16-01-2011, 18:30
Jestem...
Jestem rybą zamknięta w ogromnym szklanym akwarium. Wciąż pływam, to w tę, to w tamtą stronę, bez przerwy odwiedzam te same miejsca i spotykam te same stworzenia. Wydaje mi się, że przede mną jest ogromny świat, który mam zaszczyt obserwować, a tymczasem ogranicza mnie wielka szklana bariera. Patrzę z pobłażaniem na tych, którzy nie zważając na nic próbują się wydostać. Przecież tam dalej nic nie ma, tutaj jest nam dobrze. Mimo to czasem, w ciszy, gdy nikt nie patrzy, napieram z całej siły na szybę, bezsilnie próbując opuścić miejsce mojego żywota i rozpocząć nowe, lepsze życie. Może to się wydawać głupie, ale przecież każdy z nas chce się czegoś pozbyć, o czymś zapomnieć, coś wyzerować. Kiedy tak rozmyślam i napieram wciąż uparcie na barierę, dochodzę do wniosku, że czas to skończyć, że czas zginąć i wreszcie oczyścić się z problemów. Jednak wtedy, znów, gdzieś z góry spada jedzenie. Więc jem nie mogąc się powstrzymać, gdy smaczne kąski przepływają wokół mnie. Zostaje tylko ta niepewność, czy to Bóg, czy kolejny idealny mechanizm natury.
Jestem myszą złapaną w pułapkę z serem. Widzę to, czego tak bardzo pragnąłem, to dla czego poświęciłem tyle czasu i energii, ale nie mogę tego dosięgnąć. Chociaż bardzo bym chciał - przecież wystarczy tylko jeden krok - to nie dam rady, moja ręka jest zbyt krótka. Męczę się teraz patrząc i nie mogąc odwrócić wzroku. Mam świadomość, że moje pragnienie jest tak blisko, że moje najskrytsze marzenia mogą się spełnić, ale nie dam rady wyciągnąć nogi jeszcze dalej - to wyniszcza mój mózg od środka. Pożera mnie, skręcając w spazmach bólu spowodowanego żalem. Żalem niewytłumaczalnym i bez wyraźnej, dla innych, przyczyny. Żalem, który prowadzi do tak wielu nieszczęść. Jednak pojawiają się też przebłyski nadziei, w końcu wystarczy uwolnić spod metalu ten mały kawałek ogona…
Im dłużej jestem uwięziony tym bardziej się boję. Zaczynam powoli zapominać o tym, co tak bardzo pragnąłem zdobyć. Powoli się od tego odwracam, bo ogrania mnie panika. Uświadamiam sobie, że im dłużej będę bezsilnie próbował osiągnąć moje marzenie, tym dłużej moje życie będzie wisiało na włosku. Niebezpieczeństwo może przyjść w każdej chwili, a wtedy nie będzie już dla mnie ratunku. To sprawia, że próbuje się uwolnić, żeby uciec i się schować, poczekać na lepszy moment. Jednak nie mogę, a to wyniszcza mój mózg od środka. Pożera mnie, skręcając w spazmach bólu spowodowanego rozpaczą. Rozpaczą niewytłumaczalną i bez wyraźnej dla innych przyczyny. Rozpaczą, która doprowadziła do tak wielu nieszczęść. Jednak pojawiają się przebłyski nadziei, w końcu wystarczy uwolnić spod metalu ten mały kawałek ogona…
Jestem niemowlęciem nadopiekuńczych rodziców. Poznaję świat, wędruje, by zobaczyć coś nowego, ale oni mi na to nie pozwalają. Wciąż biorą w te swoje silne, ogromne ręce i sadzają tam, gdzie im pasuje. Niczego nie potrafią zrozumieć. Uważają mnie za nic nie pojmującego niedorajdę, za idiotę. Ja przecież nie chcę siedzieć tutaj, tylko iść tam. Próbuję więc znów, lecz zaraz czuje, że coś podnosi mnie w górę i kładzie w to samo miejsce, wyznaczając barierę poduszkami. Tu mi się jednak nie podoba, więc próbuję kolejny raz, i kolejny, i kolejny…
Czasem biorą mnie na spacer, wsadzając w wózek. Zaciągają jednak ogromną materiałową zasłonę i zadowoleni idą nie wiadomo gdzie i w jakim celu. Czuje się uwięziony. Jestem w nowym miejscu, chciałbym je poznać, zobaczyć, ale oni wiedzą lepiej. I jeszcze staną naprzeciwko mnie, pchając wózek, abym nie widział już kompletnie nic. Przecież ich mogę obserwować w każdej minucie, choć na chwilę mogliby zniknąć mi z oczu!
Jestem wariatem zamkniętym w zakładzie. Wokół jest wiele podobnych do mnie ludzi, a jednak całkiem innych. Chciałbym z nimi porozmawiać, poznać lepiej, może bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi, spotykalibyśmy się codziennie, rysowali po ścianach, albo bawili się lalkami. Mogłoby to być fascynujące przeżycie, jednak niemożliwe do spełnienia, bo koło nas ciągle pojawiają się dziwni ludzie, którzy z niewiadomego powodu uważają się za lepszych, wyższych, mądrzejszych. Wszystko wiedzą lepiej. Myślą, że powinni się nami opiekować, pomagać nam na każdym kroku. A to nas ubierają, a to wycierają ślinę, a to wsadzają łyżkę z zupy do buzi. Na co to wszystko? To już nie można jeść prosto z talerza, trochę się poślinić, albo się nie ubrać? Czemu lub komu to przeszkadza? Oni tylko utrudniają sobie życie, na wszystkie możliwe sposoby. Już z daleka widać, że nie pasują do tego miejsca, a jednak przychodzą codziennie męcząc nas swoimi rytuałami, uniemożliwiając kontakty, bo ich obecność nas krępuje. Najgorsze jednak jest to, że kiedy już wreszcie idą, zamykają nas wszystkich w pokojach, jak w jakichś klatkach. Nie możemy więc zamienić z sobą nawet słowa. Siedząc tak w pustym pokoju, odosobnieni zasypiamy w końcu, by przeżyć kolejny taki sam dzień. Dzień, który będzie mordęgą, a jednak za każdym razem jest nadzieja, że może jutro będzie lepiej.
Jestem gąsienicą zamkniętą w kokonie. Najpierw pęcznieję od wszystkiego co napotkam na swej drodze. Nie zwracam uwagi, jakie to jest, po prostu napycham się i idę do przodu, nie wiedząc co dzieje się wokół mnie. Wypełniam to co jest mi przeznaczone i nie interesuje się niczym innym. Idę ślepo za instynktem natury. Następnie zamykam się w kokonie, uplecionym z grubych nici. Nie ma nawet maleńkiej szparki gwarantującej mi kontakt ze światem. Jestem zniewolony, a moje więzienie z każdą chwilą wydaje się być coraz bardziej niewygodne, coraz bardziej ciasne, coraz bardziej oddalające mnie od rzeczywistości, która była tak okrutna, a zarazem tak piękna.
Gąsienica ma jednak to szczęście, że wie, iż powróci i rozpocznie niejako nowe życie pod nowa postacią, z nowymi perspektywami. Ja natomiast nie mam pojęcia, czy zginę tutaj napęczniały złem, unicestwiony i oddany w zapomnienie przez grubą nić nienawiści, która z każdą chwilą zacieśnia kokon. Czy może na nowo się narodzę i rozpocznę nowe życie z nadzieją, że może będzie lepsze.
Jestem rybą zamknięta w ogromnym szklanym akwarium. Wciąż pływam, to w tę, to w tamtą stronę, bez przerwy odwiedzam te same miejsca i spotykam te same stworzenia. Wydaje mi się, że przede mną jest ogromny świat, który mam zaszczyt obserwować, a tymczasem ogranicza mnie wielka szklana bariera. Patrzę z pobłażaniem na tych, którzy nie zważając na nic próbują się wydostać. Przecież tam dalej nic nie ma, tutaj jest nam dobrze. Mimo to czasem, w ciszy, gdy nikt nie patrzy, napieram z całej siły na szybę, bezsilnie próbując opuścić miejsce mojego żywota i rozpocząć nowe, lepsze życie. Może to się wydawać głupie, ale przecież każdy z nas chce się czegoś pozbyć, o czymś zapomnieć, coś wyzerować. Kiedy tak rozmyślam i napieram wciąż uparcie na barierę, dochodzę do wniosku, że czas to skończyć, że czas zginąć i wreszcie oczyścić się z problemów. Jednak wtedy, znów, gdzieś z góry spada jedzenie. Więc jem nie mogąc się powstrzymać, gdy smaczne kąski przepływają wokół mnie. Zostaje tylko ta niepewność, czy to Bóg, czy kolejny idealny mechanizm natury.
Jestem myszą złapaną w pułapkę z serem. Widzę to, czego tak bardzo pragnąłem, to dla czego poświęciłem tyle czasu i energii, ale nie mogę tego dosięgnąć. Chociaż bardzo bym chciał - przecież wystarczy tylko jeden krok - to nie dam rady, moja ręka jest zbyt krótka. Męczę się teraz patrząc i nie mogąc odwrócić wzroku. Mam świadomość, że moje pragnienie jest tak blisko, że moje najskrytsze marzenia mogą się spełnić, ale nie dam rady wyciągnąć nogi jeszcze dalej - to wyniszcza mój mózg od środka. Pożera mnie, skręcając w spazmach bólu spowodowanego żalem. Żalem niewytłumaczalnym i bez wyraźnej, dla innych, przyczyny. Żalem, który prowadzi do tak wielu nieszczęść. Jednak pojawiają się też przebłyski nadziei, w końcu wystarczy uwolnić spod metalu ten mały kawałek ogona…
Im dłużej jestem uwięziony tym bardziej się boję. Zaczynam powoli zapominać o tym, co tak bardzo pragnąłem zdobyć. Powoli się od tego odwracam, bo ogrania mnie panika. Uświadamiam sobie, że im dłużej będę bezsilnie próbował osiągnąć moje marzenie, tym dłużej moje życie będzie wisiało na włosku. Niebezpieczeństwo może przyjść w każdej chwili, a wtedy nie będzie już dla mnie ratunku. To sprawia, że próbuje się uwolnić, żeby uciec i się schować, poczekać na lepszy moment. Jednak nie mogę, a to wyniszcza mój mózg od środka. Pożera mnie, skręcając w spazmach bólu spowodowanego rozpaczą. Rozpaczą niewytłumaczalną i bez wyraźnej dla innych przyczyny. Rozpaczą, która doprowadziła do tak wielu nieszczęść. Jednak pojawiają się przebłyski nadziei, w końcu wystarczy uwolnić spod metalu ten mały kawałek ogona…
Jestem niemowlęciem nadopiekuńczych rodziców. Poznaję świat, wędruje, by zobaczyć coś nowego, ale oni mi na to nie pozwalają. Wciąż biorą w te swoje silne, ogromne ręce i sadzają tam, gdzie im pasuje. Niczego nie potrafią zrozumieć. Uważają mnie za nic nie pojmującego niedorajdę, za idiotę. Ja przecież nie chcę siedzieć tutaj, tylko iść tam. Próbuję więc znów, lecz zaraz czuje, że coś podnosi mnie w górę i kładzie w to samo miejsce, wyznaczając barierę poduszkami. Tu mi się jednak nie podoba, więc próbuję kolejny raz, i kolejny, i kolejny…
Czasem biorą mnie na spacer, wsadzając w wózek. Zaciągają jednak ogromną materiałową zasłonę i zadowoleni idą nie wiadomo gdzie i w jakim celu. Czuje się uwięziony. Jestem w nowym miejscu, chciałbym je poznać, zobaczyć, ale oni wiedzą lepiej. I jeszcze staną naprzeciwko mnie, pchając wózek, abym nie widział już kompletnie nic. Przecież ich mogę obserwować w każdej minucie, choć na chwilę mogliby zniknąć mi z oczu!
Jestem wariatem zamkniętym w zakładzie. Wokół jest wiele podobnych do mnie ludzi, a jednak całkiem innych. Chciałbym z nimi porozmawiać, poznać lepiej, może bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi, spotykalibyśmy się codziennie, rysowali po ścianach, albo bawili się lalkami. Mogłoby to być fascynujące przeżycie, jednak niemożliwe do spełnienia, bo koło nas ciągle pojawiają się dziwni ludzie, którzy z niewiadomego powodu uważają się za lepszych, wyższych, mądrzejszych. Wszystko wiedzą lepiej. Myślą, że powinni się nami opiekować, pomagać nam na każdym kroku. A to nas ubierają, a to wycierają ślinę, a to wsadzają łyżkę z zupy do buzi. Na co to wszystko? To już nie można jeść prosto z talerza, trochę się poślinić, albo się nie ubrać? Czemu lub komu to przeszkadza? Oni tylko utrudniają sobie życie, na wszystkie możliwe sposoby. Już z daleka widać, że nie pasują do tego miejsca, a jednak przychodzą codziennie męcząc nas swoimi rytuałami, uniemożliwiając kontakty, bo ich obecność nas krępuje. Najgorsze jednak jest to, że kiedy już wreszcie idą, zamykają nas wszystkich w pokojach, jak w jakichś klatkach. Nie możemy więc zamienić z sobą nawet słowa. Siedząc tak w pustym pokoju, odosobnieni zasypiamy w końcu, by przeżyć kolejny taki sam dzień. Dzień, który będzie mordęgą, a jednak za każdym razem jest nadzieja, że może jutro będzie lepiej.
Jestem gąsienicą zamkniętą w kokonie. Najpierw pęcznieję od wszystkiego co napotkam na swej drodze. Nie zwracam uwagi, jakie to jest, po prostu napycham się i idę do przodu, nie wiedząc co dzieje się wokół mnie. Wypełniam to co jest mi przeznaczone i nie interesuje się niczym innym. Idę ślepo za instynktem natury. Następnie zamykam się w kokonie, uplecionym z grubych nici. Nie ma nawet maleńkiej szparki gwarantującej mi kontakt ze światem. Jestem zniewolony, a moje więzienie z każdą chwilą wydaje się być coraz bardziej niewygodne, coraz bardziej ciasne, coraz bardziej oddalające mnie od rzeczywistości, która była tak okrutna, a zarazem tak piękna.
Gąsienica ma jednak to szczęście, że wie, iż powróci i rozpocznie niejako nowe życie pod nowa postacią, z nowymi perspektywami. Ja natomiast nie mam pojęcia, czy zginę tutaj napęczniały złem, unicestwiony i oddany w zapomnienie przez grubą nić nienawiści, która z każdą chwilą zacieśnia kokon. Czy może na nowo się narodzę i rozpocznę nowe życie z nadzieją, że może będzie lepsze.
-Czuję się mniej więcej tak, jak ktoś, kto bujał w obłokach i nagle spadł.
-Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to?
Kłapouchy
Moje teksty:
Jestem...<klik>
Nadzieja<klik>
Zapał<klik>
-Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to?
Kłapouchy
Moje teksty:
Jestem...<klik>
Nadzieja<klik>
Zapał<klik>