Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Evolution
#1
EVOLUTION


*1*
Rok 2154

Faith


Kiedy byłam mała, mój ojciec powiedział mi, że świat, który znamy, wkrótce czeka zagłada. Wtedy nie wiedziałam, co miał na myśli. Dziś już chyba nikt nie potrafi powiedzieć, od czego tak naprawdę zaczął się upadek, ani co uczyniło nas takimi, jakimi jesteśmy. Ci, którzy to rozpoczęli prawdopodobnie już nie żyją. Mają szczęście.
Efekt śnieżnej kuli - tak nazywał to ojciec. Kiedy kula już się rozpędzi, nikt i nic nie może jej zatrzymać. On chyba nigdy nie pogodził się z tym, co się z nami stało, ja też nie. Zawsze byłam córeczką tatusia.
Papa mawiał, że droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami. Ja osobiście nie wierzę w piekło, ale jeśli istnieje, to już w nim jestem.
Więc, od czego tak naprawdę się zaczęło? Oczywiście od dobrych chęci. Naukowcy szukali leku na nieuleczalne choroby. A właściwie to chcieli całkowicie je wyeliminować. Bardzo szybko zorientowali się, że źródłem wszelkich problemów jest ludzkie DNA. I oczywiście zaczęli w nim grzebać. Nie było łatwo, ale udało się.
Zamiast na tym poprzestać i cieszyć się tym, co osiągnęli, postanowili iść o krok dalej. Zaczęli traktować ludzi jak lalki. Chcesz dziecko? Idziesz do lekarza jak do sprzedawcy w sklepie. Mówisz, jaki mam mieć kolor oczu, włosów, czy wolisz chłopca, czy dziewczynkę. Wybierasz sporty, które będzie chciało uprawiać i do jakich będzie miało predyspozycje. Czy będzie umieć malować, śpiewać, a może tańczyć. A może wszystko na raz? Dziecko będzie idealne.
Ale zabawa w Boga nigdy nie kończy się dobrze. Podobno największe odkrycia w dziejach ludzkości były przypadkowe. Archimedes niechcący sformułował prawo wyporu. A moi umiłowani naukowcy odkryli gen Q. Kiedy zaczęli nad nim pracować, był jedynym nieaktywnym genem w organizmie człowieka. Nie na długo. Na początku do jego uaktywnienia używano katalizatora. Ale następne pokolenia już się z nim rodziły.
Ludziom podawano go bez ich wiedzy. Wszystkim… Znalazło się paru, którzy chcieli być Bogami. Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Potem wybuchła wojna. Reszta świata przestraszyła się tego, co nam zrobiono, ale i na nich wkrótce przyszedł czas. Wszyscy oddychamy tym samym powietrzem.
Czasu jest coraz mniej. Zabija nas dziwna choroba, na którą nie ma lekarstwa. Są ludzie, którzy próbują z nią walczyć, prowadząc dalsze badania. Wiem, że to i tak nam nie pomoże.
Ostatnie dwa lata były zaskakująco spokojne. Większość miast obróciła się w nicość. Są teraz ruinami, ponurymi cmentarzyskami, które pochłonęły setki tysięcy istnień. My uciekliśmy na pustynię. Chowamy się pod ziemią, jak zwierzęta. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, kiedyś najwspanialszy kraj na świecie, teraz jest ruiną

Jakiś czas temu przydzielono mnie do specjalnej grupy, która patrolowała teren wokół naszej bazy w poszukiwaniu cennych przedmiotów. Nasza sytuacja jest do tego stopnia rozpaczliwa, że potrzebujemy wszystkiego.
Właściwie to sama się tam przydzieliłam. To lepsze niż siedzenie w bazie i czekanie nie wiadomo, co. Czego szukamy? Wszystkiego, co może się przydać do życia: jedzenia, ubrań, broni, leków. Powiedziałam życia? Właściwym określeniem byłaby egzystencja. Zajmuję się przedłużaniem naszej egzystencji.
Podobno w życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, po którym możesz powiedzieć Dziś jest pierwszy dzień reszty twojego życia. Mój nadszedł pewnego chłodnego, pochmurnego dnia. Czasem mam wrażenie, że wszystkie dni są szare i zimne. Dla takich jak my Słońce nie chce świecić.
To była rutynowa akcja. Zlokalizowaliśmy coś, co musiało być kiedyś szpitalem. Liczyliśmy na spory łup. Jednak po bombardowaniu mało, co ocalało. Niewiele znaleźliśmy. Mieliśmy już wracać, kiedy coś znalazłam.
- Widzieliście to?! – zawołałam.
W podłodze było przejście. Gdy podeszłam bliżej, zorientowałam się, że to tajne schody prowadzące do piwnicy. Powinnam zaczekać, na resztę zespołu, ale tego nie zrobiłam. Rzadko stosowałam się do regulaminu. Zaczęłam ostrożnie schodzić w dół. Byłam pełna najgorszych przeczuć. Zaskoczyło mnie to, że w środku było bardzo jasno. Nie wiem, jakim cudem zachowała się tam elektryczność. Znajdowałam się w sterylnej sali pod ziemią. Nie było mowy o tym, że niedawno przebywali tu ludzie. Wszędzie było pełno kurzu, ale z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, wszystko pozostało nienaruszone.
- Co oni tu robili? - powiedziałam cicho.
Nagle zaalarmował mnie jakiś hałas. Coś zbliżało się do mnie z ogromną szybkością. Zamarłam na chwilę. Odwróciłam się gwałtownie, trzymając w ręku, gotowy do strzału karabin. Nie potrzebowałam, bo mogłam użyć mocy, ale czułam się z nim pewniej.
- Faith?!
- Cholera! Ale mnie przestraszyliście! Niech was szlag.
Reszta zeszła za mną na dół. Oczywiście nie przyszło im do głowy żeby użyć komunikatora i mnie o tym powiadomić. Nie przejmowałam się tym, że sama powinnam to zrobić zanim zeszłam. Byliśmy kwita.
Było nas sześcioro. Jeden zawsze pilnował pojazdu, reszta szła w teren.
- Co to za pomieszczenie? - Nie pamiętam z czyich ust padło to pytanie.
Nie uważałam ich za swoich przyjaciół, ale nie sprawiali mi kłopotu. Tylko Jimmy miał coś mądrego do powiedzenia. Reszta mogła równie dobrze siedzieć cicho. Ale nie byli aż tak uczynni.
- Na wyższym poziomie nie ma prądu, ale tutaj tak. Ciekawe, dlaczego? – zapytałam.
- Baterie słoneczne. – Oświecił mnie Dex.
Był największym dziwakiem, jakiego spotkałam. Nie czuł się zagubiony tylko, kiedy miał pod ręką klawiaturę komputerową. Umiał jednak obejść każde elektroniczne zabezpieczenie.
- Może trzymali tu ludzi podłączonych do respiratora – stwierdziłam.
Nie pomyliłam się wiele.
- Odwróć się!
Jimmy wyglądał na rozbawionego. Pomyślałam, że to ich kolejny żart, ale kiedy się obejrzałam, na chwilę odebrało mi mowę.
– Właśnie znalazłaś swojego pierwszego hibernatusa. Jakim cudem on tu przetrwał?
- Bo wszyscy o nim zapomnieli - syknęłam.
Jego niepoważny ton mnie zirytował. Podeszłam do szyby Za nią było inne, mniejsze pomieszczenie. Coś jak izolatka. Wewnątrz dostrzegłam termometr. Wskazywał na minus sto stopni. Prócz niego mieściło się tam tylko jedno urządzenie. Chyba monitorowało pracę jego mózgu. Wszystko wskazywało na to, że był sprawny.
- Niesamowite – szepnęłam do siebie. - Dex, na co czekasz?! Włam się do komputera i zobacz, co to za jeden i od kiedy tu tkwi.
Już. Ale to straszny szmelc – poskarżył się.
Nie słuchałam go. Dosłownie przykleiłam się do tej szyby. Jak ktoś mógł tak po prostu zapomnieć o ludzkiej istocie? Jak długo mężczyzna tu przebywał? Wyglądał jakby spał. Tak spokojnie… I jakby na coś czekał. Może był nieuleczalnie chory. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, jasne, krótkie włosy. Ale nie to było najdziwniejsze. Tatuaż na jego prawym przedramieniu… Musiałam zmrużyć oczy żeby dokładnie mu się przypatrzeć. To był skorpion. Już gdzieś coś takiego widziałam. Zamarłam, kiedy uświadomiłam sobie, gdzie.
Wiedziałam już, że musimy go stąd zabrać. Za wszelką cenę. Odwróciłam się na chwilę. Dex połączył się już z komputerem. Marudził coś pod nosem, ale zawsze lubił wyzwania. Jak się dobrze spisze to pozwolę mu go zabrać z sobą. Może się dowiemy się czegoś więcej. Miałam przeczucie, że nie mieścił się tu zwykły szpital. A mężczyzna leży tu nie bez powodu.
- Ten komputer rejestruje wszystkie wejścia do pomieszczenia. - Dex był wyraźnie z siebie zadowolony. – Ostatni raz ktoś był tu sto czterdzieści lat temu…
- A możesz się streszczać? – westchnęłam
Do zmierzchu było coraz bliżej. Nie chciałam żeby zaskoczyły nas tu Hieny. Nie mielibyśmy, dokąd uciec.
- No dobra. Ale psujesz mi wielką chwilę. No to posłuchajcie. Pacjent: Wiek dwadzieścia dziewięć lat. A raczej miał tyle w 2003 roku. Wzrost sto osiemdziesiąt…
- Jak na staruszka prezentuje się nieźle! - Nie pamiętam nawet, kto to powiedział.
- A pomijając takie szczegóły? – zapytałam. – Dlaczego tu leży?
Musiałam dowiedzieć się o nim wszystkiego, ale na razie skupiłam się na najważniejszym..
Żołnierz. Raniony podczas wojny w Iraku, krwiak mózgu. Mieli utrzymywać go w stanie śpiączki farmakologicznej aż obrzęk zmaleje.
- Ale to nie jest śpiączka farmakologiczna - wtrącił Max.
- Co ty nie powiesz – syknęłam.
- W końcu zrobili mu tą operację – ciągnął dalej Dex.
- Coś poszło nie tak? – Miałam nadzieję, że nie widzą mojego zniecierpliwienia.
- I tu jest najlepszy numer. Kretyni z wojska coś pomieszali.
Dex zachowywał się tak beztrosko jakby czytał jakiś komiks, ale do cholery… To był żywy człowiek. Taki sam jak my! No może nie całkiem. Czy tylko ja to widziałam?!
- Wojskowi to idioci – prychnął Max.
- Pomyślałam, że zaraz sprawię, że spadnie na niego lampa, która nad nim wisiała i będę miała go z głowy, ale po namyśle się wstrzymałam. Umiał przechodzić przez ściany. Czasem się przydawał.
- Już zanim tu trafił uznano go za zmarłego – mówił dalej Dexter. - Nikt nie kwapił się żeby pomyłkę sprostować. Nikt na niego nie czekał. Więc zamrozili go.
- Tak po prostu zrobili z niego królika doświadczalnego?! – Nie mogłam w to uwierzyć.
- Może był rośliną – stwierdził Jimmy.
- Nie. - Upewnił się Dex. - Całkowicie odzyskał sprawność. Sam wybudził się z narkozy, a wtedy.
- Zahibernowali go! – wrzasnęłam - Tak po prostu!?
Mój wybuch wzbudził małą sensację.
- Dobrze się czujesz? – Jimmy położył rękę na moim ramieniu.
Odtrąciłam ją jakbym opędzała się od natrętnej muchy. To śmieszne, nawet nigdy tego nie doświadczyłam. Muchy wyginęły prawie sto lat temu. Widziałam tylko kilka zachowanych eksponatów.
- W najlepszym. – Oddaliłam się nieco od pozostałych. Nie chciałam żeby bardziej mnie zdenerwowali.
- Jedni się bawią w zamrażanie, a inni replikują DNA. Nie zmienisz tego kwiatuszku - zachichotał Max.
- Zamknij się, bo zaraz podzielisz jego los! – warknęłam.
Miałam dość tego gościa. Na następną akcję nie poleci…
- Dasz radę, go z tego wyciągnąć? – Zwróciłam się do Dex’a.
- Ja?
- Mam go przenieść do bazy z całym tamtym pokojem?!
- Mogę spróbować, ale dajcie mi kilka minut…
- Przemyślałaś to?
Moje odejście na nic się zdało. Jimmy znów do mnie podszedł.
- Tak! - odpowiedziałam bez zastanowienia. – No, co tak na mnie patrzycie?!
- Jego czas minął. - Tylko Jimmy miał coś przeciwko. Reszta ustąpiła.
- Odebrano mu go! To taki sam człowiek jak wy i ja. I… Czy wy naprawdę nie rozumiecie?! – Odpowiedziała mi cisza. – Jeśli to, co Dex wyciągnął z komputera, jest prawdą. To jego DNA jest czyściutkie. Nienaruszone! Może dzięki niemu zrozumiemy, co się stało i uda się powstrzymać chorobę.
- Nie obiecuj sobie za wiele - mruknął Jimmy. – Będzie zagubiony.
- Skończyłam dyskusję! Dex?!
Ten podniósł wzrok znad komputera.
- Zasadniczo nie ma problemu, bo system działa automatycznie, ale musimy rozmrozić go na miejscu i potem przewieść. Jest jeden mały problem.
Bylibyśmy zawiedzeni, gdyby poszło gładko.
Całość sterowana jest automatycznie poza tamtymi drzwiami - Wskazał na wejście prowadzące do pomieszczenia, w którym leżał mężczyzna.
- I to wszystko? – zapytałam.
- Tak. - Wzruszył ramionami. – Spodziewałaś się zagadki Sfinksa?
- Otworzę je.
- W to nie wątpię, ale poczekaj… 3…2…1… Hokus pokus!
Nacisnął jakiś przycisk. Pomieszczenie, w którym leżał hibernatus wypełniło się parą, a ja w napięciu obserwowałam, jak temperatura na termometrze rośnie. Pochłaniałam wzrokiem każdą, najmniejszą zmianę w jego wyglądzie. Na początku był przeraźliwie blady. Krew w jego żyłach nie pulsowała. Stopniowo zaczął nabierać rumieńców. Mięśnie zaczynały drgać. Nigdy wcześniej nie wiedziałam nic równie fascynującego. Rozmowa, którą prowadzili moi towarzysze mnie nie interesowała, choć słyszałam wszystko.
- Dajecie wiarę? – Ekscytował się Max. – Brał udział w prawdziwej wojnie!
- A ta, w której chcieli nas zabić, to niby prawdziwa nie była? – Odciął się Jimmy.
- Ale tamta była konwencjonalna i… - bronił się.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Lubiłam ich. Na swój własny sposób. I gdyby coś im się stało. Wstyd się przyznać. Brakowałoby mi ich.
- Co teraz? – Przerwałam tę błyskotliwą wymianę zdań.
- Poczekamy, aż powrócą wszystkie czynności organizmu, a on się obudzi. Jeśli sam tego nie zrobi znaczy, że jednak nie jest w pełni sprawny.
- Już widziałam, że odczyt na śmiesznym monitorze obok jego łóżka wskazuje, że dzieje się coś poważnego. Ale to nie działo się szybko. Rozmowa za mną miała się w najlepsze, a ja nie byłam w stanie skupić się na niczym innym oprócz tego, co działo się za szybą.
- Otwiera oczy! – krzyknęłam.
Nagle zdałam sobie sprawę, że moja radość musi ich, co najmniej dziwić. Ale do diabła z nimi.
– Idę tam – zdecydowałam.
Drzwi były wykonane z mocnego stopu metali. Grube na kilkanaście centymetrów, otwierane na klucz, którego nie było. Bułka z masłem. Już w dzieciństwie przesuwanie przedmiotów po stole tu i z powrotem szybko mnie znudziło. Otwieranie drzwi bez użycia klucza stało się moją namiętnością na wiele lat. Ten dźwięk, kiedy mechanizm puszcza… uwielbiałam go. Wystarczyło wyobrazić sobie, że klucz się tam znajduje i właśnie się przekręca. Tym razem zrobiłam dokładnie to samo. Masywne drzwi poddały się mojej woli. Spróbowałyby inaczej. Nie minęło kilka sekund, a usłyszałam przyjemny dźwięk i wrota stanęły otworem.
- Proszę za mną chłopcy – powiedziałam z uśmiechem.
Weszłam pierwsza. Zakręciło mi się w głowie. Było tam duszno, tlen wnikał do środka dopiero teraz. Mężczyzna się budził. Widziałam dokładnie jak zaczynał poruszać palcami u rąk, jak jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała powoli, prowokowana pierwszymi oddechami. Powieki drgały, jakby właśnie wzbudzał się z jakiegoś koszmaru. Ostatni relikt starego porządku... Nadal taki spokojny. Nie wiedział, że wkrótce przeżyje największy szok w swoim życiu. Położyłam dłoń, na jego klatce piersiowej. W koniuszkach palców czułam bicie serca. Nagle podniósł powieki i spojrzał na mnie. To niesamowite spojrzenie jasnych oczu zapamiętam do końca życia. Zdawało się pytać Gdzie jestem?! Kim wy jesteście? Nie mogłam mu teraz odpowiedzieć. Dotknęłam jego ręki. Była jeszcze zimna.
- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam łagodnie. - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Zaraz potem przywołałam Jima.
- Uśpij go - poleciłam.
- Robi się!
Dotknął ręką czoła mężczyzny i ten na powrót pogrążył się w błogim śnie. Tym razem nie na długo.
- A teraz wynośmy się stąd!

Ian


Ostatnią rzeczą, którą pamiętam był hałas. Ale nie jakiś tam zwykły hałas. Miałem wrażenie, że zaraz rozsadzi mi bębenki. I światło. Tak… Było też światło. To nie wróżyło nic dobrego. Choć wszystko trwało zaledwie ułamki sekund, nie miałem wątpliwości, co się dzieje. Czołg wjechał na minę, a ja oglądam ten świat po raz ostatni. Natychmiast poczułem ogromny ból, jakby coś mnie przygniotło. A potem zapadła ciemność. Koniec?! Czy po śmierci nie ma niczego innego? To przykra perspektywa… Ale pamiętam jeszcze coś. Przebłyski świadomości, migawki obrazów i Bóg tylko wie, co jeszcze. Nie wiem czy były prawdziwe, czy były tylko moim wymysłem. Wielka lampa, oślepiające światło, kilku facetów w białych kitlach, pochylających się nade mną. Rozmawiali.
- Obudził się.
- Jest idealny do badań.
- Ale bez jego zgody? To nieetyczne!
- Wszyscy myślą, że nie żyje. Możemy.
- A co z przysięgą lekarską?
- Czasem trzeba zrobić coś wbrew zasadom, żeby pomóc ludzkości.
Mówili o mnie? Czyli jednak żyłem? I co do cholery teraz chwieli mi zrobić?! Chciałem coś powiedzieć. Wykrzyczeć im prosto w twarz, że się nie zgadzam i chcę wrócić do domu. Miałem już tego wszystkiego serdecznie dość. Ale zawiodło mnie całe ciało. Mięśnie, głos. To było straszne. Nigdy nie czułem się bardziej upodlony. Kątem oka dostrzegłam, że ktoś wbija mi w rękę igłę. Zaraz potem powieki zaczęły mi dziwnie ciążyć. Patrzyłem tym draniom w oczy. Wiedzieli, że byłem świadomy! A mimo to potraktowali mnie jak kawałek mięsa. Wiedzieli!
Potem znów była ciemność, nie wiem jak długo trwała. Nie wiem nawet czy dokładnie ją miałem przed oczami, ale w końcu pod moje powieki znów wkradło się światło. Poczułem ciepło. Znów mogłem się ruszać. Co prawda tylko nieznacznie, ale jak na początek wystarczyło. Zmusiłem się żeby otworzyć oczy. Znów te same cholerne pomieszczenie, ale ludzie inni. Ci tutaj z pewnością nie byli lekarzami.
- Jesteśmy przyjaciółmi…
Pochylała się nade mną młoda kobieta. Przez chwilę pomyślałem, że tak musi właśnie wyglądać śmierć. Nie dlatego, że była brzydka. Było wręcz przeciwnie. Miała ciemne, krótkie, asymetrycznie przystrzyżone włosy. Cała była ubrana na czarno. A do tego miała bardzo jasną cerę. W dzieciństwie właśnie tak wyobrażałem sobie śmierć. Ale kobieta raczej śmiercią nie była.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze – powiedziała.
Potem szepnęła coś do stojącego obok niej mężczyzny.
– Uśpij go – usłyszałem.
O nie znowu?! Znów miałem ochotę krzyczeć, ale nie byłem w stanie. Tamten położył rękę na moim czole. Znów poczułem senność. Byłem zbyt słaby żeby się im przeciwstawić.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Evolution - przez Kassandra - 12-06-2011, 18:38
RE: Evolution - przez sithisdagoth - 12-06-2011, 19:16
RE: Evolution - przez Kassandra - 12-06-2011, 19:40
RE: Evolution - przez haniel - 16-06-2011, 17:59
RE: Evolution - przez siloe - 17-06-2011, 13:46
RE: Evolution - przez Khaern - 19-06-2011, 20:13
RE: Evolution - przez Chrisiok - 20-06-2011, 18:51
RE: Evolution - przez Kassandra - 20-06-2011, 22:33
RE: Evolution - przez Kassandra - 23-06-2011, 23:22
RE: Evolution - przez sithisdagoth - 25-06-2011, 19:19
RE: Evolution - przez Kassandra - 25-06-2011, 22:03
RE: Evolution - przez Żubr - 27-06-2011, 13:53
RE: Evolution - przez Kassandra - 27-06-2011, 14:32
RE: Evolution - przez księżniczka - 03-07-2011, 12:51
RE: Evolution - przez Sawyer - 03-07-2011, 22:39
RE: Evolution - przez Ish - 12-08-2011, 11:46
RE: Evolution - przez Archanioł - 10-07-2011, 00:52
RE: Evolution - przez Kassandra - 10-07-2011, 10:39
RE: Evolution - przez Lukaszn - 10-07-2011, 19:38
RE: Evolution - przez Karma - 16-07-2011, 18:59
RE: Evolution - przez Pasiasty - 20-07-2011, 05:29
RE: Evolution - przez Kassandra - 20-07-2011, 10:02
RE: Evolution - przez Pasiasty - 22-07-2011, 19:31
RE: Evolution - przez InFlames - 27-07-2011, 13:40
RE: Evolution - przez Danek - 08-08-2011, 18:57
RE: Evolution - przez Neurize - 08-08-2011, 21:47
RE: Evolution - przez siloe - 29-11-2011, 10:54

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości