Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Malarz Zdarzeń
#44
Dziękuję za wszystkie komentarze.
I, heh, nie liczyłabym w najbliższym czasie na koniec. Big Grin


Obraz drugi

Część V
,,Nie mój cyrk, nie moje małpy?''


- Nic nie jest dobrze, malarzu. Pragniesz wciąż się łudzić? Dawne dni odeszły w niepamięć – Wymruczała wyzywająco Shiren. Od pewnego czasu Beringt próbował odwlec Jaskinię jak najdalej od siebie, ale najwyraźniej tak Jaskini, jak Shi, niespecjalnie się to widziało – Kiedy ostatnio tam byłeś, Coramie? Powiedz mi... Może zapomniałeś już, czym jest to miejsce. Czy pamiętasz, jak wiele w nim woli? Woli walki, woli życia – Nie odpowiedział. Kobieta nawet nie trudziła się, aby patrzeć mu w oczy. Z nieobecnym uśmiechem błądziła wzrokiem po ścianach. Napawała się chwilą ciszy, która zapadła w pokoju – Jeżeli nie pójdziesz teraz, prędzej czy później same cię znajdą.
Dopiero w tym momencie zwróciła twarz w jego stronę. Powstała. Zobaczyłem, jak przelotnym, lekkim gestem podważa łańcuszek z małym, czarnym klejnotem zwisającym u jej szyi. Zaczepił się na krótki moment o jej paznokieć. Uwolniła go z wysublimowanym, aktorskim ociąganiem.
- Nie chciałbym oskarżać cię, moja Pani, o próbę zastraszenia – Powiedział w końcu, obserwując ją.
- Zastraszenia? - Zdziwiła się od niechcenia - Naprawdę niebezpieczny jesteś sam dla siebie. Próbuję cię ostrzec.
Niewiele widzieliśmy, razem ze stojącym obok kredensem, ze swojego niewygodnego miejsca pod ścianą. Wychylałem się pod dziwnymi kątami, aby zobaczyć więcej, ale rozmowa z chwili na chwilę stawała się dla mnie bardziej niezrozumiała. Jakby toczyła się na poziomie spojrzeń, nie słów i gestów. Może nawet należała do mrugnięć.
– A wtedy... Co z nim? - Każde ze słów sączył z równą niechęcią. Osobno.
- Pójdzie z nami – Mruknęła tylko.
- Chyba śmiesz ze mnie żartować, Pani.
- On żyje – Ucięła.

***

„Irislin dla wędrowców z Końca Świata Tu i Końca Świata Tam''

głosił napis wyryty na wewnętrznej stronie drzwi i wpisany w okrąg. 'I' i 'm' łączyła razem klamra z czarnej farby. Wewnątrz namalowano złote, lśniące oko. Zazwyczaj patrzyło w ciemność rozciągającą się za progiem.
Pomieszczenie przypominało ogromny szyb. Ściany spadały i wznosiły się pionowo. Nie widząc początku i końca wydawało mi się, że ciągną się w nieskończoność.
Wrzuciłem centa dla pewności. Nie usłyszałem zupełnie nic.
Drzwi, które otworzyła Shiren, były tyko jednymi z wielu. W słabym świetle migoczącej nieśmiało latarenki (stara i brudna zwisała z jej dłoni) dostrzegałem setki innych. O przedziwnych, rozciągniętych kształtach rodem z domu luster, okrągłych, sześciokątnych, kwadratowych, w kształtach kluczy i zmyślnych wazonów na kwiaty... Wszystkiego. Doszukałem się nawet czajnika. Były w przeróżnych rozmiarach i barwach; od ciemnopurpurowych, w których zmieściło by się pięcioro ludzi idących obok siebie, do białych i małych jak moja dłoń. Wszystkie łączył błysk złotego oka, i od wszystkich z osobna wywodziły się kamienne schody. Splatały się w powietrzu tworząc labirynty rodem z obrazów o złudzeniach optycznych pomieszczeń, które same nie wiedziały, gdzie mają podłogę, a gdzie sufit.
Stopnie naszej drogi prowadziły spiralnie w dół, chociaż i tego później nie byłem do końca pewien.
Zamrugałem oczami.
Shiren zaczęła schodzić ostrożnie, przyświecając sobie latarnią. Gdy dotarliśmy do pierwszego rozdroża, odwróciła się w naszą stronę.
- Od tej chwili podróżuje się tutaj samotnie – powiedziała cicho. - Znajdziesz go - zwróciła się do Corama tonem godnym jarmarcznej wróżki.
- To on mnie znajdzie – poprawił ją cierpko Malarz. Jego głos rozległ się gdzieś za moimi plecami.
Wzruszyła jedynie ramionami. Próbowała. Naprawdę miewałem lepsze role niż piąte koło u wozu.
Nim odeszła, rzuciła mi spod zmarszczonych brwi przeciągłe spojrzenie. Bynajmniej nie poczułem się ani milej, ani pewniej, gdy pod sam jego koniec skrzywiła się tak, jakby godziła się z jakimś nieuniknionym faktem.
Cholera.
Odwróciłem się, ubierając na twarz jeden z najbardziej uprzejmych uśmiechów. ''Cokolwiek. Powiedz mi cokolwiek. Nie wiem, co mam robić. Przecież masz serce''
Ale Malarz już gdzieś zniknął.
Shiren zabrała jedyną lampkę. Trochę tu za ciemno, jak na moje gusta.

***
Słyszałem wiele dźwięków. Części z nich nie byłem w stanie zinterpretować. Ilekroć postawiłem nogę na dalszym stopniu, ukryte przed moim wzrokiem zegary zawodziły smętnym kurantem. Kiedy indziej słyszałem przeciągłe skrzypnięcie drzwi.
Albo czegoś zupełnie innego, na przykład starej płachty kolorowego namiotu.
O ile się nie przesłyszałem, bo czerwona karuzela z boku zaczęła zagłuszać wszystko inne. Jej jaskrawe światełka dusiły blask oczu wymalowanych na drzwiach. Obracała się wolno, od niechcenia, wygrywając znaną mi dobrze melodię. Gdy byłem małym chłopcem, ojciec często zabierał mnie do cyrku. ''Kiedyś chciałem być treserem małp'' żartował patrząc na mnie wymownie z tym swoim zamyślonym, krzywym uśmieszkiem.
Przed karuzelą stała drewniana ławka. Zagradzała mi drogę, w którą rozlały się schody. Siedziała na niej mała, ciemnowłosa dziewczynka. Patrzyła na karuzelę liżąc wielkie, czerwone lody w wafelku. Wyglądały na truskawkowe. Była sama.
- Cześć – powiedziałem uprzejmie, przysiadając obok.
- Hej – rzuciła radośnie, nie zwracając na mnie większej uwagi. Siedząc oparta nie sięgała nogami ziemi. Machała nimi uderzając butem o but. Skupiła się na lodach i karuzeli. Te pierwsze trochę topniały. Ściekały czerwonymi smużkami na jej dłonie, które zresztą wyglądały, jakby lody nakładała sobie rękami.
- Jesteś tutaj sama? - Spytałem głupio. W końcu okolicy nie było nikogo poza nami i jednym wypchanym pajacem. Kiedyś ludzie rzucali w niego pomidorami do celu. Pamiętam – za twarz zawsze było najwięcej punktów.
Miałem nadzieję, że jej nie przestraszę. Byłem już kiedyś w podobnej sytuacji. Oszalała matka prawie nie podała mnie do sądu za napastowanie swojego dziecka ''I kto wie, co mogłem jej zrobić, a wyszła tylko na chwilę do kiosku. Zboczeniec''
- Nie, przecież jesteś tu ze mną, Ed – Uśmiechnęła się do mnie. Cholera, zaczyna się... No, dalej, która część twojego ubrania gada, dziewczynko? A może to te lody? - Długo na ciebie czekałam. Umówiliśmy się tu, pamiętasz?
- Nie przypominam sobie – odparłem uśmiechem na uśmiech. – Nawet nie wiem, jak się nazywasz.
Wyraźnie posmutniała. Spuściła małą główkę. Włosy wpadły jej w lody.
- Nie pamiętasz... - rzekła. Jej usta wyglądały dosyć dziwnie. Zachowały się jak osoba z lordozą, która dostała w brzuch.
- Nie przypominam sobie – powtórzyłem. I znów – jakbym kopnął szczeniaka.
- To nic – stwierdziła w końcu. - Nie po to czekałam tu dwadzieścia dziewięć lat, aby teraz rozpaczać. Tak się zdarza. To dużo czasu. Ale w końcu przyszedłeś... Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłam.
Nim się spostrzegłem, podpełzła do mnie po ławce jak pająk i objęła moją szyję ramionami, splatając klejące się rączki na moim karku. Brudziła mi go jedzeniem.
- Mam ci tyle do pokazania – ciągnęła nieskrępowana tym, że delikatnie starałem wyswobodzić ciało z jej uścisku. ''Zboczeniec...'' - Ale zaczekaj... Czy ty tęskniłeś za mną?
- Przecież mówiłem, że niczego nie pamiętam... - Mój ostry zarost w ogóle jej nie przeszkadzał. Przytuliła do mnie policzek, po czym odsunęła się na długość swoich ramion.
Potrząsnęła głową z uśmiechem, jakby ignorując moją odpowiedź. Wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi, dziwnie fioletowymi oczami.
- Tęskniłeś?
Chwila ciszy. Świat chyba stanął w bezruchu, wyczekując jak spłoszone zwierzę.
- Tak, tęskniłem – Skłamałem uwalniając się wreszcie. Wstałem – Wiesz co? Przykro mi, że czekałaś. Nie czekaj więcej, ja już powinienem iść.
- Co? Tęskniłeś i odejdziesz teraz tak po prostu? Muszę ci wszystkich przypomnieć. I wszystko! Nie zostawiaj mnie samej...
Pokiwałem powoli głową wycofując się tyłem. Wpadłem na jakiś słupek. Stęknąłem patrząc w górę. ''Tylko dziś fantastyczna kobieta z brodą wyjawi światu swoje sekrety za jedyne pięć centów!''
- Może później. Jestem trochę zmęczony... Bardzo wiele się stało przez te... dwadzieścia dziewięć lat – dukałem.
Nie słuchała. Zeszła z ławeczki i pociągnęła mnie za rękę w kierunku jakiejś poskręcanej, stalowej konstrukcji. Nigdy nie spotkałem tak silnego dziecka. Szarpnąłem się desperacko.
Nie spodziewała się tego. Jej lody spadły na ziemię.
- Co robisz? - spytała gniewnie. Jej policzki zaczęły drżeć. Puściła mnie i patrzyła na leżące na ziemi słodycze.
- Ojej... Przepraszam... Ej, nie płacz – kucnąłem przy niej, czując się jak niezrównoważona psychicznie młoda matka. Potarłem skroń. Czyli jednak to lody miały gadać? - Chodź, kupimy ci nowe. Pokażesz mi, skąd masz te.
- Skąd MIAŁAM te – burknęła. Tym razem to ja odgarnąłem jej włosy. Były potwornie sklejone – Chodź.
Gdy się odwróciła, otarłem rękę o spodnie.
Kiedy mijaliśmy karuzelę, miałem wrażenie, że plastikowy, wyszczerzony koń mrugnął do mnie zawadiacko.
Prowadziła mnie wśród starych, zniszczonych, cyrkowych zabudowań. Pstrokatych namiotów i małych, cygańskich wozów. Nieudolnie złożona namiastka kolejki górskiej pordzewiała i pojękiwała teraz na wietrze. Balia, w której kiedyś była woda, rozpadła się na części. Pomiędzy nimi leżała jeszcze zapadnia, i wypłowiała tarcza. Żadnego klowna nie spotka już tutaj wymuszona kąpiel.
Wszystko wyglądało, jakby stały tu już solidnie ponad ćwierć wieku... Chciałeś powiedzieć - dwadzieścia dziewięć lat, Edmundzie? Westchnąłem.
- Jak masz na imię? - Zagadnąłem.
- Kiedyś nazywałeś mnie Elaine. Podobało mi się.
Schyliłem się. Dziewczynka szła drogami na swoją miarę. Z łatwością przeciskała się między namiotami i przeskakiwała przez próchniejące belki, kawałki wielkich, zbitych luster i liny, które leżały między nimi.
Ja nie, i szczerze mówiąc dostawałem już zadyszki.
Spotkaliśmy truchło kanarka w klatce. Barwne piórka zapadły się, jakby ciało ptaszka było puste jak namiot. Namiot, który kopnął jakiś urwis.
Urwis czas.
- Elliemu się zmarło... Ale czekał na ciebie tak samo wiernie, jak ja – Uśmiechnęła się do mnie smutno. – Jak my wszyscy.
Nadąłem policzki, milczałem. Wariatka, no. Wariatka.
- O, już prawie jesteśmy! Tylko obiecaj, że kupisz mi największą porcję! - krzyknęła.
- Kupię... - Powiedziałem wolno. Już mnie nie słyszała. Biegła w kierunku zdezelowanego samochodu z gatunku amerykańskich food truck'ów, których nie znosiłem, bo wiecznie cuchnęły tłuszczem.
Samochód stał na uboczu, gdzie wielka łąka na której wzrastało krzywo wesołe miasteczko kończyła się linią czegoś, co chyba mogłem nazwać lasem. Nie byłem pewien. Za tą granicą wszystko stawało się takie nierzeczywiste...
- Wie Pan, co ja lubię – Uśmiechnęła się do tłustego faceta za ladą.
- No pewnie, słoneczko. Zaraz Ci wystawię i wybierzesz, którą. Mamy zupełnie nową sztukę i nadal są dwie – Odparł wesoło, uderzając miarowo nożem o osełkę. Uniósł brwi zerkając na mnie – A to kto, Elaine? Chyba mi nie powiesz że...
- Tak – Uniosła dumnie brodę. - I na dodatek stawia.
Facet po prostu się przede mną ukłonił. Jeszcze zdjął czapeczkę.
- No dobra – Roześmiał się rubasznie – Skoro taka okazja, to nie ma co zwlekać. Moment, cukiereczku, i jesteśmy.
My? Pięć ciągnących się zbyt długo minut później wyjechał zza wozu (najwyraźniej miał tam jakieś zaplecze) z ciałem nagiej kobiety nadzianej na pal. Opierała się o złączony naprędce drewniany stelaż. Pod nogami miała jakąś okrągłą tarczę...
Z namalowaną głową meduzy.
Prawie się zakrztusiłem.
Mężczyzna oparł konstrukcję o bok samochodu.
- No to jak będzie? - Znów uśmiechnął się szeroko... Boże, a miał taki dobroduszny uśmiech – Tylko twój przyjaciel wygląda, jakby miał zasłabnąć, Elaine. Wszystko u niego w porządku? - Spytał, gdy dziewczynka bezceremonialnie podbiegła do martwej i złapała ją za lewą pierś mówiąc, że chce tą.
Odwróciła się teraz do mnie, ze zmarszczonymi brwiami.
- Wiesz, Ed, ona i tak nie była już nikomu potrzebna... Nie przejmuj się. Są inni – Zapewniła nieśmiało.
- Naprawdę – dodał tamten. – A jaka jest smaczna, no mówię! Z nimi to jak z winem, im dłużej trwają, tym lepsze.
Odciął kobiecie pierś i znów zniknął z tyłu gruchota. Wychynął dopiero w jego wnętrzu. Wygrzebał spod lady mikser, postawił na niej, wcisnął nieporadnie mięso i włączył, przykrywając plastikowym talerzykiem.
- Ktoś zwinął zamknięcie... - wymruczał do siebie. – No, póki ta się robi, bądź facetem, i wybierz coś dla siebie do żarełka. Nie ma się czego bać – powiedział głośniej i puścił do mnie oko.
Stałem chwilę w zupełnym bezruchu, obserwując zwłoki... Raz... Wdech. Dwa... Wydech. Trzy... Wdech. Ruszyłem w stronę kobiety.
Przecież to wszystko i tak nie jest realne.
Nie może być.
Ale przecież Elaine była tak żywa, jak żywy jestem ja... Czułem to.
Stałem już tylko z metr przed nią. Na szczęście nie żyła. Do czego to doszło? Pocieszam się taką świadomością?
Na dachu samochodu coś zahukało.
- Won, ptaszysko! - ryknął mężczyzna przekrzykując urządzenie. - Już za późno dla Antenki.
Sowa odleciała z głośnym łopotem skrzydeł.
Dotknąłem delikatnie ciała przede mną. Było dziwnie gładkie... Jeszcze ciepłe. Musiała umrzeć niedawno. Rana była na plecach? Położyłem dłoń na jej biodrze. Nie jestem ludojadem... Prawda? Odetchnąłem ciężko. Trwałem tak dłuższą chwilę, nie mogąc się zdecydować.
To i tak tylko złudzenie, zawsze chciałeś spróbować, Ed, wiem to.
Nie jesteś lepszy od nich.

Przyłożyłem drugą do jej brzucha.
Nagle 'trup' otworzył oczy i wykrzywił się wzgardliwie.
- Pomacasz sobie kiedy indziej. Mógłbyś przejść do rzeczy?
A więc jednak "lody" miały mówić.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 14-11-2015, 19:32
RE: Malarz Zdarzeń - Obraz pierwszy - przez Mirrond - 14-11-2015, 20:12
RE: Malarz Zdarzeń - Obraz pierwszy - przez Hakai - 14-11-2015, 20:29
RE: Malarz Zdarzeń - Obraz pierwszy - przez Hakai - 16-11-2015, 13:17
RE: Malarz Zdarzeń - Obraz pierwszy - przez BEL6 - 16-11-2015, 14:52
RE: Malarz Zdarzeń - Obraz pierwszy - przez BEL6 - 16-11-2015, 17:55
RE: Malarz Zdarzeń - Obraz pierwszy - przez Hakai - 16-11-2015, 18:30
RE: Malarz Zdarzeń - Obraz pierwszy - przez Hakai - 20-11-2015, 18:12
RE: Malarz Zdarzeń - przez czarownica - 20-11-2015, 19:22
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 20-11-2015, 20:55
RE: Malarz Zdarzeń - przez czarownica - 20-11-2015, 21:17
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 21-11-2015, 00:34
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 21-11-2015, 00:46
RE: Malarz Zdarzeń - przez Mirrond - 21-11-2015, 01:01
RE: Malarz Zdarzeń - przez BEL6 - 21-11-2015, 08:56
RE: Malarz Zdarzeń - przez Mirrond - 21-11-2015, 12:47
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 22-11-2015, 01:33
RE: Malarz Zdarzeń - przez czarownica - 22-11-2015, 09:32
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 22-11-2015, 15:21
RE: Malarz Zdarzeń - przez czarownica - 22-11-2015, 15:55
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 22-11-2015, 16:15
RE: Malarz Zdarzeń - przez Milion - 22-11-2015, 22:04
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 23-11-2015, 00:18
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 24-11-2015, 18:58
RE: Malarz Zdarzeń - przez Milion - 24-11-2015, 21:38
RE: Malarz Zdarzeń - przez czarownica - 24-11-2015, 22:20
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 24-11-2015, 23:03
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 25-11-2015, 12:13
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 25-11-2015, 22:16
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 27-11-2015, 16:19
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 29-11-2015, 00:06
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 01-12-2015, 23:19
RE: Malarz Zdarzeń - przez czarownica - 02-12-2015, 07:18
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 02-12-2015, 20:03
RE: Malarz Zdarzeń - przez BassKatt - 05-12-2015, 15:13
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 05-12-2015, 18:39
RE: Malarz Zdarzeń - przez BassKatt - 05-12-2015, 21:21
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 05-12-2015, 22:53
RE: Malarz Zdarzeń - przez Milion - 09-12-2015, 21:55
RE: Malarz Zdarzeń - przez Hakai - 21-12-2015, 21:54
RE: Malarz Zdarzeń - przez gorzkiblotnica - 21-12-2015, 23:28
RE: Malarz Zdarzeń - przez czarownica - 22-12-2015, 15:19

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości