swojej przeszłości i pododawać do wszystkiego jakąś wydumaną interpretację, żeby było bardziej nadzwyczajnie i mhrocznie. Może z czasem się rozkręci, nie wiem. Póki co nie widzę, o co by się tu zaczepić, żeby tekst wciągnął.
~~~ Na emeryturze było nudno ~~~
Wróciłem więc. Tak trochę.
Odpowiedz
#10
Hm... zacznę od tego, że bardzo dziękuję za poświęcony czas ;p Słowa krytyki mają swoją moc i absolutnie się z nimi zgadzam (jak mogłabym polemizować z krytykiem? Big Grin)

Nie umiem określić nawet w przybliżeniu, kiedy powstanie dalsza część, ale póki co - miło, że 'zaczepiliście' o mój tekst ;p

Pozdrawiam,
Sol
Jestem użytkownikiem Forum Literackiego. Interpretuję, jak czuję. Proszę o rzeczową i konstruktywną krytykę.
Odpowiedz
#11
Polemizować można, a nawet jest to wskazane! Nic nie pobudza do myślenia jak słowne utarczki z recenzentem Smile

A będąc zupełnie szczerym, z założenia każdy z nas jest amatorem-hobbystą, który komentując teksty, wyraża tylko swoją opinię i swój pogląd na utwór od strony własnej (czyt. czytelnika). Póki co, nie ma wśród nas znanych pisarzy czy poetów, ale kto wie, może komuś uda się wybić Smile

Zapraszam przy okazji do komentowania tekstów innych autorów i ogólnej aktywności na forum Smile
Pozdrawiam serdecznie.
Danek
Odpowiedz
#12
(11-10-2010, 19:39)Sol_Angelica napisał(a): Hm... zacznę od tego, że bardzo dziękuję za poświęcony czas ;p Słowa krytyki mają swoją moc i absolutnie się z nimi zgadzam (jak mogłabym polemizować z krytykiem? Big Grin)
Odpowiem cytując:
Danek napisał(a):Polemizować można, a nawet jest to wskazane! Nic nie pobudza do myślenia jak słowne utarczki z recenzentem Smile

Od siebie mogę dodać jeszcze czysto subiektywne odczucie, że gdybyś podjęła jakiś dialog z komentatorami, nie miałbym wrażenia, że to co robię jest totalnie bezsensowne. Na chwilę obecną szczerze mówiąc mam poważne wątpliwości, czy w ogóle przeczytałaś ("przeczytałaś", a nie prześlizgnęłaś się po nich wzrokiem) komentarz mój czy Danka.
Ale ja taki już jestem, że jeśli już mam wierzyć w ludzi, to wierzę przede wszystkim w ich lenistwoRolleyes

Tak czy tak, czekam na dalszy ciąg i - kto wie - na jakieś wielkie zmiany w tekście (bo skoro Autorka zgadza się z wszyściutkimi zarzutami, to chyba będą zmiany, no nie?^^)
~~~ Na emeryturze było nudno ~~~
Wróciłem więc. Tak trochę.
Odpowiedz
#13
Zacznę od tego, że nie przepadam za narracją pierwszoosobową. Nie wiem dlaczego, ale irytuje mnie, ale wybrałaś sobie taką, więc nie będę się czepiać.
W twoim stylu nie podobają mi się długie zdania a w szczególności to pierwsze. W ogóle jak dla mnie przemyślenia głównej bohaterki mi do niej nie pasują ( są zbyt poetyckie jeśli mogę tak to określić). Fabuła w ogóle mnie nie przekonuje. Czytałam mnóstwo podobnych powieści. Mam nadzieję, że zaskoczysz czymś naprawdę oryginalnym. Mimo wszystko czekam na ciąg dalszy.
,,Słowa przynależą do czasu, milczenie do wieczności."
Thomas Carle
Odpowiedz
#14
Dziękuję serdecznie, Laro. Miło, że zajrzałaś. Każda opinia jest cenna.

Danku, Nae - wybaczcie, dopiero teraz zauważyłam Wasze dodatkowe komentarze. Po pierwsze, czytałam dosyć dokładnie to, co mieliście do przekazania. Poprawki pewnie się pojawią, ale przyznam, że ostatnio ogarnęła mnie twórcza apatia (za dużo zajęć poza forum)

Po drugie - masz rację, Nae. Polemika jest wręcz wskazana, ale skoro coś Ci się nie widzi jako czytelnikowi, to chyba znak, że wiele trzeba poprawić, prawda? Wstawiając tekst na forum, liczę na komentarze i zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze będzie lukier ;p Krytyka jest najważniejsza.

Szczerość popłaca? Mam nadzieję, że tak ;p Ostatnio nie chce mi się sięgać do tego tekściku, ale zapewne wprowadzę zmiany, tylko jeszcze nie wiem, kiedy Smile

Pozdrawiam,
Sol
Jestem użytkownikiem Forum Literackiego. Interpretuję, jak czuję. Proszę o rzeczową i konstruktywną krytykę.
Odpowiedz
#15
(13-10-2010, 17:19)Sol_Angelica napisał(a): Polemika jest wręcz wskazana, ale skoro coś Ci się nie widzi jako czytelnikowi, to chyba znak, że wiele trzeba poprawić, prawda?
Albo że mam spaczony gust, albo że się na czymś nie znam, albo pewnie jeszcze masa innych sytuacji może byćWink

No ale nie chcę za bardzo zagłębiać się w dyskusje - chciałem tylko zaznaczyć prywatne odczucie^^
~~~ Na emeryturze było nudno ~~~
Wróciłem więc. Tak trochę.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości