Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
The Secluded Age [+18]
#8
Nie mogę edytować, dlatego chcę to zamieścić tutaj. W spokoju napisałem od nowa pierwszy rozdział. Bez żadnego prologu. To co wyżej, to jest już nieważne. Teraz jest chyba z 3 razy dłuższe, mam nadzieję, że styl też lepszy. Jest więcej opisów, ale postać bohatera chcę rozwijać w dalszych rozdziałach, dlatego dużo o nim nie ma. Oto wyniki pracy:

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

rozdział pierwszy
Bunt
Był środek spokojnej nocy. W jednym z największych więzieni o zaostrzonym rygorze na świecie, w samym San Francisco, trwała kolejna, cicha nocna zmiana. Na piętrze głównego budynku przechadzał się ciemnowłosy strażnik, świecąc po ścianach swoją jasną latarką. Powolnym krokiem zmierzał do jednej z celi, znajdującej się w najdalszym kącie piętra. Silnym tupnięciem lewej nogi zatrzymał się tuż przy żelaznych kratach. Wyciągnął przed siebie latarkę, którą zaczął świecić prosto na leżącego na swojej pryczy więźnia. Jej blask był tak jasny, że po chwili ciemnoskóry skazaniec otworzył lekko oczy i nieco nieobecnym głosem powiedział:
- Co to, kurna? - W tej samej chwili zakrył oczy swoją dłonią i przewrócił się na drugi bok. Jednak nie miał co liczyć na spokojny sen.
- Bryan, Bryan... - odrzekł stanowczo strażnik. - Nawet nie wiesz, jak mi jest ciebie żal...
- Daj mi do cholery święty spokój. Idź stąd. - przerwał półsenny skazaniec. Idealnie wiedział, że ten wnerwiający, chudy jak patyk gliniarz nie da mu za grosz spokoju, dlatego zdjął nogi z pryczy i usiadł na jej krańcu. Przetarł oczy i chciał spojrzeć na twarz zbyt pyszałkowatego faceta po drugiej stronie krat. Jednak przez oślepiające światło latarki gwałtownie odwrócił swoją głowę w lewo i znowu zaczął dłonią przecierać oczy.
- Orientujesz się może jeszcze w tym, jaki mamy dzień? - zapytał strażnik, po czym skierował światło na sufit, aby nie przeszkadzać więźniowi w rozmowie.
- Niby skąd? Daj mi kalendarz, przywieszę go sobie na ścianie i będę liczył dni do końca mojego wyroku... Użyj tej makówki, żółtodziobie... - odpowiedział podenerwowany Bryan.
- Pyskuj dalej, szmato! Ale to nie ja muszę siedzieć w tym pierdlu przez najbliższe dwa lata! - Po tych słowach łysy więzień wstał z swojej pryczy i podszedł do krat. Złapał dłońmi zimne, żelazne rury i zabójczym wzrokiem wpatrywał się w strażnika.
- Już wiem do czego dążysz, żałosny pozerze. - burknął cicho pod nosem, jednak na tyle głośno, aby stojący metr od niego brunet usłyszał obrazę. - Tak, dwa lat temu tutaj trafiłem. To właśnie wtedy, 24 maja 2064 ostatni raz widziałem twarze swojej rodziny. Żony... Córki... I syna... Już dwa lata gniję w tym zasranym pierdlu. Codziennie tylko żarcie z psich resztek, spacerniak i znowu sen. Nic kurwa innego, nic! A tu jeszcze kolejne dwa lata... - Podczas, gdy wypowiadał te słowa, strażnik uśmiechnął się lekko i cicho, zupełnie przez przypadek, parsknął, próbując powstrzymać śmiech. - I z czego się cieszysz, dziwko? Że za kilka godzin, gdy skończy się twoja zasrana zmiana, będziesz mógł wrócić do domu, tak? Do rodziny? Widzisz... Niektórzy to mają szczęście. Ale nie wszyscy. I nie jest to żaden powód do tego, aby teraz wyśmiewać i bawić się uczuciem innego człowieka. Nawet takiego nic nieznaczącego i skończonego skazańca, jak ja. - zakończył swoją wypowiedź Bryan, po czym policjant jeszcze bardziej uśmiechnął się pod nosem. Tym razem wybuchł śmiechem, aż ręką otarł łzę, która spływała mu po policzku. Kiedy już otrząsnął się, odparł do zmieszanego więźnia, który coraz mocniej ściskał żelazną kratę, jakby chciał na niej wyładować swoją agresję:
- Wiesz co? Mam gdzieś to, co do mnie mówisz. Dla mnie jesteś zwyczajnym śmieciem i, według mojego zdania, powinieneś tutaj siedzieć jeszcze z 5 lat!
- Ty szmato! - wykrzyknął Bryan, po czym wyciągnął gwałtowanie rękę przez kraty i złapał strażnika za kołnierz granatowego munduru. Ten jednak bez problemu wydostał się z słabego uścisku i opluł Bryana prosto w prawy policzek. Gliniarz zaświecił jeszcze raz swoją latarką prosto w twarz więźnia, po czym z swoim charakterystycznym, wnerwiającym śmiechem odszedł na dalszy obchód piętra. Bryan podniósł prawą rękę do policzka i wytarł paskudną ślinę, którą pozostawił mu parszywy zasraniec. Zdenerwowany i pełen agresji uderzył z pięści w ścianę, chcąc pozbyć się wstrętnego uczucia, jakie w nim panowało. Walnął w nią tak mocno, że zaczęła krwawić mu dłoń, a na betonowej ścianie pozostawił po sobie czerwone plamy i lekkie pęknięcie. Złapał się za krwawiące śródręcze, po czym położył się powoli na skrzypiącą, drewnianą pryczę, chcąc jak najszybciej zasnąć i zapomnieć o ostatnich kilku minutach. Jednak zdążył jedynie zamknąć na chwilę oczy, ponieważ w całym, liczącym sobie chyba z 10 hektarów ośrodku więziennym zabrzmiał głośny alarm. Niespodziewający się niczego Bryan aż podskoczył ze strachu, jak pewnie większość śpiących o tej porze więźniów.
Podczas, gdy niczego nieświadomi skazańcy czekali na bieg wydarzeń, w niewielkim biurze głównym ośrodka trwała wrzawa. Znajdowały się tam cztery osoby - sam dyrektor więzienia, w dość podeszłym wieku, o niezwykle bujnych, siwych wąsach i łysinie, jego zastępca - o wiele młodszy okularnik, wyglądający niczym typowy, akademicki kujon, znany nam wszystkim dobrze z filmów, a także dwójka strażników więziennych. W pewnej chwili do biura wbiegł jeden z policjantów, który patrolował parter więzienia.
- Panie dyrektorze, co się stało? Skąd ten nagły alarm? - zapytał zakłopotany.
- Musimy działać szybko! - odpowiedział wąsaty dyrektor. - Właśnie dostałem pilną informację od centrali. Wykryto poważne zagrożenie w całym San Francisco i okolicach. Wszyscy są zobowiązani do natychmiastowej ewakuacji. Za kilka chwil na otwartym parkingu wyląduje sześć śmigłowców, które po nas wysłano. Proszę przeprowadzić spokojną ewakuację więźniów. Szybko! - Po tych słowach wszyscy ruszyli do akcji. Strażnicy więzienni wyciągnęli swoje bronie i ustawili się w całym ośrodku tak, aby skazańcy mogli bez problemów wyjść przez główne wejście na zewnątrz, do oczekujących helikopterów. Obserwujący wszystko więźniowie, wciąż stojący w swoich celach, nie wiedzieli co się właściwie dzieje. Widzieli jedynie ustawionych w rzędach, uzbrojonych gliniarzy, którzy z kamiennym wyrazem twarzy spoglądali przed siebie.
"Hej! Co tu się dzieje? O co chodzi?" - takie i wiele innych krzyków słychać było na każdym piętrze ośrodka. Nagle z głośników słychać było głos dyrektora więzienia.
- Uwaga! Ogłaszam stan nadzwyczajny! Wszyscy są zobowiązani do natychmiastowej ewakuacji na zewnątrz do oczekujących śmigłowców! Nie są to żadne ćwiczenia! Prosimy zachować spokój i słuchać zaleceń zarządców!
Po chwili rozbrzmiał krótki, jednak niezwykle głośny sygnał, a wszystkie cele w jednym momencie zostały otworzone. Więźniowie szybko opuszczali swoje miejsce, które zajmowali od dobrych paru lat i kierowali się do głównego wyjścia. Niestety, ale wszystko trwało strasznie wolno ze względu na ogromną liczbę osób. Nie udało się uniknąć żadnych bójek, ani popychanek. Bryan właśnie schodzi ze schodów, kiedy zauważył przed sobą, jak wielkie tłumy więźniów zaczynają atakować strażników.
- Na nich! To nasza szansa! - wykrzyczał ktoś z licznej grupy, po czym rozpoczęła się krwawa bijatyka. Z początku skazańcy, którzy ruszyli jedynie z swoimi pięściami i chęcią do wolności, dominowali nad zaskoczonymi zwrotem sytuacji policjantami. Ci sądzili, że całkiem posłusznie wyjdą oni z ośrodka i wsiądą do śmigłowców. Po paru chwilach już cały parter był w stanie bijatyki. Bryan, który chciał szczęśliwie uniknąć jatki, tak jak niektórzy inni więźniowie, przedzierał się przez kopiące się i bijące tłumy. W pewnej chwili usłyszano strzał. Strażnicy dostali od zarządców zezwolenie na użycie swoich broni, jednak mieli przede wszystkim spróbować trafiać tak, aby nikogo nie zabić. Po tym role się odwróciły. Skazańcy zaczęli uciekać od uzbrojonych gliniarzy, którzy stanowczo celowali we wszystkich, którzy tylko na pozór wyglądali im na agresywnych. Wiele osób padało na podłogę po oberwaniu kulką albo to w nogę, albo w rękę. Bryan, który był już dość blisko wyjścia do upragnionej wolności, po chwili poczuł rwiący ból. Spojrzał na swoje prawe ramię, które ociekało krwią. Zatrzymał się w miejscu i z bólu przymknął oczy. Lewą ręką zakrył i ścisną ranę. Przeszywał go tak ogromny ból, że upadł z kolana z łzami w oczach, a następnie położył się na plecy. W myślach klnął do siebie samego, że już tak niewiele brakowało do głównego wyjścia. Kilka sekund później stracił przytomność, a jego prawa ręka była cała okrwawiona.
Tymczasem dookoła niego nie zrobiło się ani trochę spokojniej. Wciąż oddawano strzały w kierunku zbuntowanych więźniów, których to coraz więcej kończyło jak Bryan.
- Wstrzymajcie ogień! To wszystko za długo trwa! - wykrzyczał przez swój megafon stojący przy wyjściu zastępca dyrektora, który miał kontrolować akcją aż do odlotu ostatniego śmigłowca. Po chwili strażnicy skończyli strzelać, a ci, którym udało się nie oberwać kulką, w pośpiechu kierowali się na główny parking, aby nareszcie skończyć tą męczarnie. Ale na to było za późno.
- Spójrzcie w górę! - krzyknął jeden z policjantów stojących na zewnątrz budynku. - Już po nas!

Nieprzytomny Bryan leżał tak przez wiele godzin. W jego głowie snuło się wiele myśli, jednak najwięcej nie o samym zdarzeniu, przez które właśnie oberwał kulką w ramię, a o jego rodzinie, którą nie widział od dwóch lat. Widział przed sobą swoją ukochaną żonę Abby, z dwójką dzieci - starszą córką Dylan oraz młodszym synek Luke'm, który był jego oczkiem w głowie. Przez myśli przesuwało mu się wiele obrazów z czasów, kiedy to nie dostał jeszcze swojego wyroku. Widział swoją zabawę z dziećmi w zielonym ogrodzie, tuż przy ich letniskowym, drewnianym domku na kalifornijskim wybrzeżu. Spędzali za sobą cały swój czas. Świetnie się razem dogadywali. Jednak nie wszystko było tak piękne, jak mogło się wydawać. A szczególnie to jedno wydarzenie, które obróciło ich świat do góry nogami. To, przez które dostał swój czteroletni wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Wlepiono by mu o wiele więcej, gdyby nie jeden z najlepszych prawników w stanie i liczna rodzina, którą szczerze kocha. Ale czy na pewno? Czy zrobiłby to, co zrobił, gdyby ich naprawdę kochał? Czy tak postępuje członek szczęśliwej rodziny, który zawsze chciał jej dobra?

Po wielu dramatycznych myślach, Bryan odzyskał przytomność. Otworzył lekko oczy, ale widział jedynie zamazany obraz. Wciąż czuł okropne pieczenie w prawym ramieniu, które na szczęście przestało już krwawić. Wyciągnął lewą dłoń do twarzy, aby przetrzeć oczy, które zaczęły mu łzawić. Zupełnie, jakby został potraktowany jakimś gazem. Po paru odsapnięciach spróbował się podnieść, jednakże ból był tak mocny, że upadł z powrotem na podłogę. Zmarszczył twarz i złapał się za ramię, które z każdą chwilą czuł coraz mocniej. Po otwarciu oczu obrócił głowę w lewą stronę, aby się rozejrzeć. Ale tam niczego nie było - same pustki, jak gdy wychodził na spacerniak każdego dnia swojego wyroku. Tyle, że wtedy byli jeszcze nieliczni strażnicy patrolujący parter. Teraz zupełnie nikogo. A nawet niczego podejrzanego, co rzucałoby się w oczy. Z głośnym jęknięciem obrócił głowę w prawo, w stronę swojego rannego ramienia. Tam także nikogo nie spostrzegł. Dookoła jedynie szarawe ściany, pancerne szyby i drzwi do biura głównego oraz stołówki. Pełen pytań i niewiedzy spojrzał na swoją ranę, z której ponownie zaczęła lać się krew. Nie dużo, jednak znowu pojawiła się świeża plama na jego czarno-białej koszuli.
- Co tu się mogło do cholery wydarzyć? - zapytał cichym głosem wiedząc, że i tak nikt mu nie odpowie. Dalej kontynuował w myślach - "Przecież to niemożliwe, żeby wszystkich ewakuowali, a jedynie mnie pozostawili samego. To nienormalne. Coś musiało się stać!"
Bryan był tak ciekawy tego, co stało się dookoła, że nawet nie zważając na okropny ból z ramieniu próbował wstać na nogi. Na szczęście tym razem mu się udało i stanął w pionie. Wciąż trzymając się za ranę, udał się powolnym i chwiejnym krokiem do drzwi gabinetu dyrektora, mając nadzieję, że kogoś tam zastanie. Po zrobieniu kilkunastu kroków doszedł do nich i chwycił lewą ręką za gałkę klamki. Przekręcił ją i otworzył szeroko drzwi. Rozejrzał się w środku i tu także nie znalazł ani żywej duszy. Stracił już nadzieję na spotkanie kogokolwiek w tym budynku, dlatego postanowił wyjść na zewnątrz i tam poszukać jakieś pomocy. Wejście główne było cały czas otwarte, tak samo, jak w chwili, kiedy uciekał z swojej celi. Wychodząc z budynku światło Słońca mocno błysnęło mu po oczach, więc zakrył je lewą ręką. Kiedy już się przystosował, odsłonił je i ukazał się mu przerażający widok. Stał tuż przed doszczętnie rozwalonymi śmigłowcami, którymi to mieli ewakuować się bezpiecznie jakiś czas temu. Jeden z nich jeszcze lekko płonął, a części pozostałych porozrzucane po całym parkingu, przyprawiały o gęsią skórkę. Ale chyba nie to było najgorsze dla Bryana. Dookoła było pełno zwłok osób, które miały nadzieję na szczęśliwe opuszczenie więzienia. Byli to zarówno strażnicy, którzy mieli dopilnować, aby wszyscy trafili do śmigłowców, a także sami więźniowie, którzy mimo rozpętanych zamieszek chcieli poczuć się bezpiecznie i wrócić do rodziny. A teraz wszystko stracili. Ciała leżały dosłownie wszędzie. Zarówno bezpośrednio na betonowym parkingu, jak i w samych zrujnowanych helikopterach. Niektórzy bez dłoni, inni stóp, a nawet pozbawieni głów. Ten widok tak zszokował Bryana, że łzy spłynęły mu po policzkach, a z niedowierzania upadł na kolana i oparł się rękoma. "Nie! To aż niemożliwe!" - krzyczał w duchu. W pozycji tej klęczał kilkanaście minut. Łzy kapały na beton. W pewnej chwili otarł wilgotne oczy i wstał na nogi. Przez tą tragedię, którą miał przed sobą, całkowicie zapomniał w bólu ramienia. Spojrzał jeszcze raz przed siebie, z wielkim przekonaniem i twardym wyrazem twarzy.
- Nie mogłem nic na to poradzić! Ale ja się tak łatwo nie dam, cokolwiek ich spotkało! Słyszycie? Mnie tak łatwo nie weźmiecie!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Najbardziej chodzi mi o główne błędy i czy jest sens próbować dalej.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 02-04-2012, 19:20
RE: The Secluded Age [+18] - przez Natasza - 02-04-2012, 19:37
RE: The Secluded Age [+18] - przez Hillwalker - 02-04-2012, 19:40
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 02-04-2012, 19:45
RE: The Secluded Age [+18] - przez Natasza - 02-04-2012, 19:45
RE: The Secluded Age [+18] - przez Magiczny - 02-04-2012, 20:13
RE: The Secluded Age [+18] - przez Predator - 04-04-2012, 22:06
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 06-04-2012, 11:14
RE: The Secluded Age [+18] - przez Natasza - 06-04-2012, 12:07
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 06-04-2012, 12:09
RE: The Secluded Age [+18] - przez Natasza - 06-04-2012, 12:11
RE: The Secluded Age [+18] - przez Magiczny - 06-04-2012, 12:38
RE: The Secluded Age [+18] - przez Changed - 06-04-2012, 14:15
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 07-04-2012, 13:14
RE: The Secluded Age [+18] - przez Changed - 07-04-2012, 14:09
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 07-04-2012, 21:29
RE: The Secluded Age [+18] - przez Changed - 08-04-2012, 11:05
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 09-04-2012, 21:16
RE: The Secluded Age [+18] - przez Changed - 10-04-2012, 10:54
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 11-04-2012, 18:08
RE: The Secluded Age [+18] - przez Predator - 11-04-2012, 19:04
RE: The Secluded Age [+18] - przez Changed - 12-04-2012, 14:41
RE: The Secluded Age [+18] - przez Seternam - 26-04-2012, 18:25
RE: The Secluded Age [+18] - przez Yarpen Zirgin - 27-04-2012, 10:30
RE: The Secluded Age [+18] - przez Okruszek - 27-04-2012, 23:34
RE: The Secluded Age [+18] - przez Piramida88 - 18-01-2013, 11:44

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości