Via Appia - Forum

Pełna wersja: Jak smakuje życie?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Inspirację do tego utworu zawdzięczam Thanie i jej "dzikiemu umysłowi".
________________________________

Jak smakuje życie?

Rozsunęłam zasłony. Przestało padać i niebo się rozpogodziło, a chmury wyglądały jak puszyste, porozciągane kłębki waty. Kiedyś, dawno, chodziłam z rodzicami do wesołego miasteczka i pamiętam watę na patyku, kręconą w takich budkach zaraz przy wejściu.
Tego dnia, gdy chmury przypominały cukrową watę i zdawały się przyklejać ze słodkim łaskotaniem do podniebienia wyobraźni, postanowiłam wyjść z domu i poczuć smak świata.
Zaczęłam od razu i kiedy wychodziłam z domu, polizałam klamkę. Miała metaliczny smak, ciepło-słodkawy, być może od dłoni, bo wcześniej przecież długo obejmowałam klamkę ręką. Smak był mój, domowy, podobny do smaku wylizywanych łyżek i palców. Zawsze wylizuję wszystko, gdy gotuję. A najbardziej lubię wylizywać intensywnie kwaskowaty sok z dłoni po obieraniu pomarańczy i słodkawo-mleczną łyżkę, którą mieszałam śmietanę do sałaty. I makutry na święta! Wyciągam wtedy jak najdalej język i koniuszek wsuwam w rowki, gdzie ukrywa się masa. Wyczuwałam miękką, uległą słodycz ciasta i szorstki, kamienny opór ścianek misy. Bo prawdziwa ceramiczna makutra jest wewnątrz chropawa i rowkowana. Mam takie dwie, jeszcze po babci.
Więc klamka smakowała jak dom, święta i ja. Znajomo. Bezpiecznie.
Na klatce schodowej się wahałam.
Tu są tylko dwa mieszkania na piętrze. W tym drugim mieszka pies z rodziną. Rodziny nie znam dobrze, tyle tylko o nich wiem, że mają psa. Wychodzi z domu przeważnie z Panem-Mężem, Mąż jest mrukliwy i małomówny, najwyżej mówi do psa "Poszedł". Biorą rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i potem pies ciągnie rower z Mężem ścieżką nad rzeczkę. Kiedy pies wychodzi z Panią Żoną, ma na imię Jogo-Nie. Jogo-Nie biega dookoła bloku, a za nim na smyczy biegnie Żona. Odpoczywają, gdy Jogo podnosi nogę i obsikuje koła samochodów. Czasami najpierw je starannie liże.
Pies, kiedy się spotkamy na klatce schodowej, wskakuje na mnie łapami i liże mi twarz mokrym ozorem. Potem na ustach mam jego psi smak - specyficzny, trochę jak sfilcowana, mokra wełna i trochę jak stare mięso. Na rękach też czuję smak psa, ale ten na rękach jest inny: skomplikowany i różnorodny, gdy miesza się ze smakiem mojego potu. Bo ja boję się takich dużych psów. Bardzo. Wiem, że wobec psów nie wolno okazać strachu, więc pozwalam się lizać i delikatnie tylko go odpycham od siebie spoconymi rękoma. Zwierzęta poznają świat zmysłem smaku i myślę, że jeżeli mnie tak pozna, to nie zrobi mi krzywdy. Widziałam, jak na trawniku do psa podbiegają inne, nawet szczekliwa suka z sąsiedniej bramy i wtedy liżą pojednawczo, a potem bawią wesoło.
Gdy pies ma na imię „Jogo-Nie”, liżemy się dłużej i jest zadowolony. W windzie Jogo-Nie liże windę i mnie, a Poszedł liże windę i rower. Wolę, kiedy liże rower.
Tego dnia Poszedł, przywiązany do metalowej barierki, czekał na półpiętrze, aż mąż przypnie rower i powarkiwał, skomlał, rwąc się do mnie. Chciałam podejść i polizać jego kosmatą mordę, nawet zmierzwione futro na grzbiecie, smakujące pewnie jak zleżała, zbutwiała wełna. Poszedł szarpał smycz z bykowca i w napięciu obnażał zęby. Bałam się, choć sądziłam, że powinnam go polizać.
- Poszedł!
Mąż patrzył na mnie i trzymał teraz swojego psa na uwięzi smyczy, owiniętej wokół potężnej pięści. Przywarłam ramieniem do ściany, nawet przytuliłam do niej policzek. Zapach ściany, tynku.
- Poszedł! - dziwnie prosząco powiedział mężczyzna i patrzył na mnie. Odwróciłam twarz. Ściana miała wapienny, mdlący smak.
- Do domu! - Tym razem w głosie tamtego była złość. Drzwi się zatrzasnęły.
Słowo "dom" smakowało mną, świętami i słodką makutrą, ale musiałam poznawać inne smaki życia.
Patrzyłam więc kątem oka na ten rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i nawet chciałam zejść polizać. Smak roweru musi być ciekawy, zwłaszcza jaskrawożółtego, z naoliwionymi łańcuchami i pozieleniałymi gdzieniegdzie od trawy oponami. Przyjechała winda i zrezygnowałam z polizania roweru.
Spróbowałam polizać przycisk windy, krążek z podświetloną cyferką „9”, który zwykle naciskam, gdy wracam do domu. Pozostały mi na języku pamięć filcowego smaku psa i słodkawego, budyniowego - plastiku.
Panele, którymi wyłożona była winda, smakowały jak zżuta guma balonowa. Kiedyś widziałam przyklejoną w kątku taką brudnoszarą, przeżutą gumę (panele są właśnie brudnoszare), to pewnie była sprawka dzieci sąsiadów z ósmego piętra, bo one często żują gumę. Kątem smaku poczułam też pot pani Pieczyńskiej spod "ósemki". Ona jest bardzo tęga i kiedy staje w windzie, opiera się mocno o ścianę, żeby zrobić innym miejsce.
Właściwie nie wiem, czy na pewno panele smakowały jak ta stara guma do żucia ze słoną nutą potu. Kiedy lizałam panele, pomyślałam, że smak jako zmysł ma największą wyobraźnię. I dlatego pożałowałam, że jednak nie polizałam jaskrawożółtej jak landrynka rowerowej ramy. Wolę słodkie, kwaskowate landrynki niż cudze gumy do żucia.
Winda smakowała zasadniczo byle jak, jakby łączyła smaki zbyt wielu osób. Ponieważ kubeczki smakowe mają też nieusłuchaną wyobraźnię, przekonałam siebie, że lepiej nie lizać przycisku "P", bo pan Dzikowski w windzie zawsze poprawia spodnie w kroku. Chociaż chciałam. Lubię pana Dzikowskiego.
Powoli z namysłem zlustrowałam klamkę w drzwiach wejściowych i niby pochylona nad kluczem, przytknęłam do niej usta. Była zimna i gorzka od starego tłuszczu wielu dłoni. Kiedy się poruszyła, uskoczyłam w popłochu i zrobiło mi się niedobrze. Ale tylko na chwilę. Musiałam opanować odruch wymiotny.
- A to pani! - uśmiechnęła się gruba pani Pieczyńska i uciekła wzrokiem. Patrzyłam na jej wargi pociągnięte niestarannie szminką. Powinny smakować ostro, słodkawo i oleiście. W kąciku karminowych ust zebrał się bąbelek śliny. Pragnęłam ją pocałować w usta, bo nie mogłam sobie wyobrazić smaku kropli śliny pani Pieczyńskiej. Wyobrażałam sobie, że jest słona. Jak kropla łzy. Czasami tak jest, że łza, wydobywająca się spod zaciśniętych szczelnie powiek spływa na drgające wargi. Wtedy poznajesz smak swego płaczu.
- Piękna pogoda. Już pani znacznie wydobrzała - powiedziała śpiesznie, niemal wstydliwie sąsiadka, a większość tego zdania mówiła tyłem do mnie, schylając się z sapnięciem do skrzynki na listy. Patrzyłam ledwie chwilę na tęgie pośladki, opięte wełnianą materią spódnicy. Nie, nie! Nie chciałam lizać. Po prostu popatrzyłam i poczułam, że mnie boli ciało. I w środku mnie bardzo boli. Może miałam za ciasne spodnie, może... Odwróciłam się i straciwszy równowagę, oparłam się o ścianę. Znowu, jak dziewięć pięter wyżej, poczułam chropawy, kaleczący język smak wapiennych drobin, tym razem z gnijącym smakiem mojego oddechu.
- Pomóc pani? - zapytała pani Pieczyńska, trzymając pulchną dłonią gałkę drzwi windy.
Kiedy przyglądałam się jej ze zdumieniem, spuściła wzrok, nieznacznie wzruszyła ramionami i weszła do smakującej ludźmi i przeżutą gumą windy. Dudnienie uruchomionego mechanizmu gwałtownie, rezonansem wtargnęło we mnie, wzbudzając śpieszne uderzenia serca.
Wróciłabym do domu, bałam się, bo musiałam poznawać...
Pusta klatka schodowa wypchnęła mnie strachem przed bramę. Na chwilę, na chwileczkę przecież!, przysiadłam na ławce.
Kubeczki smakowe na tyle języka tworzyły wizję smaku adidasów chłopaków, przesiadujących tu wieczorami. Skuliłam dłoń na oparciu ławki, brodę oparłam na pięści i przyglądałam się z bliska łuszczącej się farbie. Chłopcy siedzą zwykle na tym na rancie, potem na spodniach zostają im punkciki farby ułożone w poziome linie, trzymają stopy na ławce i plują na odległość. Wtedy na popękanych kaflach chodnika powstają puentylistyczne dzieła sztuki. Seuraty. Teraz na chodniku po przedpołudniowym deszczu stopami lokatorów malował pejzaże van Gogh.
Nie miałam ochoty na lizanie ani Seurata, ani van Gogha, ale przykucnęłam i dotknęłam dłonią szarego, wilgotnego kafla, potem przyłożyłam rękę do ust. Tak kiedyś podawano wodę święconą damom w kościołach. Na dłoni. Myśl o kościele i wodzie pomogła i wydobyłam końcem języka smak ziemi, po której stąpałam ja, moi sąsiedzi, Poszedł i koty mieszkające w piwnicach. Nie można było poznawać smaku świata i ominąć ten najważniejszy. Obok cierpkiej goryczki miejskiego deszczu, odkrywałam intensywny, chemiczny smak gumy wielu podeszew, w ziarenkach cementu na języku pozostała mulista nuta błota i posmak benzyny, kurzu, pleśni, ledwie uchwytny, ale natrętny.
Ziemia, po której stąpałam, wydawała się gubić swój smak pierwotny – nieokreślony konglomerat naturalnej słodyczy, goryczy i soli. Zniknęła w zbyt wielu wyziewach, zbyt wielu ludzkich oddechach, kaszlnięciach, splunięciach. Ale nie czułam obrzydzenia. Byłam głodna smaku.

Od trzech dni bowiem nie miałam nic w ustach oprócz kutasa gwałciciela.

Pochyliłam się głęboko, na kolanach całowałam z miłością tę ziemię, po której stąpałam. Tak się mówi: Całować ziemię, po której stąpa ukochana kobieta. Kochałam kiedyś siebie.
Więc teraz lizałam ziemię, z determinacją pamiętając, że kocham smak życia. Klamek, przycisków, rowerów, ciepłego ozora Jogo-Nie, mydlano-koloński pana Dzikowskiego i grubej sąsiadki, w której uśmiechu był ostry jak chili karmin i słona kropla.
A on - w smakującej strachem i wstrętem piwnicy mojego domu - mógł mnie zabić.
Pamiętam jeszcze smaki rezygnacji i wstydu. One są bardzo intensywne, wypełniają usta, żołądek, brzuch i przenikają krwiobiegiem do mózgu. Potem wydobywają się w soli łez, w słodkawych kroplach przerażonej krwi na wargach, w kwaskowatym pocie dłoni, którą dziko i godzinami...godzinami... godzinami trzesz usta.
Pies zaszczekał wtedy za drzwiami u sąsiadów z naprzeciwka, usłyszałam stłumiony męski okrzyk „Poszedł!”
Albo mógł mnie tamten zabić p r z e d t e m, zanim polizałam go i poczułam smak zjełczałego potu, śliny, uryny i spermy.
- Spierdalaj teraz! No... Paszła suka!
Te słowa smakowały jak życie.



___________________
___________________
Archiwum:
wersja pierwotna, do któej odnoszą się uwagi w komentarzach.
Jak smakuje życie?


Tego dnia postanowiłam wyjść z domu i poczuć smak świata.
Zaczęłam od razu i kiedy wychodziłam z domu, polizałam klamkę. Miała metaliczny smak, ciepło-słodkawy, być może od dłoni, bo wcześniej przecież obejmowałam klamkę ręką. Smak był mój, domowy, podobny do smaku wylizywanych łyżek i palców. Zawsze wylizuję wszystko, gdy gotuję. A najbardziej lubię wylizywać rękę po ugniataniu mielonego i łyżkę od śmietany. I makutry na święta! Wyciągam wtedy jak najdalej język i koniuszek wsuwam w rowki, gdzie ukrywa się słodka masa. Prawdziwa makutra jest ceramiczna, na zewnątrz gładko szkliwiona, a wewnątrz chropawa i rowkowana. Mam takie dwie, jeszcze po babci. Językiem wyczuwałam smak glinki i wilgoć własnej śliny.
Więc klamka smakowała jak dom, święta i ja. Przyjemnie. Bezpiecznie.
Na klatce schodowej się wahałam.
Na naszym piętrze są tylko dwa mieszkania. Moje i to naprzeciwko.
W tym drugim mieszka pies z rodziną. Rodziny nie znam dobrze, tyle tylko o nich wiem, że mają psa. Wychodzi z domu przeważnie z Panem-Mężem, Mąż jest mrukliwy i małomówny, najwyżej mówi do psa "Poszedł". Biorą rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i potem pies ciągnie rower z Mężem ścieżką nad rzeczkę. Kiedy pies wychodzi z Panią Żoną, ma na imię Jogo-Nie. Jogo-Nie biega dookoła bloku, a za nim na smyczy biegnie Żona. Odpoczywają, gdy Jogo podnosi nogę i obsikuje koła samochodów. Czasami najpierw je starannie liże.
Pies, kiedy się spotkamy na klatce schodowej, wskakuje na mnie łapami i liże mi twarz mokrym ozorem. Potem na ustach mam jego psi smak - specyficzny, trochę jak sfilcowana, mokra wełna i trochę jak stare mięso. Na rękach też czuję smak psa, ale ten na rękach jest inny: skomplikowany i różnorodny, gdy miesza się ze smakiem mojego potu. Bo ja boję się takich dużych psów. Bardzo. Wiem, że wobec psów nie wolno okazać strachu, więc pozwalam się lizać i delikatnie tylko go odpycham od siebie spoconymi rękoma. Zwierzęta poznają świat zmysłem smaku i myślę, że jeżeli mnie tak pozna, to nie zrobi mi krzywdy. Widziałam, jak na trawniku do psa podbiegają inne, nawet szczekliwa suka z sąsiedniej bramy i wtedy liżą pojednawczo, a potem bawią wesoło.
Gdy pies ma na imię „Jogo-Nie”, liżemy się dłużej i jest zadowolony. W windzie Jogo-Nie liże windę i mnie, a Poszedł liże windę i rower. Wolę, kiedy liże rower.
Tego dnia Poszedł, przywiązany do metalowej barierki, czekał na półpiętrze, aż Mąż przypnie rower i powarkiwał, skomlał, rwąc się do mnie. Chciałam podejść i polizać jego kosmatą mordę, nawet zmierzwione futro na grzbiecie, smakujące pewnie jak zleżała wełna. Poszedł szarpał smycz z bykowca i w napięciu obnażał zęby. Bałam się, choć sądziłam, że powinnam go polizać.
- Poszedł!
Mąż patrzył na mnie i trzymał teraz swojego psa na uwięzi smyczy, owiniętej wokół potężnej pięści. Przywarłam ramieniem do ściany, nawet przytuliłam do niej policzek. Zapach ściany, tynku.
- Poszedł! - dziwnie prosząco powiedział Mąż i patrzył na mnie. Odwróciłam twarz. Ściana miała wapienny, mdlący smak.
- Do domu! - Tym razem w głosie tamtego była złość. Drzwi się zatrzasnęły.
Słowo "dom" smakowało mną, świętami i słodką makutrą, ale musiałam poznawać inne smaki życia.
Patrzyłam więc kątem oka na ten rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i nawet chciałam zejść polizać. Smak roweru musi być ciekawy, zwłaszcza jaskrawożółtego, z naoliwionymi łańcuchami i pozieleniałymi gdzieniegdzie od trawy oponami. Przyjechała winda i zrezygnowałam z polizania roweru.
Spróbowałam polizać przycisk windy, krążek z podświetloną cyferką „9”, który zwykle naciskam, gdy wracam do domu. Pozostały mi na języku pamięć smaku psa i słodkawy, budyniowy - plastiku.
Panele, którymi wyłożona była winda, smakowały jak zżuta guma balonowa. Kiedyś widziałam przyklejoną w kątku taką brudnoszarą, przeżutą gumę (panele są właśnie brudnoszare), to pewnie dzieci sąsiadów z ósmego piętra, bo one często żują gumę. Kątem smaku poczułam też pot pani Pieczyńskiej spod "ósemki". Ona jest bardzo tęga i kiedy staje w windzie, opiera się mocno o ścianę, żeby zrobić innym miejsce.
Właściwie nie wiem, czy na pewno panele smakowały jak ta stara guma do żucia ze słoną nutą potu. Kiedy lizałam panele, pomyślałam, że smak jako zmysł ma największą wyobraźnię. I dlatego pożałowałam, że jednak nie polizałam jaskrawożółtej jak landrynka rowerowej ramy. Wolę słodkie, kwaskowate landrynki niż cudze gumy do żucia.
Winda smakowała zasadniczo byle jak, jakby łączyła smaki zbyt wielu osób. Ponieważ kubeczki smakowe mają też nieusłuchaną wyobraźnię, stwierdziłam, że lepiej nie lizać przycisku "P", bo pan Dzikowski w windzie zawsze poprawia spodnie w kroku. Chociaż chciałam. Lubię pana Dzikowskiego.
Powoli z namysłem zlustrowałam klamkę w drzwiach wejściowych i niby pochylona nad kluczem, przytknęłam do niej usta. Była zimna i gorzka od starego tłuszczu wielu dłoni. Kiedy się poruszyła, uskoczyłam w popłochu i zrobiło mi się niedobrze. Ale tylko na chwilę. Musiałam opanować odruch wymiotny.
- A to pani! - uśmiechnęła się gruba pani Pieczyńska i uciekła wzrokiem. Patrzyłam na jej wargi pociągnięte niestarannie szminką. Powinny smakować ostro, słodkawo i oleiście. W kąciku karminowych ust zebrał się bąbelek śliny. Pragnęłam ją pocałować w usta, bo nie mogłam sobie wyobrazić smaku kropli śliny pani Pieczyńskiej. Wyobrażałam sobie, że jest słona. Jak kropla łzy. czasami tak jest, że łza, wypływająca spod zaciśniętych szczelnie oczu spływa usta. Wtedy poznajesz smak swego płaczu.
- Piękna pogoda. Już pani znacznie wydobrzała - powiedziała śpiesznie, niemal wstydliwie sąsiadka, a większość tego zdania mówiła tyłem do mnie, schylając się z sapnięciem do skrzynki na listy. Patrzyłam ledwie chwilę na tęgie pośladki, opięte wełnianą materią spódnicy. Nie, nie! Nie chciałam lizać. Po prostu popatrzyłam i poczułam, że mnie boli ciało. I w środku mnie bardzo boli. Może miałam za ciasne spodnie, może... Odwróciłam się i straciwszy równowagę, oparłam się o ścianę. Znowu, jak dziewięć pięter wyżej, poczułam chropawy, kaleczący język smak wapiennych drobin, tym razem z gnijącym smakiem mojego oddechu.
- Pomóc pani? - zapytała pani Pieczyńska, trzymając pulchną dłonią gałkę odrapane drzwi windy. Kiedy przyglądałam się jej ze zdumieniem, spuściła wzrok, nieznacznie wzruszyła ramionami i weszła do smakującej ludźmi i przeżutą gumą windy. Uruchomiony mechanizm zadudnił gwałtownie i wzbudził we mnie echo uderzeń.
Wróciłabym do domu, bałam się, bo musiałam poznawać...
Pusta klatka schodowa wypchnęła mnie strachem przed bramę. Na chwilę, na chwileczkę przecież przysiadłam na ławce.
Kubeczki smakowe na tyle języka tworzyły wizję smaku adidasów chłopaków, przesiadujących tu wieczorami. Skuliłam dłoń na oparciu ławki, brodę oparłam na pięści i przyglądałam się z bliska łuszczącej się farbie. Chłopcy siedzą zwykle na tym na rancie, potem na spodniach zostają im punkciki farby ułożone w poziome linie, trzymają stopy na ławce i plują na odległość. Wtedy na popękanych kaflach chodnika powstają puentylistyczne dzieła sztuki. Seuraty. Teraz na chodniku po przedpołudniowym deszczu stopami lokatorów malował pejzaże van Gogh.
Nie miałam ochoty na lizanie ani Seurata, ani van Gogha, ale przykucnęłam i dotknęłam dłonią szarego, wilgotnego kafla, potem przyłożyłam rękę do ust. Tak kiedyś podawano wodę święconą damom w kościołach. Na dłoni. Myśl o kościele i wodzie pomogła i wydobyłam końcem języka smak ziemi, po której stąpałam ja, moi sąsiedzi, Poszedł i koty mieszkające w piwnicach. Nie można było poznawać smaku świata i ominąć ten najważniejszy. Obok cierpkiej goryczki miejskiego deszczu, odkrywałam intensywny, chemiczny smak gumy wielu podeszew, w ziarenkach cementu na języku pozostała mulista nuta błota i posmak benzyny, kurzu, pleśni, ledwie uchwytny, ale natrętny.
Ziemia, po której stąpałam, wydawała się gubić swój smak pierwotny – nieokreślony konglomerat naturalnej słodyczy, goryczy i soli. Zniknęła w zbyt wielu wyziewach, zbyt wielu ludzkich oddechach, kaszlnięciach, splunięciach. Ale nie czułam obrzydzenia.
Od trzech dni nie miałam bowiem nic w ustach oprócz kutasa gwałciciela.
Pochyliłam się głęboko, na kolanach całowałam z miłością tę ziemię, po której stąpałam. Tak się mówi: Całować ziemię, po której stąpa ukochana kobieta. Kochałam kiedyś siebie.
Więc teraz lizałam ziemię, z determinacją pamiętając, że kocham smak życia. Klamek, przycisków, rowerów, ciepłego ozora Jogo-Nie, mydlano-koloński pana Dzikowskiego, bezwiednie poprawiającego spodnie i grubej sąsiadki, w której uśmiechu był karmin i srebrzysty bąbelek.
A on - w tej smakującej strachem i wstydem piwnicy mojego domu - mógł mnie zabić. Poznawałam przecież wtedy dokładnie smak bólu kopnięć nogami w adidasach, odkrywałam smak przerażenia, jaki budzi metalowe ostrze noża, przytknięte do kącika moich ust. Pamiętam te smaki.
Albo mógł mnie zabić p r z e d t e m, zanim polizałam jego genitalia i poczułam smak zjełczałego potu, śliny, uryny i spermy.


__________________

*W trakcie pojawiania się komentarzy i refleksji nad wypowiedziami komentujących edytuję tekst i wprowadzam poprawki. przyp.N.
Uwierzyłam w to co czytam. Ba. Przestraszyłam się nawet. (To chyba dobrze, tak?)
Podoba mi się, że to opowiadanie jest właśnie jak jazda windą z góry na dół- od przyjaznych rozważań na temat smaku ciasta z makutry do wydarzeń z piwnicy. Podobnie dawkujesz napięcie, bo przecież nikt nie spodziewa się tego dlaczego bohaterka wychodzi "smakować świat".

Jeżeli będę bała się zejść do piwnicy, to Twoja wina (nie wolno tak wpływać na ludzką wyobraźnię).
Język wiele Ci powie.
Smak życia jest nijaki teraz ale kiedy popatrzysz dokładnie to właśnie taki.
Miły i gorzki, wulgarny i grzeczny, jak zjazd w rynnie do miłej wody i skopany.
Bardzo ciekawie opisałaś swoje smaki życia.
A ja do piwnicy zejdę, a może spotkam Ciebie ?

Starysto:
to jest kreacja literacka. Narratorka jest zmyśleniem, podobnie jak piwnica i wszystko, co się zdarzyło.
Prawdą jet pies dwojga imion.
Mi tekst wydał się obrzydliwy od początku aż do końca, ale cóż, tak właśnie smakuje życie.
Podoba mi się to jak bogatą gamę uczuć-smaków tu prezentujesz i jak zmieniają się one w trakcie trwania utworu, jak wszystko konsekwentnie, acz powoli zmierza ku finałowi i jak całość po przeczytaniu zakończenia nabiera sensu.
Ładnie pomyślane, ładnie skrojone i napisane.

9/10
1. Analiza

Cytat:Lubię pana dzikowskiego.

Literówka.

Cytat:- A to pani! - uśmiechnęła się gruba pani Pieczyńska

1. Powtórzenie.
2. Nie wiem, czy pomiędzy "a", a "pani" nie brakuje przecinka.

Cytat:powiedziała śpiesznie i wstydliwie sąsiadka i większość tego zdania mówiła tyłem do mnie

Nie podoba mi się całe to zdanie.


2. Zestawienie

Język - Masz specyficzny styl, który - przyznam szczerze - początkowo mnie raził, ale szybko przywykłem. Tekst jest tak napisany, że czyta się lekko. No i prawie przyjemnie (prawie, bo jest niesmaczny).
Logika - Pomijając fakt, że w ogóle prawdopodobieństwo, że ktoś zrobi coś takiego jest nikłe, to w tej kwestii problemów nie było, ale też ciężko, by były.
Interpunkcja - Większych problemów nie było, zauważyłem jednak parę literówek.
Bohaterowie - W zasadzie postać mówiąca była dosyć mi dosyć obojętna, ale w miniaturce to niezbyt razi.
Pomysł - Jest oczywiście oryginalnie, ale też niesmacznie. Cóż jednak - inaczej przekazać się tego nie dało.


3. Podsumowanie

Przyczepić się za bardzo nie można. Jednak nie jest to tekst, który mnie naprawdę zachwycił. Jest bardzo dobrze, ale nie rewelacyjne. Piszę to, żeby zawczasu wyjaśnić, dlaczego nie wystawiłem wyższej oceny.


4. Plusy i Minusy

Plusy:
- styl
- ogólna poprawność
- oryginalny pomysł
- dobrze się czyta

Minusy:
- drobne błędy
- niesmaczne


Ocena numeryczna:
8,5/10
"Tego dnia postanowiłam wyjść z domu i poczuć smak świata.
Zaczęłam od razu i kiedy wychodziłam z domu, polizałam klamkę." - wydaje mi się, że wyjść i wychodziłam to powtórzenie, przynajmniej mnie to razi, a po "i" powinien być przecinek, chyba, bo to kiedy wychodziłam z domu to wtrącenie,

"Miała metaliczny smak, ciepło-słodkawy, być może od dłoni, bo wcześniej przecież obejmowałam klamkę ręką." - metaliczny smak, no ok, ale ciepło-słodkawy? Nie znam ciepłego smaku, ciepła to mogła być klamka, ale nie smak, tam myślę. A koniec jest zbędny, oczywiste jest jak się otwiera i zamyka drzwi, a tutaj się wydaje, jakbyś uważała, że czytelnik tego nie wie,

"Smak był mój, domowy, podobny do smaku wylizywanych łyżek i palców." - palce się oblizuje, wg mnie ;p I trochę tego "smak" się w dwóch zdaniach namnożyło,

"A najbardziej lubię wylizywać rękę po ugniataniu mielonego i łyżkę od śmietany." - fu, oblizywać rękę z surowego mięsa? To nie błąd, ale moje odczucie, i tak btw, to raczej dłoń, no chyba, że ktoś łokciem ugniata. I też tego wylizywać jest mnóstwo. Wiem, tak ma być, ale trochę razi, przynajmniej mnie,

" Prawdziwa makutra jest ceramiczna, na zewnątrz gładko szkliwiona, a wewnątrz chropawa i rowkowana. Mam takie dwie, jeszcze po babci. Językiem wyczuwałam smak glinki i wilgoć własnej śliny." - to zdanie to masakra, przepraszam, ale jak z przedszkola. Dobra, opis makutry wydaje mi się zbędny (użytkownik sobie sprawdzi, co to, jak nie wie) albo przynajmniej powinien być w innej formie, bo tutaj to taka formułka, językiem wyczuwa się wilgoć własnej śliny? No nie wiem, język ciągle w tej ślinie jest, więc to raczej nie przejdzie,

"W tym drugim mieszka pies z rodziną. Rodziny nie znam dobrze, tyle tylko o nich wiem, że mają psa. Pies wychodzi z domu przeważnie z Panem Mężem, biorą rower przypięty do kaloryfera na półpiętrze i potem pies ciągnie rower z Mężem ścieżką nad rzeczkę. Mąż jest mrukliwy i małomówny, najwyżej mówi do psa Poszedł. Kiedy pies wychodzi z Panią Żoną," - więcej tych psów i mężów się wcisnąć chyba nie dało, nawet jakbym chciał. Czemu te zdania są takie dziwne, banalne? I jeszcze raz dziwne,

"Wiem, że wobec psów nie wolno okazać strachu, więc pozwalam się lizać i delikatnie tylko go odpycham od siebie spoconymi rękoma." - bardzo niewychowany ten właściciel, skoro pozwala tak swojemu psu skakać po ludziach. A druga sprawa, że zdecydowane odtrącenie psa, który jest widocznie przyjazny, wg mnie, nie jest strachem, tylko zasygnalizowaniem, kto tu jest przywódcą stada. Strach, to jakbyś się chowała, uciekała, a nie, tak myślę,

"Gdy ma na imię „Jogo-Nie”, liżemy się z psem dłużej i pies jest zadowolony. W windzie Jogo-Nie liże windę i mnie, a Poszedł liże windę i rower. Wolę, kiedy liże rower.
Tego dnia pies wsunął pysk w szparę w drzwiach i zobaczywszy mnie, zaskomlał niecierpliwie. Chciałam podejść i polizać kosmatą mordę, żeby tak nie skomlał za mną." - liżemy się z psem? Chciała podejść i polizać jego mordę? Ludzie... A te powtórzenia to istny koszmar, ja rozumiem proste zdania, ale bez przesady,

"Przyjechała winda i zrezygnowałam z polizania roweru." - ta winda trochę tak nagle się pojawia na scenie, nie licząc wspomnień o jej lizaniu, ale to co innego,

"budyniowy - plastiku."?oO

"- Piękna pogada." - literówka,

"Wtedy na popękanych kaflach chodnika" - kafel a płyta chodnikowa to wg mnie co innego,

Darowałem sobie wypisywanie takich banalnych zdań, z mnóstwem powtórzeń, od których aż głowa bolała. Rozumiem gwałt, mogło jej się coś w głowie poprzestawiać, uraz psychiczny i te sprawy, ale to nie usprawiedliwia, wg mnie, języka, którym jest napisany ten tekst. Większość to straszne bełkotanie, przez które brnęło mi się z bólem. Niestety, ale jestem na nie.

Pozdrawiam Wink

Ciepło-słodkawy smak to synestezja, taki zabieg stylistyczny.
Cały tekst bazuje na tych opisach, banalność zdań, imho, świadczy o podmiocie. Narratorka widzi, zdaje się, świat trochę inaczej i nie dostrzega nic niestosownego w lizaniu psa.
haniel napisał(a):Rozumiem gwałt, mogło jej się coś w głowie poprzestawiać, uraz psychiczny i te sprawy, ale to nie usprawiedliwia, wg mnie, języka, którym jest napisany ten tekst.
Odpowiem Ci, hanielu, jak Staryście:
to bohaterka (która jest narratorem) została zgwałcona nie ja. Więc jeżeli są błędy w języku, to jest moja wina, bo to ja pisałam. Ona nie istnieje.

Dziękuję, że tak wnikliwie i uważnie przeczytałeś. Literówki rzeczywiście nie dostrzegłam. Poprawię zaraz.

Zgadzam się, że właściciel był niewychowany i pies nie powinien rzucać się na bohaterkę. Uwagi o psich zachowaniach, jak najbardziej słuszne. O lizaniu psa i w ogóle wszystkiego - też masz rację, to nienormalne zachowanie. Właśnie chciałam pokazać takie nienormalne zachowanie, bo ta kobieta jest dotknięta olbrzymią traumą. Nie radzi sobie z tym, co ją spotkało. Potrzebuje pomocy. Ona bardzo potrzebuje pomocy. Lizanie świata to taka metafora, bo inaczej musiałabym opisywać jej myśli, a to bardzo trudne, bo często w takich przypadkach ludzie skrzywdzeni nie chcą nie tylko rozmawiać, ale nawet myśleć. To się nazywa wypieranie prawdy do podświadomości i potem zachowują się dziwnie: na przykład liżą windę lub psa i inni uważają, że zwariowali. Za dobre sygnały należy poczytywać fakt, ze odważyła się zejść myślą do tej "piwnicy".
Przecież nigdzie nie napisałem, że to o Tobie. Mam tam "mogło jej się coś w głowie poprzewracać". Wiem, że nie istnieje, ale to nie zmienia faktu, że język mi się nie podoba. Masa powtórzeń i banalność zdań fajna nie jest. Z tą synestezją może racja, ale i tak mi trochę nie leży Tongue

A i wydaje mi się, że najważniejsze w moim komentarzu nie jest to jej dziwne zachowanie, ale jednak język użyty przez Ciebie. Potrafię sobie wyobrazić taką traumę i co potem może się dziać z człowiekiem, ale te zachowania to poboczne kwestie mojej wypowiedzi (potrafię na tyle ile się da, oczywiście, żeby nie było).
(31-10-2011, 20:25)Natasza napisał(a): [ -> ]Starysto:
to jest kreacja literacka. Narratorka jest zmyśleniem, podobnie jak piwnica i wszystko, co się zdarzyło.
Prawdą jet pies dwojga imion.

A myślisz ze nie doczytałem ?
To dlaczego napisałem że jest nijaki i dodałem teraz
i okrasiłem swoje smaki życia.
Smile bo w ten sposób kreujesz samą siebie. Czyż nie ?
Widocznie niezbyt fortunne było Twoje sformułowanie
Cytat:Rozumiem gwałt, mogło jej się coś w głowie poprzestawiać, uraz psychiczny i te sprawy, ale to nie usprawiedliwia, wg mnie, języka, którym jest napisany ten tekst.
Poczułam się w obowiązku sprostować.

Rozumiem i nie mam pretensji, że Ci się, hanielu, nie podoba styl, w jakim został napisany ten tekst. To kwestia indywidualnych odczuć, zapotrzebowania na określoną literaturę i określoną problematykę.
Mogę dodać, że to, co nazywasz "banalnymi zdaniami" było zabiegiem świadomym. Mogłam na przyklad napisać
Bohaterka myślała obsesyjnie o psie. Wciąż myślała, że wilczur (czy tam inna rasa) ją liże, bo kojarzyło jej się z ... (i tu na przykład zachowania gwałciciela). Tak, podejrzewam, wydawałoby Ci się prościej. Tylko, że ja to chciałam inaczej. Bo musiałabym na samym początku powiedzieć, że została zgwałcona. I nie miałbym pointy. I dlatego chciałam dziwić specjalnym sposobem mówienia. Nawet irytować. Przeszkadzać odbiorcy w zwykłym "widzeniu" co się dzieje, a pomagać w odczuwaniu tego, że COŚ się dzieje.
To się mówiąc zwykłym językiem nazywa "gra narracją"
Ja rozumiem, o co Ci chodziło, ale mimo to, nie przemawia to do mnie Wink Wydaje mi się, że można to było lepiej ubrać w słowa, jej myśli itd, ale jak pisałaś, to jest trudniejsze... ale ciekawsze, wg mnie.

Jeszcze coś. Dla mnie większość tekstu jest jak bełkot dziecka z przedszkola, które jeszcze nie włada dobrze językiem. Może przejść taki zabieg, ale nie w dużych ilościach. I tak, rozumiem traumę, ale trauma nie spowoduje raczej cofnięcia się w rozwoju, przynajmniej tak mi się zdaje, a co najwyżej zamknięcie się w sobie, małomówność, coś takiego.
No to się dogadaliśmy. Na ile się dało.
________
Po edytowaniu przez Ciebie Twojego postu wycofuję "dogadaliśmy się", bowiem znowu mieszasz bohaterkę- narratora i autorem, czyli mną.

I zaznaczam, że każdy następny Twój post, hanielu, będę traktować jako nic niewnoszący do krytyki miniatury, poza tym, że być może sprawia Ci satysfakcję odgrywanie się za mój komentarz krytyczny do Twojego tekstu.
Przykro mi, że traktujesz mój komentarz, jako zemstę. W swoim poście wytknęłaś mi błędy, z niewszystkimi się zgadzam, ale część mi pomogła. Komentując Ciebie, wypisałem to, co mi nie leży. Ja krytykę przyjąłem i wyciągnąłem z niej coś, a Ty po prostu się nie zgadzasz. Nie masz za co mi tu warna dać. We wcześniejszych postach dyskutowaliśmy oboje, nie prowadziłem monologu. A teraz piszę tu, bo trochę mnie razi Twoja opinia o zemście, bo nie mam nic takiego w zwyczaju, a samych przychylnych komentarzy nie dostawałem, więc tych niby zemsty, miałbym już dużo...
Stron: 1 2 3