28-05-2012, 13:40
- A więc jest pan kanibalem? - zapytał starszy mężczyzna w okularach z czarną oprawką, spoglądając na swojego interlokutora siedzącego z drugiej strony małego stolika.
- Nie. - Podniósł wzrok utkwiony do tej pory w blacie i spojrzał na jarzeniówkę na suficie. - Kanibal to takie brzydkie słowo. Zwierzęta są kanibalami. Te niemyślące istoty. Ale żeby człowieka tak nazwać? Nie podoba mi się to. Nie, ja nie jestem kanibalem. Jestem koneserem zwłok. Ja nie zabijam innych w przypływie szaleńczego gniewu, w celu wyładowania emocji, czy dla zaspokojenia jakichś potrzeb. Nie biegam po ulicy z wystawionym ozorem, szukając młodej i pięknej kobiety, którą przed zjedzeniem mógłbym zgwałcić. Nie zabijam, bo lubię patrzeć na cierpienie innych. Nie. Nie jestem psychopatą, o których tyle się słyszy w telewizji. Ja jestem wykwalifikowanym koneserem zwłok.
- Wykwalifikowanym? - Na twarzy mężczyzny w okularach wymalowało się szczere zdziwienie. - Przecież... pan mówi, jakby to był zawód! To tak, jakby się pan chwalił dyplomem z... z gwałtów albo z pedofilii!
- Proszę mnie nie obrażać. - Złożył dłonie przed twarzą, opierając łokcie o stół. - Gwałciciele i pedofile to ludzie innego pokroju, powinni żyć w odosobnieniu, gdzie mogliby się gwałcić wzajemnie, przynajmniej każdy by wiedział jak to jest, a pedofilów to najchętniej bym zabił...
- I zjadł? - wtrącił pospiesznie reporter.
- Tfu! Takiego czegoś do ust bym nie włożył. Proszę nie być śmiesznym! - Koneser aż wytarł usta z obrzydzenia. – Mam swoje zasady.
- Dobrze, przepraszam, wróćmy zatem do kwalifikacji. Jak można się wykwalifikować w takim „zawodzie”? – dziennikarz zapytał akcentując ostatnie słowo.
- Na świecie jest tylko jeden instytut, w którym można je zdobyć, a i tak niemal graniczy to z cudem. Nauka trwa aż siedem lat, a ostatnie pół roku to prawie same egzaminy praktyczne.
- Egzaminy praktyczne?
- Tak. Do instytutu przyjmowani są ludzie różnych zawodów, tacy, którzy mieli pozytywne rokowania podczas obserwacji. Tak, tak, do instytutu nie można zgłosić się samemu. Osoby mające słabe wyniki stają się obiektami egzaminacyjnymi, z których korzystają najlepsi w „nauce”.
- Jak wygląda taki przykładowy egzamin? Macie zrobić jak najlepsze danie z... człowieka? To chore! Kto takie coś sponsoruje?!
- Rządy, proszę pana, rządy. Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi nie, nie, nie. Instytut to nie szkoła kucharska... Przed egzaminami wszyscy studenci są badani pod każdym możliwym kątem, a zadania polegają na wyciągnięciu jak największej ilości informacji o zjadanym z jego mięsa.
- Informacji?
- Tak, informacji. Pierwszy stopień egzaminów polega na postawieniu właściwej diagnozy stanu zdrowia zjadanego. Musimy rozpoznać jakie choroby trawiły jego ciało, jak się odżywiał i jaki tryb życia prowadził, potem nasze wyniki porównywane są z wynikami badań. Najlepsi przechodzą dalej, gorsi... wiadomo. W drugim uczymy się odgadywać, czym się zajmował i gdzie żył nasz obiekt. W trzecim poziomie, najtrudniejszym i dostępnym tylko dla nielicznych, w tym dla mnie – dodał z dumą – odgadujemy wspomnienia zmarłego. To całkowita infiltracja jego umysłu.
- Niemożliwe! - krzyknął dziennikarz z uśmiechem, nie dowierzając, że dał się tak wpuścić w maliny. - Prawie dałem się panu nabrać.
- Dlaczego uważa pan, że żartuję? Mówię całkowicie poważnie, nawet się nie uśmiechnąłem, by mógł pan odebrać to jako kawał. Jeśli pan nie wierzy, mogę to panu zaprezentować. Oczywiście, o ile dostarczy pan obiekt. - Koneser zamilkł na moment, po czym dodał. - Jednakże szczerze w to wątpię.
- Ja...eeee... możemy to na razie zostawić? Mam jeszcze kilka pytań. - Reporter wyraźnie się speszył.
- Proszę bardzo. - Koneser zapatrzył się w fenickie lustro po jego prawej stronie, po czym spojrzał na dziennikarza i dodał. - Po to tu jesteśmy.
- Dobrze więc, mówił pan, że trzeci poziom to całkowita infiltracja mózgu ofiary oraz instytut sponsorowany jest przez rządy. - Jeśli dobrze rozumiem, jest pan szpiegiem, tak?
- Tak, można to tak nazwać, jednakże praca zwykłego szpiega różni się od mojej. Ja nie muszę przenikać do otoczenia celu, siedzieć godzinami na podsłuchu, ryzykować zdemaskowanie czy śmierć. Koneserzy są wzywani do laboratoriów, gdzie sprowadza się przechwycony przez agentów cel. Na miejscu udajemy się na rozmowę z ofiarą, by uśpić jej czujność i w najmniej spodziewanym momencie ją uśmiercić. Takie działanie osłabia umysłowe zapory w psychice „badanego”, dzięki czemu łatwiej zinfiltrować jego umysł.
- To brzmi jak film science fiction. Musi się pan zgodzić, że ciężko w to wszystko uwierzyć.
- Możliwe, ale zapewniam pana, że widziałem rzeczy, w które sam wątpiłem, więc to, to jeszcze nic. I jak już mówiłem, mogę to wszystko bardzo prosto udowodnić.
- Nie... nie... przynajmniej jeszcze nie – Dziennikarz wystraszył się własnych myśli, czyżby rozważał możliwość uśmiercenia kogoś tylko po to, by zobaczyć na własne oczy to, o czym mówi ten człowiek? Nie! Co się z nim dzieje? - Gdzie jest ten instytut? - wypalił szybko, rzucając pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy, byle tylko oddalić tamte mroczne podszeptywnania.
- Nie mam pojęcia.
- Co? Dobre sobie. Przecież spędził pan tam siedem lat!
- Tak, siedem lat w całkowicie odizolowanym od świata zewnętrznego instytucie. - Chwila ciszy. - Może nie tak. Odizolowanym z naszej strony, bo telewizję mieliśmy, radio też, ale jakiekolwiek kontakty z ludźmi spoza ośrodka były uniemożliwione. Oczywiście sprowadzono nas tam pod całkowitą narkozą, jeśli jeszcze miałby pan jakieś wątpliwości.
- Siedem lat... To musiało być okropne – zamyślił się reporter, po czym złapał się na tym, że zaczynał współczuć temu człowiekowi... kanibalowi. - Wydaje mi się, że możemy na dzisiaj skończyć. Źle się czuję, ale jutro do pana wrócę.
- Proszę bardzo. Czekam także na obiekt pokazowy, jeśli tylko pan rozważy tę propozycję.
- Nie, nie, ja... eee... do widzenia panu.
Dziennikarz prędko wstał z krzesła i podszedł do metalowych drzwi. Nacisnął dzwonek, a kilka sekund, które czekał na strażnika więziennego, wydawało się wiecznością. Co się z nim dzieje?! To ten człowiek, on coś z nim zrobił! Przed opuszczeniem pokoju rzucił jeszcze ukradkowe spojrzenie na swojego byłego rozmówcę, który akurat bardzo zainteresował się paznokciami lewej dłoni. Reporterem wstrząsnął dreszcz, gdy drzwi zamknęły się za nim z głuchym łoskotem.
- Wszystko w porządku, proszę pana? - łagodnie zapytał klawisz. - Blado pan wygląda.
- Ja... Tak, tak, jestem tylko zmęczony, dziękuję.
Reporter odwrócił się w stronę strażnika i zaczął się zastanawiać, czego też mógłby się dowiedzieć o nim od konesera. Zawiesił wzrok w okolicach obwisłego brzucha w podniszczonym mundurze, a jego myśli powoli zmierzały w najczarniejsze zakątki umysłu.
- Proszę za mną, odprowadzę pana do wyjścia. - Strażnik gestem ręki wskazał kierunek marszu.
- Nie! - odpowiedział zbyt ostro, wyrywając się z dziwnego transu. - Sam sobie poradzę, dziękuję.
Chciał szybko opuścić to miejsce, nim zrobi coś głupiego, czego mógłby żałować do końca życia.
- Do widzenia.
- Tak, tak, żegnam.
- Żono, wróciłem – oznajmił reporter, zamykając drzwi wejściowe ich domku.
Odwiesił czarny prochowiec, zrzucił kapelusz i spojrzał w lustro. Rzeczywiście był trochę blady, a przecież odwiedził dziś tylko więzienie, by porozmawiać z tym psycholem, to czym się aż tak zmęczył? Czyżby grypa? W końcu teraz wielu ludzi chorowało, taki okres, ale on nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio był na coś chory. Szczerze powiedziawszy, to poza chorobami wieku dziecięcego, nie przypominał sobie żadnej infekcji – zarazki po prostu go unikały. Poklepał policzki dla przybrania rumieńców i udał się do kuchni, skąd dochodziły rozkoszne odgłosy obiadowej krzątaniny.
- Witaj, kochanie. Jak było w więzieniu? - trochę zbyt słodkim głosikiem zapytała kobieta, wywołując tym pełne podejrzliwości spojrzenie męża.
- Ciężko... - zaczął, spoglądając na biodra stojącej tyłem do niego żony. Jej delikatne ruchy w prawo i lewo w rytm muzyki z radio uspokajały jego umysł, budząc nawet lekkie podniecenie. - Źle się czuję po tym spotkaniu. Dziwny człowiek.
- Mhm.
- Wyobrażasz sobie, powiedział, że zjada ludzi dla rządów? Sam nie wiem, czy mam w to wierzyć. Przecież to chore! - huknął, siadając przy stole.
- Mhm.
- Mówił, że ze zjedzonych zwłok może odczytać nawet wspomnienia ofiary! To niemożliwe! Przecież wtedy każde zabójstwo można by rozwiązać! Wspomnienia ofiary byłyby nieocenioną pomocą! - krzyczał bardziej do siebie, niż do żony. - Zaproponował mi nawet pokaz, w którym by to udowodnił! A ja... a ja, ja, nawet się nad tym zastanawiałem... Widzisz, co ten człowiek ze mną zrobił?
- Mhm. Chciałeś mu podsunąć tego strażnika więziennego? - Głos kobiety delikatnie się zmienił. Nabrał bardziej męskiej barwy.
- Co? Ja... Tak, tak. Pomyślałabyś? Ja się w życiu nawet nie biłem! - spojrzał na nią dziwnie nieobecnym wzrokiem.
- Mhm.
- Zaraz... Skąd ty... - Kobieta przerwała mu, stawiając przed nim metalową tacę z przykryciem.
- Smacznego, kochanie – powiedziała uśmiechając się, usiadłszy z drugiej strony stołu.
Mężczyzna uniósł pokrywę, dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo był głodny, lecz to, co ukazało się jego oczom, z pewnością nie było obiadem... przynajmniej nie dla niego. Spojrzał ze wstrętem na żonę, lecz ta tylko uśmiechała się przymilnie. Wróciłem wzrokiem na zawartość tacy – głowa strażnika więziennego patrzyła na niego pustymi oczodołami, uśmiechając się przy tym nieznacznie, jakby zapraszając do konsumpcji. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny i ponownie uniósł wzrok, szukając zrozumienia w oczach ukochanej. Ale to nie jej wzrok napotkał. Dziennikarz zmrużył powieki, nie wierząc w to, co widzi, lecz po ponownym otwarciu nic się nie zmieniło. Zza stołu patrzył na niego koneser zwłok, ten sam, z którym nie tak dawno rozmawiał w więzieniu. Nie zastanawiając się dłużej, poderwał się z miejsca i z pobliskiego blatu chwycił sporych rozmiarów tasak. Miał zamiar się nim bronić, lecz w momencie brania zamachu, uświadomił sobie, czym została odcięta głowa spoczywająca na stole, upuszczający tym samym niedoszłą broń. Ze wstrętem wytarł dłoń w ubranie i spojrzał na nieruchomego konesera. Reporter wziął głęboki oddech i przemówił, najspokojniej jak w tej chwili potrafił:
- Co tu się dzieje, proszę pana? - Po czym panika wzięła górę. - DO KURWY NĘDZY?!
Koneser powoli obrócił głowę w jego stronę. Oblizał spierzchnięte wargi, paraliżując wzrokiem zadającego pytanie. Duże, ciemne oczy wydawały się nienaturalnie straszne i reporter poczuł się całkowicie bezbronny, zdany na łaskę i niełaskę tego obłąkanego człowieka. Chociaż teraz sam nie był pewien, kto tu tak właściwie jest obłąkany. Przecież tyle co wrócił do domu, jakim cudem czekał tu na niego ten człowiek, jakim cudem ten człowiek był jego żoną! Nie przypominał sobie, by pił coś podczas przesłuchania, nie mógł połknąć żadnych psychoaktywnych świństw. Jak dziecko rozejrzał się po kuchni w nadziei znalezienia jakiegoś małego kąta, w którym mógłby się skryć przed nękającymi go potworami. Spojrzał wprost w ten upiorne oczy i w ułamku sekundy podjął decyzję. Chwycił upuszczony nóż. Ten człowiek wtargnął do jego domu, zabił strażnika... prawdopodobnie zabił jego żonę, nie da się tak łatwo, w końcu jest mężczyzną! Pomści swoją rodzinę! Wziął potężny zamach zza głowy...
- Nie. - Podniósł wzrok utkwiony do tej pory w blacie i spojrzał na jarzeniówkę na suficie. - Kanibal to takie brzydkie słowo. Zwierzęta są kanibalami. Te niemyślące istoty. Ale żeby człowieka tak nazwać? Nie podoba mi się to. Nie, ja nie jestem kanibalem. Jestem koneserem zwłok. Ja nie zabijam innych w przypływie szaleńczego gniewu, w celu wyładowania emocji, czy dla zaspokojenia jakichś potrzeb. Nie biegam po ulicy z wystawionym ozorem, szukając młodej i pięknej kobiety, którą przed zjedzeniem mógłbym zgwałcić. Nie zabijam, bo lubię patrzeć na cierpienie innych. Nie. Nie jestem psychopatą, o których tyle się słyszy w telewizji. Ja jestem wykwalifikowanym koneserem zwłok.
- Wykwalifikowanym? - Na twarzy mężczyzny w okularach wymalowało się szczere zdziwienie. - Przecież... pan mówi, jakby to był zawód! To tak, jakby się pan chwalił dyplomem z... z gwałtów albo z pedofilii!
- Proszę mnie nie obrażać. - Złożył dłonie przed twarzą, opierając łokcie o stół. - Gwałciciele i pedofile to ludzie innego pokroju, powinni żyć w odosobnieniu, gdzie mogliby się gwałcić wzajemnie, przynajmniej każdy by wiedział jak to jest, a pedofilów to najchętniej bym zabił...
- I zjadł? - wtrącił pospiesznie reporter.
- Tfu! Takiego czegoś do ust bym nie włożył. Proszę nie być śmiesznym! - Koneser aż wytarł usta z obrzydzenia. – Mam swoje zasady.
- Dobrze, przepraszam, wróćmy zatem do kwalifikacji. Jak można się wykwalifikować w takim „zawodzie”? – dziennikarz zapytał akcentując ostatnie słowo.
- Na świecie jest tylko jeden instytut, w którym można je zdobyć, a i tak niemal graniczy to z cudem. Nauka trwa aż siedem lat, a ostatnie pół roku to prawie same egzaminy praktyczne.
- Egzaminy praktyczne?
- Tak. Do instytutu przyjmowani są ludzie różnych zawodów, tacy, którzy mieli pozytywne rokowania podczas obserwacji. Tak, tak, do instytutu nie można zgłosić się samemu. Osoby mające słabe wyniki stają się obiektami egzaminacyjnymi, z których korzystają najlepsi w „nauce”.
- Jak wygląda taki przykładowy egzamin? Macie zrobić jak najlepsze danie z... człowieka? To chore! Kto takie coś sponsoruje?!
- Rządy, proszę pana, rządy. Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi nie, nie, nie. Instytut to nie szkoła kucharska... Przed egzaminami wszyscy studenci są badani pod każdym możliwym kątem, a zadania polegają na wyciągnięciu jak największej ilości informacji o zjadanym z jego mięsa.
- Informacji?
- Tak, informacji. Pierwszy stopień egzaminów polega na postawieniu właściwej diagnozy stanu zdrowia zjadanego. Musimy rozpoznać jakie choroby trawiły jego ciało, jak się odżywiał i jaki tryb życia prowadził, potem nasze wyniki porównywane są z wynikami badań. Najlepsi przechodzą dalej, gorsi... wiadomo. W drugim uczymy się odgadywać, czym się zajmował i gdzie żył nasz obiekt. W trzecim poziomie, najtrudniejszym i dostępnym tylko dla nielicznych, w tym dla mnie – dodał z dumą – odgadujemy wspomnienia zmarłego. To całkowita infiltracja jego umysłu.
- Niemożliwe! - krzyknął dziennikarz z uśmiechem, nie dowierzając, że dał się tak wpuścić w maliny. - Prawie dałem się panu nabrać.
- Dlaczego uważa pan, że żartuję? Mówię całkowicie poważnie, nawet się nie uśmiechnąłem, by mógł pan odebrać to jako kawał. Jeśli pan nie wierzy, mogę to panu zaprezentować. Oczywiście, o ile dostarczy pan obiekt. - Koneser zamilkł na moment, po czym dodał. - Jednakże szczerze w to wątpię.
- Ja...eeee... możemy to na razie zostawić? Mam jeszcze kilka pytań. - Reporter wyraźnie się speszył.
- Proszę bardzo. - Koneser zapatrzył się w fenickie lustro po jego prawej stronie, po czym spojrzał na dziennikarza i dodał. - Po to tu jesteśmy.
- Dobrze więc, mówił pan, że trzeci poziom to całkowita infiltracja mózgu ofiary oraz instytut sponsorowany jest przez rządy. - Jeśli dobrze rozumiem, jest pan szpiegiem, tak?
- Tak, można to tak nazwać, jednakże praca zwykłego szpiega różni się od mojej. Ja nie muszę przenikać do otoczenia celu, siedzieć godzinami na podsłuchu, ryzykować zdemaskowanie czy śmierć. Koneserzy są wzywani do laboratoriów, gdzie sprowadza się przechwycony przez agentów cel. Na miejscu udajemy się na rozmowę z ofiarą, by uśpić jej czujność i w najmniej spodziewanym momencie ją uśmiercić. Takie działanie osłabia umysłowe zapory w psychice „badanego”, dzięki czemu łatwiej zinfiltrować jego umysł.
- To brzmi jak film science fiction. Musi się pan zgodzić, że ciężko w to wszystko uwierzyć.
- Możliwe, ale zapewniam pana, że widziałem rzeczy, w które sam wątpiłem, więc to, to jeszcze nic. I jak już mówiłem, mogę to wszystko bardzo prosto udowodnić.
- Nie... nie... przynajmniej jeszcze nie – Dziennikarz wystraszył się własnych myśli, czyżby rozważał możliwość uśmiercenia kogoś tylko po to, by zobaczyć na własne oczy to, o czym mówi ten człowiek? Nie! Co się z nim dzieje? - Gdzie jest ten instytut? - wypalił szybko, rzucając pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy, byle tylko oddalić tamte mroczne podszeptywnania.
- Nie mam pojęcia.
- Co? Dobre sobie. Przecież spędził pan tam siedem lat!
- Tak, siedem lat w całkowicie odizolowanym od świata zewnętrznego instytucie. - Chwila ciszy. - Może nie tak. Odizolowanym z naszej strony, bo telewizję mieliśmy, radio też, ale jakiekolwiek kontakty z ludźmi spoza ośrodka były uniemożliwione. Oczywiście sprowadzono nas tam pod całkowitą narkozą, jeśli jeszcze miałby pan jakieś wątpliwości.
- Siedem lat... To musiało być okropne – zamyślił się reporter, po czym złapał się na tym, że zaczynał współczuć temu człowiekowi... kanibalowi. - Wydaje mi się, że możemy na dzisiaj skończyć. Źle się czuję, ale jutro do pana wrócę.
- Proszę bardzo. Czekam także na obiekt pokazowy, jeśli tylko pan rozważy tę propozycję.
- Nie, nie, ja... eee... do widzenia panu.
Dziennikarz prędko wstał z krzesła i podszedł do metalowych drzwi. Nacisnął dzwonek, a kilka sekund, które czekał na strażnika więziennego, wydawało się wiecznością. Co się z nim dzieje?! To ten człowiek, on coś z nim zrobił! Przed opuszczeniem pokoju rzucił jeszcze ukradkowe spojrzenie na swojego byłego rozmówcę, który akurat bardzo zainteresował się paznokciami lewej dłoni. Reporterem wstrząsnął dreszcz, gdy drzwi zamknęły się za nim z głuchym łoskotem.
- Wszystko w porządku, proszę pana? - łagodnie zapytał klawisz. - Blado pan wygląda.
- Ja... Tak, tak, jestem tylko zmęczony, dziękuję.
Reporter odwrócił się w stronę strażnika i zaczął się zastanawiać, czego też mógłby się dowiedzieć o nim od konesera. Zawiesił wzrok w okolicach obwisłego brzucha w podniszczonym mundurze, a jego myśli powoli zmierzały w najczarniejsze zakątki umysłu.
- Proszę za mną, odprowadzę pana do wyjścia. - Strażnik gestem ręki wskazał kierunek marszu.
- Nie! - odpowiedział zbyt ostro, wyrywając się z dziwnego transu. - Sam sobie poradzę, dziękuję.
Chciał szybko opuścić to miejsce, nim zrobi coś głupiego, czego mógłby żałować do końca życia.
- Do widzenia.
- Tak, tak, żegnam.
.oOo.
- Żono, wróciłem – oznajmił reporter, zamykając drzwi wejściowe ich domku.
Odwiesił czarny prochowiec, zrzucił kapelusz i spojrzał w lustro. Rzeczywiście był trochę blady, a przecież odwiedził dziś tylko więzienie, by porozmawiać z tym psycholem, to czym się aż tak zmęczył? Czyżby grypa? W końcu teraz wielu ludzi chorowało, taki okres, ale on nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio był na coś chory. Szczerze powiedziawszy, to poza chorobami wieku dziecięcego, nie przypominał sobie żadnej infekcji – zarazki po prostu go unikały. Poklepał policzki dla przybrania rumieńców i udał się do kuchni, skąd dochodziły rozkoszne odgłosy obiadowej krzątaniny.
- Witaj, kochanie. Jak było w więzieniu? - trochę zbyt słodkim głosikiem zapytała kobieta, wywołując tym pełne podejrzliwości spojrzenie męża.
- Ciężko... - zaczął, spoglądając na biodra stojącej tyłem do niego żony. Jej delikatne ruchy w prawo i lewo w rytm muzyki z radio uspokajały jego umysł, budząc nawet lekkie podniecenie. - Źle się czuję po tym spotkaniu. Dziwny człowiek.
- Mhm.
- Wyobrażasz sobie, powiedział, że zjada ludzi dla rządów? Sam nie wiem, czy mam w to wierzyć. Przecież to chore! - huknął, siadając przy stole.
- Mhm.
- Mówił, że ze zjedzonych zwłok może odczytać nawet wspomnienia ofiary! To niemożliwe! Przecież wtedy każde zabójstwo można by rozwiązać! Wspomnienia ofiary byłyby nieocenioną pomocą! - krzyczał bardziej do siebie, niż do żony. - Zaproponował mi nawet pokaz, w którym by to udowodnił! A ja... a ja, ja, nawet się nad tym zastanawiałem... Widzisz, co ten człowiek ze mną zrobił?
- Mhm. Chciałeś mu podsunąć tego strażnika więziennego? - Głos kobiety delikatnie się zmienił. Nabrał bardziej męskiej barwy.
- Co? Ja... Tak, tak. Pomyślałabyś? Ja się w życiu nawet nie biłem! - spojrzał na nią dziwnie nieobecnym wzrokiem.
- Mhm.
- Zaraz... Skąd ty... - Kobieta przerwała mu, stawiając przed nim metalową tacę z przykryciem.
- Smacznego, kochanie – powiedziała uśmiechając się, usiadłszy z drugiej strony stołu.
Mężczyzna uniósł pokrywę, dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo był głodny, lecz to, co ukazało się jego oczom, z pewnością nie było obiadem... przynajmniej nie dla niego. Spojrzał ze wstrętem na żonę, lecz ta tylko uśmiechała się przymilnie. Wróciłem wzrokiem na zawartość tacy – głowa strażnika więziennego patrzyła na niego pustymi oczodołami, uśmiechając się przy tym nieznacznie, jakby zapraszając do konsumpcji. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny i ponownie uniósł wzrok, szukając zrozumienia w oczach ukochanej. Ale to nie jej wzrok napotkał. Dziennikarz zmrużył powieki, nie wierząc w to, co widzi, lecz po ponownym otwarciu nic się nie zmieniło. Zza stołu patrzył na niego koneser zwłok, ten sam, z którym nie tak dawno rozmawiał w więzieniu. Nie zastanawiając się dłużej, poderwał się z miejsca i z pobliskiego blatu chwycił sporych rozmiarów tasak. Miał zamiar się nim bronić, lecz w momencie brania zamachu, uświadomił sobie, czym została odcięta głowa spoczywająca na stole, upuszczający tym samym niedoszłą broń. Ze wstrętem wytarł dłoń w ubranie i spojrzał na nieruchomego konesera. Reporter wziął głęboki oddech i przemówił, najspokojniej jak w tej chwili potrafił:
- Co tu się dzieje, proszę pana? - Po czym panika wzięła górę. - DO KURWY NĘDZY?!
Koneser powoli obrócił głowę w jego stronę. Oblizał spierzchnięte wargi, paraliżując wzrokiem zadającego pytanie. Duże, ciemne oczy wydawały się nienaturalnie straszne i reporter poczuł się całkowicie bezbronny, zdany na łaskę i niełaskę tego obłąkanego człowieka. Chociaż teraz sam nie był pewien, kto tu tak właściwie jest obłąkany. Przecież tyle co wrócił do domu, jakim cudem czekał tu na niego ten człowiek, jakim cudem ten człowiek był jego żoną! Nie przypominał sobie, by pił coś podczas przesłuchania, nie mógł połknąć żadnych psychoaktywnych świństw. Jak dziecko rozejrzał się po kuchni w nadziei znalezienia jakiegoś małego kąta, w którym mógłby się skryć przed nękającymi go potworami. Spojrzał wprost w ten upiorne oczy i w ułamku sekundy podjął decyzję. Chwycił upuszczony nóż. Ten człowiek wtargnął do jego domu, zabił strażnika... prawdopodobnie zabił jego żonę, nie da się tak łatwo, w końcu jest mężczyzną! Pomści swoją rodzinę! Wziął potężny zamach zza głowy...