Moje najnowsze opowiadanko. Tradycyjna, heroiczna walka dobra ze złem. Akcja osadzona w Katowicach.
Na końcu autobusu, głośno rozmawiając i śmiejąc się stała grupka nekromantów. Czterech młodych mężczyzn w długich, czarnych szatach, o widocznym z daleka, złowrogim błysku w oczach. Pan Zenon wciągnął powietrze, wydając przy tym cichy świst. Noszony na plecach młot paladyna przypomniał o sobie lekkim drżeniem, był magicznie sprzężony ze zmysłami Pana Zenona.
Niemłody już wojownik przeklinał w myślach przyciemniane szyby autobusu, przez które nie udało mu się dokładnie zidentyfikować z zewnątrz pasażerów, inaczej nigdy by nie wsiadł. Dawno minęły czasy, gdy mógł sobie pozwolić na walkę z adeptami mrocznych sztuk, do tego w takiej przewadze liczebnej. Postanowił nie zwracać na siebie uwagi, szybko zajął pierwsze lepsze miejsce.
- Kurwa, jeszcze to... - szepnął, gdy zorientował się, że usiadł na kole.
Ale nie miał zamiaru się wiercić czy przesiadać, chciał pozostać nieruchomy niczym posąg.
Autobus ruszył powoli. Pan Zenon kurczowo ściskał swoją siatkę, młot wbijał mu się w plecy, ale nie zdejmował go, chwycenie w dłoń świętej broni mogłoby zostać źle odebrane przez współpasażerów.
Nagle dobiegły go głośne, pojedyncze kroki. Kroki potężnego człowieka, niezagłuszone nawet przez warkot silnika autobusu. Powoli przekręcił głowę, tylko na tyle, by widzieć, co się dzieje. Jeden z nekromantów, wysoki blondyn o zawadiackim uśmiechu, szedł w jego kierunku, pozostali patrzyli za swoim kolegą i chichotali. Minęła chwila panicznego strachu, nim Pan Zenon zorientował się, że nekromancie wcale nie chodzi o niego. Młoda dziewczyna, która weszła do autobusu przed nim siedziała mniej więcej w połowie pojazdu, smutno patrząc przez okno. Iskrzące oczy blondyna po prostu ją pochłaniały. Usiadł za nią, zadzierając przy tym czarną szatę, dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi.
- Cześć - powiedział głośno, a jego trzej towarzysze na tyłach wybuchnęli śmiechem, dziewczyna nie reagowała.
Wstał i wychylił się, tak, by móc widzieć jej twarz, a ona przycisnęła się mocniej do szyby. Trzech nekromantów niemal popłakało się ze śmiechu. Pan Zenon przygryzł wąsa, ściśnięty między jego plecami a siedzeniem młot wibrował jak szalony. Blondyn powiedział dziewczynie coś szeptem do ucha, ta się zerwała, ale nekromanta błyskawicznie chwycił ją za ramię i sprowadził z powrotem.
- Czekaj! - Wyszczerzył zęby. - Nie pogadasz ze mną?
- Nie dotykaj mnie! - Dziewczyna zdjęła sobie jego rękę z ramienia.
Pan Zenon walczył ze sobą. Jeszcze kilka lat temu pokazałby takiemu łobuzowi. Znowu złamał swoje postanowienie pozostania w bezruchu i wychylił się nieznacznie, by w lustrze wiszącym koło kabiny zobaczyć, co robi kierowca. Ten, jak się okazało, również spoglądał w lustro, jego rozbiegane oczka co chwilę zerkały, cóż się dzieje w głębi pojazdu. Zdecydowanie nie w smak było mu wozić czwórkę nekromantów. Pewnie był przerażony, gdy jechali jeszcze sami, a teraz, gdy lada chwila mogła wybuchnąć awantura, pocił się jak mysz w połogu. Miał przewieszony przez oparcie fotela miecz, ale nie wyglądało, by umiał go używać. Wychodziło na to, że dziewczyna była sama. Do tego blondyn zachowywał się coraz bardziej agresywnie, zaczęła go odpychać. Dawna duma i wspomnienia posiadanej niegdyś siły rozdzierały Pana Zenona. Gdy zamknął na chwilę oczy, by spróbować się oderwać od całej tej sytuacji, było jeszcze gorzej, gdyż stał się wrażliwszy na dochodzące do niego coraz głośniejsze odgłosy szarpaniny oraz śmiech nekromantów, tak okrutny i doniosły, że zdawało się, że za chwilę rozerwie autobus na strzępy. Pan Zenon otworzył więc oczy. I zobaczył, jak blondyn chwyta dziewczynę za włosy i ciągnie mocno do tyłu, klnąc przy tym głośno. Krzyk zagłuszył wszystko inne, łącznie z głosem rozsądku Pana Zenona. Wstał błyskawicznie, zostawiając swoje zakupy na siedzeniu i podszedł do chłopaka, szarpnął za fraki, tak, że ten puścił dziewczynę, i postawił przed sobą.
- Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu, co? - spytał. - Mam ci przypierdolić, gnoju?!
Chłopak miał zdziwioną minę, podobnie jak jego kumple i dziewczyna, która patrzyła na Pana Zenona z otwartymi ustami i mokrymi od łez oczyma. Pierwszy otrząsnął się blondyn.
- A ty co odpierdalasz, dziadku? - Powoli wygładził wymiętoszoną przez Pana Zenona szatę. - Nie wtrącaj się, bo przypierdolić mogę!
Podstarzały już paladyn szybko ocenił sytuacje. Faktycznie, wycofanie się byłoby najmądrzejsza rzeczą, jaką mógłby teraz zrobić, ale nie po to coś zaczął, żeby zaraz skończyć. Jeśli dojdzie do walki – czy zdoła dobyć młot, nim blondyn rzuci w niego zaklęciem? Gdyby się udało, położyłby maga jednym ciosem. Ale co z jego kumplami? Do nich nie zdąży nawet dobiec. Spojrzał ukradkiem na dziewczynę. Pomogłaby mu? Tylko co ona umie? Nie ma żadnej broni albo zbroi, tylko zdobioną białą szatę. Pewnie coś tam czaruję, ale gdyby była silna od razu pogoniłaby nekromantę gdy zaczął się naprzykrzać, a ona tylko czekała z nadzieją, że da jej spokój. Może świadomość, że nie jest sama pobudzi ją trochę do walki?
- No i jak, dziadek, siadasz grzecznie z powrotem czy wpierdol? - zapytał blondyn, a jego kompani zaśmiali się.
- Olej go, stary! - krzyknął jeden z nich, oparty o szybę chudzielec. - Bajeruj laskę! Bajeruj laskę!
Blondyn zachichotał i za radą kumpla nachylił się znowu do dziewczyny, a ta go odepchnęła.
- Dziwka! - krzyknął rozbawiony chudy, by dolać oliwy do ognia.
Dziewczyna zacisnęła zęby i machnęła ręką, jakby chłopak stał tuż przed nią, a ona chciała go uderzyć z liścia. Z jej dłoni w kierunku chudzielca poszybował długi lodowy sopel. Dwaj pozostali nekromanci odsunęli się na boki, ale chudy pozostał niewzruszony. Dopiero gdy pocisk był tuż przed nim zareagował. Jego prawa dłoń zapłonęła żywym ogniem, błyskawicznie machnął nią na odlew, pozostawiając w powietrzu płonący ślad. Gdy sopel zderzył się z niewielką ścianą ognia pozostała z niego tylko malutka chmurka pary, która rozproszyła się tuż przed twarzą chłopaka. Machnął ręką w dół, jakby coś z niej strzepywał, a wiszący w powietrzu ogień zgasł.
- To nie było zbyt mądre, szmato... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
To była chwila, której Pan Zenon potrzebował. Krzyk blondyna rozdarł powietrze na pół. Ciężki młot przybił mu stopę do podłogi. Paladyn spojrzał na nekromantę spod gęstych, siwych brwi.
- Kurwaaaaaaa!!! - darł się blondyn.
- Kamil!!! - krzyknął chudzielec, on i jego kompani szybko wypowiedzieli najprostsze zaklęcia przywołania i na każdym wolnym siedzeniu w autobusie, w chmurze czarnego dymu, pojawił się grzecznie siedzący szkielet. Tylko dla jednego zabrakło miejsca, zmaterializował się na stojąco tuż przed zakrętem. Nie zdążył nawet złapać równowagi, próbował rozpaczliwie chwycić się rurki ale nie zdołał i poleciał jak długi, wpadł na drzwi i z trzaskiem rozbił się na pojedyncze kości.
Siedzące szkielety jak jeden mąż przekręciły czaszki i skierowały spojrzenia pustych oczodołów na Pana Zenona, gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku.
- Chłopakiiiiiiiii!!! - krzyczał rozpaczliwie blondyn ze łzami w oczach. - Wpierdolcie mu!!!
Pan Zenon spojrzał na dziewczynę. Rozglądała się dookoła. Dwa szkielety zmaterializowały się na siedzeniach tuż przed nią i tuż za nią, miała szczęście, że to nie ona była ich celem. Lekko uniesioną prawą rękę miała pokrytą szronem. Oddychała głęboko, przy każdym wydechu uwalniając chmurkę pary. Robiło się coraz zimniej, powoli zamarzały szyby.
Pan Zenon postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Walczyć ze szkieletami jest łatwo, do tego posłużą mu jako żywa tarcza przed zaklęciami nekromantów, zdoła dobiec do magów. Dziewczyna też się przyda, byleby go przypadkiem czymś nie trafiła. Zebrał całą odwagę i szarpnął młotem. Blondyn tylko przez chwilkę cieszył się z uwolnienia i tak pewnie połamanej stopy, bo od razu dostał obitą stalą rękojeścią w brodę. Zakrył się nogami. Szkielety wstały, a w rękach nekromantów pojawiły się kule ognia. Od strony dziewczyny powiał silny podmuch wiatru. Pan Zenon ścisnął mocniej młot. Bitwa się zaczęła.
Autobus niespodziewanie stanął. Wszystkich szarpnęło do przodu, jeden nekromanta i kilka szkieletów się przewróciło. Z trzaskiem otworzyły się przednie drzwi, ktoś począł wchodzić do środka. Gdy postawił jedną stopę na schodkach, autobus lekko się przekrzywił. To samo, gdy postawił drugą nogę. Nekromanci zasłonili twarze rękoma, Pan Zenon odwrócił się i został oślepiony bijącym od postaci jasnym światłem. Po chwili zaczął dostrzegać szczegóły. Zdobioną, płytową zbroję, wiszący u pasa wielki miecz, białą pelerynę i skrzydlaty hełm. Pan Zenon nie chciał nawet myśleć, jak wojownikowi musi być w tym gorąco.
Dało się słyszeć zduszone szepty trójki nekromantów, których oczy tez już przyzwyczaiły się do światła. Rycerz stanął wyprostowany i wszyscy ujrzeli dyndającą na jego szyi smycz, a na niej legitymacje kontrolera biletów. Wojownik podniósł dłonie i powoli, niespiesznie, zdjął swoje nakrycie głowy. Wszystkim ukazała się bardzo męska, pokryta bliznami twarz. Kanar był dobrze po czterdziestce. Mądrymi, czarnymi oczyma rozejrzał się po wnętrzu autobusu i uśmiechnął się pokazując zaciśnięte zęby. Uśmiechnął paskudnie i okrutnie jakby skądś wiedział, że żaden ze szkieletów nie ma ważnego biletu.
- O fuck... - szepnął jeden z nekromantów, ale w ciszy, jaka zaistniała, wszyscy słyszeli to wyraźnie.
Kontroler ruszył w głąb autobusu. Jeden z kościotrupów stał przy drzwiach i patrzył to na nie, to na zbliżającego się kanara i rozpaczliwie wciskał przycisk otwierania. Wojownik uprzejmie kiwnął tylko Panu Zenonowi i przelotnie spojrzał na legitymacje szkolną dziewczyny, po czym zaczął rozmawiać z pierwszym lepszym szkieletem. Ten udawał, że czegoś szuka po kieszeniach, ale nie wyglądało to realistycznie, bo nie miał ubrania.
Pan Zenon usłyszał pukanie i obejrzał się. To kierowca stukał w szybę kabiny. Dał paladynowi znak, że może wysiąść przednimi drzwiami. Ten kiwnął i powoli ruszył do wyjścia, zabierając po drodze siatkę z zakupami. Wysiadł i odetchnął głęboko. Zaraz za nim z pojazdu wypadła dziewczyna. Pan Zenon uśmiechnął się, bo przy niej było dużo chłodniej. Autobus ruszył powoli.
- W porządku? - spytał paladyn, a dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem.
- Tak. - Kiwnęła głową. - Dziękuje panu.
Pan Zenon pokazał jej otwartą dłoń.
- Nie robię tego dla podziękowań
- Bo jest pan paladynem, tak?
Dobro dla samego dobra. Tym kierowali się paladyni, dziewczyna widać to wiedziała, skojarzyła też z noszonym przez Pana Zenona świętym orężem. Na starość pozostają już tylko te dwie rzeczy – idee i młot dla ozdoby. Ale czasem widać przychodzi skorzystać jeszcze z obu.
- Nie mam już prawa się tak tytułować. To byłaby kpina, gdyby taki stary pryk jak ja, był zwany świętym wojownikiem – Uśmiechnął się smutno. - Nazywać mnie paladynem... to już tylko zbędna formalność.
- Proszę tak nawet nie mówić - obruszyła się dziewczyna. - Był pan super.
Pan Zenon poczuł, że się rumieni.
- Może - Przyznał skromnie. - Ale, tak czy inaczej, paladynem już nie jestem.
- Więc czemu mi pan pomógł? Czemu postąpił pan według kodeksu?
Staruszek zasępił się.
- Bo nie trzeba być bohaterem, by być dobrym człowiekiem. - wypalił i uśmiechnął się zadowolony, że po raz kolejny dzisiaj przydał się na coś, tym razem przekazując młodzieży życiową mądrość.
Dziewczyna pokiwała głową z zadowoleniem.
-To super - przyznała i wyciągnęła rękę. - Magda. - Przedstawiła się.
Pan Zenon schylił się, uścisnął i szarmancko pocałował jej dłoń, ocierając gładką skórę szorstkim wąsem. Magda się zaśmiała, zawstydzona.
- Zenon - powiedział, po czym na chwilę przymknął oczy. – Paladyn Zenon.
Roześmiali się już oboje, na przypieczętowanie nowo narodzonej przyjaźni.
Pan Zenon
W autobusie
Pan Zenon zaparł się na ławce i wstał, chwycił leżącą obok siatkę z zakupami. Oczekiwany przez niego autobus dojechał i właśnie hamował z piskiem opon koło przystanku. Staruszek uśmiechnął się pod siwym wąsem. Był środek lata, pieruńsko gorąco, a pojazd był niemal całkowicie pusty, tylko kilkoro ludzi stało pod szybą na końcu pojazdu. Nie ustawiał się także tłok chętnych do wejścia, jedynie młoda dziewczyna podbiegła do przednich drzwi i wskoczyła do środka. Pan Zenon spodziewał się raczej, że przyjdzie mu jechać w ścisku niczym sardynka, wąchając nie zawsze przyjemny zapach potu innych ludzi, a jemu trafił się prawie puściutki autobus! Nieczęste zjawisko w centrum Katowic wczesnym popołudniem. Pan Zenon podreptał do pojazdu i wszedł do środka, uśmiechając się przyjaźnie do kierowcy. Rozejrzał się w poszukiwaniu jak najbardziej dogodnego miejsca, a wybór miał duży, gdy nagle mina mu zrzedła.W autobusie
Na końcu autobusu, głośno rozmawiając i śmiejąc się stała grupka nekromantów. Czterech młodych mężczyzn w długich, czarnych szatach, o widocznym z daleka, złowrogim błysku w oczach. Pan Zenon wciągnął powietrze, wydając przy tym cichy świst. Noszony na plecach młot paladyna przypomniał o sobie lekkim drżeniem, był magicznie sprzężony ze zmysłami Pana Zenona.
Niemłody już wojownik przeklinał w myślach przyciemniane szyby autobusu, przez które nie udało mu się dokładnie zidentyfikować z zewnątrz pasażerów, inaczej nigdy by nie wsiadł. Dawno minęły czasy, gdy mógł sobie pozwolić na walkę z adeptami mrocznych sztuk, do tego w takiej przewadze liczebnej. Postanowił nie zwracać na siebie uwagi, szybko zajął pierwsze lepsze miejsce.
- Kurwa, jeszcze to... - szepnął, gdy zorientował się, że usiadł na kole.
Ale nie miał zamiaru się wiercić czy przesiadać, chciał pozostać nieruchomy niczym posąg.
Autobus ruszył powoli. Pan Zenon kurczowo ściskał swoją siatkę, młot wbijał mu się w plecy, ale nie zdejmował go, chwycenie w dłoń świętej broni mogłoby zostać źle odebrane przez współpasażerów.
Nagle dobiegły go głośne, pojedyncze kroki. Kroki potężnego człowieka, niezagłuszone nawet przez warkot silnika autobusu. Powoli przekręcił głowę, tylko na tyle, by widzieć, co się dzieje. Jeden z nekromantów, wysoki blondyn o zawadiackim uśmiechu, szedł w jego kierunku, pozostali patrzyli za swoim kolegą i chichotali. Minęła chwila panicznego strachu, nim Pan Zenon zorientował się, że nekromancie wcale nie chodzi o niego. Młoda dziewczyna, która weszła do autobusu przed nim siedziała mniej więcej w połowie pojazdu, smutno patrząc przez okno. Iskrzące oczy blondyna po prostu ją pochłaniały. Usiadł za nią, zadzierając przy tym czarną szatę, dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi.
- Cześć - powiedział głośno, a jego trzej towarzysze na tyłach wybuchnęli śmiechem, dziewczyna nie reagowała.
Wstał i wychylił się, tak, by móc widzieć jej twarz, a ona przycisnęła się mocniej do szyby. Trzech nekromantów niemal popłakało się ze śmiechu. Pan Zenon przygryzł wąsa, ściśnięty między jego plecami a siedzeniem młot wibrował jak szalony. Blondyn powiedział dziewczynie coś szeptem do ucha, ta się zerwała, ale nekromanta błyskawicznie chwycił ją za ramię i sprowadził z powrotem.
- Czekaj! - Wyszczerzył zęby. - Nie pogadasz ze mną?
- Nie dotykaj mnie! - Dziewczyna zdjęła sobie jego rękę z ramienia.
Pan Zenon walczył ze sobą. Jeszcze kilka lat temu pokazałby takiemu łobuzowi. Znowu złamał swoje postanowienie pozostania w bezruchu i wychylił się nieznacznie, by w lustrze wiszącym koło kabiny zobaczyć, co robi kierowca. Ten, jak się okazało, również spoglądał w lustro, jego rozbiegane oczka co chwilę zerkały, cóż się dzieje w głębi pojazdu. Zdecydowanie nie w smak było mu wozić czwórkę nekromantów. Pewnie był przerażony, gdy jechali jeszcze sami, a teraz, gdy lada chwila mogła wybuchnąć awantura, pocił się jak mysz w połogu. Miał przewieszony przez oparcie fotela miecz, ale nie wyglądało, by umiał go używać. Wychodziło na to, że dziewczyna była sama. Do tego blondyn zachowywał się coraz bardziej agresywnie, zaczęła go odpychać. Dawna duma i wspomnienia posiadanej niegdyś siły rozdzierały Pana Zenona. Gdy zamknął na chwilę oczy, by spróbować się oderwać od całej tej sytuacji, było jeszcze gorzej, gdyż stał się wrażliwszy na dochodzące do niego coraz głośniejsze odgłosy szarpaniny oraz śmiech nekromantów, tak okrutny i doniosły, że zdawało się, że za chwilę rozerwie autobus na strzępy. Pan Zenon otworzył więc oczy. I zobaczył, jak blondyn chwyta dziewczynę za włosy i ciągnie mocno do tyłu, klnąc przy tym głośno. Krzyk zagłuszył wszystko inne, łącznie z głosem rozsądku Pana Zenona. Wstał błyskawicznie, zostawiając swoje zakupy na siedzeniu i podszedł do chłopaka, szarpnął za fraki, tak, że ten puścił dziewczynę, i postawił przed sobą.
- Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu, co? - spytał. - Mam ci przypierdolić, gnoju?!
Chłopak miał zdziwioną minę, podobnie jak jego kumple i dziewczyna, która patrzyła na Pana Zenona z otwartymi ustami i mokrymi od łez oczyma. Pierwszy otrząsnął się blondyn.
- A ty co odpierdalasz, dziadku? - Powoli wygładził wymiętoszoną przez Pana Zenona szatę. - Nie wtrącaj się, bo przypierdolić mogę!
Podstarzały już paladyn szybko ocenił sytuacje. Faktycznie, wycofanie się byłoby najmądrzejsza rzeczą, jaką mógłby teraz zrobić, ale nie po to coś zaczął, żeby zaraz skończyć. Jeśli dojdzie do walki – czy zdoła dobyć młot, nim blondyn rzuci w niego zaklęciem? Gdyby się udało, położyłby maga jednym ciosem. Ale co z jego kumplami? Do nich nie zdąży nawet dobiec. Spojrzał ukradkiem na dziewczynę. Pomogłaby mu? Tylko co ona umie? Nie ma żadnej broni albo zbroi, tylko zdobioną białą szatę. Pewnie coś tam czaruję, ale gdyby była silna od razu pogoniłaby nekromantę gdy zaczął się naprzykrzać, a ona tylko czekała z nadzieją, że da jej spokój. Może świadomość, że nie jest sama pobudzi ją trochę do walki?
- No i jak, dziadek, siadasz grzecznie z powrotem czy wpierdol? - zapytał blondyn, a jego kompani zaśmiali się.
- Olej go, stary! - krzyknął jeden z nich, oparty o szybę chudzielec. - Bajeruj laskę! Bajeruj laskę!
Blondyn zachichotał i za radą kumpla nachylił się znowu do dziewczyny, a ta go odepchnęła.
- Dziwka! - krzyknął rozbawiony chudy, by dolać oliwy do ognia.
Dziewczyna zacisnęła zęby i machnęła ręką, jakby chłopak stał tuż przed nią, a ona chciała go uderzyć z liścia. Z jej dłoni w kierunku chudzielca poszybował długi lodowy sopel. Dwaj pozostali nekromanci odsunęli się na boki, ale chudy pozostał niewzruszony. Dopiero gdy pocisk był tuż przed nim zareagował. Jego prawa dłoń zapłonęła żywym ogniem, błyskawicznie machnął nią na odlew, pozostawiając w powietrzu płonący ślad. Gdy sopel zderzył się z niewielką ścianą ognia pozostała z niego tylko malutka chmurka pary, która rozproszyła się tuż przed twarzą chłopaka. Machnął ręką w dół, jakby coś z niej strzepywał, a wiszący w powietrzu ogień zgasł.
- To nie było zbyt mądre, szmato... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
To była chwila, której Pan Zenon potrzebował. Krzyk blondyna rozdarł powietrze na pół. Ciężki młot przybił mu stopę do podłogi. Paladyn spojrzał na nekromantę spod gęstych, siwych brwi.
- Kurwaaaaaaa!!! - darł się blondyn.
- Kamil!!! - krzyknął chudzielec, on i jego kompani szybko wypowiedzieli najprostsze zaklęcia przywołania i na każdym wolnym siedzeniu w autobusie, w chmurze czarnego dymu, pojawił się grzecznie siedzący szkielet. Tylko dla jednego zabrakło miejsca, zmaterializował się na stojąco tuż przed zakrętem. Nie zdążył nawet złapać równowagi, próbował rozpaczliwie chwycić się rurki ale nie zdołał i poleciał jak długi, wpadł na drzwi i z trzaskiem rozbił się na pojedyncze kości.
Siedzące szkielety jak jeden mąż przekręciły czaszki i skierowały spojrzenia pustych oczodołów na Pana Zenona, gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku.
- Chłopakiiiiiiiii!!! - krzyczał rozpaczliwie blondyn ze łzami w oczach. - Wpierdolcie mu!!!
Pan Zenon spojrzał na dziewczynę. Rozglądała się dookoła. Dwa szkielety zmaterializowały się na siedzeniach tuż przed nią i tuż za nią, miała szczęście, że to nie ona była ich celem. Lekko uniesioną prawą rękę miała pokrytą szronem. Oddychała głęboko, przy każdym wydechu uwalniając chmurkę pary. Robiło się coraz zimniej, powoli zamarzały szyby.
Pan Zenon postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Walczyć ze szkieletami jest łatwo, do tego posłużą mu jako żywa tarcza przed zaklęciami nekromantów, zdoła dobiec do magów. Dziewczyna też się przyda, byleby go przypadkiem czymś nie trafiła. Zebrał całą odwagę i szarpnął młotem. Blondyn tylko przez chwilkę cieszył się z uwolnienia i tak pewnie połamanej stopy, bo od razu dostał obitą stalą rękojeścią w brodę. Zakrył się nogami. Szkielety wstały, a w rękach nekromantów pojawiły się kule ognia. Od strony dziewczyny powiał silny podmuch wiatru. Pan Zenon ścisnął mocniej młot. Bitwa się zaczęła.
Autobus niespodziewanie stanął. Wszystkich szarpnęło do przodu, jeden nekromanta i kilka szkieletów się przewróciło. Z trzaskiem otworzyły się przednie drzwi, ktoś począł wchodzić do środka. Gdy postawił jedną stopę na schodkach, autobus lekko się przekrzywił. To samo, gdy postawił drugą nogę. Nekromanci zasłonili twarze rękoma, Pan Zenon odwrócił się i został oślepiony bijącym od postaci jasnym światłem. Po chwili zaczął dostrzegać szczegóły. Zdobioną, płytową zbroję, wiszący u pasa wielki miecz, białą pelerynę i skrzydlaty hełm. Pan Zenon nie chciał nawet myśleć, jak wojownikowi musi być w tym gorąco.
Dało się słyszeć zduszone szepty trójki nekromantów, których oczy tez już przyzwyczaiły się do światła. Rycerz stanął wyprostowany i wszyscy ujrzeli dyndającą na jego szyi smycz, a na niej legitymacje kontrolera biletów. Wojownik podniósł dłonie i powoli, niespiesznie, zdjął swoje nakrycie głowy. Wszystkim ukazała się bardzo męska, pokryta bliznami twarz. Kanar był dobrze po czterdziestce. Mądrymi, czarnymi oczyma rozejrzał się po wnętrzu autobusu i uśmiechnął się pokazując zaciśnięte zęby. Uśmiechnął paskudnie i okrutnie jakby skądś wiedział, że żaden ze szkieletów nie ma ważnego biletu.
- O fuck... - szepnął jeden z nekromantów, ale w ciszy, jaka zaistniała, wszyscy słyszeli to wyraźnie.
Kontroler ruszył w głąb autobusu. Jeden z kościotrupów stał przy drzwiach i patrzył to na nie, to na zbliżającego się kanara i rozpaczliwie wciskał przycisk otwierania. Wojownik uprzejmie kiwnął tylko Panu Zenonowi i przelotnie spojrzał na legitymacje szkolną dziewczyny, po czym zaczął rozmawiać z pierwszym lepszym szkieletem. Ten udawał, że czegoś szuka po kieszeniach, ale nie wyglądało to realistycznie, bo nie miał ubrania.
Pan Zenon usłyszał pukanie i obejrzał się. To kierowca stukał w szybę kabiny. Dał paladynowi znak, że może wysiąść przednimi drzwiami. Ten kiwnął i powoli ruszył do wyjścia, zabierając po drodze siatkę z zakupami. Wysiadł i odetchnął głęboko. Zaraz za nim z pojazdu wypadła dziewczyna. Pan Zenon uśmiechnął się, bo przy niej było dużo chłodniej. Autobus ruszył powoli.
- W porządku? - spytał paladyn, a dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem.
- Tak. - Kiwnęła głową. - Dziękuje panu.
Pan Zenon pokazał jej otwartą dłoń.
- Nie robię tego dla podziękowań
- Bo jest pan paladynem, tak?
Dobro dla samego dobra. Tym kierowali się paladyni, dziewczyna widać to wiedziała, skojarzyła też z noszonym przez Pana Zenona świętym orężem. Na starość pozostają już tylko te dwie rzeczy – idee i młot dla ozdoby. Ale czasem widać przychodzi skorzystać jeszcze z obu.
- Nie mam już prawa się tak tytułować. To byłaby kpina, gdyby taki stary pryk jak ja, był zwany świętym wojownikiem – Uśmiechnął się smutno. - Nazywać mnie paladynem... to już tylko zbędna formalność.
- Proszę tak nawet nie mówić - obruszyła się dziewczyna. - Był pan super.
Pan Zenon poczuł, że się rumieni.
- Może - Przyznał skromnie. - Ale, tak czy inaczej, paladynem już nie jestem.
- Więc czemu mi pan pomógł? Czemu postąpił pan według kodeksu?
Staruszek zasępił się.
- Bo nie trzeba być bohaterem, by być dobrym człowiekiem. - wypalił i uśmiechnął się zadowolony, że po raz kolejny dzisiaj przydał się na coś, tym razem przekazując młodzieży życiową mądrość.
Dziewczyna pokiwała głową z zadowoleniem.
-To super - przyznała i wyciągnęła rękę. - Magda. - Przedstawiła się.
Pan Zenon schylił się, uścisnął i szarmancko pocałował jej dłoń, ocierając gładką skórę szorstkim wąsem. Magda się zaśmiała, zawstydzona.
- Zenon - powiedział, po czym na chwilę przymknął oczy. – Paladyn Zenon.
Roześmiali się już oboje, na przypieczętowanie nowo narodzonej przyjaźni.