Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Doktor Mouse i Baron Münchhausen
#1
Jako parodysta i kpiarz często biorę za cel znane postacie. O dziwo - szczególnie postacie ulubione. Jako zwolennik serialu "Dr House" nie mogłem przeoczyć słynnego lekarza. Dostało się i jemu.
Oczywiście - z czystej sympatii. Co podkreślam, by mnie zwolennicy doktora na pal wyostrzony nie unieśli.
Zapraszam do lektury.


Doktor Mouse i Baron Münchhausen


Dyrektor szpitala nie namierzała Mouse'a zbyt długo. Rzadko szukał schronienia w schowku na miotły, ominęła go więc i skierowała energiczne kroki swoich idealnie zgrabnych nóg do najbardziej pewnego miejsca.
  Doktor Mouse siedział w swoim gabinecie w pozycji dziecka, które stara się o nieodwracalne skrzywienie kręgosłupa. Zafascynowanym, adekwatnie dziecinnym wzrokiem wpatrywał się w ekran telewizora, który astronauci uznaliby za monitor wykradziony ze sterowni wahadłowca.
  Candie skrzywiła usta, zamykając za sobą drzwi.
  – Widzę, że wydłużyłeś sobie czas oglądania seriali z dwóch do ośmiu godzin – zauważyła kąśliwie.
  – Nie oglądam serialu – sprostował Mouse niedbale, nie racząc spojrzeć ani na jej twarz, ani – co było dość frapujące – na jej biust i tyłek.
  Odwróciła się więc do niego przodem, wydając niezbyt ciche westchnienie rozczarowania. Specjalnie dla Mouse'a wchodziła do jego gabinetu tyłem, nawet wyeksponowanym w kapucynkowy sposób tyłem – ale ostatnio ignorował tę gimnastykę poświęcenia.
  Candie obniżyła wzrok i uniosła brwi.
  – Mouse!... Zmieniłeś wykładzinę!
  – Nie – zaprzeczył obojętnie. – Vicodin mi się rozsypał.
  Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie przesunęła nań zaciekawione oczy.
  – To „Amadeusz” – odkryła zaskoczona. – Oglądasz „Amadeusza”!
  Powoli odszukał ją wzrokiem. Bardzo powoli – jakby rozglądał się za nią w półmrocznej pieczarze wypchanej stalaktytami, stalagmitami i szkieletami nonszalanckich grotołazów.
  – Ten ton sugeruje, że najbardziej ambitne dozwolone mi filmy to „Czarnoksiężnik z Oz” oraz „Mary Poppins” – wymruczał łagodnie, acz nie bez sarkazmu.
  Amadeusz Mozart zachichotał niczym obłąkaniec zaciągnięty nad brzeg strumienia w celu inkwizycyjnego podtopienia i Candie zmarszczyła brwi.
  – Tego nie powiedziałam – usprawiedliwiła się. – Ale... Nigdy nie myślałam, że...
  – ...mógłbym oglądać musicale? – Wbił w nią to fascynujące, mocno nazistowskie spojrzenie socjopatycznych, urzekających lazurem oczu. Poczuła, że mięknie. Mouse też to poczuł i nasilił socjopatyczny urok swoich oczu, poprzez wytrzeszczenie ich w płazim natężeniu. Był w tym mistrzem.
  W gruncie rzeczy był w tym płazem.
  Może nie tylko w tym.
  Płazio-nazistowskie spojrzenie Mouse'a zawsze ją uwodziło. Mouse o tym nie wiedział, ale zazwyczaj po takim kontakcie czmychała do schowka na miotły i rozbierała się tam, łagodnie i wesoło pomrukując.
  By natychmiast ubrać się, histerycznie i w zrezygnowaniu pochlipując.
  A raczej – to ona nie wiedziała, że Mouse o tym wiedział.
  Mozart znowu zachichotał histerycznie. Tym razem jak szesnastoletnia Indianka osaczona pod wodospadem przez tuzin zdziczałych traperów, drwali i mormonów.
  – Nie oglądam filmu w rozrywkowym sensie – wyznał Mouse pobłażliwie.
  – A w jakim jeszcze sensie ogląda się filmy?
  – Medycznym. Rozpoznawczym. Diagnostycznym.
  – Diagnostycznym? – teraz to ona szerzej otworzyła oczy. Porzuciła też tę kapucynkową pozę, prostując plecy, co natychmiast poprawiło jej wizualną rangę.
  Mouse powrócił skupionym wzrokiem do ekranu.
  – Rozpoznaję choroby Mozarta – obwieścił obojętnie.
  – Na podstawie jego tęczówek? – zakpiła.
  – Na podstawie śmiechu.
  – Co? – zagryzła wargi oszołomiona.
  – Słucham śmiechu Mozarta od 6.00 rano. Zdiagnozowałem już drugą fazę choroby dwubiegunowej, zespół Arnolda-Chiariego, uzależnienie od barbituranów, parodontozę, ukryte wole endemiczne, zapalenie tarczycy Hashimoto, kleszczowe zapalenie mózgu, a także rytifobię, odontofobię, majeutofobię, tokofobię, ichtiofobię, amolesofobię, i amaksofobię. I pantofobię zresztą*.
  Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
  – Ichtiofobię? A co to jest w o ogóle??
  – Paniczny lęk przed rybami.
  – I chcesz to opublikować?
  – Spodziewasz się, że ukryję ten raport w schowku na miotły?
  Spłonęła rumieńcem.
  – Nie bardzo rozumiem, skąd to zażenowanie – rzekł obłudnie Mouse. Mozart z kolei zaśmiał się jak kapucynka, której wypomniano brak bielizny i podkreślające to skrzywienie kręgosłupa.
  – Ale przecież to nie jest Mozart – wycedziła.
  – Oczywiście, że nie. To najwyraźniej John Candy po chemioterapii.
  – Mouse... Przecież to....
  Popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami.
  – Kaspar Hauser?
  Westchnęła ciężko.
  – Hassan ibn Sabbah, zwany Starcem z Gór? – dociekał ze śmiertelną powagą.
  – Tom Hulce. Aktor. Który zagrał Mozarta w filmie „Amadeusz”. Nie możesz rozpoznać chorób Mozarta na podstawie śmiechu Toma Hulce'a – tłumaczyła Mouse'owi jak dziecku. – Nikt śmiechu Mozarta nie zarejestrował. Niczego nie nagrywano w czasach Mozarta.
  Zapadła krępująca cisza. Mouse był wyraźnie oszołomiony tym, co usłyszał, bo płazio wybałuszonymi oczami patrzył to na nią, to na chichoczącego w amoku Toma Hulce'a. Candie poczuła nawet wyrzuty, że zdruzgotała tę całą „przełomową” euforię Mouse'a i zaczęła rozważać, czy nie wypadało ratować jego formy przy pomocy odwrócenia się ponownie tyłem i kapucynkowego nachylenia kręgosłupa. Zanim jednak to uczyniła, Mouse przełamał zdrewnienie i z całkowitym spokojem, nieomal zadowolonym głosem obwieścił:
  – Zdiagnozowałem Toma Hulce'a. Na podstawie śmiechu. Jest chory na zespół Arnolda-Chiariego i kleszczowe zapalenie mózgu. A przynajmniej był podczas wizyty u cesarza Franciszka I w roku 1762. Jesteś głodna? Chcesz porzucać piłką? I masz ładne piersi. W życiu ich nie widziałem. Ale diagnozuję na podstawie twoich tęczówek.
  – Mouse – wykrzywiła usta, chociaż wzmianka o piersiach przywiodła miłą myśl o kwarantannie w schowku na miotły. – Potrzebuję twojej pomocy.
  – W takim razie nie wyróżniasz się w tłumie obywateli New Jersey. Przynajmniej dopóki nie ściągniesz tego gestapowsko obciągniętego kostiumu.
  Nabrała głęboko powietrza do płuc.
  – Mam kłopotliwego pacjenta.
  – Nasz przyjaciel Wilkinson zachorował? Chyba nie na raka?
  – Mamy Münchhausena, Mouse...
  – A! Zatem symulant. Lubię takich ukarać operacją.
  – On się nazywa Münchhausen, na miłość boską. To nie zespół Münchhausena, tylko sam Münchhausen. Baron Münchhausen!
  – A – Mouse uniósł jedną brew i przeszył ją bacznym spojrzeniem. – Niech do mnie natychmiast przyjdzie. Jestem u siebie – potoczył dłonią dokoła.
  – To pacjent z wypadku, Mouse – zasapała Candie.
  – W całości? Czy jeszcze zwożą części? – Mouse zmarszczył czoło, upodobniając je do Kordylierów, po czym zaczął rzucać piłką o ścianę, strącając obrazy.
  – W całości, bo to on przejechał kogoś.. Jest w szoku. Narzeka na silny ból w nodze. Myślę, że to problem neurologiczny. Reakcja na stres.
  – Ból w nodze? – Mouse złapał piłkę i popatrzył na nią z gwałtownym zainteresowaniem.– W której?
  – Poczułeś więzi? – Candie uśmiechnęła się krzywo. – On też ma kłopot z prawą nogą. Poza tym jest twojego wzrostu i tak samo brzydko przystojny. Ale to wszystko, co was łączy. Jest Czarny i młodszy od ciebie o dziesięć lat.
  Mouse zmarszczył brwi i przyglądał się jej w zastanowieniu. W końcu poderwał się, by wstać – ale uczynił to tak energicznie jak niezręcznie i runął jak długi. Na jego twarzy nie drgnął jednak ani jeden mięsień, jakby nie stało się nic, nad czym nie miał kontroli.
  A ponieważ nie wstawał, rozłożony nieruchomo na wykładzinie i wpatrzony pogodnie w sufit, zbita z tropu Candie wykrztusiła:
  – Mouse!... Wywróciłeś się.
  – Kiedy?
  – Mouse!
  – Wcale się nie przewróciłem – zaprzeczył z dziecinnym uporem.
  – Przecież leżysz – zasapała bezradnie.
  – Owszem. Leżę, bo położyłem się, by się zastanowić nad przypadkiem.
  – Mousssse... Przewróciłeś się.
  – Jesteś głodna?

*****
 
– Wasze sugestie – Mouse stanął z flamastrem przy tablicy.
  – Kropidlak – rzucił natychmiast Blackman.
  – Albo toczeń – uzupełniła Cameroon.
  Mouse przez chwilę przyglądał im się z kamienną twarzą, która nasunęła im niemiłe podejrzenie, że palnęli jakieś głupstwo.
  – Skąd te wnioski? – spytał w końcu, oglądając się za siebie. Candie stała w drzwiach z założonymi rękami, już nie wypięta, raczej nonszalancka, urażona. Jej twarz wykrzywiał osobliwy grymas dziewczynki, której ukradziono rower czterokołowy i ulubione klipsy.
  – Noo – Blackman rozłożył dłonie niczym pastor obiecujący pobłażanie na Sądzie Ostatecznym – zawsze tak wyrokujemy. Toczeń albo kropidlak. To się sprawdza.
  – Doskonale – ocenił Mouse krótko. Przesunął znudzony wzrok na pochodzącego z Tasmanii Chayse'a. – A ty co sugerujesz, milczku znaleziony w przechowalni bagażu? Podejrzewasz, że pacjent zatruł się pyłem z polskiej kopalni?
  – A co ty sądzisz?
  – Że to sarkoidoza.
  – I ja tak sądzę.
  – A tak naprawdę: że to autoagresja.
  – Doszedłem do tego samego wniosku – rzekł niezmieszany Chayse. – Objawy pasują idealnie. Operujmy.
  Popatrzyli na niego oszołomieni. Mouse zmarszczył brwi. Trochę za bardzo, ale już dawno stracił kontrolę nad własną ekspresją i personel szpitala przywykł. Tylko pacjenci czasem umykali z przychodni przestraszeni metamorfozą, którą uzasadniałby tylko Halloween.
  Część z nich wracała zresztą bardzo szybko. Ta część, która wybiegała na zewnątrz w chaosie i bez rozglądania się na boki. Ich poturbowane ambulansami i dostawczymi pick-upami ciała wnoszono z powrotem do gmachu, a Mouse znów nad nimi stawał i terroryzował socjopatyczną ekspresją twarzy, która była zdolną opisać dwa stulecia wydarzeń w Europie.
  I eksterminację Azteków.
  – Co chcesz operować? – spytała z niedowierzaniem Candie.
  – Noo, to jeszcze ustalimy – rzekł swobodnie Chayse. – Ale nie twierdzę, że nie można zacząć operować bez konkretnego celu. Nóż otwiera cel.
  Cameroon przyjrzała mu się z przerażeniem, a Blackman z rezygnacją skrył twarz w dłoniach.
  – Chayse – Mouse patrzył na tablicę. – Przynieś mi kawę.
  – Jasne, szefie!
  – I hot-doga.
  Chayse poderwał się, ale zamarł, gdy usłyszał kolejne rozszerzenie zamówienia.
  – I siedemnaście snickersów.
  – Siedemnaście??
  – Każdego kupisz w innym sklepie. Inaczej ściągniesz na siebie uwagę FBI. Są bardzo czuli na punkcie dziwaków.
  – Aha – Chayse ruszył do drzwi ogłupiały.
  – I komiks o powieszeniu Batmana – dorzucił Mouse z powagą, która zawstydziłaby grabarzy rządowych.
  Kiedy Chayse wyszedł, Blackman zwrócił na swego szefa przejęte oczy.
  – Jest taki komiks? Powiesili go?
  – Tak – potwierdził Mouse niewzruszony. – Ku-Klux-Klan. Przecież był Czarny. Rozumiem twoje odczucia. To był jedyny latający Czarny.
  – Mouse! – odezwała się karcąco Candie. – Nie ma takiego komiksu. Chciałeś pozbyć się Chayse'go. Dziwne, skoro we wszystkim cię popiera.
  – Właśnie dlatego. Przydupasy mają to do siebie, że z miłością i oddaniem zadają bratobójcze ciosy nożem w okolice nerki.
  – Więc Batman żyje? – wymruczał cicho Blackman.
  Mouse przesunął na niego pusty wzrok płaza, który zapomniał się podczas wygrzewania na słońcu i wysechł z życia.
  – Oczywiście. Nie mniej niż Kuba Skoczek.
  – Kto?
  – Jeden z pierwszych terrorystów miejskich. Skakał dalej niż kangur po dachach i ludziach Londynu w drugiej połowie XIX wieku. Na piersi miał zawieszoną karbidówkę, bo był agresorem nocnym.
  – Pacjent czeka – przypomniała Candie.
  – Załóżmy białe kaptury i powieśmy go – zażartował Mouse swobodnie.
  Bardzo swobodnie. Nie zaśmiał się nikt, a Blackman pokręcił głową.
  Mouse wzruszył ramionami i odwrócił się do tablicy.
  – Przeanalizujmy objawy jeszcze raz. Mamy tu: rozjeżdżanie białoskórych przechodniów z sześciorgiem dzieci, ucieczka z miejsca wypadku o sześćdziesiąt cali, symulowanie bólu w nodze i chwytanie za tyłek samego siebie, bo pielęgniarki były poza zasięgiem.
  – Powieśmy go – zaproponował Blackman.
  Mouse przeszył go wzrokiem.
  – Jesteś rasistą – osądził z satysfakcją. – Nie lubisz Czarnych.
  – Nonsens – żachnął się Blackman.
  – Pacjent czeka. – Candie trochę zmieniła wyraz twarzy. Teraz zdawała się żywić pretensje o podpalenie domu i uwiezienie sióstr do siedlisk Szoszonów.
  Gdy tymczasem jej żaden Szoszon nie porwał...
  Nikt nigdy nie dopadł jej w tym schowku na miotły.
  – Tak – skinął głową Mouse. – Dyskusja jest jak zwykle jałowa. Bawicie się w osądzanie Czarnych, gdy to biali lekarze szczepią amerykańskie dzieci mieszaniną rtęci, aluminium, acetonu i tkanki z abortowanych płodów.
  – Skąd wiesz, u licha? – spytał z przejęciem Wilkinson, który właśnie pojawił się za plecami Candie.
  – Przecież jestem białym lekarzem. Robię, co do mnie należy.

*****
 
  Baron Münchhausen nieufnie i z rosnącym niepokojem przyglądał się nachylonej nad nim twarzy. Twarz była skrajnie pomarszczona, waranowo stężała, a wypchnięte nieznaną i niekoniecznie kontrolowaną siłą gałki oczne świdrowały go z nieznośnym i raczej źle rokującym uporem. Nieufność została utracona minutę wcześniej – dziwny lekarz natychmiast po wejściu zablokował drzwi laską o rączce w kształcie upiornego sukkuba**, po czym zerwał gwałtownie kroplówkę uwieszoną nad łóżkiem. Niespecjalnie też ujął Münchhausena, kiedy rozchylił marynarkę i odsłonił koszulkę z wielką flagą Konfederacji.
  Czarnoskóry pacjent Münchhausen trochę już się bał i myślał o ucieczce.
  – Czy... coś nie tak? – wykrztusił w końcu.
  – Nic poza tym, że anihilował pan całą rodzinę spieszącą po nagrodę do burmistrza. Poza tym jest problem z pańską nogą.
  – Problem? – przełknął ślinę pacjent. – Ale ja już nie czuję bólu właściwie. A tamci biedacy wbiegli mi pod auto, nic nie mogłem zrobić...
  – Mógł pan jechać na zakupy autobusem albo zostać w domu i poświęcić czas na zawieszanie portretów abolicjonistów na ścianie salonu. A noga... – Mouse odchylił kołdrę i przyjrzał się prawej nodze z namaszczeniem. – Ciekawe.
  – Co to oznacza dokładnie? – spytał z ociąganiem Münchhausen. Starał się nie patrzeć na twarz doktora, ale kiedy odwracał od niego wzrok, ściągał go natychmiast straszny sukkub zdobiący laskę.
  Mouse pokiwał głową, niespiesznie przykrył nogę, wygładził kołdrę i z odprężeniem wrócił spojrzeniem do pacjenta.
  – Wszystko jasne – orzekł.
  – Ale co? – zasapał pacjent bliski desperacji.
  – Głos panu drży.
  – Doktorze...
  – Co pan robił w Turcji? – przerwał Mouse.
  Baron Münchhausen zamilkł oszołomiony. Widocznie też wrosło jego przerażenie, bo skulił się, a nawet oddalił od doktora tak dalece, jak tylko mógł. To jakieś dwa cale.
  – W Turcji? – wybełkotał, ocierając dłonią spocone czoło. – Nigdy nie byłem w Turcji...
  – Obaj doskonale wiemy, że pan był – rzekł zimno lekarz. – I w Oczakowie.
  – W... Gdzie?!
  – W Oczakowie. Nad Dnieprem.
  Pacjent z trwogą obejrzał się na drzwi. Nie zauważył jednak żadnych przechodzących za szybami członków personelu.
  Natomiast znów zauważył sukkuba.
  Co gorsza, odniósł wrażenie, że sukkub zauważył jego.
  – Nie rozumiem, o czym pan mówi, doktorze – wykrztusił. – Czy mógłby pan wezwać...
  – Przecież walczył pan w wojnie rosyjsko-tureckiej? – uniósł brwi Mouse. – Odpalono pocisk, na którym pan drzemał, zgadza się?
  Pacjent potrząsnął głową.
  – Nie – zaprzeczył z wysiłkiem. – Nie zgadza się. Pan mnie z kimś myli, proszę sprawdzić kartę...
  Mouse uczynił rzecz straszną – znowu wykształcił na swojej twarzy pasmo Kordylierów, po czym oderwał socjopatyczny wzrok od Münchhausena, wyprostował się, odszedł na koniec łóżka i spojrzał na kartę.
  – Rzeczywiście – wymruczał z zafascynowaniem.
  – A nie mó...
  – August Dieckmann, SS-Obersturmbannführer, odznaczony Krzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża z Liśćmi Dębu i Mieczami.
   – Co pan...??
   Mouse ziewnął i znów pochylił się nad do reszty spanikowanym pacjentem.
   – Oczywiście żartowałem. Karta wyraźnie podaje, że nazywa się pan Münchhausen.
   – Nazywam się Münchhausen, Chryste panie, ale nigdy nie walczyłem z Rosjanami! – wykrzyknął z rozpaczą czarnoskóry pacjent.
   Zapadła cisza. Mouse przypatrywał się swojemu podopiecznemu z widocznym zaintrygowaniem.
   – Może w istocie nie jest pan tym baronem – chrząknął. – W ogóle pierwszy raz spotykam czarnego arystokratę.
   Pacjent spojrzał na niego jak na szaleńca, co zresztą miało swoje uzasadnienie.
   – Nie jestem baronem... Baron to moje imię.
   Teraz milczenie trwało dłuższą chwilę. Przez ten czas pacjent modlił się z zamkniętymi oczami o nadejście pielęgniarki, a Mouse gładził brodę ze wzrokiem utkwionym tępo w sukkubie.
   – Wracając do tematu – odezwał się wreszcie tonem człowieka pogrążonego w przyjacielskiej pogawędce. – Nogę da się uratować, ale za pewną antropologiczną cenę.
   Przez minutę Baron Münchhausen nie odzywał się, udając, że nie jest zainteresowany sprecyzowaniem określenia „antropologiczna cena”. Ale w końcu poddał się, tuż po tym, jak zobaczył pielęgniarki umykające spod drzwi i mrugające porozumiewawczo do diabolicznego lekarza.
  – To znaczy? – wyszeptał, ponownie przymykając powieki.
   – Proszę mi zaufać, baronie – wymruczał Mouse.
   Po czym huknął stołkiem w czoło pacjenta.
 
 
*****
 
  Kilka tygodni poszukiwano doktora Mouse'a. Ponieważ nie było to pierwsze zniknięcie, alarm pozbawiony był większego hałasu medialnego i rozkuwania murów szpitala. Zresztą doktor Wilkinson, przyjaciel Mouse'a, odradził „tego rodzaju reklamę” placówki, bo Mouse i tak sam się odnajdzie, „niestety”.
   Candie wypuściła z dłoni teczkę, gdy ujrzała Mouse'a maszerującego przez hol z miną wyrażającą najwyższe odprężenie.
  – Mouse! – krzyknęła. Zaraz też spłoniła się, bo ucichł gwar i wszystkie głowy zwróciły się na nich.
   Mouse podszedł do niej z uśmiechem.
   – Kochasz mnie? – spytał.
   – Brzydzę się tobą.
   – Czy dlatego siedziałaś przez tydzień w schowku? – spytał, schylając się ku ziemi. Podał jej teczkę i dodał niewinnym tonem: – Sprzątaczki mówiły.
   – Gdzie byłeś? – spytała przez zęby.
   Pokręcił głową w zafrapowaniu.
   – Wyobraź sobie, że położyłem się na chwilę w jednej z nieczynnych sal prosektorium i zapadłem w śpiączkę. Ale teraz czuję się bardzo witalny. Myślę, że wyjdziemy gdzieś wieczorem z Wilkinsonem jako drag queens. Dołączysz?
   Potrząsnęła głową z ciężkim westchnieniem.
   – Znaleźliśmy Barona Münchhausena.
   – Na Boga – popatrzył na nią wielkimi oczami wstrząśniętego dziecka. – To on też zniknął?... Gdzie był?
  – W jednej z nieczynnych sal prosektorium.
  Teraz on pokręcił głową.
  – Perwersyjne i faszystowskie – osądził.
  Candie chciała coś powiedzieć, ale otwarła tylko usta jak ogłuszona ryba, patrząc na niego bezradnie.
  – Zbyt łagodnie traktujemy pacjentów – rzekł z przyganą Mouse, patrząc na swoje buty. – Niedługo będzie im się wręczać Krzyże Rycerskie Żelaznego Krzyża z Liśćmi Dębu i Mieczami.
  Odwrócił się od niej i ruszył do wyjścia.
  – Gdzie idziesz? – spytała z żalem.
  – Pobiegać – odparł swobodnie.
  Uszedł ledwie kilka kroków, gdy zatrzymał go zaaferowany, dość spięty głos Candie.
  – Mouse!... Pacjent Münchhausen... Jego prawa noga...
  Przystanął i zwrócił na nią zaintrygowaną twarz.
  – Co z nią? – spytał.
  – Z b i e l a ł a.
  Pokiwał głową w zadumie.
  – Uprzedzałem go, że wystąpią zmiany.
  – Ale... rozłożyła ręce bezradnie. – Ale jak...?
  – Powinien był siedzieć w domu i wieszać obrazy – rzekł sucho Mouse i znów ruszył przed siebie.
  – Mouse!
  Nie odwrócił się nawet.
  – Gdzie twoja laska?
  – Zgubiłem!
  Znów uszedł ze trzy kroki.
  – Mouse!
  Nie zmniejszył nawet tempa, uśmiechając się do siebie.
  – Ty nie utykasz!!
  – Utykam! – zawołał.
  Poutykał przez kilka sekund, bardziej niżby należało, po czym znów maszerował dziarskim krokiem olimpijczyka.
  Przechodząc koło kosza, z łomotem wpakował weń kilka pudełek vicodinu.
  Gdy zbliżał się już do drzwi wyjściowych, przenikliwy wrzask Candie na moment go zatrzymał, paraliżując zresztą cały pobliski personel i gości szpitala.
  – Mouse!!!
  Zrobił grymas urwisa przyłapanego na gorącym uczynku i chyżo wśliznął się w szparę otwieranych drzwi. Mimo to zdążył usłyszeć jeszcze Candie.
  – Mouse!... PODMIENIŁEŚ NOGI!!!

 
  *No to po kolei: lęk przed zmarszczkami, lęk przed leczeniem stomatologicznym, przed ciążą, przed porodem, przed rybami, pojazdami, prowadzeniem pojazdów... I lęk przed wszystkim. Wydaje się, że do Mozarta pasują zwłaszcza fobie dotyczące porodu i prowadzenia pojazdu.
  **Sukkub – demon przybierający postać obezwładniająco pięknej kobiety – zdobionej w celu pokuszenia rogami i kopytami – nawiedzający mężczyzn we śnie w celu zrabowania energii życiowej za pomocą wyszukanych technik gwałtu.
Odpowiedz
#2
Nie mam pojęcia czy są wszystkie przecinki i ogonki. Co tam!
Śmiałam się, aż oplułam monitor.
To jest Tekst Miesiąca! Ba! Dwóch Miesięcy!
Dziękuję.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#3
Żartujesz! Przepraszam za ten monitor. Wink
I to ja DZIĘKUJĘ!
Odpowiedz
#4
Powyszukuję perełki:
zalałam się żółcią z zazdrości za zdanie:
Specjalnie dla Mouse'a wchodziła do jego gabinetu tyłem, nawet wyeksponowanym w kapucynkowy sposób tyłem...
Potem obniżyła wzrok i podniosła brwi...
Już byłam kupiona.

__________-
dostaniesz 20% za używanie kolorów,.
Proszę adminów o wpisanie ich na moje konto.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#5
Skoro tak, to... He, jakoś miło mi będzie się spać dzisiaj. Rolleyes
A w sumie późno... Acz ci, co piszą, i co czytają, masowo noce zarywają!
Całkiem niezamierzony rym.
No właśnie, cholera... Całkiem przeoczyłem kwestię kolorów... Szkoda, bo wspierają moim zdaniem oprawę graficzną i estetyczną, ale rzecz zrozumiała - ze względu na funkcje krytyków. Już z nich uciekłem. Wink
Oczywiście to 20% karnych kul z plutonu biorę na siebie, nie mógłbym się wywinąć od zasłużonej kary - w końcu moja wina! Absolutnie nie pozwolę innym zbierać cięgów. W końcu regulamin to regulamin.
Pierwsze koty (nawet kule egzekucyjne) za płoty.
Ale doceniam i dziękuję. Smile
Odpowiedz
#6
Wstałam i szybciutko otworzyłam - wciąż jest!

