31-05-2011, 16:38
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31-05-2011, 17:45 przez arnoldlayne.)
"Antychryst" był wynikiem depresji Larsa, "Melancholia" jest jakby jej zakończeniem. Punktem wyjścia do jej powstania były słowa terapeuty von Triera o tym, że osoby cierpiące na depresję lub melancholię łatwiej przyjmują zagrożenia, potrafią się z nimi pogodzić. W filmie są dwie główne postaci, jedna cierpi na melancholię i właśnie wychodzi za mąż, druga, jej siostra jest jak najbardziej przystosowana, normalna i poukładana. Obie stają wobec zagrożenia, jakim jest zbliżający się koniec świata. Film nie jest thrillerem, to raczej dramat z katastrofą w tle, nie jest też filmem erotycznym. Owszem są sceny z nagą Kirsten Dunst, ale jest ich niewiele i nie są drastyczne. Tym co łączy "Melancholię" z "Antychrystem" (oprócz depresji, ujawniającej się w filmach inaczej) jest strona wizualna. Znów mamy wysmakowane, estetyczne widoki, choć niektóre ujęcia są roztrzęsione, jak za dawnych czasów. Co do pretensjonalności to właściwie ciężko mi ocenić. Zdaje się, że Lars nic nam nie wmawia, nie przekonuje do niczego i co dla mnie ważne nie ucieka się do nazywanych artystycznymi, trywialnych chwytów (mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi, nie umiem tego inaczej ująć) ale ktoś inny mógłby mieć inne zdanie. Na zakończenie jeszcze dodam, że film jest zimny, bardzo emocjonalny, ma sporo intrygujących szczegółów, a aktorzy są w swoich rolach po prostu znakomici (tak, wszyscy).
Ależ się rozpisałem. I nawet nie wiem, czy Cię zachęciłem, czy nie
Ależ się rozpisałem. I nawet nie wiem, czy Cię zachęciłem, czy nie
"I don't have to sell my soul,
he is already in me"
he is already in me"