Ocena wątku:
  • 4 głosów - średnia: 4.75
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O człowieku, którego rzuciło palenie
#1
Idź zapalić.
Tej jednej rzeczy nienawidził w paleniu – tego natrętnego, irytującego głosu, który nakazywał mu nagle rzucić wszystko, by oddać się jedynej przyjemności, jaka mu w życiu pozostała. Ten głos odzywał się ostatnio zadziwiająco często, co bardzo spowalniało pracę. Zygmunt odłożył na bok pędzel i wygrzebał z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów.
Dwa, w sam raz. Jeden do ust, a drugi za ucho. A teraz wyjdź trochę na świeże powietrze, przewietrz się.
- Też mi coś! Świeże powietrze! Z papierosem?! Może od razu wsadź ten pusty łeb do komina?!
Zygmunt westchnął na wspomnienie swojej matki, która była jedyną osobą na świecie, przy której nie miał ochoty palić. Oczywiście wiedziała, że jej ukochany syn podpalał sobie już od liceum, ale nigdy nie odważył się na to w jej obecności. Dopiero po kilku latach przestała walczyć z jego nałogiem, a gdy przychodził odwiedzać ją w szarym hospicjum, w ostatnich tygodniach jej życia, uśmiechała się tylko smutno i mawiała:
- Och, Zyguś, Zyguś… Obyś tylko nie skończył jak ja…
Zygmunt wyparł ją z głowy dopiero w połowie pierwszego papierosa. Przystanął pod starą, powykrzywianą jabłonią swojego sąsiada i zaciągając się jeszcze kilka razy, zaznaczał w myślach jabłka, które nadawały się do zjedzenia. Wybrał kilka z tych, które leżały już na ziemi i wrzucił je do płóciennej torby. Następnie przez kilka długich minut strącał z drzewa na wpół zgniłe parodie owoców.
Jego oczy natknęły się na najbrzydsze ze wszystkich jabłek – z jednej strony sczerniałe, pomarszczone i naznaczone plamkami pleśni, a z drugiej zgniłe i podziurawione przez chciwe dzioby ptaków. Sam nie wiedząc w jakim celu, wziął je do ręki i zaniósł w dłoni do domu, niczym najcenniejszą relikwię. Postawił jabłko na parapecie przed sztalugami i kierowany jakimś dziwnym instynktem, wetknął niedopałek papierosa do jednej z dziur.
Pędzel śmigał po płótnie gładko jak nigdy, dokładnie odzwierciedlając każdą paskudną plamkę, a czasem dodając coś od siebie – połamane, żółte zęby, przekrwione oczy…
Jabłko jak malowane – pomyślał Zygmunt. Tytuł ironiczny i genialny w swojej prostocie.
Jeszcze kilka pociągnięć pędzla dzieliło go od końca, gdy uświadomił sobie czyjąś obecność. Zignorował to przez moment, ale nie mógł już zignorować dłoni, które delikatnie przesuwały się po jego ramionach.
- Przepraszam, Gabi, zapomniałem, że dziś przyjdziesz.
Odwrócił się w jej stronę, bardziej po to, by pozbyć się jej dłoni ze swoich ramion, niż po to, by spojrzeć jej w oczy.
- Nic nie szkodzi. Mogę przyjść innym razem – szepnęła.
- Nie, nie. Zostań, skoro już tu jesteś.
Zygmunt przetarł dłońmi zmęczone oczy, pozostawiając na policzkach bruzdy w kolorze ochry. Gabriela była jego jedyną modelką, która rozbierała się do naga w jego obecności; pozostałe wolały zrzucić z siebie wszystko w drugim pomieszczeniu i przespacerować się do jego wysłużonej kanapy w cienkim szlafroku. Wiedział, że często zerkała, czy patrzy. Ściągała rajstopy przesadnie wolno i nieporadnie, ale przy licznych guzikach białej bluzki ani razu nie zadrżały jej ręce. Jakby robiła to już miliony razy.
Nie mógł powiedzieć, że nie lubił Gabi, ale czasem rozczulała go i irytowała jednocześnie. Kochał malować jej włosy. Lubił rozciągać heban po płótnie i potem dodawać do niego smoliste i atramentowe refleksy. Lubił ten ruch ręką, który wykonywał, kreśląc jej bladoróżowe piersi i uda.
Jednak tym razem nic nie szło po jego myśli, jak za każdym razem, gdy miał w głowie inny, niedokończony obraz. Pierwszy błąd popełnił przy jej hipnotyzujących, malachitowych oczach, nadając im farbę zgniłej zieleni. Za drugim razem wykrzywił jej karmazynowe wargi w kpiący, złośliwy sposób. To nie była Gabriela. Kolejne zmarnowane płótno.
- Gabi, idź do domu. Nic z tego dzisiaj nie będzie – mruknął, wyciągając z szuflady nową paczkę papierosów.
Dziewczyna podeszła do niego powoli.
- Nie chcesz mnie malować czy po prostu chcesz, żebym już sobie poszła? To dwie zupełnie różne rzeczy.
Spojrzał na nią zdezorientowany, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Wypuścił kłąb dymu przez nos, czekając na dalsze wyjaśnienia.
- Mogę zostać. Nie musisz mnie malować, jeśli nie chcesz. Ale mogę zostać.
Spojrzała na niego oczekująco, wyciągając smukłą dłoń po jego papierosa. Zaciągnęła się tylko raz, zanim Zygmunt sięgnął po niego z powrotem.
- Palenie ci nie pasuje, Gabi – powiedział ze smutnym uśmiechem.
- Tobie też nie – stwierdziła niezrażona. – I do tego jest niezdrowe.
- Mnie…? Wręcz przeciwnie. Palenie jest takie… - Zygmunt wykonał kolisty ruch dłonią w poszukiwaniu odpowiedniego słowa. – Dekadenckie.
Gabi zakołysała się niepewnie. Był pewien, że nie wiedziała, co to znaczy. Nagle poderwała się i podbiegła do stosu swoich ubrań, wygrzebując spośród nich granatową torbę.
- Mam coś dla ciebie – uśmiechnęła się.
Podeszła do niego, w wyciągniętych dłoniach trzymając krwistoczerwone, błyszczące jabłko. Skórka była w kilku miejscach zaledwie złocista, zapewne tam, gdzie tylko musnęło ją słońce.
Gdy tak spojrzała na niego spod długich, czarnych rzęs, odziana tylko we własne, niemożliwe oczekiwania, poczuł się niczym biblijny Adam. Ściskała w dłoniach ten piękny i zdrowy owoc, taki jak ona sama, ale Zygmunt wiedział, że nie może przyjąć ani jego, ani jej.
- Naprawdę, Gabi, czas na ciebie – szepnął, całując ją w czoło.
Zniszczył nieudane płótno, podczas gdy dziewczyna ubierała się bez słowa.
- Naprawdę nie pal tyle. Cuchniesz jak… jak… spalona stodoła – rzuciła na odchodnym.
Zygmunt uśmiechnął się smutno. Po kilku chwilach wyszedł z mieszkania, mając nadzieję, że minęło wystarczająco dużo czasu, by nie spotkać Gabi gdzieś po drodze. Uszedł kilkadziesiąt kroków w dół wąskiej, brukowanej ulicy i przystanął, by zapalić kolejnego papierosa. Nagle poczuł, że coś zderzyło się z jego prawym butem.
Jabłko. Dziwne. Prawie tak ładne jak to, którym kusiła mnie Gabi – pomyślał, podnosząc je z ziemi, by wgryźć się w jego chrupiącą i złocistą skórkę.

*****

Gabi po raz pierwszy odkąd zaczęła pozować dla Zygmunta poczuła się naprawdę źle sama ze sobą. Stanęła na chwilę w bramie jego kamienicy, z cichą nadzieją, że może przybiegnie po nią i ją zatrzyma. Otarła oczy rękawem bluzki i poszła przed siebie.
Gdy kilkadziesiąt metrów dalej potrąciła ją czarna półciężarówka, taką nieuważną i niewinną, jej malachitowe oczy po raz ostatni zwróciły się ku niebu. Jej martwe ciało leżało zupełnie bezwładnie, gdy te piękne, zdrowe jabłka toczyły się jeszcze beztrosko w dół ulicy.
"Odkąd cię poznałam, noszę w kieszeni szminkę, to jest bardzo głupie nosić szminkę w kieszeni, gdy ty patrzysz na mnie tak poważnie, jakbyś w moich oczach widział gotycki kościół. (...) I kiedy cię żegnam, moje umalowane wargi pozostają nie tknięte, a ja i tak noszę szminkę w kieszeni, odkąd wiem, że masz bardzo piękne usta."
Halina Poświatowska

[Obrazek: Piecz2.jpg]
Odpowiedz
#2
Bardzo dobry tekst. Właściwie czytał się sam, nawet nie musiałem się zmuszać. Smile Pozdro!
Odpowiedz
#3
Tak, to zdecydowanie dobry tekst. Warty poświecenia mu uwagi.
Spodziewałam się raczej prostej psychologicznej analizy. Czegoś w rodzaju NIKORETTE, tylko w odwrotną stronę. Okazało się jednak, że tekst ma do powiedzenia coś więcej. Zauważyłam, że co po niektóre aspekty są umiejętnie odwzorowane, ak jakby częścią planu.
Tutaj, mimo że kwestia wydaje się być paląca, to jednak odczuwa się spokój, wyważenie i nostalgię bohatera. De facto wszystko osnuło się artystyczną mgiełką, czyli kwintesencja na całego.
Lubię takie pigułki, bez skutków ubocznych. 4/5

PS. Fajnie, że przez tekst przewija się symbol(takie odnoszę wrażenie)
Taki punkt, wokół którego osnuwa się reszta akcji, zakańczając mowę tekstu.
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#4
Dziękuję za poświęcony czas i komentarze.
"Odkąd cię poznałam, noszę w kieszeni szminkę, to jest bardzo głupie nosić szminkę w kieszeni, gdy ty patrzysz na mnie tak poważnie, jakbyś w moich oczach widział gotycki kościół. (...) I kiedy cię żegnam, moje umalowane wargi pozostają nie tknięte, a ja i tak noszę szminkę w kieszeni, odkąd wiem, że masz bardzo piękne usta."
Halina Poświatowska

[Obrazek: Piecz2.jpg]
Odpowiedz
#5
Przyłączam się do słów poprzedników. Tekst skłania do refleksji, jest o czymś i końcówkę można zinterpretować na kilka sposobów
Odpowiedz
#6
Jest OK. Zakończenie jest trochę, wybacz mi użycie tego słowa, trywialne, ale i takie teksty są dobre. Cóż, nie lubię nawiązań, ani nawet porównań biblijnych, lecz to tylko moja subiektywna ocena. Tekst jest naprawdę bardzo dobry. Mi osobiście nie podoba się, choć wierzę, że inni mogą być nim usatysfakcjonowani.
Gratulacje Smile
Odpowiedz
#7
Dobre pisanie. Myślałem, żeby wyłowić jakieś fragmenty do skomentowania, ale po prostu przeczytałem całość z zainteresowaniem. Wyważone opowiadanko. Nie przechyla się w żadną stronę przesadnie. Po prostu w sam raz. Bardzo mi się podoba.
Odpowiedz
#8
Cytat:Oczywiście wiedziała, że jej ukochany syn podpalał sobie już od liceum, ale nigdy nie odważył się na to w jej obecności.
Popalał po mojemu.
Cytat:Gabriela była jego jedyną modelką, która rozbierała się do naga w jego obecności;
Powtórzenie. A dałoby się to rozpisać ładnie bez powtórzenia.Tongue

Masz naprawdę dobry warsztat, czyta się szybko i płynnie. Uważaj na "jego", "niego" itd bo nawet jeśli nie ma bezpośredniego powtórzenia (które złapałem tylko raz), to się jednak czuje że słówka te są zanadto używane.

Jest artystycznie i to w tym dobrym tego słowa znaczeniu, nic na siłę, to się czuje. Najlepszy moment tego opowiadania to chyba ten o najbrzydszym z jabłek.

Jedyne co mi nie podeszło to zakończenie - ot takie ni z gruchy ni z pietruchy jak dla mnie.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#9
Trochę niepotrzebnych szczegółów, na przykład na końcu wystarczyłby samochód, albo ciężarówka, a nie czarna półciężarówka, bo po pierwsze półciężarówka brzmi dziwnie, a po drugie, to, że była czarna nic nie wnosi. Poza tym czyta się bardzo dobrze, chociaż, jak zauważył Aalek, zakończenie jest trochę trywialne. Ja również nie przepadam za motywami biblijnymi, ale to już mój gust i nie ma nic do oceny. Czyli podsumowując, napisane sprawnie, choć nie bez drobnych usterek, za to w kwestii przesłania/idei/czy jak tego nie nazwiesz - brak czegokolwiek, co przykułoby uwagę, zmusiło do zastanowienia, czy pozwoliło zapamiętać utwór na dłużej. Pozdrawiam, Maskotka;)
[Obrazek: tumblr_mc8n6nAGxC1rjwof6o1_400.png]
Odpowiedz
#10
Bardzo sprawnie poprowadzona akcja, zwłaszcza zakończenie - mistrzowskie! Ciekawie i do samego końca nie wiadomo było, co się wydarzy. Temat i bohaterowie oryginalni, naszkicowani zaledwie, tylko kilkoma cechami, jak na krótką formę przystało. No i jeszcze tytuł - naprawdę, czuję się usatysfakcjonowana po przeczytaniu Wink
Edytuję, bo widzę, że jest parę odmiennych zdań, co do mojego, w kwestii zakończenia. Mnie uderzyło. Może i to takie nic, że Gabi zginęła, ale dodanie do jej śmierci toczących się jabłek, czyni z tego majstersztyk, jak dla mnie.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#11
Dziękuję wszystkim za komentarze i cieszę się, że miniaturka spotkała się raczej z ciepłym przyjęciem. Wasze wątpliwości co do końca może wynikają z tego, że tak naprawdę to nie jest jeszcze koniec, bo opowiadanie ma kilka odcinków, ale im głębiej w las, tym ciemniej, więc nie wiem czy je zamieszczać gdziekolwiek Wink
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#12
(29-11-2012, 13:43)kaote napisał(a): Dziękuję wszystkim za komentarze i cieszę się, że miniaturka spotkała się raczej z ciepłym przyjęciem. Wasze wątpliwości co do końca może wynikają z tego, że tak naprawdę to nie jest jeszcze koniec, bo opowiadanie ma kilka odcinków, ale im głębiej w las, tym ciemniej, więc nie wiem czy je zamieszczać gdziekolwiek Wink
Pozdrawiam!


Nie zastanawiaj, sprawdź czy wszystko poprawnie na Twoje oko, umieść, najwyżej się poprawi błędySmile
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#13
II

Martwe natury nie były niczym specjalnym. Namalowanie kompozycji z jabłek, banana i kilku pustych butelek nie było żadnym wyzwaniem, ale Zygmunt lubił to robić. Czasem malował dla samego malowania, nie po to, żeby stworzyć wiekopomne dzieło, które potem miało zawisnąć w Luwrze. Zygmunt wiedział, że każde ćwiczenie – nawet tak trywialne – sprawia, że jego dłoń coraz pewniej ściska pędzel i jest świadoma każdego pociągnięcia i każdej najdrobniejszej plamki, którą czyni na płótnie.
Pamiętał dokładnie, że ta ciemnozielona butelka pośrodku mieściła w sobie kiedyś drogie wino, na które pozwolił sobie, gdy sprzedał pierwszy w życiu obraz. Upił się tamtym winem całkiem sam i zamiast wyrzucić butelkę, postanowił ją zachować, podobnie jak masę innych rzeczy, które nie miały żadnej wartości, ale przypominały mu o czymś ważnym. Miał w swojej kolekcji kilkanaście biletów do kina i teatru, niedokończony szalik, który dziergała mu matka, dziesiątki starych pędzli bez włosia i sreberko ze swojej pierwszej paczki papierosów.
Malowanie dla malowania. Zbieractwo dla zbierania.
Zygmunt ustawił butelkę tak, by marne grudniowe światło odbijało się w ciemnozielonym szkle. Dodał kilka bladych refleksów do swojego obrazu, po czym przyjrzał mu się krytycznie z papierosem w ustach. Sztuka zawsze wygląda lepiej w kłębach dymu. Dlaczego nie przenieść tego efektu na płótno…? Zgasiwszy niedopałek na talerzu z niedokończonym obiadem, chwycił znów za pędzel i domalował papierosowy bukiet w swojej cennej butelce. Na kilkunastu zgniłozielonych łodyżkach zamiast kwiatów kołysały się niedopałki papierosów. Tak, kołysały się – w delikatnych, smolistoszarych smugach dymu udało mu się nawet uzyskać iluzję ruchu. Dodał trochę ugrowego odcienia w miejscu, gdzie ciemnożółte filtry zrastały się z łodyżkami. Teraz wszystko się zgadzało.
Zakładając płaszcz, czuł się całkiem szczęśliwy, jak zawsze, gdy udało mu się coś dokończyć. Był to jedyny rodzaj szczęścia, jaki odczuwał w swojej kiepskiej imitacji życia. Poza modelami i modelkami, którzy odwiedzali go sporadycznie, by kilka godzin przesiedzieć w milczeniu na jego kanapie, rzadko widywał się ludźmi. Zazwyczaj tego nie dostrzegał, pochłonięty zupełnie wizjami własnych, potencjalnie genialnych dzieł, które pewnie nigdy nie powstaną. Ale bywały dni – takie jak dziś, dwudziestego czwartego grudnia, że samotność bardzo dawała mu się we znaki.
Zygmunt wiedział, że jest jedno miejsce, wiecznie otwarte, wiecznie czekające na niego. Nogi same go niosły do tej ponurej speluny, gdzie nawet w wigilię brzydki niczym noc listopadowa barman serwował tanie piwo swoim klientom. Nie spodziewał się zobaczyć tam niczego, poza brudnymi, szarymi ścianami i kilkoma pustymi krzesłami, jednak w jego ulubionym kącie siedziała już jakaś kobieta, wpatrując się tępo w ostatni łyk wina w swoim kieliszku.
Wiedział, po prostu to wiedział, że gdziekolwiek by nie siadł, ona zaraz do niego dołączy. Była przecież wigilia i nawet nie miał jej tego za złe, sam przecież też trochę tęsknił za towarzystwem. Mógłby od razu usiąść przy jej stoliku i oszczędzić jej spaceru do niego, ale wolał jeszcze przez moment delektować się samotnie papierosem przy barze. Powoli sączył swoje piwo i był już w połowie drugiego papierosa, gdy usłyszał skrzypienie krzesła obok siebie.
Spojrzał na nią z niewielkim zainteresowaniem. Była niska, chuda, miała pociągłą twarz z długim nosem i małymi oczkami, którymi mrugała na tyle często, by stwierdził, że wypiła już dosyć. Nie w takim towarzystwie Zygmunt chciał spędzić wigilię, ale chyba lepsze to, niż nieustanne gapienie się w puste sztalugi i czekanie na wenę.
- Palisz pan jednego za drugim – powiedziała nieznajoma zamiast powitania. Miała skrzekliwy, irytujący głos, przywodzący na myśl drapanie paznokciami po tablicy.
- Pani pije jednego za drugim – zauważył Zbigniew.
Kobieta westchnęła ciężko i machnęła na barmana. Jej twarz od razu się rozjaśniła na widok nowej porcji czerwonego wina.
- Nie przeszkadza to panu, nie? – upiła łyk z kieliszka i posłała mu uśmiech, który miał być pewnie uwodzicielski.
- Nie, ja przecież też piję.
- Widzi pan? Jest pan więc gorszy ode mnie! Ja przynajmniej zatruwam się tylko alkoholem, nie?
Zygmunt zmarszczył brwi. Kobieta zjadała często samogłoski, więc zrozumienie jej wymagało naprawdę sporego wysiłku. Żeby chociaż mówiła z sensem… Może jednak lepiej było zostać w domu.
- Dlaczego pani pije?
- Żeby zapomnieć – odpowiedziała zadziwiająco wyraźnie i poważnie. Jednak pozory trzeźwości nie trwały długo, zaledwie po paru sekundach zaczęła się chwiać i nawet czknęła lekko, z zawstydzeniem zakrywając usta i czerwony nos.
- O czym?
Przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią. Zygmunt bał się, że poruszył lawinę wyznań, które tak naprawdę wcale go nie obchodziły, jednak po kilku sekundach usłyszał wreszcie:
- Zapomniałam… Widocznie działa, nie?
Zygmunt uśmiechnął się pod nosem. Zastanawiał się, które z nich prowadzi nędzniejsze życie. On nawet nie miał o czym zapominać… Tak upływał mu czas, między jednym a drugim papierosem, między pierwszym a ostatnim pociągnięciem pędzla…
- A dlaczego pan pali?
- Lubię… Lubię mieć coś w dłoni, kiedy nie maluję.
- Ach, tak myślałam, że jest pan artystą!
- Skąd pani wiedziała…?
Miał nadzieję usłyszeć, że zdradziło go coś w melancholijnym spojrzeniu albo w swobodnym sposobie, w jakim trzymał papierosa między palcami. A może to po prostu jakiś pijacki szósty zmysł.
- Masz tu farbę – wyszeptała, dotykając jego policzka. Zrobiła to trochę zbyt mocno; jej pijane palce nie miały wyczucia. Zygmunt spojrzał obojętnie na farbę barwy sieny palonej na jej dłoni, którą podsunęła mu pod sam nos.
Pociągnął łyk piwa. Wiedział, że ten wieczór nie skończy się tak szybko, jak się spodziewał. Pewnie będzie musiał odprowadzić ją do domu, dla własnego świętego spokoju.
- Dlaczego malujesz?
- Lubię mieć pędzel w dłoni, kiedy nie palę.
Kobieta opróżniła kolejny kieliszek i kiwnęła na barmana.
- Nie ma pani dość na dzisiaj?
- Mam na imię Maria.
Wolał nie wiedzieć. Do tej pory była dla niego tylko pijaną nieznajomą w barze. Póki coś nie ma imienia, jest obce i obojętne, jeśli z kolei ma nazwę, zaczyna nabierać realniejszych kształtów, stając się bliższym, niż by sobie tego życzył. Tak jak było z Gabi, która nagle przestała być jedną z kilku modelek.
- A ty nie chcesz następnej kolejki?
- Nie, szkoda mi pieniędzy – przyznał całkiem szczerze.
- Taak? A na papierosy ci nie szkoda, nie? – zapytała Maria piskliwie. – Wiesz co ci powiem? W dupie ci się poprzewracało! – zawołała. Zachwiała się mocno i w efekcie skończyła z nosem na wątłej piersi Zygmunta.
- Odprowadzę cię do domu – zaproponował, dotykając delikatnie jej ramienia.
Oczy kobiety błysnęły z nadzieją, jak oczy wpół martwej ryby, którą ktoś w ostatniej chwili ktoś wrzucił z powrotem do wody.
- Nie, nie. Chodźmy lepiej do ciebie.
Barman uśmiechnął się porozumiewawczo i mrugnął. Maria oparła się o Zygmunta, mylnie interpretując jego bijące szybciej serce.
- Wkładaj płaszcz, idziemy.
- Mieszkasz pewnie bliżej, nie? – zapytała, zwracając w górę mętne, brązowe oczy.
Zygmunt tylko otulił ją płaszczem, po paru nieudanych próbach rezygnując z wpakowania jej bezwładnych ramion do rękawów.
- Posłuchaj mnie uważnie. Nie idziesz do mnie, a ja nie idę do ciebie. Zrozumiałaś?
- Dlaczego…?
W ramach odpowiedzi Zygmunt pokręcił tylko głową. Spojrzał jej głęboko w oczy, starając się znaleźć jakikolwiek znak, że zrozumiała to wszystko, o czym nie chciał mówić na głos. Dostrzegł tylko żal, ból i gniew, ale żadnych śladów zrozumienia.
Maria oparła się o szarą, odrapaną ścianę kamienicy. Smutny wyraz twarzy i żółte światło ulicznych latarni sprawiły, że wydawała się jeszcze brzydsza niż w barze. Zmarszczone brwi i ściągnięte wargi wyostrzyły jej rysy tak, że zaczęła przypominać starą, pijaną czarownicę. Jej ramiona drżały spazmatycznie; Zygmunt pomyślał na początku, że Maria zaczęła płakać, ale na widok jej wzdymających się policzków stwierdził wreszcie, że zbiera się jej na coś zupełnie innego. Kilka minut trwało, zanim zwymiotowała wszystko, co siedziało jej na żołądku. Oczywiście głównie czerwone wino, które odznaczało się wybitnie w dziewiczo białej zaspie śniegu.
Wygląda trochę, jakby wyrzygała polską flagę – pomyślał Zygmunt, przydeptując kolejny niedopałek obcasem.
- Już w porządku? Pozwól się odprowadzić do domu.
- Wsadź sobie w dupę swoją pierdoloną łaskę, zrozumiałeś, czy nie?!
Maria otarła twarz rękawem. Ku radości Zygmunta mówiła o wiele wyraźniej. Może naprawdę da sobie radę sama.
- W porządku, jak sobie życzysz – mruknął. Jak zawsze w takich niezręcznych sytuacjach, jego prawa dłoń zatęskniła za trzymaniem czegoś między palcami, więc wyciągnął z paczki kolejnego papierosa.
- Rzuć to – powiedziała Maria. – Rzuć to albo źle skończysz. Znam takich, co naprawdę źle skończyli.
Zygmunt pokiwał tylko głową. Nie chciał jej już prowokować, więc opuścił dłoń, ale nie wyrzucił papierosa.
- Cóż, miło cię było poznać, Mario. Mam nadzieję, że dasz sobie radę. I tego… Wesołych świąt – powiedział na koniec, odwracając się na pięcie.
- Spierdalaj! – zawołała za nim łamiącym się głosem.
Wmówił sobie, że nie mówiła o nim. Mówiła o świętach.

*****

Maria załkała cicho. Mieszkała zaledwie dwie przecznice stąd w przestronnym, dobrze wyposażonym mieszkaniu. Wiedziała doskonale, co ją tam czeka. Pusta lodówka i pełny barek. Nawet nie przystroiła w tym roku choinki. Nie kupiła karpia ani opłatka. Z kim miałaby się nim podzielić? Nie miała nawet kota.
Wiedziała dobrze, że powinna iść do domu i przespać się kilka godzin. Rano na pewno będzie bolała ją głowa, więc będzie musiała zrobić sobie pierwszego drinka zaraz po przebudzeniu. Ale przecież są święta. Należy mi się. Pracowałam ciężko cały rok, przez ostatni tydzień grudnia mogę sobie trochę pofolgować, prawda? To nic złego. Należy mi się. Zasłużyłam na to.
Maria miała mieszkanie, ale nie miała domu.
Równie dobrze mogę zostać tutaj – pomyślała, osuwając się gładko po ścianie prosto w bielutką, grubą zaspę, przytulną niczym najcieplejsza pierzyna.
Uśmiechnęła się. Nie poczuła zimna aż do ostatniego uderzenia swojego serca.
"Odkąd cię poznałam, noszę w kieszeni szminkę, to jest bardzo głupie nosić szminkę w kieszeni, gdy ty patrzysz na mnie tak poważnie, jakbyś w moich oczach widział gotycki kościół. (...) I kiedy cię żegnam, moje umalowane wargi pozostają nie tknięte, a ja i tak noszę szminkę w kieszeni, odkąd wiem, że masz bardzo piękne usta."
Halina Poświatowska

[Obrazek: Piecz2.jpg]
Odpowiedz
#14
Tego się nie spodziewałam. Śmierć Marii trochę mnie poruszyła, przyznam. Ciekawy pomysł. Przyznam, że nawet nie starałam się doszukiwać błędów, bo wciągnęła mnie ta opowieść, może jak wrócę do tego przy wolnej chwili, pojawią się krytyczne uwagi, teraz mogę tylko pochwalić i czekać na więcej Smile

P.S. Tylko z czasem coraz trudniej będzie czytelnika zaskoczyć, wiesz o tym Tongue
Odpowiedz
#15
Mnie też ciąg dalszy zaskoczył i intryguje mnie, co dalej.
Warsztat - bez zarzutu, opowieść także. Na razie ciężko mi skomentować fabułę, więc mam nadzieję, że niedługo ciąg dalszy Wink
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości