Via Appia - Forum

Pełna wersja: Evolution
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
EVOLUTION


*1*
Rok 2154

Faith


Kiedy byłam mała, mój ojciec powiedział mi, że świat, który znamy, wkrótce czeka zagłada. Wtedy nie wiedziałam, co miał na myśli. Dziś już chyba nikt nie potrafi powiedzieć, od czego tak naprawdę zaczął się upadek, ani co uczyniło nas takimi, jakimi jesteśmy. Ci, którzy to rozpoczęli prawdopodobnie już nie żyją. Mają szczęście.
Efekt śnieżnej kuli - tak nazywał to ojciec. Kiedy kula już się rozpędzi, nikt i nic nie może jej zatrzymać. On chyba nigdy nie pogodził się z tym, co się z nami stało, ja też nie. Zawsze byłam córeczką tatusia.
Papa mawiał, że droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami. Ja osobiście nie wierzę w piekło, ale jeśli istnieje, to już w nim jestem.
Więc, od czego tak naprawdę się zaczęło? Oczywiście od dobrych chęci. Naukowcy szukali leku na nieuleczalne choroby. A właściwie to chcieli całkowicie je wyeliminować. Bardzo szybko zorientowali się, że źródłem wszelkich problemów jest ludzkie DNA. I oczywiście zaczęli w nim grzebać. Nie było łatwo, ale udało się.
Zamiast na tym poprzestać i cieszyć się tym, co osiągnęli, postanowili iść o krok dalej. Zaczęli traktować ludzi jak lalki. Chcesz dziecko? Idziesz do lekarza jak do sprzedawcy w sklepie. Mówisz, jaki mam mieć kolor oczu, włosów, czy wolisz chłopca, czy dziewczynkę. Wybierasz sporty, które będzie chciało uprawiać i do jakich będzie miało predyspozycje. Czy będzie umieć malować, śpiewać, a może tańczyć. A może wszystko na raz? Dziecko będzie idealne.
Ale zabawa w Boga nigdy nie kończy się dobrze. Podobno największe odkrycia w dziejach ludzkości były przypadkowe. Archimedes niechcący sformułował prawo wyporu. A moi umiłowani naukowcy odkryli gen Q. Kiedy zaczęli nad nim pracować, był jedynym nieaktywnym genem w organizmie człowieka. Nie na długo. Na początku do jego uaktywnienia używano katalizatora. Ale następne pokolenia już się z nim rodziły.
Ludziom podawano go bez ich wiedzy. Wszystkim… Znalazło się paru, którzy chcieli być Bogami. Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Potem wybuchła wojna. Reszta świata przestraszyła się tego, co nam zrobiono, ale i na nich wkrótce przyszedł czas. Wszyscy oddychamy tym samym powietrzem.
Czasu jest coraz mniej. Zabija nas dziwna choroba, na którą nie ma lekarstwa. Są ludzie, którzy próbują z nią walczyć, prowadząc dalsze badania. Wiem, że to i tak nam nie pomoże.
Ostatnie dwa lata były zaskakująco spokojne. Większość miast obróciła się w nicość. Są teraz ruinami, ponurymi cmentarzyskami, które pochłonęły setki tysięcy istnień. My uciekliśmy na pustynię. Chowamy się pod ziemią, jak zwierzęta. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, kiedyś najwspanialszy kraj na świecie, teraz jest ruiną

Jakiś czas temu przydzielono mnie do specjalnej grupy, która patrolowała teren wokół naszej bazy w poszukiwaniu cennych przedmiotów. Nasza sytuacja jest do tego stopnia rozpaczliwa, że potrzebujemy wszystkiego.
Właściwie to sama się tam przydzieliłam. To lepsze niż siedzenie w bazie i czekanie nie wiadomo, co. Czego szukamy? Wszystkiego, co może się przydać do życia: jedzenia, ubrań, broni, leków. Powiedziałam życia? Właściwym określeniem byłaby egzystencja. Zajmuję się przedłużaniem naszej egzystencji.
Podobno w życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, po którym możesz powiedzieć Dziś jest pierwszy dzień reszty twojego życia. Mój nadszedł pewnego chłodnego, pochmurnego dnia. Czasem mam wrażenie, że wszystkie dni są szare i zimne. Dla takich jak my Słońce nie chce świecić.
To była rutynowa akcja. Zlokalizowaliśmy coś, co musiało być kiedyś szpitalem. Liczyliśmy na spory łup. Jednak po bombardowaniu mało, co ocalało. Niewiele znaleźliśmy. Mieliśmy już wracać, kiedy coś znalazłam.
- Widzieliście to?! – zawołałam.
W podłodze było przejście. Gdy podeszłam bliżej, zorientowałam się, że to tajne schody prowadzące do piwnicy. Powinnam zaczekać, na resztę zespołu, ale tego nie zrobiłam. Rzadko stosowałam się do regulaminu. Zaczęłam ostrożnie schodzić w dół. Byłam pełna najgorszych przeczuć. Zaskoczyło mnie to, że w środku było bardzo jasno. Nie wiem, jakim cudem zachowała się tam elektryczność. Znajdowałam się w sterylnej sali pod ziemią. Nie było mowy o tym, że niedawno przebywali tu ludzie. Wszędzie było pełno kurzu, ale z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, wszystko pozostało nienaruszone.
- Co oni tu robili? - powiedziałam cicho.
Nagle zaalarmował mnie jakiś hałas. Coś zbliżało się do mnie z ogromną szybkością. Zamarłam na chwilę. Odwróciłam się gwałtownie, trzymając w ręku, gotowy do strzału karabin. Nie potrzebowałam, bo mogłam użyć mocy, ale czułam się z nim pewniej.
- Faith?!
- Cholera! Ale mnie przestraszyliście! Niech was szlag.
Reszta zeszła za mną na dół. Oczywiście nie przyszło im do głowy żeby użyć komunikatora i mnie o tym powiadomić. Nie przejmowałam się tym, że sama powinnam to zrobić zanim zeszłam. Byliśmy kwita.
Było nas sześcioro. Jeden zawsze pilnował pojazdu, reszta szła w teren.
- Co to za pomieszczenie? - Nie pamiętam z czyich ust padło to pytanie.
Nie uważałam ich za swoich przyjaciół, ale nie sprawiali mi kłopotu. Tylko Jimmy miał coś mądrego do powiedzenia. Reszta mogła równie dobrze siedzieć cicho. Ale nie byli aż tak uczynni.
- Na wyższym poziomie nie ma prądu, ale tutaj tak. Ciekawe, dlaczego? – zapytałam.
- Baterie słoneczne. – Oświecił mnie Dex.
Był największym dziwakiem, jakiego spotkałam. Nie czuł się zagubiony tylko, kiedy miał pod ręką klawiaturę komputerową. Umiał jednak obejść każde elektroniczne zabezpieczenie.
- Może trzymali tu ludzi podłączonych do respiratora – stwierdziłam.
Nie pomyliłam się wiele.
- Odwróć się!
Jimmy wyglądał na rozbawionego. Pomyślałam, że to ich kolejny żart, ale kiedy się obejrzałam, na chwilę odebrało mi mowę.
– Właśnie znalazłaś swojego pierwszego hibernatusa. Jakim cudem on tu przetrwał?
- Bo wszyscy o nim zapomnieli - syknęłam.
Jego niepoważny ton mnie zirytował. Podeszłam do szyby Za nią było inne, mniejsze pomieszczenie. Coś jak izolatka. Wewnątrz dostrzegłam termometr. Wskazywał na minus sto stopni. Prócz niego mieściło się tam tylko jedno urządzenie. Chyba monitorowało pracę jego mózgu. Wszystko wskazywało na to, że był sprawny.
- Niesamowite – szepnęłam do siebie. - Dex, na co czekasz?! Włam się do komputera i zobacz, co to za jeden i od kiedy tu tkwi.
Już. Ale to straszny szmelc – poskarżył się.
Nie słuchałam go. Dosłownie przykleiłam się do tej szyby. Jak ktoś mógł tak po prostu zapomnieć o ludzkiej istocie? Jak długo mężczyzna tu przebywał? Wyglądał jakby spał. Tak spokojnie… I jakby na coś czekał. Może był nieuleczalnie chory. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, jasne, krótkie włosy. Ale nie to było najdziwniejsze. Tatuaż na jego prawym przedramieniu… Musiałam zmrużyć oczy żeby dokładnie mu się przypatrzeć. To był skorpion. Już gdzieś coś takiego widziałam. Zamarłam, kiedy uświadomiłam sobie, gdzie.
Wiedziałam już, że musimy go stąd zabrać. Za wszelką cenę. Odwróciłam się na chwilę. Dex połączył się już z komputerem. Marudził coś pod nosem, ale zawsze lubił wyzwania. Jak się dobrze spisze to pozwolę mu go zabrać z sobą. Może się dowiemy się czegoś więcej. Miałam przeczucie, że nie mieścił się tu zwykły szpital. A mężczyzna leży tu nie bez powodu.
- Ten komputer rejestruje wszystkie wejścia do pomieszczenia. - Dex był wyraźnie z siebie zadowolony. – Ostatni raz ktoś był tu sto czterdzieści lat temu…
- A możesz się streszczać? – westchnęłam
Do zmierzchu było coraz bliżej. Nie chciałam żeby zaskoczyły nas tu Hieny. Nie mielibyśmy, dokąd uciec.
- No dobra. Ale psujesz mi wielką chwilę. No to posłuchajcie. Pacjent: Wiek dwadzieścia dziewięć lat. A raczej miał tyle w 2003 roku. Wzrost sto osiemdziesiąt…
- Jak na staruszka prezentuje się nieźle! - Nie pamiętam nawet, kto to powiedział.
- A pomijając takie szczegóły? – zapytałam. – Dlaczego tu leży?
Musiałam dowiedzieć się o nim wszystkiego, ale na razie skupiłam się na najważniejszym..
Żołnierz. Raniony podczas wojny w Iraku, krwiak mózgu. Mieli utrzymywać go w stanie śpiączki farmakologicznej aż obrzęk zmaleje.
- Ale to nie jest śpiączka farmakologiczna - wtrącił Max.
- Co ty nie powiesz – syknęłam.
- W końcu zrobili mu tą operację – ciągnął dalej Dex.
- Coś poszło nie tak? – Miałam nadzieję, że nie widzą mojego zniecierpliwienia.
- I tu jest najlepszy numer. Kretyni z wojska coś pomieszali.
Dex zachowywał się tak beztrosko jakby czytał jakiś komiks, ale do cholery… To był żywy człowiek. Taki sam jak my! No może nie całkiem. Czy tylko ja to widziałam?!
- Wojskowi to idioci – prychnął Max.
- Pomyślałam, że zaraz sprawię, że spadnie na niego lampa, która nad nim wisiała i będę miała go z głowy, ale po namyśle się wstrzymałam. Umiał przechodzić przez ściany. Czasem się przydawał.
- Już zanim tu trafił uznano go za zmarłego – mówił dalej Dexter. - Nikt nie kwapił się żeby pomyłkę sprostować. Nikt na niego nie czekał. Więc zamrozili go.
- Tak po prostu zrobili z niego królika doświadczalnego?! – Nie mogłam w to uwierzyć.
- Może był rośliną – stwierdził Jimmy.
- Nie. - Upewnił się Dex. - Całkowicie odzyskał sprawność. Sam wybudził się z narkozy, a wtedy.
- Zahibernowali go! – wrzasnęłam - Tak po prostu!?
Mój wybuch wzbudził małą sensację.
- Dobrze się czujesz? – Jimmy położył rękę na moim ramieniu.
Odtrąciłam ją jakbym opędzała się od natrętnej muchy. To śmieszne, nawet nigdy tego nie doświadczyłam. Muchy wyginęły prawie sto lat temu. Widziałam tylko kilka zachowanych eksponatów.
- W najlepszym. – Oddaliłam się nieco od pozostałych. Nie chciałam żeby bardziej mnie zdenerwowali.
- Jedni się bawią w zamrażanie, a inni replikują DNA. Nie zmienisz tego kwiatuszku - zachichotał Max.
- Zamknij się, bo zaraz podzielisz jego los! – warknęłam.
Miałam dość tego gościa. Na następną akcję nie poleci…
- Dasz radę, go z tego wyciągnąć? – Zwróciłam się do Dex’a.
- Ja?
- Mam go przenieść do bazy z całym tamtym pokojem?!
- Mogę spróbować, ale dajcie mi kilka minut…
- Przemyślałaś to?
Moje odejście na nic się zdało. Jimmy znów do mnie podszedł.
- Tak! - odpowiedziałam bez zastanowienia. – No, co tak na mnie patrzycie?!
- Jego czas minął. - Tylko Jimmy miał coś przeciwko. Reszta ustąpiła.
- Odebrano mu go! To taki sam człowiek jak wy i ja. I… Czy wy naprawdę nie rozumiecie?! – Odpowiedziała mi cisza. – Jeśli to, co Dex wyciągnął z komputera, jest prawdą. To jego DNA jest czyściutkie. Nienaruszone! Może dzięki niemu zrozumiemy, co się stało i uda się powstrzymać chorobę.
- Nie obiecuj sobie za wiele - mruknął Jimmy. – Będzie zagubiony.
- Skończyłam dyskusję! Dex?!
Ten podniósł wzrok znad komputera.
- Zasadniczo nie ma problemu, bo system działa automatycznie, ale musimy rozmrozić go na miejscu i potem przewieść. Jest jeden mały problem.
Bylibyśmy zawiedzeni, gdyby poszło gładko.
Całość sterowana jest automatycznie poza tamtymi drzwiami - Wskazał na wejście prowadzące do pomieszczenia, w którym leżał mężczyzna.
- I to wszystko? – zapytałam.
- Tak. - Wzruszył ramionami. – Spodziewałaś się zagadki Sfinksa?
- Otworzę je.
- W to nie wątpię, ale poczekaj… 3…2…1… Hokus pokus!
Nacisnął jakiś przycisk. Pomieszczenie, w którym leżał hibernatus wypełniło się parą, a ja w napięciu obserwowałam, jak temperatura na termometrze rośnie. Pochłaniałam wzrokiem każdą, najmniejszą zmianę w jego wyglądzie. Na początku był przeraźliwie blady. Krew w jego żyłach nie pulsowała. Stopniowo zaczął nabierać rumieńców. Mięśnie zaczynały drgać. Nigdy wcześniej nie wiedziałam nic równie fascynującego. Rozmowa, którą prowadzili moi towarzysze mnie nie interesowała, choć słyszałam wszystko.
- Dajecie wiarę? – Ekscytował się Max. – Brał udział w prawdziwej wojnie!
- A ta, w której chcieli nas zabić, to niby prawdziwa nie była? – Odciął się Jimmy.
- Ale tamta była konwencjonalna i… - bronił się.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Lubiłam ich. Na swój własny sposób. I gdyby coś im się stało. Wstyd się przyznać. Brakowałoby mi ich.
- Co teraz? – Przerwałam tę błyskotliwą wymianę zdań.
- Poczekamy, aż powrócą wszystkie czynności organizmu, a on się obudzi. Jeśli sam tego nie zrobi znaczy, że jednak nie jest w pełni sprawny.
- Już widziałam, że odczyt na śmiesznym monitorze obok jego łóżka wskazuje, że dzieje się coś poważnego. Ale to nie działo się szybko. Rozmowa za mną miała się w najlepsze, a ja nie byłam w stanie skupić się na niczym innym oprócz tego, co działo się za szybą.
- Otwiera oczy! – krzyknęłam.
Nagle zdałam sobie sprawę, że moja radość musi ich, co najmniej dziwić. Ale do diabła z nimi.
– Idę tam – zdecydowałam.
Drzwi były wykonane z mocnego stopu metali. Grube na kilkanaście centymetrów, otwierane na klucz, którego nie było. Bułka z masłem. Już w dzieciństwie przesuwanie przedmiotów po stole tu i z powrotem szybko mnie znudziło. Otwieranie drzwi bez użycia klucza stało się moją namiętnością na wiele lat. Ten dźwięk, kiedy mechanizm puszcza… uwielbiałam go. Wystarczyło wyobrazić sobie, że klucz się tam znajduje i właśnie się przekręca. Tym razem zrobiłam dokładnie to samo. Masywne drzwi poddały się mojej woli. Spróbowałyby inaczej. Nie minęło kilka sekund, a usłyszałam przyjemny dźwięk i wrota stanęły otworem.
- Proszę za mną chłopcy – powiedziałam z uśmiechem.
Weszłam pierwsza. Zakręciło mi się w głowie. Było tam duszno, tlen wnikał do środka dopiero teraz. Mężczyzna się budził. Widziałam dokładnie jak zaczynał poruszać palcami u rąk, jak jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała powoli, prowokowana pierwszymi oddechami. Powieki drgały, jakby właśnie wzbudzał się z jakiegoś koszmaru. Ostatni relikt starego porządku... Nadal taki spokojny. Nie wiedział, że wkrótce przeżyje największy szok w swoim życiu. Położyłam dłoń, na jego klatce piersiowej. W koniuszkach palców czułam bicie serca. Nagle podniósł powieki i spojrzał na mnie. To niesamowite spojrzenie jasnych oczu zapamiętam do końca życia. Zdawało się pytać Gdzie jestem?! Kim wy jesteście? Nie mogłam mu teraz odpowiedzieć. Dotknęłam jego ręki. Była jeszcze zimna.
- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam łagodnie. - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Zaraz potem przywołałam Jima.
- Uśpij go - poleciłam.
- Robi się!
Dotknął ręką czoła mężczyzny i ten na powrót pogrążył się w błogim śnie. Tym razem nie na długo.
- A teraz wynośmy się stąd!

Ian


Ostatnią rzeczą, którą pamiętam był hałas. Ale nie jakiś tam zwykły hałas. Miałem wrażenie, że zaraz rozsadzi mi bębenki. I światło. Tak… Było też światło. To nie wróżyło nic dobrego. Choć wszystko trwało zaledwie ułamki sekund, nie miałem wątpliwości, co się dzieje. Czołg wjechał na minę, a ja oglądam ten świat po raz ostatni. Natychmiast poczułem ogromny ból, jakby coś mnie przygniotło. A potem zapadła ciemność. Koniec?! Czy po śmierci nie ma niczego innego? To przykra perspektywa… Ale pamiętam jeszcze coś. Przebłyski świadomości, migawki obrazów i Bóg tylko wie, co jeszcze. Nie wiem czy były prawdziwe, czy były tylko moim wymysłem. Wielka lampa, oślepiające światło, kilku facetów w białych kitlach, pochylających się nade mną. Rozmawiali.
- Obudził się.
- Jest idealny do badań.
- Ale bez jego zgody? To nieetyczne!
- Wszyscy myślą, że nie żyje. Możemy.
- A co z przysięgą lekarską?
- Czasem trzeba zrobić coś wbrew zasadom, żeby pomóc ludzkości.
Mówili o mnie? Czyli jednak żyłem? I co do cholery teraz chwieli mi zrobić?! Chciałem coś powiedzieć. Wykrzyczeć im prosto w twarz, że się nie zgadzam i chcę wrócić do domu. Miałem już tego wszystkiego serdecznie dość. Ale zawiodło mnie całe ciało. Mięśnie, głos. To było straszne. Nigdy nie czułem się bardziej upodlony. Kątem oka dostrzegłam, że ktoś wbija mi w rękę igłę. Zaraz potem powieki zaczęły mi dziwnie ciążyć. Patrzyłem tym draniom w oczy. Wiedzieli, że byłem świadomy! A mimo to potraktowali mnie jak kawałek mięsa. Wiedzieli!
Potem znów była ciemność, nie wiem jak długo trwała. Nie wiem nawet czy dokładnie ją miałem przed oczami, ale w końcu pod moje powieki znów wkradło się światło. Poczułem ciepło. Znów mogłem się ruszać. Co prawda tylko nieznacznie, ale jak na początek wystarczyło. Zmusiłem się żeby otworzyć oczy. Znów te same cholerne pomieszczenie, ale ludzie inni. Ci tutaj z pewnością nie byli lekarzami.
- Jesteśmy przyjaciółmi…
Pochylała się nade mną młoda kobieta. Przez chwilę pomyślałem, że tak musi właśnie wyglądać śmierć. Nie dlatego, że była brzydka. Było wręcz przeciwnie. Miała ciemne, krótkie, asymetrycznie przystrzyżone włosy. Cała była ubrana na czarno. A do tego miała bardzo jasną cerę. W dzieciństwie właśnie tak wyobrażałem sobie śmierć. Ale kobieta raczej śmiercią nie była.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze – powiedziała.
Potem szepnęła coś do stojącego obok niej mężczyzny.
– Uśpij go – usłyszałem.
O nie znowu?! Znów miałem ochotę krzyczeć, ale nie byłem w stanie. Tamten położył rękę na moim czole. Znów poczułem senność. Byłem zbyt słaby żeby się im przeciwstawić.
Cytat:od czego tak naprawdę się zaczął się upadek,
- Przeoczenie?
Cytat:tak nazywał to ojciec. Kiedy kula już się rozpędzi, nikt i nic nie może jej zatrzymać. Ojciec chyba nigdy nie pogodził się z tym, co się z nami stało, ja też nie.
- Małe powtórzonko.
Cytat:Nasz wkrótce się skończy. Zabija nas dziwna choroba, na którą nie ma lekarstwa. Część z nas się zbuntowała
Cytat:Nagle zaalarmował mnie jakiś hałas. Coś zbliżało się do mnie
- Dużo powtórzeń robisz niestety.
Cytat:kiedy miał pod ręką klawiaturę komputerową.
- Raczej nie błąd, ale "klawiaturę komputera" brzmiałoby, imho, lepiej.
Cytat:Wskazywał na minus sto stopni. W środku było tylko jedno urządzenie. Chyba monitorowało pracę jego mózgu. Wszystko wskazywało na to, że był sprawny.
- Mózg pracował w temperaturze minus stu stopni? Dobrze zrozumiałem?
Cytat:Raniony w podczas wojny w Iraku, krwiak mózgu.
- Niepotrzebne "w" i spacja przed myślnikiem.
Cytat:Miałam dość tego gościa. Na następną akcję nie poleci….
- Stanowczo za dużo kropek w tym wielokropku.
Cytat:Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, był hałas.
- Jakoś tak chyba.
Cytat:Nigdy nie czułem się bardziej upodlony. Poczułem, że ktoś wbija mi w rękę igłę.
- Nie podoba mi się tak bliskie sąsiedztwo tych wyrazów.


Fabularnie nie jest źle, choć błędów rzeczowych się nie ustrzegłaś. Jakieś tajne laboratorium a drzwi otwiera się tam za pomocą klucza? Warsztatowo jest dość sporo do poprawy, ale na pewno dasz sobie z tym radę. Nie podoba mi się wstęp. Po pierwsze rozpisany jakoś tak łopatologicznie. A po drugie - nie lubię w ogóle takich wstępów. Podoba mi się, gdy wydarzenia sprzed zawiązania akcji są powoli wprowadzane w trakcie opowieści no. w dialogach, czy przemyśleniach bohaterów. Kolejną część na pewno przeczytam.

Dziękuję za uwagę. Pozdrawiam.
Dzięki za wyłapanie błędów. Tekst napisałam dość dawno i dziś przy czytaniu wszystkich nie wyłapałam. Teraz widzę, że niektóre są wręcz szkolne Dodgy

Cytat:Nie podoba mi się wstęp. Po pierwsze rozpisany jakoś tak łopatologicznie.

Chodziło mi o to, żeby był lekko chaotyczny i łopatologiczny Wink Taki eksperyment.
Ale dalje nie palnuję takich zabiegów.
Weeee, przeczytałem Tongue


"która patrolowała teren wokół naszej bazy w poszukiwaniu cennych przedmiotów. " - wg mnie patroluje się w celu wyeliminowania zagrożeń, a przeszukuje żeby znaleźć coś,

"czekanie nie wiadomo, co. " - czekanie niewiadomo na co, chyba lepiej,

"Niewiele znaleźliśmy. Mieliśmy już wracać, kiedy coś znalazłam.  " - powtarzasz znaleść,

"Oczywiście nie przyszło im do głowy żeby użyć komunikatora i mnie o tym powiadomić. " - przecinek przed żeby,

"Byliśmy kwita.
[/p]Było nas sześcioro.  " - było powtarzasz,

" Nie czuł się zagubiony tylko, kiedy miał pod ręką klawiaturę komputerową. " - przecinek przed tylko, nie przed kiedy, tak mi się zdaje

"Podeszłam do szyby Za nią było inne, mniejsze pomieszczenie. " - brak kropki,

"Już. Ale to straszny szmelc – poskarżył się. " - brak myślnika

"Dex zachowywał się tak beztrosko jakby czytał jakiś komiks, ale do cholery " - przecinek przed jakby,

"- Pomyślałam, że zaraz sprawię, że spadnie na niego lampa, która nad nim wisiała i będę miała go z głowy, ale po namyśle się wstrzymałam. Umiał przechodzić przez ściany. Czasem się przydawał. "- ten myślnik chyba zbędny,

" Już zanim tu trafił uznano go za zmarłego " - przecinek po trafił,

"Sam wybudził się z narkozy, a wtedy. " - wielokropek chyba na końcu,

"Nie chciałam żeby bardziej mnie zdenerwowali. " - przecinek przed żeby, chyba,

"to niby prawdziwa nie była? – Odciął się Jimmy. " - odciął z małej chyba,

Fabularnie jest chyba trochę oklepane, ale poczekam na więcej. Trochę myślników pozjadałaś, pewnie się jeszcze parę przecinków trafi, no i zgodzę się z Sithem, zamek w laboratorium? Dałabyś jakiś skaner linii papilarnych albo coś Tongue W rozdziale Iana piszesz, że zapadła ciemność i to koniec, a potem nagle coś jeszcze jest, nie wiem czy to nie błąd.

Ogólnie mi się podoba, ale lord lepszy Big Grin

Pozdrawiam
Fajne opowiadanie. Czekam na ciąg dalszy. Przeczytałam co do słowa. Fajne. Big Grin Zauważyłam kilka powtórzeń, ale tu już to wyrzucili, więc powtarzać się nie będę. Wink Czekam na dalszy ciąg.
Ogólnie opowiadanie jest dobre, tylko nadużywasz czasownika, ale większość autorów tak robi, w wielu opowiadaniach.

Błędy wyłapali już poprzednicy, ja powiem tylko, że nie podoba mi się ten wstęp. Ten "eksperyment" do mnie przemówił.
Droga Autorko, tekst czytało się dość sprawnie, co już samo w sobie jest dużym postępem. Zdecydowanie wyróżnia się on na tle innych. Jednakże problemem twojej narracji jest chaos. To w jaki sposób opowiadasz przypomina pozszywany z różnokolorowych fragmentów obrus. Piszesz o jednej rzeczy, zaraz potem krótkie zdanie będące dygresją, potem zbędna informacja i już idziesz dalej. Harmonię tekstu naruszają bardzo szczegółowe zdania wymieszane z totalnymi ogólnikami. Powoduje to ogólną dysharmonię.

Inna sprawa. Piszesz po polsku czy po angielsku? Zdecyduj się. Jeśli wybierasz polski, to po co tytuły pisać w języku angielskim? Bo tak ładnie brzmi? Bo to modne? Ani jedno, ani drugie.

Jeszcze inna kwestia. To naukowcy odkryli ten gen w ludzkim genomie, czy stworzyli gen syntetyczny i go innym wszczepiali? Rozumiem, że to ten gen jest odpowiedzialny za moce? Nie napisałaś o żadnych mutacjach, te moce są jak z X-menów. I po co kursywa kiedy pierwszy raz używasz słowa moc? Zbędna.

"Nagle zaalarmował mnie jakiś hałas. Coś zbliżało się do mnie z ogromną szybkością. Zamarłam na chwilę. Odwróciłam się gwałtownie, trzymając w ręku, gotowy do strzału karabin. Nie potrzebowałam, bo mogłam użyć mocy, ale czułam się z nim pewniej." --> To nie ma sensu. Ten hałas mógł dobiegać z góry, gdzie krzątali się jej kompani, dochodzić d niej przez wejście przez które przeszła. Ta schiza jest zbędna, wygląda jakbyś wsadziła ją na siłę żeby jakoś napięcie zbudować. Nie udało ci się to tutaj.

"Zaskoczyło mnie to, że w środku było bardzo jasno. Nie wiem, jakim cudem zachowała się tam elektryczność. Znajdowałam się w sterylnej sali pod ziemią. Nie było mowy o tym, że niedawno przebywali tu ludzie. Wszędzie było pełno kurzu, ale z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, wszystko pozostało nienaruszone." --> drugi opis który trochę trąca sztucznością. Sto lat wytrzymał jakiś generator na chodzie? Sto lat wytrzymały żarówki, świetlówki cokolwiek? Sterylna sala? pełna kurzu? Sto lat komputery nadawały się do użycia i to wszystko tyle czasu pod prądem?

Opowiadanie zapowiada się ciekawie, ale przyłóż się do opisów. Stopniowo przechodź od elementu do drugiego. Zastanów się dobrze nad tym co chcesz opisać i odnieś do realiów. To nie fantasy, gdzie wszystko jakimś sposobem ujdzie, bo jak nie technika to magia, a tej wyjaśniać nie trzeba.


Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze.
Mam teraz dużo wolnego czasu, więc od jutra zabieram się ostro do pisania, poprawiania, czytania i komentowania.
Wstawiam poprawianą wersję rozdziału pierwszego razem z częścią drugą.
_______________________________________________________________________________


[R]ewolucja


*1*
Rok 2154


Faith


Kiedy byłam mała, mój ojciec powiedział mi, że świat, który znamy, wkrótce czeka zagłada. Wtedy nie wiedziałam, co miał na myśli. Dziś już chyba nikt nie potrafi powiedzieć, od czego, tak naprawdę zaczął się upadek, ani co uczyniło nas takimi, jakimi jesteśmy. Ci, którzy to rozpoczęli prawdopodobnie już nie żyją. Mają szczęście.
Efekt śnieżnej kuli - tak nazywał to ojciec. Kiedy kula już się rozpędzi, nikt i nic nie może jej zatrzymać. On chyba nigdy nie pogodził się z tym, co się z nami stało, ja też nie. Zawsze byłam córeczką tatusia.
Papa mawiał, że droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami. Ja osobiście nie wierzę w piekło, ale jeśli istnieje, to już w nim jestem.
Więc, jaki był początek? Naukowcy szukali leku na raka. A właściwie to chcieli całkowicie go wyeliminować. Bardzo szybko zorientowali się, że źródłem wszelkich problemów jest ludzkie DNA. I oczywiście zaczęli w nim grzebać. Nie było łatwo, ale udało się. Potem przyszła kolej na inne dolegliwości.
Zamiast na tym poprzestać i cieszyć się osiągnięciami, postanowili iść o krok dalej. Zaczęli traktować ludzi jak lalki. Chcesz dziecko? Idziesz do lekarza jak do sprzedawcy w sklepie. Mówisz, jaki mam mieć kolor oczu, włosów, czy wolisz chłopca, czy dziewczynkę. Wybierasz sporty, które będzie chciało uprawiać i do jakich będzie miało predyspozycje. Czy będzie umieć malować, śpiewać, a może tańczyć. A może wszystko na raz? Dziecko będzie idealne.
Ale zabawa w Boga nigdy nie kończy się dobrze. Podobno największe odkrycia w dziejach ludzkości były przypadkowe. Archimedes niechcący sformułował prawo wyporu. A moi umiłowani naukowcy odkryli gen Q. Kiedy zaczęli nad nim pracować, był. Nie na długo. Na początku do jego pobudzenia jego aktywności, używano katalizatora. Ludziom podawano go bez ich wiedzy. Wszystkim… Ale następne pokolenia już się z nim rodziły. Potem wybuchła wojna. Reszta świata przestraszyła się tego, co nam zrobiono, ale i na nich wkrótce przyszedł czas. Wszyscy oddychamy tym samym powietrzem.

Czasu jest coraz mniej. Zabija nas straszna choroba, na którą nie ma lekarstwa. Są ludzie, którzy próbują z nią walczyć, prowadząc dalsze badania. Obawiam się, że to i tak nam nie pomoże.
Ostatnie dwa lata były zaskakująco spokojne. Co z tego, skoro niemal wszystko zostało zniszczone. Większość miast obróciła się w nicość. Są teraz ruinami, ponurymi cmentarzyskami, które pochłonęły setki tysięcy istnień. My uciekliśmy na pustynię. Chowamy się pod ziemią, jak zwierzęta. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, kiedyś najwspanialszy kraj na świecie, teraz jest niczym.

Jakiś czas temu przydzielono mnie do specjalnej grupy, która przeszukiwała teren wokół bazy. Nasza sytuacja jest do tego stopnia rozpaczliwa, że potrzebujemy wszystkiego.
Właściwie to sama się tam przydzieliłam. To lepsze niż siedzenie w bazie i czekanie na cud. Czego szukamy? Wszystkiego, co może się przydać do życia: pożywienia, ubrań, broni, leków. Powiedziałam życia? Właściwym określeniem byłaby egzystencja. Zajmuję się przedłużaniem naszej egzystencji.

Podobno w życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy możesz powiedzieć Dziś jest pierwszy dzień reszty twojego życia. Mój nadszedł pewnego chłodnego, pochmurnego dnia. Czasem mam wrażenie, że wszystkie dni są szare i zimne. Dla takich jak my, Słońce nie chce świecić.
To była rutynowa akcja. Zlokalizowaliśmy coś, co musiało być kiedyś szpitalem. Nie wiem, na co liczyliśmy. Z gmachu został tylko gruz. Nasze skanery wykazały jednak, że pod budynkiem istniał kolejny poziom. Czasem budowano je pod już istniejącymi budowlami. Chyba zdecydowaliśmy się na ten wypad z czystej ciekawości. Udało nam się jednak zdobyć trochę lekarstw. Mieliśmy już wracać, kiedy coś znalazłam.
- Widzieliście to?! – zawołałam
W podłodze było przejście. Gdy podeszłam bliżej, zorientowałam się, że to tajne schody, prowadzące na kolejny, niższy poziom. Sądząc po oznakowaniu, była to jedna z pierwszych tego typu konstrukcji. Zaczęto je budować jakieś sto lat temu. Zazwyczaj miały tylko jeden poziom. Zdziwił mnie jednak brak windy. Musiała znajdować się w innym miejscu.
Powinnam zaczekać, na resztę zespołu, ale tego nie zrobiłam. Rzadko stosowałam się do regulaminu. Zaczęłam ostrożnie schodzić w dół. Byłam pełna najgorszych przeczuć. Zaskoczyło mnie to, że na dole było bardzo jasno. Nie wiem, jakim cudem zachowała się tam elektryczność. Poziom pierwszy nie miał zasilania. Musiały istnieć dwa generatory, a to było już bardzo podejrzane. Schowałam latarkę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zorientowałam się, że wcale nie trafiłam na kolejny poziom, a na coś znacznie mniejszego. Znajdowałam się w sterylnej sali pod ziemią. Ktoś zadał sobie wiele trudu, by ją zbudować. Nie było mowy o tym, że niedawno przebywali tu ludzie. Wszędzie było pełno kurzu, ale z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, wszystko pozostało nienaruszone. Zupełnie jakby chciano, żeby wszyscy zapomnieli o tym miejscu.
- Co oni tu robili? - powiedziałam cicho.
Nagle zaalarmował mnie jakiś hałas. Coś zbliżało się do. Zamarłam na chwilę. Odwróciłam się gwałtownie, trzymając w ręku, gotowy do strzału pistolet. Nie potrzebowałam go, bo mogłam użyć mocy, ale czułam się z nim pewniej.
- Faith?!
- Cholera! Ale mnie przestraszyliście! Niech was szlag.
Reszta dołączyła do mnie. Udało im się znaleźć windę. Od dawna nikt jej nie używał, dlatego narobiła tyle hałasu. A może to ja miałam za bardzo wyczulone zmysły?
- Co to za pomieszczenie? - Nie pamiętam z czyich ust padło to pytanie.
Nie uważałam ich za swoich przyjaciół, ale nie sprawiali mi kłopotu. Tylko Jimmy miał coś mądrego do powiedzenia. Reszta mogła równie dobrze siedzieć cicho. Ale nie byli aż tak uczynni.
- Zbudowali dla tej sali osobny generator, dlaczego? – zapytałam.
- Ma nawet mocniejszy rdzeń. – Oświecił mnie Dex.
Ciekawe, kiedy zdążył to sprawdzić? Był największym dziwakiem, jakiego spotkałam. Nie czuł się zagubiony tylko, kiedy miał pod ręką klawiaturę komputerową. Umiał jednak obejść każde elektroniczne zabezpieczenie.
- Może trzymali tu ludzi podłączonych do respiratora – stwierdziłam.
Nie pomyliłam się wiele.
- Odwróć się!
Jimmy wyglądał na rozbawionego. Pomyślałam, że to ich kolejny żart, ale kiedy się obejrzałam, na chwilę odebrało mi mowę.
- Właśnie znalazłaś swojego pierwszego hibernatusa. Jakim cudem on tu przetrwał?
- Bo wszyscy o nim zapomnieli - syknęłam.
Jego niepoważny ton mnie zirytował. Podeszłam do szyby. Za nią było inne, mniejsze pomieszczenie. Coś jak izolatka. Wewnątrz dostrzegłam termometr. Wskazywał na minus sto stopni. Prócz niego mieścił tam komputer i jeszcze jedna jedno urządzenie. Chyba monitorowało pracę jego mózgu. Wszystko wskazywało na to, że był sprawny.
- Niesamowite – szepnęłam do siebie. - Dex, na co czekasz?! Włam się do komputera i zobacz, co to za jeden i od kiedy tu tkwi.
Już. Ale to straszny szmelc – poskarżył się.
Nie słuchałam go. Dosłownie przykleiłam się do tej szyby. Jak ktoś mógł tak po prostu zapomnieć o ludzkiej istocie? Jak długo mężczyzna tu przebywał? Wyglądał jakby spał. Tak spokojnie… I jakby na coś czekał. Może był nieuleczalnie chory. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, jasne, krótkie włosy. Ale nie to było najdziwniejsze. Tatuaż na jego prawym przedramieniu… Musiałam zmrużyć oczy żeby dokładnie mu się przypatrzeć. To był skorpion. Już gdzieś coś takiego widziałam. Zamarłam, kiedy uświadomiłam sobie, gdzie.
Wiedziałam już, że musimy go stąd zabrać. Za wszelką cenę. Odwróciłam się na chwilę. Dex połączył się już z komputerem. Marudził coś pod nosem, ale zawsze lubił wyzwania. Jak się dobrze spisze to pozwolę mu go zabrać z sobą. Może się dowiemy się czegoś więcej. Miałam przeczucie, że nie mieścił się tu zwykły szpital. A mężczyzna leży tu nie bez powodu.
- Ten komputer rejestruje wszystkie wejścia do pomieszczenia. - Dex był wyraźnie z siebie zadowolony. – Ostatni raz ktoś był tu sto lat temu…
- A możesz się streszczać? – westchnęłam
Do zmierzchu było coraz bliżej. Nie chciałam żeby zaskoczyły nas tu Hieny. Nie mielibyśmy, dokąd uciec.
- No dobra. Ale psujesz mi wielką chwilę. No to posłuchajcie. Pacjent: Wiek dwadzieścia dziewięć lat. A raczej miał tyle w 2003 roku. Wzrost sto osiemdziesiąt…
- Jak na staruszka prezentuje się nieźle! - Nie pamiętam nawet, kto to powiedział.
- A pomijając takie szczegóły? – zapytałam. – Dlaczego tu leży?
Musiałam dowiedzieć się o nim wszystkiego, ale na razie skupiłam się na najważniejszym..
Żołnierz. Raniony podczas wojny w Iraku, krwiak mózgu. Mieli utrzymywać go w stanie śpiączki farmakologicznej aż obrzęk zmaleje.
- Ale to nie jest śpiączka farmakologiczna - wtrącił Max.
- Co ty nie powiesz – syknęłam.
- W końcu zrobili mu tą operację – ciągnął dalej Dex.
- Coś poszło nie tak? – Miałam nadzieję, że nie widzą mojego zniecierpliwienia.
- I tu jest najlepszy numer. Kretyni z wojska coś pomieszali.
Dex zachowywał się tak beztrosko, jakby czytał jakiś komiks, ale do cholery… To był żywy człowiek. Taki sam jak my! No może nie całkiem. Czy tylko ja to widziałam?!
- Wojskowi to idioci – prychnął Max.
Pomyślałam, że zaraz sprawię, że spadnie na niego lampa, która nad nim wisiała i będę miała go z głowy, ale po namyśle się wstrzymałam. Umiał przechodzić przez ściany. Czasem się przydawał.
- Już zanim tu trafił, uznano go za zmarłego – mówił dalej Dexter. - Nikt nie kwapił się żeby pomyłkę sprostować. Nikt na niego nie czekał. Więc zamrozili go.
- Tak po prostu zrobili z niego królika doświadczalnego?! – Nie mogłam w to uwierzyć.
- Może był rośliną – stwierdził Jimmy.
- Nie. - Upewnił się Dex. - Całkowicie odzyskał sprawność. Sam wybudził się z narkozy, a wtedy…
- Zahibernowali go! – wrzasnęłam - Tak po prostu?!
Mój wybuch wzbudził małą sensację.
- Dobrze się czujesz? – Jimmy położył rękę na moim ramieniu.
Odtrąciłam ją, jakbym opędzała się od natrętnej muchy. To śmieszne, nawet nigdy tego nie doświadczyłam. Muchy wyginęły prawie sto lat temu. Widziałam tylko kilka zachowanych eksponatów.
- W najlepszym. – Oddaliłam się nieco od pozostałych. Nie chciałam, żeby bardziej mnie zdenerwowali.
- Jedni się bawią w zamrażanie, a inni replikują DNA. Nie zmienisz tego kwiatuszku - zachichotał Max.
- Zamknij się, bo zaraz podzielisz jego los! – warknęłam.
Miałam dość tego gościa. Na następną akcję nie poleci…
- Dasz radę, go z tego wyciągnąć? – Zwróciłam się do Dex’a.
- Ja?
- Mam go przenieść do bazy z całym tamtym pokojem?!
- Mogę spróbować, ale dajcie mi kilka minut…
- Przemyślałaś to?
Moje odejście na nic się zdało. Jimmy znów do mnie podszedł.
- Tak! - odpowiedziałam bez zastanowienia. – No, co tak na mnie patrzycie?!
- Jego czas minął. - Tylko Jimmy miał coś przeciwko. Reszta ustąpiła.
- Odebrano mu go! To taki sam człowiek jak wy i ja. I… Czy wy naprawdę nie rozumiecie?! – Odpowiedziała mi cisza. – Jeśli to, co Dex wyciągnął z komputera, jest prawdą. To jego DNA jest czyściutkie. Nienaruszone! Może dzięki niemu zrozumiemy, co się stało i uda się powstrzymać chorobę.
- Nie obiecuj sobie za wiele - mruknął Jimmy. – Będzie zagubiony.
- Skończyłam dyskusję! Dex?!
Ten podniósł wzrok znad komputera.
- Zasadniczo nie ma problemu, bo system działa automatycznie, ale musimy rozmrozić go na miejscu i potem przewieść. Jest jeden mały problem.
Bylibyśmy zawiedzeni, gdyby poszło gładko.
Całość sterowana jest automatycznie poza tamtymi drzwiami - Wskazał na wejście prowadzące do pomieszczenia, w którym leżał mężczyzna.
- I to wszystko? – zapytałam.
- Tak. - Wzruszył ramionami. – Spodziewałaś się zagadki Sfinksa?
- Otworzę je.
- W to nie wątpię, ale poczekaj… 3…2…1… Hokus pokus!
Nacisnął jakiś przycisk. Pomieszczenie, w którym leżał hibernatus wypełniło się parą, a ja w napięciu obserwowałam, jak temperatura na termometrze rośnie. Pochłaniałam wzrokiem każdą, najmniejszą zmianę w jego wyglądzie. Na początku był przeraźliwie blady. Krew w jego żyłach nie pulsowała. Stopniowo zaczął nabierać rumieńców. Mięśnie zaczynały drgać. Nigdy wcześniej nie wiedziałam nic równie fascynującego. Rozmowa, którą prowadzili moi towarzysze mnie nie interesowała, choć słyszałam wszystko.
- Dajecie wiarę? – Ekscytował się Max. – Brał udział w prawdziwej wojnie!
- A ta, w której chcieli nas zabić, to niby prawdziwa nie była? – odciął się Jimmy.
- Ale tamta była konwencjonalna i… - bronił się.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Lubiłam ich. Na swój własny sposób. I gdyby coś im się stało. Wstyd się przyznać. Brakowałoby mi ich.
- Co teraz? – Przerwałam tę błyskotliwą wymianę zdań.
- Poczekamy, aż powrócą wszystkie czynności organizmu, a on się obudzi. Jeśli sam tego nie zrobi znaczy, że jednak nie jest w pełni sprawny.
Już widziałam, że odczyt na śmiesznym monitorze obok jego łóżka wskazuje, że dzieje się coś poważnego. Ale to nie działo się szybko. Rozmowa za mną miała się w najlepsze, a ja nie byłam w stanie skupić się na niczym innym oprócz tego, co działo się za szybą.
- Otwiera oczy! – krzyknęłam.
Nagle zdałam sobie sprawę, że moja radość musi ich, co najmniej dziwić. Ale do diabła z nimi.
– Idę tam – zdecydowałam.
Drzwi były wykonane z mocnego stopu metali. Grube na kilkanaście centymetrów, otwierane na klucz, którego nie było. Bułka z masłem. Już w dzieciństwie przesuwanie przedmiotów po stole tu i z powrotem szybko mnie znudziło. Otwieranie drzwi bez użycia klucza stało się moją namiętnością na wiele lat. Ten dźwięk, kiedy mechanizm puszcza… uwielbiałam go. Wystarczyło wyobrazić sobie, że klucz się tam znajduje i właśnie się przekręca. Tym razem zrobiłam dokładnie to samo. Masywne drzwi poddały się mojej woli. Spróbowałyby inaczej. Nie minęło kilka sekund, a usłyszałam przyjemny dźwięk i wrota stanęły otworem.
- Proszę za mną chłopcy – powiedziałam z uśmiechem.
Weszłam pierwsza. Zakręciło mi się w głowie. Było tam duszno, tlen wnikał do środka dopiero teraz. Mężczyzna się budził. Widziałam dokładnie jak zaczynał poruszać palcami u rąk, jak jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała powoli, prowokowana pierwszymi oddechami. Powieki drgały, jakby właśnie wzbudzał się z jakiegoś koszmaru. Ostatni relikt starego porządku... Nadal taki spokojny. Nie wiedział, że wkrótce przeżyje największy szok w swoim życiu. Położyłam dłoń, na jego klatce piersiowej. W koniuszkach palców czułam bicie serca. Nagle podniósł powieki i spojrzał na mnie. To niesamowite spojrzenie jasnych oczu zapamiętam do końca życia. Zdawało się pytać Gdzie jestem?! Kim wy jesteście. Nie mogłam mu teraz odpowiedzieć. Dotknęłam jego ręki. Była jeszcze zimna.
- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam łagodnie. - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Zaraz potem przywołałam Jima.
- Uśpij go - poleciłam.
- Robi się!
Dotknął ręką czoła mężczyzny i ten na powrót pogrążył się w błogim śnie. Tym razem nie na długo.
- A teraz wynośmy się stąd!

Ian


Ostatnią rzeczą, którą pamiętam był hałas. Ale nie jakiś tam zwykły hałas. Miałem wrażenie, że zaraz rozsadzi mi bębenki. I światło. Tak… Było też światło. To nie wróżyło nic dobrego. Choć wszystko trwało zaledwie ułamki sekund, nie miałem wątpliwości, co się dzieje. Czołg wjechał na minę, a ja oglądam ten świat po raz ostatni. Natychmiast poczułem ogromny ból, jakby coś mnie przygniotło. A potem zapadła ciemność. Koniec?! Czy po śmierci nie ma niczego innego? To przykra perspektywa… Ale pamiętam jeszcze coś. Przebłyski świadomości, migawki obrazów i Bóg tylko wie, co jeszcze. Nie wiem czy były prawdziwe, czy były tylko moim wymysłem. Wielka lampa, oślepiające światło, kilku facetów w białych kitlach, pochylających się nade mną. Rozmawiali.
- Obudził się.
- Jest idealny do badań.
- Ale bez jego zgody? To nieetyczne!
- Wszyscy myślą, że nie żyje. Możemy.
- A co z przysięgą lekarską?
- Czasem trzeba zrobić coś wbrew zasadom, żeby pomóc ludzkości.
Mówili o mnie? Czyli jednak żyłem? I co do cholery teraz chwieli mi zrobić?! Chciałem coś powiedzieć. Wykrzyczeć im prosto w twarz, że się nie zgadzam i chcę wrócić do domu. Miałem już tego wszystkiego serdecznie dość. Ale zawiodło mnie całe ciało. Mięśnie, głos. To było straszne. Nigdy nie czułem się bardziej upodlony. Kątem oka dostrzegłam, że ktoś wbija mi w rękę igłę. Zaraz potem powieki zaczęły mi dziwnie ciążyć. Patrzyłem tym draniom w oczy. Wiedzieli, że byłem świadomy! A mimo to potraktowali mnie jak kawałek mięsa. Wiedzieli!
Potem znów była ciemność, nie wiem jak długo trwała. Nie wiem nawet czy dokładnie ją miałem przed oczami, ale w końcu pod moje powieki znów wkradło się światło. Poczułem ciepło. Znów mogłem się ruszać. Co prawda tylko nieznacznie, ale jak na początek wystarczyło. Zmusiłem się żeby otworzyć oczy. Znów te same cholerne pomieszczenie, ale ludzie inni. Ci tutaj z pewnością nie byli lekarzami.
- Jesteśmy przyjaciółmi…
Pochylała się nade mną młoda kobieta. Przez chwilę pomyślałem, że tak musi właśnie wyglądać śmierć. Nie dlatego, że była brzydka. Było wręcz przeciwnie. Miała ciemne, krótkie, asymetrycznie przystrzyżone włosy. Cała była ubrana na czarno. A do tego miała bardzo jasną cerę. W dzieciństwie właśnie tak wyobrażałem sobie śmierć. Ale kobieta raczej śmiercią nie była.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze – powiedziała.
Potem szepnęła coś do stojącego obok niej mężczyzny.
– Uśpij go – usłyszałem.
O nie znowu?! Znów miałem ochotę krzyczeć, ale nie byłem w stanie. Tamten położył rękę na moim czole. Znów poczułem senność. Byłem zbyt słaby żeby się im przeciwstawić.


*2*


Faith


Sam transport przebiegł bez większych komplikacji. Całą drogę siedziałam jak na szpilkach. Dla zabicia czasu, próbowałam „podziwiać” teren, nad którym lecieliśmy. Z góry wyglądał jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy rozglądałam się stojąc na ziemi. To, co było kiedyś porośnięte bujną roślinnością, zmieniło się w jałową pustynię. Im dłużej patrzyłam na wszechogarniający mnie ocean piasku, tym większą czułam rozpacz. Co jakiś czas mój wzrok natrafiał na samotny, wątły krzak, który dzielnie opierał się piekącemu słońcu i niedostatkowi wody. Urodziłam się, kiedy świat wyglądał tak jak teraz. Nie pamiętam zachwycających metropolii, o których czytałam w książkach. Miasta były obecnie ruinami. Ograbionymi, ponurymi cmentarzyskami, które podczas swego upadku pochłonęły tysiące istnień. Kiedy zaczęła się wojna, ludzie dość szybko zdecydowali się zejść pod ziemię. To ograniczało ryzyko. Stworzyliśmy wielopoziomowe, skomplikowane, podziemne sieci korytarzy, zasilane przez uranowe generatory. Kiedyś, z powodu bombardowań, potrafiłam przez całe miesiące nie widzieć słońca. Najgorsze, że kiedy wychodziłam na powierzchnię i widziałam to, co teraz, miałam ochotę uciec pod ziemię, nałożyć okulary projekcyjne i przenieść się w dawne, magiczne czasy.
W końcu dotarliśmy do bazy. Wcześniej powiadomiliśmy centralę o naszym znalezisku, więc byli przygotowani, a przynajmniej taką żywiłam nadzieję. Dopiero, kiedy wylądowaliśmy, pojęłam jak wielkiego odkrycia dokonaliśmy. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego zamieszania na lądowisku. Stali tam dosłownie wszyscy. Nawet sam wielki Winston Carrington znalazł czas żeby nas powitać. Nie było tajemnicą, że nie darzyliśmy się sympatią, dlatego zdziwił mnie uśmiech na jego twarzy. Rzadko był zadowolony z tego, co robiłam. Miałam nadzieję, że nie wygłosi z tej okazji żadnego przemówienia.
- Niezły komitet powitalny. - Skrzywiłam się, patrząc na tłum gapiów.
Zachowywali się zupełnie tak, jakby mieli zaraz zobaczyć eksponat zachowany w formalinie, a nie żywego człowieka. Dobrze, że nie przynieśli z sobą noży, żeby go pokroić i zobaczyć, co ma w środku.
– No dobra… Ruszcie się, wysiadamy! – krzyknęłam do reszty załogi.
- Idź spijać śmietankę, a my się zajmiemy resztą. - zażartował Dex.
Z ulgą rzuciłam na nich rozładunek. Przede wszystkim, dlatego, że w tłumie ktoś na mnie czekał.
- Tak się bałam! Myślałam, że już nie wrócisz! – Annie jak zwykle rzuciła mi się na szyję. Objęła mnie tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać.
Rozkoszny, mały dzieciak. Nie potrafiłam się na nią gniewać. Nawet, kiedy bardzo narozrabiała. Spryciula często to wykorzystywała.
- Wszystko w porządku kochanie. – Postawiłam ją na ziemi i złapałam za rękę. Razem pomaszerowałyśmy do bazy.
- Ciociu? – zapytała po chwili.
- Tak skarbie? – Drgnęłam. Z wiekiem zadawała coraz trudniejsze pytania. Dobrze wiedziałam, o co chce spytać tym razem.
- Kiedy wróci tata? - Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Od trzech dni nie dawał znaku życia. To było zupełnie do niego niepodobne.
- Niedługo. - Starałam się żeby mój głos brzmiał swobodnie.
- Kiedy będę mogła go zobaczyć? – Wskazała na samolot, którym przylecieliśmy.
- Jak wydobrzeje. Chciałbym z tobą porozmawiać o twoim rysunku.
- O którym? – zapytała z dziecięcą swobodą.
Rysowała ich tyle, że pewnie sama nie mogła się w nich połapać. Ale każdy bez wyjątku musiała mi pokazać.
- O tym ze skorpionem. - Dziewczynka jeszcze przez chwilę gapiła się na samolot, a potem odpowiedziała beztrosko:
- Dobrze. – Zadziwiało mnie, jak beztrosko podchodziła do swojego daru.
Przez następne dwie godziny nie wiedziałam, co ze sobą począć. Chodziłam z kąta w kąt. Nawet projekcja rejsu po Morzu Karaibskim nie zaabsorbowała mnie na dłużej niż piętnaście minut. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła z nim porozmawiać. Chciałam. Musiałam to zrobić jako pierwsza. Ktoś inny mógł wyłożyć mu wszystkie fakty tak, że biedak dostałby na miejscu zawału. Aż podskoczyłam, kiedy powiadomiono mnie, że już się ocknął. Była jednak jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju.
- Wyślijcie grupę poszukującą do L.A. To długie milczenie mi się nie podoba. – poleciłam, kiedy znalazłam się w głównej sali. Nie doczekałam się entuzjazmu wśród współmieszkańców.
Wszyscy podzielali moje obawy, ale jakby bali się o tym mówić głośno. Lepiej wmawiać sobie, że łączność została zerwana przez złą pogodę, niż przyjąć do wiadomości, iż twoi bliscy i przyjaciele nie żyją, a ich mózgi zostały zjedzone przez bezmyślne bestie.
- Jak on się czuje? – zagadnęłam pielęgniarkę, która akurat miała przerwę.
- Dobrze - odpowiedziała z wypiekami na twarzy. Była równie podekscytowana jak ja, choć raczej z innych powodów. - Pobraliśmy krew do analizy. Za kilka godzin będziemy wiedzieć wszystko.
- Pytałam jak się zachowuje?
Reszta chyba widziała w nim bardziej eksponat, obiekt badań niż żywego człowieka. To szybko musiało się zmienić.
- Dopiero otworzył oczy – odparła ze znużeniem.
- W porządku.
Nie widziałam powodu, by kontynuować dyskusję. Słabo znałam się na medycznych terminach. Natychmiast udałam się do jego pokoju. Odległość pokonałam błyskawicznie. Labirynt korytarzy nie stanowił dla mnie żadnych problemów. Wszystkie były niemal identyczne i przypadkowy gość z pewnością by się w nich zgubił, ale ja po mistrzowsku orientowałam się we wszelkich oznaczeniach. Żyjąc tu, było to niezbędne.
Tym razem nie dzieliła nas szyba, a jedynie drzwi. Odetchnęłam głęboko. Uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem przygotowana do tej rozmowy. Ostrożnie weszłam do środka.
Mężczyzna zdołał wstać o własnych siłach. Przechadzał się po pomieszczeniu. Dotykał wszystkiego po kolei. Bez przerwy kiwał przecząco głową, jakby chciał zaprzeczyć wszystkiemu, co widzi. Zrobiło mi się go żal. Nie zauważył mojego pojawienia się. Był zbyt zajęty. Ucieszyło mnie to. Mogłam przez chwilę obserwować jego naturalne reakcje.
- Nie powinieneś jeszcze wstawać… - Gwałtownie odwrócił się w moją stronę. To dziwne, ale przez moment miałam wrażenie, że przybrał pozycję obronną i zaraz się na mnie rzuci.
Na wszelki wypadek oparłam się o drzwi, by odciąć mu ewentualną drogę ucieczki. Nie czułam staruchu. Potrafiłam się bronić. Gdy jednak przyjrzałam się bliżej nowemu znajomemu, stwierdziłam, że nie ma w nim agresji. Raczej niedowierzanie i zagubienie. Kiedy zobaczył, że ma do czynienia z kobietą szybko się uspokoił.

Ian


Kiedy znów się ocknąłem pomyślałem, że mam serdecznie dość chwilowych przebłysków świadomości. Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami, czekałem aż znów ktoś podejmie próbę uśpienia mnie. Tym razem postanowiłem, spuścić temu komuś porządny łomot. Zauważyłem, że otoczenie się zmieniło. Byłem sam i… mogłem się ruszać. Szybko przekonałem się, że to nie jest najlepszy pomysł. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Widać dawno ich nie używałem. Ale byłem zdeterminowany. Najpierw zacząłem poruszać palcami. Bolały, jakby ktoś wbijał w nie igły. Dyskomfort jednak się zmniejszał. Potem zacząłem poruszać kończynami i resztą ciała. Po kilkunastu minutach zdołałem wstać. Natychmiast zrobiło mi się niedobrze. W żołądku miałem jedną wielką pustkę. Zacząłem oddychać głęboko przez nos i jakoś się opanowałem.
Rozpocząłem przechadzkę po pokoiku. Nic w nim nie było znajome. Wyglądał jak żywcem wyjęty z filmu science fiction. Wszystkie ściany, bez wyjątku, były białe. Za jedyne źródło światła służyła dziwna lampa. Jej blask był zbyt ostry. Musiałem cały czas mrużyć oczy Okien nie zauważyłem. Za to otaczały mnie dziwne przedmioty, których przeznaczenia nie potrafiłem odgadnąć. Chwytałem je w dłonie, obracałem, przyglądałem się im, ale były zupełnie obce. Mogłem tylko zgadywać, do czego służyły. Po chwili okazało się, że nie jestem sam.
- Nie powinieneś jeszcze wstawać... - usłyszałem znajomy głos.
Odwróciłem się. Stała za mną tamta kobieta. Zachowywała się jakby przyszła tu z ciekawości. Świetnie, ale może najpierw ja się dowiem, o co tu chodzi?!
- Po tak długim… - ciągnęła dalej.
- Czym?! – warknąłem.
Mój oskarżycielski ton trochę ją zdeprymował. Ja jednak nie uważałem, że uniosłem się niepotrzebnie. Choć to może nie była jej wina. Było mi jednak wszystko jedno. Zwyczajnie szukałem kogoś, na kogo mogłem nakrzyczeć.
- Jeśli mamy o tym porozmawiać, powinieneś, chociaż usiąść. – powiedziała spokojnie.
To nie była propozycja, raczej rozkaz. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ruszyła w moim kierunku. Najwyraźniej miała zamiar samodzielnie odprowadzić mnie do łóżka. Nie dałem jej tej satysfakcji. Sam usiadłem. Ona przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciw mnie.
- Nie wiem jak mam zacząć. - powiedziała nieśmiało.
Zauważyłem, że jest zakłopotana. Zamierzała mi powiedzieć, że moi rodzice nie żyją? Tego domyśliłem się sam.
- Najlepiej od początku. Jak masz na imię?
- Faith.
- W porządku. Ja jestem Ian.
- To, co za chwilę usłyszysz może wydąć ci się szalone. Ale wysłuchaj tego spokojnie.
Skinąłem głową na znak tego, że się zgadzam.
- Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz? - zapytała.
- Wypadek – odpowiedziałem bez zastanowienia.
Cała scena natychmiast stanęła przed moimi oczami. To był cholernie upalny dzień, ale żaden z nas nie zrezygnował z pełnego umundurowania. W każdej chwili zza krzaka mógł wyskoczyć uzbrojony w prymitywny, ruski karabin wieśniak i zacząć do nasz strzelać. Na nasze nieszczęście większość z tych skurczybyków dobrze radziła sobie z bronią. Wyjechaliśmy o świcie, ale kiedy tylko słońce zawisło na niebie, zrobiło się niesamowicie gorąco. Marzyłem o tym, by zdjąć hełm, ale nie zrobiłem tego. Właściwie to znalazłem się tam przez przypadek. Byłem pilotem. Ci, z którymi jechałem mieli odwieść mnie po drodze do innej jednostki. Mijaliśmy kolejne wydmy. Żartowaliśmy na temat tego, co będziemy robić po zakończeniu służby. Było zadziwiająco spokojnie i wtedy…
- To był rutynowy patrol – podjąłem na nowo opowieść. - Wybuchła mina. Potem mam czarną dziurę…
- Na pewno? – dopytywała się.
- Nie. Mam przebłyski z jakiegoś laboratorium. Nie potrafię ich zrozumieć. – Spojrzałem wprost w jej ciemne oczy. - Co oni mi tam zrobili?
Pod wpływem mojego spojrzenia Faith zadrżała.
- Uznano cię za zmarłego – odpowiedziała po chwili. Nie potrafiłem pogodzić się z jej chłodnym, obojętnym tonem. - Jacyś naukowcy postanowili to wykorzystać. Zahibernowali cię…
- Co?! – Grymas na mojej twarzy przeszedł ze śmiechu w niedowierzanie, aż po lekki strach. Jako ostatnia pojawiła się złość. To jej najbardziej teraz potrzebowałem.
- Mówiłam, że to trochę szalone…
- Załóżmy, że to prawda. – Wciąż miałem nadzieję, że śnię. - To na jak długo to zrobili?
- Mamy dwa tysiące pięćdziesiąty czwarty rok - powiedziała cicho, jakby bała się własnego głosu.
Przez chwilę się nie odzywałem. Byłem w szoku.
- Ale przecież…
- Twoje ciało praktycznie nie funkcjonowało. Nie postarzałeś się ani o jeden dzień. Wyglądała zbyt poważnie. To nie był żart. Uświadomiłem sobie, że sprawcy mojej tragedii już nie żyją. Szkoda. Ale to nie powstrzymało mnie przed snuciem scenariuszy pod tytułem Co bym im zrobił, gdybym ich dostał w swoje ręce.
- Miałeś szczęście. Znaleźliśmy cię przypadkiem.
Tak… Nie ma to jak nagle odkryć, że cały świat ma cię gdzieś…
- Co to za miejsce?
- Nasza baza. Znajdujemy się trzy kilometry pod ziemią. Na początku może być ci ciężko, ale… przyzwyczaisz się.
Jasne. Zawsze marzyłem o tym, by wieść życie kreta.
- Dlaczego pod ziemią?!
Czyżbym przespał jakiś atak nuklearny? O ile dobrze pamiętałem, Zimna wojna dawno się skończyła, ale nigdy nie wiadomo, co wymyślili Chinole i Irańczycy.
- To przez bombardowania – wyjaśniła. - Świat się trochę zmienił.
- Jak bardzo?!
Zastanawiałem się, kiedy przestanę mieć ochotę słuchać o zmianach, które nastąpiły podczas mojego przymusowego snu. Czy istniała jakaś dawka, której nie mógłbym znieść?
- Zaraz ci to wyjaśnię, ale najpierw muszę cię o coś zapytać.
- Wal.
- Twój tatuaż… Co oznacza?
Zachowywała się jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. A moje zmarnowane życie to już nikogo nie obchodziło?
- Dlaczego właśnie Skorpion? – dopytywała się.
- To mój znak zodiaku.
- Jesteś przesądny…?
- A powinienem?
- To ważne, ale nie mogę na razie wyjaśnić.
- Przed wyjazdem na front ja i kilku kumpli trochę przesadziliśmy z alkoholem.
Dobrze, że nie było ich w tamtym czołgu. Zastanawiałem się, co się z nimi stało. Jak potoczyły się ich losy? Zostali zabici na froncie, a może wrócili do domów jako bohaterowie? Czy opłakiwali moją śmierć?
- Ktoś rzucił pomysł i poszliśmy się tatuować. Jedni wybierali diabły, inni jakieś napisy, a ja… Sama wiesz.
- To wszystko?
Wyglądała na trochę zawiedzioną.
- Tak, a czego się spodziewałaś, hiszpańskiej Inkwizycji?
Przez chwilę patrzyła na mnie jak na kompletnego idiotę. Nie załapała o co mi chodziło. Widać w nowym, wspanialszym świecie, nikt nie oglądał skeczy Monty Python’a.
- Zaraz wrócę! - Poderwała się z krzesła. - A ty lepiej odpoczywaj - dodała z troską. Mógłbym dać się nabrać, że naprawdę obchodzi ją moje samopoczucie.
- Odpoczywałem już za długo.
Wstałem i na powrót zacząłem chodzić po pomieszczeniu. Co mi innego pozostało? Byłem zaskoczony jej reakcją. Tyle hałasu o zwykły tatuaż. Miałem nadzieję, że wraz z nowym stuleciem nie powróciła moda na zabobony, bo tego bym nie zniósł.
- Nigdy nie słuchasz poleceń? - zapytała przyglądając mi się uważnie.
- Tylko, gdy się z nimi zgadzam - wypaliłem.
- To teraz jest nas dwoje. - Uśmiechnęła się i wyszła.
Czytałem teraz tylko część drugą.

Cytat:Musiałem cały czas mrużyć oczy Okien nie zauważyłem.
- Zapomniałaś kropki.
Cytat:Ona przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciw mnie.
- "ona" na początku zdania brzmi jakoś tak... Nienaturalnie. Można wywalić.
Cytat:- Nie wiem jak mam zacząć. - powiedziała nieśmiało.
- Kropeczka do wywalenia.
Cytat:uzbrojony w prymitywny, ruski karabin wieśniak i zacząć do nasz strzelać.
- Raczej nie tak miało to wyglądać.


W sumie całkiem ładnie. Oczywiście jest trochę nudno z racji braku jakiejkolwiek akcji, ale na nią pewnie przyjdzie jeszcze czas. Przydałoby się odrobinę więcej opisów, szczególnie otoczenia, w którym znajdują się bohaterowie. O pomieszczeniu, w którym toczyła się ostatnia scena wiemy tylko tyle, że miało białe ściany, dziwną lampę i jakieś nieokreślone przedmioty. Lubię opisy, na które składa się więcej zmysłów. Nie tylko wzrok, ale i węch czy słuch. Pomyśl o tym. Tylko nie przesadź. Poza tym jest nieźle.
Dziękuję za komentarz. Wiedziałam, że wszystkich błędów nie wyłapałam Blush
W każdym razie obiecuję:
- więcej opisów (choć ostatnio mam z nimi problemy)
- więcej akcji (opowiadanie ma mieć jakieś 100 stron, więc będzie się rozwijać wolniej, ale za góra 2 rozdziały powinno się coś zdarzyć Tongue )
- zwroty akcji (nad nimi jeszcze pracuję)
Poczytałem. Uwagi takie jak poprzednicy. Prócz dat... .

W pierwszej części jest to
- Ten komputer rejestruje wszystkie wejścia do pomieszczenia. - Dex był wyraźnie z siebie zadowolony. – Ostatni raz ktoś był tu sto lat temu…

Oraz

No dobra. Ale psujesz mi wielką chwilę. No to posłuchajcie. Pacjent: Wiek dwadzieścia dziewięć lat. A raczej miał tyle w 2003 roku. Wzrost sto osiemdziesiąt…



W drugiej zaś główna bohaterka podaje rok

Mamy dwa tysiące pięćdziesiąty czwarty rok

czyli był rok 2003, kiedy go zamrozili. leżał sto lat (ostatnie wejście było 100 lat temu) to powinien być rok około 2107,a z tekstu wynika że leżał tam 100 lat. No chyba że go zamrozili w 1953 czy coś takiego.

Chyba że czegoś nie rozumiem.

Ale mimo to ogólnie czyta się w miarę przyjemnie. Miejmy nadzieje że jednak ta akcja się zacznie Wink

To moja pomyłka powstała podczas poprawiania tekstu. Powinien być rok 2154.

Co do:
Cytat:Ostatni raz ktoś był tu sto lat temu…

To przecież mogła zdarzyć się sytuacja, że po zahibernowaniu salę odwiedzali też inni ludzie Wink

Ale możliwe, że zmienię to tak, by nie było nieporozumień.

Dziękuję za przeczytanie tekstu i wytknięcie błędu.
Cytat:Kiedy byłam mała, mój ojciec powiedział mi, że świat, który znamy, wkrótce czeka zagłada.
zbędne zaimki to nie błąd, ale mnie osobiście irytują.
Cytat: Dziś już chyba nikt nie potrafi powiedzieć, od czego[,] tak naprawdę zaczął się upadek, ani co uczyniło nas takimi, jakimi jesteśmy. Ci, którzy to rozpoczęli[,] prawdopodobnie już nie żyją.
Za dużo "chyba" na początku.
Cytat: Kiedy zaczęli nad nim pracować, był.
Cytat:Nagle zaalarmował mnie jakiś hałas. Coś zbliżało się do. Zamarłam na chwilę.
coś chyba uciekło przy wstawianiu Wink.
Cytat:Odwróciłam się gwałtownie, trzymając w ręku[,] gotowy do strzału pistolet.
Cytat:Powinnam zaczekać[,] na resztę zespołu, ale tego nie zrobiłam.
Cytat:- Co to za pomieszczenie? - Nie pamiętam[,] z czyich ust padło to pytanie.
Cytat:I gdyby coś im się stało. Wstyd się przyznać. Brakowałoby mi ich.
moim zdaniem lepiej w jednym zdaniu (xD)
Cytat:Ostatnią rzeczą, którą pamiętam[,] był hałas.

Żółte znaki do wyrzucenia, czerwone do wstawienia. Generalnie błędów tego typu, interpunkcja, literówki, gdzieniegdzie zjedzone znaki czy słowa, jest tutaj sporo.
Motywy z "mocą" i podobne trochę mnie śmieszą, jednak z ogólną oceną wstrzymam się, dopóki nie poznam całej historii. Na razie zbyt wiele się nie wydarzyło, ale też nie znudziłam się za bardzo. Momentami trochę bawi (w pozytywnym sensie), np pod koniec pierwszej części, dzięki czemu nie jest bardzo nużący.
Zgadzam się z sugestią Sitha co do opisów, i czekam na ciąg dalszy.
No i przeczytałem. I - tak, jak ci obiecałem - piszę tego oto komenta. Big Grin

Na początku zacznę od tego, że gatunek S-F powoli umiera. Coraz mniej dobrych filmów i książek go reprezentuje, a jako ktoś wychowany między innymi na Terminatorze, Obcym czy też Blade Runnerze ubolewam nad tym. Stąd dość krytyczny jestem wobec większości takich prac. Pewnie dlatego, że tak często zaczynają siebie powtarzać. Jak kopia z kopii, deja vu raz za razem.
Czytając twoją pracę miałem nieodparte wrażenie, że wzorowałaś się po trochu na kilku róznych źródłach. Equilibrium, Dollhouse przede wszystkim. Grzebanie w DNA, robienie z ludzi lalek już było - w Dollhouse działalo to nawet na dość podobnej zasadzie, co tutaj - z tym, że zamiast zabawy z kodem wszczepiali tym ludziom różne osobowości. Poza tym nie mam pewności, ale drugi sezon (bo tylko pierwszy obejrzałem) też rozgrywa się w post-apokaliptycznym świecie.
No ale nic. Muszę się pilnować, bo się za bardzo rozpiszę o czymś, o czym pisać nie mialem. Wróćmy do twojej pracy. I początku... Nie podoba mi się sposób, w jaki zaczęłaś. TO po prostu nie pasuje do tego gatunku i jest dość sztampowe, przewidywalne. Zaraza, świat poszedł w złym kierunku, koniec jest bliski, oddział złożony z garstki ludzi, którzy utrzymali się przy życiu... Było. Wybrałas sobie ambitny temat, więc będę surowy. Przede wszystkim, piszesz o pewnych rzeczach, o których jako czytelnicy nie mamy pojęcia tak, jakby bylo to oczywiste. W komediach, czymś bardziej nastawionym na akcje przeszłoby - tutaj po prostu wprowadza niepotrzebny zamęt. Zamiast skoncentrować się na tym co będzie, zastanawiam się o co chodzi. Moce, zaraza i znaleziony człowiek, który może być odpowiedzią na pytania nurtujące główną bohaterkę. Lekarstwem, zbawieniem... W science-fiction powinniśmy się pewnych rzeczy dowiadywać stopniowo. Ja wiem, że dla bohaterów to coś na porządku dziennym, że moce - jakiekolwiek one są - to część równie podstawowa jak myślenie. Tyle, że ja chciałbym z czasem zobaczyć, że dzieje się coś, wtedy ktoś robi coś innego i myślę "wow", a za jakiś czas mam dokładne wyjaśnienie. Poza tym, mogłaś zacząć jakoś bardziej tajemniczo, bez wskazywania na zakończenie historii. Ja chce powoli poznawać ten świat, co jakiś czas z dialogów bohaterów bądź eksploracji róznych miejsc dowiedzieć się jak wygląda. Stopniowo.
Nie chcę od początku wiedzieć, co się stało, co się dzieje, co będzie się działo. Z góry zaserwowałaś nam mniej więcej, jaka teraz jest ziemia, a lepsze byłoby dowiadywanie się wszystkiego razem z Ian'em - poczucie tego, co on czuje. Wcielenie się w jego rolę. To jak podróz do innego świata, kiedy możesz nawiązać połączenie z bohaterem i jak nowy człowiek - ktoś jak turysta - odkrywać ciągle coś nowego razem z nim, to opowiadanie nabiera mocniejszego wydźwięku. Oddziałowuje na psychikę. Zamiast zdania na starcie streszczającego mi, że Ameryka to ruina wolałbym z Ian'em wybrać się w wędrówkę, spojrzeć na leżącą na ziemi wielgachną koronę i zapytać "- Co do kur...", po czym usłyszeć "- Kiedyś nazywałeś to Statuą Wolności... Dzisiaj to punkt G." <przykładowo>.

Zwolnij, Kass Big Grin Daj się tym cieszyć, jak samochodzikami za dzieciaka. Zabawa, rozebranie na części, próba złożenia z powrotem. Big Grin
Tak czy inaczej, bardziej na plus niż minus. :*

I to tyle ode mnie. Strony technicznej nie komentuje, każdy ma swój styl. Tak samo jak każdy zapomni o przecinku czy też zrobi literówkę. Wink
Stron: 1 2