Mogę wskazać z dziesięć powodów, dla których to opowiadanie mi się podoba.

Jest ambitną literaturą, podejmuje istotne wątki cywilizacyjne, stanowiące we współczesnym pejzażu kultury ważne nurty refleksji.
Jest świadomym i dojrzałym przykładem eksplorowania motywów kulturowych, poszukiwaniem nowych perspektyw ich oglądu; będąc tak mocno osadzony w tradycji, staje się wartościowym w dwójnasób.
Autor wykazuje dobre przygotowanie warsztatowe*, całkowicie świadomie używa języka i za pomocą oryginalnych konstrukcji językowych buduje ciekawą przestrzeń pomiędzy opisywanym a wyobrażonym.

10/10 i nie użyję kolorów.

_________________

* piętnaście minut oglądałam kapucynki, co jest dowodem, że tekst także podejmuje odważnie refleksję eko- i antropologiczną


Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#7
Smaczne. Bardzo. Uwielbiam tego typu humor i lubię gdy ktoś obiecując coś (mam tu na myśli umieszczenie w dziale satyra) spełnia to. Brawo wielkie brawo. Czekam na inne teksty.
Odpowiedz
#8
Nataszo, Cristtimm - kłaniam się muszkietersko! Wink
Odpowiedz
#9
Ujmuję leciuchno paluszkami brzegi sukni organdynowej i dygam, tłumiąc śmiech rumiany, panieński.

Trochę to przypomina zalotne zwyczaje kapucynek. Ale tylko trochę...

_____________

Ps. Chcesz uwagi redaktorskie?
Raczej kosmetyka, oczka stylistyczne, polerowanie.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#10
Jasne, poproszę.
Kapucynkowe zaloty mogą mieć swoją urokliwą specyfikę. Wink
Odpowiedz
#11
Cytat:Dyrektor szpitala nie namierzała Mouse'a zbyt długo. Rzadko szukał schronienia w schowku na miotły, ominęła go więc i skierowała energiczne kroki swoich idealnie zgrabnych nóg do najbardziej pewnego miejsca. .

Jakoś nie wiem, kogo/co ominęła
więc ten ominęła?

Cytat: – Nie oglądam serialu – sprostował Mouse niedbale, nie racząc spojrzeć ani na jej twarz, ani – co było dość frapujące – na jej biust i tyłek.

Myślniki mnie frapują. Dałam radę, ale…

Cytat:Specjalnie dla Mouse'a wchodziła do jego gabinetu tyłem, nawet wyeksponowanym w kapucynkowy sposób tyłem – ale ostatnio ignorował tę gimnastykę poświęcenia.
Tu się coś dzieje z czasem. Wchodziła teraz/zawsze?
To „ostatnio” niepewne. Wydawało mi się, że teraz zignorował… Gubię się w czasie. Przestrzeń trzymam w rozumie

Cytat: Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie przesunęła nań[/] zaciekawione oczy.

nań – na śmiech?
przesunęła oczy? To brzmi trochę jak lapsus.

Cytat:– Ten ton sugeruje, że najbardziej ambitne dozwolone mi filmy to „Czarnoksiężnik z Oz” oraz „Mary Poppins” – wymruczał łagodnie, acz nie bez sarkazmu.

Tu coś nie gra. Pewnie orkiestra "Czarodziejskiego". Bo nie wiem, co nie gra.

Cytat:Mouse zmarszczył brwi i przyglądał się jej w zastanowieniu. W końcu poderwał się, by wstać – (tu bym wstawiła zwykły przecinek) ale uczynił to tak energicznie[b], jak niezręcznie i runął jak długi. Na jego twarzy nie drgnął jednak ani jeden mięsień, jakby nie stało się nic, nad czym nie miał kontroli.

Nie miał = nie sprawował; nie wiem czemu miał(czenie) mnie zatrzymało

Cytat:A ponieważ nie wstawał, rozłożony nieruchomo na wykładzinie i wpatrzony pogodnie w sufit, zbita z tropu Candie wykrztusiła:

Wychodzi konstrukcja nie wstawał rozłożony – taka sobie konstrukcja; pozostał, trwał, leżał rozłożony?

Cytat:Nie zauważył przechodzących członków personelu.
To tak miało być? O tych członkach?

Dalej zajęłam się znowu czytaniem i śmianiem, więc reszta później.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#12
Hej Wink
Odpowiadam zgodnie z tym, co uważam (nawiasem mówiąc, nie jest to pierwsza korekta "Mouse'a", był już poddany takowej w innym miejscu, ale "poruszono" zupełnie inne struny Wink ).
Okej, a zatem:
1. Moim zdaniem jest to OCZYWISTE - skonsultowałem to z 2 osobami i nikt mi tej oczywistości nie rozproszył.
2. Stosuję myślniki, bo czynią nieprzypadkową, inną niż przecinek pauzę/akcent. I także jako czytelnik tak to właśnie odbieram. Jest w tym cel.
3. Nie wiem, skąd Twoje wątpliwości. Myślę, że "ostatnio" jednoznacznie sugeruje, że czynność trwała długo przedtem.
4. A co mam napisać? Drugi raz "ekran"? Dla mnie lapsusem jest - zwracam na to dużą uwagę - wtórność wyrazów. Poza tym znów - podkreślę: moim zdaniem - jest tu oczywistość. Nie da się patrzeć na śmiech i tylko o ekran może chodzić. Wink
5. Dla mnie gra wszystko. Przepraszam. Smile
6. Naprawdę nie rozumiem tej uwagi. Serio.
7. Zgadzam się; nie brzmi najlepiej. Zmienię na "...nie wstawał, pozostając rozłożonym...".
8. ??? A jak nazwać ludzi z personelu? Komponentami? Smile Wyrażenie członkowie personelu jest nawet stosowane w sferze tak śmiertelnie poważnej jak dyplomacja (art. 1):
http://www.msz.gov.pl/Konwencja,Wiedensk...,1132.html

Dziękuję Ci za całą robotę. Broń Boże, nie mędrkuję! Mam po prostu wyrobiony pogląd oraz - nie przeczę - swój specyficzny styl, które to rzeczy wypracowało nie tylko moje pisanie, ale i czytanie. Smile
Mam też 2 sprawy, ale to już mailem...
Odpowiedz
#13
To nie jest "cała" robota, tylko jej kawałek, ale tę część wkleiłam.


To były moje odczucia - niczego nie nazwałam błędem. Po prostu zaznaczałam miejsca, w których - przy nastawieniu na język zatrzymywało mnie, przestawało być płynne. Mówiłam, że chodzi o polerownie, więc większość uwag to wrażenia (czyli czepianie się), nie przytyki Smile
ad.2 - zwróciłam uwagę na pauzy (też lubię pauzy), bo jakoś mieszają się tu z zapisem dialogu.
ad.3 - kombinowałam i mi wyszło, że rzecz dotyczy akurat tego (aktualnego) kapucynkowego wejścia. Teraz mi wyszło inaczej. Ale napisałam.
ad.4 - logicznie to ja wiem, że się nie da, ale z gramatyki zdania dało się. Gdyby śmiech nie dobiegał z ekranu(a z głośników na przykład, choć to też kiepskie), to mogłaby spojrzeć na ekran
ad. 5 - orkiestra symfoniczna nie gra uwertury z "Czarodziejskiego" (więc nie wszystko) Wink.
ad. 6 - paradoks Russela: Czy członek członka personelu jest członkiem personelu.

Wkleiłabym resztę, ale ugrzęzłam na razie, bo nienawidzę wąchać, gdzie są potknięcia w dobrym tekście.
Mam też parę refleksji związanych z powiedzmy "długością" tekstu. Ale to też pewnie w ramach czepiania się, bo nawet szósta lektura powoduje u mnie wybuchy śmiechu. Tak jak setny raz oglądani "Faceci w rajtuzach"
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#14
Rozumiem. I doceniam. Wink
Nawiasem mówiąc, mam na blogu 50 opowiadań, i myślę, że będę jeszcze
"uszlachetniał" połowę z nich.
Tak, jak "Mouse'a", tak inne, mam zamiar jeszcze raz czy dwa przeskanować i poprawić/uzupełnić/zmienić w przypadku publikacji e-bookowej lub tradycyjnej.
Zerknij w pocztę, proszę.
Odpowiedz
#15
Fajny tekst, lubię taki humor. Nawet w niektórych momentach oryginał Housa się chowa, chyba że przegapiłam jakiś odcinek, a to prawdopodobne, bo oglądam jak trafię. Zgłoś się na scenarzystę do "polskiego dr Housa" Smile albo do "na dobre i na złe", o, bo tam wieje nudą.

Teraz jedyne co bym zmieniła, bo przyznam ukłuło mnie w oczy, ale to tylko moje zdanie, które na przyszłość możesz zapamiętać lub nie, a podkreslam ze polonistką nie jestem:
Cytat:Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie przesunęła nań zaciekawione oczy.

Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie skierowała na odbiornik zaciekawione oczy.
Najchętniej komentuję w : Obyczajowe/Psychologiczne, Satyryczne/Parodie, Akcja i Miniatury literackie
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości