Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Wersja do druku +- Via Appia - Forum (https://www.via-appia.pl/forum) +-- Dział: EPIKA (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-EPIKA) +--- Dział: Opowiadania (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-Opowiadania) +---- Dział: Komedie/Pastisze (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-Komedie-Pastisze) +---- Wątek: Doktor Mouse i Baron Münchhausen (/Thread-Doktor-Mouse-i-Baron-M%C3%BCnchhausen) Strony:
1
2
|
Doktor Mouse i Baron Münchhausen - hussair - 29-11-2011 Jako parodysta i kpiarz często biorę za cel znane postacie. O dziwo - szczególnie postacie ulubione. Jako zwolennik serialu "Dr House" nie mogłem przeoczyć słynnego lekarza. Dostało się i jemu. Oczywiście - z czystej sympatii. Co podkreślam, by mnie zwolennicy doktora na pal wyostrzony nie unieśli. Zapraszam do lektury. Doktor Mouse i Baron Münchhausen Dyrektor szpitala nie namierzała Mouse'a zbyt długo. Rzadko szukał schronienia w schowku na miotły, ominęła go więc i skierowała energiczne kroki swoich idealnie zgrabnych nóg do najbardziej pewnego miejsca. Doktor Mouse siedział w swoim gabinecie w pozycji dziecka, które stara się o nieodwracalne skrzywienie kręgosłupa. Zafascynowanym, adekwatnie dziecinnym wzrokiem wpatrywał się w ekran telewizora, który astronauci uznaliby za monitor wykradziony ze sterowni wahadłowca. Candie skrzywiła usta, zamykając za sobą drzwi. – Widzę, że wydłużyłeś sobie czas oglądania seriali z dwóch do ośmiu godzin – zauważyła kąśliwie. – Nie oglądam serialu – sprostował Mouse niedbale, nie racząc spojrzeć ani na jej twarz, ani – co było dość frapujące – na jej biust i tyłek. Odwróciła się więc do niego przodem, wydając niezbyt ciche westchnienie rozczarowania. Specjalnie dla Mouse'a wchodziła do jego gabinetu tyłem, nawet wyeksponowanym w kapucynkowy sposób tyłem – ale ostatnio ignorował tę gimnastykę poświęcenia. Candie obniżyła wzrok i uniosła brwi. – Mouse!... Zmieniłeś wykładzinę! – Nie – zaprzeczył obojętnie. – Vicodin mi się rozsypał. Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie przesunęła nań zaciekawione oczy. – To „Amadeusz” – odkryła zaskoczona. – Oglądasz „Amadeusza”! Powoli odszukał ją wzrokiem. Bardzo powoli – jakby rozglądał się za nią w półmrocznej pieczarze wypchanej stalaktytami, stalagmitami i szkieletami nonszalanckich grotołazów. – Ten ton sugeruje, że najbardziej ambitne dozwolone mi filmy to „Czarnoksiężnik z Oz” oraz „Mary Poppins” – wymruczał łagodnie, acz nie bez sarkazmu. Amadeusz Mozart zachichotał niczym obłąkaniec zaciągnięty nad brzeg strumienia w celu inkwizycyjnego podtopienia i Candie zmarszczyła brwi. – Tego nie powiedziałam – usprawiedliwiła się. – Ale... Nigdy nie myślałam, że... – ...mógłbym oglądać musicale? – Wbił w nią to fascynujące, mocno nazistowskie spojrzenie socjopatycznych, urzekających lazurem oczu. Poczuła, że mięknie. Mouse też to poczuł i nasilił socjopatyczny urok swoich oczu, poprzez wytrzeszczenie ich w płazim natężeniu. Był w tym mistrzem. W gruncie rzeczy był w tym płazem. Może nie tylko w tym. Płazio-nazistowskie spojrzenie Mouse'a zawsze ją uwodziło. Mouse o tym nie wiedział, ale zazwyczaj po takim kontakcie czmychała do schowka na miotły i rozbierała się tam, łagodnie i wesoło pomrukując. By natychmiast ubrać się, histerycznie i w zrezygnowaniu pochlipując. A raczej – to ona nie wiedziała, że Mouse o tym wiedział. Mozart znowu zachichotał histerycznie. Tym razem jak szesnastoletnia Indianka osaczona pod wodospadem przez tuzin zdziczałych traperów, drwali i mormonów. – Nie oglądam filmu w rozrywkowym sensie – wyznał Mouse pobłażliwie. – A w jakim jeszcze sensie ogląda się filmy? – Medycznym. Rozpoznawczym. Diagnostycznym. – Diagnostycznym? – teraz to ona szerzej otworzyła oczy. Porzuciła też tę kapucynkową pozę, prostując plecy, co natychmiast poprawiło jej wizualną rangę. Mouse powrócił skupionym wzrokiem do ekranu. – Rozpoznaję choroby Mozarta – obwieścił obojętnie. – Na podstawie jego tęczówek? – zakpiła. – Na podstawie śmiechu. – Co? – zagryzła wargi oszołomiona. – Słucham śmiechu Mozarta od 6.00 rano. Zdiagnozowałem już drugą fazę choroby dwubiegunowej, zespół Arnolda-Chiariego, uzależnienie od barbituranów, parodontozę, ukryte wole endemiczne, zapalenie tarczycy Hashimoto, kleszczowe zapalenie mózgu, a także rytifobię, odontofobię, majeutofobię, tokofobię, ichtiofobię, amolesofobię, i amaksofobię. I pantofobię zresztą*. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. – Ichtiofobię? A co to jest w o ogóle?? – Paniczny lęk przed rybami. – I chcesz to opublikować? – Spodziewasz się, że ukryję ten raport w schowku na miotły? Spłonęła rumieńcem. – Nie bardzo rozumiem, skąd to zażenowanie – rzekł obłudnie Mouse. Mozart z kolei zaśmiał się jak kapucynka, której wypomniano brak bielizny i podkreślające to skrzywienie kręgosłupa. – Ale przecież to nie jest Mozart – wycedziła. – Oczywiście, że nie. To najwyraźniej John Candy po chemioterapii. – Mouse... Przecież to.... Popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. – Kaspar Hauser? Westchnęła ciężko. – Hassan ibn Sabbah, zwany Starcem z Gór? – dociekał ze śmiertelną powagą. – Tom Hulce. Aktor. Który zagrał Mozarta w filmie „Amadeusz”. Nie możesz rozpoznać chorób Mozarta na podstawie śmiechu Toma Hulce'a – tłumaczyła Mouse'owi jak dziecku. – Nikt śmiechu Mozarta nie zarejestrował. Niczego nie nagrywano w czasach Mozarta. Zapadła krępująca cisza. Mouse był wyraźnie oszołomiony tym, co usłyszał, bo płazio wybałuszonymi oczami patrzył to na nią, to na chichoczącego w amoku Toma Hulce'a. Candie poczuła nawet wyrzuty, że zdruzgotała tę całą „przełomową” euforię Mouse'a i zaczęła rozważać, czy nie wypadało ratować jego formy przy pomocy odwrócenia się ponownie tyłem i kapucynkowego nachylenia kręgosłupa. Zanim jednak to uczyniła, Mouse przełamał zdrewnienie i z całkowitym spokojem, nieomal zadowolonym głosem obwieścił: – Zdiagnozowałem Toma Hulce'a. Na podstawie śmiechu. Jest chory na zespół Arnolda-Chiariego i kleszczowe zapalenie mózgu. A przynajmniej był podczas wizyty u cesarza Franciszka I w roku 1762. Jesteś głodna? Chcesz porzucać piłką? I masz ładne piersi. W życiu ich nie widziałem. Ale diagnozuję na podstawie twoich tęczówek. – Mouse – wykrzywiła usta, chociaż wzmianka o piersiach przywiodła miłą myśl o kwarantannie w schowku na miotły. – Potrzebuję twojej pomocy. – W takim razie nie wyróżniasz się w tłumie obywateli New Jersey. Przynajmniej dopóki nie ściągniesz tego gestapowsko obciągniętego kostiumu. Nabrała głęboko powietrza do płuc. – Mam kłopotliwego pacjenta. – Nasz przyjaciel Wilkinson zachorował? Chyba nie na raka? – Mamy Münchhausena, Mouse... – A! Zatem symulant. Lubię takich ukarać operacją. – On się nazywa Münchhausen, na miłość boską. To nie zespół Münchhausena, tylko sam Münchhausen. Baron Münchhausen! – A – Mouse uniósł jedną brew i przeszył ją bacznym spojrzeniem. – Niech do mnie natychmiast przyjdzie. Jestem u siebie – potoczył dłonią dokoła. – To pacjent z wypadku, Mouse – zasapała Candie. – W całości? Czy jeszcze zwożą części? – Mouse zmarszczył czoło, upodobniając je do Kordylierów, po czym zaczął rzucać piłką o ścianę, strącając obrazy. – W całości, bo to on przejechał kogoś.. Jest w szoku. Narzeka na silny ból w nodze. Myślę, że to problem neurologiczny. Reakcja na stres. – Ból w nodze? – Mouse złapał piłkę i popatrzył na nią z gwałtownym zainteresowaniem.– W której? – Poczułeś więzi? – Candie uśmiechnęła się krzywo. – On też ma kłopot z prawą nogą. Poza tym jest twojego wzrostu i tak samo brzydko przystojny. Ale to wszystko, co was łączy. Jest Czarny i młodszy od ciebie o dziesięć lat. Mouse zmarszczył brwi i przyglądał się jej w zastanowieniu. W końcu poderwał się, by wstać – ale uczynił to tak energicznie jak niezręcznie i runął jak długi. Na jego twarzy nie drgnął jednak ani jeden mięsień, jakby nie stało się nic, nad czym nie miał kontroli. A ponieważ nie wstawał, rozłożony nieruchomo na wykładzinie i wpatrzony pogodnie w sufit, zbita z tropu Candie wykrztusiła: – Mouse!... Wywróciłeś się. – Kiedy? – Mouse! – Wcale się nie przewróciłem – zaprzeczył z dziecinnym uporem. – Przecież leżysz – zasapała bezradnie. – Owszem. Leżę, bo położyłem się, by się zastanowić nad przypadkiem. – Mousssse... Przewróciłeś się. – Jesteś głodna? *****
– Wasze sugestie – Mouse stanął z flamastrem przy tablicy. – Kropidlak – rzucił natychmiast Blackman. – Albo toczeń – uzupełniła Cameroon. Mouse przez chwilę przyglądał im się z kamienną twarzą, która nasunęła im niemiłe podejrzenie, że palnęli jakieś głupstwo. – Skąd te wnioski? – spytał w końcu, oglądając się za siebie. Candie stała w drzwiach z założonymi rękami, już nie wypięta, raczej nonszalancka, urażona. Jej twarz wykrzywiał osobliwy grymas dziewczynki, której ukradziono rower czterokołowy i ulubione klipsy. – Noo – Blackman rozłożył dłonie niczym pastor obiecujący pobłażanie na Sądzie Ostatecznym – zawsze tak wyrokujemy. Toczeń albo kropidlak. To się sprawdza. – Doskonale – ocenił Mouse krótko. Przesunął znudzony wzrok na pochodzącego z Tasmanii Chayse'a. – A ty co sugerujesz, milczku znaleziony w przechowalni bagażu? Podejrzewasz, że pacjent zatruł się pyłem z polskiej kopalni? – A co ty sądzisz? – Że to sarkoidoza. – I ja tak sądzę. – A tak naprawdę: że to autoagresja. – Doszedłem do tego samego wniosku – rzekł niezmieszany Chayse. – Objawy pasują idealnie. Operujmy. Popatrzyli na niego oszołomieni. Mouse zmarszczył brwi. Trochę za bardzo, ale już dawno stracił kontrolę nad własną ekspresją i personel szpitala przywykł. Tylko pacjenci czasem umykali z przychodni przestraszeni metamorfozą, którą uzasadniałby tylko Halloween. Część z nich wracała zresztą bardzo szybko. Ta część, która wybiegała na zewnątrz w chaosie i bez rozglądania się na boki. Ich poturbowane ambulansami i dostawczymi pick-upami ciała wnoszono z powrotem do gmachu, a Mouse znów nad nimi stawał i terroryzował socjopatyczną ekspresją twarzy, która była zdolną opisać dwa stulecia wydarzeń w Europie. I eksterminację Azteków. – Co chcesz operować? – spytała z niedowierzaniem Candie. – Noo, to jeszcze ustalimy – rzekł swobodnie Chayse. – Ale nie twierdzę, że nie można zacząć operować bez konkretnego celu. Nóż otwiera cel. Cameroon przyjrzała mu się z przerażeniem, a Blackman z rezygnacją skrył twarz w dłoniach. – Chayse – Mouse patrzył na tablicę. – Przynieś mi kawę. – Jasne, szefie! – I hot-doga. Chayse poderwał się, ale zamarł, gdy usłyszał kolejne rozszerzenie zamówienia. – I siedemnaście snickersów. – Siedemnaście?? – Każdego kupisz w innym sklepie. Inaczej ściągniesz na siebie uwagę FBI. Są bardzo czuli na punkcie dziwaków. – Aha – Chayse ruszył do drzwi ogłupiały. – I komiks o powieszeniu Batmana – dorzucił Mouse z powagą, która zawstydziłaby grabarzy rządowych. Kiedy Chayse wyszedł, Blackman zwrócił na swego szefa przejęte oczy. – Jest taki komiks? Powiesili go? – Tak – potwierdził Mouse niewzruszony. – Ku-Klux-Klan. Przecież był Czarny. Rozumiem twoje odczucia. To był jedyny latający Czarny. – Mouse! – odezwała się karcąco Candie. – Nie ma takiego komiksu. Chciałeś pozbyć się Chayse'go. Dziwne, skoro we wszystkim cię popiera. – Właśnie dlatego. Przydupasy mają to do siebie, że z miłością i oddaniem zadają bratobójcze ciosy nożem w okolice nerki. – Więc Batman żyje? – wymruczał cicho Blackman. Mouse przesunął na niego pusty wzrok płaza, który zapomniał się podczas wygrzewania na słońcu i wysechł z życia. – Oczywiście. Nie mniej niż Kuba Skoczek. – Kto? – Jeden z pierwszych terrorystów miejskich. Skakał dalej niż kangur po dachach i ludziach Londynu w drugiej połowie XIX wieku. Na piersi miał zawieszoną karbidówkę, bo był agresorem nocnym. – Pacjent czeka – przypomniała Candie. – Załóżmy białe kaptury i powieśmy go – zażartował Mouse swobodnie. Bardzo swobodnie. Nie zaśmiał się nikt, a Blackman pokręcił głową. Mouse wzruszył ramionami i odwrócił się do tablicy. – Przeanalizujmy objawy jeszcze raz. Mamy tu: rozjeżdżanie białoskórych przechodniów z sześciorgiem dzieci, ucieczka z miejsca wypadku o sześćdziesiąt cali, symulowanie bólu w nodze i chwytanie za tyłek samego siebie, bo pielęgniarki były poza zasięgiem. – Powieśmy go – zaproponował Blackman. Mouse przeszył go wzrokiem. – Jesteś rasistą – osądził z satysfakcją. – Nie lubisz Czarnych. – Nonsens – żachnął się Blackman. – Pacjent czeka. – Candie trochę zmieniła wyraz twarzy. Teraz zdawała się żywić pretensje o podpalenie domu i uwiezienie sióstr do siedlisk Szoszonów. Gdy tymczasem jej żaden Szoszon nie porwał... Nikt nigdy nie dopadł jej w tym schowku na miotły. – Tak – skinął głową Mouse. – Dyskusja jest jak zwykle jałowa. Bawicie się w osądzanie Czarnych, gdy to biali lekarze szczepią amerykańskie dzieci mieszaniną rtęci, aluminium, acetonu i tkanki z abortowanych płodów. – Skąd wiesz, u licha? – spytał z przejęciem Wilkinson, który właśnie pojawił się za plecami Candie. – Przecież jestem białym lekarzem. Robię, co do mnie należy. *****
Baron Münchhausen nieufnie i z rosnącym niepokojem przyglądał się nachylonej nad nim twarzy. Twarz była skrajnie pomarszczona, waranowo stężała, a wypchnięte nieznaną i niekoniecznie kontrolowaną siłą gałki oczne świdrowały go z nieznośnym i raczej źle rokującym uporem. Nieufność została utracona minutę wcześniej – dziwny lekarz natychmiast po wejściu zablokował drzwi laską o rączce w kształcie upiornego sukkuba**, po czym zerwał gwałtownie kroplówkę uwieszoną nad łóżkiem. Niespecjalnie też ujął Münchhausena, kiedy rozchylił marynarkę i odsłonił koszulkę z wielką flagą Konfederacji. Czarnoskóry pacjent Münchhausen trochę już się bał i myślał o ucieczce. – Czy... coś nie tak? – wykrztusił w końcu. – Nic poza tym, że anihilował pan całą rodzinę spieszącą po nagrodę do burmistrza. Poza tym jest problem z pańską nogą. – Problem? – przełknął ślinę pacjent. – Ale ja już nie czuję bólu właściwie. A tamci biedacy wbiegli mi pod auto, nic nie mogłem zrobić... – Mógł pan jechać na zakupy autobusem albo zostać w domu i poświęcić czas na zawieszanie portretów abolicjonistów na ścianie salonu. A noga... – Mouse odchylił kołdrę i przyjrzał się prawej nodze z namaszczeniem. – Ciekawe. – Co to oznacza dokładnie? – spytał z ociąganiem Münchhausen. Starał się nie patrzeć na twarz doktora, ale kiedy odwracał od niego wzrok, ściągał go natychmiast straszny sukkub zdobiący laskę. Mouse pokiwał głową, niespiesznie przykrył nogę, wygładził kołdrę i z odprężeniem wrócił spojrzeniem do pacjenta. – Wszystko jasne – orzekł. – Ale co? – zasapał pacjent bliski desperacji. – Głos panu drży. – Doktorze... – Co pan robił w Turcji? – przerwał Mouse. Baron Münchhausen zamilkł oszołomiony. Widocznie też wrosło jego przerażenie, bo skulił się, a nawet oddalił od doktora tak dalece, jak tylko mógł. To jakieś dwa cale. – W Turcji? – wybełkotał, ocierając dłonią spocone czoło. – Nigdy nie byłem w Turcji... – Obaj doskonale wiemy, że pan był – rzekł zimno lekarz. – I w Oczakowie. – W... Gdzie?! – W Oczakowie. Nad Dnieprem. Pacjent z trwogą obejrzał się na drzwi. Nie zauważył jednak żadnych przechodzących za szybami członków personelu. Natomiast znów zauważył sukkuba. Co gorsza, odniósł wrażenie, że sukkub zauważył jego. – Nie rozumiem, o czym pan mówi, doktorze – wykrztusił. – Czy mógłby pan wezwać... – Przecież walczył pan w wojnie rosyjsko-tureckiej? – uniósł brwi Mouse. – Odpalono pocisk, na którym pan drzemał, zgadza się? Pacjent potrząsnął głową. – Nie – zaprzeczył z wysiłkiem. – Nie zgadza się. Pan mnie z kimś myli, proszę sprawdzić kartę... Mouse uczynił rzecz straszną – znowu wykształcił na swojej twarzy pasmo Kordylierów, po czym oderwał socjopatyczny wzrok od Münchhausena, wyprostował się, odszedł na koniec łóżka i spojrzał na kartę. – Rzeczywiście – wymruczał z zafascynowaniem. – A nie mó... – August Dieckmann, SS-Obersturmbannführer, odznaczony Krzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża z Liśćmi Dębu i Mieczami. – Co pan...?? Mouse ziewnął i znów pochylił się nad do reszty spanikowanym pacjentem. – Oczywiście żartowałem. Karta wyraźnie podaje, że nazywa się pan Münchhausen. – Nazywam się Münchhausen, Chryste panie, ale nigdy nie walczyłem z Rosjanami! – wykrzyknął z rozpaczą czarnoskóry pacjent. Zapadła cisza. Mouse przypatrywał się swojemu podopiecznemu z widocznym zaintrygowaniem. – Może w istocie nie jest pan tym baronem – chrząknął. – W ogóle pierwszy raz spotykam czarnego arystokratę. Pacjent spojrzał na niego jak na szaleńca, co zresztą miało swoje uzasadnienie. – Nie jestem baronem... Baron to moje imię. Teraz milczenie trwało dłuższą chwilę. Przez ten czas pacjent modlił się z zamkniętymi oczami o nadejście pielęgniarki, a Mouse gładził brodę ze wzrokiem utkwionym tępo w sukkubie. – Wracając do tematu – odezwał się wreszcie tonem człowieka pogrążonego w przyjacielskiej pogawędce. – Nogę da się uratować, ale za pewną antropologiczną cenę. Przez minutę Baron Münchhausen nie odzywał się, udając, że nie jest zainteresowany sprecyzowaniem określenia „antropologiczna cena”. Ale w końcu poddał się, tuż po tym, jak zobaczył pielęgniarki umykające spod drzwi i mrugające porozumiewawczo do diabolicznego lekarza. – To znaczy? – wyszeptał, ponownie przymykając powieki. – Proszę mi zaufać, baronie – wymruczał Mouse. Po czym huknął stołkiem w czoło pacjenta. *****
Kilka tygodni poszukiwano doktora Mouse'a. Ponieważ nie było to pierwsze zniknięcie, alarm pozbawiony był większego hałasu medialnego i rozkuwania murów szpitala. Zresztą doktor Wilkinson, przyjaciel Mouse'a, odradził „tego rodzaju reklamę” placówki, bo Mouse i tak sam się odnajdzie, „niestety”. Candie wypuściła z dłoni teczkę, gdy ujrzała Mouse'a maszerującego przez hol z miną wyrażającą najwyższe odprężenie. – Mouse! – krzyknęła. Zaraz też spłoniła się, bo ucichł gwar i wszystkie głowy zwróciły się na nich. Mouse podszedł do niej z uśmiechem. – Kochasz mnie? – spytał. – Brzydzę się tobą. – Czy dlatego siedziałaś przez tydzień w schowku? – spytał, schylając się ku ziemi. Podał jej teczkę i dodał niewinnym tonem: – Sprzątaczki mówiły. – Gdzie byłeś? – spytała przez zęby. Pokręcił głową w zafrapowaniu. – Wyobraź sobie, że położyłem się na chwilę w jednej z nieczynnych sal prosektorium i zapadłem w śpiączkę. Ale teraz czuję się bardzo witalny. Myślę, że wyjdziemy gdzieś wieczorem z Wilkinsonem jako drag queens. Dołączysz? Potrząsnęła głową z ciężkim westchnieniem. – Znaleźliśmy Barona Münchhausena. – Na Boga – popatrzył na nią wielkimi oczami wstrząśniętego dziecka. – To on też zniknął?... Gdzie był? – W jednej z nieczynnych sal prosektorium. Teraz on pokręcił głową. – Perwersyjne i faszystowskie – osądził. Candie chciała coś powiedzieć, ale otwarła tylko usta jak ogłuszona ryba, patrząc na niego bezradnie. – Zbyt łagodnie traktujemy pacjentów – rzekł z przyganą Mouse, patrząc na swoje buty. – Niedługo będzie im się wręczać Krzyże Rycerskie Żelaznego Krzyża z Liśćmi Dębu i Mieczami. Odwrócił się od niej i ruszył do wyjścia. – Gdzie idziesz? – spytała z żalem. – Pobiegać – odparł swobodnie. Uszedł ledwie kilka kroków, gdy zatrzymał go zaaferowany, dość spięty głos Candie. – Mouse!... Pacjent Münchhausen... Jego prawa noga... Przystanął i zwrócił na nią zaintrygowaną twarz. – Co z nią? – spytał. – Z b i e l a ł a. Pokiwał głową w zadumie. – Uprzedzałem go, że wystąpią zmiany. – Ale... rozłożyła ręce bezradnie. – Ale jak...? – Powinien był siedzieć w domu i wieszać obrazy – rzekł sucho Mouse i znów ruszył przed siebie. – Mouse! Nie odwrócił się nawet. – Gdzie twoja laska? – Zgubiłem! Znów uszedł ze trzy kroki. – Mouse! Nie zmniejszył nawet tempa, uśmiechając się do siebie. – Ty nie utykasz!! – Utykam! – zawołał. Poutykał przez kilka sekund, bardziej niżby należało, po czym znów maszerował dziarskim krokiem olimpijczyka. Przechodząc koło kosza, z łomotem wpakował weń kilka pudełek vicodinu. Gdy zbliżał się już do drzwi wyjściowych, przenikliwy wrzask Candie na moment go zatrzymał, paraliżując zresztą cały pobliski personel i gości szpitala. – Mouse!!! Zrobił grymas urwisa przyłapanego na gorącym uczynku i chyżo wśliznął się w szparę otwieranych drzwi. Mimo to zdążył usłyszeć jeszcze Candie. – Mouse!... PODMIENIŁEŚ NOGI!!! *No to po kolei: lęk przed zmarszczkami, lęk przed leczeniem stomatologicznym, przed ciążą, przed porodem, przed rybami, pojazdami, prowadzeniem pojazdów... I lęk przed wszystkim. Wydaje się, że do Mozarta pasują zwłaszcza fobie dotyczące porodu i prowadzenia pojazdu. **Sukkub – demon przybierający postać obezwładniająco pięknej kobiety – zdobionej w celu pokuszenia rogami i kopytami – nawiedzający mężczyzn we śnie w celu zrabowania energii życiowej za pomocą wyszukanych technik gwałtu. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Natasza - 29-11-2011 Nie mam pojęcia czy są wszystkie przecinki i ogonki. Co tam! Śmiałam się, aż oplułam monitor. To jest Tekst Miesiąca! Ba! Dwóch Miesięcy! Dziękuję. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - hussair - 29-11-2011 Żartujesz! Przepraszam za ten monitor. I to ja DZIĘKUJĘ! RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Natasza - 29-11-2011 Powyszukuję perełki: zalałam się żółcią z zazdrości za zdanie: Specjalnie dla Mouse'a wchodziła do jego gabinetu tyłem, nawet wyeksponowanym w kapucynkowy sposób tyłem... Potem obniżyła wzrok i podniosła brwi... Już byłam kupiona. __________- dostaniesz 20% za używanie kolorów,. Proszę adminów o wpisanie ich na moje konto. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - hussair - 29-11-2011 Skoro tak, to... He, jakoś miło mi będzie się spać dzisiaj. A w sumie późno... Acz ci, co piszą, i co czytają, masowo noce zarywają! Całkiem niezamierzony rym. No właśnie, cholera... Całkiem przeoczyłem kwestię kolorów... Szkoda, bo wspierają moim zdaniem oprawę graficzną i estetyczną, ale rzecz zrozumiała - ze względu na funkcje krytyków. Już z nich uciekłem. Oczywiście to 20% karnych kul z plutonu biorę na siebie, nie mógłbym się wywinąć od zasłużonej kary - w końcu moja wina! Absolutnie nie pozwolę innym zbierać cięgów. W końcu regulamin to regulamin. Pierwsze koty (nawet kule egzekucyjne) za płoty. Ale doceniam i dziękuję. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Natasza - 29-11-2011 Wstałam i szybciutko otworzyłam - wciąż jest! Mogę wskazać z dziesięć powodów, dla których to opowiadanie mi się podoba. Jest ambitną literaturą, podejmuje istotne wątki cywilizacyjne, stanowiące we współczesnym pejzażu kultury ważne nurty refleksji. Jest świadomym i dojrzałym przykładem eksplorowania motywów kulturowych, poszukiwaniem nowych perspektyw ich oglądu; będąc tak mocno osadzony w tradycji, staje się wartościowym w dwójnasób. Autor wykazuje dobre przygotowanie warsztatowe*, całkowicie świadomie używa języka i za pomocą oryginalnych konstrukcji językowych buduje ciekawą przestrzeń pomiędzy opisywanym a wyobrażonym. 10/10 i nie użyję kolorów. _________________ * piętnaście minut oglądałam kapucynki, co jest dowodem, że tekst także podejmuje odważnie refleksję eko- i antropologiczną RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Cristtimm - 29-11-2011 Smaczne. Bardzo. Uwielbiam tego typu humor i lubię gdy ktoś obiecując coś (mam tu na myśli umieszczenie w dziale satyra) spełnia to. Brawo wielkie brawo. Czekam na inne teksty. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - hussair - 29-11-2011 Nataszo, Cristtimm - kłaniam się muszkietersko! RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Natasza - 30-11-2011 Ujmuję leciuchno paluszkami brzegi sukni organdynowej i dygam, tłumiąc śmiech rumiany, panieński. Trochę to przypomina zalotne zwyczaje kapucynek. Ale tylko trochę... _____________ Ps. Chcesz uwagi redaktorskie? Raczej kosmetyka, oczka stylistyczne, polerowanie. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - hussair - 30-11-2011 Jasne, poproszę. Kapucynkowe zaloty mogą mieć swoją urokliwą specyfikę. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Natasza - 30-11-2011 Cytat:Dyrektor szpitala nie namierzała Mouse'a zbyt długo. Rzadko szukał schronienia w schowku na miotły, ominęła go więc i skierowała energiczne kroki swoich idealnie zgrabnych nóg do najbardziej pewnego miejsca. . Jakoś nie wiem, kogo/co ominęła więc ten ominęła? Cytat: – Nie oglądam serialu – sprostował Mouse niedbale, nie racząc spojrzeć ani na jej twarz, ani – co było dość frapujące – na jej biust i tyłek. Myślniki mnie frapują. Dałam radę, ale… Cytat:Specjalnie dla Mouse'a wchodziła do jego gabinetu tyłem, nawet wyeksponowanym w kapucynkowy sposób tyłem – ale ostatnio ignorował tę gimnastykę poświęcenia.Tu się coś dzieje z czasem. Wchodziła teraz/zawsze? To „ostatnio” niepewne. Wydawało mi się, że teraz zignorował… Gubię się w czasie. Przestrzeń trzymam w rozumie Cytat: Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie przesunęła nań[/] zaciekawione oczy. nań – na śmiech? przesunęła oczy? To brzmi trochę jak lapsus. Cytat:– Ten ton sugeruje, że najbardziej ambitne dozwolone mi filmy to „Czarnoksiężnik z Oz” oraz „Mary Poppins” – wymruczał łagodnie, acz nie bez sarkazmu. Tu coś nie gra. Pewnie orkiestra "Czarodziejskiego". Bo nie wiem, co nie gra. Cytat:Mouse zmarszczył brwi i przyglądał się jej w zastanowieniu. W końcu poderwał się, by wstać – (tu bym wstawiła zwykły przecinek) ale uczynił to tak energicznie[b], jak niezręcznie i runął jak długi. Na jego twarzy nie drgnął jednak ani jeden mięsień, jakby nie stało się nic, nad czym nie miał kontroli. Nie miał = nie sprawował; nie wiem czemu miał(czenie) mnie zatrzymało Cytat:A ponieważ nie wstawał, rozłożony nieruchomo na wykładzinie i wpatrzony pogodnie w sufit, zbita z tropu Candie wykrztusiła: Wychodzi konstrukcja nie wstawał rozłożony – taka sobie konstrukcja; pozostał, trwał, leżał rozłożony? Cytat:Nie zauważył przechodzących członków personelu.To tak miało być? O tych członkach? Dalej zajęłam się znowu czytaniem i śmianiem, więc reszta później. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - hussair - 01-12-2011 Hej Odpowiadam zgodnie z tym, co uważam (nawiasem mówiąc, nie jest to pierwsza korekta "Mouse'a", był już poddany takowej w innym miejscu, ale "poruszono" zupełnie inne struny ). Okej, a zatem: 1. Moim zdaniem jest to OCZYWISTE - skonsultowałem to z 2 osobami i nikt mi tej oczywistości nie rozproszył. 2. Stosuję myślniki, bo czynią nieprzypadkową, inną niż przecinek pauzę/akcent. I także jako czytelnik tak to właśnie odbieram. Jest w tym cel. 3. Nie wiem, skąd Twoje wątpliwości. Myślę, że "ostatnio" jednoznacznie sugeruje, że czynność trwała długo przedtem. 4. A co mam napisać? Drugi raz "ekran"? Dla mnie lapsusem jest - zwracam na to dużą uwagę - wtórność wyrazów. Poza tym znów - podkreślę: moim zdaniem - jest tu oczywistość. Nie da się patrzeć na śmiech i tylko o ekran może chodzić. 5. Dla mnie gra wszystko. Przepraszam. 6. Naprawdę nie rozumiem tej uwagi. Serio. 7. Zgadzam się; nie brzmi najlepiej. Zmienię na "...nie wstawał, pozostając rozłożonym...". 8. ??? A jak nazwać ludzi z personelu? Komponentami? Wyrażenie członkowie personelu jest nawet stosowane w sferze tak śmiertelnie poważnej jak dyplomacja (art. 1): http://www.msz.gov.pl/Konwencja,Wiedenska,o,stosunkach,dyplomatycznych,1132.html Dziękuję Ci za całą robotę. Broń Boże, nie mędrkuję! Mam po prostu wyrobiony pogląd oraz - nie przeczę - swój specyficzny styl, które to rzeczy wypracowało nie tylko moje pisanie, ale i czytanie. Mam też 2 sprawy, ale to już mailem... RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Natasza - 01-12-2011 To nie jest "cała" robota, tylko jej kawałek, ale tę część wkleiłam. To były moje odczucia - niczego nie nazwałam błędem. Po prostu zaznaczałam miejsca, w których - przy nastawieniu na język zatrzymywało mnie, przestawało być płynne. Mówiłam, że chodzi o polerownie, więc większość uwag to wrażenia (czyli czepianie się), nie przytyki ad.2 - zwróciłam uwagę na pauzy (też lubię pauzy), bo jakoś mieszają się tu z zapisem dialogu. ad.3 - kombinowałam i mi wyszło, że rzecz dotyczy akurat tego (aktualnego) kapucynkowego wejścia. Teraz mi wyszło inaczej. Ale napisałam. ad.4 - logicznie to ja wiem, że się nie da, ale z gramatyki zdania dało się. Gdyby śmiech nie dobiegał z ekranu(a z głośników na przykład, choć to też kiepskie), to mogłaby spojrzeć na ekran ad. 5 - orkiestra symfoniczna nie gra uwertury z "Czarodziejskiego" (więc nie wszystko) . ad. 6 - paradoks Russela: Czy członek członka personelu jest członkiem personelu. Wkleiłabym resztę, ale ugrzęzłam na razie, bo nienawidzę wąchać, gdzie są potknięcia w dobrym tekście. Mam też parę refleksji związanych z powiedzmy "długością" tekstu. Ale to też pewnie w ramach czepiania się, bo nawet szósta lektura powoduje u mnie wybuchy śmiechu. Tak jak setny raz oglądani "Faceci w rajtuzach" RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - hussair - 01-12-2011 Rozumiem. I doceniam. Nawiasem mówiąc, mam na blogu 50 opowiadań, i myślę, że będę jeszcze "uszlachetniał" połowę z nich. Tak, jak "Mouse'a", tak inne, mam zamiar jeszcze raz czy dwa przeskanować i poprawić/uzupełnić/zmienić w przypadku publikacji e-bookowej lub tradycyjnej. Zerknij w pocztę, proszę. RE: Doktor Mouse i Baron Münchhausen - Korona - 07-02-2012 Fajny tekst, lubię taki humor. Nawet w niektórych momentach oryginał Housa się chowa, chyba że przegapiłam jakiś odcinek, a to prawdopodobne, bo oglądam jak trafię. Zgłoś się na scenarzystę do "polskiego dr Housa" albo do "na dobre i na złe", o, bo tam wieje nudą. Teraz jedyne co bym zmieniła, bo przyznam ukłuło mnie w oczy, ale to tylko moje zdanie, które na przyszłość możesz zapamiętać lub nie, a podkreslam ze polonistką nie jestem: Cytat:Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie przesunęła nań zaciekawione oczy. Z ekranu dobiegł szalony, niejako histeryczny śmiech, i Candie skierowała na odbiornik zaciekawione oczy. |