Bambetelgeza
dostałaś czas jak Sagrada Familia
piękniejesz odmulasz ręce
chociaż koszulce nocnej lepiej się
z Tobą układa
zbiegam się pod twoimi sukienkami
moje cudo bez emblematu
wyciągnięta z autobusowej wiaty
między poobijanymi niewiastami
bez czołówki do garażowana
na cmentarzu wnuczek spytał
mama czy oni tak się kochali że mają jeden grób
prawie zasiedzieli się obok
w staroświeckiej galaktyce
o szerokość spojrzenia pośród zawirowań
cieńkiego rosołu po repasacji
ogrodowym lubczykiem i natką piętruszki
( z inspiracji wierszem Tjereszkowej betelgeza już dawno wybuchła ciutek-sutek poprawiony )
kalosze szczęścia
lubię wszystkie twoje buty
nie pamiętam deptanych
na deskach
orkiestra nam grała do przerwy
w tych czółenkach druhny
przepływało czyjeś wesele
obok mnie w szpalerze dni niczyich
trudniejszych do oswojenia
przy czwartym spotkaniu
powiedziałem
mieszkasz w dobrym mieście
co godzinę mam pociąg powrotny
nie będzie źle
jeżeli nie zechcesz zostać moją żoną
w gorące czerwcowe nieprzewidywalne
popołudnie szłaś do pracy
w popelinowych spodniach
i czerwonych kaloszach
wieczorem miałaś dać odpowiedź
okazało się
że stąpając po lodzie kruchym jak skała
dajesz mi siebie
do końca roztopów
opływania w ziemię