Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zabawa w piękne życie
#4
Kiedy ciąg dalszy? Teraz Smile

Jeszcze tak gwoli wyjaśnienia: w tym utworze zamiast lecieć z czasem do przodu, cofamy się - taki eksperyment narracyjny. Piszę o tym, żeby nie było niedomówień.
Dzisiaj spora część tekstu: druga część rozdziału pierwszego, rozdział drugi i trzeci. Tyle na razie mam Smile

Kiedy wchodziła przez bramę cmentarza, już się ściemniało, a wiatr wył upiornie w koronach drzew. 
Jelena przemierzała dobrze znaną trasę wzdłuż alejek, wzdłuż których chowano małe dzieci. Nie mogła jednak znaleźć grobu, którego szukała, chociaż znała na pamięć miejsce, w którym był 
- Teraz nie możesz tam iść.  
Anna wyglądała na dwanaście, może trzynaście lat, a mówiła głosem Anny dorosłej. Kontrast między jej niemal dziecięcą buzią, a niskim, zachrypniętym szeptem był tak uderzający i przerażający, że Jelena odruchowo skuliła się ze strachu. Mimo tego podeszła bliżej. Sekundę później tego żałowała. 
- Jezu... – jęknęła, nie wierząc własnym oczom. 
Jej córka trzymała w ramionach maleńkie, rozkładające się ciało. 
- Takie dziwne? – Zapytała prowokacyjnie. – Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, po co to robię. 
Pod Jeleną ugięły się kolana. Nagle zaczęła dygotać; miała wrażenie, że serce zaraz rozbije się jej o żebra.  
- Potrzebuję miejsca dla siebie – wyjaśniła spokojnie dziewczynka (kobieta?), patrząc na matkę niemal wyzywająco. – TO mogę już wyrzucić – dodała, patrząc przez moment na to coś, co kiedyś musiało być ciałkiem kilkumiesięcznego dziecka – i tak masz krótką pamięć. A potem... 
Jelena już nie dowiedziała się, co potem.  Nagle odzyskała zdolność ruchu. Odwróciła się i po prostu pobiegła. 
W końcu trafiła, znalazła ten mały grób z ciemną, chyba granitową tablicą. Znała na pamięć niemal każdy jego detal. Wszystko się zgadzało... 
Zagrzmiało, a za chwilę błyskawica rozdarła ciemność. Dopiero wtedy Jelena zauważyła, że imię na tablicy jest już inne, a postawione nieopodal zdjęcie przedstawia rudowłosą dziewczynę o brązowych oczach i ładnym uśmiechu, trochę podobnym do jej własnego. 
- Ostrzegałam – uświadomił jej niski i zachrypnięty szept, który teraz brał się znikąd. 

Jelena obudziła się tak gwałtownie, że sama nie wiedziała, co właściwie wyrwało ją ze snu. Usiadła na łóżku, czując, że serce wali jej jak oszalałe. Na szczęście jej pokój wyglądał całkiem normalnie: ciemnozielone zasłony nie przepuszczały rażącego światła, kilka książek na półce nie zmieniło położenia, dwie fotografie w drewnianych ramkach też stały na swoim miejscu. 
Cholerny, zły sen. 
Sięgnęła po leżącą na szafce paczkę papierosów. Zawsze miała je pod ręką, podobnie jak zapalniczkę i popielniczkę. Od kilku lat codziennie wypalała jednego papierosa do porannej kawy i dwa kolejne do popołudniowej, ale zdarzało jej się łamać małą zasadę, którą sama ustaliła. Kiedy się czymś zdenerwowała, po prostu musiała zapalić. Często pozbywała się w ten sposób połowy paczki od razu. 
Zanim się całkowicie uspokoiła, w popielniczce dało się naliczyć sześć niedopałków. Nie wierzyła w sny, ale ten był wyjątkowo sugestywny. Wszystko przez ten upał... 
- Mamo, miałaś nie palić w domu! 
Natalia stała w drzwiach pokoju i krzywiła się, wdychając niemiłą woń papierosowego dymu. Nie potrafiła przekonać matki do walki z nałogiem, więc umówiły się, że Jelena będzie wychodzić na dymka na balkon albo na zewnątrz. W zamian córka powstrzyma się od kazań na temat raka płuc. 
- Masz rację, przepraszam – westchnęła starsza pani. – Nie mogłam się powstrzymać. 
- To otwórz chociaż okno, przecież tu siekierę można powiesić... 
- Otwórz, Tasza, nawet nie chce mi się wstawać... 
Natalia odsunęła zasłony i otworzyła okno na całą szerokość, wpuszczając świeże, pachnące kocimiętką powietrze. 
- Wyglądasz, jakby przed chwilą ktoś cię dusił. Dobrze się czujesz? 
- Ujdzie. Starej babci Lenie śnią się koszmary i tyle. 
Córka roześmiała się i usiadła koło niej. Objęła za szyję i cmoknęła czule w policzek, jakby znowu była małą dziewczynką. 
- Nie przejmuj się koszmarami, mamuś, to tylko denny materiał do analizy dla równie dennych psychologów. Powiedz lepiej, co u Anny? 
- To, co zwykle – stwierdziła skrótowo Jelena, czując się jak idiotka. Celowo czy nie, właśnie zrobiła z problemów własnej córki błahostkę na poziomie prognozy pogody na jutro. 
Natalia poprawiła włosy i w zamyśleniu oparła brodę na ręku. 
- Gdybym miała takiego męża to też bym rozpaczała – stwierdziła nagle. 
Jelena wzruszyła ramionami. Jeśli chodziło o tego zięcia, zawsze taktownie milczała. 
- A co to, jakiś ideał? – Zdziwiła się uprzejmie. 
- Nie, nie, nie o to chodzi – tłumaczyła córka. - Nie wytrzymałabym z tym facetem nawet tygodnia, ale... - przygryzła umalowaną wargę, szukając odpowiednich słów. 
- Ale co? 
- On kochał Annę. I to jak! 
Jedyną reakcją na tego typu stwierdzenie mogło być tylko powątpiewające spojrzenie. Tragiczny banał. Powtarzana przez zbyt wielu, ckliwa formułka. Co w niej takiego, że nawet kobieta rzeczowa i raczej nieskora do pseudo romantycznych wymysłów używa jej jako argumentu?  
- Zdziwiłabym się, gdyby tak nie było. 
- Mamuś, nie bądź ironiczna. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.  Rzadko się zdarza, żeby ktoś kogoś kochał... w taki sposób. Po prostu. Rozumiesz? 
Skinęła głową, chociaż trudno powiedzieć, żeby rozumiała. Właściwie to Jurij zawsze ją zastanawiał. Wydawał się prostolinijny i banalny aż do bólu, a jednak umiał dotrzeć do upartej, niedostępnej i dumnej Ani w sposób dla Jeleny zdumiewający. 
- Być może – zgodziła się w kwestii uczuć. – Miłość jest ślepa... i chyba dobrze. Gdyby nie była, prawdopodobnie nie miałabym dzieci. 






2. 


Z korytarza dochodziły najróżniejsze odgłosy: ktoś kaszlał, dwóch lekarzy się o coś sprzeczało, stukały drewniaki pielęgniarek. Wszystko to mieszało się z gwarem dochodzącym z ulicy i  przyciszonymi głosami dwóch kobiet, które akurat omawiały między sobą wynik jakiegoś badania. Na oddziale panował wyjątkowy spokój – wszystko miało się ożywić w porze odwiedzin. 
Anna uniosła się trochę, żeby wyjrzeć przez okno. Od razu tego pożałowała: ciężko byłoby jej teraz wymienić to, co nie zabolało przy tym drobnym ruchu.
Padało. Ludzie chowali się pod kolorowymi parasolami, przemykali chyłkiem, gdzieś się spieszyli. Samochody utknęły w korku, charakterystycznym zresztą dla Lwowa w godzinach szczytu. Nic szczególnego.
Kobiety na sąsiednich łóżkach skończyły dyskusję na temat metod lekarskich i zajęły się gazetami. Umiały sobie świetnie zorganizować czas i życie towarzyskie w sytuacji, kiedy z różnych powodów były zmuszone do leżenia. 
Anna była tu już czwarty dzień -  przez ten czas nie odezwała się ani słowem do żadnej z nich.  Czuła się źle, bolały ją wszystkie stłuczenia i skaleczenia, więc starała się nawet nie ruszać. Widziała, że wszyscy patrzą na nią ze współczuciem. Nawet pielęgniarka, która przychodziła zmieniać jej opatrunki była milsza i delikatniejsza niż dla innych. Pewnie ona też się domyśliła. 
„Ciężko się nie domyślić”, pomyślała gorzko. Czarne ubrania rodziny, która ją odwiedzała, były chyba aż zbyt wymowne. 
Nie potrzebowała litości. Wiedziała, że nikt nie zrozumie, jak ona się teraz czuje. Straciła ukochaną osobę, czuła się tak, jakby to ona Jurija zabiła i nawet nie pozwolono jej na należyte pożegnanie. Powinna być teraz gdzie indziej, nie tu - psychicznie zmaltretowana, bezwiednie uległa kategorycznym nakazom lekarzy i prośbom zatroskanej rodziny. Teraz odczuwała niesmak. Zostawiła Jurija, a nie powinna. Samozaparcia starczyło jej tylko na to, żeby stanowczo zabronić córce zostania z nią w szpitalu. Miała ochotę błagać Marinę, żeby z nią była, ale tego nie zrobiła. Postanowiła sama wymierzyć sobie karę, na jaką we własnym pojęciu zasługiwała. 
Z ostatnich trzech dni pamiętała niewiele. Raczej urywki zdarzeń, których nie umiała, a może nawet nie chciała poskładać. Te jeszcze zbyt świeże wspomnienia dręczyły, poczucie winy nie dawało spokoju. 
„Annuszka, tylko uważaj”. 
Ostatnie słowa Jurija dźwięczały jej w głowie jak mantra. Powtarzała je sobie, chociaż zupełnie nie wiedziała, dlaczego. 
 Kątem oka zauważyła rodzinę; Marina szlochała w ramię dziadka, Wala kryła twarz w dłoniach, a Ilja po prostu siedział, wpatrując się w podłogę i nie zwracając uwagi na Wierę, która objęła go ramieniem i usiłowała coś cicho tłumaczyć. Na widok matki na jego pobladłej twarzy odbiło się zdziwienie, które po chwili ustąpiło miejsca przestrachowi. Jednym skokiem znalazł się przy niej. Złapał za ramiona, jakby chciał ją uchronić przed osunięciem się na ziemię. Skrzywiła się z bólu. 
- Mamo – szepnął, na wpół z niedowierzaniem, na wpół karcąco – przecież ty nie możesz... 
Lekarz, do tej pory stojący z boku i pogrążony we współczującym milczeniu, położył mu dłoń na ramieniu. 
- Spokojnie. Pana mama ma do tego prawo... 
Chyba coś jej tłumaczyli, ale nie słyszała i nie rozumiała ani słowa.. Rozgorączkowanym wzrokiem spoglądała na dzieci, synową, teścia i szwagierkę. Jeśli miała jakąś nadzieję, to w tej chwili bezpowrotnie ją straciła. Łzy Mariny, zrezygnowanie Wali i smutek w oczach Ilji powiedziały jej wszystko. 
- Naprawdę… Nic już nie można zrobić? – Pytanie miało zabrzmieć rzeczowo. Wypadło rozpaczliwie i boleśnie. 
Lekarz westchnął ciężko. 
- Nie. Przykro mi, Anno Mychajłowna. 
Przełknęła łzy. 
- Mogę? – Szepnęła, drżącą ręką wskazując oszklone drzwi. 
- Może pani. 
Weszła do sali bardzo, bardzo powoli. Bała się zbliżyć do jego łóżka, ale przecież musiała to zrobić.
Pogłaskała go po jeszcze ciepłym policzku, potem po dłoni. Nie wierzyła. Wyglądał jakby po prostu spał i tylko bezduszna aparatura przypominała, że to złudzenie. . Miała ochotę krzyczeć, żeby jej nie zostawiał, przecież obiecał, że nigdy tego nie zrobi… Tylko, że na wszelkie błagania było za późno. Powstrzymywane z całych sił łzy popłynęły, już nie miała siły, żeby nad sobą zapanować. Zapomniała, że nie wolno jej płakać, że musi być spokojna i na siebie uważać. 
- Przepraszam – szepnęła bezradnie. – Ja tego nie chciałam... 
„Annuszka, tylko uważaj”... 

Monotonne bębnienie kropel o blaszany parapet jakoś się wzmogło; teraz nad Lwów nadciągnęła prawdziwa ulewa. Anna przez chwilę wpatrywała się w ciężkie, szare chmury. Nawet niebo było smutne jak ona. To dobrze. Nie zniosłaby teraz słońca, w zawalonym świecie nie ma na nie miejsca. 
- Jak myślisz, Annuszka, bezbożnicy mają jakieś swoje niebo? 
Pytanie było tak niespodziewane, że roześmiała się serdecznie. Tylko Jurijowi mogło zebrać się na filozofowanie gdzieś przed północą. W nikłym świetle nocnej lampki jego zielone oczy błyszczały wesoło i ciekawie; czekał na jej odpowiedź. 
- A tobie co, nawracasz się? 
- Nie, ale to ciekawe. Wierzący wymyślili sobie życie pozagrobowe? Wymyślili.  Ateistom też się coś od życia należy... 
Znowu parsknęła śmiechem i pocałowała go czule. 
- Ty pójdziesz do piekła z tą swoją bezbożnością – uśmiechnęła się. – Do ostatniego kręgu najlepiej. 
- Wredna małpa. 
- Też cię kocham, skarbie. 
Jurij zaczął się śmiać, obejmując żonę ramieniem. 
- Wiesz co? – Zapytał, poważniejąc. 
- No co? 
- Na moim pogrzebie powinni zagrać Wysockiego . 
Anna spojrzała na niego niemal z uznaniem. 
- No proszę. A czemu akurat Wysockiego? 
- Jako ateista  mam w końcu dość nieciekawe perspektywy już po śmierci, no nie? Przynajmniej pożegnacie mnie z rozmachem, a i nastrój będzie odpowiedni. 
Żona najukochańsza ziewnęła dyskretnie. 
- A idź ty z tą swoją filozofią, logiką i ateizmem. Dobranoc. 
- Dobranoc. 
Jurij zgasił lampkę, a Anna przytuliła się do niego mocniej. Od dziecka bała się ciemności. Już dawno uznała, że zasypianie przy zapalonym świetle jest trochę dziecinne, ale nie wyobrażała sobie, żeby miała spać sama. Kiedy mąż gdzieś wyjeżdżał, czuła się okropnie. Wtedy zapalała świeczki albo wołała córkę, która chętnie zgadzała się spać z mamą. 
- Annuszka, a co ty byś chciała robić po śmierci? – Szepnął jej nagle wprost do ucha. 
- Poprosiłabym cię, żebyś poszedł do spowiedzi na moim pogrzebie, a potem patrzyłabym, jak się męczysz – mruknęła sennie. – Taka mała zemsta za te wszystkie lata... 

Anna otuliła się mocniej cienką szpitalną kołdrą. Nagle zrobiło jej się zimno. Była zmęczona, ale nie chciała zasnąć. Śniły jej się koszmary, znacznie gorsze od wspomnień na jawie. 
Za kwadrans szósta. Dokładnie pięć dni temu Jurij wracał z pracy. Zwyczajne popołudnie i zwyczajny wieczór – ostatni taki dzień. Co powiedziałaby mu, gdyby zdawała sobie z tego sprawę? 
Wtuliła twarz w poduszkę, starając się nie płakać. Przecież jej nie wolno. 

*


Wiera krążyła po niewielkiej kuchni, jakoś nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Czuła, że smutne oczy męża uważnie śledzą każdy jej ruch. Marina siedziała obok brata, opierając głowę na jego ramieniu. Ilja od czasu do czasu machinalnie głaskał ją po głowie jakby chciał tym gestem dodać jej otuchy. 
Dotychczas jakoś się trzymali. Kurczowo uczepili się jakiegokolwiek działania: załatwiali kolejne formalności, dzielnie przyjmowali trudności stwarzane przez popa, jakoś znosili nieustanne kondolencje i użalanie się nad Anną. Dla jej własnego dobra postanowili trzymać ją z daleka od współczującej rodziny. Wiedzieli, jak mogła zareagować na niezręczne słowa pocieszenia, moralizowanie i wyświechtane frazesy o „woli Bożej”, chętnie powtarzane przez starsze ciotki. Nerwy były ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała.  
Kiedy już nic nie mogli zrobić, poczuli wielką pustkę. Wiera nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej w tym domu panowała taka cisza: głucha, nasuwająca myśl, że stało się coś okropnego. Milczenie przygnębiało, powodując przykry ciężar gdzieś w okolicy serca. 
- Usiądź, Wieroczka – Ilja delikatnie przytrzymał żonę za rękę. Miał zachrypnięty głos, pewnie dlatego, że od dawna nie powiedział ani słowa. 
Pokręciła głową. Czuła, że zwariuje, jeśli się czymś nie zajmie. 
W końcu zabrała się za zmywanie  naczyń. Nagle przypomniał jej się pedantyzm teściowej. W normalnych warunkach panujący teraz w domu bałagan nie miałby racji bytu. Tylko, że teraz nic nie było tu normalne... 
- Wierka, zostaw to... 
Marina trochę drżącą ręką wskazywała na kubek, który właśnie wzięła do ręki, chcąc z niego wylać czyjąś niedopitą kawę. Jej oczy, podkrążone i zapuchnięte od ciągłego płaczu, miały tak tragiczny wyraz, że wszelkie pytania wydawały się wręcz niegrzeczne. Odpowiedź znalazła się w pewnym sensie sama. 
- To kubek taty – wyjaśniła po chwili łamiącym się głosem. – Po prostu go zostaw, proszę cię. 
Wiera posłusznie spełniła nietypową prośbę. Nic z tego nie rozumiała, ale wolała nie pytać. 
Może jeszcze kiedyś dowie się, o co chodziło Marinie. A może nie będzie chciała tego wiedzieć. 




3. 



Anna nie mogła spać. Uwierała ją poduszka, kołdra niemal parzyła, a w pokoju panowała duchota nie do opisania. Sprawca tego stanu rzeczy spał obok niej, pochrapując beztrosko. Miała ochotę jakoś mu się odwdzięczyć za wątpliwe atrakcje, ale późna pora nie bardzo nastrajała do obmyślania planów słodkiej zemsty.  
 Byli wyjątkowo zgodnym małżeństwem, ale kwestii warunków w sypialni nigdy nie udało im się rozstrzygnąć. Toczyli więc regularne batalie: kiedy ona otwierała okno, Jurij natychmiast je zamykał. Na jakikolwiek kompromis się nie zanosiło, choć walczyli ze sobą odkąd zamieszkali pod jednym dachem.   
Anna westchnęła ciężko. Nie bez trudu wyplątała się z objęć męża, po czym usiadła na brzegu łóżka. Napiła się wody  - na szczęście przezornie postawiła sobie szklankę na nocnej szafce.  Przez chwilę rozważała opcję cichego sabotażu, ale prędko zrezygnowała z tego pomysłu. Okno, sprzęt starego typu, niemiłosiernie skrzypiało przy otwieraniu i zamykaniu. Hałas na pewno by go obudził, a Anna nie miała serca tego robić. Człowiek spędzający w pracy mnóstwo czasu potrzebuje odpoczynku. Pół biedy, gdyby odrabiał swoją pańszczyznę choć z odrobiną chęci, ale on na samą myśl o dniu roboczym zgrzytał zębami. Twierdził, że ma najbardziej leniwych i wrednych podwładnych, jacy tylko mogą w tym kraju istnieć. Początkowo wysłuchiwała tych wynurzeń jednym uchem, doskonale wiedząc, że mąż czasem po prostu lubi przesadzać. Jego coraz bardziej zszargane nerwy dały jej jednak do myślenia. Po pewnym czasie przejęła rolę mediatorki między nim, a całą resztą okrutnego świata. Jurij przyjął to z niekłamaną wdzięcznością. Spokój i wrodzona łagodność żony działały na niego bardzo dobrze.  
Tym razem Anna odpuściła sobie usługiwanie i zostawiła męża samego w niezbyt ciekawych warunkach. 
Znalazła w łazience czysty szlafrok. Narzuciła go na siebie, przewiązała się i odetchnęła głęboko. Wiedziała, że już nie zaśnie. Upinając klamrą nieposłuszne włosy, rzuciła okiem na swoje odbicie lustrzane. Skrzywiła się trochę: o tak nikczemnej godzinie nikt nie wygląda dobrze. A zwłaszcza czterdziestokilkuletnia kobieta w ciąży, która na dodatek nie miała zamiaru wydawać fortuny na kremy przeciwzmarszczkowe i zabiegi upiększające. Z wiekiem zaczęła akceptować większość braków w swojej urodzie: mężowi wciąż się podobała, więc jej samoocena cierpiała naprawdę rzadko. Jurij chyba nawet nie zauważał kolejnych zmarszczek, fałdek i innych rzeczy, na które czasami zdarzało się jej narzekać. 
Znajoma, przeraźliwa melodyjka sprawiła, że Anna podskoczyła. Odłożyła klamrę, chcąc jakoś zareagować – najprawdopodobniej porządnie zwymyślać kogoś, kto użył domofonu o czwartej nad ranem. Nie zdążyła; beztrosko zrzuciła to na fakt, że poruszała się o wiele wolniej, odkąd w ciąży przybyło jej kilogramów do dźwigania. Ciężkie kroki i niezbyt cenzuralny monolog w tle pozwalały stwierdzić, że Jurij poradzi sobie z niechcianym gościem lepiej niż ona. 
 Wyjrzała na korytarz. Teraz już nie wypadało się wtrącać.  Obudzony o nieludzkiej porze pan i władca zmieniał się w gbura, na dodatek diablo złośliwego. Wszystko to rzucało się w oczy jeszcze bardziej, odkąd sypiał po  cztery – pięć godzin dziennie i często zarywał noce.  
Po dość krótkiej chwili drzwi trzasnęły złowieszczo. Zgrzytnął klucz. Anna nie mogła się nie uśmiechnąć na widok męża. Jurij ze swoją potężną posturą przypominał wybudzonego z zimowego snu niedźwiedzia. Wypisana na twarzy złość i nieład na głowie tylko dodawały mu uroku. Między gęstymi, jasnymi brwiami zjawiły się dwie pionowe zmarszczki - kolejna oznaka wściekłości. Wyraźnie zaznaczona szczęka poruszała się miarowo, kiedy miotał pod nosem najgorsze przekleństwa pod adresem sprawcy zamieszania. Oparł się o drzwi i spojrzał na żonę prawie zbolałym wzrokiem.
Jak zwykle patrzył na nią trochę z góry. Natura obdarzyła go takim wzrostem, że nawet Anna ze swoim metrem osiemdziesiąt nie wydawała się przy nim bardzo wysoka. W intensywnie zielonych tęczówkach oprócz zmęczenia można było dostrzec jakiś zawadiacki błysk, który w niepojęty sposób wzbudzał sympatię. Niezniszczalna pogoda ducha cechowała go zawsze, a wiek nie wpływał na jego wesołe i życzliwe dla świata usposobienie. Często nie zachowywał się jak przystało na mężczyznę „ustatkowanego” i ojca dwójki dorosłych dzieci, ale oboje z Anną się z tego śmiali. Zmieniał się tylko wtedy, kiedy ktoś lub coś wyprowadzało go z równowagi. Na szczęście ataki złości prędko mu mijały, zwłaszcza pod wpływem żony. Nigdy nie pojął, jakim cudem ona zachowuje spokój niemal w każdej sytuacji, ale jej opanowanie doskonale koiło jego własne nerwy. 
- Kobieto, a ty o czwartej rano łazisz? – Zdziwił się uprzejmie, chyba tylko dla formalności. Kpiąco - wesoła nuta w jego głosie sugerowała powrót do jako takiej równowagi. 
Anna przewróciła oczami.  Czasem zadawał pytania z gatunku tych całkowicie bezsensownych. Powody „łażenia” miała i to dość konkretne. Postanowiła pominąć je taktownym milczeniem, chociaż najchętniej wypomniałaby ukochanemu kilka spraw. Niechby wiedział jak ona się poświęca! 
- Słońce, co się tam stało? – Zamiast tego dość kategorycznie zażądała wyjaśnień. 
Z wrodzoną cierpliwością wysłuchała zawiłej, przeplatanej niewybrednymi obelgami opowieści męża. Jak się okazało, zawinił sąsiad. Stały bywalec wszelkich sklepów monopolowych o bardzo pasującym do sytuacji nazwisku - Bezbożnyj – najwidoczniej znowu nadużył tańszej wódki; skończyło się na pomyleniu guzików domofonu. 
- Jeszcze jeden taki numer, a go po prostu uduszę – zakończył Jurij. Ton jego głosu nie wróżył wiele dobrego dla przyszłej ofiary. – Alkoholik, kurwa jego mać. 
- Daj spokój, kiedyś sam się zapije - zmitygowała go żona. - Idź spać. 
Westchnął ciężko, przeczesując palcami gęstą, siwiejącą czuprynę. Bez widocznego efektu: jego fryzury nie dało się ani bardziej potargać, ani uładzić w jakikolwiek znany sposób.  
- Nie zasnę teraz - poskarżył się infantylnie. 
- Oj, jakiś ty biedny – skomentowała Anna z lekką ironią i cmoknęła go czule w policzek. – Wyobraź sobie, że ja też nie. 
W ramach walki z bezsennością, poszli do kuchni. Mieli swój rytuał rozmów przy stole. Jurij robił żonie herbatę, a sobie nadprogramową kawę i siedzieli tak aż do szóstej rano. Później zaczynał się już, jak to nazywała Anna, „poranny młyn”: on mył się i jadł śniadanie, a ona prasowała mu koszulę, czasem przyszywała guziki (obrywał je i gubił w dziwnych okolicznościach) i próbowała motywować, twierdząc optymistycznie, że dzień w pracy tym razem na pewno nie będzie zły. 
Chwilowo ciszę przerywało tylko miarowe tykanie zegara -  jednej z nielicznych rzeczy, wywalczonych przez Jurija w czasie urządzania nowego mieszkania. Annie nie spodobało się to stylizowane na antyk cudo, które kupił za bezcen na jakimś bazarze w Dniepropietrowsku. Ceniła męża za wiele rzeczy, ale ich poczucie estetyki nie dało się ze sobą pogodzić. Jurij twierdził, że jeśli chodzi o sprawy domowe, jego żona jest skrajnie radykalną terrorystką i nie dopuszcza go do głosu. Z pomocą przyszły mu niedostatki finansowe i szarość w sklepach – w przypadku braku wyboru i ograniczonej ilości pieniędzy często w mieszkaniu znajdowało się to, co „akurat było pod ręką”, a gruntowny remont musieli odłożyć na bliżej nieokreślone „kiedyś”. W przeciwnym razie meblowanie wymarzonego gniazdka szybko zamieniłoby się w regularną wojnę na argumenty i nie tylko. 
- Annuszka? 
- Co? 
- A gdyby tak zrobić sobie dzisiaj wolne? 
Kusząca propozycja pozostała bez odpowiedzi. Anna z filozoficznym spokojem napiła się herbaty i po prostu na niego spojrzała. Tak samo patrzyła kiedyś na syna i córkę, kiedy chcieli u niej wyjednać jakieś większe odstępstwo od domowych zasad. 
- Zaraz, zaraz, a kto zawsze wkładał Ilji i Marinie do głowy, że obowiązek to święta rzecz? 
Jurij skrzywił się z dezaprobatą – nie wiadomo, czy z powodu własnych metod wychowawczych, czy dlatego, że żona miała tak dobrą pamięć. 
- To było dawno i nieprawda – stwierdził kategorycznie. – Rabota nie zajec, w les nie ubieżyt... 
To przysłowie było stałym powiedzonkiem ich synowej. Wiera, córka jednego z wielu moskiewskich oligarchów, pod wpływem miłości do ich syna nauczyła się sprzątać i robić pranie (jej umiejętności kulinarne ciągle pozostawiały sporo do życzenia), ale nie miała do tych zajęć serca i nie zawsze walczyła z własnym lenistwem. To nie podobało się praktycznej Annie, ale dyplomatycznie nie wtrącała się w życie młodych.  Niewiele zresztą mogłaby zrobić: Ilja miał zbyt silny charakter, żeby dać sobą rządzić. Zresztą poza kilkoma drobnostkami Wiera naprawdę dawała się lubić. Zwalczanie jej byłoby co najmniej niesprawiedliwe.  
- Słońce ty moje, Wierki mi nie cytuj, tylko ogarnij się trochę – Anna energicznie roztrzepała i tak już potargane włosy męża. – Kombinowanie jest głupie.  
Jurij spojrzał na nią z widocznym znużeniem i ciężko westchnął. Nie pozostało nic innego, jak po prostu go przytulić
Właściwie rozumiała jego niechęć. Podziwiała za wytrwałość; korupcję, bałagan i inne ciemne machinacje w sektorze energetycznym znosił dość dzielnie, choć kosztowało to zapewne wiele nerwów. Czasem jednak to ona musiała być rozsądniejsza, żeby sprowadzić ukochanego na ziemię. Odwoływanie się do obowiązku, męskiej dumy, czy też zwykłej logiki – niekoniecznie w takiej kolejności – działało świetnie, kiedy Jurij zaczynał bezwstydnie użalać się nad sobą. 
- Niech ci będzie, Annuszka – zgodził się w końcu, tuląc policzek do jej ramienia. – Wkurzasz mnie niesamowicie tym swoim rozsądkiem, ale... Wkurzaj mnie dalej. 
Roześmiała się tylko i pocałowała go w czoło. 
- Cześć, dobrze się czujecie?  
Sceptyczny, niski i zaspany głos mógł zepsuć romantyzm każdej sytuacji. Anna i Jurij odwrócili się w kierunku jego źródła, znacznie mniej łaskawie niż zwykle spoglądając na córkę, ziewającą i usiłującą przygładzić rude, wściekle potargane włosy. Obrazu porannej apokalipsy dopełniła przykrótka, poplamiona czymś dziwnym piżama. Marina w pełni przystosowała się do trybu życia zgrai chłopaków ze swojego akademika - w większości rozrywkowych studentów przyszłościowej informatyki. Nawyki z Kijowa pozostały jej też po przyjeździe do domu, czym doprowadzała matkę do rozpaczy. 
- Ja czuję się nieźle, nie wiem jak mama... Przestań, dobrze? – Obruszył się, potraktowany solidnym szturchańcem. 
- Będziesz wiedział, że nie wolno obrażać żony najukochańszej...  
- Kurde, dlaczego zostałam obdarzona takimi rodzicami? – Marina zadała pytanie czysto retoryczne. – Zrobię kawę czy coś, a ty, tato, idź i doprowadź się do porządku, bo cię z tej roboty w końcu  wywalą. 
- To już taka godzina jest? – Jęknął Jurij. – Nie dobijaj, córcia, błagam...  




*







„Jeśli przyjdzie ci kiedyś do głowy kolejne dziecko, to poszukaj mu innego ojca, bo ja tego nie wytrzymam” – oznajmił Annie mąż, kiedy urodziła się Marina. Po latach przypomniała sobie to powiedzonko i musiała przyznać mu rację. Swoje samopoczucie w każdej ciąży mogła opisać przy pomocy większości faktów i mitów na temat tego stanu. Dlatego z reguły nie protestowała przeciwko zaleceniom lekarzy – uznała, że  lepiej ich przestrzegać dla własnego dobra.
Jedyne, co jej się w tym wszystkim nie podobało to nakaz jak najczęstszego leżenia. Domowa krzątanina była jej żywiołem, a w pozycji horyzontalnej mogła co najwyżej czytać i oglądać telewizję. Zazwyczaj wybierała literaturę.  Uważała, że w ukraińskich mediach jest stanowczo za dużo polityki, a ona nie umiała słuchać o czymś, o czym miała raczej mgliste pojęcie. Popołudnia ograniczały się więc do wygodnej kanapy w salonie i kolejnych książek, przynoszonych przez męża z miejskiej biblioteki. Miłym urozmaiceniem nudnych godzin stał się też przyjazd córki, chociaż Marina wolała raczej nadrabiać zaległości towarzyskie niż siedzieć z matką. Bardzo lubiła sporadyczne wizyty teścia. Jednak naprawdę wesoło robiło się dopiero wtedy, kiedy do ich domu zwalał się huragan pod postacią starszej siostry Jurija. 
Potrzebowały czasu na to, żeby się zaakceptować i polubić. Nic dziwnego – były jak ogień i woda. Walentyna, chodzący oryginał, lubiła szokować. Do jej momentami nadmiernej szczerości i spontaniczności Anna musiała się po prostu przyzwyczaić. Po mniej więcej dwóch latach doceniła szwagierkę. Zrozumiała, że Wala po prostu szczególnie wyraża swoją barwną osobowość, a przy bliższym poznaniu wiele zyskuje. Można ją było poprosić o wszystko, nigdy nie odmawiała pomocy. Nieważne, czy chodziło o popilnowanie dzieci czy zbadanie kota po godzinach. 
Dzisiaj też nie zawiodła, wpadając bez zapowiedzi. Wszędzie było jej pełno: sprzątała, żartowała, opowiadała o swoich klientach i parze zbzikowanych świnek morskich, które akurat leczyła. Anna mogła się tylko śmiać z tej nieustannej paplaniny.  Lubiła jej słuchać, nawet jeśli czasem gubiła wątek. 
Otworzyła książkę na zaznaczonej stronie. Ostatnio wciągnęła się w sercowe perypetie doktora Żywagi. Czytała jak zahipnotyzowana, a wieczorami zamęczała męża utyskiwaniami na głównego bohatera, jego żonę i podejście zdesperowanych mężczyzn do kobiet w ogóle. Jurij jak na razie demonstrował niezwykłą dla siebie anielską cierpliwość, przytakując i śmiejąc się z jej wywodów. 
Znajomy odgłos przekręcanego w zamku klucza szybko oderwał ją od lektury. To pewnie Marina wracała z kolejnego spotkania z koleżanką ze szkoły.  
Rozległ się łoskot, jakby kilka wyjątkowo ciężkich rzeczy pospadało na ziemię, połączony z niewybrednym przekleństwem. Czyli to jednak Jurij. Wcześnie jak na niego – znienawidzony zegar wskazywał za kwadrans szóstą. 
- Jura, na litość Boską! – Zawołała. Nie miała sił ani ochoty na to, żeby ruszać się z wygodnej kanapy, ale skarcić męża mogła zawsze.  – Musisz tak przeklinać?  
- Coś ty tu poustawiała, kobieto?! – Odkrzyknął z oburzeniem. 
- Przede wszystkim, nie ja – sprostowała. – Aktualnie nie dźwigam takich rzeczy. Wala była dzisiaj, posprzątała nam mieszkanie, bo ja się jakoś słabo czuję i przyniosła to coś. Co tam właściwie jest? 
- Książki – odpowiedział. – Całe szczęście. Wala teraz rozdaje wszystkim kociaki, a chyba umarłbym ze strachu z kotem i małymi dziećmi w jednym domu... 
Anna od razu wychwyciła że jeszcze całkiem niedawno musiał się na coś mocno denerwować. Czasem zastanawiała się, czy nie powinien wrócić do tego, czym zajmował się wcześniej. Kilkanaście lat temu Jurij wracał do domu co prawda zmordowany, ale zadowolony.  Teraz zaczynała się o niego martwić; był na najlepszej drodze do nabawienia się przedwczesnego zawału, wrzodów żołądka i całej masy innych choróbsk. 
Jurij wkroczył do pokoju, przy okazji precyzyjnym rzutem pozbywając się teczki. 
- Zrób miejsce dla mnie, kobieto – poprosił, całując żonę na powitanie. 
Położył się obok niej i odetchnął, jakby zrzucił z siebie spory ciężar. Widocznie dziesięć godzin w pracy zmęczyło go bardziej niż sobie tego życzył. 
- Co tak wcześnie? 
- Chciałem pobyć trochę z tobą.  Na tych tam już patrzeć nie mogę...  Anna spojrzała na niego z troską. 
- Aż tak źle? 
- Wiesz co? Jeśli kiedykolwiek jeszcze przyjdzie mi do głowy myśl, żeby się dokształcać i nie daj Boże, czy w co  tam ignoranci wierzą, znowu awansować, to zdziel mnie patelnią albo czymś, byle ciężkim. Zgoda? 
- Zorganizuj strajk – zaproponowała wesoło – jak ten facet z Polski, wiesz, ten z wąsami. Marina mi o nim opowiadała... 
- Nazywał się Wałęsa, Annuszka. 
- Być może. Zorganizuj strajk jak on. Może zostaniesz prezydentem. 
Oboje nie mogli powstrzymać śmiechu. Chichotali jak dzieci, wyobrażając sobie siebie w roli Pierwszej Pary swojej zdegenerowanej ojczyzny. Wizja była absurdalna i nierealna. W kwestii niepodważalnego faktu, że mieszanie się do polityki to czyste samobójstwo, panowała między nimi pełna zgoda. Jednak pofantazjować zawsze można; odkąd dorosłe dzieci rozjechały się w świat, częściej pozwalali sobie na rozmowy całkiem pozbawione zdrowego rozsądku. Jurij bezlitośnie twierdził, że po prostu odbija im na starość. Anna mówiła, że coś w tym jest – czasem po prostu się wygłupiali, jakby mieli nie ponad czterdzieści, a szesnaście lat. 
- Swoją drogą, Jura, to ciekawe. Co my będziemy robić za dwadzieścia lat?  
Nie odpowiedział od razu. Ziewając dyskretnie, bawił się obrączką żony i jej zaręczynowym pierścionkiem – srebrnym z dużym, ciemnym oczkiem. Od dnia ślubu nie zdjęła ich na dłużej niż dwie minuty, co Jurij uznał za maleńki dowód miłości; nie lubiła biżuterii i nawet najlepsza stylistka nie przekonałaby jej do noszenia na co dzień kolczyków albo choćby skromnego łańcuszka. 
- Najprościej powiedzieć, że będę starym zgredem na emeryturze. To opcja najbardziej prawdopodobna…
-… zwłaszcza, że starym zgredem już jesteś. 
- Złośliwa bestia...
Anna pieszczotliwie zwichrzyła siwiejące włosy męża. 
- Nie mów, że nigdy nie chciałeś wymienić żony na nowszy model…
Jurij uniósł się na łokciu, żeby spojrzeć jej w oczy. 
- A wyglądam na idiotę? 
- Tylko czasami – droczyła się.  
- Czym niby mam imponować tym młodym materialistkom? – Pytał dalej, nie zważając na jej niewinny docinek. – Nie zarabiam nawet jednej trzeciej tego, co ukochany zięć twojej mamy, więc na kasę nie polecą.  Jeżdżę starą Ładą, cholerny złom ciągle się psuje, więc podryw na samochód też odpada. Poza tym pomyśl, po co wymieniać normalną kobietę na tonę plastiku? Głupota i tyle  - stwierdził autorytatywnie, całując Annę w czoło. 
- Jura? 
- Co? 
- A kochasz mnie? 
Słysząc stałe pytanie, nie mógł się nie uśmiechnąć. Anna chłonęła gesty i miłe słowa jak gąbka; ciągle uczył się, że dla niej nie ma spraw oczywistych. Musiał utwierdzać ją w przekonaniu, jaka jest dla niego piękna i wspaniała. A ona w niepojęty sposób oddawała podwójnie każdą zainwestowaną w siebie czułość. 
- Właśnie, dowiedziałem się ostatnio, że wierni mężczyźni to unikaty. Mają gen wierności, wykryty naukowo tylko u chomików. 
Anna nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. 
- Człowieku, zlituj się – jęknęła, kiedy już się opanowała. – Ja pytam, czy mnie kochasz, a ty zaczynasz całkiem bez sensu mówić o chomikach… 
- Wala by ci dała za dyskryminację zwierząt... 
Gdyby Marina mogła usłyszeć rozmowę rodziców, chyba odesłałaby ich do najbliższego szpitala psychiatrycznego. Byli czasem dziecinni, niepoważni, śmieszni. Należało wkroczyć z natychmiastową interwencją w absurdalny świat, który tylko oni rozumieli. W przeciwnym razie te wszystkie nonsensy szybko zagroziłyby ich piątym klepkom. 


Władimir Wysocki (1939 - 1980) - rosyjski aktor, pieśniarz i poeta.

"Rabota nie zajec, w les nie ubieżyt" (ros.) - "Robota nie zając, w las nie ucieknie"

Doktor Żywago (Jurij Żywago) - główny bohater powieści Borysa Pasternaka pod tym samym tytułem

"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 12-01-2011, 19:44
RE: Zabawa w piękne życie - przez Morydz - 05-02-2011, 11:04
RE: Zabawa w piękne życie - przez almuric - 05-02-2011, 12:02
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 06-02-2011, 22:00
RE: Zabawa w piękne życie - przez siloe - 07-02-2011, 11:32
RE: Zabawa w piękne życie - przez Insomnia - 13-02-2011, 15:16
RE: Zabawa w piękne życie - przez BARTEK ZALEWSKI - 27-02-2011, 08:16
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 28-02-2011, 21:25
RE: Zabawa w piękne życie - przez haniel - 06-03-2011, 11:49
RE: Zabawa w piękne życie - przez Lena - 06-03-2011, 22:10
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 06-03-2011, 22:43
RE: Zabawa w piękne życie - przez Lena - 11-03-2011, 16:35
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 13-03-2011, 18:20
RE: Zabawa w piękne życie - przez Lena - 15-03-2011, 20:00
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 15-03-2011, 20:42
RE: Zabawa w piękne życie - przez Kłapouchy - 12-04-2011, 16:46
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 03-09-2011, 21:57
RE: Zabawa w piękne życie - przez Piramida88 - 09-10-2011, 14:51
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 10-10-2011, 14:38
RE: Zabawa w piękne życie - przez siloe - 23-11-2011, 15:46
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 23-11-2011, 18:53
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 23-11-2011, 19:03
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 23-11-2011, 19:21
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 25-11-2011, 11:42
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 25-11-2011, 14:43
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 25-11-2011, 15:11
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 25-11-2011, 15:15
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 25-11-2011, 15:17
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 25-11-2011, 19:01
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 26-11-2011, 21:30
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 26-11-2011, 22:08
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 26-11-2011, 22:28
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 26-11-2011, 22:54
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 26-11-2011, 23:09
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 26-11-2011, 23:33
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 26-11-2011, 23:57
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 27-11-2011, 00:13
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 27-11-2011, 00:23
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 27-11-2011, 00:46
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 27-11-2011, 00:55
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 27-11-2011, 11:29
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 27-11-2011, 15:05
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 27-11-2011, 15:09
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 27-11-2011, 15:49
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 28-11-2011, 17:19
RE: Zabawa w piękne życie - przez Pelagus - 28-11-2011, 18:18
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 28-11-2011, 21:42
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 28-11-2011, 21:57
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 28-11-2011, 22:10
RE: Zabawa w piękne życie - przez Natasza - 28-11-2011, 22:35
RE: Zabawa w piękne życie - przez Ish - 29-11-2011, 00:13
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 29-11-2011, 17:49
RE: Zabawa w piękne życie - przez Cristtimm - 15-04-2012, 13:19
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 15-04-2012, 14:06
RE: Zabawa w piękne życie - przez Cristtimm - 15-04-2012, 14:19
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 03-09-2012, 17:17
RE: Zabawa w piękne życie - przez Bożena - 09-09-2012, 16:37
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 09-09-2012, 16:47
RE: Zabawa w piękne życie - przez Bożena - 09-09-2012, 16:57
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 09-09-2012, 17:01
RE: Zabawa w piękne życie - przez Bożena - 09-09-2012, 17:27
RE: Zabawa w piękne życie - przez miriad - 10-09-2012, 14:56
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 13-09-2012, 21:41
RE: Zabawa w piękne życie - przez Bożena - 14-09-2012, 01:05
RE: Zabawa w piękne życie - przez Mestari - 24-11-2012, 23:27

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości