08-10-2012, 22:18
W Janówkach życie płynie powoli. Maciejowa mieszka ze swoim chłopem na obrzeżach wsi, w drewnianej chatce z porządnym podwórkiem. Ot, typowa wiejska zabudowa. Stoi teraz kobiecina nad balią, pranie wyciska i pierze. Mąż w lesie, drwa rąbie. Zajęta swoją pracą nie zauważa przybysza.
- prz-pr-szam – artykułuje z trudem ktoś nad jej głową – czy moższ pani pokazać gdzi mieszkać ksiądz? – tubalny, głośny pomruk trochę ją przestraszył. Podnosi głowę i...
- Olaboga! Szatan, diabeł wcielony! – jej twarz zastyga w wyrazie przerażenia. Widzi przed sobą dwumetrowe coś, czarne jak smoła, a zęby takie, o, białe jak te ceramiczne naczynia co się po babce ostały. Na sobie ma białą niby koszulę i czarne portki. Zrywa się stara Maciejowa i ucieka czym prędzej do chaty. Dyszy i sapie, nie wie co robić. Nie na żarty się przeraziła. Ale cóż teraz? Przecie szuka toto księdza, coś poradzić trzeba. Postanawia, że czym prędzej pobiegnie do wsi i zawoła po pomoc.
Tymczasem zwalista postać wzrusza ramionami i zakłopotana rusza w stronę skupionych zabudowań. Co to za przywitanie sprawiła mu ta kobieta? Księdza się spytać trzeba, co to za dziwne zwyczaje.
Maciejowa upewniwszy się, że diabeł znikł z pola widzenia rusza szybkim krokiem w stronę wioski. Obfity biust faluje przy każdym kroku, pot perli się na czerwonej twarzy. Takich dziwów i strachów jeszcze nie widziała.
- Józefie! Ratuj no księdza, diabeł jakiś do nas zaszedł! – krzyczy w stronę zagrody sąsiada. Na zewnątrz wybiega Józefowa, niemym wyrazem twarzy pyta o co chodzi.
- Wołaj chłopa, niechże za widły chwyta, księdza trza ratować!
- A co mu się dzieje, że widły potrzebne?
- Ja się nie będę babie tłumaczyć, wołaj mi tu gospodarza! – rozeźlona kobieta nie panuje nad sobą, z płotu zrzuca gliniany garnuszek.
Z domu wychodzi Józef. Mądry człowiek, co świat cały zwiedził – musi wiedzieć co z diabłem zrobić.
- I cóż się stało, żeś tak do nas przyleciała, pali się? – pyta rzeczowo.
- Nie uwierzysz, panie, co za dziwy się dzieją. Stoję ja ci u baloii, pranie sobie piorę, a jak tu nagle nie skoczy czarne takie na mnie, jak nie huknie do ucha! O księdza pyta, po jakim języku to ja nie rozpoznam. Jakby człowiek wyglądało, ino czarne całe. Za to zęby jak kości – bieluśkie. Uciekłam jak do domu, a to poszło gdzieś w tą stronę. Cóż to być mogło?
- O naiwna, o ty głupia! To murzyn musi! Widział takie mój dziadek, kiedy po Ameryce podróżował. Niewolniki tamtejsze. Mawiał, że na polach pracowali, że ich z końca świata przywieźli. I takie same były jak opowiadasz – czorne, z białymi ząbami. Musi być murzyn. Tylko po kij się w wiosce zjawił? Przecie nie z Ameryki przypłynął. Dziadek mówił, że nie wypuszczali ich z tych chat, to jak on aż do nas dolazł?
- Murzyn? A to człowiek był? Czarny człowiek? Jak to tak, Józefie? – pyta Maciejowa nie rozumiejąc.
- Ano normalnie, człowiek, ino niewolnik.
- Trudno mnie w takie rzeczy uwierzyć… Żeby czarny człowiek… - Zamyślona kobieta trawi tą informację przez dłuższą chwilę – To co teraz?
- No nic, pójdziem do księdza i spytamy, po co nam murzyn we wsi.
Informacja w wiosce roznosi się lotem błyskawicy, toteż już po chwili wszyscy mieszkańcy stoją pod wiejską plebanią i wołają księdza. Wtem na ganku pojawia się kapłan, a zza drzwi wychyla się głowa murzyna. Tłum jęknął z przerażenia, jakieś dziecko zaczęło płakać. Wszyscy stoją jak skamieniali, wpatrując się w przybysza.
- No i na co się gapicie ludziska? – pyta pleban – nigdy czarnego człowieka nie widzieli?
Odpowiedziała mu głucha cisza.
- To jest mój przyjaciel, spotkałem go jak byłem na misji w Afryce, przyjechał mnie odwiedzić, jest przedstawicielem organizacji pomagającej biedakom, czy to takie dziwne?
- A ja tak się bałam… - mruczy Maciejowa – a to księdza ziomek…
- Ale czego tu się bać? – pyta ksiądz.
- Nie wie ksiądz jak się przestraszyłam, myślałam że to jaki diabeł, że księdza chce zaciukać, to pobiegłam od razu po pomoc, a to mi dopiero Józef wyjaśnił, że to niewolnik z Ameryki. A ja tak się bałam…
Ksiądz słucha nie dowierzając. Wzdycha głęboko.
- O… mój… Boże…
- prz-pr-szam – artykułuje z trudem ktoś nad jej głową – czy moższ pani pokazać gdzi mieszkać ksiądz? – tubalny, głośny pomruk trochę ją przestraszył. Podnosi głowę i...
- Olaboga! Szatan, diabeł wcielony! – jej twarz zastyga w wyrazie przerażenia. Widzi przed sobą dwumetrowe coś, czarne jak smoła, a zęby takie, o, białe jak te ceramiczne naczynia co się po babce ostały. Na sobie ma białą niby koszulę i czarne portki. Zrywa się stara Maciejowa i ucieka czym prędzej do chaty. Dyszy i sapie, nie wie co robić. Nie na żarty się przeraziła. Ale cóż teraz? Przecie szuka toto księdza, coś poradzić trzeba. Postanawia, że czym prędzej pobiegnie do wsi i zawoła po pomoc.
Tymczasem zwalista postać wzrusza ramionami i zakłopotana rusza w stronę skupionych zabudowań. Co to za przywitanie sprawiła mu ta kobieta? Księdza się spytać trzeba, co to za dziwne zwyczaje.
Maciejowa upewniwszy się, że diabeł znikł z pola widzenia rusza szybkim krokiem w stronę wioski. Obfity biust faluje przy każdym kroku, pot perli się na czerwonej twarzy. Takich dziwów i strachów jeszcze nie widziała.
- Józefie! Ratuj no księdza, diabeł jakiś do nas zaszedł! – krzyczy w stronę zagrody sąsiada. Na zewnątrz wybiega Józefowa, niemym wyrazem twarzy pyta o co chodzi.
- Wołaj chłopa, niechże za widły chwyta, księdza trza ratować!
- A co mu się dzieje, że widły potrzebne?
- Ja się nie będę babie tłumaczyć, wołaj mi tu gospodarza! – rozeźlona kobieta nie panuje nad sobą, z płotu zrzuca gliniany garnuszek.
Z domu wychodzi Józef. Mądry człowiek, co świat cały zwiedził – musi wiedzieć co z diabłem zrobić.
- I cóż się stało, żeś tak do nas przyleciała, pali się? – pyta rzeczowo.
- Nie uwierzysz, panie, co za dziwy się dzieją. Stoję ja ci u baloii, pranie sobie piorę, a jak tu nagle nie skoczy czarne takie na mnie, jak nie huknie do ucha! O księdza pyta, po jakim języku to ja nie rozpoznam. Jakby człowiek wyglądało, ino czarne całe. Za to zęby jak kości – bieluśkie. Uciekłam jak do domu, a to poszło gdzieś w tą stronę. Cóż to być mogło?
- O naiwna, o ty głupia! To murzyn musi! Widział takie mój dziadek, kiedy po Ameryce podróżował. Niewolniki tamtejsze. Mawiał, że na polach pracowali, że ich z końca świata przywieźli. I takie same były jak opowiadasz – czorne, z białymi ząbami. Musi być murzyn. Tylko po kij się w wiosce zjawił? Przecie nie z Ameryki przypłynął. Dziadek mówił, że nie wypuszczali ich z tych chat, to jak on aż do nas dolazł?
- Murzyn? A to człowiek był? Czarny człowiek? Jak to tak, Józefie? – pyta Maciejowa nie rozumiejąc.
- Ano normalnie, człowiek, ino niewolnik.
- Trudno mnie w takie rzeczy uwierzyć… Żeby czarny człowiek… - Zamyślona kobieta trawi tą informację przez dłuższą chwilę – To co teraz?
- No nic, pójdziem do księdza i spytamy, po co nam murzyn we wsi.
Informacja w wiosce roznosi się lotem błyskawicy, toteż już po chwili wszyscy mieszkańcy stoją pod wiejską plebanią i wołają księdza. Wtem na ganku pojawia się kapłan, a zza drzwi wychyla się głowa murzyna. Tłum jęknął z przerażenia, jakieś dziecko zaczęło płakać. Wszyscy stoją jak skamieniali, wpatrując się w przybysza.
- No i na co się gapicie ludziska? – pyta pleban – nigdy czarnego człowieka nie widzieli?
Odpowiedziała mu głucha cisza.
- To jest mój przyjaciel, spotkałem go jak byłem na misji w Afryce, przyjechał mnie odwiedzić, jest przedstawicielem organizacji pomagającej biedakom, czy to takie dziwne?
- A ja tak się bałam… - mruczy Maciejowa – a to księdza ziomek…
- Ale czego tu się bać? – pyta ksiądz.
- Nie wie ksiądz jak się przestraszyłam, myślałam że to jaki diabeł, że księdza chce zaciukać, to pobiegłam od razu po pomoc, a to mi dopiero Józef wyjaśnił, że to niewolnik z Ameryki. A ja tak się bałam…
Ksiądz słucha nie dowierzając. Wzdycha głęboko.
- O… mój… Boże…