Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Proditores
#1
Mała informacja:

wiem że moja interpunkcja nadal leży ale teraz jest czysto moja Smile
dla odmiany chciałem spróbować pisania pierwszoosobowego.
krytyka bardzo mile widziana.
Życzę miłej lektury mam nadzieję że nie będzie katorgą. Smile


Rok 1692 – Prolog.

Tak naprawdę mnie tutaj nie ma. Nie czekam na powóz, który spóźnia się już dobre pięć minut. Nie narzekam z powodu deszczu, dudniącego tak mocno, że nie jestem w stanie usłyszeć własnych myśli. Nie istnieję już w tym ciele, jestem martwy, choć nadal żyję.

Blisko czterysta lat temu, na ziemi pojawiło się wyjątkowe dziecko, posiadało ono rzadki dar pozwalający na przemieszczenie duszy do dowolnego organizmu poprzez kontakt wzrokowy. Musiało się to odbyć przy świetle księżyca i tylko z woli nosiciela. Początkowo kościół uważał to za błogosławieństwo, dar od boga. Wyjątkowe dziecko już w wieku dojrzewania okrzyknięto nowym zbawicielem, lecz dar żył swoim własnym życiem. Do raz opanowanego ciała nie mogła już powrócić żadna dusza, była ona skazana na obserwowanie swojej cielesnej powłoki aż po kres jej żywota. Natomiast sama powłoka odczuwała chorobę straszną i nieuleczalną. Na całym ciele pojawiały się czarne plamy i pęknięcia, organy powoli wymierały odmawiając posłuszeństwa, ciało nie akceptując duszy intruza dążył do samo zagłady. Początkowo efekt „dotyku diabła” występował po wielu miesiącach, lecz każde kolejne przeniesienie skracało ten czas. Mieszczanie odsuwali się od Zbawiciela uważając go za siewcę zła i zniszczenia. Papież August XVI nie mogąc pozwolić na dalszy rozwój takiej sytuacji, wraz z radą kościoła ekskomunikował niedawnego wybrańca, ogłaszając go bluźniercą i zdrajcą. Niedługo później został on pojmany przez Inkwizycję i stracony następnego dnia przez powieszenie. Dusza wybrańca została już na zawsze uwieziona w martwym ciele, nie mogąc nawiązać kontaktu wzrokowego. O wyjątkowym darze zapomniano na wiele lat...

Nazywam się Yang, przez wiele lat byłem wychowankiem Nowego Kościoła. Uczono mnie zabijania z użyciem najrozmaitszych sztuk walki i oręża, począwszy od różnych mieczy, sztyletów, a skończywszy na kuszach, czy truciznach. Uczęszczałem na wykłady manipulacji umysłem, sytuacji politycznych, w tym powiązań poszczególnych rodzin, a nawet obycia. Najlepsi nadworni szpiedzy uczyli mnie sztuk kamuflażu i złodziejstwa. Każdy z nas miał wpajane, że zmiana ciała następuję tylko w ostateczności, była to niezwykle użyteczna rada, dopiero z perspektywy czasu widzę, ile czasu zaoszczędziłem dla każdej z nowych powłok. W wieku dwudziestu jeden lat, kiedy to zakończyłem naukę byłem „Zbawicielem” doskonałym, gotowym podjąć się każdej misji zleconej przez jego ekscelencje Piusa VI. Średnio raz na kilka miesięcy zjawialiśmy się u jego niego po kolejne zlecenia. Zazwyczaj były to czysto dyplomatyczne misje, polegające na wykorzystaniu osób bliskich ważnej osoby i nakierowania jej poglądów na tok myślenia Nowego Kościoła. Zdarzały się także poważniejsze zlecenia, odpowiednia osoba musiała dopuścić się mordu i doprowadzić do wojny, czy też zemsty ze strony rodziny zamordowanego. Blisko pięć lat straciłem zaślepiony ideologią Nowego Kościoła i dopiero teraz przejrzałem na oczy.

Nazywam się Yang należą do klanu Proditores – zdrajców, zajmuję się tropieniem i mordowaniem zbawicieli Nowego Kościoła.


Rok 1699 – Hrabia Kenzo.

Opowiadania mieszczan, które od kilku dni śledziłem z należytą uwagą, traktowały o niejakim Hrabim Kenzo. Ów Dżentelmen, dręczony dziwną chorobą, zmagał się z czarnymi bliznami, pokrywającymi jego ciało. Wyglądało to wręcz na elementarny przykład Zbawiciela, zbyt często używającego daru. Zaniepokojony jego obecnością, dokonałem dokładnego zwiadu.
Niestety, nie udało mi się ustalić celu jego wizyty, żadna z ważnych osób przebywających w Londynie nie kwalifikowała się do „nawrócenia” przez Nowy Kościół. Wydało mi się to niepokojące, a nawet niebezpieczne. Zbawiciel, który utracił kontrolę zmieniając zbyt często powłoki, stanowił nie lada problem. Mógł pomieszać plany nie tylko mi, ale i Nowemu Kościołowi. Za pewne przysłali by Inkwizycję, która po szybkich oględzinach całego miasta, wyeliminowała by problem, czy dwa. Nawet, jeśli pan Kenzo należał do Proditores i tak należało go usunąć. Problem postanowiłem rozwiązać osobiście i to najszybciej jak się da. Przybycie Inkwizycji, oznaczałoby pożegnanie z Londynem, a zdążyłem już przywyknąć do tej mglistej mieściny.

Szybkim krokiem przemierzałem wąskie uliczki Londynu. Padający deszcze niemal całkowicie zagłuszał stukot obcasów, błyskawice uderzały w oddali, z trudem rozjaśniając granatowe niebo. Parasolka kryjąc staranie ułożone włosy, kołysała się na wietrze - cudna pogoda - pomyślałem. Powłoka którą przyszło mi posiadać, jeszcze nie tak dawno, należała do młodej duszyczki o wdzięcznym imieniu Elizabeth. Dobór wcale nie był przypadkowy, bowiem słodka Eliz była właścicielką całkiem powabnego kąska. Długie kasztanowe włosy, zwinnie powiewające na wietrze. Pełne uśmiechu oczy, zdolne zahipnotyzować niejednego nieszczęśnika. Niemalże idealnych rozmiarów biust, przyciągający spojrzenie przypadkowo spotkanych dżentelmenów. Wszystko ładnie zapakowane bogatą, w falbanki i wstążeczki suknią, stanowiło niebezpieczną broń. Broń, która w walce z moim następnym celem miała okazać się dużo potężniejsza od miecza, czy kuszy.

Powoli zbliżałem się do posiadłości Hrabiego. Zwolniłem przybierając bardziej kobiecy krok, którego zresztą nauka niegdyś okazała się niezłym wyzwaniem. Dwa betonowe lwy, pilnujące głównej bramy, powitały mnie w swej niewzruszonej pozie. Przemknąłem obok, czym prędzej zmierzając prosto ku przeznaczeniu. Kołatka przypominająca postać granulacja, z oporem uległa drobnej rączce. Echo poniosło trzask, drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Pojawił się wysoki lokaj, powitał mnie uprzejmie, poprosił o parasolkę i płaszcz, po czym zdecydowanym tonem zasugerował, że Hrabia znajduję się w biblioteczce. W ślad za lokajem przechodziłem przez kolejne bogato zdobione korytarze, z zachwytem podziwiając portrety przodków, po uwieszane na ścianach. Wydawały się niemal posiadać cząstkę właściciela, kawałek jego duszy. Wiele tygodni minęło mi na rozmyślaniu na tematy związane z nieśmiertelnością. Nie było nieba, piekła zresztą też nie, jedynie prości ludzie, mamieni ideologią Nowego Kościoła wierzyli w te, jakże próżne błahostki. Dusza po śmierci umierała wraz z ciałem, uwieziona w nim na wieki, to było pewne, ale co się działo z tymi, których ciała został przejęte. Doprawdy zastanawiające, czy samotna duszyczka, wypchnięta siła może znaleźć ukojenie w obserwacji bliskich. Czy portrety tych dostojnych osobników, posiadają cząstki ich właścicieli, wiele jeszcze musiałem się nauczyć.
- Witaj, Elizabeth. - Tajemnicze słowa wypełniły pomieszczenie, wyrywając mnie z zamyślenia. Wystraszony oderwałem wzrok od jednego z portretów. Hrabia, powolnym krokiem zbliżył się, ujął moją dłoń całując ją delikatnie.
- Witaj, kochany. - Opuszek palca delikatnie maznął jego usta. – nic już więcej nie mów najdroższy. Gestem ręki odesłał lokaja. Jego oczy pożerały moje ciało, minęła zaledwie krótka chwila, nie wytrzymał. Zbliżył się obejmując mnie swym silnym ramieniem wokół tali i złożył namiętny pocałunek na delikatnych ustach panienki. Ujął mą dłoń, ciągnąc mnie do wielkiego pomieszczenia. Na środku stał malutki stoliczek, na którym samotnie migotało światełko, ledwie rozpraszając mrok panujący wewnątrz. Nie opodal stoliczka znajdowała się otomana z wieloma kolorowymi poduszkami. W oddali udało mi się dostrzec regały, wypełnione wieloma księgami. Pocałował mnie ponownie, po czym pchnął na miękkie posłanie, a sam zaczął zrzucać z siebie odzienie. Po chwili byłem już pewien, jego tors przecinała długa na około łokieć czarna bruzda. Stał przede mną Zbawiciel.
- Spokojnie kwiatuszku, to tylko stare znamię, jeszcze z czasów wojny z dzikusami. - Wyjaśnił pospiesznie, zauważywszy moje zaciekawienie. Kiwnąłem głową, oblewając policzki rumieńcami.
- Miły mój. Mógłbyś pomóc damie w potrzebie? - rzuciłem czarująco, starając się odpiąć klamry pantofelków. Szybko znalazł się u moich stóp, próbując poluzować zaczepy. Zwinnym ruchem wyjąłem mała zatrutą igiełkę, schowaną w spince do włosów, po czym ręce powędrowały w stronę jego głowy. Delikatnie muskałem jego policzek, jednocześnie drugą ręką zadając cios. Osunął się w tył, a pełne zaskoczenia oczy, próbowały odnaleźć zrozumienie, wpatrzone w triumf malujący się na mojej twarzy. Trucizna działa błyskawicznie niosąc ze sobą wieczny sen. Wstałem chowając igłę, a następnie zabrałem się za targanie ciała Hrabiego na miękkie posłanie. Okazało się to nie lada wyzwaniem dla nieumięśnionych rączek panienki. Podczas gdy Kenzo wygodnie wypoczywał, otulony poduszkami, potargałem włosy, poprawiłem dekolt, po czym rozcierając kropelki potu udałem się w stronę korytarza. Lokaj znalazł mnie zadziwiająco szybko, spokojnie wytłumaczyłem, że Hrabia zaniemógł, prosząc jednocześnie o odprowadzenie do drzwi. Nie zadając żadnych pytań, skinął głową, po czym ruszył wskazując drogę. Wracałem tymi samymi korytarzami, nadal obserwowany, nadal czując się tak nieswojo. Kolejny raz zebrało mi się na przemyślenia, lecz tym razem bliżej związane z przyszłością, z kolejnymi celami. Dotarliśmy do drzwi, podał mi parasolkę, pomógł nałożyć płaszcz, po czym grzecznie pożegnał przepraszając w imieniu Hrabiego. Na zewnątrz powitał mnie blask księżyca, przestało padać, burza najwyraźniej nie dotarła aż tutaj, wieczór zapowiadał się na iście magiczny, nic nie mogło popsuć piękna dzisiejszej nocy.

oOo

Proditores, gdy stałem się jednym z nich, przez kilka miesięcy szukałem swojego miejsca na ziemi. Nigdzie tak naprawdę nie czułem się bezpieczny, wieczne zaszczuty, poszukiwany. Czując oddech Inkwizycji na plecach, mogłem tylko uciekać. Stałem się zwierzyną, będąc jednocześnie łowcą. Wiele myśli krążyło mi po głowię, często zastanawiałem się co jest prawdą, a co tylko złudzeniem. Czy my istoty Boskie, jeśli tylko mogę tak nazwać siebie i mi podobnych, kierujemy się własną wolą. Ile człowieczeństwa zostaje w duszy, która nawet nie pamięta jak wyglądała. Z trudem przypominam sobie swoje imię.

oOo

Minął już ponad tydzień od śmierci Hrabiego Kenzo. Dochodzenie nie trwało długo, lekarz przysłany przez szeryfa, po oględzinach stwierdził zgon z przyczyn naturalnych. Panienka oczywiście już nigdy nie wróciła do domu, rodzina cały czas rozwieszała plakaty, władze nawet zaproponowały wsparcie, lecz jak dotąd okazywałem się dużo sprytniejszy. Przywykłem do tej nad wyraz ładnie wyglądającej powłoki, nie prędko planując zmianę.
Słońce zawieszone wysoko na niebie, delikatnie prażyło skórę. Dzisiejszy dzień jak każdy inny zamierzałem przeznaczyć na zbieraniu plotek w terenie. Podczas dwóch lat tropienia Zbawicieli, nauczyłem się, że nieważne kogo by się szpiegowało, pożyteczniejsze informację zawsze znajdzie się na ulicy. Rynek znajdujący na środku miasta, dotarcie tam nie zajęło mi sporo czasu. Powoli dochodziło południe. Rynek był wręcz przepełniony ludźmi, jak i magią oferowanych towarów. Kupcy przekrzykiwali się, w wiecznie trwającej bitwie o klienta. Każdy, kto miał choć odrobinę złota, mógł się poczuć jak Bóg. Wystarczyło wyciągnąć błyszczącą monetę, by w kilka minut pozyskać nowych przyjaciół i doradców, którzy najlepiej wiedzieli czego w tym momencie potrzebujesz. Od czasu do czasu zatrzymywałem się by posłuchać, rożnego rodzaju historie o zdradach, kradzieżach, czy choćby poprzyglądać się kłótni sprzedawców. Jak do tej pory nic szczególnego nie zwróciło mojej uwagi, jedynie udało mi się kupić nowy szal, w całkiem okazyjnej cenie. Mijały minuty, godziny targ powoli przygasał, chowając swoje dobra na dzień kolejny, nagle pewien szczegół odwrócił moją uwagę. Pospiesznie przeciskając się przez powoli malejący tłum, opuściłem targ nerwowo się rozglądając. Stanąłem jak wryty bowiem to co ujrzałem było jak powracający koszmar. Naprzeciwko mnie stał niski mężczyzna, ubrany w długie czerwone szaty, przewiązane złotym sznurem. Stał do mnie tyłem, na razie jeszcze mnie nie zauważywszy, ale bardzo dobrze wiedziałem co mnie czeka. Szybko odwróciłem się torując sobie drogę łokciami, zacząłem się przeciskać, musiał szybko wydostać się z tego miejsca, zniknąć, zapaść pod ziemię. Fale myśli zalewały mój umysł. Czerwone szaty zdobione złotymi akcentami należały do Inkwizycji. Ślepi mnichów od najmłodszych lat szkolonych tylko w jednym celu. Wyszukiwaniu dusz posiadających dar. Istniały tylko dwa powody, dla których Inkwizycja mogła zjawić się właśnie w Londynie. Pierwszy, mało prawdopodobny, to narodziny dziecka obdarzonego darem. Drugi bardzo kłopotliwy, to pogłoski o Zbawicielach – Proditores. Pewien nie byłem tylko jednego, chodziło o Hrabiego Kenzo, moją osobę, czy też kogoś trzeciego, o kim jeszcze nie wiedziałem. Szaleńczy bieg całkowicie odebrał mi siły, mogłem mieć jedynie nadzieje, że mnie nie znajdą, że zdołam uciec.

Rok 1699 – Inkwizycja.
...
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#2
Podoba mi się pomysł, tym bardziej, że uwielbiam wszelakie wariacje z inkwizycją w tle. (Tak właściwie to uwielbiam już samo to słowo). Motyw z przenoszeniem dusz, także na plus, bo wydaje mi się czymś w miarę oryginalnym... W kwestii stylu, podobał mi się początek, potem było troszkę gorzej. W tekst wkradł się pewien chaos...

(15-01-2012, 16:47)Magiczny napisał(a): Nazywam się Yang, przez wiele lat byłem wychowankiem Nowego Kościoła. Uczono mnie zabijania z użyciem najrozmaitszych sztuk walki i oręża, począwszy od różnych mieczy, sztyletów, a skończywszy na kuszach, czy truciznach. Uczęszczałem na wykłady manipulacji umysłem, sytuacji politycznych, w tym powiązań poszczególnych rodzin, a nawet obycia. Najlepsi nadworni szpiedzy uczyli mnie sztuk kamuflażu i złodziejstwa. Każdy z nas miał wpajane, że zmiana ciała następuję tylko w ostateczności, była to niezwykle użyteczna rada, dopiero z perspektywy czasu widzę, ile czasu zaoszczędziłem dla każdej z nowych powłok. W wieku dwudziestu jeden lat, kiedy to zakończyłem naukę byłem „Zbawicielem” doskonałym, gotowym podjąć się każdej misji zleconej przez jego ekscelencje Piusa VI. Średnio raz na kilka miesięcy zjawialiśmy się u jego niego po kolejne zlecenia. Zazwyczaj były to czysto dyplomatyczne misje, polegające na wykorzystaniu osób bliskich ważnej osoby i nakierowania jej poglądów na tok myślenia Nowego Kościoła. Zdarzały się także poważniejsze zlecenia, odpowiednia osoba musiała dopuścić się mordu i doprowadzić do wojny, czy też zemsty ze strony rodziny zamordowanego. Blisko pięć lat straciłem zaślepiony ideologią Nowego Kościoła i dopiero teraz przejrzałem na oczy.


Wspomniany Chaos... Ale może to tylko moje odczucie?



(15-01-2012, 16:47)Magiczny napisał(a): Padający deszcze niemal całkowicie zagłuszał stukot obcasów, błyskawice uderzały w oddali, z trudem rozjaśniając granatowe niebo.


Literówka.

Cytat:Dobór wcale nie był przypadkowy, bowiem słodka Eliz była właścicielką całkiem powabnego kąska.

Całkiem powabnego czego? Jakoś mi to nie pasuje. Może była całkiem powabnym kąskiem? -- e w sumie też brzmi źle.


Cytat:- Witaj, Elizabeth. - Tajemnicze słowa wypełniły pomieszczenie, wyrywając mnie z zamyślenia.


A co tajemniczego jest w zwykłym powitaniu? No, chyba, że chodziło o ton głosu, którym to powitanie zostało wypowiedziane.

Cytat:Zwinnym ruchem wyjąłem mała zatrutą igiełkę, schowaną w spince do włosów, po czym ręce powędrowały w stronę jego głowy. Delikatnie muskałem jego policzek, jednocześnie drugą ręką zadając cios.

powtórzenie.

Cytat: Wstałem chowając igłę, a następnie zabrałem się za targanie ciała Hrabiego na miękkie posłanie. Okazało się to nie lada wyzwaniem dla nieumięśnionych rączek panienki.


Słowo "targanie" zupełnie mi nie pasuje. Z resztą jakoś całe to sformułowanie zabrałem się za
brzmi średnio ładnie.

Cytat:Podczas gdy Kenzo wygodnie wypoczywał, otulony poduszkami, potargałem włosy, poprawiłem dekolt, po czym rozcierając kropelki potu udałem się w stronę korytarza.

Potargałem, znaczy rozchorowałem... nie widzę sensy powyższej czynności.


Lokaj znalazł mnie zadziwiająco szybko, spokojnie wytłumaczyłem, że Hrabia zaniemógł, prosząc jednocześnie o odprowadzenie do drzwi. Nie zadając żadnych pytań, skinął głową, po czym ruszył wskazując drogę. Wracałem tymi samymi korytarzami, nadal obserwowany, nadal czując się tak nieswojo. Kolejny raz zebrało mi się na przemyślenia, lecz tym razem bliżej związane z przyszłością, z kolejnymi celami. Dotarliśmy do drzwi, podał mi parasolkę, pomógł nałożyć płaszcz, po czym grzecznie pożegnał przepraszając w imieniu Hrabiego. Na zewnątrz powitał mnie blask księżyca, przestało padać, burza najwyraźniej nie dotarła aż tutaj, wieczór zapowiadał się na iście magiczny, nic nie mogło popsuć piękna dzisiejszej nocy.

oOo

Proditores, gdy stałem się jednym z nich, przez kilka miesięcy szukałem swojego miejsca na ziemi. Nigdzie tak naprawdę nie czułem się bezpieczny, wieczne zaszczuty, poszukiwany. Czując oddech Inkwizycji na plecach, mogłem tylko uciekać. Stałem się zwierzyną, będąc jednocześnie łowcą. Wiele myśli krążyło mi po głowię, często zastanawiałem się co jest prawdą, a co tylko złudzeniem. Czy my istoty Boskie, jeśli tylko mogę tak nazwać siebie i mi podobnych, kierujemy się własną wolą. Ile człowieczeństwa zostaje w duszy, która nawet nie pamięta jak wyglądała. Z trudem przypominam sobie swoje imię.

oOo

Cytat: Naprzeciwko mnie stał niski mężczyzna, ubrany w długie czerwone szaty, przewiązane złotym sznurem. Stał do mnie tyłem, na razie jeszcze mnie nie zauważywszy, ale bardzo dobrze wiedziałem co mnie czeka.

Powtórzenie wyrazów "stał" i "mnie"

A na koniec muszę stwierdzić, że jak na pierwszoosobowy, to troszkę mało wrażeń, emocji, uczuć... przynajmniej w moim odczuciu.
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#3
Bardzo Ci dziękuję za komentarz Smile

chciałbym tylko wyjaśnić kilka rzeczy:

Cytat:Dobór wcale nie był przypadkowy, bowiem słodka Eliz była właścicielką całkiem powabnego kąska.

spotkałem się z takim określeniem. czy jest poprawne? nie wiem :/

Cytat:- Witaj, Elizabeth. - Tajemnicze słowa wypełniły pomieszczenie, wyrywając mnie z zamyślenia.

tajemniczość. Zamyślony bohater nie dostrzegł źródła głosu dlatego tajemniczy.

Cytat: Podczas gdy Kenzo wygodnie wypoczywał, otulony poduszkami, potargałem włosy, poprawiłem dekolt, po czym rozcierając kropelki potu udałem się w stronę korytarza.


tutaj to moja wina [czytelnik nie widzi tego co autor] zapewne użyłem za małej ilości słów.

A co do targania bohater chciał wyglądać jakby co dopiero "fikał" z Hrabią. Stąd rozczochrane włosy.

Cytat:Naprzeciwko mnie stał niski mężczyzna, ubrany w długie czerwone szaty, przewiązane złotym sznurem. Stał do mnie tyłem, na razie jeszcze mnie nie zauważywszy, ale bardzo dobrze wiedziałem co mnie czeka.


a tutaj to rzeczywiście porażka na całej linii. dziwię się że nikt na dev'ie tego nie zauważył :O


Jeszcze raz dziękuję, obiecuję poprawę.

Byłbym także rad z kolejnych komentarzy Smile


ps. co do emocji i uczuć głównego bohatera to mam tutaj problem. dlaczego pewno okaże się wkrótce.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#4
Tematyka dość ciekawa, przypomina mi Mordimera Madderdina Piekary. Na twoim miejscu poprawiłbym dwa ostatnie zdania na coś innego. Jeśli można:
Cytat:Pewien nie byłem tylko jednego, chodziło o Hrabiego Kenzo, moją osobę, czy też kogoś trzeciego, o kim jeszcze nie wiedziałem.[quote]
Tu dałbym pytajniki. Zdanie jest dość jednostajne i wyprane z emocji bez nich. Ale to tylko moja opinia.
[quote]Szaleńczy bieg całkowicie odebrał mi siły, mogłem mieć jedynie nadzieje, że mnie nie znajdę, że zdołam uciec
A tu jest kilka możliwości. Możesz na przykład dodać dynamiki, umieszczając przed tym zdaniem "Biegłem." Generalnie im krótsze zdanie tym więcej dynamiki, ale pewnie to wiesz, a ja się wtrącam.


Pozdro & czekam na więcej.
Odpowiedz
#5
Cytat:Rok 1692 – Prolog.

Tak naprawdę mnie tutaj nie ma. Nie czekam na powóz, który spóźnia się już dobre pięć minut. Nie narzekam z powodu deszczu,[zbędny przecinek] dudniącego tak mocno, że nie jestem w stanie usłyszeć własnych myśli. Nie istnieję już w tym ciele, jestem martwy, choć nadal żyję.

Blisko czterysta lat temu, na ziemi pojawiło się wyjątkowe dziecko, posiadało ono rzadki dar pozwalający na przemieszczenie duszy do dowolnego organizmu poprzez kontakt wzrokowy. Musiało się to odbyć przy świetle księżyca i tylko z woli nosiciela. Początkowo kościół uważał to za błogosławieństwo, dar od boga. Wyjątkowe dziecko już w wieku dojrzewania okrzyknięto nowym zbawicielem, lecz dar żył swoim własnym życiem. Do raz opanowanego ciała nie mogła już powrócić żadna dusza, była ona skazana na obserwowanie swojej cielesnej powłoki aż po kres jej żywota. Natomiast sama powłoka odczuwała chorobę straszną i nieuleczalną. Na całym ciele pojawiały się czarne plamy i pęknięcia, organy powoli wymierały[obumierały, to nie dinozarły] odmawiając posłuszeństwa, ciało nie akceptując duszy intruza dążył[o] do samo zagłady. Początkowo efekt „dotyku diabła” występował po wielu miesiącach, lecz każde kolejne przeniesienie skracało ten czas. Mieszczanie odsuwali się od Zbawiciela uważając go za siewcę zła i zniszczenia. Papież August XVI nie mogąc pozwolić na dalszy rozwój takiej sytuacji, wraz z radą kościoła[przecinek, bo wraz z radą kościoła, to wtrącenie, więc otwierasz je przecinkiem i zamykasz] ekskomunikował niedawnego wybrańca, ogłaszając go bluźniercą i zdrajcą. Niedługo później został on pojmany przez Inkwizycję i stracony następnego dnia przez powieszenie.Niedługo później został on pojmany przez Ink i stracony przez powieszenie następnego dnia] Dusza wybrańca została już na zawsze uwieziona w martwym ciele, nie mogąc nawiązać kontaktu wzrokowego. O wyjątkowym darze zapomniano na wiele lat...

Nazywam się Yang, przez wiele lat byłem wychowankiem Nowego Kościoła. Uczono mnie zabijania z użyciem najrozmaitszych sztuk walki i oręża, począwszy od różnych mieczy, sztyletów, a skończywszy na kuszach, czy truciznach. Uczęszczałem na wykłady manipulacji umysłem, sytuacji politycznych, w tym powiązań poszczególnych rodzin, a nawet obycia. Najlepsi nadworni szpiedzy uczyli mnie sztuk kamuflażu i złodziejstwa. Każdy z nas miał wpajane, że zmiana ciała następuję tylko w ostateczności, była to niezwykle użyteczna rada, dopiero z perspektywy czasu widzę, ile czasu zaoszczędziłem dla każdej z nowych powłok. W wieku dwudziestu jeden lat, kiedy to zakończyłem naukę[,] byłem „Zbawicielem” doskonałym, gotowym podjąć się każdej misji zleconej przez jego ekscelencje[ogonek] Piusa VI. Średnio raz na kilka miesięcy zjawialiśmy się u jego niego[???] po kolejne zlecenia. Zazwyczaj były to czysto dyplomatyczne misje, polegające na wykorzystaniu osób bliskich[bliskich osób] ważnej osoby i nakierowania jej poglądów na tok myślenia Nowego Kościoła. Zdarzały się także poważniejsze zlecenia, odpowiednia osoba[powtórzenie] musiała dopuścić się mordu i doprowadzić do wojny, czy też zemsty ze strony rodziny zamordowanego. Blisko pięć lat straciłem zaślepiony ideologią Nowego Kościoła i dopiero teraz przejrzałem na oczy.
Nazywam się Yang należą do klanu Proditores – zdrajców, zajmuję się tropieniem i mordowaniem zbawicieli[czemu tu z małej, ciągle masz z wielkiej?] Nowego Kościoła.

Rok 1699 – Hrabia Kenzo.

Opowiadania mieszczan, które od kilku dni śledziłem z należytą uwagą, traktowały o niejakim Hrabim Kenzo. Ów Dżentelmen, dręczony dziwną chorobą, zmagał się z czarnymi bliznami,[zbędny] pokrywającymi jego ciało. Wyglądało to wręcz na elementarny przykład Zbawiciela, zbyt często używającego daru. Zaniepokojony jego obecnością, dokonałem dokładnego[dokonałem dokładnego nie pasuje obok siebie] zwiadu.
Niestety, nie udało mi się ustalić celu jego wizyty, żadna z ważnych osób przebywających w Londynie nie kwalifikowała się do „nawrócenia” przez Nowy Kościół. Wydało mi się to niepokojące, a nawet niebezpieczne. Zbawiciel, który utracił kontrolę[,] zmieniając zbyt często powłoki, stanowił nie lada problem. Mógł pomieszać plany nie tylko mi, ale i Nowemu Kościołowi. Za pewne przysłali by Inkwizycję, która po szybkich oględzinach całego miasta, wyeliminowała by problem, czy dwa. Nawet, jeśli pan Kenzo należał do Proditores i tak należało go usunąć. Problem postanowiłem rozwiązać osobiście i to najszybciej jak się da. Przybycie Inkwizycji, oznaczałoby pożegnanie z Londynem, a zdążyłem już przywyknąć do tej mglistej mieściny.

Szybkim krokiem przemierzałem wąskie uliczki Londynu. Padający deszcze niemal całkowicie zagłuszał stukot obcasów, błyskawice uderzały w oddali,[wydaje mi się, że nie musi być tego przecinka, ale głowy nie daję] z trudem rozjaśniając granatowe niebo. Parasolka[wcześniej zaznaczyłbym, że ma parasolkę] kryjąc staranie ułożone włosy, kołysała się na wietrze - cudna pogoda – pomyślałem.[dałbym po wietrze kropkę i "Cudna pogoda – pomyślałem."] Powłoka którą przyszło mi posiadać, jeszcze nie tak dawno, należała do młodej duszyczki o wdzięcznym imieniu Elizabeth. Dobór wcale nie był przypadkowy, bowiem słodka Eliz była właścicielką całkiem powabnego kąska.[ona była tym powabnym kąskiem, więc średnio mi pasuje, że była właścicielką siebie :O, napisz że była niezłym kąskiem, czy coś] Długie kasztanowe włosy,[zbędny] zwinnie powiewające na wietrze[jak włosy mogą być zwinne albo zwinnie powiewać?;p]. Pełne uśmiechu oczy, zdolne zahipnotyzować niejednego nieszczęśnika. Niemalże idealnych rozmiarów biust, przyciągający spojrzenie przypadkowo spotkanych dżentelmenów. Wszystko ładnie zapakowane bogatą,[ten przecinek tu nawet nie pasuje, skąd go wziąłeś?Big Grin] w falbanki i wstążeczki suknią, stanowiło niebezpieczną broń. Broń, która w walce z moim następnym celem miała okazać się dużo potężniejsza od miecza, czy kuszy.

Powoli zbliżałem się do posiadłości Hrabiego. Zwolniłem przybierając bardziej kobiecy krok, którego zresztą nauka niegdyś okazała się niezłym wyzwaniem. Dwa betonowe lwy, pilnujące głównej bramy, powitały mnie w swej niewzruszonej pozie. Przemknąłem obok, czym prędzej[tu bym dał ten przecinek, bo wtedy czym prędzej odniesie się do przemknięcia, bo do tego drugiego mi gorzej pasuje, ale to tylko sugestia, a najlepiej zacząłbym od czym prędzej] zmierzając prosto ku przeznaczeniu[samo prosto mi nieładnie wygląda, np prosto w ręce przeznaczenia albo wywal prosto i zostaw jak jest]. Kołatka przypominająca postać granulacja[postać granulacja? Ne rozumem], a przecinek zbędny, z oporem uległa drobnej rączce. Echo poniosło trzask[kołatka i trzask? Trzask to bardziej do łamanego drewna mi pasuje], drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Pojawił się wysoki lokaj, powitał mnie uprzejmie, poprosił o parasolkę i płaszcz, po czym zdecydowanym tonem zasugerował[zdecydowanie zasugerował? Powiedział, a nie], że Hrabia znajduję się w biblioteczce. W ślad za lokajem przechodziłem przez kolejne bogato zdobione korytarze, z zachwytem podziwiając portrety przodków, po uwieszane[powieszone] na ścianach.[w ogóle po co lokaj mówił, gdzie jest hrabia, skoro teraz prowadzi bohatera? Bez sensu, powinien powiedzieć proszę za mną, a nie] Wydawały się niemal posiadać cząstkę właściciela, kawałek jego duszy. [nowy akapit]Wiele tygodni minęło mi na rozmyślaniu na tematy związane z nieśmiertelnością. Nie było nieba, piekła zresztą też nie, jedynie prości ludzie,[zbędny] mamieni ideologią Nowego Kościoła wierzyli w te, jakże próżne błahostki. Dusza po śmierci umierała wraz z ciałem, uwieziona w nim na wieki, to było pewne, ale co się działo z tymi, których ciała został przejęte. Doprawdy zastanawiające, czy samotna duszyczka, wypchnięta siła może znaleźć ukojenie w obserwacji bliskich.[wypchnięta siłą? Wcześniej pisałeś, że musi się na to zgodzić...] Czy portrety tych dostojnych osobników, posiadają cząstki ich właścicieli, wiele jeszcze musiałem się nauczyć.[jeśli zdanie zaczynasz od pytania, to nawet jeśli jest złożone i pytaniem się nie kończy, dajesz znak zapytania, nie kropkę]
- Witaj, Elizabeth. - Tajemnicze słowa wypełniły pomieszczenie, wyrywając mnie z zamyślenia. Wystraszony oderwałem wzrok od jednego z portretów. Hrabia, powolnym krokiem zbliżył się, ujął moją dłoń całując ją delikatnie.[trochę szybkie przeskoczenie, szła za lokajem, nagle o, hrabia, lokaj znikł]
- Witaj, kochany. - Opuszek palca delikatnie maznął jego usta. – [N]ic już więcej nie mów[bezpośrednie zwroty do kogoś oddzielamy przecinkiem] najdroższy. Gestem ręki odesłał lokaja.[aha, tu go odsyła, ale nic nie było, że lokaj go zawołał czy coś, telepatia jakaś?] Jego oczy pożerały moje ciało, minęła zaledwie krótka chwila, nie wytrzymał. Zbliżył się obejmując mnie swym silnym ramieniem wokół tali i złożył namiętny pocałunek na delikatnych ustach panienki. Ujął mą dłoń, ciągnąc mnie do wielkiego pomieszczenia. Na środku stał malutki stoliczek, na którym samotnie migotało światełko, ledwie rozpraszając mrok panujący wewnątrz. Nie opodal stoliczka znajdowała się otomana z wieloma kolorowymi poduszkami. W oddali udało mi się dostrzec regały, wypełnione wieloma księgami. Pocałował mnie ponownie, po czym pchnął na miękkie posłanie, a sam zaczął zrzucać z siebie odzienie. Po chwili byłem już pewien, jego tors przecinała długa na około łokieć czarna bruzda. Stał przede mną Zbawiciel.
- Spokojnie kwiatuszku, to tylko stare znamię, jeszcze z czasów wojny z dzikusami. - Wyjaśnił pospiesznie, zauważywszy moje zaciekawienie. Kiwnąłem głową, oblewając policzki rumieńcami.
- Miły mój. Mógłbyś pomóc damie w potrzebie? - rzuciłem czarująco, starając się odpiąć klamry pantofelków. Szybko znalazł się u moich stóp, próbując poluzować zaczepy. Zwinnym ruchem wyjąłem mała[ogonek] zatrutą igiełkę, schowaną w spince do włosów, po czym ręce powędrowały w stronę jego głowy. Delikatnie muskałem jego policzek, jednocześnie drugą ręką zadając cios. Osunął się w tył, a pełne zaskoczenia oczy, próbowały odnaleźć zrozumienie, wpatrzone w triumf malujący się na mojej twarzy.[nie podoba mi się to zdanie, jest zawinięte trochę] Trucizna działa błyskawicznie niosąc ze sobą wieczny sen. Wstałem chowając igłę, a następnie zabrałem się za targanie ciała Hrabiego na miękkie posłanie[targanie ciała? Brzydko]. Okazało się to nie lada wyzwaniem dla nieumięśnionych rączek panienki. Podczas gdy Kenzo wygodnie wypoczywał, otulony poduszkami, potargałem włosy, poprawiłem dekolt, po czym rozcierając kropelki potu udałem się w stronę korytarza. Lokaj znalazł mnie zadziwiająco szybko, spokojnie wytłumaczyłem, że Hrabia zaniemógł, prosząc jednocześnie o odprowadzenie do drzwi. Nie zadając żadnych pytań, skinął głową, po czym ruszył wskazując drogę. Wracałem tymi samymi korytarzami, nadal obserwowany, nadal czując się tak nieswojo. Kolejny raz zebrało mi się na przemyślenia, lecz tym razem bliżej związane z przyszłością, z kolejnymi celami. Dotarliśmy do drzwi, podał mi parasolkę, pomógł nałożyć płaszcz, po czym grzecznie pożegnał przepraszając w imieniu Hrabiego. Na zewnątrz powitał mnie blask księżyca, przestało padać, burza najwyraźniej nie dotarła aż tutaj, wieczór zapowiadał się na iście magiczny, nic nie mogło popsuć piękna dzisiejszej nocy.
oOo

Proditores, gdy stałem się jednym z nich, przez kilka miesięcy szukałem swojego miejsca na ziemi.[nie pasuje mi Proditores na początku zdania] Nigdzie tak naprawdę nie czułem się bezpieczny, wieczn[i]e zaszczuty, poszukiwany. Czując oddech Inkwizycji na plecach, mogłem tylko uciekać. Stałem się zwierzyną, będąc jednocześnie łowcą. Wiele myśli krążyło mi po głowię, często zastanawiałem się[,] co jest prawdą, a co tylko złudzeniem. Czy my istoty Boskie, jeśli tylko mogę tak nazwać siebie i mi podobnych, kierujemy się własną wolą.[znak zapytania] Ile człowieczeństwa zostaje w duszy, która nawet nie pamięta jak wyglądała. Z trudem przypominam sobie swoje imię.
oOo

Minął już ponad tydzień od śmierci Hrabiego Kenzo. Dochodzenie nie trwało długo, lekarz przysłany przez szeryfa, po oględzinach stwierdził zgon z przyczyn naturalnych. Panienka oczywiście już nigdy nie wróciła do domu, rodzina cały czas rozwieszała plakaty, władze nawet zaproponowały wsparcie, lecz jak dotąd okazywałem się dużo sprytniejszy. Przywykłem do tej nad wyraz ładnie wyglądającej powłoki, nie prędko[łącznie] planując zmianę.
Słońce zawieszone wysoko na niebie,[zbędny] delikatnie prażyło skórę. Dzisiejszy dzień jak każdy inny zamierzałem przeznaczyć na zbieraniu plotek w terenie. Podczas dwóch lat tropienia Zbawicieli, nauczyłem się, że nieważne kogo by się szpiegowało, pożyteczniejsze informację zawsze znajdzie się na ulicy. Rynek znajdujący[znajdzie, znajdujący] na środku miasta, dotarcie tam nie zajęło mi sporo czasu.[rynek tam, dotarcie tyle czasu, mało sensowne zdanie] Powoli dochodziło południe. Rynek[powtarzasz] był wręcz przepełniony ludźmi, jak i magią oferowanych towarów. Kupcy przekrzykiwali się,[zbędny] w wiecznie trwającej bitwie o klienta. Każdy, kto miał choć odrobinę złota, mógł się poczuć jak Bóg. Wystarczyło wyciągnąć błyszczącą monetę, by w kilka minut pozyskać nowych przyjaciół i doradców, którzy najlepiej wiedzieli[,] czego w tym momencie potrzebujesz. Od czasu do czasu zatrzymywałem się by posłuchać, rożnego rodzaju historie[historii] o zdradach, kradzieżach, czy choćby poprzyglądać się kłótni sprzedawców. Jak do tej pory nic szczególnego nie zwróciło mojej uwagi, jedynie udało mi się kupić nowy szal, w całkiem okazyjnej cenie. Mijały minuty, godziny[, a] targ powoli przygasał, chowając swoje dobra na dzień kolejny, [gdy]nagle pewien szczegół odwrócił[przykuł raczej] moją uwagę. Pospiesznie przeciskając się przez powoli malejący tłum, opuściłem targ nerwowo się rozglądając. Stanąłem jak wryty bowiem to[,] co ujrzałem było jak powracający koszmar. Naprzeciwko mnie stał niski mężczyzna, ubrany w długie czerwone szaty,[zbędny] przewiązane złotym sznurem. Stał do mnie tyłem, na razie jeszcze mnie nie zauważywszy, ale bardzo dobrze wiedziałem co mnie czeka. Szybko odwróciłem się torując sobie drogę łokciami, zacząłem się przeciskać, musiał[em] szybko wydostać się z tego miejsca, zniknąć, zapaść pod ziemię. Fale myśli zalewały mój umysł. Czerwone szaty zdobione złotymi akcentami należały do Inkwizycji. Ślepi[?] mnichów od najmłodszych lat szkolonych tylko w jednym celu. Wyszukiwaniu dusz posiadających dar. Istniały tylko dwa powody, dla których Inkwizycja mogła zjawić się właśnie w Londynie. Pierwszy, mało prawdopodobny, to narodziny dziecka obdarzonego darem. Drugi bardzo kłopotliwy, to pogłoski o Zbawicielach – Proditores. Pewien nie byłem tylko jednego, chodziło o Hrabiego Kenzo, moją osobę, czy też kogoś trzeciego, o kim jeszcze nie wiedziałem. Szaleńczy bieg całkowicie odebrał mi siły, mogłem mieć jedynie nadzieje, że mnie nie znajdą, że zdołam uciec.


Dobra, po pierwsze, dlaczego Kościół miał uznać ten dar za błogosławieństwo? Można było ukraść komuś ciało, gdzie tu błogosławieństwo?

Skąd się wziął ten dar? Najpierw piszesz, że pojawiło się jedno dziecko i ono zostało zabite, dar nie miał nawet genetycznej możliwości przejść dalej, ale potem dowiadujemy się, żę rodzą się też inne takie dzieci. O takim czymś chyba lepiej na początku wspomnieć.

Spotkanie Hrabiego z kobietą. Najpierw piszesz, jakby to było ich pierwsze, a potem gadają do siebie "ukochany" itd, to w końcu jak? Bo jeśli pierwsze to mało wiarygodne, że od razu do łóżka idą... Późniejsze zdziwienie na widok zniamienia też wskazuje na ich pierwsze spotkanie...

Po ucieczce, ciągle był w Londynie, ciągle w tej samej sylwetce i spacerował po ulicach. Nikt go nie rozpoznał, mimo że były porozwieszane plakaty itd?

Hmm, nie wiem, pomysł jest fajny i raczej nowy, ale z drugiej strony trochę niedopracowany. Pewnie bardziej wprawne oko znalazło by jeszcze więcej nieścisłości, niż ja. Trochę chaotycznie prowadzisz historię, takie mam wrażenie. Zdania czasem do siebie nie pasują i w ogóle. Bohater w sumie jest jeden, ale w ogóle nie skupiłeś się na jego uczuciach, niby coś tam wiemy, ale jest płaski. Dialog był jeden, mały, maluteńki, to o nim nie mówię Tongue Wyżej wymieniłem, co budziło moje wątpliwości, a jeszcze wyżej błędy, nie wszystkie, ale trochę tego było. Ale z interpunkcją jest lepiej niż w tamtym opku, chociaż i tak trzeba popracować. Co do stylu, to jest różnie, raz lepiej, raz gorzej, czasem chyba sam się gubisz. A i jest za dużo literówek! Takie rzeczy się samemu wyłapuje, a nie.

Ale ogólnie lepiej niż ostatnio. 5/10 za dość ciekawą historię, trochę tylko sknoconą Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#6
Cytat:obra, po pierwsze, dlaczego Kościół miał uznać ten dar za błogosławieństwo? Można było ukraść komuś ciało, gdzie tu błogosławieństwo?


poetica licentia - mój kościół uznał za dar coś wyjątkowego. na samym początku nie było wiadomo jakie skutki wywołuje "kradzież ciała"

Cytat:Skąd się wziął ten dar? Najpierw piszesz, że pojawiło się jedno dziecko i ono zostało zabite, dar nie miał nawet genetycznej możliwości przejść dalej, ale potem dowiadujemy się, żę rodzą się też inne takie dzieci. O takim czymś chyba lepiej na początku wspomnieć.

nawet teraz chrześcijanie czekają na nowego zbawiciela, Jezusa. Jeśli rodzi się dziecko z szarymi oczkami, to istnieje możliwość, że urodzi się kolejne.

Dar jak to dar przychodzi nagle. Może ktoś wcześniej posiadał już takie możliwości ale kościół go nie odnalazł.

Cytat:Spotkanie Hrabiego z kobietą. Najpierw piszesz, jakby to było ich pierwsze, a potem gadają do siebie "ukochany" itd, to w końcu jak? Bo jeśli pierwsze to mało wiarygodne, że od razu do łóżka idą... Późniejsze zdziwienie na widok zniamienia też wskazuje na ich pierwsze spotkanie...

Do łóżka idzie z Elizabeth, spotyka Yang'a. Bohater nie widzi tego co widziała powłoka.

Cytat:Po ucieczce, ciągle był w Londynie, ciągle w tej samej sylwetce i spacerował po ulicach. Nikt go nie rozpoznał, mimo że były porozwieszane plakaty itd?

Wysoko urodzonej damy nie zatrzyma byle hołota. Poza tym czy on nie był szkolony do różnego rodzaju fiku miku ?




ocena 5/10 miałem iść spać ale chyba wypiję setkę rumu co by oblać sukces Big Grin
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#7
"poetica licentia - mój kościół uznał za dar coś wyjątkowego. na samym początku nie było wiadomo jakie skutki wywołuje "kradzież ciała" "

spoko, mógł uznać, ale jakiś powód? bo uznał i już, to marne wytłumaczenie

"Do łóżka idzie z Elizabeth, spotyka Yang'a. Bohater nie widzi tego co widziała powłoka. "

nie zaznaczyłeś nigdzie, że nie widzi, a poza tym, skoro Hrabia jest Zbawicielem, to zdziwienie na twarzy Eliz na widok szramy powinno go jakoś ostrzec, ale nieeee

"nawet teraz chrześcijanie czekają na nowego zbawiciela, Jezusa. Jeśli rodzi się dziecko z szarymi oczkami, to istnieje możliwość, że urodzi się kolejne. "

super, może się urodzić, ale nie musi, to Twój świat, Ty masz mi powiedzieć, co może się stać, bo ta możliwość nie odnosi się do podstawowych praw fizyki czy czegoś takiego, to część historii, która jest nieprzemyślana do końca

"Wysoko urodzonej damy nie zatrzyma byle hołota. Poza tym czy on nie był szkolony do różnego rodzaju fiku miku ?"

hołota może iść na policję albo do rodziny, a że był szkolony, to co? napisałeś, że idzie ulicą, w chodzeniu nie ma żadnego fiku miku


Świat jest Twój, ale musisz go zbudować wiarygodnym, a nie potem się tłumaczysz, bo tak, bo to strasznie dziecinne i wskazuje tylko na to, że autor nie przemyślał tego, co pisał i próbuje się nieumiejętnie bronić.

Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#8
Próba tłumaczenia wynika może z zasady o której często zapominam - Czytelnik nie widzi tego co autor.

Tak czy inaczej. Struktura kościelna była dziwna, swego czasu mieli nawet trzech papieży. Nie mogli uznać tego darem bez powodu to prawda. Nie opisałem jak to się stało. Leczenie które podobno było darem też nie miało podstawy by je takowym nazywać Tongue

Zdziwienie Elizabeth podejrzane ? Pewnie tak jest. Wyobraziłem sobie własną osobę przed która staję człowiek pokryty czarnymi szramami. Doszedłem do wniosku że nie uznałbym tego za normalne.

Co do narodzin może się mylę ale pisanie "niedługo mogą rodzić się kolejni zbawiciele" można by uznać za brak szacunku dla czytającego.

W tamtych czasach hołota nie szła na policję. Każdy pilnował swoich interesów nie chcąc skończyć dwa metry pod ziemią.

Człowiek biedny nie dostałby nagrody, zapewne zostałby nawet oskarżony o pomoc w porwaniu etc.



Nie chce się kłucić, zbyt szanuje Twoją opinie, które są dla mnie bardzo pomocne.

Raz jeszcze dzięki za recke. Będę się starał poprawiać wszelkie błędy Smile
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#9
W tamtych czasach hołota nie szła na policję. Każdy pilnował swoich interesów nie chcąc skończyć dwa metry pod ziemią.

To wyjaśnij mi plakaty? po co były wieszane, skoro i tak by nikt nie przyszedł? bo z Twojego opisu wnioskuję, że hołota nie chodziła na policję, a szlachta pomiędzy hołotą, więc plakatów by nie widziała, a wydaje mi się też, że za znalezienie dziewczyny winna być jakaś nagroda, więc hołota raczej by się połasiła na to, fakt, mogli zginąć w podstępie, ale hołota przeca głupia Tongue
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#10
Dobry pomysł, niechlujne wykonanie.

Przeczytałam i .... chciałabym dalej. Jest w tej fabule coś, co ściąga uwagę. Umiesz komponować napięcie.
Gdyby zredagować tekst porządnie, jako komunikat literacki - to ... ho-ho
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#11
Cytat:Dobry pomysł, niechlujne wykonanie.

Przeczytałam i .... chciałabym dalej. Jest w tej fabule coś, co ściąga uwagę. Umiesz komponować napięcie.
Gdyby zredagować tekst porządnie, jako komunikat literacki - to ... ho-ho


człowiek uczy się całe życie Smile jednakże bardzo dziękuję, słowa budujące.

Cytat:W tamtych czasach hołota nie szła na policję. Każdy pilnował swoich interesów nie chcąc skończyć dwa metry pod ziemią.

To wyjaśnij mi plakaty? po co były wieszane, skoro i tak by nikt nie przyszedł? bo z Twojego opisu wnioskuję, że hołota nie chodziła na policję, a szlachta pomiędzy hołotą, więc plakatów by nie widziała, a wydaje mi się też, że za znalezienie dziewczyny winna być jakaś nagroda, więc hołota raczej by się połasiła na to, fakt, mogli zginąć w podstępie, ale hołota przeca głupia

jeju jeju

była nagroda, był też plakat. i przysłowiowy wpier. od pana policjanta za dobre chęci. że coś była na papierze nie oznaczało że istnieje.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#12
Jezzz, w końcu fantasy nie o elfach, orkach i przepowiedni starej jak kawał o niewidomym na targu rybnym. Na wejściu już miałeś plusa. Co do tekstu, to serio ta interpunkcja domaga się uwagi jak krowa dojenia. Ogólnie jednak nie sadzisz byków jak szalony, dlatego czytałem i czytałem, i czytałem. Nie żałuję, tekst jest dobry, a ma potencjał stać się bardzo dobry.

Zalety:

- pomysł, oryginalny i jakże różny od typowego fantasy,
- bohater, chociaż oryginalny już mniej, to jednak kawał skubańca w typie, który lubię. Choćby za to, że będąc mężczyzną w ciele kobiety nie znokautował dobierającego się do niego amanta od razu,
- realia, lubię Anglię, lubię tamten okres,
Wady:

- warsztat, zwłaszcza interpunkcja,
- postać lokaja, wg mnie za łatwo wypuszcza bohatera z domu,
- pewna wtórność w kreacji bohatera, który obraca się przeciwko pracodawcom.

Co by dłużej nie nudzić: podszedłem zaciekawiony, odchodzę zadowolony. Chętnie poczytam dalej, pozdrawiam.

Ocena fragmentu: 7/10.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#13
Mmmm, miski lubią to! Pomysł sam w sobie oryginalny, wykonanie nie jest aż tak dobre. Jednak jak pisał Pan Fiteł -
Cytat:nie sadzisz byków jak szalony
, więc czyta się przyjemnie. Tym bardziej, że tekst wciąga.

Plusy:

- oryginalny pomysł
- bohater
- Anglia!

Minusy:

- interpunkcja
- trochę za mało uczuć jak na pierwszoosobową narrację

Ocena fragmentu: 7/10

Czekam na dalsze części, bo tek wciągnął.
Moje opowiadania:

To tylko interes(fantasy)
Nieznany(science fiction)
Głos ludu(fantasy)

"Lepiej, by się nas bano niż kochano, jeśli nie da się osiągnąć obu tych rzeczy naraz."

Odpowiedz
#14
Od razu mówię - ja NIE czytam wcześniejszych komentarzy, zatem niektóre dostrzeżone przeze mnie błędy mogły już być przez kogoś zauważone.

Cytat:Za pewne przysłali by Inkwizycję, która po szybkich oględzinach całego miasta, wyeliminowała by problem, czy dwa. Nawet, jeśli pan Kenzo należał do Proditores i tak należało go usunąć.
.

Fragment zasadniczo poprawny, tylko... końcówka pierwszego zdania jest zasadniczo niepotrzebna. Chodzi mi konkretnie o ten fragment "czy dwa". Nie do końca pasuje, kiepsko brzmi, a samo "wyeliminowałaby problem" wystarczy do zrozumienia o co chodzi.

Cytat:Przybycie Inkwizycji, oznaczałoby pożegnanie z Londynem, a zdążyłem już przywyknąć do tej mglistej mieściny.

Pierwszy przecinek zbędny.. a po "pożegnanie" dodałbym "się".

Cytat:oznaczałoby pożegnanie z Londynem, a zdążyłem już przywyknąć do tej mglistej mieściny.

Szybkim krokiem przemierzałem wąskie uliczki Londynu.

Londynem-Londynu. Odrobinkę za mały odstęp. "wąskie uliczki miasta." Chyba każdy wie o jakie miasto chodzi xD

Cytat:Padający deszcze niemal całkowicie zagłuszał stukot obcasów, błyskawice uderzały w oddali, z trudem rozjaśniając granatowe niebo.

deszcz, zamiast deszcze. Podzieliłbym to na dwa zdania, z przerwą przed "błyskawice", ale ja tam się nie znam, już mi ktoś zarzucił że dziwnie dzielę zdania Sad

Cytat:Parasolka kryjąc staranie ułożone włosy, kołysała się na wietrze - cudna pogoda - pomyślałem.

"Parasolka kryjąca starannie ułożone włosy kołysała się na wietrze." A jeśli chodzi o "cudną pogodę" to nie bardzo wiem jak to napisać, dlatego zawsze unikałem takich tekstów w czasie pisania dzieł w pierwszej osobie.

Cytat:Powłoka którą przyszło mi posiadać, jeszcze nie tak dawno, należała do młodej duszyczki o wdzięcznym imieniu Elizabeth.

jeszcze nie tak dawno należała do młodej

Cytat:Dobór wcale nie był przypadkowy, bowiem słodka Eliz była właścicielką całkiem powabnego kąska. Długie kasztanowe włosy, zwinnie powiewające na wietrze. Pełne uśmiechu oczy, zdolne zahipnotyzować niejednego nieszczęśnika. Niemalże idealnych rozmiarów biust, przyciągający spojrzenie przypadkowo spotkanych dżentelmenów. Wszystko ładnie zapakowane bogatą, w falbanki i wstążeczki suknią, stanowiło niebezpieczną broń. Broń, która w walce z moim następnym celem miała okazać się dużo potężniejsza od miecza, czy kuszy.

Błe i tyle. Nie do końca rozumiem o co chodzi z całkiem powabnym kąskiem... chyba chodziło ci o jej ciało, a jeśli tak to raczej lepiej brzmiało "właścicielką całkiem powabnego ciała". A jeśli o niemalże idealnych rozmiarów biust to, cóż, zdefiniuj idealne rozmiary, bo to dla każdego oznacza co innego -.- a po "bogatą" wkradł ci się zupełnie niepotrzebny przecinek, który wręcz pozbawia tą częśc zdania sensu...


Cytat:Przemknąłem obok, czym prędzej zmierzając prosto ku przeznaczeniu.
Akurat tutaj błędów nie ma, tylko mi to trochę kretyńsko zabrzmiało... xD

Cytat:Kołatka przypominająca postać granulacja, z oporem uległa drobnej rączce.
Granulacja? wtf

Cytat: po czym zdecydowanym tonem zasugerował,
Eee?

Cytat:uwieziona w nim na wieki, to było pewne, ale co się działo z tymi, których ciała został przejęte.
Chyba ci pytajnika zabrakło.

Cytat:Czy portrety tych dostojnych osobników, posiadają cząstki ich właścicieli, wiele jeszcze musiałem się nauczyć.
Do drugiego przecinka wszystko rozumiem, ale reszta jest zupełnie nie związana z początkowym tematem...

Cytat:- Witaj, kochany. - Opuszek palca delikatnie maznął jego usta. – nic już więcej nie mów najdroższy. Gestem ręki odesłał lokaja. Jego oczy pożerały moje ciało

Przed najdroższy powinien być przecinek. A po najdroższy, myślnik kończący wypowiedź...

Cytat:Zbliżył się obejmując mnie swym silnym ramieniem wokół tali i złożył namiętny pocałunek na delikatnych ustach panienki.
Panienki? to już chyba na "moich delikatnych ustach", jakkolwiek by to nie brzmiało....

Cytat:Proditores, gdy stałem się jednym z nich, przez kilka miesięcy szukałem swojego miejsca na ziemi.
Gdy stałem się jednym z Proditores, przez kilka miesięcy...

Cytat: Nigdzie tak naprawdę nie czułem się bezpieczny, wieczne zaszczuty, poszukiwany.
"nie czułem się bezpieczny. Wiecznie byłem zaszczuty, poszukiwany" Czy jakoś tak. Trochę ci to nie wyszło..

Cytat: szpiegowało, pożyteczniejsze informację zawsze znajdzie się na ulicy
"najpożyteczniejsze"

Cytat: by posłuchać, rożnego rodzaju historie
przecinek zbędny... podobnie jak "różnego rodzaju".

Cytat:Ślepi mnichów od najmłodszych lat szkolonych tylko w jednym celu
Pierwsze słowo błędnie sformułowane.


Cóż, ogólnie rzecz ujmując pomysł był dobry, ale wykonanie nie wyszło. Opisy itd. są dobre, ale duża ilość błędów wszystko psuje.. bez urazy, ale czy ty aby nie zapomniałeś o porządnej korekcie? xD

Dam... 7/10.

Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#15
Cytat:Na początku chciałbym podziękować za komentarze i wszelką pomoc. Pomimo iż do teraz nie jestem przekonany co do kontynuacji mam nadzieję że nie okaże się klapą. Jako cel obrałem sobie eliminację błędów i dążenie do lepszej interpunkcji - mam nadzieję że choć to się powiodło.

Proszę nie szczędzić krytyki i porad. Wszelkie komentarze mile widziane. A teraz do sedna:


Rok 1699 – Inkwizycja.


W szaleńczym biegu przemierzałem uliczki Londynu. Serce waliło jak oszalałe, głowę wypełniał strach i niepewność. Nie mogąc opanować własnych myśli, rozglądałem się pospiesznie. Ostre barwy raziły w oczy, wszędzie zdawałem się dostrzegać krwistą czerwień Inkwizytora. Uspokoiłem się dopiero po przebyciu sporej części miasta. Czy to nie dziwne? - pytałem siebie. Uciekam jak ranne zwierzę przed wilkiem, a to tylko bezbronny ślepiec. Nadal zachowywałem ostrożność, lecz byłem już prawie pewien, że nikt mnie nie śledzi. Zmusiłem się do rekonstrukcji wydarzeń. Dzięki doświadczeniu i praktyce udało mi się zapamiętać każdy szczegół. Kolorowe stragany, wypełnione magią towarów i zapachów. Budynki otaczające rynek, stare, zniszczone, niemal chylące się ku upadkowi. Grupki mieszczan wykłócających się o ceny. W końcu Inkwizytora przyglądającego się czemuś w oddali. Splunąłem przez ramię, kilku ludzi obejrzało się - dama z porządnego domu, takie ekscesy i to publiczne – normalnie nie do pomyślenia, warknąłem sam do siebie. Powróciłem myślami na rynek. Dziwne uczucie podpowiadało mi, że coś przegapiłem, jakiś ważny fragment całości.
Spacerowałem ulicami rozmyślając. Mijani ludzie posyłali mi zaciekawione spojrzenia. Prawie zapomniałem o plakatach z moją podobizną, porozwieszanych po całym mieście. Nagle moją uwagę przykuł jakiś hałas dochodzący z oddali. Zaciekawiony, szybszym krokiem przebyłem drogę dzielącą mnie od źródła. Wychyliwszy się zza rogu, stanąłem osłupiały. Kilku zapijaczonych chłopów odzianych w stare łachmany zebrało się wokół ladacznicy. Dało się wyczuć ostry, gryzący smród alkoholu. Usługiwanie takim dżentelmenom zapewne nie należało do przyjemnych doświadczeń. Zgaduję także, że nie mieli grosza przy duszy, ale czy to ważne. Dzięki nim znalazłem brakujący element układanki. Inkwizytor - to on nie dawał mi spokoju. Pojawił się na placu samotnie, pozbawiony swojej świty. Dlatego nie reagował, a po prostu stał obrócony do mnie plecami, jak gdyby nigdy nic. Pospiesznie przeczesałem wspomnienia kawałek po kawałku. Nie dostrzegłem ani jednego zbrojnego, nikogo, kto mógłby mi zagrozić. Czyżbym miał aż takie szczęście? Trafienie na samotnego wysłańca tych przeklętych drani było prawie niemożliwe. Sam fakt, że mnie nie wykrył graniczył z cudem. To nie mógł być przypadek. Może zostałem celowo zignorowany co miałoby na celu osłabienie mojej czujności. Wszystko coraz bardziej się komplikowało. Każda kolejna odpowiedź wywoływała następne dziesięć pytań. Jedyne co mogłem teraz uczynić, to zaszyć się gdzieś w nadziei, że się nie mylę. Znałem odpowiednie miejsce, opuszczoną knajpę, której właściciela niegdyś zabiłem. Rzuciłem kilka siarczystych przekleństw w stronę Nowego Kościoła, po czym obrałem właściwą drogę.
Szybkim krokiem przemierzałem uliczki, wykorzystując wszystkie znane mi skróty, by już po chwili znaleźć się przed niewielkim budynkiem, zbudowanym w starym stylu. Miał duże, dwuczęściowe drzwi, niegdyś ładnie komponujące się z szeregiem małych okienek. Obecnie wszystko zabite dechami. Knajpa była całkowicie opuszczona. Dobrze opłaciłem ważne osoby, żeby nikt nie zadawał niewygodnych pytań. Do środka dostałem się przez tylne wejście, wcześniej zarezerwowane dla służby. Przywitał mnie straszliwy odór zgnilizny. Zapewne kolejny martwy szczur – warknąłem. Wnętrze zdobił mały barowy stolik z lampą naftową i jednym krzesłem. Pod ścianą urządziłem prymitywne posłanie ze starego łoża właściciela. Pozostałe przedmioty niegdyś znajdujące się wewnątrz rozdałem służbie w zamian za pomoc w przystosowaniu budynku dla moich potrzeb. Zapaliłem lampę, po czym zaryglowałem drzwi. Położyłem się na łóżku. Chyba nigdy do tego nie przywyknę – myślałem. Łózko bowiem było twarde niczym skała. Starając się wygodnie ułożyć rozważałem, co powinienem teraz uczynić. Ukrywanie się w nieskończoność odpadało. Oczywiście mogłem wyjechać, opuścić tę zamgloną mieścinę i udać się na przykład do Paryża, lecz ucieczka to nie rozwiązanie. Nie byłem przecież tchórzem. Pozostawała jeszcze trzecia i obecnie najlepsza opcja. Mogłem zostać jednym z pierwszych Proditores, który dopadłby i zabił samego Inkwizytora. Jeszcze wczoraj uznałbym ten pomysł za szalony, a siebie za samobójcę, lecz obecnie chyba nie miałem za dużego wyboru. Potrzebowałem zarówno planu, jak i snu. Pierwsze mogło poczekać. Odprężyłem się starając zasnąć. Z trudem zwalczyłem odór i wpatrzony w czerwono-złoty płomyk usnąłem.
Sen okazał się prawdziwym zbawianiem. Obudziłem się świeży i wypoczęty, nawet wczorajszy stres powoli ustępował. Nie miałem pojęcia jak długo spałem, wewnątrz panowała niemalże całkowita ciemność. Nafta już dawno musiała się wypalić. Tylko nieliczne promienie słoneczne przebijały się przez pozabijane deskami okna. Wstałem starając się poprawić wygląd, choć jak przypuszczałem były to próżne starania. Rozprostowałem kości, po czym udałem się na świeże powietrze. Moje oczy oślepił blask słońca, które obecnie znajdowało się wysoko na niebie. Powietrze wypełniło płuca niemal zmuszając mnie do kaszlu. Nienawidzę szczurów – pomyślałem. Knajpa leżała na obrzeżach Londynu, co komplikowało znalezienie dużych grup ludzi. Znacznie utrudniało to kradzież kieszonkową, a tym samym uszczuplało moją kieszeń. Sporo czasu zabrało mi zebranie odpowiedniej na jedzenie, naftę oraz nowe odzienie. Udałem się w stronę tagu. Tym razem nie musiałem nadkładać sporej ilości drogi, jak miało to miejsce w przypadku ucieczki, więc dotarłem tam bardzo szybko. Z daleka dało się słyszeć krzyki i wrzaski zebranej gawiedzi. Przemierzając tłum zmuszony byłem do ocierania się o spoconych mieszczan i unikania natrętnych kupców. Byłem spanikowany, serce biło szybciej, silnie reagując na czerwone odzienie mijanych ludzi. Musiałem przezwyciężyć strach. Już poprzedniej nocy zdecydowałem o śmierci Inkwizytora
Pośród barwnych straganów szybko odnalazłem handlarza żywnością. Dokładnie przyjrzałem się oferowanemu towarowi. Piękne, zielone jabłka, pachnące pieczywo , wszystko to stanowiło niezwykłą kompozycję. Zakupiłem po kilka sztuk, po czym udałem się w poszukiwaniu mięsa i nafty. Co do pierwszego nie miałem szczęścia, bowiem większość była już wyprzedana. Naftę natomiast udało mi się szybko zlokalizować. Po małej kłótni ze sprzedawcą zakupiłem dwie kwarty po całkiem rozsądnej cenie. Przed wyruszeniem w drogę powrotną zatrzymałem się na chwilę przy stoisku z odzieżą, kupiłem męską koszulę oraz spodnie, a do tego płaskie buty. Typowy strój dla robotnika. Droga powrotna zajęła znacznie mniej czasu, ponieważ byłem zmuszony wynająć powóz. Woźnica psioczył że nie wozi poszukiwanych, ale błyszcząca moneta dodała mu chęci. Po dotarciu do domu, - jeśli mogę go tak nazwać - pospiesznie zmieniłem strój. Czując się luźniej, usiadłem na świeżym powietrzu, delektując się zakupionymi smakołykami. Soczyste jabłka oraz lekko podstarzały chleb smakowały wyśmienicie. Odchyliłem się w tył, by popatrzeć w niebo. Jutro wyruszę w poszukiwaniu Inkwizytora. Jeśli się nie mylę powinienem przeżyć to wyjątkowe spotkanie.
Ubrany jak jedna ze służek, mogłem bez problemu poruszać się po mieście pozostając niezauważonym. Regularnie pojawiałem się na targu i w oberżach porozrzucanych po Londynie. Ponad dwa dni zajęło mi zlokalizowanie kryjówki Inkwizytora. Mieszkał w małym budyneczku o gładkich murach, pozbawionych okien. Jedynie dym uwalniający się z komina i stare drzwi świadczyły o tym, że ktoś może tam mieszkać. Doprawdy, całość z zewnątrz wyglądała jak ponure więzienie, celowo pozbawione krat. Obserwowałem go uważnie przez kilka kolejnych dni. Miał ściśle ustalony plan dnia. Rozmawiał tylko z jedną osobą, małym chłopcem, który jak zauważyłem był jego służącym i przewodnikiem. Dzień w dzień, skoro świt, młodzieniec odbierał Inkwizytora z jego izdebki, po czym prowadził wprost na plac Katedry. Siedział tam wpatrzony w nicość jakby oczekiwał. Kogo? Czego? Nie mam pojęcia, nikt nigdy się nie zjawił. Wraz z zachodem słońca chłopiec pojawiał się ponownie, by go odprowadzić. Teraz, gdy miałem wszystkie potrzebne informacje, byłem gotów uderzyć.
Słońce chowało się za horyzontem. Zapowiadała się naprawdę piękna noc. Stałem skryty w cieniu, obserwując jak chłopiec odprowadza starca. Byłem gotowy na konfrontację. Jeszcze chwileczkę. Uspokoiłem rozkołatane myśli. Chłopak znikał z zasięgu mojego wzroku. Odczekałem kilkanaście minut, po czym powolnym krokiem ruszyłem w kierunku celu. Rozglądałem się uważnie wypatrując zasadzki. Wiedziałem że Inkwizytor się mnie spodziewa. Już od pierwszego dnia, kiedy znalazłem jego kryjówkę, byłem tego pewien. Zatrzymałem się przed drzwiami. Ostatni wdech, sprawdzenie włosów, igła jak zawsze na swoim miejscu. Stara chropowata klamka z trudem ustąpiła pod naciskiem. Drzwi otwarły się niemal bezgłośnie. Powolnym, prawie bezdźwięcznym krokiem, wślizgnąłem się do środka. Inkwizytor siedział na bujanym fotelu naprzeciw rozpalonego kominka. Wnętrze było urządzone w spartańskim stylu. Malutkie posłanie z siana leżało pod ścianą . Nie dostrzegłem żadnej lampy, stolika czy choćby miotły. Zawsze myślałem, że Inkwizycja przywykła do życia w dostatku, a tutaj niezbędne minimum. Ręka odruchowo powędrowała do zatrutej igiełki. Wykorzystanie chwili nieuwagi działało na moją korzyść. Zakradłem się za plecy starca gotowy do ciosu.
– Spodziewałem się Ciebie – głos Inkwizytora niespodziewanie wypełnił pomieszczenie. Zawahałem się wstrzymując rękę w powietrzu. Ciągnąć rozmowę, czy może zakończyć to od razu? kolejne pytanie, a ja tak ich nienawidzę.
– Jeszcze sporo musisz się nauczyć. Nie zastanawiało Cię, dlaczego przybyłem do Londynu samotnie? Bez mojej świty.
– Spodziewałeś? – burknąłem.
– Słuchaj, przyjacielu. W Nowym Kościele zaszły niepokojące zmiany. Papież został zamordowany przez jednego ze Zbawicieli. - mówił w pośpiechu. - To nie czas na wygłupy.
– Jak to możliwe? Co z Inkwizycją chroniącą jego świętobliwość? - Wymamrotałem nie mogąc opanować trzęsących się rąk. Czy to prawda? A może to tylko podstęp tego podstarzałego drania? Za wszelka cenę musiałem dowiedzieć się więcej. Nagle tuż za plecami usłyszałem kroki. Otwarte drzwi – wrzasnąłem, odwracając się szybko. Zauważyłem tylko pałkę lecącą w moją stronę, po czym ogarną mnie straszliwy ból. Upadłem, strasznie kręciło mi się w głowie. Zemdlałem.

Rok 1699 – Prawda I.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości