Pomysł na poniższe opowiadanie powstał w toalecie, podczas załatwiania pewnej potrzeby fizjologicznej.
Co w rurze chrobocze, co w sedesie chlupocze?
Słońce zaszło już dłuższy czas temu za horyzontem. W oknach większości budynków zgasły światła, mieszkańcy przedmieścia powoli układali się do snu. Zwyczajny wieczór na zwyczajnym osiedlu jednorodzinnych domków.
Jako ostatni w rzędzie nieruchomości, przy asfaltowej ulicy, mieścił się parterowy i otynkowany na biało lokal państwa Majczaków. Kilka lamp ogrodowych oświetlało budynek i okalający go, równo przystrzyżony trawnik. Na tyłach domu, wydzielony drewnianym płotem, był niewielki ogród. Rosły w nim krzaki porzeczki i agrestu, a na środku jabłoń, dookoła której walały się porozrzucane w nieładzie zabawki. W pomalowanej na zielono budzie drzemał owczarek niemiecki. Z jednym otwartym okiem, jak przystało na czujnego strażnika posesji.
Właśnie zgasło światło w sypialni małżeńskiej Majczaków. Opuszczone rolety powodowały, że wnętrze domu pogrążyło się w niemal piwnicznych ciemnościach.
- Sprawdziłem. Dzieciaki już śpią - szepnął, kładąc się na posłaniu obok żony. Pod ciężarem wcale przecież nie otyłego Mikołaja łóżko zaskrzypiało cicho. Co prawda, mężczyzna miał niewielki brzuszek, ale wina leżała zdecydowanie po stronie materaca z Ikea. - Przynajmniej do rana mamy spokój.
- To dobrze - odpowiedziała Marta z nieukrywana ulgą. Zdjęła gumkę z rudych włosów i potrząsnęła nimi. Po kucyku nie pozostało ani śladu. - Kurczę, szalały dziś przez cały dzień. Myślałam, że zwariuję.
- To może teraz my zaszalejemy? - zapytał czterdziestokilkuletni brunet, po czym przysunął się bliżej kobiety.
- Daj spokój! - warknęła. - Jestem kompletnie wykończona. W dodatku boli mnie głowa. - Odwróciła twarz do ściany.
Mężczyzna westchnął głośno i zamknął oczy. Chwilę potem zasnął.
***
Tymczasem, gdzieś pomiędzy rurami z ciepłą i zimną wodą oraz nieopodal kanału odpływowego, rodzina Jarpisów budziła się z całodniowego snu.
- Dzieci jeszcze śpią - powiedział Jarpis. - Może warto wykorzystać ten czas? - Przysunął się bliżej wybranki.
- Tobie tylko jedno w głowie! - żachnęła się Jarpis. - Tylko patrzeć, jak się obudzą. Muszę wstać i zacząć przygotowywać śniadanie.
Pozostawiła niepocieszonego samca w legowisku i zniknęła w wyrytej za gazowymi przewodami dziurze. Ten westchnął ciężko, a potem podreptał w ślad za nią.
Jarpisy nie nadawały sobie imion. Powodem takiego postępowania był fakt, że - póki co - nie przyszedł im taki pomysł do głów. Brak wszelkich nazw nie komplikował ich życia, bowiem rozróżniali siebie bez większych problemów. Bardzo możliwe, że pomagał w tym jakiś szczegół wyglądu stworzeń, choć człowiek mógłby dostrzec co najwyżej brązową, wzrostem dorównującą wiewiórce, kudłatą postać. Ale nie był w stanie nic zobaczyć, bo Jarpisy skutecznie unikały spojrzeń ludzkich. Na czaszkach kudłaczy sterczały dwa malutkie rogi, prawie niewidoczne pośród gęstwiny włosów, a zielonkawe twarze, oprócz nieproporcjonalnie dużego nosa, zdobiły żółte oczy. Dzięki nim niewielkie istoty doskonale widziały w ciemnościach. Z kolei długie, przypominające zajęcze, uszy zapewniały świetny słuch.
- Znowu nie ma co jeść - oznajmiła niezadowolonym głosem, przeczesując wzrokiem spiżarnię, którą urządziła pod zabudowaną wanną.
- Nie przesadzaj - odparł Jarpis, najspokojniej, jak tylko potrafił w tej chwili. - Wczoraj zwinąłem z kuchni ludziów dwa jajka i parówkę, a w śmietniku znalazłem trochę chleba i ogórek. - Wskazał ruchem głowy kąt, gdzie zalegały zdobycze ostatniej nocy.
- Chleb i ogórek! - Machnęła poirytowana kudłatą ręką, po czym złapała się za boki i dodała ironicznie: - Jeszcze pół cebuli i byłaby prawdziwa uczta.
- Gdyby nie ten cholerny kundel, to może przyniósłbym coś więcej. A tak...
- Gdyby, gdyby - przerwała mu. - Gdybyś częściej się przemieniał, to i z psem dawno byś sobie poradził.
Jarpis pokręcił zdegustowany głową. Wiele razy tłumaczył, że transformacja kosztuje go sporo sił i zamierzał z niej korzystać tylko wówczas, kiedy sytuacja mogła poważnie zagrozić rodzinie. Według jego opinii, uciszenie zwierzęcia nie należało do wymagających takiego poświęcenia zdarzeń. W końcu, pies to pies - musiał szczekać.
Czasem ubolewał nad tym, że tylko samce posiadają dar przemiany. „ Może wtedy nie musiałbym wysłuchiwać tych wszystkich pretensji” - dumał.
- A moja kuzynka zamieszkała z mężem w wieżowcu - kontynuowała Jarpis. - Tam, to jest życie! Ludziów dużo, to i jedzenia pod dostatkiem. I te ich zsypy. Wchodzisz i bierzesz, co chcesz. A tutaj? Prowincja!
- Przecież, to ty się uwzięłaś na dom z ogrodem! - nie wytrzymał. - Już zapomniałaś!?
- Nie wrzeszcz tak, bo ludziów pobudzisz - upomniała go. - Nie, nie zapomniałam. Tylko dlaczego wybrałeś dom ludziów, którzy niczego nie wyrzucają? Sam słyszałeś, jak kiedyś mówili, że nie lubią marnować jedzenia. Przecież tutaj nawet karaluchów nie ma.
- Masz rację, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem - zgodził się. Sam czasem chętnie zmieliłby zębami jakiś chitynowy pancerz. Kilka razy złapał w ogrodzie chrząszcza, lecz nie smakował tak dobrze, jak tłuściutki karaluch. - Cóż, trzeba będzie pomyśleć o przeprowadzce - dodał cicho, pod nosem.
***
- Co się dzieje z tym psem? - zapytała Marta. - Szczeka, jak jakiś nienormalny. Kochanie, może pójdziesz i to sprawdzisz?
- Dobra, tylko coś na siebie wrzucę.
Oboje nie spali już od kilku minut. Obudziło ich, dobiegające z ogrodu, głośne ujadanie owczarka. Mikołaj szybko przywdział niebieski dres i, ziewnąwszy przeciągle, ruszył do drzwi.
Człapał po ciemku przez korytarz. Drogę znał doskonale, więc doszedł do wniosku, że włączanie światła jest zbyteczne. Nagle do jego uszu dobiegły ciche dźwięki. Dochodziły z salonu. „Pewnie to piekielne szczekanie obudziło dzieci. Jeśli naszła je o trzeciej rano ochota na zabawę, to już ja z nimi porozmawiam” - pomyślał, po czym uchylił drzwi.
Kiedy wszedł do środka, zauważył wysoką, szperającą w szafie postać. Mikołaj zaczął w panice macać ścianę w poszukiwaniu kontaktu. Chwilę później poczuł silny ból z tyłu głowy, a wszystko dookoła pociemniało jeszcze bardziej.
- Żyje? - zapytał jeden z mężczyzn.
- Ta. Dostał latarą w baniak i jest nieprzytomny - odrzekł jego kompan.
Obaj mieli na sobie ciemne uniformy, podobne do tych, w których pracują ochroniarze, a twarze skrywali pod czarnymi kominiarkami. Trzymali w dłoniach latarki, kierując światło na leżącego na podłodze Majczaka.
- Co tera?
- Idziem do sypialni. Trzeba pobajerzyć z paniusią, bo tak, to nigdy żadnego siana nie znajdziem. Na co się tak łępisz?
- O ja pier... - Upuścił z wrażenia latarkę, która potoczyła się po dywanie i zatrzymała pod stołem.
***
- Ktoś obcy jest w naszym domu. - Jarpis postawiła pionowo uszy, przekrzywiając przy tym głowę. Nasłuchiwała.
- Tak, słyszę ich. To dwóch ludziów - potwierdził. - To bardzo dziwne, bo o tej porze powinni spać, a nie w gości przychodzić. W dodatku nic nie mówią.
Po chwili zastanowienia oznajmił:
- Pójdę na górę i zobaczę co się dzieje.
- Tylko bądź ostrożny. Z tymi ludziami, to nigdy nic nie wiadomo.
- Dam sobie radę. Dla mnie to nie pierwszyzna. - Wypiął dumnie kudłatą pierś i oddalił się szybkim krokiem.
Wypłynął w sedesie, po czym wyskoczył na wykafelkowaną podłogę łazienki. Otrząsnął wodę z sierści, a resztę wytarł o jeden z wiszących na grzejniku ręczników. „Znowu będzie na niego wrzeszczeć, że ręcznik śmierdzi”- Zakrył włochatą dłonią usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Potem wspiął się po stojącej obok drzwi pralce i powoli nacisnął klamkę.
Jarpis dotarł do salonu, po czym ukrył się za za fotelem. Patrzył uważnie na dwóch plądrujących pokój mężczyzn. Nie podobała mu się obserwowana scena. Przeczuwał, że za chwilę intruzi pójdą do kuchni i znajdą wszystkie artykuły spożywcze. „No, a potem je zjedzą lub zabiorą. Bo cóż może być cenniejszego od dobrego jedzonka?” - pytał w myślach. Jego niepokój potęgowała także przewidywana reakcja samicy. Widział, że musi zacząć działać albo gderaniom Jarpis nie będzie końca. Wytężył słuch, a na jego mordce pojawił się uśmiech zadowolenia. W odgłosie charakterystycznych, niemrawych kroków rozpoznał chód Mikołaja. „Ha! To teraz sąsiad pokaże tym dwóm, gdzie karaluchy się chowają” - Ukontentowany zatarł ręce.
Niestety, nadejście Majczaka nie przyniosła spodziewanych efektów. A kiedy Jarpis usłyszał, że rabusie chcą zapytać Martę, gdzie jest kuchnia i lodówka, przestraszył się nie na żarty. Postanowił szybko działać. Jedna rzecz zastanawiała go mocno. „Czemu tych dwóch ludziów szuka tutaj siana? Przecież nikt w domu nie trzyma siana. A szkoda, bo myszy by były” - Oblizał zielonym językiem usta, po czym zamknął oczy i wymamrotał cicho słowa krótkiego zaklęcia.
Przemiany Jarpisów dokonywały się błyskawicznie i w zasadzie bezdźwięcznie. Jeśli ktokolwiek oczekiwał wrzasków, piekielnych ryków lub węgorzy błyskawic na niebie, mógł poczuć srogi zawód. Na szczęście nikt tego nie wymagał, bo żaden człowiek nie miał pojęcia o istnieniu dwunożnych kudłaczy. Po transformacji Jarpis osiągał wzrost ponad dwóch metrów. Poza tym wydłużały mu się pazury, przeobrażając w ostre szpony oraz powiększały zęby, którymi mógł przegryźć nawet stalowe pręty.
Stał za plecami jednego z rabusiów i spoglądał z góry na trzech mężczyzn. Odmieniony, silny, gotowy do działania. Kiedy został zauważony, chwycił włamywaczy za szyje, uniósł nieco, aż zaczęli machać w powietrzu nogami, po czym, z całej siły, zderzył ich głowami. Przestali się ruszać. Rzucił nimi o podłogę, a potem pobiegł do kuchni. Otworzył lodówkę i wziął kilka najmniejszych artykułów. „Jak już dokonałem przemiany, to warto z tego skorzystać. Jarpis będzie zadowolona” - Podreptał, coraz bardziej zmęczony, do łazienki.
Wrzucał jedzenie do sedesu i wpychał je głębiej szczotką. Musiał zrobić to szybko, bo jego słuch zarejestrował jakiś ruch w sypialni. Marta, zaniepokojona hałasami, postanowiła wyjść z pokoju i sprawdzić, co się dzieje. Kiedy zatopił ostatnią ze zdobyczy, czyli trójkącik topionego sera, wszedł na deskę sedesową. Wymówił zaklęcie. Po chwili, po dużym Jarpisie nie pozostało nawet śladu. Po małym zresztą też nie.
***
Wycieńczony stał przed samicą i, od dobrych kilku minut, wysłuchiwał pochwał. Jarpis podskakiwała wokół niego, roześmiana, szczęśliwa. Objęła kudłacza, pocałowała w usta, po czym powiedziała:
- No, Jarpis. Zasłużyłeś na nagrodę.
Chwyciła wybranka za rękę i pociągnęła za sobą do legowiska. Gdy znaleźli się na wyłożonym gnijącymi szmatami oraz brudnymi podpaskami posłaniu, samica poczęła pieścić brzuch Jarpisa. Zdziwiona zauważyła, że ten nie reaguje oraz w żaden sposób nie odpowiada na jej starania. Wśród Jarpisów takie zachowanie było nie do pomyślenia. Spojrzała na samca i aż się zagotowała.
- Z tobą, to jest coś nie tak! - wrzasnęła. - Najpierw chcesz, a potem normalnie zasypiasz. A czy ty wiesz, jak długo samiec mojej kuzynki może? Ja wiem, bo mi powiedziała.
Jarpis, wtulony w jedną z podpasek, spał słodko niczym małe jarpisiątko. Był tak skonany, że nie słyszał krzyków samicy ani wrzasków Marty, czy nawet wyjących syren nadjeżdżających wozów policyjnych oraz ambulansu.
Co w rurze chrobocze, co w sedesie chlupocze?
Słońce zaszło już dłuższy czas temu za horyzontem. W oknach większości budynków zgasły światła, mieszkańcy przedmieścia powoli układali się do snu. Zwyczajny wieczór na zwyczajnym osiedlu jednorodzinnych domków.
Jako ostatni w rzędzie nieruchomości, przy asfaltowej ulicy, mieścił się parterowy i otynkowany na biało lokal państwa Majczaków. Kilka lamp ogrodowych oświetlało budynek i okalający go, równo przystrzyżony trawnik. Na tyłach domu, wydzielony drewnianym płotem, był niewielki ogród. Rosły w nim krzaki porzeczki i agrestu, a na środku jabłoń, dookoła której walały się porozrzucane w nieładzie zabawki. W pomalowanej na zielono budzie drzemał owczarek niemiecki. Z jednym otwartym okiem, jak przystało na czujnego strażnika posesji.
Właśnie zgasło światło w sypialni małżeńskiej Majczaków. Opuszczone rolety powodowały, że wnętrze domu pogrążyło się w niemal piwnicznych ciemnościach.
- Sprawdziłem. Dzieciaki już śpią - szepnął, kładąc się na posłaniu obok żony. Pod ciężarem wcale przecież nie otyłego Mikołaja łóżko zaskrzypiało cicho. Co prawda, mężczyzna miał niewielki brzuszek, ale wina leżała zdecydowanie po stronie materaca z Ikea. - Przynajmniej do rana mamy spokój.
- To dobrze - odpowiedziała Marta z nieukrywana ulgą. Zdjęła gumkę z rudych włosów i potrząsnęła nimi. Po kucyku nie pozostało ani śladu. - Kurczę, szalały dziś przez cały dzień. Myślałam, że zwariuję.
- To może teraz my zaszalejemy? - zapytał czterdziestokilkuletni brunet, po czym przysunął się bliżej kobiety.
- Daj spokój! - warknęła. - Jestem kompletnie wykończona. W dodatku boli mnie głowa. - Odwróciła twarz do ściany.
Mężczyzna westchnął głośno i zamknął oczy. Chwilę potem zasnął.
***
Tymczasem, gdzieś pomiędzy rurami z ciepłą i zimną wodą oraz nieopodal kanału odpływowego, rodzina Jarpisów budziła się z całodniowego snu.
- Dzieci jeszcze śpią - powiedział Jarpis. - Może warto wykorzystać ten czas? - Przysunął się bliżej wybranki.
- Tobie tylko jedno w głowie! - żachnęła się Jarpis. - Tylko patrzeć, jak się obudzą. Muszę wstać i zacząć przygotowywać śniadanie.
Pozostawiła niepocieszonego samca w legowisku i zniknęła w wyrytej za gazowymi przewodami dziurze. Ten westchnął ciężko, a potem podreptał w ślad za nią.
Jarpisy nie nadawały sobie imion. Powodem takiego postępowania był fakt, że - póki co - nie przyszedł im taki pomysł do głów. Brak wszelkich nazw nie komplikował ich życia, bowiem rozróżniali siebie bez większych problemów. Bardzo możliwe, że pomagał w tym jakiś szczegół wyglądu stworzeń, choć człowiek mógłby dostrzec co najwyżej brązową, wzrostem dorównującą wiewiórce, kudłatą postać. Ale nie był w stanie nic zobaczyć, bo Jarpisy skutecznie unikały spojrzeń ludzkich. Na czaszkach kudłaczy sterczały dwa malutkie rogi, prawie niewidoczne pośród gęstwiny włosów, a zielonkawe twarze, oprócz nieproporcjonalnie dużego nosa, zdobiły żółte oczy. Dzięki nim niewielkie istoty doskonale widziały w ciemnościach. Z kolei długie, przypominające zajęcze, uszy zapewniały świetny słuch.
- Znowu nie ma co jeść - oznajmiła niezadowolonym głosem, przeczesując wzrokiem spiżarnię, którą urządziła pod zabudowaną wanną.
- Nie przesadzaj - odparł Jarpis, najspokojniej, jak tylko potrafił w tej chwili. - Wczoraj zwinąłem z kuchni ludziów dwa jajka i parówkę, a w śmietniku znalazłem trochę chleba i ogórek. - Wskazał ruchem głowy kąt, gdzie zalegały zdobycze ostatniej nocy.
- Chleb i ogórek! - Machnęła poirytowana kudłatą ręką, po czym złapała się za boki i dodała ironicznie: - Jeszcze pół cebuli i byłaby prawdziwa uczta.
- Gdyby nie ten cholerny kundel, to może przyniósłbym coś więcej. A tak...
- Gdyby, gdyby - przerwała mu. - Gdybyś częściej się przemieniał, to i z psem dawno byś sobie poradził.
Jarpis pokręcił zdegustowany głową. Wiele razy tłumaczył, że transformacja kosztuje go sporo sił i zamierzał z niej korzystać tylko wówczas, kiedy sytuacja mogła poważnie zagrozić rodzinie. Według jego opinii, uciszenie zwierzęcia nie należało do wymagających takiego poświęcenia zdarzeń. W końcu, pies to pies - musiał szczekać.
Czasem ubolewał nad tym, że tylko samce posiadają dar przemiany. „ Może wtedy nie musiałbym wysłuchiwać tych wszystkich pretensji” - dumał.
- A moja kuzynka zamieszkała z mężem w wieżowcu - kontynuowała Jarpis. - Tam, to jest życie! Ludziów dużo, to i jedzenia pod dostatkiem. I te ich zsypy. Wchodzisz i bierzesz, co chcesz. A tutaj? Prowincja!
- Przecież, to ty się uwzięłaś na dom z ogrodem! - nie wytrzymał. - Już zapomniałaś!?
- Nie wrzeszcz tak, bo ludziów pobudzisz - upomniała go. - Nie, nie zapomniałam. Tylko dlaczego wybrałeś dom ludziów, którzy niczego nie wyrzucają? Sam słyszałeś, jak kiedyś mówili, że nie lubią marnować jedzenia. Przecież tutaj nawet karaluchów nie ma.
- Masz rację, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem - zgodził się. Sam czasem chętnie zmieliłby zębami jakiś chitynowy pancerz. Kilka razy złapał w ogrodzie chrząszcza, lecz nie smakował tak dobrze, jak tłuściutki karaluch. - Cóż, trzeba będzie pomyśleć o przeprowadzce - dodał cicho, pod nosem.
***
- Co się dzieje z tym psem? - zapytała Marta. - Szczeka, jak jakiś nienormalny. Kochanie, może pójdziesz i to sprawdzisz?
- Dobra, tylko coś na siebie wrzucę.
Oboje nie spali już od kilku minut. Obudziło ich, dobiegające z ogrodu, głośne ujadanie owczarka. Mikołaj szybko przywdział niebieski dres i, ziewnąwszy przeciągle, ruszył do drzwi.
Człapał po ciemku przez korytarz. Drogę znał doskonale, więc doszedł do wniosku, że włączanie światła jest zbyteczne. Nagle do jego uszu dobiegły ciche dźwięki. Dochodziły z salonu. „Pewnie to piekielne szczekanie obudziło dzieci. Jeśli naszła je o trzeciej rano ochota na zabawę, to już ja z nimi porozmawiam” - pomyślał, po czym uchylił drzwi.
Kiedy wszedł do środka, zauważył wysoką, szperającą w szafie postać. Mikołaj zaczął w panice macać ścianę w poszukiwaniu kontaktu. Chwilę później poczuł silny ból z tyłu głowy, a wszystko dookoła pociemniało jeszcze bardziej.
- Żyje? - zapytał jeden z mężczyzn.
- Ta. Dostał latarą w baniak i jest nieprzytomny - odrzekł jego kompan.
Obaj mieli na sobie ciemne uniformy, podobne do tych, w których pracują ochroniarze, a twarze skrywali pod czarnymi kominiarkami. Trzymali w dłoniach latarki, kierując światło na leżącego na podłodze Majczaka.
- Co tera?
- Idziem do sypialni. Trzeba pobajerzyć z paniusią, bo tak, to nigdy żadnego siana nie znajdziem. Na co się tak łępisz?
- O ja pier... - Upuścił z wrażenia latarkę, która potoczyła się po dywanie i zatrzymała pod stołem.
***
- Ktoś obcy jest w naszym domu. - Jarpis postawiła pionowo uszy, przekrzywiając przy tym głowę. Nasłuchiwała.
- Tak, słyszę ich. To dwóch ludziów - potwierdził. - To bardzo dziwne, bo o tej porze powinni spać, a nie w gości przychodzić. W dodatku nic nie mówią.
Po chwili zastanowienia oznajmił:
- Pójdę na górę i zobaczę co się dzieje.
- Tylko bądź ostrożny. Z tymi ludziami, to nigdy nic nie wiadomo.
- Dam sobie radę. Dla mnie to nie pierwszyzna. - Wypiął dumnie kudłatą pierś i oddalił się szybkim krokiem.
Wypłynął w sedesie, po czym wyskoczył na wykafelkowaną podłogę łazienki. Otrząsnął wodę z sierści, a resztę wytarł o jeden z wiszących na grzejniku ręczników. „Znowu będzie na niego wrzeszczeć, że ręcznik śmierdzi”- Zakrył włochatą dłonią usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Potem wspiął się po stojącej obok drzwi pralce i powoli nacisnął klamkę.
Jarpis dotarł do salonu, po czym ukrył się za za fotelem. Patrzył uważnie na dwóch plądrujących pokój mężczyzn. Nie podobała mu się obserwowana scena. Przeczuwał, że za chwilę intruzi pójdą do kuchni i znajdą wszystkie artykuły spożywcze. „No, a potem je zjedzą lub zabiorą. Bo cóż może być cenniejszego od dobrego jedzonka?” - pytał w myślach. Jego niepokój potęgowała także przewidywana reakcja samicy. Widział, że musi zacząć działać albo gderaniom Jarpis nie będzie końca. Wytężył słuch, a na jego mordce pojawił się uśmiech zadowolenia. W odgłosie charakterystycznych, niemrawych kroków rozpoznał chód Mikołaja. „Ha! To teraz sąsiad pokaże tym dwóm, gdzie karaluchy się chowają” - Ukontentowany zatarł ręce.
Niestety, nadejście Majczaka nie przyniosła spodziewanych efektów. A kiedy Jarpis usłyszał, że rabusie chcą zapytać Martę, gdzie jest kuchnia i lodówka, przestraszył się nie na żarty. Postanowił szybko działać. Jedna rzecz zastanawiała go mocno. „Czemu tych dwóch ludziów szuka tutaj siana? Przecież nikt w domu nie trzyma siana. A szkoda, bo myszy by były” - Oblizał zielonym językiem usta, po czym zamknął oczy i wymamrotał cicho słowa krótkiego zaklęcia.
Przemiany Jarpisów dokonywały się błyskawicznie i w zasadzie bezdźwięcznie. Jeśli ktokolwiek oczekiwał wrzasków, piekielnych ryków lub węgorzy błyskawic na niebie, mógł poczuć srogi zawód. Na szczęście nikt tego nie wymagał, bo żaden człowiek nie miał pojęcia o istnieniu dwunożnych kudłaczy. Po transformacji Jarpis osiągał wzrost ponad dwóch metrów. Poza tym wydłużały mu się pazury, przeobrażając w ostre szpony oraz powiększały zęby, którymi mógł przegryźć nawet stalowe pręty.
Stał za plecami jednego z rabusiów i spoglądał z góry na trzech mężczyzn. Odmieniony, silny, gotowy do działania. Kiedy został zauważony, chwycił włamywaczy za szyje, uniósł nieco, aż zaczęli machać w powietrzu nogami, po czym, z całej siły, zderzył ich głowami. Przestali się ruszać. Rzucił nimi o podłogę, a potem pobiegł do kuchni. Otworzył lodówkę i wziął kilka najmniejszych artykułów. „Jak już dokonałem przemiany, to warto z tego skorzystać. Jarpis będzie zadowolona” - Podreptał, coraz bardziej zmęczony, do łazienki.
Wrzucał jedzenie do sedesu i wpychał je głębiej szczotką. Musiał zrobić to szybko, bo jego słuch zarejestrował jakiś ruch w sypialni. Marta, zaniepokojona hałasami, postanowiła wyjść z pokoju i sprawdzić, co się dzieje. Kiedy zatopił ostatnią ze zdobyczy, czyli trójkącik topionego sera, wszedł na deskę sedesową. Wymówił zaklęcie. Po chwili, po dużym Jarpisie nie pozostało nawet śladu. Po małym zresztą też nie.
***
Wycieńczony stał przed samicą i, od dobrych kilku minut, wysłuchiwał pochwał. Jarpis podskakiwała wokół niego, roześmiana, szczęśliwa. Objęła kudłacza, pocałowała w usta, po czym powiedziała:
- No, Jarpis. Zasłużyłeś na nagrodę.
Chwyciła wybranka za rękę i pociągnęła za sobą do legowiska. Gdy znaleźli się na wyłożonym gnijącymi szmatami oraz brudnymi podpaskami posłaniu, samica poczęła pieścić brzuch Jarpisa. Zdziwiona zauważyła, że ten nie reaguje oraz w żaden sposób nie odpowiada na jej starania. Wśród Jarpisów takie zachowanie było nie do pomyślenia. Spojrzała na samca i aż się zagotowała.
- Z tobą, to jest coś nie tak! - wrzasnęła. - Najpierw chcesz, a potem normalnie zasypiasz. A czy ty wiesz, jak długo samiec mojej kuzynki może? Ja wiem, bo mi powiedziała.
Jarpis, wtulony w jedną z podpasek, spał słodko niczym małe jarpisiątko. Był tak skonany, że nie słyszał krzyków samicy ani wrzasków Marty, czy nawet wyjących syren nadjeżdżających wozów policyjnych oraz ambulansu.