Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jak smakuje życie?
#1
Inspirację do tego utworu zawdzięczam Thanie i jej "dzikiemu umysłowi".
________________________________

Jak smakuje życie?

Rozsunęłam zasłony. Przestało padać i niebo się rozpogodziło, a chmury wyglądały jak puszyste, porozciągane kłębki waty. Kiedyś, dawno, chodziłam z rodzicami do wesołego miasteczka i pamiętam watę na patyku, kręconą w takich budkach zaraz przy wejściu.
Tego dnia, gdy chmury przypominały cukrową watę i zdawały się przyklejać ze słodkim łaskotaniem do podniebienia wyobraźni, postanowiłam wyjść z domu i poczuć smak świata.
Zaczęłam od razu i kiedy wychodziłam z domu, polizałam klamkę. Miała metaliczny smak, ciepło-słodkawy, być może od dłoni, bo wcześniej przecież długo obejmowałam klamkę ręką. Smak był mój, domowy, podobny do smaku wylizywanych łyżek i palców. Zawsze wylizuję wszystko, gdy gotuję. A najbardziej lubię wylizywać intensywnie kwaskowaty sok z dłoni po obieraniu pomarańczy i słodkawo-mleczną łyżkę, którą mieszałam śmietanę do sałaty. I makutry na święta! Wyciągam wtedy jak najdalej język i koniuszek wsuwam w rowki, gdzie ukrywa się masa. Wyczuwałam miękką, uległą słodycz ciasta i szorstki, kamienny opór ścianek misy. Bo prawdziwa ceramiczna makutra jest wewnątrz chropawa i rowkowana. Mam takie dwie, jeszcze po babci.
Więc klamka smakowała jak dom, święta i ja. Znajomo. Bezpiecznie.
Na klatce schodowej się wahałam.
Tu są tylko dwa mieszkania na piętrze. W tym drugim mieszka pies z rodziną. Rodziny nie znam dobrze, tyle tylko o nich wiem, że mają psa. Wychodzi z domu przeważnie z Panem-Mężem, Mąż jest mrukliwy i małomówny, najwyżej mówi do psa "Poszedł". Biorą rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i potem pies ciągnie rower z Mężem ścieżką nad rzeczkę. Kiedy pies wychodzi z Panią Żoną, ma na imię Jogo-Nie. Jogo-Nie biega dookoła bloku, a za nim na smyczy biegnie Żona. Odpoczywają, gdy Jogo podnosi nogę i obsikuje koła samochodów. Czasami najpierw je starannie liże.
Pies, kiedy się spotkamy na klatce schodowej, wskakuje na mnie łapami i liże mi twarz mokrym ozorem. Potem na ustach mam jego psi smak - specyficzny, trochę jak sfilcowana, mokra wełna i trochę jak stare mięso. Na rękach też czuję smak psa, ale ten na rękach jest inny: skomplikowany i różnorodny, gdy miesza się ze smakiem mojego potu. Bo ja boję się takich dużych psów. Bardzo. Wiem, że wobec psów nie wolno okazać strachu, więc pozwalam się lizać i delikatnie tylko go odpycham od siebie spoconymi rękoma. Zwierzęta poznają świat zmysłem smaku i myślę, że jeżeli mnie tak pozna, to nie zrobi mi krzywdy. Widziałam, jak na trawniku do psa podbiegają inne, nawet szczekliwa suka z sąsiedniej bramy i wtedy liżą pojednawczo, a potem bawią wesoło.
Gdy pies ma na imię „Jogo-Nie”, liżemy się dłużej i jest zadowolony. W windzie Jogo-Nie liże windę i mnie, a Poszedł liże windę i rower. Wolę, kiedy liże rower.
Tego dnia Poszedł, przywiązany do metalowej barierki, czekał na półpiętrze, aż mąż przypnie rower i powarkiwał, skomlał, rwąc się do mnie. Chciałam podejść i polizać jego kosmatą mordę, nawet zmierzwione futro na grzbiecie, smakujące pewnie jak zleżała, zbutwiała wełna. Poszedł szarpał smycz z bykowca i w napięciu obnażał zęby. Bałam się, choć sądziłam, że powinnam go polizać.
- Poszedł!
Mąż patrzył na mnie i trzymał teraz swojego psa na uwięzi smyczy, owiniętej wokół potężnej pięści. Przywarłam ramieniem do ściany, nawet przytuliłam do niej policzek. Zapach ściany, tynku.
- Poszedł! - dziwnie prosząco powiedział mężczyzna i patrzył na mnie. Odwróciłam twarz. Ściana miała wapienny, mdlący smak.
- Do domu! - Tym razem w głosie tamtego była złość. Drzwi się zatrzasnęły.
Słowo "dom" smakowało mną, świętami i słodką makutrą, ale musiałam poznawać inne smaki życia.
Patrzyłam więc kątem oka na ten rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i nawet chciałam zejść polizać. Smak roweru musi być ciekawy, zwłaszcza jaskrawożółtego, z naoliwionymi łańcuchami i pozieleniałymi gdzieniegdzie od trawy oponami. Przyjechała winda i zrezygnowałam z polizania roweru.
Spróbowałam polizać przycisk windy, krążek z podświetloną cyferką „9”, który zwykle naciskam, gdy wracam do domu. Pozostały mi na języku pamięć filcowego smaku psa i słodkawego, budyniowego - plastiku.
Panele, którymi wyłożona była winda, smakowały jak zżuta guma balonowa. Kiedyś widziałam przyklejoną w kątku taką brudnoszarą, przeżutą gumę (panele są właśnie brudnoszare), to pewnie była sprawka dzieci sąsiadów z ósmego piętra, bo one często żują gumę. Kątem smaku poczułam też pot pani Pieczyńskiej spod "ósemki". Ona jest bardzo tęga i kiedy staje w windzie, opiera się mocno o ścianę, żeby zrobić innym miejsce.
Właściwie nie wiem, czy na pewno panele smakowały jak ta stara guma do żucia ze słoną nutą potu. Kiedy lizałam panele, pomyślałam, że smak jako zmysł ma największą wyobraźnię. I dlatego pożałowałam, że jednak nie polizałam jaskrawożółtej jak landrynka rowerowej ramy. Wolę słodkie, kwaskowate landrynki niż cudze gumy do żucia.
Winda smakowała zasadniczo byle jak, jakby łączyła smaki zbyt wielu osób. Ponieważ kubeczki smakowe mają też nieusłuchaną wyobraźnię, przekonałam siebie, że lepiej nie lizać przycisku "P", bo pan Dzikowski w windzie zawsze poprawia spodnie w kroku. Chociaż chciałam. Lubię pana Dzikowskiego.
Powoli z namysłem zlustrowałam klamkę w drzwiach wejściowych i niby pochylona nad kluczem, przytknęłam do niej usta. Była zimna i gorzka od starego tłuszczu wielu dłoni. Kiedy się poruszyła, uskoczyłam w popłochu i zrobiło mi się niedobrze. Ale tylko na chwilę. Musiałam opanować odruch wymiotny.
- A to pani! - uśmiechnęła się gruba pani Pieczyńska i uciekła wzrokiem. Patrzyłam na jej wargi pociągnięte niestarannie szminką. Powinny smakować ostro, słodkawo i oleiście. W kąciku karminowych ust zebrał się bąbelek śliny. Pragnęłam ją pocałować w usta, bo nie mogłam sobie wyobrazić smaku kropli śliny pani Pieczyńskiej. Wyobrażałam sobie, że jest słona. Jak kropla łzy. Czasami tak jest, że łza, wydobywająca się spod zaciśniętych szczelnie powiek spływa na drgające wargi. Wtedy poznajesz smak swego płaczu.
- Piękna pogoda. Już pani znacznie wydobrzała - powiedziała śpiesznie, niemal wstydliwie sąsiadka, a większość tego zdania mówiła tyłem do mnie, schylając się z sapnięciem do skrzynki na listy. Patrzyłam ledwie chwilę na tęgie pośladki, opięte wełnianą materią spódnicy. Nie, nie! Nie chciałam lizać. Po prostu popatrzyłam i poczułam, że mnie boli ciało. I w środku mnie bardzo boli. Może miałam za ciasne spodnie, może... Odwróciłam się i straciwszy równowagę, oparłam się o ścianę. Znowu, jak dziewięć pięter wyżej, poczułam chropawy, kaleczący język smak wapiennych drobin, tym razem z gnijącym smakiem mojego oddechu.
- Pomóc pani? - zapytała pani Pieczyńska, trzymając pulchną dłonią gałkę drzwi windy.
Kiedy przyglądałam się jej ze zdumieniem, spuściła wzrok, nieznacznie wzruszyła ramionami i weszła do smakującej ludźmi i przeżutą gumą windy. Dudnienie uruchomionego mechanizmu gwałtownie, rezonansem wtargnęło we mnie, wzbudzając śpieszne uderzenia serca.
Wróciłabym do domu, bałam się, bo musiałam poznawać...
Pusta klatka schodowa wypchnęła mnie strachem przed bramę. Na chwilę, na chwileczkę przecież!, przysiadłam na ławce.
Kubeczki smakowe na tyle języka tworzyły wizję smaku adidasów chłopaków, przesiadujących tu wieczorami. Skuliłam dłoń na oparciu ławki, brodę oparłam na pięści i przyglądałam się z bliska łuszczącej się farbie. Chłopcy siedzą zwykle na tym na rancie, potem na spodniach zostają im punkciki farby ułożone w poziome linie, trzymają stopy na ławce i plują na odległość. Wtedy na popękanych kaflach chodnika powstają puentylistyczne dzieła sztuki. Seuraty. Teraz na chodniku po przedpołudniowym deszczu stopami lokatorów malował pejzaże van Gogh.
Nie miałam ochoty na lizanie ani Seurata, ani van Gogha, ale przykucnęłam i dotknęłam dłonią szarego, wilgotnego kafla, potem przyłożyłam rękę do ust. Tak kiedyś podawano wodę święconą damom w kościołach. Na dłoni. Myśl o kościele i wodzie pomogła i wydobyłam końcem języka smak ziemi, po której stąpałam ja, moi sąsiedzi, Poszedł i koty mieszkające w piwnicach. Nie można było poznawać smaku świata i ominąć ten najważniejszy. Obok cierpkiej goryczki miejskiego deszczu, odkrywałam intensywny, chemiczny smak gumy wielu podeszew, w ziarenkach cementu na języku pozostała mulista nuta błota i posmak benzyny, kurzu, pleśni, ledwie uchwytny, ale natrętny.
Ziemia, po której stąpałam, wydawała się gubić swój smak pierwotny – nieokreślony konglomerat naturalnej słodyczy, goryczy i soli. Zniknęła w zbyt wielu wyziewach, zbyt wielu ludzkich oddechach, kaszlnięciach, splunięciach. Ale nie czułam obrzydzenia. Byłam głodna smaku.

Od trzech dni bowiem nie miałam nic w ustach oprócz kutasa gwałciciela.

Pochyliłam się głęboko, na kolanach całowałam z miłością tę ziemię, po której stąpałam. Tak się mówi: Całować ziemię, po której stąpa ukochana kobieta. Kochałam kiedyś siebie.
Więc teraz lizałam ziemię, z determinacją pamiętając, że kocham smak życia. Klamek, przycisków, rowerów, ciepłego ozora Jogo-Nie, mydlano-koloński pana Dzikowskiego i grubej sąsiadki, w której uśmiechu był ostry jak chili karmin i słona kropla.
A on - w smakującej strachem i wstrętem piwnicy mojego domu - mógł mnie zabić.
Pamiętam jeszcze smaki rezygnacji i wstydu. One są bardzo intensywne, wypełniają usta, żołądek, brzuch i przenikają krwiobiegiem do mózgu. Potem wydobywają się w soli łez, w słodkawych kroplach przerażonej krwi na wargach, w kwaskowatym pocie dłoni, którą dziko i godzinami...godzinami... godzinami trzesz usta.
Pies zaszczekał wtedy za drzwiami u sąsiadów z naprzeciwka, usłyszałam stłumiony męski okrzyk „Poszedł!”
Albo mógł mnie tamten zabić p r z e d t e m, zanim polizałam go i poczułam smak zjełczałego potu, śliny, uryny i spermy.
- Spierdalaj teraz! No... Paszła suka!
Te słowa smakowały jak życie.



___________________
___________________
Archiwum:
wersja pierwotna, do któej odnoszą się uwagi w komentarzach.
Jak smakuje życie?


Tego dnia postanowiłam wyjść z domu i poczuć smak świata.
Zaczęłam od razu i kiedy wychodziłam z domu, polizałam klamkę. Miała metaliczny smak, ciepło-słodkawy, być może od dłoni, bo wcześniej przecież obejmowałam klamkę ręką. Smak był mój, domowy, podobny do smaku wylizywanych łyżek i palców. Zawsze wylizuję wszystko, gdy gotuję. A najbardziej lubię wylizywać rękę po ugniataniu mielonego i łyżkę od śmietany. I makutry na święta! Wyciągam wtedy jak najdalej język i koniuszek wsuwam w rowki, gdzie ukrywa się słodka masa. Prawdziwa makutra jest ceramiczna, na zewnątrz gładko szkliwiona, a wewnątrz chropawa i rowkowana. Mam takie dwie, jeszcze po babci. Językiem wyczuwałam smak glinki i wilgoć własnej śliny.
Więc klamka smakowała jak dom, święta i ja. Przyjemnie. Bezpiecznie.
Na klatce schodowej się wahałam.
Na naszym piętrze są tylko dwa mieszkania. Moje i to naprzeciwko.
W tym drugim mieszka pies z rodziną. Rodziny nie znam dobrze, tyle tylko o nich wiem, że mają psa. Wychodzi z domu przeważnie z Panem-Mężem, Mąż jest mrukliwy i małomówny, najwyżej mówi do psa "Poszedł". Biorą rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i potem pies ciągnie rower z Mężem ścieżką nad rzeczkę. Kiedy pies wychodzi z Panią Żoną, ma na imię Jogo-Nie. Jogo-Nie biega dookoła bloku, a za nim na smyczy biegnie Żona. Odpoczywają, gdy Jogo podnosi nogę i obsikuje koła samochodów. Czasami najpierw je starannie liże.
Pies, kiedy się spotkamy na klatce schodowej, wskakuje na mnie łapami i liże mi twarz mokrym ozorem. Potem na ustach mam jego psi smak - specyficzny, trochę jak sfilcowana, mokra wełna i trochę jak stare mięso. Na rękach też czuję smak psa, ale ten na rękach jest inny: skomplikowany i różnorodny, gdy miesza się ze smakiem mojego potu. Bo ja boję się takich dużych psów. Bardzo. Wiem, że wobec psów nie wolno okazać strachu, więc pozwalam się lizać i delikatnie tylko go odpycham od siebie spoconymi rękoma. Zwierzęta poznają świat zmysłem smaku i myślę, że jeżeli mnie tak pozna, to nie zrobi mi krzywdy. Widziałam, jak na trawniku do psa podbiegają inne, nawet szczekliwa suka z sąsiedniej bramy i wtedy liżą pojednawczo, a potem bawią wesoło.
Gdy pies ma na imię „Jogo-Nie”, liżemy się dłużej i jest zadowolony. W windzie Jogo-Nie liże windę i mnie, a Poszedł liże windę i rower. Wolę, kiedy liże rower.
Tego dnia Poszedł, przywiązany do metalowej barierki, czekał na półpiętrze, aż Mąż przypnie rower i powarkiwał, skomlał, rwąc się do mnie. Chciałam podejść i polizać jego kosmatą mordę, nawet zmierzwione futro na grzbiecie, smakujące pewnie jak zleżała wełna. Poszedł szarpał smycz z bykowca i w napięciu obnażał zęby. Bałam się, choć sądziłam, że powinnam go polizać.
- Poszedł!
Mąż patrzył na mnie i trzymał teraz swojego psa na uwięzi smyczy, owiniętej wokół potężnej pięści. Przywarłam ramieniem do ściany, nawet przytuliłam do niej policzek. Zapach ściany, tynku.
- Poszedł! - dziwnie prosząco powiedział Mąż i patrzył na mnie. Odwróciłam twarz. Ściana miała wapienny, mdlący smak.
- Do domu! - Tym razem w głosie tamtego była złość. Drzwi się zatrzasnęły.
Słowo "dom" smakowało mną, świętami i słodką makutrą, ale musiałam poznawać inne smaki życia.
Patrzyłam więc kątem oka na ten rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i nawet chciałam zejść polizać. Smak roweru musi być ciekawy, zwłaszcza jaskrawożółtego, z naoliwionymi łańcuchami i pozieleniałymi gdzieniegdzie od trawy oponami. Przyjechała winda i zrezygnowałam z polizania roweru.
Spróbowałam polizać przycisk windy, krążek z podświetloną cyferką „9”, który zwykle naciskam, gdy wracam do domu. Pozostały mi na języku pamięć smaku psa i słodkawy, budyniowy - plastiku.
Panele, którymi wyłożona była winda, smakowały jak zżuta guma balonowa. Kiedyś widziałam przyklejoną w kątku taką brudnoszarą, przeżutą gumę (panele są właśnie brudnoszare), to pewnie dzieci sąsiadów z ósmego piętra, bo one często żują gumę. Kątem smaku poczułam też pot pani Pieczyńskiej spod "ósemki". Ona jest bardzo tęga i kiedy staje w windzie, opiera się mocno o ścianę, żeby zrobić innym miejsce.
Właściwie nie wiem, czy na pewno panele smakowały jak ta stara guma do żucia ze słoną nutą potu. Kiedy lizałam panele, pomyślałam, że smak jako zmysł ma największą wyobraźnię. I dlatego pożałowałam, że jednak nie polizałam jaskrawożółtej jak landrynka rowerowej ramy. Wolę słodkie, kwaskowate landrynki niż cudze gumy do żucia.
Winda smakowała zasadniczo byle jak, jakby łączyła smaki zbyt wielu osób. Ponieważ kubeczki smakowe mają też nieusłuchaną wyobraźnię, stwierdziłam, że lepiej nie lizać przycisku "P", bo pan Dzikowski w windzie zawsze poprawia spodnie w kroku. Chociaż chciałam. Lubię pana Dzikowskiego.
Powoli z namysłem zlustrowałam klamkę w drzwiach wejściowych i niby pochylona nad kluczem, przytknęłam do niej usta. Była zimna i gorzka od starego tłuszczu wielu dłoni. Kiedy się poruszyła, uskoczyłam w popłochu i zrobiło mi się niedobrze. Ale tylko na chwilę. Musiałam opanować odruch wymiotny.
- A to pani! - uśmiechnęła się gruba pani Pieczyńska i uciekła wzrokiem. Patrzyłam na jej wargi pociągnięte niestarannie szminką. Powinny smakować ostro, słodkawo i oleiście. W kąciku karminowych ust zebrał się bąbelek śliny. Pragnęłam ją pocałować w usta, bo nie mogłam sobie wyobrazić smaku kropli śliny pani Pieczyńskiej. Wyobrażałam sobie, że jest słona. Jak kropla łzy. czasami tak jest, że łza, wypływająca spod zaciśniętych szczelnie oczu spływa usta. Wtedy poznajesz smak swego płaczu.
- Piękna pogoda. Już pani znacznie wydobrzała - powiedziała śpiesznie, niemal wstydliwie sąsiadka, a większość tego zdania mówiła tyłem do mnie, schylając się z sapnięciem do skrzynki na listy. Patrzyłam ledwie chwilę na tęgie pośladki, opięte wełnianą materią spódnicy. Nie, nie! Nie chciałam lizać. Po prostu popatrzyłam i poczułam, że mnie boli ciało. I w środku mnie bardzo boli. Może miałam za ciasne spodnie, może... Odwróciłam się i straciwszy równowagę, oparłam się o ścianę. Znowu, jak dziewięć pięter wyżej, poczułam chropawy, kaleczący język smak wapiennych drobin, tym razem z gnijącym smakiem mojego oddechu.
- Pomóc pani? - zapytała pani Pieczyńska, trzymając pulchną dłonią gałkę odrapane drzwi windy. Kiedy przyglądałam się jej ze zdumieniem, spuściła wzrok, nieznacznie wzruszyła ramionami i weszła do smakującej ludźmi i przeżutą gumą windy. Uruchomiony mechanizm zadudnił gwałtownie i wzbudził we mnie echo uderzeń.
Wróciłabym do domu, bałam się, bo musiałam poznawać...
Pusta klatka schodowa wypchnęła mnie strachem przed bramę. Na chwilę, na chwileczkę przecież przysiadłam na ławce.
Kubeczki smakowe na tyle języka tworzyły wizję smaku adidasów chłopaków, przesiadujących tu wieczorami. Skuliłam dłoń na oparciu ławki, brodę oparłam na pięści i przyglądałam się z bliska łuszczącej się farbie. Chłopcy siedzą zwykle na tym na rancie, potem na spodniach zostają im punkciki farby ułożone w poziome linie, trzymają stopy na ławce i plują na odległość. Wtedy na popękanych kaflach chodnika powstają puentylistyczne dzieła sztuki. Seuraty. Teraz na chodniku po przedpołudniowym deszczu stopami lokatorów malował pejzaże van Gogh.
Nie miałam ochoty na lizanie ani Seurata, ani van Gogha, ale przykucnęłam i dotknęłam dłonią szarego, wilgotnego kafla, potem przyłożyłam rękę do ust. Tak kiedyś podawano wodę święconą damom w kościołach. Na dłoni. Myśl o kościele i wodzie pomogła i wydobyłam końcem języka smak ziemi, po której stąpałam ja, moi sąsiedzi, Poszedł i koty mieszkające w piwnicach. Nie można było poznawać smaku świata i ominąć ten najważniejszy. Obok cierpkiej goryczki miejskiego deszczu, odkrywałam intensywny, chemiczny smak gumy wielu podeszew, w ziarenkach cementu na języku pozostała mulista nuta błota i posmak benzyny, kurzu, pleśni, ledwie uchwytny, ale natrętny.
Ziemia, po której stąpałam, wydawała się gubić swój smak pierwotny – nieokreślony konglomerat naturalnej słodyczy, goryczy i soli. Zniknęła w zbyt wielu wyziewach, zbyt wielu ludzkich oddechach, kaszlnięciach, splunięciach. Ale nie czułam obrzydzenia.
Od trzech dni nie miałam bowiem nic w ustach oprócz kutasa gwałciciela.
Pochyliłam się głęboko, na kolanach całowałam z miłością tę ziemię, po której stąpałam. Tak się mówi: Całować ziemię, po której stąpa ukochana kobieta. Kochałam kiedyś siebie.
Więc teraz lizałam ziemię, z determinacją pamiętając, że kocham smak życia. Klamek, przycisków, rowerów, ciepłego ozora Jogo-Nie, mydlano-koloński pana Dzikowskiego, bezwiednie poprawiającego spodnie i grubej sąsiadki, w której uśmiechu był karmin i srebrzysty bąbelek.
A on - w tej smakującej strachem i wstydem piwnicy mojego domu - mógł mnie zabić. Poznawałam przecież wtedy dokładnie smak bólu kopnięć nogami w adidasach, odkrywałam smak przerażenia, jaki budzi metalowe ostrze noża, przytknięte do kącika moich ust. Pamiętam te smaki.
Albo mógł mnie zabić p r z e d t e m, zanim polizałam jego genitalia i poczułam smak zjełczałego potu, śliny, uryny i spermy.


__________________

*W trakcie pojawiania się komentarzy i refleksji nad wypowiedziami komentujących edytuję tekst i wprowadzam poprawki. przyp.N.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Jak smakuje życie? - przez Natasza - 31-10-2011, 17:27
RE: Jak smakuje życie? - przez Pelagus - 31-10-2011, 18:28
RE: Jak smakuje życie? - przez starysta - 31-10-2011, 20:19
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 31-10-2011, 20:25
RE: Jak smakuje życie? - przez starysta - 31-10-2011, 22:34
RE: Jak smakuje życie? - przez sithisdagoth - 31-10-2011, 21:06
RE: Jak smakuje życie? - przez przemekplp - 31-10-2011, 22:03
RE: Jak smakuje życie? - przez haniel - 31-10-2011, 22:10
RE: Jak smakuje życie? - przez sithisdagoth - 31-10-2011, 22:21
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 31-10-2011, 22:24
RE: Jak smakuje życie? - przez haniel - 31-10-2011, 22:34
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 31-10-2011, 22:44
RE: Jak smakuje życie? - przez haniel - 31-10-2011, 23:02
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 31-10-2011, 23:21
RE: Jak smakuje życie? - przez haniel - 31-10-2011, 23:59
RE: Jak smakuje życie? - przez księżniczka - 01-11-2011, 00:04
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 01-11-2011, 00:18
RE: Jak smakuje życie? - przez Kassandra - 01-11-2011, 00:20
RE: Jak smakuje życie? - przez haniel - 01-11-2011, 00:22
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 01-11-2011, 00:36
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 01-11-2011, 03:04
RE: Jak smakuje życie? - przez Sheaim - 08-11-2011, 22:40
RE: Jak smakuje życie? - przez strzyga - 30-11-2011, 01:35
RE: Jak smakuje życie? - przez Cristtimm - 30-11-2011, 11:04
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 30-11-2011, 12:45
RE: Jak smakuje życie? - przez starysta - 30-11-2011, 14:57
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 30-11-2011, 15:13
RE: Jak smakuje życie? - przez starysta - 30-11-2011, 17:03
RE: Jak smakuje życie? - przez Laj - 11-02-2012, 16:25
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 11-02-2012, 21:13
RE: Jak smakuje życie? - przez kapadocja - 13-03-2012, 21:19
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 13-03-2012, 23:11
RE: Jak smakuje życie? - przez Colonel - 16-03-2012, 12:00
RE: Jak smakuje życie? - przez RootsRat - 16-03-2012, 12:09
RE: Jak smakuje życie? - przez Natasza - 16-03-2012, 13:07
RE: Jak smakuje życie? - przez shinobi - 09-07-2012, 14:53
RE: Jak smakuje życie? - przez Changed - 09-07-2012, 17:50

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości