Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kamienny Kielich
#4
Kruk napisał(a):Tylko tak nie załapałam do końca, co on chciał od tej staruszki? Udawał akwizytora, żeby dostać się do lustra?
Został wyrzucony w jej domu przez Bramę Smile Udawał kogoś innego, by nie siać paniki, a i tak miał szczęście, że trafił na dziwną staruszkę. No i, jakby nie było, to przecież Rongash Big Grin


Bardzo dziękuję za komentarze! Nawet sobie nie wyobrażacie, jak to motywuje do dalszego pisania i daje mi znać, że zmierzam w dobrym kierunku. Chciałbym również podziękować osobom, dzięki którym mój tekst został polecony na kwiecień. Zauważyłem to dzisiaj, zdziwiony ilością wejść w temat i dopiero po jakimś czasie moją uwagę przykuł napis Smile Mam teraz trochę stresu, bojąc się, że nie sprostałem wyzwaniu i zaniżyłem poziom, ale ocenę tradycyjnie pozostawiam Wam Wink
Obecny fragment może z początku wydawać się, ehm, nudny (tak myślę), ale mam nadzieję, że na samym końcu czytający zrozumieją, dlaczego zrobiłem to wszystko tak, a nie inaczej. Zapraszam do czytania!






Rongash siedział na ławce w parku, trzymając w dłoni kubek kawy, zakupiony w uczelnianym automacie. Mógł stąd obserwować wszystkich studentów zmierzających do budynku bądź opuszczających go. Ludzi było wielu, nie znał się na tym i nie przypuszczał nawet, że taka ilość dostaje się na tak prestiżowy uniwersytet. Setki. Brama dostarczyła mu odpowiednich informacji, więc tym bardziej podziwiał studentów kujących po nocach, nie przejmujących się niepewną przyszłością. Musiał przyznać, że zdolność istot ludzkich do poświęceń i ich determinacja przejawiały się w każdej możliwej dziedzinie. Rongash wypatrywał w tłumie jednej osoby i nawet, jeśli czaił się w parku od samego rana, a demoniczny wzrok działał nader sprawnie, wypatrzenie określonej brunetki wydawało się być ponad jego możliwości. Choć wyglądał przystojnie i schludnie, zaniepokoił kilka młodych dziewcząt zbyt długim wpatrywaniem się w nie. Westchnął i dopił kawę, a pusty kubek wyrzucił do śmietnika obok. Gotował się do ponownych odwiedzin uczelnianych korytarzy, kiedy kątem oka zobaczył zbliżającą się do niego dziewczynę. Właściwie była już bardzo blisko.
- Przepraszam, wolne? – zapytała, skinąwszy głową na skrawek ławki.
Rongasha zatkało. Wgapił się w twarz nieznajomej jakby zobaczył ducha, a przecież nie jednego już widział. Odsunął się na bok i ułożył bardziej cywilizowanie, bowiem wcześniej rozłożył się na ławce niczym książę, dając innym wyraźny znak, iż nie życzy sobie towarzystwa.
- Dziękuję – odpowiedziała tylko z kultury i usiadła.
Założyła nogę na nogę, wyjęła z torby notatki, po czym w skupieniu zaczęła je przeglądać. Malująca się na jej twarzy irytacja narastała z każdą minutą, kiedy Rongash wpatrywał się w nią nieprzerwanie.
- Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała szorstko, odwracając się w jego stronę. Zielone oczy zapłonęły niczym Styks.
- Tak. Przepraszam, że tak się patrzę, ale uznałem panią za odpowiednią osobę.
- Do czego? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Może się przejdziemy? Wytłumaczę wszystko w spokojniejszym miejscu. – Uśmiechnął się czarująco, mówił spokojnie.
Dziewczyna przybliżyła rękę do torebki. "Paralizator albo gaz", pomyślał.
- Nie, dziękuję – odpowiedziała szorstko i zaczęła szykować się do wstania.
- Panno Rose, nie jestem nikim podejrzanym! – Zaśmiał się przyjacielsko. – Będę wykładał finanse i chciałem prosić kogoś o dokładne oprowadzenie, a ty z pewnością jesteś miłą i pomocną dziewczyną.
- Skąd znasz moje imię? – Nie dawała się przekonać, ale przynajmniej zamierzała posiedzieć jeszcze chwilę.
- Zapoznałem się z najzdolniejszymi studentami, a ty przecież jesteś w pierwszej dziesiątce. – Była to prawda, dzięki Bramie wie jak bezproblemowo korzystać z Internetu, więc zebrał najważniejsze informacje.
- Nowy wykładowca, w środku semestru?
- Na zastępstwo.
- Za kogo?
Tego nie przewidział, lecz nie stanowiło to dla niego wyzwania.
- Za kogo będzie trzeba. Głównie będę prowadził dodatkowe zajęcia przygotowujące do obrony pracy dyplomowej.
- Nie wierzę ci – odpowiedziała szczerze i wstała. – Miłego dnia. Aha i zawiadomię policję, jeśli jeszcze raz cię tutaj zobaczę.
Szybkim krokiem zaczęła iść w stronę uczelni.
- Czekaj! – wykrzyknął w małej panice.
Zatrzymała się w połowie kroku.
- Okej, masz mnie, nie jestem przyszłym wykładowcą.
Odwróciła się w jego stronę, unosząc jedną brew w górę.
- Bo jesteś zboczeńcem albo psycholem, ale ja się nie boję. Szybko się do ciebie dobiorą – powiedziała twardo.
Była odważna, musiał to przyznać. Jednak on nie był zwykłym degeneratem – pochodził z Piekła.
- Wyglądam, jakbym robił krzywdę młodym kobietom? – Uznał swoje słowa za ironiczne, biorąc pod uwagę fakt, że miał zamiar zabić Rose.
- Tak właśnie powiedziałby zboczeniec i psychopata, poza tym wy nigdy nie wyglądacie aż tak podejrzanie.
Rongash zapragnął walnąć się w głowę. Nawet, jeśli Brama po przybyciu do innego wymiaru wyposaża podróżnika w przeogromną wiedzę o danym świecie, nie nadaje nowych umiejętność, doświadczeń i nie zmienia charakteru. Demon trafił na ciężki orzech do zgryzienia, a od lat nie rozmawiał z ludzką kobietą. Bardzo różnią się one od demonic – nie są takie łatwe i nie rajcuje je gwałt.
- Możesz mnie przeszukać, nie mam przy sobie aparatu czy broni.
- Chciałbyś. – Uśmiechnęła się delikatnie, pierwszy raz.
- Spadłaś mi z nieba. Widziałem twoje zdjęcia na stronie uczelni i chciałem cię poznać. – Wstał i udał lekko zawstydzonego.
- Zakochanie? Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie jestem zainteresowana.
- Zauroczenie?
- Aha. To nic nie zmienia.
- Jedna kawa, o nic więcej nie proszę.
- To idź do automatu i sobie przynieś, mam ci usługiwać?
- Nie, byłoby miło, jakbyśmy my dwoje na nią poszli.
- I co mi do niej wrzucisz?
- Kostkę cukru, jeśli oczywiście słodzisz.
Uśmiechnęła się ponownie.
- Masz gadane, ale to czyni cię jeszcze bardziej podejrzanym.
- Strasznie nieufna jesteś. Masz chłopaka?
- Nie twoja sprawa.
- Czyli nie – stwierdził łagodnie. - Wybierz rozwiązanie jakie ci pasuje.
- Przyjdę z koleżanką.
- Heh, nie.
- Dlaczego? Boisz się świadka?
- Chcesz narazić koleżankę na tak ogromne niebezpieczeństwo?
- Nie pomagasz sobie…
- Może na to nie wygląda, ale jestem wstydliwy i nieśmiały.
- Faktycznie, nie wyglądasz na takiego. Powinieneś wiedzieć, że kobiety wolą pewnych siebie mężczyzn.
- Jesteśmy tacy, o ile występuje równowaga sił, wiesz, jeden na jeden.
- Brzmisz jak jakiś generał.
- Miłość to wojna.
- Miłość? Uklękniesz i oświadczysz mi się?
- A uwierzyłabyś, że w pierścionku nie ma bomby?
- Tak. Tacy jak ty wolą gaz usypiający.
- Nie dysponuję taką technologią. Jestem biednym księgowym.
- A ja napastowaną, biedną studentką.
- Widzisz, już coś nas łączy.
- Chciałbyś.
- Kawa poprawi ci humor, gwarantuję.
Musiała ugryźć się w język, aby powstrzymać uśmiech. Rongash uznał ten gest za wyjątkowo słodki. Było to dla niego małe wynagrodzenie tego, co przeżywał wewnątrz, bowiem rzygał już tą konwersacją.
- Nie lubię kawy, wolę herbatę – powiedziała.
Teraz to demon ugryzł się w język, ale to nie pomogło. Nie mógł się powstrzymać, taki już był.
- Ciężko będzie, pigułka gwałtu wolno rozpuszcza się w herbacie.
Zapadła cisza. Kobietę zatkało, a on odwrócił wzrok. Nie miał planu B, więc właśnie zaczął go układać w ekstremalnym tempie. Niespodziewanie studentka wybuchła śmiechem. Był przyjemny dla ucha, przypominał ćwierkanie ptaków. Uśmiechnęła się szeroko, lecz szybko zrozumiała swój błąd i spróbowała przybrać kamienną twarz, w czym przeszkadzały łezki w kącikach oczu. Rongash w duchu odetchnął z ulgą, nie zawahał się ani na moment wykorzystać nieoczekiwanego biegu wydarzeń, nim będzie za późno.
Wyciągnął rękę w stronę rozmówczyni.
- Jestem James. James Burn.
Chwilę się zastanawiała, lecz w końcu uścisnęła jego dłoń. Jej własna była delikatna i krucha, mężczyzna musiał mocno się postarać, aby nie użyć zbyt wiele siły i nie złamać delikatnego nadgarstka oraz zgrabnych palców.
- Rose, jak już wiesz. Rose Christie.
- Miło mi cię poznać. Mówiłem już, że masz piękne imię?
- Mówiłam ci już, że szybko biegam, głośno krzyczę i znam sztuki walki?
Puścili swoje dłonie i uśmiechnęli się do siebie.
- Wybacz, czasem nie mogę powstrzymać szczerości. Niedaleko jest przytulna knajpa, z tego co wiem podają kilka rodzajów herbaty. – Spojrzał na tarczę zegarową złotego Rolexa, zwieszonego na nadgarstku. – Jest dwunasta. O szesnastej pasuje?
- Mam zajęcia do dwudziestej trzydzieści…
Piekło, pomyślał. W Sferze Cierpienia, w Piekle, musi znajdować się wielu wykładowców. - Nie szkodzi, poczekam. Najwyżej skoczymy do jakiejś restauracji, powinny być otwarte jeszcze o tej godzinie.
Zdziwiło ją to.
- Spokojnie, będziemy szli w oświetleniu i znajdziemy się w miejscu publicznym. – Uspokoił ją, śmiejąc się lekko.
- Nie o to chodzi – zaczęła niepewnie. - Będzie późno, będę zmęczona, a jutro też mam zajęcia…
- To jakiś inny dzień? Weekend?
- Pracuję do późna, mam też na głowie kilka ważnych projektów. Wiesz, to jednak nie ma sensu. Dziękuję za zaproszenie, ale to nie wypali. Wokół jest pełno ładniejszych i mądrzejszych dziewczyn. – Zaczęła powoli odchodzić.
- Nie szkodzi, poczekam tak długo, jak będzie trzeba.
- Nie, nie ma potrzeby. Przepraszam i powodzenia, James. – Skinęła głową i odeszła.
Tym razem nie dała się zatrzymać i po chwili zniknęła w tłumie. Rongash śledził ją jeszcze jakiś czas, po czym stwierdził, że mylą mu się sylwetki ludzi, więc przestał i ponownie usiadł na ławce. Uśmiechnął się pod nosem i oblizał usta.
- Boski tyłeczek! – powiedział z uznaniem sam do siebie.
Przechodząca obok grupa dziewczyn przyspieszyła kroku, kierując się w stronę budki dla strażników.

*

Późnowieczorny wiatr szumiał delikatnie wśród miejskich budowli. Słońce zaszło już niemal całkowicie, sprawiając, że przez bladoróżowe niebo przebijało się coraz więcej gwiazd. Lampy i latarnie zapaliły się, rozświetlając narastające mroki miasta. Ulice i parki pustoszały, a po ogromnych tłumach pozostały jedynie małe grupki i morze walających się pod nogami śmieci, które na uprzątnięcie będą musiały poczekać do samego ranka. Uniwersytet opuszczali ostatni studenci i wykładowcy. Rongash czekał cierpliwie w widocznym miejscu niedaleko bramy. Nie przejmując się spojrzeniami pozostałych studentów wypatrywał Rose, w głowie powtarzając cały plan. Wyszła jako jedna z ostatnich, zapatrzona w telefon, od którego oderwała się jedynie na pożegnanie ze stróżem. Najwidoczniej podczas wcześniejszej rozmowy podała mu złą godzinę końca zajęć, ale to było mu na rękę. Pod pachą miała cały plik notatek. Rongasha zaciekawiło, czy kobieta pisze do matki czy koleżanki, ale żadna z tych opcji mu się nie podobała. Tym bardziej, jeśli był to jakiś chłopak. Brudzenie sobie rąk krwią niewinnych, tylko po to, by dojść do celu, wychodziło z mody. Teraz zabójcy pojawiający się na Ziemi stawiali na cichsze i bezpieczniejsze metody.
- Cześć, Rose – przywitał się, kiedy tylko znalazła się dość blisko.
Zaskoczona upuściła notatki i telefon. Wpatrzyła się w niego wielkimi oczyma, przykładając dłoń do piersi i oddychając głęboko. Spodziewał się, że dziewczyna zacznie się śmiać, jak to bywało w komediach romantycznych, które z nudów oglądał przez ostatnie godziny, jednak okazało się wręcz przeciwnie. Na jej zmęczonej długimi zajęciami twarzy zaczął pojawiać się grymas złości. Wbiła w niego lodowate spojrzenie i prychnęła cicho. Najwidoczniej nie lubiła niespodzianek, a te były specjalnością Rongasha.
Natychmiast rzucił się, by pomóc jej zebrać rozrzucone wszędzie notatki. Spieszyła się bardzo, nie zaszczyciwszy go nawet pojedynczym spojrzeniem. Jej dłoń umykała za każdym razem, kiedy „przypadkowo” próbował położyć na niej własną.
- Mówiłem, że poczekam – powiedział.
Oboje się wyprostowali.
- Nie uważasz, że to małe przegięcie? Pewnie jeszcze wiesz gdzie mieszkam. – Była podejrzliwa do granic możliwości.
- Jeśli mam być szczery, to nie mam pojęcia. A czekam tylko godzinę – rzekł zgodnie z prawdą.
- Więc, czego ode mnie chcesz?
- Widzę, że jesteś zmęczona, zatem…
- Tak, jestem, dlatego chciałabym iść do domu i się położyć – przerwała mu brutalnie.
Rongashowi drgnęła powieka.
- Dwie godziny. Ja, ty, przytulna knajpa, dobra kolacja. – Przeszedł od razu do rzeczy.
Zastanawiała się kilka chwil, ciągle mierząc go podejrzliwe, a on tylko uśmiechał się lekko. Stał tuż przed nią, co wzmacniało jego stanowczość. Dawał jej wyraźnie znak, że nie odpuści. Problem pojawił się tylko wtedy, kiedy podszedł do nich stróż, podstarzały mężczyzna trzymający dłoń na pałce.
- Panno Rose, jakiś problem? – zapytał, wbijając twardy wzrok w Rongasha.
„Czy wszyscy do cholery muszą mnie mierzyć, podejrzewać o całe zło świata, skoro aż tyle go nie wyrządziłem?”, zapytał sam siebie. Postanowił nie odpowiadać i tylko skinął uprzejmie głową, przenosząc wzrok na rozmówczynię, której powierzył wyjście z tej sytuacji. Zdawała się sama w sobie być niezdecydowana, lecz wywarta na niej presja zmusiła ją do podjęcia natychmiastowej decyzji.
- Tak, wszystko gra, dziękuję. – Uśmiechnęła się w stronę stróża, który rzucił Rongashowi groźne spojrzenie i odszedł.
- Potraktuję to jako zgodę – powiedział demon.
- Wykorzystujesz każdą okazję, co? – Pokręciła głową i westchnęła. – Dwie sprawy: po pierwsze ja wybieram knajpę, po drugiej ty grzecznie czekasz na mnie przed nią, kiedy ja pójdę się przebrać.
- Ale ja już…
- To nie podlega dyskusji – powiedziała stanowczo i ruszyła, wyprzedzając Rongasha.
Nie mając większego wyboru, poszedł za nią. Przez całą drogę starał się nawiązać niezobowiązującą rozmowę, najważniejsze tematy zachowując na pobyt w lokalu, lecz Rose była strasznie niedostępna. Rzekłby wręcz, że dziwna. Z jego informacji wynikało, iż młodzi ludzie na studiach byli niemal mistrzami w nawiązywaniu kontaktów, a ona zachowywała się tak, jakby nie umiała rozmawiać. Zastanawiał się, czy jest zawstydzona czy bardziej się boi. Irytowało go to strasznie, nie cierpiał tak zamkniętych kobiet. Wolał łatwe. W dodatku zawsze wybierała miejsca, w których było najwięcej ludzi, przez co nadłożyli drogi. Nie mógł jej za to winić, ale zbytnia podejrzliwość była irytująca. Przez chwilę musiał zastanowić się, czy nie jest pierwszym z innego wymiaru, który ją odwiedził, ale to było raczej niemożliwe.
Zostawiła go przed wejściem do średniej wielkości knajpki. Brakowało tylko, żeby przywiązała Rongasha do słupa jak jakiegoś psa, lecz ten schował dumę w kieszeń i z uśmiechem zadeklarował, że poczeka. Tarcza złotego Rolexa wskazywała dwudziestą czterdzieści trzy. Dopiero po trzydziestu minutach kompletnej nudy oświeciło go, jak bardzo został oszukany. Chwycił się za głowę i westchnął głośno.
- Jestem takim debilem…
Przechodząca obok staruszka z pieskiem spojrzała się dziwnie i przyspieszyła kroku, a zwierzę zaszczekało dziko. Demon wszedł do knajpki, kierowany ostatnią resztką nadziei. W spokoju wytrzymał dobrą godzinę, lecz humor uleciał z niego całkowicie. Rongasha się nie oszukuje, to on oszukuje innych. W tej sytuacji istniała tylko jedna rzecz, która mogła poskromić go w choć małym stopniu. Nawet, jeśli był demonem, jego obecne ciało było częściowo ludzkie, a to oznaczało, że kilkanaście piw powinno dać mu się chociaż minimalnie we znaki. Nie przejął się miną kelnerki, kiedy przyjmowała zamówienie, tak samo jak nie robił sobie nic ze spojrzeń pozostałych klientów, gdy wlewał w siebie jeden kufel za drugim.
Około godziny później został poproszony o wyjście. Po ucałowaniu młodziutkiej kelnerki w policzek i zostawieniu jej wymyślonego numeru, bowiem nie posiadał telefonu komórkowego, znalazł się na zewnątrz. Wypił więcej niż zamierzał, praktycznie wyczyścił całe zapasu alkoholu, jaki znajdował się w lokalu. Stawiał każdemu jak leci, a każdy kolejny kompan oznaczał dodatkową flaszkę. Rongash włożył ręce do kieszeni i wyjął z nich drobne. Wcześniej posiadał przyzwoity pliczek banknotów, ale jak się dorwie do pieniędzy to nie zna umiaru, dzieje się tak bez względu na wymiar, w jakim przebywa. Jego koszula była rozpięta i poplamiona ketchupem. Marynarka śmierdziała piwem i wódką. Krawat zwisał krzywo. Mimo niechlujnego wyglądu, demon odetchnął z ulgą. Teraz mógł myśleć na spokojnie, a plan działania wleciał do jego głowy wraz z pierwszym podmuchem nocnego, zimnego wiatru.
- No to do dzieła! – wykrzyknął sam do siebie i uniósł pięść w niebo.
Szybko znalazł ciemny zaułek. Po krótkiej walce stoczonej z kotami i upewnieniu się, że w pobliżu nie ma żadnych leżących meneli, a on sam jest niewidoczny, przegryzł wskazujący palec i zaczął malować na ścianie skomplikowany wzór. Bez problemu widział w ciemnościach, musiał jednak pracować spokojnie i powoli. Dokładne rysować kręgi, znaki, linie. Magia krwi nigdy nie była jego specjalnością. Znał tylko jedno zaklęcie, służąco do tropienia. Klan Belversów posiadał wyważone umiejętności w zakresie magii ognia i zdolności bojowych, magii krwi używali tylko do leczenia, wyciągania informacji z jeńców i paru innych drobiazgów. Oczywiście nie powiodłoby się, gdyby nie miał żadnego kontaktu z Rose. Uścisk dłoni, który wymienili, wystarczył na długie tygodnie. Demon powtórzył w myślach inkantację kilkanaście razy, nim odważył się wypowiedzieć ją na głos. Symbol na ścianie zabłysł czerwonym światłem, po czym zniknął całkowicie, nie zostawiając żadnego śladu. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i ruszył w stronę celu.
Rose miała rację, mieszkała niedaleko, ale w końcu najciemniej jest pod latarnią. Dwadzieścia minut później Rongash stał przed piętrowym, ładnym domkiem o białych ścianach. Na skrzynce na listy widniały dwa nazwiska, jedno nie należało do jego nowo poznanej znajomej. W tym miejscu kończył się jego plan, bo przecież nie wejdzie ot tak do środka i zrobi awanturę. „Chociaż, czemu nie?”, pomyślał. Bezszelestnie przeskoczył przez furtkę i zakradł się pod okna, z których dobiegało światło. Okrążył cały budynek, wsłuchując się w dobiegające ze środka odgłosy. Telewizor. Zasłony nie pozwalały mu dokładnie widzieć co się dzieje wewnątrz, lecz dla odmiany postanowił użyć głowy. Ogródek pełen kwiatków, bujany fotel, staromodne koce i ubrania, narzędzia ogrodnicze oraz inne rzeczy, które mogły wskazywać kto jeszcze zamieszkiwał dom. Albo raczej u kogo Rose wynajmowała mieszkanie. „Jeśli staruszka śpi, mam nadzieję, że prędko się nie obudzi”, pomyślał Rongash, który zawsze miał słabość do starszych ludzi. Nie marnując czasu, stanął przed drzwiami i zapukał kilka razy.
Otworzyła Rose, przebrana już w zwykłe dresy, z rozpuszczonymi w nieładzie włosami, trzymając w dłoni puszkę coli. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, a potem odskoczył na bok, bowiem płyn z upuszczonej puszki niemal ochlapał mu spodnie, a ona sama z hukiem przeturlała się po schodkach. Dziewczyna zbladła, jakby zobaczyła ducha. Szeroko otworzyła oczy i usta, próbując wyksztusić z siebie jakiekolwiek słowa. Jednak szok minął szybko, gwałtownym ruchem spróbowała zamknąć drzwi. Rongash zablokował je ręką.
- Rose, spokojnie! Przyszedłem tylko na chwilę, nie musisz mnie wpuszczać do środka! Muszę ci coś powiedzieć, tylko parę słów. Proszę. – Z szybkiego, podniesionego tonu, płynnie przeszedł na spokojny, proszący, niemalże uległy. I najwidoczniej zadziałało to, bowiem nacisk na drzwi zmalał.
- Możesz to zrobić przez zamknięte drzwi. Poza tym, skąd do cholery wiedziałeś, gdzie mieszkam?!
- Mówiłaś, że mieszkasz w okolicy. Czekałem długo i nie przyszłaś, więc wybrałem się na krótki spacer, skoro i tak nie miałem nic do roboty. Postanowiłem zaryzykować i popytać, jakaś starsza pani cię kojarzyła, więc wskazała mi ten kierunek.
- Starsze panie nie spacerują o tej godzinie – powiedziała podejrzliwie.
Znowu zaczynała. Wiedział, że jeśli da się wrobić w jej szopkę, jego plan może lec w gruzach.
- Ale starsze panie z pieskami już tak – odrzekł. – Zaraz zapytasz, dlaczego miałaby podać twój adres nieznajomemu. Otóż najwidoczniej zrobiło jej się mnie żal, kiedy wyciągnęła ze mnie informacje o tym, jak zostałem okrutnie potraktowany. Wystawiony, zostawiony sam w okolicy, której nawet nie znałem.
- Więc przyszedłeś mi wygarnąć, jaką suką jestem, co? – Na twarzy Rose pojawił się uśmiech, bynajmniej nie świadczący o rozbawieniu czy dobrym humorze. – Mówiłam ci, że nie mam ochoty. Chciałam się ciebie pozbyć bez niepotrzebnych dyskusji. Jesteś inteligentny, powinieneś na to wpaść.
Jej szczerość nieco go zaskoczyła, ale wiedział jak sobie z tym poradzić.
- I wpadłem, ale to i tak było niegrzeczne. Facetów się tak nie traktuje, kiedy próbują poderwać dziewczyny.
- Dziękuję za cenną lekcję, ale powinieneś już iść. Nie jestem sama, nie zaproszę cię tutaj. Poza tym… czy ty piłeś? Śmierdzisz alkoholem i… czy to krew?! – Dopiero teraz zdawała się zwrócić uwagę na stan Rongasha, a widok plamy na koszuli zdawał się ją zaskoczyć.
Musiała uznać, że po pijaku wdał się w bójkę. Może dopadło ją poczucie winy? Demon nie zawahał się wykorzystać tego na swoją korzyść.
- Nie, to ketchup – odpowiedział z uśmiechem. – Nienawidzisz przemocy, co? Wiedz zatem, że jestem najbardziej spokojnym i pokojowo nastawionym człowiekiem na Ziemi. I zapewne nie tylko.
Dyskretnie odetchnęła z ulgą.
- Przemoc mnie brzydzi.
- Ciekawe słowa jak na kogoś, kto chodzi z paralizatorem w torebce – zadrwił z niej.
- To tylko w celach obronnych, samą niechęcią do przemocy nie obronię się w razie potrzeby. Poza tym, nie zmieniaj tematu. Leczyłeś złamane serce hamburgerem?
- Nie, frytkami.
Znowu zaczynali marnować czas na zbędne przekomarzanie się. Nudziło go to.
- I alkoholem. Dużo wypiłeś? – Rozpoczęła przesłuchanie, jakby szukając czegoś, co będzie mogła mu wytknąć.
- Kieliszek wódki i dwa piwa. Po czym mili panowie poprosili mnie na zewnątrz… - Wyciągnął wnętrze kieszeni, które były puste. Wcześniejsze drobne wyrzucił po drodze. – Było ich więcej i mieli noże. Dlatego nie przyszedłem tu pytać o dokładny powód wystawienia, lecz o to, czy chciałabyś spotkać się ze mną jeszcze raz, tym razem na poważnie? No i - udał największe skrępowanie, jakie tylko potrafił – miałabyś może pożyczyć drobne na autobus?
Przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć, lecz ostatecznie odetchnęła głęboko. Otworzyła szerzej drzwi.
- Wejdź, zaczekasz na korytarzu. Chyba jednak jestem ci winna chociaż tyle…
Uśmiechnął się i przyjął zaproszenie. Stał w dość ciasnym korytarzyku, podczas gry Rose zniknęła we wnętrzu domu. Nie tracił czasu. Uspokoił się, oczyścił umysł i wyostrzył demoniczne zmysły. Skupił się na całym budynku, starając się również użyć tego, co ludzie nazywają szóstym zmysłem. Zajęło mu to krótką chwilę, lecz osiągnął swój cel. Nikogo poza nimi nie było w środku. Uśmiechnął się i ruszył do pokoju, w którym przebywała kobieta.
Akurat przeliczała pieniądze, kiedy Rongash wszedł do środka. Jego postawa nie wskazywała na zagrożenie, mimo to kobieta przestraszyła się i odruchowo cofnęła kilka kroków w tył. „Ma wspaniale rozwinięty instynkt”, pomyślał.
- Miałeś czekać na korytarzu!
Błyskawicznie znalazł się tuż przed nią. Upuściła pieniądze i zamierzała krzyknąć, lecz jego lewa dłoń znalazła się na jej prawym ramieniu, zaciskając boleśnie. Sparaliżowało ją, twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, a głos uwiązł w gardle. Patrzyła ze strachem, bólem i gniewem, a kiedy zobaczyła to, czego człowiek widzieć nie powinien, pozostała tylko rozpacz. Prawa dłoń Rongasha zrobiła się czerwona jak krew, żyły niemal eksplodowały. Paznokcie zrobiły się czarne jak smoła i wydłużyły, a źrenice w jego oczach ułożyły się w pion, niczym u kota. Chciała krzyczeć, lecz nie mogła. Twarz demona nie wyrażała żadnych emocji.
- To nic osobistego, Rose.
Jednym, szybkim ruchem wbił jej wyprostowaną dłoń prosto w klatkę piersiową. Rozległ się trzask kości. Z gardła kobiety wydobył się głuchy krzyk, po czym zamarła. Rongash wyszarpnął dłoń, tworząc tym samym fontannę tryskającej krwi. Puścił ofiarę, która upadła na ziemię. Spojrzała na niego smutnymi oczyma po raz ostatni. Jego ciało wróciło do normy. Poruszał palcami prawej dłoni, aż rozległy się charakterystyczne chrupnięcia. Westchnął i przeniósł swoją uwagę na torebkę. Wyciągnął z niej paralizator, wypuścił kilka iskier i poszedł do kuchni.
Odkręcił wszystkie kurki z od kuchenki gazowej, położył przedmiot na blacie obok, po czym wrócił do pokoju. Stanął nad ciałem martwej, przypatrując się jej przez chwilę. Wyciągnął przed siebie dłoń, wokół której zaczęły pojawiać się jaskrawe iskry. Szybko przerodziły się w delikatny płomień, a następnie coraz większe języki ognia, których barwa zaczęła przybierać krwisty kolor. Demoniczny płomień, będący w stanie w szybkim tempie spopielić cel. Ciało Rose zapłonęło, a wkrótce ten sam los czekał cały budynek. Rongash nie mógł zostawić żadnych śladów, a za parę dni śledczy być może poznają fałszywą przyczynę. A jeśli nie, to nic nie szkodzi, wypadki chodzą po ludziach.
Demon wyciągnął z kieszeni marynarki zdjęcie Rose, po czym wrzucił je prosto w ogień i ruszył w kierunku drzwi.

*

Poranek był cudowny. Słońce świeciło mocno, lecz temperatura była w sam raz. „Piekielna kawa” wypełniona była klientami, a spokojna atmosfera sugerowała, że większość istot zebrała się bardziej w celach towarzyskich, niż biznesowych. Wiatraki obracały się wolno, a kelnerki, niosące tace pełne filiżanek i talerzyków, zwinnie poruszały się między stolikami. Rongash akurat kończył pić trzeciego szatana i zastanawiał się, czy nie zamówić jeszcze jednego. To był chyba pierwszy raz, kiedy kawa, będąca jedynie symbolem oddania Władcy Piekła, smakowała mu. Oczywiście był świadomy tego, że kiedy opuści go dobry humor szybko zwymiotuje, ale do tego czasu mogło minąć nawet parę dni. Powoli nabrał powietrza w płuca i równie wolno je wypuścił, wygodnie opierając się na krześle, siedząc na tym samym miejscu, co ostatnio. Wypełniała go satysfakcja z dobrze wykonanej roboty. Dawno nie czuł czegoś takiego, już prawie zapomniał, jakie to relaksujące uczucie. Ani trochę nie przejmował się tym, kogo zabił, nie obchodziło go też dlaczego. Trzy dni przesiedział w ukryciu, nie wyczuł żadnych wrogich ruchów, nie doszły go plotki o planowanym ataku egzorcystów czy aniołów. Był zatem bezpieczny i mógł szykować się na swoje długie wakacje, aż do apokalipsy, która prędzej nadejdzie wraz ze zmasowanym atakiem broni jądrowych, niżeli przybyciem jakichś tam wyimaginowanych jeźdźców.
- Życie jest piękne… - powiedział sam do siebie, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu.
Piętnaście minut później do kawiarni wszedł informator. Rongash wyczuł jego obecność, lecz ani drgnął, czekając tylko na falę pochwał i być może małą zapłatę, która pozwoli mu żyć wygodnie w tym świecie. Aż z tej odległości usłyszał głośne dyszenie. Głośniejsze niż zwykle. Zdenerwowanie? Demon zmarszczył czoło i skupił się na aurze swego informatora. Złość, irytacja, frustracja, stres. To nie pasowało do jego obrazka. Nim otworzył oczy i usiadł normalnie, masywna dłoń z hukiem uderzyła o stół.
- Zjebałeś sprawę.
Pozostali klienci ucichli na chwilkę i zwrócili swą uwagę na źródło hałasu, jednak szybko wrócili do swoich spraw, pozostawali jednak czujni. Część opuściła lokal, a służba zebrała się przy barku, obserwując sytuację. Wszyscy wiedzieli już, że słynący złą sławą Rongash przebywał w świecie ludzi. Jego sława wyprzedzała go o lata świetlne. Najbardziej jednak znany był z tego, że potrafił nakręcać się humorem rozmówcy. Znaczy to tyle, że jeśli ktoś wykazywał wobec niego gniew, Rongash wściekał się bardziej. Nie byłby to aż tak duży problem, gdyby nie to, że Belversy czasami mieli problem z kontrolowaniem się, a demon był przyczyną zniszczenia kilku budynków w Piekle. Spojrzał zaciekawiony na mężczyznę, którego twarz mokra była od czarnych kropel potu, skapujących na białą koszulę. Sprawa musiała być poważna.
- Zjebałeś sprawę, Rongash. – Informator nachylił się nad stołem, a jego mięśnie napięły się.
- Może tak powiesz coś więcej, a przed wszystkim usiądziesz? I proszę mów ciszej – powiedział spokojnie.
Rozmówca stał dalej, lecz zniżył ton głosu.
- Masz przesrane. Wszyscy mamy. Miałeś być cichy, załatwić sprawę szybko. Tymczasem zostawiłeś pełno śladów. Jakby tego było mało…
- Czekaj czekaj – wtrącił się demon – po pierwsze, zlecenie wykonane. Po drugie, nie zostawiłem najmniejszych śladów. A po trzecie jestem pewien, że żadnego anioła nie było w pobliżu kiedy wykańczałem cel. Nikogo nie było, nikt mnie nie śledził.
- Nie byłeś tak ostrożny jak ci się zdawało. – Informator wyglądał tak, jakby miał zaraz eksplodować. – Ludzcy czarnoksiężnicy wyczuli twoją magię krwi. Spłonął budynek, najwidoczniej „coś” mu w tym pomogło, a wszyscy wiedzą, że nie kontrolujesz swojej mocy tak dobrze jak myślisz, że kontrolujesz. A co najważniejsze…
- Nooo? – Rongash nachylił się nad stołem i uniósł brew w górę.
- Nie umiesz nawet zabić jednego człowieka, słabej kobiety.
- Słucham?!

***
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Kamienny Kielich - przez Sett - 08-04-2014, 19:38
RE: Kamienny Kielich - przez Kruk - 12-04-2014, 19:02
RE: Kamienny Kielich - przez BEL6 - 25-05-2014, 22:53
RE: Kamienny Kielich - przez Sett - 09-06-2014, 22:02
RE: Kamienny Kielich - przez BEL6 - 09-06-2014, 22:50
RE: Kamienny Kielich - przez Sheaim - 12-06-2014, 19:04
RE: Kamienny Kielich - przez Sett - 20-06-2014, 20:56
RE: Kamienny Kielich - przez BEL6 - 26-01-2015, 10:52
RE: Kamienny Kielich - przez Sett - 26-01-2015, 14:07
RE: Kamienny Kielich - przez Sett - 30-01-2015, 14:55
RE: Kamienny Kielich - przez Kruk - 30-01-2015, 16:30
RE: Kamienny Kielich - przez BEL6 - 30-01-2015, 19:36
RE: Kamienny Kielich - przez Sett - 13-02-2015, 13:50
RE: Kamienny Kielich - przez BEL6 - 14-09-2015, 19:33
RE: Kamienny Kielich - przez gorzkiblotnica - 14-09-2015, 21:07
RE: Kamienny Kielich - przez Sett - 17-09-2015, 10:43

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości