Opowiadanie będę wstawiał w częściach, ponieważ jest ono dość długie.
Była noc. Mariusz Lemański siedział za kierownicą swojego starego poloneza. W radiu leciał jakiś utwór hip-hopowy, którego wcześniej nie słyszał, ale przypadł mu do gustu. Gdzie i po co jechał nie ma najmniejszego znaczenia w tej historii więc nawet o tym nie wspomnę. Ważne jednak było to że jechał… Pogoda była całkiem w porządku jeżeli wziąć pod uwagę to, że było to najbardziej sroga zima od kilku lat. Asfalt teraz nawet nie był przesadnie zalodzony i nie było żadnego niemal niebezpieczeństwa wpadnięcia w poślizg, więc Mariusz pozwolił sobie na wciśnięcie pedału gazu, tym bardziej, że od dobrej pół godziny nie widział żadnego innego samochodu na szosie.
Bujał się w rytm muzyki wydobywającej się z głośnika radia i humor miał naprawdę niezły, aż nagle nie wiadomo z jakiego powodu stracił panowanie nad kierownicą. Samochód wpadł w paskudny poślizg, zrobił kilka obrotów na szosie i wypadł z trasy. Uderzył w jedno z drzew otaczającego drogę z obu stron lasu. Mariusz stracił przytomność.
- Ratunku! Jest tu kto?!- krzyknął chociaż dokładnie wiedział, że jest to z góry skazane na porażkę. No bo kto mógł znajdować się przypadkiem akurat na takim pustkowiu. Mimo to kilka razy jeszcze starał się coś osiągnąć swoim krzykiem, po dłuższej chwili jednak zrezygnował i postanowił działać.
Obrócił się w pojeździe w ten sposób, że nogi znajdowały się na wprost drzwi i kopnął z całej sił. Chociaż usłyszał, że coś się poruszyło to drzwi się nie otworzyły. Po powtórzeniu kilka razy tej czynności zmęczył się niemiłosiernie i myślał, że nie da już rady się wydostać kiedy drzwi puściły i stanęły otworem. Z wielką i wcale nie ukrywana (bo przed kim miał to ukrywać?) trudnością wygramolił się na zewnątrz.
Stanął, rozejrzał się dookoła i oprócz ulicy ciągnącej się w obie strony dziesiątki kilometrów i wszechobecnych drzew nie zobaczył nic innego.
„Jestem w przejebanej sytuacji”- pomyślał. Nawet nie zastanawiał się czy samochód się jeszcze na coś przyda tylko jak najszybciej potrafił oddalił się od niego, ponieważ dało się już wyczuć dym, co było zwiastunem rychłego wybuchu pojazdu. Kiedy był już kilkaset metrów od samochodu obejrzał się za siebie i zanim zdążył po raz ostatni spojrzeć na swojego poloneza usłyszał ogromny huk i zobaczył łunę ognia.
- Gdybym obudził się kilka minut później spaliłbym się tam.- odezwał się do siebie i niemal podskoczył ze strachu kiedy usłyszał za sobą odpowiedź.
- Czyli nie można tego nazwać inaczej jak ogromnym szczęściem- powiedział starszy mężczyzna, który zakradł się najwidoczniej tak, żeby go nie zauważył. I mu się udało.
Po chwili szoku, kiedy Mariusz mógł już ogarniać to co dzieję się wokół niego, doszedł do wniosku, że człowiek, który stoi przed nim jest dużo starszy niż wydawało mu się od początku. Miał może około osiemdziesiąt lat, na pewno nie mniej.
- Eee, nie zauważyłem pana wcześniej.
- Oczywiście. Myślisz, że dlaczego zaszedłem Cię od tyłu? Gdybyś zdołał zobaczyć mnie wcześniej mógłbym powiedzieć, że się starzeje i nie mam już takiego talentu jak wcześniej. I nie myśl sobie, że jestem jakimś cholernym łotrem czy coś w tym rodzaju, który szuka każdej możliwej sytuacji aby kogoś przestraszyć. Ja po prostu lubię wywrzeć na kimś jak najlepsze pierwsze wrażenie.
- No i bez wątpienia pan wywarł- odpowiedział Mariusz.
- Cieszę się. Jestem Bronek. Współczuje tego co pana spotkało.
- Ma pan może jakiś telefon, żebym mógł zadzwonić po jakąś pomoc? Zdaję się, że mój został w samochodzie, a co z tego wynika przepadł bezpowrotnie. – Mariuszowi w głowie w tym momencie świtało wiele pytań, które mógł zadać w tej sytuacji temu człowiekowi, ale na początek postanowił wyjaśnić sprawę wypadku.
- Niestety nie. Ale mam chusteczkę. Proszę, niech pan weźmie bo zdaję się, że skaleczył pan się w głowę. – odparł Bronisław i rzeczywiście Mariusz poczuł ból w czole i wytarciu chusteczką odczuwanego miejsca zobaczył na niej ślad krwi.
- Chusteczka chusteczką. Jestem oczywiście wdzięczny, ale wydaje mi się, że mam teraz dużo poważniejszy problem. Przydałaby się tutaj policja, nie sądzi pan?
- Nie sądzę. Szczerze mówiąc ja też mam pewien problem.- w oku starszego pana dało się zobaczyć dziwny błysk i Mariusz oczywiście też go dostrzegł. – Nie wie pan gdzie jest tutaj cmentarz?
- Co!?
- Ano właśnie to. Tyle razy już tutaj byłem i przysiągłbym, że jest on gdzieś tutaj. Widzi pan, kilkadziesiąt lat temu pochowałem w tym miejscu żonę i co roku w rocznice jej śmierci tutaj przychodzę. To nie wie pan gdzie jest dokładnie ten cmentarz?
- Nie.- Mariusza najbardziej zdziwiła powaga z jaką teraz mówił do niego ten dziwny (już bez wątpienia mógł w swoich myślach go tak określać) człowiek.
- To pan tu jeszcze nigdy nie był?
- Szczerze mówiąc nie. Tylko teraz przejazdem i kurde nawet nie pamiętam po co jechałem i gdzie jechałem. Dziwne.- odarł i już miał dodać do tego coś jeszcze kiedy z lasu doleciał ich dziwny dźwięk.
- Wilki?- zapytał Bronisław i na jego twarzy dało się wyczytać przerażenie, którego także nie krył Mariusz.
- Nie wiem. Mi to bardziej brzmi jak szczekanie psów.- odpowiedział Lemański.
I rzeczywiście dźwięk był taki jaki często można usłyszeć na wsiach kiedy w nocy jakiemuś psu coś odbije i szczekając pobudzi resztę psów co wywołuje niemal niekończący się koncert nocnego szczekania.
- Wiedziałem. – szybko powiedział Bronisław.
- Co? O co panu chodzi?
- To miejsce, ten las. Zawsze wydawał mi się dziwny, jakby tajemniczy. I nie myliłem się, o nie. Zawsze wiedziałem, że się nie mylę. I teraz jeszcze te głosy…
- I cmentarz którego nie ma- dodał Mariusz i sam zdziwił się, że takie słowa wyszły z jego ust. Jakby jakaś siła, jakaś moc sama je wypowiedziała.
- Dokładnie. Dziwne nie?
- Nie interesuje mnie to. Ja idę do wraku samochodu, może jeszcze uda mi się tam coś wydostać. Poszukam telefonu. – szybko odpowiedział Mariusz i z całych sił próbował wyprzeć przerażenie jakie wybuchło w jego wnętrzu.
„Co się dzieje? Przecież tak naprawdę nic takiego się nie wydarzyło”- powiedział do siebie w myślach i z tym przekonaniem ruszył w stronę samochodu.
Podszedł do wraku, obszedł go ze wszystkich stron. Zdołał zauważyć, że drzewo w które uderzył było teraz bliskie przewrócenia się, chociaż jakoś się jeszcze trzymało. Po chwili Mariusz upewnił się już, że nie ma najmniejszych szans na to, aby udało się coś tutaj uratować. Samochód spalił się doszczętnie i należało powiedzieć to sobie wprost.
- I co ja teraz zrobię?- spytał dziwnego człowieka (tak określił sobie Bronisława w myślach).- jak wydostane się z tego pustkowia?
- Myślę, że pójście ulicą w jedną lub drugą stronę jest złym pomysłem. Szedłbyś niewiadomo ile godzin zanim trafiłbyś na jakiekolwiek domostwo. Lasy tutaj są ogromne, nikt tak naprawdę chyba nie wie ile kilometrów sobie liczą. I właśnie z tego powodu droga przez środek lasu też wydaje się porażką.- całkiem spokojnie i bez najmniejszego uśmiechu odpowiedział Bronisław.
- To mnie pan pocieszył. Czyli mam tu zostać i siedzieć na dupie?
- Może poszukamy mojego cmentarza? Przecież to cholerstwo gdzieś tu musi być. Jak ja też mogłem zapomnieć jego położenie? A właśnie, jak ty to określiłeś? „I cmentarz którego nie ma”. Dziwne, nie?
- Tak mi się tylko powiedziało. – surowo odparł Mariusz i usiadł na jezdni.- Poczekam aż ktoś będzie tędy przejeżdżał i zabiorę się na stopa. – dodał.
- Jak tam chcesz. Życzę powodzenia. Ja idę dalej szukać. – Bronek odwrócił się i ruszył w stronę lasu, aby po chwili iść już drogą na jego brzegu.
W Mariuszu odezwało się dziwne uczucie, jakby sympatia do tego człowieka. Do człowieka, który pierwsze wrażenie wywarł na nim tak naprawdę wcale nie dobre. W rzeczywistości było wręcz przeciwnie. Pierwsze wrażenie było bardzo paskudne. Teraz jednak Mariusz nie potrafił przeciwstawić się temu dziwnemu uczuciu sympatii do tego starca.
„ Doprawdy dziwne, ale niezmiernie ciekawi mnie finał tych całych jego poszukiwań”- odparł do siebie w myślach i nie pewny tego co robi wstał, po czym ruszył w stronę dziwnego człowieka…
- Nie pozostaje nam nic innego, jak wejście tam- powiedział starzec, po czym obrócił się w stronę Mariusza i dodał – Widzę, że Ci się to nie uśmiecha.
- Zgadł pan. Nie wiem czy pan już zapomniał, ale całkiem niedawno słyszeliśmy dobiegające stamtąd dziwne głosy.
- No racja. Ale może tak naprawdę ten cmentarz był w lesie, a nie przy drodze. Nie pamiętam. Chyba rzeczywiście się starzeje.
- Z drugiej jednak strony wiem, że tutaj nic nie zdziałamy. Jeżeli naprawdę potrzebujesz tam wejść to oczywiście wejdę z Tobą.
- I właśnie na taką odpowiedź czekałem. Nie mogłeś tak od razu młody człowieku- uśmiech pojawił się na twarzy Bronka błyskawicznie.
Ruszyli. Śnieg szeleścił im pod butami, lekki wietrzyk poruszał drzewami i od tego wszystkiego Mariusz czuł nieokreślone uczucie, któremu najbliżej było do strachu.
„Ale czego tu się bać?”- pomyślał, „przecież to tylko zwykły las”.
Nagle wyrwał go z zadumy krzyk Bronisława:
- Jest! Wiedziałem!
Około dwieście metrów na wprost od nich, ogrodzony krzywym płotem stał cmentarz. Nie był to jednak normalny cmentarz, był on ogromny. Czegoś takiego Mariusz jeszcze w całym swoim życiu nie widział na oczy. Momentalnie po plecach przeszły mu ciarki i poczuł, że na całym ciele ma gęsią skórkę. Zamiast pomników jak na normalnych cmentarzach tutaj były tylko niewielkie kopce kamieni, ale było tego od groma. Obok każdego kopca, na wbitym w ziemie patyku wisiała tabliczka informująca o tym kto leży w danym miejscu.
- To jest grób mojej żony- powiedział Bronek chwile po tym jak stanął obok jednego z tych kopców. – Podejdź no tu bliżej- dodał po chwili.
Mariusz bez pytania wykonał jego polecenie. Nie był teraz nawet w stanie przemyśleć wszystkich ruchów, które w najbliższym czasie miał wykonać, takie wrażenie zrobiło na nim to miejsce.
- Może opowie mi pan dlaczego pochował pan żonę akurat tutaj?- zapytał wstrząśnięty.
- Hmm. Powiem Ci chociaż jeszcze nikomu tego nie mówiłem. Otóż moja żona za życia uwielbiała przyjeżdżać do tego lasu. Nigdy z nią nie byłem, bo kiedy pytałem czy mogę wybrać się razem z nią za każdym razem odpowiadała, że są w życiu momenty, w których człowiek pragnie być sam, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Zawsze tłumaczyła mi, że w tych lasach panuje przyjemna atmosfera. Nigdy do końca jej nie wierzyłem, że chodzi tylko o zwykły spacer po lesie, ale też nigdy nie wnikałem. I chyba już nigdy nie dowiem się po co tak naprawdę tu przychodziła. Pewnego dnia, kiedy leżała w szpitalu i lekarze nie zapowiadali jej więcej niż tydzień życia powiedziała mi, że jej ostatnim życzeniem jest, żeby pochowano ją tutaj. Dlaczego? Tego nie wiem i przez te wszystkie lata pozostawało to największą tajemnicą mojego życia- Mariusz dostrzegł w oczach tego człowieka lekką łzę, której ten jednak nie uronił.
- Hmm… Nie wiem co powiedzieć- odparł tylko.
Stali tak jeszcze nic nie mówiąc dobre dziesięć minut kiedy usłyszeli kolejne szczekanie. I jeszcze jedno. I kilka kolejnych. Za każdym razem jednak ten dźwięk był coraz bliżej. Bronisław spojrzał tylko na Mariusza i bez słów obaj porozumieli się, że nie zostaje im nic innego jak tylko ucieczka.
Wybiegli na ulicę, obrócili się w stronę lasu, którego przed chwilą wyszli i obaj zobaczyli coś czego nigdy by sobie nie wyobrażali.
Przed nimi stał pies. Nie byłoby w tym nic przerażającego gdyby był to pies normalny, taki jednak nie był. Wyglądał jakby był spalony, nie miał prawie wcale skóry, tylko cały czas ciekła z niego krew na oblodzony asfalt. Do tego pies bardzo głośno warczał i obaj panowie niemal w tym samym czasie doszli do jednego wniosku: zginą, ponieważ pies wyglądał tak jakby szykował się do ataku. Jednak nie atakował, co Mariusza bardzo dziwiło, ponieważ każdy groźny pies jakiego znał szykował się do zaatakowania nie więcej niż kilka krótkich chwil, ten jednak stał już tak około pięciu minut i z tego co widać oprócz warczenia nie miał zamiaru wykonywać przez najbliższy czas żadnego ruchu.
Po chwili z pomiędzy drzew wyłoniła się kobieta, która podeszła do tego „stworzenia” (Mariusz doszedł do wniosku, że jednak nie można tego nazwać psem). Prawie nie można było zobaczyć jej twarzy, ponieważ miała czarne, długie i porozrzucane we wszystkie strony włosy. Strój też był cały czarny. Najbardziej wyraźnie jednak widać było jej oczy, które były czerwone jak krew.
- Nic wam nie zrobi jeżeli ja na to nie pozwolę. Ale jeżeli nie powiecie mi szczerze co tutaj robicie dam mu znak do zaatakowania. – głos kobiety brzmiał strasznie nieprzyjemnie.
- Miałem wypadek, jestem tu zupełnie przez przypadek- szybko odpowiedział Mariusz.
Był teraz tak przerażony jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Ja natomiast przyszedłem na cmentarz. Dzisiaj mija trzydziesta druga rocznica śmierci mojej żony. Nie ma pani chyba nic przeciwko temu żebym uczcił jej śmierć? Mimo tego, że minęło już tyle lat, ja nie zapomniałem jak wyglądała i nigdy nie zapomnę. Tak samo jak nigdy nie przestane jej kochać. – czegoś takiego z ust Bronisława Mariusz się nie spodziewał. Starzec mówił to lekko, spokojnie, jakby to co zobaczył nie zrobiło na niego najmniejszego wrażenia.
- TU!?- wydarła się kobieta- Tutaj pochowałeś swoją żonę?- spytała, tym razem spokojnie.
- Tak. Co w tym dziwnego? Taka była jej ostatnia wola.
- Ha ha ha. Pochowałeś żonę w Misterium Silva!? W tym lesie? Widocznie była kimś ważnym w jego historii bo tutaj chowa się tylko takich ludzi!- dziki uśmiech nie znikał z jej twarzy ani na chwilę.
-Kim pani jest?- spytał Mariusz- I czym jest to coś co stoi przed panią?
-Jesteście nowi. Widzę to po waszych twarzach. Jak dobrze, że Misterium Silva znajduję się tak daleko od jakiegokolwiek miasta, czy jakiejkolwiek wsi. Dzięki temu nikt prawie o nim nie wie. Panie, żona panu nic nie mówiła o tutejszych lasach?
- Nie- odparł szybko Bronek- a co miała mówić?
- Haha, widocznie nie chciała, żeby pan za dużo wiedział. I w sumie miała rację. Gdyby powiedziała chociaż małą część tego co zapewne miała Ci do powiedzenia na pewno nie chciałbyś żeby dalej była Twoją żoną.
- O czym ty do cholery mówisz!?- wydarł się Bronisław i złość jaka w tym momencie od niego biła zszokowała Marcina, ale z tego co widział chyba także tą kobietę.
- Mam już dosyć tej rozmowy! Jednak… nie mogę was puścić, wiecie już, że Misterium Silva nie jest normalne. Moglibyście komuś to powiedzieć. Pewnie i tak nikt by wam nie uwierzył, ale są na świecie ludzie, którzy chociaż chcieliby sprawdzić czy aby na pewno zwariowaliście. A tego nikt kto przebywa teraz w tych lasach by nie chciał. – jej uśmiech był teraz jeszcze wyraźniejszy niż poprzednio i oprócz zadowolenia można było z niego wyczytać też to, że ta kobieta ma co do nich jakieś plany.
- Co z nami zrobisz?- spytał przerażony Mariusz.
Szczerze zazdrościł w tym momencie Bronkowi, że chociaż przez chwile mógł zachować spokój, u niego było to niemożliwe, ponieważ jak tylko spojrzał na to co stało przed nimi, nogi same się pod nim uginały.
- Wezmę was do swojego domu. Już nigdy nie opuścicie Misterium Silva, nie mogę na to pozwolić. I ostrzegam, że jak tylko spróbujecie uciekać, albo coś w tym rodzaju, mój czworonożny przyjaciel chętnie się wami zajmie. Idziemy!
- GDZIE!? Do jasnej cholery, gdzie ty chcesz nas zabrać? Ja się stąd nigdzie nie ruszam. I ostrzegam, że jestem w stanie załatwić i Ciebie i to cholerstwo, które stoi obok Ciebie jak tylko będziesz chciała mi się przeciwstawić!- krzyczał jak szalony Bronek.
Mariusz, chociaż poznał go nie dawno, nigdy by się nie spodziewał po nim takiej furii. Bardzo zastanawiało go dlaczego mała wzmianka o jego żonie tak go zdenerwowała. Nie miał teraz jednak czasu i głowy na to, żeby rozmyślać. Stał tylko i obserwował przebieg wydarzeń.
- Tak mówisz? No to zobaczymy.- kobieta spojrzała na stworzenie które stało obok niej, skinęła głową i potwór ruszył. Momentalnie stał już przy Bronisławie i zaatakował. Wbił swoje kły głęboko w ciało starszego człowieka, poczym ten padł martwy na oblodzoną ulicę.
- Ty też chcesz poznać co potrafi mój zwierzak?- zapytała kobieta kierując się w stronę Mariusza.
- Co pani zrobiła? Kim pani jest do cholery i co tu się dzieje!?- był teraz pewny, że wariuje. Spojrzał na zmasakrowane ciało leżące na jezdni, po czym zrobiło mu się słabo.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! Też chcesz poznać co potrafi mój zwierzak?- spytała kobieta ze spokojem w głosie.
- Nie! Pójdę gdzie pani chce, tylko niech pani nie robi mi krzywdy. I niech mi jeszcze pani do cholery wytłumaczy co tu się dzieje?- nie tylko prosił, ale w tym momencie i błagał Mariusz.
- Dowiesz się. Wkrótce się dowiesz. Teraz powiem ci tylko jedno: do końca życia będziesz przeklinał dzień w którym znalazłeś się w Misterium Silva. – i kobieta zaśmiała się szyderczym śmiechem, po czym Mariusz po raz kolejny spojrzał na ciało człowieka, do którego zdołał już poczuć sympatię, a który leżał teraz martwy na ziemi, po czym zemdlał.
CDN.
I
Wszystko zaczęło się od wypadku.Była noc. Mariusz Lemański siedział za kierownicą swojego starego poloneza. W radiu leciał jakiś utwór hip-hopowy, którego wcześniej nie słyszał, ale przypadł mu do gustu. Gdzie i po co jechał nie ma najmniejszego znaczenia w tej historii więc nawet o tym nie wspomnę. Ważne jednak było to że jechał… Pogoda była całkiem w porządku jeżeli wziąć pod uwagę to, że było to najbardziej sroga zima od kilku lat. Asfalt teraz nawet nie był przesadnie zalodzony i nie było żadnego niemal niebezpieczeństwa wpadnięcia w poślizg, więc Mariusz pozwolił sobie na wciśnięcie pedału gazu, tym bardziej, że od dobrej pół godziny nie widział żadnego innego samochodu na szosie.
Bujał się w rytm muzyki wydobywającej się z głośnika radia i humor miał naprawdę niezły, aż nagle nie wiadomo z jakiego powodu stracił panowanie nad kierownicą. Samochód wpadł w paskudny poślizg, zrobił kilka obrotów na szosie i wypadł z trasy. Uderzył w jedno z drzew otaczającego drogę z obu stron lasu. Mariusz stracił przytomność.
II
Nie wiedział ile czasu minęło zanim się obudził. Było to na pewno kilka dobrych godzin, ponieważ teraz był już dzień. Otworzył oczy i zobaczył, że znajduje się w niemal całkowicie zniszczonym samochodzie i nie miał jak wyjść. - Ratunku! Jest tu kto?!- krzyknął chociaż dokładnie wiedział, że jest to z góry skazane na porażkę. No bo kto mógł znajdować się przypadkiem akurat na takim pustkowiu. Mimo to kilka razy jeszcze starał się coś osiągnąć swoim krzykiem, po dłuższej chwili jednak zrezygnował i postanowił działać.
Obrócił się w pojeździe w ten sposób, że nogi znajdowały się na wprost drzwi i kopnął z całej sił. Chociaż usłyszał, że coś się poruszyło to drzwi się nie otworzyły. Po powtórzeniu kilka razy tej czynności zmęczył się niemiłosiernie i myślał, że nie da już rady się wydostać kiedy drzwi puściły i stanęły otworem. Z wielką i wcale nie ukrywana (bo przed kim miał to ukrywać?) trudnością wygramolił się na zewnątrz.
Stanął, rozejrzał się dookoła i oprócz ulicy ciągnącej się w obie strony dziesiątki kilometrów i wszechobecnych drzew nie zobaczył nic innego.
„Jestem w przejebanej sytuacji”- pomyślał. Nawet nie zastanawiał się czy samochód się jeszcze na coś przyda tylko jak najszybciej potrafił oddalił się od niego, ponieważ dało się już wyczuć dym, co było zwiastunem rychłego wybuchu pojazdu. Kiedy był już kilkaset metrów od samochodu obejrzał się za siebie i zanim zdążył po raz ostatni spojrzeć na swojego poloneza usłyszał ogromny huk i zobaczył łunę ognia.
- Gdybym obudził się kilka minut później spaliłbym się tam.- odezwał się do siebie i niemal podskoczył ze strachu kiedy usłyszał za sobą odpowiedź.
- Czyli nie można tego nazwać inaczej jak ogromnym szczęściem- powiedział starszy mężczyzna, który zakradł się najwidoczniej tak, żeby go nie zauważył. I mu się udało.
Po chwili szoku, kiedy Mariusz mógł już ogarniać to co dzieję się wokół niego, doszedł do wniosku, że człowiek, który stoi przed nim jest dużo starszy niż wydawało mu się od początku. Miał może około osiemdziesiąt lat, na pewno nie mniej.
- Eee, nie zauważyłem pana wcześniej.
- Oczywiście. Myślisz, że dlaczego zaszedłem Cię od tyłu? Gdybyś zdołał zobaczyć mnie wcześniej mógłbym powiedzieć, że się starzeje i nie mam już takiego talentu jak wcześniej. I nie myśl sobie, że jestem jakimś cholernym łotrem czy coś w tym rodzaju, który szuka każdej możliwej sytuacji aby kogoś przestraszyć. Ja po prostu lubię wywrzeć na kimś jak najlepsze pierwsze wrażenie.
- No i bez wątpienia pan wywarł- odpowiedział Mariusz.
- Cieszę się. Jestem Bronek. Współczuje tego co pana spotkało.
- Ma pan może jakiś telefon, żebym mógł zadzwonić po jakąś pomoc? Zdaję się, że mój został w samochodzie, a co z tego wynika przepadł bezpowrotnie. – Mariuszowi w głowie w tym momencie świtało wiele pytań, które mógł zadać w tej sytuacji temu człowiekowi, ale na początek postanowił wyjaśnić sprawę wypadku.
- Niestety nie. Ale mam chusteczkę. Proszę, niech pan weźmie bo zdaję się, że skaleczył pan się w głowę. – odparł Bronisław i rzeczywiście Mariusz poczuł ból w czole i wytarciu chusteczką odczuwanego miejsca zobaczył na niej ślad krwi.
- Chusteczka chusteczką. Jestem oczywiście wdzięczny, ale wydaje mi się, że mam teraz dużo poważniejszy problem. Przydałaby się tutaj policja, nie sądzi pan?
- Nie sądzę. Szczerze mówiąc ja też mam pewien problem.- w oku starszego pana dało się zobaczyć dziwny błysk i Mariusz oczywiście też go dostrzegł. – Nie wie pan gdzie jest tutaj cmentarz?
- Co!?
- Ano właśnie to. Tyle razy już tutaj byłem i przysiągłbym, że jest on gdzieś tutaj. Widzi pan, kilkadziesiąt lat temu pochowałem w tym miejscu żonę i co roku w rocznice jej śmierci tutaj przychodzę. To nie wie pan gdzie jest dokładnie ten cmentarz?
- Nie.- Mariusza najbardziej zdziwiła powaga z jaką teraz mówił do niego ten dziwny (już bez wątpienia mógł w swoich myślach go tak określać) człowiek.
- To pan tu jeszcze nigdy nie był?
- Szczerze mówiąc nie. Tylko teraz przejazdem i kurde nawet nie pamiętam po co jechałem i gdzie jechałem. Dziwne.- odarł i już miał dodać do tego coś jeszcze kiedy z lasu doleciał ich dziwny dźwięk.
- Wilki?- zapytał Bronisław i na jego twarzy dało się wyczytać przerażenie, którego także nie krył Mariusz.
- Nie wiem. Mi to bardziej brzmi jak szczekanie psów.- odpowiedział Lemański.
I rzeczywiście dźwięk był taki jaki często można usłyszeć na wsiach kiedy w nocy jakiemuś psu coś odbije i szczekając pobudzi resztę psów co wywołuje niemal niekończący się koncert nocnego szczekania.
- Wiedziałem. – szybko powiedział Bronisław.
- Co? O co panu chodzi?
- To miejsce, ten las. Zawsze wydawał mi się dziwny, jakby tajemniczy. I nie myliłem się, o nie. Zawsze wiedziałem, że się nie mylę. I teraz jeszcze te głosy…
- I cmentarz którego nie ma- dodał Mariusz i sam zdziwił się, że takie słowa wyszły z jego ust. Jakby jakaś siła, jakaś moc sama je wypowiedziała.
- Dokładnie. Dziwne nie?
- Nie interesuje mnie to. Ja idę do wraku samochodu, może jeszcze uda mi się tam coś wydostać. Poszukam telefonu. – szybko odpowiedział Mariusz i z całych sił próbował wyprzeć przerażenie jakie wybuchło w jego wnętrzu.
„Co się dzieje? Przecież tak naprawdę nic takiego się nie wydarzyło”- powiedział do siebie w myślach i z tym przekonaniem ruszył w stronę samochodu.
Podszedł do wraku, obszedł go ze wszystkich stron. Zdołał zauważyć, że drzewo w które uderzył było teraz bliskie przewrócenia się, chociaż jakoś się jeszcze trzymało. Po chwili Mariusz upewnił się już, że nie ma najmniejszych szans na to, aby udało się coś tutaj uratować. Samochód spalił się doszczętnie i należało powiedzieć to sobie wprost.
- I co ja teraz zrobię?- spytał dziwnego człowieka (tak określił sobie Bronisława w myślach).- jak wydostane się z tego pustkowia?
- Myślę, że pójście ulicą w jedną lub drugą stronę jest złym pomysłem. Szedłbyś niewiadomo ile godzin zanim trafiłbyś na jakiekolwiek domostwo. Lasy tutaj są ogromne, nikt tak naprawdę chyba nie wie ile kilometrów sobie liczą. I właśnie z tego powodu droga przez środek lasu też wydaje się porażką.- całkiem spokojnie i bez najmniejszego uśmiechu odpowiedział Bronisław.
- To mnie pan pocieszył. Czyli mam tu zostać i siedzieć na dupie?
- Może poszukamy mojego cmentarza? Przecież to cholerstwo gdzieś tu musi być. Jak ja też mogłem zapomnieć jego położenie? A właśnie, jak ty to określiłeś? „I cmentarz którego nie ma”. Dziwne, nie?
- Tak mi się tylko powiedziało. – surowo odparł Mariusz i usiadł na jezdni.- Poczekam aż ktoś będzie tędy przejeżdżał i zabiorę się na stopa. – dodał.
- Jak tam chcesz. Życzę powodzenia. Ja idę dalej szukać. – Bronek odwrócił się i ruszył w stronę lasu, aby po chwili iść już drogą na jego brzegu.
W Mariuszu odezwało się dziwne uczucie, jakby sympatia do tego człowieka. Do człowieka, który pierwsze wrażenie wywarł na nim tak naprawdę wcale nie dobre. W rzeczywistości było wręcz przeciwnie. Pierwsze wrażenie było bardzo paskudne. Teraz jednak Mariusz nie potrafił przeciwstawić się temu dziwnemu uczuciu sympatii do tego starca.
„ Doprawdy dziwne, ale niezmiernie ciekawi mnie finał tych całych jego poszukiwań”- odparł do siebie w myślach i nie pewny tego co robi wstał, po czym ruszył w stronę dziwnego człowieka…
III
Po chwili był już przy Bronisławie, który teraz stał w miejscu, patrząc dziwnie w głąb lasu.- Nie pozostaje nam nic innego, jak wejście tam- powiedział starzec, po czym obrócił się w stronę Mariusza i dodał – Widzę, że Ci się to nie uśmiecha.
- Zgadł pan. Nie wiem czy pan już zapomniał, ale całkiem niedawno słyszeliśmy dobiegające stamtąd dziwne głosy.
- No racja. Ale może tak naprawdę ten cmentarz był w lesie, a nie przy drodze. Nie pamiętam. Chyba rzeczywiście się starzeje.
- Z drugiej jednak strony wiem, że tutaj nic nie zdziałamy. Jeżeli naprawdę potrzebujesz tam wejść to oczywiście wejdę z Tobą.
- I właśnie na taką odpowiedź czekałem. Nie mogłeś tak od razu młody człowieku- uśmiech pojawił się na twarzy Bronka błyskawicznie.
Ruszyli. Śnieg szeleścił im pod butami, lekki wietrzyk poruszał drzewami i od tego wszystkiego Mariusz czuł nieokreślone uczucie, któremu najbliżej było do strachu.
„Ale czego tu się bać?”- pomyślał, „przecież to tylko zwykły las”.
Nagle wyrwał go z zadumy krzyk Bronisława:
- Jest! Wiedziałem!
Około dwieście metrów na wprost od nich, ogrodzony krzywym płotem stał cmentarz. Nie był to jednak normalny cmentarz, był on ogromny. Czegoś takiego Mariusz jeszcze w całym swoim życiu nie widział na oczy. Momentalnie po plecach przeszły mu ciarki i poczuł, że na całym ciele ma gęsią skórkę. Zamiast pomników jak na normalnych cmentarzach tutaj były tylko niewielkie kopce kamieni, ale było tego od groma. Obok każdego kopca, na wbitym w ziemie patyku wisiała tabliczka informująca o tym kto leży w danym miejscu.
- To jest grób mojej żony- powiedział Bronek chwile po tym jak stanął obok jednego z tych kopców. – Podejdź no tu bliżej- dodał po chwili.
Mariusz bez pytania wykonał jego polecenie. Nie był teraz nawet w stanie przemyśleć wszystkich ruchów, które w najbliższym czasie miał wykonać, takie wrażenie zrobiło na nim to miejsce.
- Może opowie mi pan dlaczego pochował pan żonę akurat tutaj?- zapytał wstrząśnięty.
- Hmm. Powiem Ci chociaż jeszcze nikomu tego nie mówiłem. Otóż moja żona za życia uwielbiała przyjeżdżać do tego lasu. Nigdy z nią nie byłem, bo kiedy pytałem czy mogę wybrać się razem z nią za każdym razem odpowiadała, że są w życiu momenty, w których człowiek pragnie być sam, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Zawsze tłumaczyła mi, że w tych lasach panuje przyjemna atmosfera. Nigdy do końca jej nie wierzyłem, że chodzi tylko o zwykły spacer po lesie, ale też nigdy nie wnikałem. I chyba już nigdy nie dowiem się po co tak naprawdę tu przychodziła. Pewnego dnia, kiedy leżała w szpitalu i lekarze nie zapowiadali jej więcej niż tydzień życia powiedziała mi, że jej ostatnim życzeniem jest, żeby pochowano ją tutaj. Dlaczego? Tego nie wiem i przez te wszystkie lata pozostawało to największą tajemnicą mojego życia- Mariusz dostrzegł w oczach tego człowieka lekką łzę, której ten jednak nie uronił.
- Hmm… Nie wiem co powiedzieć- odparł tylko.
Stali tak jeszcze nic nie mówiąc dobre dziesięć minut kiedy usłyszeli kolejne szczekanie. I jeszcze jedno. I kilka kolejnych. Za każdym razem jednak ten dźwięk był coraz bliżej. Bronisław spojrzał tylko na Mariusza i bez słów obaj porozumieli się, że nie zostaje im nic innego jak tylko ucieczka.
Wybiegli na ulicę, obrócili się w stronę lasu, którego przed chwilą wyszli i obaj zobaczyli coś czego nigdy by sobie nie wyobrażali.
Przed nimi stał pies. Nie byłoby w tym nic przerażającego gdyby był to pies normalny, taki jednak nie był. Wyglądał jakby był spalony, nie miał prawie wcale skóry, tylko cały czas ciekła z niego krew na oblodzony asfalt. Do tego pies bardzo głośno warczał i obaj panowie niemal w tym samym czasie doszli do jednego wniosku: zginą, ponieważ pies wyglądał tak jakby szykował się do ataku. Jednak nie atakował, co Mariusza bardzo dziwiło, ponieważ każdy groźny pies jakiego znał szykował się do zaatakowania nie więcej niż kilka krótkich chwil, ten jednak stał już tak około pięciu minut i z tego co widać oprócz warczenia nie miał zamiaru wykonywać przez najbliższy czas żadnego ruchu.
Po chwili z pomiędzy drzew wyłoniła się kobieta, która podeszła do tego „stworzenia” (Mariusz doszedł do wniosku, że jednak nie można tego nazwać psem). Prawie nie można było zobaczyć jej twarzy, ponieważ miała czarne, długie i porozrzucane we wszystkie strony włosy. Strój też był cały czarny. Najbardziej wyraźnie jednak widać było jej oczy, które były czerwone jak krew.
- Nic wam nie zrobi jeżeli ja na to nie pozwolę. Ale jeżeli nie powiecie mi szczerze co tutaj robicie dam mu znak do zaatakowania. – głos kobiety brzmiał strasznie nieprzyjemnie.
- Miałem wypadek, jestem tu zupełnie przez przypadek- szybko odpowiedział Mariusz.
Był teraz tak przerażony jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Ja natomiast przyszedłem na cmentarz. Dzisiaj mija trzydziesta druga rocznica śmierci mojej żony. Nie ma pani chyba nic przeciwko temu żebym uczcił jej śmierć? Mimo tego, że minęło już tyle lat, ja nie zapomniałem jak wyglądała i nigdy nie zapomnę. Tak samo jak nigdy nie przestane jej kochać. – czegoś takiego z ust Bronisława Mariusz się nie spodziewał. Starzec mówił to lekko, spokojnie, jakby to co zobaczył nie zrobiło na niego najmniejszego wrażenia.
- TU!?- wydarła się kobieta- Tutaj pochowałeś swoją żonę?- spytała, tym razem spokojnie.
- Tak. Co w tym dziwnego? Taka była jej ostatnia wola.
- Ha ha ha. Pochowałeś żonę w Misterium Silva!? W tym lesie? Widocznie była kimś ważnym w jego historii bo tutaj chowa się tylko takich ludzi!- dziki uśmiech nie znikał z jej twarzy ani na chwilę.
-Kim pani jest?- spytał Mariusz- I czym jest to coś co stoi przed panią?
-Jesteście nowi. Widzę to po waszych twarzach. Jak dobrze, że Misterium Silva znajduję się tak daleko od jakiegokolwiek miasta, czy jakiejkolwiek wsi. Dzięki temu nikt prawie o nim nie wie. Panie, żona panu nic nie mówiła o tutejszych lasach?
- Nie- odparł szybko Bronek- a co miała mówić?
- Haha, widocznie nie chciała, żeby pan za dużo wiedział. I w sumie miała rację. Gdyby powiedziała chociaż małą część tego co zapewne miała Ci do powiedzenia na pewno nie chciałbyś żeby dalej była Twoją żoną.
- O czym ty do cholery mówisz!?- wydarł się Bronisław i złość jaka w tym momencie od niego biła zszokowała Marcina, ale z tego co widział chyba także tą kobietę.
- Mam już dosyć tej rozmowy! Jednak… nie mogę was puścić, wiecie już, że Misterium Silva nie jest normalne. Moglibyście komuś to powiedzieć. Pewnie i tak nikt by wam nie uwierzył, ale są na świecie ludzie, którzy chociaż chcieliby sprawdzić czy aby na pewno zwariowaliście. A tego nikt kto przebywa teraz w tych lasach by nie chciał. – jej uśmiech był teraz jeszcze wyraźniejszy niż poprzednio i oprócz zadowolenia można było z niego wyczytać też to, że ta kobieta ma co do nich jakieś plany.
- Co z nami zrobisz?- spytał przerażony Mariusz.
Szczerze zazdrościł w tym momencie Bronkowi, że chociaż przez chwile mógł zachować spokój, u niego było to niemożliwe, ponieważ jak tylko spojrzał na to co stało przed nimi, nogi same się pod nim uginały.
- Wezmę was do swojego domu. Już nigdy nie opuścicie Misterium Silva, nie mogę na to pozwolić. I ostrzegam, że jak tylko spróbujecie uciekać, albo coś w tym rodzaju, mój czworonożny przyjaciel chętnie się wami zajmie. Idziemy!
- GDZIE!? Do jasnej cholery, gdzie ty chcesz nas zabrać? Ja się stąd nigdzie nie ruszam. I ostrzegam, że jestem w stanie załatwić i Ciebie i to cholerstwo, które stoi obok Ciebie jak tylko będziesz chciała mi się przeciwstawić!- krzyczał jak szalony Bronek.
Mariusz, chociaż poznał go nie dawno, nigdy by się nie spodziewał po nim takiej furii. Bardzo zastanawiało go dlaczego mała wzmianka o jego żonie tak go zdenerwowała. Nie miał teraz jednak czasu i głowy na to, żeby rozmyślać. Stał tylko i obserwował przebieg wydarzeń.
- Tak mówisz? No to zobaczymy.- kobieta spojrzała na stworzenie które stało obok niej, skinęła głową i potwór ruszył. Momentalnie stał już przy Bronisławie i zaatakował. Wbił swoje kły głęboko w ciało starszego człowieka, poczym ten padł martwy na oblodzoną ulicę.
- Ty też chcesz poznać co potrafi mój zwierzak?- zapytała kobieta kierując się w stronę Mariusza.
- Co pani zrobiła? Kim pani jest do cholery i co tu się dzieje!?- był teraz pewny, że wariuje. Spojrzał na zmasakrowane ciało leżące na jezdni, po czym zrobiło mu się słabo.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! Też chcesz poznać co potrafi mój zwierzak?- spytała kobieta ze spokojem w głosie.
- Nie! Pójdę gdzie pani chce, tylko niech pani nie robi mi krzywdy. I niech mi jeszcze pani do cholery wytłumaczy co tu się dzieje?- nie tylko prosił, ale w tym momencie i błagał Mariusz.
- Dowiesz się. Wkrótce się dowiesz. Teraz powiem ci tylko jedno: do końca życia będziesz przeklinał dzień w którym znalazłeś się w Misterium Silva. – i kobieta zaśmiała się szyderczym śmiechem, po czym Mariusz po raz kolejny spojrzał na ciało człowieka, do którego zdołał już poczuć sympatię, a który leżał teraz martwy na ziemi, po czym zemdlał.
CDN.