Bajki – nierozłączki.
Akta policyjne przedstawiają sprawę jasno. Wskazują zaledwie garstkę świadków i jeszcze mniej jednoznacznych faktów. Jeden dowód rzeczowy. Numer sześć tysięcy sześćset sześćdziesiąt dziewięć w magazynie stołecznego komisariatu. Masywny nóż kuchenny z wyraźnymi plamami krwi. Na podstawie badań genetycznych stwierdzono obecność materiału biologicznego dwóch osób, przypuszczalnie właśnie poszukiwanych. Na ostrzu znajdują się także ślady spermy, złuszczonego naskórka, włosów i śliny.
Ostatnim, których ich widział, jest jakiś stary dziadek karmiący łabędzie nad stawem w parku miejskim w Buenos Aires. Podobno nie certolili się specjalnie i nie zawracali sobie głowy grą wstępną. Wesoło, ochoczo i rytmicznie zabawiali się na ławeczce, niczym jakaś pieprzona seks-maszyna. Dokładnie takich słów użył staruszek.
Pracuję już w tym zawodzie dwadzieścia lat i jeszcze nigdy nie spotkałem się z podobnie tajemniczą sprawą. I choć zastój prędzej czy później przytrafi się każdemu z nas, to naprawdę trudne dla detektywa, przeżywać kryzys zawodowy, zwłaszcza po takim stażu. Utknąłem więc w martwym punkcie, kończy mi się dofinansowanie rodziny poszukiwanych, a na domiar złego podejrzewam, że jestem śledzony.
Prawdopodobnie ktoś zamieszany w sprawę chce pozbyć się zagrożenia ze strony węszących ludzi. Drogi pamiętniczku, boję się. Boję się, że gdy mnie już dopadną i porwą, nie pozwolą mi ssać karmelków. Boję się, bo ostatnio podrożały, a przecież zawodzącemu detektywowi nikt nie wypłaci pensji.
Kupiłem sobie dzisiaj najnowszy film z Brucem Willisem i zamierzam wraz z moimi ukochanymi karmelkami spędzić wieczór na seansie nocnym. Ku poprawie humoru. Kto wie, czy nie ostatnim w życiu?
***
Poznali się na ławce w parku w Buenos Aires. Nie bawili się w gry wstępne, poszli do niej. Ot tak, bez kolacji, z papierosem zamiast śniadania, tak, by dymem uzupełnić zapasy straconych kilodżuli. Ze zbędnym pieprzeniem, za to dziesięć razy. Zgodnie najpierw doszli, potem skonstatowali, że to jest właśnie to – odnalezione połówki jabłek, pomarańczy, ćwiartki gorzkiej jak puzzle do siebie pasujące. Bo przecież o to w tej zabawie chodzi, jedno lego w drugim lego.
Zaczęli się więc spotykać, by pisać ten perwersyjny o miłości poemat. Choć być może, że miłosny o perwersji. On był przypalonym Latynosem z dużym mózgiem w spodniach, ona mleczną Europejką gdzieś tam, z jakiegoś Paryża. Dzielił ich ocean, łączyło trzydzieści centymetrów. Ale nie było wcale tak trudno, bariera kulturowa nie przeszkadzała, z języków można zrobić znacznie lepszy użytek, niż tworzenie słów.
Oboje zajmowali się tańcem towarzyskim. Dlatego, nie wahając się długo, zadecydowali, że porzucą dotychczasowych partnerów, by jeździć po świecie razem – od turnieju do turnieju prezentować będą na parkietach idealne przecież, synchroniczne swe umiejętności.
Opuścili więc Buenos, by już dwa dni później w Tokio stworzyć nowy duet. Panowie Azjaci i nie mniej skośnookie panie nie docenili jednak kipiącego w ich tańcu uczucia. Podobno poruszali się zbyt anemicznie i wyglądali na skrajnie wycieńczonych. I przyznać trzeba rację, w zasadzie to powinni się cieszyć, że mogli ustać na nogach po całonocnym nie-śnie.
Nie poszło im też w Moskwie, Warszawie, Berlinie i Londynie. Zawalali treningi, intensywnie ćwicząc za to w hotelowych pościelach. Gdzieś po drodze poznali koleżankę Perwersję. Ubrana była w skórę, nie nosiła bielizny, a zamiast ust miała suwak. Podobno śpiewała tak pięknie, że ktoś z zazdrości zaszył jej kiedyś pomalowane na czarno wargi. Teraz więc nie je, nie uśmiecha się, otwiera zamek błyskawiczny tylko po to, żeby krzyczeć.
Ale się zaprzyjaźnili. Koleżanka Perwersja nauczyła młodą parę, jak się bawić, jak korzystać z życia. Przedstawiła im kilka prostych, prymitywnych wręcz zasad. Dominacja i uległość, rozkaz i przywiązanie. Względnie związanie – kajdankami, pasami, najlepiej podwiązkami. Kto na dole, kto na górze, codziennie rzucali monetą, na kogo wypadnie, na tego bęc. Szybko w tej rodzinie dyscyplinę pomalowano na czerwony kolor, czerwony kolor knebla w ustach.
I co noc zaczynali przedstawienie od nowa. Pościel jest skórzana, smycz puchata, a poduszek nie ma. Choć być może, że na odwrót. Rysują symetryczne wzory na plecach, rytmicznie drapiąc to w górę, to w dół. Picasso może się schować, czerwona Guernica spływa krwią i lakierem jej paznokci. W górę, w dół. Raz, dwa, równają tempo, trzy, cztery, zapinają pasy, sześć, dziewięć, zmiana pozycji.
I co noc zaczynali przedstawienie od nowa. Euforia odmierzana w klapsach, wokół brzydkich myśli załóż mi obrożę i pilnuj, by nie uciekły, przywiąż do poręczy łóżka. I chodź tutaj. Słyszysz? Słyszysz, jak krzyczę, nie możesz się odezwać, bo czeka cię kara. Niegrzeczne dziewczynki kończą ostatnie, jeśli tylko pozwolą im na to niegrzeczni chłopcy.
I co noc zaczynali przedstawienie od nowa. Zaliczone wszystkie kontynenty, przegrane turnieje, ale wygrane wybory na panią prezes i pana prezesa the mile high club. Dopiero w Amsterdamie dostali pocztówkę od losu, jedyne i ostatnie ostrzeżenie. W gęstych oparach założyli plastikowe torby na głowy, żeby dym tak łatwo nie uciekał w eter w ich prywatnej libacji składanej kosmosowi. Odkryli więc siostrę Perwersji – Asfiksję. Pokochali od razu, nie wypuścili już więcej, powietrza z objęć. Ale, drogie dzieci, zapamiętajcie, tak niezdrowo, siny kolor już od dawna jest passé. Odpisali, podziękowali, uśmiechając się nieszczerze:
Droga pani, nie spodziewaliśmy się odwiedzin. Madame zjawiła się – zresztą jak to zwykle bywa – tak nagle, a my tacy nieprzygotowani, tacy nadzy, przyłapani. Przecież nawet nic nie zauważyliśmy, nie zdążyliśmy złapać rumieńca, bo gdzieś za plecami czmychnęło nam zawstydzenie. Dziękujemy za rady, skorzystamy może innym razem.
P. S. Zapomniała pani o kajdankach, zostały na wieszaku obok parasola.
Na imię jej Panika, przyszła znowu kilka dni później. Urażona od razu zajęła się dziewczyną. Zostawiła u wrót strażnika – nieme ostrzeżenie – strach w migdałowych oczach. Przypalony Latynos myślał, że to element gry jego Europejki, wielki talent aktorski. Tymczasem madame Panika weszła do środka, rozszerzyła źrenice, nie pozwoliła zamknąć powiek. I parła dalej. W mózgu odnalazła odpowiednie miejsce i stwierdziła, że zostaje, że się jej podoba. Potem jeszcze kilka impulsów elektrycznych, krótkich wiadomości. Odnowienie znajomości, zaproszenie koleżanek, a zwłaszcza jednej, najlepszej – miss Niesatysfakcji.
Dalej wszystko potoczyło się już w błyskawicznym tempie. Bo finał takich historii jest zawsze prosty i łatwy do przewidzenia. Strach pojawia się nagle i paraliżuje. Spanikowana dziewczyna zaczyna szybciej oddychać, próbuje haustami łapać powietrze, którego przecież nie ma. Wcześniej tak bardzo się to podobało, teraz prawie już nie widzi, bo wszystko zachodzi mgłą. Szarpie się, wyrywa, ale chłopak myśli, że tak ma być, że to element gry, talent aktorski. Już po chwili czuje ból poniżej pasa, jakby w środku dziewczyny zacisnęła się pętla.
Zakleszczenie – diagnoza była prosta i oczywista. Fachowo nazywa się to penis captivus. Skurcz mięsni pochwy wokół członka partnera. Objaw zupełnie naturalny u niektórych ssaków, trwający nawet do kilkudziesięciu minut. U ludzi do tej pory znajdował się jedynie w sferze miejskich legend.
Jednak przypalony Latynos i mleczna Europejka zostali połączeni tym niezwykłym węzłem już na zawsze. Ale nie był to zły urok, a błogosławieństwo. Jego trzydzieści centymetrów na dobre zadomowiło się w ciele wybranki i stali się jednością, nie w filozoficznym, a dosłownym sensie.
Mało tego. Od tamtej chwili zaczęli wygrywać wszystkie turnieje tanga argentyńskiego. Odgrywali przecież na parkietach świata niekończący się akt miłosny, zawstydzali i oczarowywali sędziów. Zrobili zawrotną karierę, a publiczność szczerze pokochała swych nowych idoli. Stawiano im pomniki, zatopionych w marmurze kochanków połączonych w wiecznym uniesieniu. Pisano o nich piosenki, o zanurzonej w nutach parze, co musiała tańczyć na wieczność. Zamieszkali w krainie Sielanki, porzucając i zapominając o dawnej koleżance – Perwersji...
Pierwszy kryzys przyszedł pięć lat później. Pokłócili się o nową choreografię, zupełnie jakby w tangu można było cokolwiek zmieniać. Za drugim razem poszło chyba o zwykły kolor ścian, sukienki, jej paznokci, zresztą nieważne. Czwartego już nie było. A we wszystkich palce maczała właśnie stara znajoma.
To za sprawą jej podszeptów przypalony Latynos zaczął mieć wątpliwości. Coraz częściej po cichu pragnął choćby chwili samotności. Należy ci się, przekonywała po cichu zapomniana koleżanka. Mądrzy ludzie mówią, że na szczytach człowiek zawsze jest sam. A ich wspólny szczyt trwał już tak długo. Wątpliwości pomału zaczęły drążyć uczucie, im się nigdy nie spieszy, jak zwykle poczekają na odpowiedni moment.
I tak, gdy po piętnastu latach wspólnego tańczenia wygrali turniej tanga w Buenos Aires, los zatoczył koło. Na ławce w parku miejskim gorszyli akurat przechodniów, drzewa oraz łabędzie, kiedy spotkali starą koleżankę Perwersję. Skrzętnie odłożyła gdzieś swój żal, usiadła obok, pogratulowała sukcesu, poplotkowała o nowych zabawkach. Potem jak gdyby nigdy nic pożegnała się i poszła. Ale schowała się za starym, grubym drzewem ombu, by potem móc śledzić starych przyjaciół. Udała się za nimi do hotelu i ukryła się pod łóżkiem.
Mlecznej Europejce podpowiedziała, jakie jest wyjście z sytuacji, jak sobie poradzić z potrzebą samotności, podrzucając na szafkę nocną nóż kuchenny. Dziewczyna nie wahała się długo, a gdy odcinała od siebie partnera, słyszała, jak pod łóżkiem rozsuwa się zamek błyskawiczny. Krzyk był krótki i głośny, intensywny jak czerwień krwi na ostrzu.
Przypalony Latynos umarł z przerażenia kilka chwil później. Zostawił szeroko otwarte oczy, skrzywione ze zdziwienia usta. Ona wciąż czuła jego trzydziestocentymetrowy kawałek tkwiący w ciele i wiedziała, że przez przypadek przy domowej operacji plastycznej skaleczyła także i siebie. Usiadła na podłodze i zaczęła płakać. Nie mogła przestać, szybko więc zalała pokój hotelowy.
A gdy wreszcie utopiła się w słonym morzu własnych łez, odnalazła przypalonego Latynosa. Siedział i ucztował przy jednym stole z koleżanką Perwersją, siostrą Asfiksją, madame Paniką i miss Niesatysfakcją. Głośno rozmawiali, dużo się śmiali, jeszcze więcej pili. Kiedy tylko ją spostrzegli, całe towarzystwo zamilkło, w połowie drogi pozatrzymywały się złote kielichy.
Młodzi przeprosili się, wybaczyli i wrócili na ziemię po swoje ciała. Zostawili tylko zakrwawiony nóż. Ku przestrodze. Dziś znów są razem złączeni w niekończącym się akcie miłosnym. I tylko najbliżsi wciąż głowią się, gdzie zniknęły ich pociechy. Rozwieszają po całym świecie czarno-białe zdjęcia poszukiwanej pary, wynajęli nawet prywatnego detektywa. Bo tak to już jest, że gdy dzieci się zapominają, unoszą gdzieś nad ziemią, najbardziej martwią się rodzice…
***
Właściwy trop urywa się na konkursie tańca w Buenos Aires. Potem jeszcze ten stary dziadek zboczeniec z parku miejskiego, ale – jak się okazało – cierpi na zaniki pamięci i nie może zeznawać w sądzie jako wiarygodny świadek. Oczywiście jest też hotel, w którym znaleziono nóż, ale recepcjoniści zawsze milczą, w końcu taka ich praca. Ja tam doskonale jednak wiem, że w tej sprawie śmierdzi. Śmierdzi trupem, a przecież mam instynkt. Jak Bruce Willis.
Drogi pamiętniczku, tylko ty mi teraz zostałeś. Bo ja naprawdę nie mam paranoi. Jestem już prawie pewien, że są tuż za mną, na każdym kroku czuję ich oddech na karku. W każdej chwili mogą dopaść, by porwać i uciszyć. Ale ja się nie poddam, tym bardziej, że odkryłem ostatnio nowe wątki.
Kupowałem akurat paczkę karmelków. Tuż za mną stały dwie miejscowe przekupki i opowiadały jakąś idiotyczną legendę o tańczących tango zakleszczonych kochankach. Swoją drogą ci Argentyńczycy to naprawdę smutnie przesądni ludzie. Wiejskie wierzenia jednak nie przeszkodziły im wysępić ode mnie pięćdziesięciu pesos w zamian za informację, jak dostać się do miejscowej spirytystki, niejakiej madame Paniki. Jest wróżką i podobno widziała niedawno parę pasującą do rysopisu.
Więc wciąż jestem w Buenos, a sprawa zatacza coraz szersze kręgi. Ale ja się nie poddam. Póki mam karmelki, jestem jak Bruce Willis.
Michał Erazmus
Akta policyjne przedstawiają sprawę jasno. Wskazują zaledwie garstkę świadków i jeszcze mniej jednoznacznych faktów. Jeden dowód rzeczowy. Numer sześć tysięcy sześćset sześćdziesiąt dziewięć w magazynie stołecznego komisariatu. Masywny nóż kuchenny z wyraźnymi plamami krwi. Na podstawie badań genetycznych stwierdzono obecność materiału biologicznego dwóch osób, przypuszczalnie właśnie poszukiwanych. Na ostrzu znajdują się także ślady spermy, złuszczonego naskórka, włosów i śliny.
Ostatnim, których ich widział, jest jakiś stary dziadek karmiący łabędzie nad stawem w parku miejskim w Buenos Aires. Podobno nie certolili się specjalnie i nie zawracali sobie głowy grą wstępną. Wesoło, ochoczo i rytmicznie zabawiali się na ławeczce, niczym jakaś pieprzona seks-maszyna. Dokładnie takich słów użył staruszek.
Pracuję już w tym zawodzie dwadzieścia lat i jeszcze nigdy nie spotkałem się z podobnie tajemniczą sprawą. I choć zastój prędzej czy później przytrafi się każdemu z nas, to naprawdę trudne dla detektywa, przeżywać kryzys zawodowy, zwłaszcza po takim stażu. Utknąłem więc w martwym punkcie, kończy mi się dofinansowanie rodziny poszukiwanych, a na domiar złego podejrzewam, że jestem śledzony.
Prawdopodobnie ktoś zamieszany w sprawę chce pozbyć się zagrożenia ze strony węszących ludzi. Drogi pamiętniczku, boję się. Boję się, że gdy mnie już dopadną i porwą, nie pozwolą mi ssać karmelków. Boję się, bo ostatnio podrożały, a przecież zawodzącemu detektywowi nikt nie wypłaci pensji.
Kupiłem sobie dzisiaj najnowszy film z Brucem Willisem i zamierzam wraz z moimi ukochanymi karmelkami spędzić wieczór na seansie nocnym. Ku poprawie humoru. Kto wie, czy nie ostatnim w życiu?
***
Poznali się na ławce w parku w Buenos Aires. Nie bawili się w gry wstępne, poszli do niej. Ot tak, bez kolacji, z papierosem zamiast śniadania, tak, by dymem uzupełnić zapasy straconych kilodżuli. Ze zbędnym pieprzeniem, za to dziesięć razy. Zgodnie najpierw doszli, potem skonstatowali, że to jest właśnie to – odnalezione połówki jabłek, pomarańczy, ćwiartki gorzkiej jak puzzle do siebie pasujące. Bo przecież o to w tej zabawie chodzi, jedno lego w drugim lego.
Zaczęli się więc spotykać, by pisać ten perwersyjny o miłości poemat. Choć być może, że miłosny o perwersji. On był przypalonym Latynosem z dużym mózgiem w spodniach, ona mleczną Europejką gdzieś tam, z jakiegoś Paryża. Dzielił ich ocean, łączyło trzydzieści centymetrów. Ale nie było wcale tak trudno, bariera kulturowa nie przeszkadzała, z języków można zrobić znacznie lepszy użytek, niż tworzenie słów.
Oboje zajmowali się tańcem towarzyskim. Dlatego, nie wahając się długo, zadecydowali, że porzucą dotychczasowych partnerów, by jeździć po świecie razem – od turnieju do turnieju prezentować będą na parkietach idealne przecież, synchroniczne swe umiejętności.
Opuścili więc Buenos, by już dwa dni później w Tokio stworzyć nowy duet. Panowie Azjaci i nie mniej skośnookie panie nie docenili jednak kipiącego w ich tańcu uczucia. Podobno poruszali się zbyt anemicznie i wyglądali na skrajnie wycieńczonych. I przyznać trzeba rację, w zasadzie to powinni się cieszyć, że mogli ustać na nogach po całonocnym nie-śnie.
Nie poszło im też w Moskwie, Warszawie, Berlinie i Londynie. Zawalali treningi, intensywnie ćwicząc za to w hotelowych pościelach. Gdzieś po drodze poznali koleżankę Perwersję. Ubrana była w skórę, nie nosiła bielizny, a zamiast ust miała suwak. Podobno śpiewała tak pięknie, że ktoś z zazdrości zaszył jej kiedyś pomalowane na czarno wargi. Teraz więc nie je, nie uśmiecha się, otwiera zamek błyskawiczny tylko po to, żeby krzyczeć.
Ale się zaprzyjaźnili. Koleżanka Perwersja nauczyła młodą parę, jak się bawić, jak korzystać z życia. Przedstawiła im kilka prostych, prymitywnych wręcz zasad. Dominacja i uległość, rozkaz i przywiązanie. Względnie związanie – kajdankami, pasami, najlepiej podwiązkami. Kto na dole, kto na górze, codziennie rzucali monetą, na kogo wypadnie, na tego bęc. Szybko w tej rodzinie dyscyplinę pomalowano na czerwony kolor, czerwony kolor knebla w ustach.
I co noc zaczynali przedstawienie od nowa. Pościel jest skórzana, smycz puchata, a poduszek nie ma. Choć być może, że na odwrót. Rysują symetryczne wzory na plecach, rytmicznie drapiąc to w górę, to w dół. Picasso może się schować, czerwona Guernica spływa krwią i lakierem jej paznokci. W górę, w dół. Raz, dwa, równają tempo, trzy, cztery, zapinają pasy, sześć, dziewięć, zmiana pozycji.
I co noc zaczynali przedstawienie od nowa. Euforia odmierzana w klapsach, wokół brzydkich myśli załóż mi obrożę i pilnuj, by nie uciekły, przywiąż do poręczy łóżka. I chodź tutaj. Słyszysz? Słyszysz, jak krzyczę, nie możesz się odezwać, bo czeka cię kara. Niegrzeczne dziewczynki kończą ostatnie, jeśli tylko pozwolą im na to niegrzeczni chłopcy.
I co noc zaczynali przedstawienie od nowa. Zaliczone wszystkie kontynenty, przegrane turnieje, ale wygrane wybory na panią prezes i pana prezesa the mile high club. Dopiero w Amsterdamie dostali pocztówkę od losu, jedyne i ostatnie ostrzeżenie. W gęstych oparach założyli plastikowe torby na głowy, żeby dym tak łatwo nie uciekał w eter w ich prywatnej libacji składanej kosmosowi. Odkryli więc siostrę Perwersji – Asfiksję. Pokochali od razu, nie wypuścili już więcej, powietrza z objęć. Ale, drogie dzieci, zapamiętajcie, tak niezdrowo, siny kolor już od dawna jest passé. Odpisali, podziękowali, uśmiechając się nieszczerze:
Droga pani, nie spodziewaliśmy się odwiedzin. Madame zjawiła się – zresztą jak to zwykle bywa – tak nagle, a my tacy nieprzygotowani, tacy nadzy, przyłapani. Przecież nawet nic nie zauważyliśmy, nie zdążyliśmy złapać rumieńca, bo gdzieś za plecami czmychnęło nam zawstydzenie. Dziękujemy za rady, skorzystamy może innym razem.
P. S. Zapomniała pani o kajdankach, zostały na wieszaku obok parasola.
Na imię jej Panika, przyszła znowu kilka dni później. Urażona od razu zajęła się dziewczyną. Zostawiła u wrót strażnika – nieme ostrzeżenie – strach w migdałowych oczach. Przypalony Latynos myślał, że to element gry jego Europejki, wielki talent aktorski. Tymczasem madame Panika weszła do środka, rozszerzyła źrenice, nie pozwoliła zamknąć powiek. I parła dalej. W mózgu odnalazła odpowiednie miejsce i stwierdziła, że zostaje, że się jej podoba. Potem jeszcze kilka impulsów elektrycznych, krótkich wiadomości. Odnowienie znajomości, zaproszenie koleżanek, a zwłaszcza jednej, najlepszej – miss Niesatysfakcji.
Dalej wszystko potoczyło się już w błyskawicznym tempie. Bo finał takich historii jest zawsze prosty i łatwy do przewidzenia. Strach pojawia się nagle i paraliżuje. Spanikowana dziewczyna zaczyna szybciej oddychać, próbuje haustami łapać powietrze, którego przecież nie ma. Wcześniej tak bardzo się to podobało, teraz prawie już nie widzi, bo wszystko zachodzi mgłą. Szarpie się, wyrywa, ale chłopak myśli, że tak ma być, że to element gry, talent aktorski. Już po chwili czuje ból poniżej pasa, jakby w środku dziewczyny zacisnęła się pętla.
Zakleszczenie – diagnoza była prosta i oczywista. Fachowo nazywa się to penis captivus. Skurcz mięsni pochwy wokół członka partnera. Objaw zupełnie naturalny u niektórych ssaków, trwający nawet do kilkudziesięciu minut. U ludzi do tej pory znajdował się jedynie w sferze miejskich legend.
Jednak przypalony Latynos i mleczna Europejka zostali połączeni tym niezwykłym węzłem już na zawsze. Ale nie był to zły urok, a błogosławieństwo. Jego trzydzieści centymetrów na dobre zadomowiło się w ciele wybranki i stali się jednością, nie w filozoficznym, a dosłownym sensie.
Mało tego. Od tamtej chwili zaczęli wygrywać wszystkie turnieje tanga argentyńskiego. Odgrywali przecież na parkietach świata niekończący się akt miłosny, zawstydzali i oczarowywali sędziów. Zrobili zawrotną karierę, a publiczność szczerze pokochała swych nowych idoli. Stawiano im pomniki, zatopionych w marmurze kochanków połączonych w wiecznym uniesieniu. Pisano o nich piosenki, o zanurzonej w nutach parze, co musiała tańczyć na wieczność. Zamieszkali w krainie Sielanki, porzucając i zapominając o dawnej koleżance – Perwersji...
Pierwszy kryzys przyszedł pięć lat później. Pokłócili się o nową choreografię, zupełnie jakby w tangu można było cokolwiek zmieniać. Za drugim razem poszło chyba o zwykły kolor ścian, sukienki, jej paznokci, zresztą nieważne. Czwartego już nie było. A we wszystkich palce maczała właśnie stara znajoma.
To za sprawą jej podszeptów przypalony Latynos zaczął mieć wątpliwości. Coraz częściej po cichu pragnął choćby chwili samotności. Należy ci się, przekonywała po cichu zapomniana koleżanka. Mądrzy ludzie mówią, że na szczytach człowiek zawsze jest sam. A ich wspólny szczyt trwał już tak długo. Wątpliwości pomału zaczęły drążyć uczucie, im się nigdy nie spieszy, jak zwykle poczekają na odpowiedni moment.
I tak, gdy po piętnastu latach wspólnego tańczenia wygrali turniej tanga w Buenos Aires, los zatoczył koło. Na ławce w parku miejskim gorszyli akurat przechodniów, drzewa oraz łabędzie, kiedy spotkali starą koleżankę Perwersję. Skrzętnie odłożyła gdzieś swój żal, usiadła obok, pogratulowała sukcesu, poplotkowała o nowych zabawkach. Potem jak gdyby nigdy nic pożegnała się i poszła. Ale schowała się za starym, grubym drzewem ombu, by potem móc śledzić starych przyjaciół. Udała się za nimi do hotelu i ukryła się pod łóżkiem.
Mlecznej Europejce podpowiedziała, jakie jest wyjście z sytuacji, jak sobie poradzić z potrzebą samotności, podrzucając na szafkę nocną nóż kuchenny. Dziewczyna nie wahała się długo, a gdy odcinała od siebie partnera, słyszała, jak pod łóżkiem rozsuwa się zamek błyskawiczny. Krzyk był krótki i głośny, intensywny jak czerwień krwi na ostrzu.
Przypalony Latynos umarł z przerażenia kilka chwil później. Zostawił szeroko otwarte oczy, skrzywione ze zdziwienia usta. Ona wciąż czuła jego trzydziestocentymetrowy kawałek tkwiący w ciele i wiedziała, że przez przypadek przy domowej operacji plastycznej skaleczyła także i siebie. Usiadła na podłodze i zaczęła płakać. Nie mogła przestać, szybko więc zalała pokój hotelowy.
A gdy wreszcie utopiła się w słonym morzu własnych łez, odnalazła przypalonego Latynosa. Siedział i ucztował przy jednym stole z koleżanką Perwersją, siostrą Asfiksją, madame Paniką i miss Niesatysfakcją. Głośno rozmawiali, dużo się śmiali, jeszcze więcej pili. Kiedy tylko ją spostrzegli, całe towarzystwo zamilkło, w połowie drogi pozatrzymywały się złote kielichy.
Młodzi przeprosili się, wybaczyli i wrócili na ziemię po swoje ciała. Zostawili tylko zakrwawiony nóż. Ku przestrodze. Dziś znów są razem złączeni w niekończącym się akcie miłosnym. I tylko najbliżsi wciąż głowią się, gdzie zniknęły ich pociechy. Rozwieszają po całym świecie czarno-białe zdjęcia poszukiwanej pary, wynajęli nawet prywatnego detektywa. Bo tak to już jest, że gdy dzieci się zapominają, unoszą gdzieś nad ziemią, najbardziej martwią się rodzice…
***
Właściwy trop urywa się na konkursie tańca w Buenos Aires. Potem jeszcze ten stary dziadek zboczeniec z parku miejskiego, ale – jak się okazało – cierpi na zaniki pamięci i nie może zeznawać w sądzie jako wiarygodny świadek. Oczywiście jest też hotel, w którym znaleziono nóż, ale recepcjoniści zawsze milczą, w końcu taka ich praca. Ja tam doskonale jednak wiem, że w tej sprawie śmierdzi. Śmierdzi trupem, a przecież mam instynkt. Jak Bruce Willis.
Drogi pamiętniczku, tylko ty mi teraz zostałeś. Bo ja naprawdę nie mam paranoi. Jestem już prawie pewien, że są tuż za mną, na każdym kroku czuję ich oddech na karku. W każdej chwili mogą dopaść, by porwać i uciszyć. Ale ja się nie poddam, tym bardziej, że odkryłem ostatnio nowe wątki.
Kupowałem akurat paczkę karmelków. Tuż za mną stały dwie miejscowe przekupki i opowiadały jakąś idiotyczną legendę o tańczących tango zakleszczonych kochankach. Swoją drogą ci Argentyńczycy to naprawdę smutnie przesądni ludzie. Wiejskie wierzenia jednak nie przeszkodziły im wysępić ode mnie pięćdziesięciu pesos w zamian za informację, jak dostać się do miejscowej spirytystki, niejakiej madame Paniki. Jest wróżką i podobno widziała niedawno parę pasującą do rysopisu.
Więc wciąż jestem w Buenos, a sprawa zatacza coraz szersze kręgi. Ale ja się nie poddam. Póki mam karmelki, jestem jak Bruce Willis.
Michał Erazmus
Konsumujemy Drugie Śniadanie Mistrzów: https://www.facebook.com/events/488476061348984/
http://drugiesniadaniemistrzow.blogspot.com/
http://drugiesniadaniemistrzow.blogspot.com/