23-03-2013, 13:59
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18-08-2015, 18:22 przez Taiteilija.)
„Każdy chce umierać bezboleśnie”
Chłopiec spoglądał na wierzgający płomień świecy, nie myśląc o niczym poza jego wątłym blaskiem i promieniującym zeń ciepłem.
– Ten jest taki sam – westchnął ponuro. – Taki sam jak dwa ostatnie.
Płomień wyciągał chuderlawe ramiona do twarzy dziecka, błagając o pomoc, a jego rudozłote ślepka przepełniała rozpacz.
– Tym razem nie! – powiedział chłopiec stanowczo. – Wiem, o co prosisz, ale tym razem: nie!
Płomyk szamotał się dziko, błyskając szkarłatnymi ząbkami.
– Proszszę – syknął ognik, przełykając kroplę wody, skapującą z dziurawego sufitu.
– Bądź silny i wytrzymaj – powiedział chłopiec bardziej do siebie, niż do lśniącej istotki uwięzionej na szczycie knota.
Żółte łapki płomyka zapadały się coraz głębiej w białą, woskową ziemię.
– Proszszę – syknął ponownie, słabiutko.
– Czy wszystkie płomyki marzą o tym samym? – zapytał chłopiec z irytacją.
– Proszszsz...
Dziecko zacisnęło dwa palce na gorącym ciałku płomienia, a jego ogniste serduszko pękło w uścisku, ulatując ku powale błękitnawą smużką dymu.
– Jesteś wolny – powiedział chłopiec. – Tak jak tamte dwa przed tobą.
W pokoju zapadła nieprzenikniona ciemność.
– Zimny, ciemny pokój i dziurawy sufit – jęknęło dziecko. – Znowu marznę w ciemnościach!
Kap, kap, kap...
– To strasznie niezdecydowane stworzonka, te płomyki! – powiedział stanowczo po chwili. – One wszystkie bardzo chcą się narodzić, ale, gdy już przyjdą na świat, to tak bardzo boją się dogasać w powolnych męczarniach, że proszą, by je szybko zgasił ktoś inny!
Każdy chce umierać bezboleśnie.
Chłopiec westchnął bezradnie i podniósł kolejną zapałkę do knota świecy, licząc na to, że ten płomyk będzie jednak inny.
– Ten jest taki sam – westchnął ponuro. – Taki sam jak dwa ostatnie.
Płomień wyciągał chuderlawe ramiona do twarzy dziecka, błagając o pomoc, a jego rudozłote ślepka przepełniała rozpacz.
– Tym razem nie! – powiedział chłopiec stanowczo. – Wiem, o co prosisz, ale tym razem: nie!
Płomyk szamotał się dziko, błyskając szkarłatnymi ząbkami.
– Proszszę – syknął ognik, przełykając kroplę wody, skapującą z dziurawego sufitu.
– Bądź silny i wytrzymaj – powiedział chłopiec bardziej do siebie, niż do lśniącej istotki uwięzionej na szczycie knota.
Żółte łapki płomyka zapadały się coraz głębiej w białą, woskową ziemię.
– Proszszę – syknął ponownie, słabiutko.
– Czy wszystkie płomyki marzą o tym samym? – zapytał chłopiec z irytacją.
– Proszszsz...
Dziecko zacisnęło dwa palce na gorącym ciałku płomienia, a jego ogniste serduszko pękło w uścisku, ulatując ku powale błękitnawą smużką dymu.
– Jesteś wolny – powiedział chłopiec. – Tak jak tamte dwa przed tobą.
W pokoju zapadła nieprzenikniona ciemność.
– Zimny, ciemny pokój i dziurawy sufit – jęknęło dziecko. – Znowu marznę w ciemnościach!
Kap, kap, kap...
– To strasznie niezdecydowane stworzonka, te płomyki! – powiedział stanowczo po chwili. – One wszystkie bardzo chcą się narodzić, ale, gdy już przyjdą na świat, to tak bardzo boją się dogasać w powolnych męczarniach, że proszą, by je szybko zgasił ktoś inny!
Każdy chce umierać bezboleśnie.
Chłopiec westchnął bezradnie i podniósł kolejną zapałkę do knota świecy, licząc na to, że ten płomyk będzie jednak inny.