Via Appia - Forum

Pełna wersja: Kamienny Kielich
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Witam Smile
Postanowiłem podzielić się opowiadaniem, które szczerze mówiąc jest głównie eksperymentem. Mam jednak nadzieję (jak chyba każdy, kto publikuje), że jakościowo nie jest aż tak strasznie. Będę wdzięczny za wszelkie możliwe komentarze.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania.





Rongash podłubał w zębie długim paznokciem wskazującego palca, mrużąc oczy i udając niezainteresowanie słowami rozmówcy. Gdyby lewa ręka nie zaciskała się na kolanie, rozległoby się charakterystyczne tupanie ujawniające z trudem wstrzymywane podekscytowanie. Nie odzywał się kilka chwil wiedząc, iż jeżeli jego podniecenie wyjdzie na jaw, chwyci zarzuconą na niego przynętę, zostanie zmanipulowany i wyjdzie na tym o wiele gorzej, a przecież nie bez powodu Zarg-Ra przybył wpierw do niego. Właściwie Rongash uznał to za dobre pytanie.
- Więc, dlaczego nie odwiedziłeś najpierw twoich koleżków? Albo Poszukiwaczy? Ostatecznie mogłeś zgłosić to Radzie, bo nawet jeśli to tylko plotka, potwierdzona mogłaby przynieść ci spory majątek. Ja jestem tylko biednym, samotnym weteranem. – Spojrzał prosto w niebieskie białka, które wypełniały oczodoły siedzącego naprzeciwko demona, jakby chcąc znaleźć w nich jakieś oznaki kombinowania, co było raczej niemożliwe.
- Nie widzi mi się zostać zniszczonym przez Radę za sam fakt posiadania takich informacji. W przeciwieństwie do ciebie i tobie pokrewnych, którzy z natury jesteście leniwi i tylko chlejecie, pieprzycie bądź żrecie, u mnie panuje wzajemna konkurencja. Poszukiwacze natomiast mają kontakty z Radą, oddają im część znalezionych Bram, w zamiast za nietykalność, przywileje i pieniądze. – Zarg-Ra zrobił przerwę na porządny łyk czarnej, parującej substancji, jakby kolejne słowa z trudem chciały mu przejść przez gardło. – Poza tym, bardziej przysłużysz się sprawie ogółu. Walczyłeś z aniołami, paladynami, egzorcystami… ze wszystkim. Wiem też, z nieoficjalnych źródeł, że masz odłożony spory majątek. Pasuje, czy mam szukać kogoś innego?
Rongash nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Przestał dłubać w zębie i zaczął stukać pazurami o blat poniszczonego i poplamionego stołu, zapewne starszego niż samo Piekło. Nie kryjąc dumy wypiął umięśnioną, czerwoną niczym krew klatkę piersiową, odzianą jedynie w niezapiętą kamizelkę koloru zgniłej jagody. Demony rodzaju i pokroju Zarg-Ra nigdy nie prawiły komplementów, były raczej dumne i skryte, poważne, na swój sposób honorowe, co tym bardziej usprawiedliwiało zdziwienie wszystkich obecnych w knajpie „Plugawy Ognik”, którzy ukradkowo zerkali na postać błękitnego, pokrytego futrem w kolorze ciemnej zieleni demona, odczuwając jednocześnie strach i respekt. Nawet przechodząca obok kelnerka-succubus zmysłowo musnęła Zarg-Ra ogonem i puściła mu oko. Demon jednak zignorował to, w przeciwieństwie do jego rozmówcy, który z trudem oderwał wzrok od pośladków demonicy.
- Ej, to było zaproszenie, szczęściarzu. Skorzystasz? Nane nie daje każdemu, ale podobno obcokrajowców ujeżdża równie dziko co sam Lucyfer swego smoka. Wiesz ile drinków na nią straciłem?!
Zarg-Ra musnął kilka razy dłonią umięśnione ramię w miejscu, gdzie nie było futra
i westchnął.
- Słuchaj, nie obchodzi mnie to, nie po to tu przybyłem. Wasze… samice mnie nie kręcą, wolałbym, aby nie zostawiały na mnie tej dziwnej wydzieliny, to nie podziała, a irytuje. Nie lubię się irytować. Skończyłeś? Chciałbym usłyszeć twoją odpowiedź.
Rongash mruknął coś pod nosem i udał zamyślenie. Nie wiedział, że jego partner już dawno rozgryzł rozmówcę i teraz mocno się wstrzymywał, by nie zmiażdżyć mu czaszki. Thasythsowie nienawidzili być ignorowani w taki sposób, nie byli również zbyt taktowni i subtelni, mieli gdzieś opinię o nich, a czas był dla nich wartością niemalże świętą. Rongash musiał zdawać sobie z tego sprawę, choć jak na Belvresa przystało, lubił prowokować wszystkich wokół. Chwycił butelką leżącą na stole i przyglądał się jej chwilę.
- Wiesz, doceniam fakt, że pofatygowałeś się specjalnie do mnie z drugiego końca Piekła, choć jedynie słyszałeś o mnie plotki – rzekł nalewając powoli pozostałą zawartość do szklanki. – Jeszcze bardziej doceniam hojność i zakup Plugawego Ognika, który nieźle kopie, lecz dopiero przy trzeciej butelce. Chimera też jest niezła, choć słabo przyprawiona, za bardzo żylasta i złośliwy kawałek utkwił mi między zębami. – Odłożył pustą butelkę i chwycił szklankę, unosząc ją w powietrzu przed siebie i przez czarny pryzmat spoglądał na Zarg-Ra. – Najbardziej jednak cieszy mnie to, że od razu przeszedłeś do rzeczy i opowiedziałeś wszystko, jakbyś podświadomie wiedział komu zaufać. – Uśmiechnął się, obnażając szereg oślepiająco białych, spiłowanych zębów. - Twoje zdrowie, przyjacielu! – Wypił całą zawartość szklanki niemalże jednym łykiem, po czym z hukiem trzasnął naczyniem o stół. – Przyjmuję twoją ofertę. Nigdy nie myślałem o sobie jak o płatnym mordercy, ale w zamian za możliwość przejścia przez Bramę wydupczyłbym samą Marię Magdalenę.
- Nie to jest…
- Wiem, wiem, ponuraku. Nie traćmy zatem czasu! Spiszemy Wewnętrzny Cyrograf, czy wystarczy buzi?
- Pakt Krwi.
Rongash gwizdnął przeciągle.
- Nieźle, bardzo ci zależy na zlikwidowaniu tego demona. Musiał nieźle zaleźć ci za skórę, ale to nie moja sprawa. Zgoda, choć na sam widok waszej krwi przechodzą mnie ciarki.
Czerwony demon przyłożył kciuk do kła, co w zupełności wystarczyło by powstała niewielka rana, na powierzchni której zebrało się kilka kropelek czarnej i gęstej jak smoła krwi. Wystawił kciuk przed siebie, przystawiając go do nagryzionego kciuka Zarg-Ra. Na stół spadło kilka zmieszanych czarnych i błękitnych kropelek, które zasyczały i wyparowały, lecz dla zawierających pakt sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Czas jakby stanął w miejscu, a przestrzeń wywróciła się do góry nogami. Oba demony poczuły silne zawroty głowy, Rongash o mało nie zwymiotował, a Zarg-Ra zachwiał się niebezpiecznie kilka razy, a przynajmniej tak mu się zdawało. Krew tak bardzo różnych gatunków demonów, wywodzących się w dodatku z dwóch różnych klanów działała na siebie jak trucizna. Belvresa ogarnął niemożliwy do wytrzymania chłód, jakby w jego wnętrzu powstało istne lodowe piekło. Potomek Thasythsów nie poczuł się lepiej, w jego sercu eksplodował wulkan, zalewając bolesnym, trudnym do wytrzymania gorącem całe ciało, niczym żrąca lawa. W rzeczywistości całą procedura trwała nie dłużej niż kilkanaście sekund, choć oczy gapiów zwróciły się w stronę paktujących, zdziwione wykonywaniem tak ważnego rytuału w takim miejscu.
- Strasznie nieprzyjemne uczucie, ale mus to mus, co nie? – rzekł Rongash odrywając kciuk i przyglądając się małej rance na nim, która zagoiła się w sekundę, pozostawiając niewielkie, niebieskie znamię; u drugiego demona powstała analogiczna pamiątka.
- Niniejszym obowiązuje nas pakt – oznajmił niemalże uroczyście Zarg-Ra.
- Mylisz się, przyjacielu.
- Jak to?
- Takich ogierów jak my prawdziwy pakt zacznie obowiązywać, kiedy obalą jeszcze jedną kolejkę, a potem wpadną to burdelu pełnego śliczniutkich succubek.
- Nie rozkręcaj się, Rongash. I tak wiem, że nie masz grosza przy duszy, a oszczędności nie tykasz, więc ja za wszystko płacę. Zostańmy przy kolejce.
Rongash z zakłopotaniem podrapał się po rogu, zastanawiając się, jakie posiadał inne możliwości wyłudzenia od nowego kontrahenta jakiejś lepszej rozrywki.
- Zgoda! Tym razem jednak proponuję „Białe Piekło”. Lubię mieszać, wychodzi taniej i nie jest wcale tak źle!




***

- Przepraszam bardzo, kim pan jest i co pan tutaj robi!? – zapytała staruszka, bacznie przyglądając się nieznajomemu.
Rongash rozejrzał się po pomieszczeniu i podrapał po trzydniowym zaroście. Znajdował się w niewielkim, staroświeckim pokoju, w którym cuchnęło lekami i starymi ludźmi. Stał na puszystym, kolorowym dywanie, który lata świetności miał zdecydowanie za sobą. Jego czarne, eleganckie i - jak musiał przyznać – niezwykle wygodne buty były w tym świecie rzeczą zapewne cenniejszą niż cokolwiek w tym mieszkanku. Starsza pani stała w progu, trzymając w rękach plastikową tackę ze znajdującą się nań miseczką zupy. Kobieta wydawała się bardziej ciekawa, niż przestraszona i Rongash zaczął się zastanawiać, dlaczego. Pomacał się po głowie. Nie wyczuł rogów tylko krótkie, ładnie ułożone włosy. Przybliżył się do starego telewizora stojącego na drewnianej komodzie i dokładnie przyjrzał się sobie. Mimo zniekształconego odbicia zdołał wywnioskować, iż jest średniego wzrostu i również takiej muskulatury, więc nie powinien wyróżniać się w tłumie. Problem może stanowić jednak czarny garnitur i biała koszula, co budziło wrażenie jakoby dopiero wrócił z pogrzebu lub ważnego spotkania. Najdokładniej jednak przyjrzał się własnej twarzy, oceniając każdy najmniejszy detal.
- Przystojniaczek ze mnie! – stwierdził entuzjastycznie. - Dzięki ci, Bramo!
- Ja nie chcę niczego kupić! – oburzyła się staruszka i czym prędzej ruszyła w stronę głębokiego, skórzanego fotela. Położyła tackę na niewielkim stoliku obok, znalazła pilota i natrętnie machała ręką, nakazując Rongashowi zejście na bok. – Zejdź pan, zaraz się zaczyna mój serial! Niczego nie chcę kupić, idź pan oszukiwać kogoś innego!
Mężczyzna zawahał się na moment, po czym energicznym krokiem przesunął na bok. Ukłonił się nisko.
- Przepraszam najmocniej, już się zmywam! – Ruszył w stronę drzwi wyjściowych, znajdujących się zaraz obok pokoiku, lecz zatrzymał się w momencie naciśnięcia klamki. – Przepraszam, skorzystam tylko z łazienki, dobrze? – wykrzyczał, chcąc przebić się przez intro jakiegoś durnego serialu; staruszka najwyraźniej była głucha i Rongasha zaczęło zastanawiać, kiedy rozlegnie się walenie miotłą o ściany ze wszystkich możliwych stron.
- Tak tak, cicho już!
Łazienka była tak mała, że ledwo mógł się w niej obrócić. Chodziło mu jednak tylko o poplamione lustro. Ściągnął krawat i zabrał się za rozpinanie koszuli. Oby tylko nie było na moim tyłku, pomyślał. Miał szczęście, wyryty na skórze pentagram wypełnionymi dziwnymi znakami znajdował się dokładnie tam, gdzie serce. Teraz tylko Rongash musiał znaleźć informatora i wykonać zadanie. Nim jednak to miało nastąpić, musiał przyjrzeć się czy jego skorupa nie miała żadnych wad mogących go zdradzić. Brama nigdy nie popełniała błędów, lecz oglądanie śnieżnobiałych, równych zębów, błękitnych oczu i każdego skrawka dość przystojnej twarzy podnosiło jego ego.
Kawiarnia, w której miał czekać była duża, aczkolwiek przytulna. Stolików znajdowało się niewiele w stosunku do ilości wolnego miejsca, jednak nie bez powodu – knajpa informatorów wymagała odrobinę większej odległości między robiącymi interesy. Nie bez powodu nosiła jakże banalną nazwę „Piekielna Kawa”, bowiem przyciągała wszystko co pochodziło z każdego innego wymiaru niż ludzki, warunkiem było jedynie posiadanie dobrego wyglądu i przestrzeganie oczywistych zasad. Nierzadko były one po prostu dziwne.
Wnętrze nie miało nic wspólnego z nazwą lokalu. Okrągłe stoliki i krzesła w kolorze ciemnego brązu, długie, przyciemniane od zewnątrz szyby, stojące w kątach donice z różnymi roślinami. Spokojna, odprężająca atmosfera. Kelnerki podróżujące od klienta do klienta, na pierwszy rzut oka kulturalni, ułożeni goście. Rongash pasował do tego miejsca idealnie, przypominał biznesmena w przerwie na lunch. Omiótł wzrokiem beżowe ściany i zajął miejsce przy ścianie, tuż pod obrazem przedstawiającym Ukrzyżowanie.
Kelnerka natychmiast ruszyła w jego stronę.
- Co podać, poza szatanem? Polecam placek jagodowy. – Mężczyzna zmierzył wzrokiem zgrabną blondyneczkę, trzymającą w dłoniach notes i długopis.
- Nie, dziękuję, nic nie chcę. Kawa psuje zęby. – Uśmiechnął się szeroko.
- Pan chyba nie rozumie, musi pan zamówić szatana, taka jest zasada – rzekła niby spokojnie, aczkolwiek sprawne ucho Rongasha wyłapało zimny, wręcz grożący ton.
Mężczyzna skinął głową i westchnął, a kelnerka odeszła od stolika. Oczywiście demon zdawał sobie sprawę z tego, że niezwykle mocna kawa w większości przypadków zabija śmiertelników, a nosząc jedne z zacnych imion samego Lucyfera jest obowiązkowa w tym miejscu. Jednak liczył, że choć raz uda mu się wymigać, zawsze go po niej mdliło, pijał ją niezwykle rzadko w Piekle. W smaku była dobra, lecz ta cała symbolika i poniżanie się przed Lucyferem w taki sposób… Rongash czasem myślał, że to nie kawa tylko nasienie wiadomo kogo.
Nie zdążył zacząć się nudzić, gdyż zadzwonił dzwoneczek oznajmiający pojawienie się nowego klienta. Otyły mężczyzna w zbyt ciasnej marynarce wszedł do środka i przetarł chusteczką czoło. Twarz przypominała czerwony balon. Krótkie włosy mężczyzny były mokre od potu, a sapanie słyszane aż z drugiego końca pomieszczenia. Rongash zmrużył oczy, kiedy nieznajomy ruszył w jego stronę i bez słowa dosiadł się do stolika.
- Cholera, ale tu duszno! – powiedział głośno i westchnął, ciągle przecierając twarz mokrą chustą. – Jak wy tu możecie wytrzymać! – Rozejrzał się po całej sali, zwracając na siebie uwagę pozostałych gości.
Rongash usłyszał narastający dźwięk przypominający startujący helikopter. Spojrzał w górę i zobaczył jak wiatraki, do tej pory obracające się wolno, teraz zaczynają kręcić się coraz szybciej. W pomieszczeniu zrobiło się chłodniej, a powietrze nachalnie muskało skórę. Do ich stolika podszedł młody mężczyzna w okularach i nie trzeba było być mądrym, aby zrozumieć, że to kierownik. Jego mina ukazywała oburzenie, lecz on sam trzymał pewien dystans.
- Proszę pana, używanie mocy w tym lokalu jest surowo zabronione!
- Zamilcz, młody. – Mężczyzna machnął ręką, a kierownik zamilkł. Próbował wydać z siebie jakieś dźwięki, lecz przez jego zamknięte zaklęciem usta przebijały się tylko niewyraźne pomruki. Wraz z kelnerkami, które przybiegły mu na pomoc, z powrotem wrócił na zaplecze grożąc palcem.
-Tak tak, i przynieście mi jeszcze to wasze kakao, najlepiej całe wiadro! – powiedział otyły mężczyzna, po czym zaśmiał się głośno.
Pozostali klienci odwrócili się i wrócili do swoich spraw, w gruncie rzeczy tak błaha awantura nie interesowała nikogo, nikt nie chciał zwracać na siebie uwagi. Wliczając w to Rongasha, który poniekąd był w centrum zdarzenia i bardzo nie chciał być kojarzony z awanturnikiem.
- Uważasz, że to było dobre posunięcie? – zapytał spokojnie demon.
- Czy ja cię uczę jak wykonywać robotę, Rongash?
- Ciszej! Skąd do cholery znasz moje imię? – Wymachiwał dłońmi w uspokajającym geście, zniżając głos niemalże do szeptu; jego serce zabiło mocniej, przestraszył się nie na żarty.
Rozmówca zaśmiał się, lecz ściszył głos.
- Żartujesz sobie? W całym Piekle i na Ziemi mówią o tym, że sam Rzeźnik Rongash dorwał się do jakiejś nowo odkrytej, póki co nielegalnej, Bramy. Egzorcyści srają pod siebie, Anioły chodzą napięte jak struna, a w trawie piszczy, że legion Archaniołów ma zawitać. Lubisz ich, prawda? To twoi ulubieńcy, jeśli dobrze pamiętam. – Uśmiechnął się, a jego twarz przybrała demoniczny wyraz; źrenice na moment stały się pionowe, a skóra poszarzała.
Rongash zaklął szpetnie i oparł się na krześle. Choć wiatraki pracowały na pełnych obrotach, a ich wycie mogło doprowadzić do szału, demonowi było gorąco. Brał głębokie wdechy i wypuszczał powietrze powoli jakby chcąc, aby wraz z nim wyleciała cała jego irytacja i cały niepokój. Na obliczu malował się gniew. Był w świecie ludzi zaledwie od kilku godzin, a już stało się to, do czego nie chciał doprowadzić za wszelką cenę. Wszak miał zamiar spędzić tu wieczność, a teraz cały misterny plan został zniszczony. Plotka rozniosła się szybciej niż mógł sobie w ogóle wyobrazić. Sensacja wywołana nagłą i równie niespodziewaną aktywnością niemal go zabolała.
Otyły mężczyzna wrócił do poprzedniego stanu i próbował się odezwać, lecz mu przerwano.
- Do rzeczy. Dawaj wszystkie informacje, które masz i zapomnij, że mnie widziałeś. – Rongashowi rzadko zdawało się być poważnym, a wówczas lepiej było go nie irytować.
- Okej, szefie, już się robi – odpowiedział ulegle informator.
Wyjął z kieszeni pomiętoloną kopertę i rzucił ją demonowi. Ten porwał ją błyskawicznym ruchem i rozerwał na kawałki, jakby biedny papier coś mu zawinił, lecz oszczędził zawartość. Podniósł na wysokość twarzy zdjęcie przedstawiające młodą dziewczynę.
- Serio? – zapytał, a powaga zaczęła ustępować rozbawieniu. – Brama przy nadawaniu skorup stara się odzwierciedlać w pewnym sensie oryginał. W każdym razie, spodziewałem się dwumetrowego, napakowanego Ruska. Więc, jakiej rasy jest ta biedaczka, którą mam rozerwać mimo tego, iż kocham wszystkie kobiety tak samo i je szanuję?
- Ludzkiej – wymamrotał informator.
- Słucham?
- Jest człowiekiem. – Mężczyzna przełknął ślinę i spojrzał twardo w oczy rozmówcy.
- Co?
- Rongash, na kuśkę Diabła, przecież kurwa mówię, że to zasrany człowiek!
Demon przybliżył ucho.
- Masz zabić człowieka. – Informator czuł się zmieszany.
- Człowieka?
- Tak… Do cholery, znowu zrobiło się gorąco, pewnie wiatraki się przegrzewają.
- Jak to?
- No, wieje jakby wolniej, nie?
- Kobieta?
- Tak, ludzka samica, jak mówią niektórzy.
Niespodziewanie pojawiła się kelnerka. Postawiła przed gośćmi filiżanki i uciekła jak najszybciej. W powietrzu dało się wyczuć dziwne wibracje, które sprawiały, że porcelana drgała, a kawa poruszała się nerwowo w naczyniu. Demon wziął porządny łyk „szatana”, pomieszał w ustach i wypluł wszystko na rozmówcę.
- Nie Serafina, jakiegoś Żniwiarza, uciekiniera z Piekła, wyższego rangą Paladyna, cokolwiek, tylko ludzką kobietę? A co ona ma, specjalne moce? Robi dobrze stopami? – Rongash był spokojny.
Informator pokiwał głową, chustą wycierając twarz z czarnych jak smoła kropel.
- Nie wiem, ja ci tylko daję zdjęcie. Znajdziesz ją na uniwersytecie niedaleko stąd, studiuje, nie wiem gdzie mieszka. Wiem tylko tyle, że każdy chce ją dostać. Demony, anioły, więc może być gorąco. Różnica polega na tym, iż my chcemy ją zabić, a oni nie wiadomo. Szybko, bezboleśnie, po cichu. Żadnych ekscesów, takie są wymogi, rozumiesz? Zawiązałeś pakt, Thasythsowie są pośrednikami i dobiorą ci się do dupy jak coś spierdolisz, gotowi są nawet rozwalić cały twój rodzaj, a kolejna wojna w Piekle wywoła prawdziwy chaos w każdym innym wymiarze, dobrze o tym wiesz.
- Mógłbym, na przykład, palić ją żywcem. Tak z godzinkę, co ty na to?
- Rób jak uważasz, masz tylko nie rozwalić tego miasta, jak to zrobiłeś z Sodomą i Gomorą. Ludzcy idioci dalej wierzą, że to dzieła Boga. Przyznaję, twój plan był sprytny, Rongash. Wpierw dzięki tobie niemal święte miasta zamieniły się w istne gniazda rozpusty i innych grzechów, potem zasadziłeś się w nich na Anioły i uczyniłeś krwawą łaźnię. Oczywiście miasta poszły z dymem, a ty zyskałeś sławę i dusze.
- Chcesz autograf czy od razu uklękniesz?
- Oh przestań, po prostu jesteś moim idolem. Jak byłem jeszcze małym gówienkiem opowiadano mi o tobie, straszono mnie, że jak nie będę mordował i gwałcił ile starczy sił, to przyjdzie Rongash, wychędoży mnie i zje. Zabawne, co?
- Bardzo.
Informator wstał od stołu, zostawiając swoją kawę nietkniętą.
- Będę się już zbierał. Dam ci jednak przyjacielską radę, nie spierdol. Ostatnim razem jak kazano ci wybić ludzi, pobawiłeś się w budowniczego, a potem pomieszałeś im języki i zniknąłeś na sto lat, kawalarzu. – Rozejrzał się dyskretnie, po czym nachylił nad stołem i wyszeptał: – Trzymają na muszce twojego syna, więc załatw sprawę szybko i zaszyj się gdzieś na dłuższy czas, tak na tysiąc lat. – Skinął głową i pospiesznym krokiem opuścił lokal.
Wiatraki przestały się obracać. Rongash westchnął ciężko i oparł się luźno na krześle, wbijając wzrok w sufit. Patrzył tak przez chwilę, po czym wystawił przed twarz zdjęcie z celem. Odwrócił fotografię na drugą stronę.
- Rose – rzekł cicho sam do siebie.
Podrapał się po brodzie, wywołując zdjęciem delikatne podmuchy powietrza.
- Ta kawa jednak nigdy mi nie zasmakuje.


***
Cytat:Nie widzi mi się zostać zniszczonym przez Radę, za sam fakt posiadania takich informacji.
Przecinek zbędny.

Cytat:Postawiła przed gośćmi filiżanki i uciekła jak najszybciej.

Podoba mi się. Ciekawe, dość oryginalne, miejscami zabawne. Przyjemnie się czyta, no i naprawdę, warsztatowo jest bardzo dobrze. Jest z iskrą i zgrabnie kończysz każdą scenę. Tylko tak nie załapałam do końca, co on chciał od tej staruszki? Udawał akwizytora, żeby dostać się do lustra?
Czekam na dalszy ciąg! Na razie wstrzymuję się od oceny, choć zapowiada się świetnie.
Cytat: Nie rzadko były one po prostu dziwne.
Nierzadko. Razem.
Cytat:dorwał się do jakiejś nowo odkrytej, póki co nielegalnej, Bramy.
Cytat: Uśmiechnął się, a jego twarz przybrała demoniczny wyraz; jego źrenice na moment stały się pionowe, a skóra poszarzała.
Myślę, że to "jego" jest zbędne.

Świetny tekst! Minimalna ilość drobnych błędów, za to jaka fabuła! Z niecierpliwością czekam na dalszą część!
Kruk napisał(a):Tylko tak nie załapałam do końca, co on chciał od tej staruszki? Udawał akwizytora, żeby dostać się do lustra?
Został wyrzucony w jej domu przez Bramę Smile Udawał kogoś innego, by nie siać paniki, a i tak miał szczęście, że trafił na dziwną staruszkę. No i, jakby nie było, to przecież Rongash Big Grin


Bardzo dziękuję za komentarze! Nawet sobie nie wyobrażacie, jak to motywuje do dalszego pisania i daje mi znać, że zmierzam w dobrym kierunku. Chciałbym również podziękować osobom, dzięki którym mój tekst został polecony na kwiecień. Zauważyłem to dzisiaj, zdziwiony ilością wejść w temat i dopiero po jakimś czasie moją uwagę przykuł napis Smile Mam teraz trochę stresu, bojąc się, że nie sprostałem wyzwaniu i zaniżyłem poziom, ale ocenę tradycyjnie pozostawiam Wam Wink
Obecny fragment może z początku wydawać się, ehm, nudny (tak myślę), ale mam nadzieję, że na samym końcu czytający zrozumieją, dlaczego zrobiłem to wszystko tak, a nie inaczej. Zapraszam do czytania!






Rongash siedział na ławce w parku, trzymając w dłoni kubek kawy, zakupiony w uczelnianym automacie. Mógł stąd obserwować wszystkich studentów zmierzających do budynku bądź opuszczających go. Ludzi było wielu, nie znał się na tym i nie przypuszczał nawet, że taka ilość dostaje się na tak prestiżowy uniwersytet. Setki. Brama dostarczyła mu odpowiednich informacji, więc tym bardziej podziwiał studentów kujących po nocach, nie przejmujących się niepewną przyszłością. Musiał przyznać, że zdolność istot ludzkich do poświęceń i ich determinacja przejawiały się w każdej możliwej dziedzinie. Rongash wypatrywał w tłumie jednej osoby i nawet, jeśli czaił się w parku od samego rana, a demoniczny wzrok działał nader sprawnie, wypatrzenie określonej brunetki wydawało się być ponad jego możliwości. Choć wyglądał przystojnie i schludnie, zaniepokoił kilka młodych dziewcząt zbyt długim wpatrywaniem się w nie. Westchnął i dopił kawę, a pusty kubek wyrzucił do śmietnika obok. Gotował się do ponownych odwiedzin uczelnianych korytarzy, kiedy kątem oka zobaczył zbliżającą się do niego dziewczynę. Właściwie była już bardzo blisko.
- Przepraszam, wolne? – zapytała, skinąwszy głową na skrawek ławki.
Rongasha zatkało. Wgapił się w twarz nieznajomej jakby zobaczył ducha, a przecież nie jednego już widział. Odsunął się na bok i ułożył bardziej cywilizowanie, bowiem wcześniej rozłożył się na ławce niczym książę, dając innym wyraźny znak, iż nie życzy sobie towarzystwa.
- Dziękuję – odpowiedziała tylko z kultury i usiadła.
Założyła nogę na nogę, wyjęła z torby notatki, po czym w skupieniu zaczęła je przeglądać. Malująca się na jej twarzy irytacja narastała z każdą minutą, kiedy Rongash wpatrywał się w nią nieprzerwanie.
- Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała szorstko, odwracając się w jego stronę. Zielone oczy zapłonęły niczym Styks.
- Tak. Przepraszam, że tak się patrzę, ale uznałem panią za odpowiednią osobę.
- Do czego? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Może się przejdziemy? Wytłumaczę wszystko w spokojniejszym miejscu. – Uśmiechnął się czarująco, mówił spokojnie.
Dziewczyna przybliżyła rękę do torebki. "Paralizator albo gaz", pomyślał.
- Nie, dziękuję – odpowiedziała szorstko i zaczęła szykować się do wstania.
- Panno Rose, nie jestem nikim podejrzanym! – Zaśmiał się przyjacielsko. – Będę wykładał finanse i chciałem prosić kogoś o dokładne oprowadzenie, a ty z pewnością jesteś miłą i pomocną dziewczyną.
- Skąd znasz moje imię? – Nie dawała się przekonać, ale przynajmniej zamierzała posiedzieć jeszcze chwilę.
- Zapoznałem się z najzdolniejszymi studentami, a ty przecież jesteś w pierwszej dziesiątce. – Była to prawda, dzięki Bramie wie jak bezproblemowo korzystać z Internetu, więc zebrał najważniejsze informacje.
- Nowy wykładowca, w środku semestru?
- Na zastępstwo.
- Za kogo?
Tego nie przewidział, lecz nie stanowiło to dla niego wyzwania.
- Za kogo będzie trzeba. Głównie będę prowadził dodatkowe zajęcia przygotowujące do obrony pracy dyplomowej.
- Nie wierzę ci – odpowiedziała szczerze i wstała. – Miłego dnia. Aha i zawiadomię policję, jeśli jeszcze raz cię tutaj zobaczę.
Szybkim krokiem zaczęła iść w stronę uczelni.
- Czekaj! – wykrzyknął w małej panice.
Zatrzymała się w połowie kroku.
- Okej, masz mnie, nie jestem przyszłym wykładowcą.
Odwróciła się w jego stronę, unosząc jedną brew w górę.
- Bo jesteś zboczeńcem albo psycholem, ale ja się nie boję. Szybko się do ciebie dobiorą – powiedziała twardo.
Była odważna, musiał to przyznać. Jednak on nie był zwykłym degeneratem – pochodził z Piekła.
- Wyglądam, jakbym robił krzywdę młodym kobietom? – Uznał swoje słowa za ironiczne, biorąc pod uwagę fakt, że miał zamiar zabić Rose.
- Tak właśnie powiedziałby zboczeniec i psychopata, poza tym wy nigdy nie wyglądacie aż tak podejrzanie.
Rongash zapragnął walnąć się w głowę. Nawet, jeśli Brama po przybyciu do innego wymiaru wyposaża podróżnika w przeogromną wiedzę o danym świecie, nie nadaje nowych umiejętność, doświadczeń i nie zmienia charakteru. Demon trafił na ciężki orzech do zgryzienia, a od lat nie rozmawiał z ludzką kobietą. Bardzo różnią się one od demonic – nie są takie łatwe i nie rajcuje je gwałt.
- Możesz mnie przeszukać, nie mam przy sobie aparatu czy broni.
- Chciałbyś. – Uśmiechnęła się delikatnie, pierwszy raz.
- Spadłaś mi z nieba. Widziałem twoje zdjęcia na stronie uczelni i chciałem cię poznać. – Wstał i udał lekko zawstydzonego.
- Zakochanie? Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie jestem zainteresowana.
- Zauroczenie?
- Aha. To nic nie zmienia.
- Jedna kawa, o nic więcej nie proszę.
- To idź do automatu i sobie przynieś, mam ci usługiwać?
- Nie, byłoby miło, jakbyśmy my dwoje na nią poszli.
- I co mi do niej wrzucisz?
- Kostkę cukru, jeśli oczywiście słodzisz.
Uśmiechnęła się ponownie.
- Masz gadane, ale to czyni cię jeszcze bardziej podejrzanym.
- Strasznie nieufna jesteś. Masz chłopaka?
- Nie twoja sprawa.
- Czyli nie – stwierdził łagodnie. - Wybierz rozwiązanie jakie ci pasuje.
- Przyjdę z koleżanką.
- Heh, nie.
- Dlaczego? Boisz się świadka?
- Chcesz narazić koleżankę na tak ogromne niebezpieczeństwo?
- Nie pomagasz sobie…
- Może na to nie wygląda, ale jestem wstydliwy i nieśmiały.
- Faktycznie, nie wyglądasz na takiego. Powinieneś wiedzieć, że kobiety wolą pewnych siebie mężczyzn.
- Jesteśmy tacy, o ile występuje równowaga sił, wiesz, jeden na jeden.
- Brzmisz jak jakiś generał.
- Miłość to wojna.
- Miłość? Uklękniesz i oświadczysz mi się?
- A uwierzyłabyś, że w pierścionku nie ma bomby?
- Tak. Tacy jak ty wolą gaz usypiający.
- Nie dysponuję taką technologią. Jestem biednym księgowym.
- A ja napastowaną, biedną studentką.
- Widzisz, już coś nas łączy.
- Chciałbyś.
- Kawa poprawi ci humor, gwarantuję.
Musiała ugryźć się w język, aby powstrzymać uśmiech. Rongash uznał ten gest za wyjątkowo słodki. Było to dla niego małe wynagrodzenie tego, co przeżywał wewnątrz, bowiem rzygał już tą konwersacją.
- Nie lubię kawy, wolę herbatę – powiedziała.
Teraz to demon ugryzł się w język, ale to nie pomogło. Nie mógł się powstrzymać, taki już był.
- Ciężko będzie, pigułka gwałtu wolno rozpuszcza się w herbacie.
Zapadła cisza. Kobietę zatkało, a on odwrócił wzrok. Nie miał planu B, więc właśnie zaczął go układać w ekstremalnym tempie. Niespodziewanie studentka wybuchła śmiechem. Był przyjemny dla ucha, przypominał ćwierkanie ptaków. Uśmiechnęła się szeroko, lecz szybko zrozumiała swój błąd i spróbowała przybrać kamienną twarz, w czym przeszkadzały łezki w kącikach oczu. Rongash w duchu odetchnął z ulgą, nie zawahał się ani na moment wykorzystać nieoczekiwanego biegu wydarzeń, nim będzie za późno.
Wyciągnął rękę w stronę rozmówczyni.
- Jestem James. James Burn.
Chwilę się zastanawiała, lecz w końcu uścisnęła jego dłoń. Jej własna była delikatna i krucha, mężczyzna musiał mocno się postarać, aby nie użyć zbyt wiele siły i nie złamać delikatnego nadgarstka oraz zgrabnych palców.
- Rose, jak już wiesz. Rose Christie.
- Miło mi cię poznać. Mówiłem już, że masz piękne imię?
- Mówiłam ci już, że szybko biegam, głośno krzyczę i znam sztuki walki?
Puścili swoje dłonie i uśmiechnęli się do siebie.
- Wybacz, czasem nie mogę powstrzymać szczerości. Niedaleko jest przytulna knajpa, z tego co wiem podają kilka rodzajów herbaty. – Spojrzał na tarczę zegarową złotego Rolexa, zwieszonego na nadgarstku. – Jest dwunasta. O szesnastej pasuje?
- Mam zajęcia do dwudziestej trzydzieści…
Piekło, pomyślał. W Sferze Cierpienia, w Piekle, musi znajdować się wielu wykładowców. - Nie szkodzi, poczekam. Najwyżej skoczymy do jakiejś restauracji, powinny być otwarte jeszcze o tej godzinie.
Zdziwiło ją to.
- Spokojnie, będziemy szli w oświetleniu i znajdziemy się w miejscu publicznym. – Uspokoił ją, śmiejąc się lekko.
- Nie o to chodzi – zaczęła niepewnie. - Będzie późno, będę zmęczona, a jutro też mam zajęcia…
- To jakiś inny dzień? Weekend?
- Pracuję do późna, mam też na głowie kilka ważnych projektów. Wiesz, to jednak nie ma sensu. Dziękuję za zaproszenie, ale to nie wypali. Wokół jest pełno ładniejszych i mądrzejszych dziewczyn. – Zaczęła powoli odchodzić.
- Nie szkodzi, poczekam tak długo, jak będzie trzeba.
- Nie, nie ma potrzeby. Przepraszam i powodzenia, James. – Skinęła głową i odeszła.
Tym razem nie dała się zatrzymać i po chwili zniknęła w tłumie. Rongash śledził ją jeszcze jakiś czas, po czym stwierdził, że mylą mu się sylwetki ludzi, więc przestał i ponownie usiadł na ławce. Uśmiechnął się pod nosem i oblizał usta.
- Boski tyłeczek! – powiedział z uznaniem sam do siebie.
Przechodząca obok grupa dziewczyn przyspieszyła kroku, kierując się w stronę budki dla strażników.

*

Późnowieczorny wiatr szumiał delikatnie wśród miejskich budowli. Słońce zaszło już niemal całkowicie, sprawiając, że przez bladoróżowe niebo przebijało się coraz więcej gwiazd. Lampy i latarnie zapaliły się, rozświetlając narastające mroki miasta. Ulice i parki pustoszały, a po ogromnych tłumach pozostały jedynie małe grupki i morze walających się pod nogami śmieci, które na uprzątnięcie będą musiały poczekać do samego ranka. Uniwersytet opuszczali ostatni studenci i wykładowcy. Rongash czekał cierpliwie w widocznym miejscu niedaleko bramy. Nie przejmując się spojrzeniami pozostałych studentów wypatrywał Rose, w głowie powtarzając cały plan. Wyszła jako jedna z ostatnich, zapatrzona w telefon, od którego oderwała się jedynie na pożegnanie ze stróżem. Najwidoczniej podczas wcześniejszej rozmowy podała mu złą godzinę końca zajęć, ale to było mu na rękę. Pod pachą miała cały plik notatek. Rongasha zaciekawiło, czy kobieta pisze do matki czy koleżanki, ale żadna z tych opcji mu się nie podobała. Tym bardziej, jeśli był to jakiś chłopak. Brudzenie sobie rąk krwią niewinnych, tylko po to, by dojść do celu, wychodziło z mody. Teraz zabójcy pojawiający się na Ziemi stawiali na cichsze i bezpieczniejsze metody.
- Cześć, Rose – przywitał się, kiedy tylko znalazła się dość blisko.
Zaskoczona upuściła notatki i telefon. Wpatrzyła się w niego wielkimi oczyma, przykładając dłoń do piersi i oddychając głęboko. Spodziewał się, że dziewczyna zacznie się śmiać, jak to bywało w komediach romantycznych, które z nudów oglądał przez ostatnie godziny, jednak okazało się wręcz przeciwnie. Na jej zmęczonej długimi zajęciami twarzy zaczął pojawiać się grymas złości. Wbiła w niego lodowate spojrzenie i prychnęła cicho. Najwidoczniej nie lubiła niespodzianek, a te były specjalnością Rongasha.
Natychmiast rzucił się, by pomóc jej zebrać rozrzucone wszędzie notatki. Spieszyła się bardzo, nie zaszczyciwszy go nawet pojedynczym spojrzeniem. Jej dłoń umykała za każdym razem, kiedy „przypadkowo” próbował położyć na niej własną.
- Mówiłem, że poczekam – powiedział.
Oboje się wyprostowali.
- Nie uważasz, że to małe przegięcie? Pewnie jeszcze wiesz gdzie mieszkam. – Była podejrzliwa do granic możliwości.
- Jeśli mam być szczery, to nie mam pojęcia. A czekam tylko godzinę – rzekł zgodnie z prawdą.
- Więc, czego ode mnie chcesz?
- Widzę, że jesteś zmęczona, zatem…
- Tak, jestem, dlatego chciałabym iść do domu i się położyć – przerwała mu brutalnie.
Rongashowi drgnęła powieka.
- Dwie godziny. Ja, ty, przytulna knajpa, dobra kolacja. – Przeszedł od razu do rzeczy.
Zastanawiała się kilka chwil, ciągle mierząc go podejrzliwe, a on tylko uśmiechał się lekko. Stał tuż przed nią, co wzmacniało jego stanowczość. Dawał jej wyraźnie znak, że nie odpuści. Problem pojawił się tylko wtedy, kiedy podszedł do nich stróż, podstarzały mężczyzna trzymający dłoń na pałce.
- Panno Rose, jakiś problem? – zapytał, wbijając twardy wzrok w Rongasha.
„Czy wszyscy do cholery muszą mnie mierzyć, podejrzewać o całe zło świata, skoro aż tyle go nie wyrządziłem?”, zapytał sam siebie. Postanowił nie odpowiadać i tylko skinął uprzejmie głową, przenosząc wzrok na rozmówczynię, której powierzył wyjście z tej sytuacji. Zdawała się sama w sobie być niezdecydowana, lecz wywarta na niej presja zmusiła ją do podjęcia natychmiastowej decyzji.
- Tak, wszystko gra, dziękuję. – Uśmiechnęła się w stronę stróża, który rzucił Rongashowi groźne spojrzenie i odszedł.
- Potraktuję to jako zgodę – powiedział demon.
- Wykorzystujesz każdą okazję, co? – Pokręciła głową i westchnęła. – Dwie sprawy: po pierwsze ja wybieram knajpę, po drugiej ty grzecznie czekasz na mnie przed nią, kiedy ja pójdę się przebrać.
- Ale ja już…
- To nie podlega dyskusji – powiedziała stanowczo i ruszyła, wyprzedzając Rongasha.
Nie mając większego wyboru, poszedł za nią. Przez całą drogę starał się nawiązać niezobowiązującą rozmowę, najważniejsze tematy zachowując na pobyt w lokalu, lecz Rose była strasznie niedostępna. Rzekłby wręcz, że dziwna. Z jego informacji wynikało, iż młodzi ludzie na studiach byli niemal mistrzami w nawiązywaniu kontaktów, a ona zachowywała się tak, jakby nie umiała rozmawiać. Zastanawiał się, czy jest zawstydzona czy bardziej się boi. Irytowało go to strasznie, nie cierpiał tak zamkniętych kobiet. Wolał łatwe. W dodatku zawsze wybierała miejsca, w których było najwięcej ludzi, przez co nadłożyli drogi. Nie mógł jej za to winić, ale zbytnia podejrzliwość była irytująca. Przez chwilę musiał zastanowić się, czy nie jest pierwszym z innego wymiaru, który ją odwiedził, ale to było raczej niemożliwe.
Zostawiła go przed wejściem do średniej wielkości knajpki. Brakowało tylko, żeby przywiązała Rongasha do słupa jak jakiegoś psa, lecz ten schował dumę w kieszeń i z uśmiechem zadeklarował, że poczeka. Tarcza złotego Rolexa wskazywała dwudziestą czterdzieści trzy. Dopiero po trzydziestu minutach kompletnej nudy oświeciło go, jak bardzo został oszukany. Chwycił się za głowę i westchnął głośno.
- Jestem takim debilem…
Przechodząca obok staruszka z pieskiem spojrzała się dziwnie i przyspieszyła kroku, a zwierzę zaszczekało dziko. Demon wszedł do knajpki, kierowany ostatnią resztką nadziei. W spokoju wytrzymał dobrą godzinę, lecz humor uleciał z niego całkowicie. Rongasha się nie oszukuje, to on oszukuje innych. W tej sytuacji istniała tylko jedna rzecz, która mogła poskromić go w choć małym stopniu. Nawet, jeśli był demonem, jego obecne ciało było częściowo ludzkie, a to oznaczało, że kilkanaście piw powinno dać mu się chociaż minimalnie we znaki. Nie przejął się miną kelnerki, kiedy przyjmowała zamówienie, tak samo jak nie robił sobie nic ze spojrzeń pozostałych klientów, gdy wlewał w siebie jeden kufel za drugim.
Około godziny później został poproszony o wyjście. Po ucałowaniu młodziutkiej kelnerki w policzek i zostawieniu jej wymyślonego numeru, bowiem nie posiadał telefonu komórkowego, znalazł się na zewnątrz. Wypił więcej niż zamierzał, praktycznie wyczyścił całe zapasu alkoholu, jaki znajdował się w lokalu. Stawiał każdemu jak leci, a każdy kolejny kompan oznaczał dodatkową flaszkę. Rongash włożył ręce do kieszeni i wyjął z nich drobne. Wcześniej posiadał przyzwoity pliczek banknotów, ale jak się dorwie do pieniędzy to nie zna umiaru, dzieje się tak bez względu na wymiar, w jakim przebywa. Jego koszula była rozpięta i poplamiona ketchupem. Marynarka śmierdziała piwem i wódką. Krawat zwisał krzywo. Mimo niechlujnego wyglądu, demon odetchnął z ulgą. Teraz mógł myśleć na spokojnie, a plan działania wleciał do jego głowy wraz z pierwszym podmuchem nocnego, zimnego wiatru.
- No to do dzieła! – wykrzyknął sam do siebie i uniósł pięść w niebo.
Szybko znalazł ciemny zaułek. Po krótkiej walce stoczonej z kotami i upewnieniu się, że w pobliżu nie ma żadnych leżących meneli, a on sam jest niewidoczny, przegryzł wskazujący palec i zaczął malować na ścianie skomplikowany wzór. Bez problemu widział w ciemnościach, musiał jednak pracować spokojnie i powoli. Dokładne rysować kręgi, znaki, linie. Magia krwi nigdy nie była jego specjalnością. Znał tylko jedno zaklęcie, służąco do tropienia. Klan Belversów posiadał wyważone umiejętności w zakresie magii ognia i zdolności bojowych, magii krwi używali tylko do leczenia, wyciągania informacji z jeńców i paru innych drobiazgów. Oczywiście nie powiodłoby się, gdyby nie miał żadnego kontaktu z Rose. Uścisk dłoni, który wymienili, wystarczył na długie tygodnie. Demon powtórzył w myślach inkantację kilkanaście razy, nim odważył się wypowiedzieć ją na głos. Symbol na ścianie zabłysł czerwonym światłem, po czym zniknął całkowicie, nie zostawiając żadnego śladu. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i ruszył w stronę celu.
Rose miała rację, mieszkała niedaleko, ale w końcu najciemniej jest pod latarnią. Dwadzieścia minut później Rongash stał przed piętrowym, ładnym domkiem o białych ścianach. Na skrzynce na listy widniały dwa nazwiska, jedno nie należało do jego nowo poznanej znajomej. W tym miejscu kończył się jego plan, bo przecież nie wejdzie ot tak do środka i zrobi awanturę. „Chociaż, czemu nie?”, pomyślał. Bezszelestnie przeskoczył przez furtkę i zakradł się pod okna, z których dobiegało światło. Okrążył cały budynek, wsłuchując się w dobiegające ze środka odgłosy. Telewizor. Zasłony nie pozwalały mu dokładnie widzieć co się dzieje wewnątrz, lecz dla odmiany postanowił użyć głowy. Ogródek pełen kwiatków, bujany fotel, staromodne koce i ubrania, narzędzia ogrodnicze oraz inne rzeczy, które mogły wskazywać kto jeszcze zamieszkiwał dom. Albo raczej u kogo Rose wynajmowała mieszkanie. „Jeśli staruszka śpi, mam nadzieję, że prędko się nie obudzi”, pomyślał Rongash, który zawsze miał słabość do starszych ludzi. Nie marnując czasu, stanął przed drzwiami i zapukał kilka razy.
Otworzyła Rose, przebrana już w zwykłe dresy, z rozpuszczonymi w nieładzie włosami, trzymając w dłoni puszkę coli. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, a potem odskoczył na bok, bowiem płyn z upuszczonej puszki niemal ochlapał mu spodnie, a ona sama z hukiem przeturlała się po schodkach. Dziewczyna zbladła, jakby zobaczyła ducha. Szeroko otworzyła oczy i usta, próbując wyksztusić z siebie jakiekolwiek słowa. Jednak szok minął szybko, gwałtownym ruchem spróbowała zamknąć drzwi. Rongash zablokował je ręką.
- Rose, spokojnie! Przyszedłem tylko na chwilę, nie musisz mnie wpuszczać do środka! Muszę ci coś powiedzieć, tylko parę słów. Proszę. – Z szybkiego, podniesionego tonu, płynnie przeszedł na spokojny, proszący, niemalże uległy. I najwidoczniej zadziałało to, bowiem nacisk na drzwi zmalał.
- Możesz to zrobić przez zamknięte drzwi. Poza tym, skąd do cholery wiedziałeś, gdzie mieszkam?!
- Mówiłaś, że mieszkasz w okolicy. Czekałem długo i nie przyszłaś, więc wybrałem się na krótki spacer, skoro i tak nie miałem nic do roboty. Postanowiłem zaryzykować i popytać, jakaś starsza pani cię kojarzyła, więc wskazała mi ten kierunek.
- Starsze panie nie spacerują o tej godzinie – powiedziała podejrzliwie.
Znowu zaczynała. Wiedział, że jeśli da się wrobić w jej szopkę, jego plan może lec w gruzach.
- Ale starsze panie z pieskami już tak – odrzekł. – Zaraz zapytasz, dlaczego miałaby podać twój adres nieznajomemu. Otóż najwidoczniej zrobiło jej się mnie żal, kiedy wyciągnęła ze mnie informacje o tym, jak zostałem okrutnie potraktowany. Wystawiony, zostawiony sam w okolicy, której nawet nie znałem.
- Więc przyszedłeś mi wygarnąć, jaką suką jestem, co? – Na twarzy Rose pojawił się uśmiech, bynajmniej nie świadczący o rozbawieniu czy dobrym humorze. – Mówiłam ci, że nie mam ochoty. Chciałam się ciebie pozbyć bez niepotrzebnych dyskusji. Jesteś inteligentny, powinieneś na to wpaść.
Jej szczerość nieco go zaskoczyła, ale wiedział jak sobie z tym poradzić.
- I wpadłem, ale to i tak było niegrzeczne. Facetów się tak nie traktuje, kiedy próbują poderwać dziewczyny.
- Dziękuję za cenną lekcję, ale powinieneś już iść. Nie jestem sama, nie zaproszę cię tutaj. Poza tym… czy ty piłeś? Śmierdzisz alkoholem i… czy to krew?! – Dopiero teraz zdawała się zwrócić uwagę na stan Rongasha, a widok plamy na koszuli zdawał się ją zaskoczyć.
Musiała uznać, że po pijaku wdał się w bójkę. Może dopadło ją poczucie winy? Demon nie zawahał się wykorzystać tego na swoją korzyść.
- Nie, to ketchup – odpowiedział z uśmiechem. – Nienawidzisz przemocy, co? Wiedz zatem, że jestem najbardziej spokojnym i pokojowo nastawionym człowiekiem na Ziemi. I zapewne nie tylko.
Dyskretnie odetchnęła z ulgą.
- Przemoc mnie brzydzi.
- Ciekawe słowa jak na kogoś, kto chodzi z paralizatorem w torebce – zadrwił z niej.
- To tylko w celach obronnych, samą niechęcią do przemocy nie obronię się w razie potrzeby. Poza tym, nie zmieniaj tematu. Leczyłeś złamane serce hamburgerem?
- Nie, frytkami.
Znowu zaczynali marnować czas na zbędne przekomarzanie się. Nudziło go to.
- I alkoholem. Dużo wypiłeś? – Rozpoczęła przesłuchanie, jakby szukając czegoś, co będzie mogła mu wytknąć.
- Kieliszek wódki i dwa piwa. Po czym mili panowie poprosili mnie na zewnątrz… - Wyciągnął wnętrze kieszeni, które były puste. Wcześniejsze drobne wyrzucił po drodze. – Było ich więcej i mieli noże. Dlatego nie przyszedłem tu pytać o dokładny powód wystawienia, lecz o to, czy chciałabyś spotkać się ze mną jeszcze raz, tym razem na poważnie? No i - udał największe skrępowanie, jakie tylko potrafił – miałabyś może pożyczyć drobne na autobus?
Przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć, lecz ostatecznie odetchnęła głęboko. Otworzyła szerzej drzwi.
- Wejdź, zaczekasz na korytarzu. Chyba jednak jestem ci winna chociaż tyle…
Uśmiechnął się i przyjął zaproszenie. Stał w dość ciasnym korytarzyku, podczas gry Rose zniknęła we wnętrzu domu. Nie tracił czasu. Uspokoił się, oczyścił umysł i wyostrzył demoniczne zmysły. Skupił się na całym budynku, starając się również użyć tego, co ludzie nazywają szóstym zmysłem. Zajęło mu to krótką chwilę, lecz osiągnął swój cel. Nikogo poza nimi nie było w środku. Uśmiechnął się i ruszył do pokoju, w którym przebywała kobieta.
Akurat przeliczała pieniądze, kiedy Rongash wszedł do środka. Jego postawa nie wskazywała na zagrożenie, mimo to kobieta przestraszyła się i odruchowo cofnęła kilka kroków w tył. „Ma wspaniale rozwinięty instynkt”, pomyślał.
- Miałeś czekać na korytarzu!
Błyskawicznie znalazł się tuż przed nią. Upuściła pieniądze i zamierzała krzyknąć, lecz jego lewa dłoń znalazła się na jej prawym ramieniu, zaciskając boleśnie. Sparaliżowało ją, twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, a głos uwiązł w gardle. Patrzyła ze strachem, bólem i gniewem, a kiedy zobaczyła to, czego człowiek widzieć nie powinien, pozostała tylko rozpacz. Prawa dłoń Rongasha zrobiła się czerwona jak krew, żyły niemal eksplodowały. Paznokcie zrobiły się czarne jak smoła i wydłużyły, a źrenice w jego oczach ułożyły się w pion, niczym u kota. Chciała krzyczeć, lecz nie mogła. Twarz demona nie wyrażała żadnych emocji.
- To nic osobistego, Rose.
Jednym, szybkim ruchem wbił jej wyprostowaną dłoń prosto w klatkę piersiową. Rozległ się trzask kości. Z gardła kobiety wydobył się głuchy krzyk, po czym zamarła. Rongash wyszarpnął dłoń, tworząc tym samym fontannę tryskającej krwi. Puścił ofiarę, która upadła na ziemię. Spojrzała na niego smutnymi oczyma po raz ostatni. Jego ciało wróciło do normy. Poruszał palcami prawej dłoni, aż rozległy się charakterystyczne chrupnięcia. Westchnął i przeniósł swoją uwagę na torebkę. Wyciągnął z niej paralizator, wypuścił kilka iskier i poszedł do kuchni.
Odkręcił wszystkie kurki z od kuchenki gazowej, położył przedmiot na blacie obok, po czym wrócił do pokoju. Stanął nad ciałem martwej, przypatrując się jej przez chwilę. Wyciągnął przed siebie dłoń, wokół której zaczęły pojawiać się jaskrawe iskry. Szybko przerodziły się w delikatny płomień, a następnie coraz większe języki ognia, których barwa zaczęła przybierać krwisty kolor. Demoniczny płomień, będący w stanie w szybkim tempie spopielić cel. Ciało Rose zapłonęło, a wkrótce ten sam los czekał cały budynek. Rongash nie mógł zostawić żadnych śladów, a za parę dni śledczy być może poznają fałszywą przyczynę. A jeśli nie, to nic nie szkodzi, wypadki chodzą po ludziach.
Demon wyciągnął z kieszeni marynarki zdjęcie Rose, po czym wrzucił je prosto w ogień i ruszył w kierunku drzwi.

*

Poranek był cudowny. Słońce świeciło mocno, lecz temperatura była w sam raz. „Piekielna kawa” wypełniona była klientami, a spokojna atmosfera sugerowała, że większość istot zebrała się bardziej w celach towarzyskich, niż biznesowych. Wiatraki obracały się wolno, a kelnerki, niosące tace pełne filiżanek i talerzyków, zwinnie poruszały się między stolikami. Rongash akurat kończył pić trzeciego szatana i zastanawiał się, czy nie zamówić jeszcze jednego. To był chyba pierwszy raz, kiedy kawa, będąca jedynie symbolem oddania Władcy Piekła, smakowała mu. Oczywiście był świadomy tego, że kiedy opuści go dobry humor szybko zwymiotuje, ale do tego czasu mogło minąć nawet parę dni. Powoli nabrał powietrza w płuca i równie wolno je wypuścił, wygodnie opierając się na krześle, siedząc na tym samym miejscu, co ostatnio. Wypełniała go satysfakcja z dobrze wykonanej roboty. Dawno nie czuł czegoś takiego, już prawie zapomniał, jakie to relaksujące uczucie. Ani trochę nie przejmował się tym, kogo zabił, nie obchodziło go też dlaczego. Trzy dni przesiedział w ukryciu, nie wyczuł żadnych wrogich ruchów, nie doszły go plotki o planowanym ataku egzorcystów czy aniołów. Był zatem bezpieczny i mógł szykować się na swoje długie wakacje, aż do apokalipsy, która prędzej nadejdzie wraz ze zmasowanym atakiem broni jądrowych, niżeli przybyciem jakichś tam wyimaginowanych jeźdźców.
- Życie jest piękne… - powiedział sam do siebie, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu.
Piętnaście minut później do kawiarni wszedł informator. Rongash wyczuł jego obecność, lecz ani drgnął, czekając tylko na falę pochwał i być może małą zapłatę, która pozwoli mu żyć wygodnie w tym świecie. Aż z tej odległości usłyszał głośne dyszenie. Głośniejsze niż zwykle. Zdenerwowanie? Demon zmarszczył czoło i skupił się na aurze swego informatora. Złość, irytacja, frustracja, stres. To nie pasowało do jego obrazka. Nim otworzył oczy i usiadł normalnie, masywna dłoń z hukiem uderzyła o stół.
- Zjebałeś sprawę.
Pozostali klienci ucichli na chwilkę i zwrócili swą uwagę na źródło hałasu, jednak szybko wrócili do swoich spraw, pozostawali jednak czujni. Część opuściła lokal, a służba zebrała się przy barku, obserwując sytuację. Wszyscy wiedzieli już, że słynący złą sławą Rongash przebywał w świecie ludzi. Jego sława wyprzedzała go o lata świetlne. Najbardziej jednak znany był z tego, że potrafił nakręcać się humorem rozmówcy. Znaczy to tyle, że jeśli ktoś wykazywał wobec niego gniew, Rongash wściekał się bardziej. Nie byłby to aż tak duży problem, gdyby nie to, że Belversy czasami mieli problem z kontrolowaniem się, a demon był przyczyną zniszczenia kilku budynków w Piekle. Spojrzał zaciekawiony na mężczyznę, którego twarz mokra była od czarnych kropel potu, skapujących na białą koszulę. Sprawa musiała być poważna.
- Zjebałeś sprawę, Rongash. – Informator nachylił się nad stołem, a jego mięśnie napięły się.
- Może tak powiesz coś więcej, a przed wszystkim usiądziesz? I proszę mów ciszej – powiedział spokojnie.
Rozmówca stał dalej, lecz zniżył ton głosu.
- Masz przesrane. Wszyscy mamy. Miałeś być cichy, załatwić sprawę szybko. Tymczasem zostawiłeś pełno śladów. Jakby tego było mało…
- Czekaj czekaj – wtrącił się demon – po pierwsze, zlecenie wykonane. Po drugie, nie zostawiłem najmniejszych śladów. A po trzecie jestem pewien, że żadnego anioła nie było w pobliżu kiedy wykańczałem cel. Nikogo nie było, nikt mnie nie śledził.
- Nie byłeś tak ostrożny jak ci się zdawało. – Informator wyglądał tak, jakby miał zaraz eksplodować. – Ludzcy czarnoksiężnicy wyczuli twoją magię krwi. Spłonął budynek, najwidoczniej „coś” mu w tym pomogło, a wszyscy wiedzą, że nie kontrolujesz swojej mocy tak dobrze jak myślisz, że kontrolujesz. A co najważniejsze…
- Nooo? – Rongash nachylił się nad stołem i uniósł brew w górę.
- Nie umiesz nawet zabić jednego człowieka, słabej kobiety.
- Słucham?!

***
No po prostu!

Śmiech, łzy, zawód i rozczarowanie!
Niebo i piekło!
Miłość i pożoga!
Dosłownie.

Ubawił mnie dialog na początku. Od pierwszego fragmentu wisiała w powietrzu "miłość", która skończyła się dla mnie "rozczarowaniem" co najmniej, bowiem jak już zmieniać tor to na amen. Serio, ja tu się spodziewam, że nie uda się zabić, że pościg i wiele innych, typowo amerykańskich rzeczy, a tu bach!
"Ok" myślę wtedy "zatem krótkie opowiadanko i zaraz będzie happy end".
A tu pupa blada.
No po prostu mistrz!

Jedynym minusem na początku wydało mi się "aranżowanie scen" tak, że wyglądały jak z amerykańskich komedii romantycznych (motyw z notatkami), ale w miarę jak narastała akcja, wszystko się ładnie zatuszowało.

Czekam na więcej!
No doooobra.

Zacząłem "z początku" i zacząłem sobie zaznaczać ciekawostki, nie tylko językowe. Ostrzegam - lubię się czepiać dziwnych rzeczy, więc nie bierz tego do siebie Wink
Zacznijmy, zdanie po zdaniu:

"Rongash podłubał w zębie długim paznokciem wskazującego palca"

'kay. Sam akt rozumiem - podłubał się w zębie. Ale próbowałeś kiedyś dłubać w zębach palcem wskazującym? Big Grin To nie jest takie proste, jakie się wydaje, nawet jeśli masz długie paznokcie.

"Gdybym lewa ręka trzymana pod stołem nie zaciskała się na kolanie, rozległoby się charakterystyczne tupanie ujawniające z trudem wstrzymywane podekscytowanie."

Pomijając literówkę na początku - od razu sobie popraw - fakt, że lewa ręka zaciska się na kolanie implikuje, że trzyma ją pod stołem. Nie musisz o tym informować, a tak troszkę za bardzo przeciągasz narrację. To samo z charakterystycznym tupaniem, które by się rozległo. Jest to artystyczne i językowo ładne, ale, moim zdaniem, zbędne.

"Mężczyzna nie odzywał się kilka chwil wiedząc, iż jeżeli jego podniecenie wyjdzie na jaw, chwyci zarzuconą na niego przynętę, zostanie zmanipulowany i wyjdzie na tym o wiele gorzej, a przecież nie bez powodu Zarg-Ra przybył wpierw do niego. Właściwie Rongash uznał to za dobre pytanie."

Dobra. Po co zaznaczasz podmiot w pierwszym zdaniu? Pojawił się ktoś, kto mógłby przejąć tą rolę? Nie widzę nikogo takiego. Wywalić mężczyznę. "Nie odzywanie się kilka chwil" też brzmi dla mnie słabo - po co zaznaczać ile milczał? Również "zmanipulowanie" jest tam całkowicie zbędne, tak samo jak informacja o wychodzeniu gorzej (na czym?). Zarg-Ra (sądzę, że to jest ów rozmówca, o którym mowa wcześniej - ale tego nie raczyłeś zaznaczyć) przybył wpierw do niego i zarzucił przynętę, którą nasz bohater (jak mu tam było - udziwnione imiona wymyślasz, ale to już kwestia gustu) ma złapać. Tyle wystarczy. No i wreszcie - co Rongash uznał za dobre pytanie? Żadnego pytania nie zadałeś, więc to zdanie nie trzyma się kupy.

"- Więc, dlaczego nie odwiedziłeś najpierw twoich koleżków? Albo Poszukiwaczy? Ostatecznie mogłeś zgłosić to Radzie, bo nawet jeśli to tylko plotka, potwierdzona mogłaby przynieść ci spory majątek. Ja jestem tylko biednym, samotnym weteranem. – Spojrzał prosto w niebieskie białka, które wypełniały oczodoły siedzącego naprzeciwko demona, jakby chcąc znaleźć w nich jakieś oznaki kombinowania, co było raczej niemożliwe."

Oh wow - więc mamy do czynienia z demonem. Właśnie spieprzyłeś mi całą ekspozycję, której, nawiasem mówiąc, nie ma. Gdzie siedzą? Jak wygląda pomieszczenie, w którym się znajdują? To sala tronowa? Piekło? Niebo? Pałac? Stół jest zawieszony w powietrzu?
Zero ekspozycji, a przydałoby się choć trochę. "Niebieskie białka wypełniające oczodoły". Nie mogło być "jednolicie niebieskie oczy"?
Generalnie - opisy u ciebie leżą, a raczej w ogóle ich nie ma. Nie wiemy ani jak wygląda Rongash, ani jak wygląda Zarg-Ra (za wyjątkiem oczu, które są niebieskie)... Zero informacji. To powoduje kompletny brak atmosfery. Z opisów można zrezygnować tylko wtedy, gdy krótko powiesz, gdzie siedzą - np. napiszesz "speluna" i od razu czuć woń przetrawionego piwa i widać barmana wycierającego cynowy kufel brudną szmatą. Zainwestuj w opisy, może nie takie jak Tołstoj (yay dla dwudziestu stron opisu pałacu w Sankt Petersburgu), ale dwa zdania by się przydały. Choćby wewnątrz pierwszego akapitu, w którym pokazujesz podenerwowanie głównego bohatera.

"- Nie widzi mi się zostać zniszczonym przez Radę, za sam fakt posiadania takich informacji. W przeciwieństwie do ciebie i tobie pokrewnych, którzy z natury jesteście leniwi i tylko chlejecie, pieprzycie bądź żrecie, u mnie panuje wzajemna konkurencja. Poszukiwacze natomiast mają kontakty z Radą, oddają im część znalezionych Bram, w zamiast za nietykalność, przywileje i pieniądze. – Zarg-Ra zrobił przerwę na porządny łyk czarnej, parującej substancji, jakby kolejne słowa z trudem chciały mu przejść przez gardło. – Poza tym, bardziej przysłużysz się sprawie ogółu. Walczyłeś z aniołami, paladynami, egzorcystami… ze wszystkim. Wiem też, z nieoficjalnych źródeł, że masz odłożony spory majątek. Pasuje, czy mam szukać kogoś innego?"

Co to jest Rada? Kim tak właściwie są demony? Kim są Poszukiwacze? Czym są Bramy i dlaczego są tak cenne? Co to za "czarna parująca substancja"? Kawa? Smoła? I dlaczego pomaganie demonowi (genialny pomysł, jak wiemy) miałoby przysłużyć się sprawie ogółu? No i wreszcie - kim są anioły, paladyni, egzorcyści... No i wreszcie - dlaczego, mając odłożony spory majątek, nasz bohater miałby pomagać w sprawie - przypomnijmy - grożącej zniszczeniem za sam fakt posiadania informacji na jej temat?

"Rongash nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Przestał dłubać w zębie i zaczął stukać pazurami o blat poniszczonego i poplamionego stołu, zapewne starszego niż samo Piekło. Nie kryjąc dumy wypiął umięśnioną, czerwoną niczym krew klatkę piersiową, odzianą jedynie w niezapiętą kamizelkę koloru zgniłej jagody. Demony rodzaju i pokroju Zarg-Ra nigdy nie prawiły komplementów, były raczej dumne i skryte, poważne, na swój sposób honorowe, co tym bardziej usprawiedliwiało zdziwienie wszystkich obecnych w knajpie „Plugawy Ognik”, którzy ukradkowo zerkali na postać błękitnego, pokrytego futrem w kolorze ciemnej zieleni demona, odczuwając jednocześnie strach i respekt. Nawet przechodząca obok kelnerka-succubus zmysłowo musnęła Zarg-Ra ogonem i puściła mu oko. Demon jednak zignorował to, w przeciwieństwie do jego rozmówcy, który z trudem oderwał wzrok od pośladków demonicy."

z paznokci nagle zrobiły się pazury. Stół nagle jest poplamiony, poniszczony i starszy niż samo Piekło. A jego klatka piersiowa jest czerwona niczym krew i odziana w niezapiętą kamizelkę... Kurde. Teraz opisy dajesz - kiedy już zdążyłeś zacząć główny wątek i zadzierzgnąłeś główną akcję. Poza tym - błękitny, pokryty zielonym futrem demon... To on jest zielony, czy niebieski? Co do "succubusa" się nie wypowiem, chociaż mamy naszego spolszczonego sukuba, który w zupełności by tu wystarczył.

"- Ej, to było zaproszenie, szczęściarzu. Skorzystasz? Nane nie daje każdemu, ale podobno obcokrajowców ujeżdża równie dziko co sam Lucyfer swego smoka. Wiesz ile drinków na nią straciłem?!
Zarg-Ra musnął kilka razy dłonią umięśnione ramię w miejscu, gdzie nie było futra
i westchnął.
- Słuchaj, nie obchodzi mnie to, nie po to tu przybyłem. Wasze… samice mnie nie kręcą, wolałbym, aby nie zostawiały na mnie tej dziwnej wydzieliny, to nie podziała, a irytuje. Nie lubię się irytować. Skończyłeś? Chciałbym usłyszeć twoją odpowiedź. "

Nasz podniecony sprawą, za wiedzę o której Rada (czego? oni wiedzą, wszyscy wiedzą, ale czytelnik nie jest wszechwiedzący...) może zniszczyć nagle zmienia temat, bo seksowna demonica pacnęła ogonem jego rozmówcę. Który ma umięśnione ramiona i nie ma futra w jednym miejscu. Ten fragment rozmowy jest całkowicie zbędny - niczego nie wnosi, a tylko przedłuża.

"Rongash mruknął coś pod nosem i udał zamyślenie. Nie wiedział, że jego partner już dawno rozgryzł rozmówcę i teraz mocno się wstrzymywał, by nie zmiażdżyć mu czaszki. Thasythsowie nienawidzili być ignorowani w taki sposób, nie byli również zbyt taktowni i subtelni, mieli gdzieś opinię o nich, a czas był dla nich wartością niemalże świętą. Rongash musiał zdawać sobie z tego sprawę, choć jak na Belvresa przystało, lubił prowokować wszystkich wokół. Chwycił butelką leżącą na stole i przyglądał się jej chwilę."

To Rongash zdawał sobie z tego sprawę i tylko Zarga prowokował, czy nie wiedział, że jego partner już dawno go rozgryzł? Błąd logiczny.

"- Wiesz, doceniam fakt, że pofatygowałeś się specjalnie do mnie z drugiego końca Piekła, choć jedynie słyszałeś o mnie plotki – rzekł nalewając powoli pozostałą zawartość do szklanki. – Jeszcze bardziej doceniam hojność i zakup Plugawego Ognika, który nieźle kopie, lecz dopiero przy trzeciej butelce. Chimera też jest niezła, choć słabo przyprawiona, za bardzo żylasta i złośliwy kawałek utkwił mi między zębami. – Odłożył pustą butelkę i chwycił szklankę, unosząc ją w powietrzu przed siebie i przez czarny pryzmat spoglądał na Zarg-Ra. – Najbardziej jednak cieszy mnie to, że od razu przeszedłeś do rzeczy i opowiedziałeś wszystko, jakbyś podświadomie wiedział komu zaufać. – Uśmiechnął się, obnażając szereg oślepiająco białych, spiłowanych zębów. - Twoje zdrowie, przyjacielu! – Wypił całą zawartość szklanki niemalże jednym łykiem, po czym z hukiem trzasnął naczyniem o stół. – Przyjmuję twoją ofertę. Nigdy nie myślałem o sobie jak o płatnym mordercy, ale w zamian za możliwość przejścia przez Bramę wydupczyłbym samą Marię Magdalenę."

Z tym fragmentem są tylko problemy językowe. Forma niedokonana jest dobra tylko w bardzo określonych przypadkach, a trzaskanie naczyniem o stół zazwyczaj nie kończy się za dobrze i kojarzy się raczej z rzucaniem. Wolę odstawić szklankę z impetem niż hukiem trzasnąć nią o stół, jeśli wiesz, o co mi chodzi Tongue

"- Nie to jest…
- Wiem, wiem, ponuraku. Nie traćmy zatem czasu! Spiszemy Wewnętrzny Cyrograf, czy wystarczy buzi?
- Pakt Krwi.
Rongash gwizdnął przeciągle.
- Nieźle, bardzo ci zależy na zlikwidowaniu tego demona. Musiał nieźle zaleźć ci za skórę, ale to nie moja sprawa. Zgoda, choć na sam widok waszej krwi przechodzą mnie ciarki."

To jest dość ładny fragment. Czysty, językowo prawidłowy. Tak się pisze dialogi Big Grin

Czerwony demon przyłożył kciuk do kła, co w zupełności wystarczyło by powstała niewielka rana, na powierzchni której zebrało się kilka kropelek czarnej i gęstej jak smoła krwi. Wystawił kciuk przed siebie, przystawiając go do nagryzionego kciuka Zarg-Ra. Na stół spadło kilka zmieszanych czarnych i błękitnych kropelek, które zasyczały i wyparowały, lecz dla zawierających pakt sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Czas jakby stanął w miejscu, a przestrzeń wywróciła się do góry nogami. Oba demony poczuły silne zawroty głowy, Rongash o mało nie zwymiotował, a Zarg-Ra zachwiał się niebezpiecznie kilka razy, a przynajmniej tak mu się zdawało. Krew tak bardzo różnych gatunków demonów, wywodzących się w dodatku z dwóch różnych klanów działała na siebie jak trucizna. Belvresa ogarnął niemożliwy do wytrzymania chłód, jakby w jego wnętrzu powstało istne lodowe piekło. Potomek Thasythsów nie poczuł się lepiej, w jego sercu eksplodował wulkan, zalewając bolesnym, trudnym do wytrzymania gorącem całe ciało, niczym żrąca lawa. W rzeczywistości całą procedura trwała nie dłużej niż kilkanaście sekund, choć oczy gapiów zwróciły się w stronę paktujących, zdziwione wykonywaniem tak ważnego rytuału w takim miejscu.
- Strasznie nieprzyjemne uczucie, ale mus to mus, co nie? – rzekł Rongash odrywając kciuk i przyglądając się małej rance na nim, która zagoiła się w sekundę, pozostawiając niewielkie, niebieskie znamię; u drugiego demona powstała analogiczna pamiątka.
- Niniejszym obowiązuje nas pakt – oznajmił niemalże uroczyście Zarg-Ra.
- Mylisz się, przyjacielu.
- Jak to?
- Takich ogierów jak my prawdziwy pakt zacznie obowiązywać, kiedy obalą jeszcze jedną kolejkę, a potem wpadną to burdelu pełnego śliczniutkich succubek.
- Nie rozkręcaj się, Rongash. I tak wiem, że nie masz grosza przy duszy, a oszczędności nie tykasz, więc ja za wszystko płacę. Zostańmy przy kolejce.
Rongash z zakłopotaniem podrapał się po rogu, zastanawiając się, jakie posiadał inne możliwości wyłudzenia od nowego kontrahenta jakiejś lepszej rozrywki.
- Zgoda! Tym razem jednak proponuję „Białe Piekło”. Lubię mieszać, wychodzi taniej i nie jest wcale tak źle!"

Dobra, na tym zakończę, bo przerabiania w ten sposób kolejnych trzech takich kawałków tekstu bym nie przeżył.

W kwestii uwag ogólnych: zaniedbujesz opisy. O fakcie, że obaj rozmówcy są demonami dowiadujemy się w jednej trzeciej tekstu. O tym, że siedzą w karczmie gdzieś w piekle jeszcze później. Nie wspominając o tym, co piją i jak wygląda karczma w której siedzą. Nie malujesz obrazu słowami, tylko opisujesz pojedyncze szczegóły, a reszty każesz się domyślać. Oprócz tego zbytnio przedłużasz narrację, pisząc momentami nawet trzy razy o tej samej rzeczy. Nieekonomicznie posługujesz się słowem, co w tekstach o tej długości nie ma wielkiego znaczenia, ale przy dłuższych dziełach potrafi być nużące (że ponownie przytoczę Tołstoja). Popracuj co nieco nad ekspozycją - masz wyobraźnię, masz pomysł co z nią zrobić i masz pióro, tylko musisz je nieco naostrzyć.

Proponuję w celach poglądowych poczytać Aasimowa - nawet w tłumaczeniach widać, jak bardzo ekonomicznie operuje słowem i jak dokładne, choć krótkie są jego opisy. Jeśli bardzo Ci zależy - ogarnij sobie Feliksa W. Kresa "Kącik złamanych piór" - serię felietonów poświęconych pisaniu krótkiej prozy.

Moja ocena dotychczasowej Twojej twórczości - 3/5.
Nie jest źle, ale mogłoby być wyraźnie lepiej.

Pozdrawiam i pisz dalej Smile
S.
BEL6 napisał(a):Jedynym minusem na początku wydało mi się "aranżowanie scen" tak, że wyglądały jak z amerykańskich komedii romantycznych (motyw z notatkami), ale w miarę jak narastała akcja, wszystko się ładnie zatuszowało.
Przyznam szczerze, że tak to miało wyglądać Smile Te początkowe podrywy, podchody Rongasha miały być wręcz obrzydliwie romantyczne. Wiąże się to z paroma sprawami, głównie jednak z początku miałem zamiar wpleść dość silny wątek romansu, ale jakoś zmieniłem zdanie. No i w końcu nie zapominajmy, że nasz bohater podszkolił się trochę w tego typu zagrywkach... ^ ^


Sheaim napisał(a):'kay. Sam akt rozumiem - podłubał się w zębie. Ale próbowałeś kiedyś dłubać w zębach palcem wskazującym? Big Grin To nie jest takie proste, jakie się wydaje, nawet jeśli masz długie paznokcie.
Sprawdzam... coś w tym jest, ale wszystko zależy od tego, jak daleko sięgamy z tym paluchem. Przy siódemkach może być problem, ale w mojej głowie Rongash grzebał między jedynką a dwójką, a nie uznałem tego jako aż tak ważne, by precyzować Smile

Sheaim napisał(a):Jak mu tam było - udziwnione imiona wymyślasz, ale to już kwestia gustu
Przecież nie nazwę demonów Henryk i Edward Smile Imiona moim zdaniem zapadają w pamięć i są dość łatwe do wymówienia (Rongash - czyt. Rongasz), a przy tym miały na celu ukazać drobną różnicę w kulturze klanów. I przyznam szczerze, że trochę nad nimi myślałem. Zakomunikowano mi w prawdzie, że trzeba się do nich przyzwyczaić, ale jestem też zdania, że zawsze tak jest, a potem czytelnik nie zwraca już uwagi.

Sheaim napisał(a):Żadnego pytania nie zadałeś, więc to zdanie nie trzyma się kupy.
Zadałem od razu po tym Tongue Wpierw są przemyślenia, które przechodzą w słowa.

Sheaim napisał(a):Oh wow - więc mamy do czynienia z demonem. Właśnie spieprzyłeś mi całą ekspozycję, której, nawiasem mówiąc, nie ma. Gdzie siedzą? Jak wygląda pomieszczenie, w którym się znajdują? To sala tronowa? Piekło? Niebo? Pałac? Stół jest zawieszony w powietrzu?
Zero ekspozycji, a przydałoby się choć trochę. "Niebieskie białka wypełniające oczodoły". Nie mogło być "jednolicie niebieskie oczy"?
Generalnie - opisy u ciebie leżą, a raczej w ogóle ich nie ma. Nie wiemy ani jak wygląda Rongash, ani jak wygląda Zarg-Ra (za wyjątkiem oczu, które są niebieskie)... Zero informacji. To powoduje kompletny brak atmosfery. Z opisów można zrezygnować tylko wtedy, gdy krótko powiesz, gdzie siedzą - np. napiszesz "speluna" i od razu czuć woń przetrawionego piwa i widać barmana wycierającego cynowy kufel brudną szmatą. Zainwestuj w opisy, może nie takie jak Tołstoj (yay dla dwudziestu stron opisu pałacu w Sankt Petersburgu), ale dwa zdania by się przydały. Choćby wewnątrz pierwszego akapitu, w którym pokazujesz podenerwowanie głównego bohatera.
Zadam Ci teraz pytanie. Znasz książkę, w której autor na samym wstępie opisuje wszyściutko o bohaterach? Pozwól, że odpowiem za Ciebie - nie. Nie możesz znać, bo takie coś nie istnieje. Zawsze polecam na początku przeczytać cały fragment, a potem komentować, bo jak już wiesz, dalej są opisy obu demonów. Tak, demonów, o tym jest pisane w którejś tam z początkowych linijek, a przy tym idzie się tego domyśleć. Tak to już jest w czytelnictwie, że trzeba trochę wysilić umysł, dla przyjemności pobawić się wyobraźnią, zamiast mieć od razu podane wszystko na tacy Smile Tak to chciałem zrobić i choć zdania co do "fajności" tego zabiegu są podzielone, jakoś mi się udało, więc zawsze mały sukces jest.
A co do opisu otoczenia, owszem, powiedziano mi już, że mogłem to rozpisać. W sumie, jakoś nie chciało mi się potem edytować, dodawać. Pierwszy fragment miał być taki jaki widzimy, tajemniczy, nawet niedokładny. To miała być przynęta, a ja nie byłem pewien, czy ktokolwiek ją chwyci, a skoro tak się stało, dalsze fragmenty mają już dokładniejsze opisy.
Jeszcze raz polecam użycie wyobraźni, kiedy nie ma konkretnego opisu podanego na tacy. Demony pijące alkohol, drewniany stół, seksowna kelnerka... no w pałacu to oni raczej nie są Smile

Sheaim napisał(a):Co to jest Rada? Kim tak właściwie są demony? Kim są Poszukiwacze? Czym są Bramy i dlaczego są tak cenne? Co to za "czarna parująca substancja"? Kawa? Smoła? I dlaczego pomaganie demonowi (genialny pomysł, jak wiemy) miałoby przysłużyć się sprawie ogółu?
A tego wszystkie dowiemy się... w następnym odcinku! Tak, nie po to piszę opowiadanie w częściach, żeby podawać wszystko w pierwszych fragmentach. I znowu zapytam, czy znasz książkę, gdzie wszyscy na "dzień dobry" jest pokazane, podane na tacy i wytłumaczone? No nie bardzo. Jakbyś przeczytał kolejne fragmenty to zauważyłbyś, że podane zostały kolejne informacje. Wiele z nich dojdzie, wiele zostanie rozbudowanych, a wiele pozostanie w wyobraźni czytelnika. I czy to ważne, co pili? Czy smoła/kawa mogłaby mieć tak zacną nazwę?

Sheiam napisał(a):Nasz podniecony sprawą, za wiedzę o której Rada (czego? oni wiedzą, wszyscy wiedzą, ale czytelnik nie jest wszechwiedzący...) może zniszczyć nagle zmienia temat, bo seksowna demonica pacnęła ogonem jego rozmówcę. Który ma umięśnione ramiona i nie ma futra w jednym miejscu. Ten fragment rozmowy jest całkowicie zbędny - niczego nie wnosi, a tylko przedłuża.
Oj, ale wnosi bardzo dużo. Przede wszystkim ukazuje charakter bohatera, a następnie pozwala lepiej wyobrazić sobie drugiego demona (jest błękitny, ale w niektórych miejscach pokryty takim oto futrem, i wszystko jasne) Smile



Dziękuję za komentarze Smile Zwłaszcza Tobie Sheaim, bo opisałeś wiele spraw i znając życie jeszcze nie raz sięgnę do komentarza (zapewne podczas pisania kolejnego fragmentu), by sprawdzić, czy niczego nie zapomniałem, a co utrwaliłem (chociaż kilka spraw wyeliminowałem już w kolejnych fragmentach). Ogólnie oznacza to, że wezmę sobie wskazówki do serca i Twój wysiłek nie poszedł na marne Smile


Pozdrawiam.
Siemasz, Sett. Smile
Jak idzie pisanie? Podzielisz się z nami następną częścią?
Witaj Wink
Zapewne wychwyciłeś mnie jak wchodzę ponownie na forum. Tak, wczoraj napisałem kolejną część, zastanawiam się też, czy może nie napisać od razu kolejnej. W każdym razie czekam, aż odejdzie mi trochę zaliczeń na studiach, dokonam w miarę możliwości korekty i jakoś w ciągu tygodnia planowałem wrzucić. Także dziękuję za zainteresowanie, już niedługo Smile
Dobrze, czas coś wrzucić. Starałem się, ale z pewnością nie udało mi się usunąć wszystkich błędów, za wskazanie których będę niezmiernie wdzięczny. Mam również nadzieję, że nie wypadłem z prawy aż tak bardzo.
Miłego czytania!



Stanął przed niedużym sklepem spożywczym i westchnął. Stary, mało atrakcyjny budynek, wciśnięty między dwa ogromne, świeżo zbudowane, nie tyle nie zwracał uwagi, co wręcz odpychał. Ze ściany odpadał tynk, napis na szerokim szyldzie był częściowo zatarty, a stare szyby przypominały lepkie kwadraty brudu.
Rongash przekroczył próg i ujrzał po bokach stare półki, uginające się pod ciężarem mało różnorodnego asortymentu, w większości różnych gatunków tanich piw, win, szybkich obiadów w słoikach i innego śmieciowego jedzenia. Bardziej z tyłu, za ladą, siedziała przysadzista kobieta, umalowana tak mocno, iż przypominała klauna. Rongash ruszył w jej stronę, krzywiąc nos. Jego demonicznie wyczulony zmysł węchu torturowany był nie tylko przez zapach piwa, wina i nie do końca działającej kanalizacji, lecz głównie przez to, co znajdowało się za drzwiami z tyłu, prowadzącymi na zaplecze. Demon nie musiał nic mówić, kobieta, nie odrywając się od pisemka dla nastolatek, powolnym ruchem kciuka wskazała za siebie. Ominął ladę poobklejaną jedzeniem i różnymi kosmetykami, po czym, z krótkim wahaniem, otworzył klamkę i wszedł do środka.
Niechcący kopnął pustą puszkę, która potoczyła się na sam środek ciasnego pomieszczenia. Wzrok Rongasha spoczął na grupce osób siedzących wokół stołu, oświetlanych przez wiszącą na suficie lampę. Rozmowy ucichły, atmosfera stała się ciężka. Pięć par oczu utkwiło swe spojrzenia w dobrze wyglądającym mężczyźnie idącym w ich kierunku. Kamienne maski zawitały na wszystkich obliczach. Zdawałoby się, że powietrze zaczyna iskrzyć. Cienie przetoczyły się po pomieszczeniu, przedmioty zaczęły lekko wibrować. Znikąd pojawił się odór zgnilizny. Źrenice oczu siedzącej piątki zwęziły się w wąskie, pionowe szpary. Rongash podniósł obie dłonie do góry.
- Przybywam w pokoju, bracia – oznajmił z ciepłym uśmiechem. – Proszę, wysłuchajcie mnie, a wszyscy na tym skorzystamy.
Siedzący przy stole niski, gruby mężczyzna w okularach, którego włosy na głowie tworzyły półkole okalające łysy czubek, zaczął się histerycznie śmiać. Napięta atmosfera prysła jak bańka mydlana. Pozostali nawet nie drgnęli. W końcu śmiech ucichł, lecz na twarz nudnego Księgowego, bo tak nazwał go w myślach Rongash, wciąż widniało rozbawienie, zdecydowanie nie pasujące do przeciętnej twarzy mężczyzny dużo po czterdziestce.
- No co wy, chłopcy, nie poznajecie go? – zachichotał, uderzając ręką o stół. – Przecież to Rzeźnik Rongash! Ulubieniec wszystkich możliwych istot!
Pozostała czwórka rozluźniła się. Ich oczy wróciły do normalności, ale wciąż spoglądali na gościa z nutą niedowierzania i podejrzliwości. Pierwszy przerwał ciszę wysoki, chudy i piegowaty rudzielec.
- Co cię do nas sprowadza, Rongashu? – zapytał wprost.
- Chcę, byście mi pomogli.
- Ach, chcesz? – Błyskawicznie wtrącił się olbrzymi mężczyzna z ogromnym zarostem na twarzy i ciemną karnacją skóry. – A wiesz, co ja bym chciał? Żebyś w końcu sczezł. Wyjdzie to wszystkim na dobre.
- Właśnie! – odezwał się z udawanym, azjatyckim akcentem niski Chińczyk.
- Spokojnie panowie, poczekajmy i posłuchajmy, co ma nam do zaoferowania. – Cała czwórka spojrzała na ostatniego towarzysza, przystojnego bruneta o wiecznie aroganckim wyrazie twarzy, ubranego w elegancki garnitur.
Rongash ponownie znalazł się w centrum zainteresowania. Westchnął i wzruszył ramionami.
- Nic nie mam – odpowiedział krótko i poważnie.
- Ani jednej duszyczki?! – zawołali wszyscy chórem, aż zatrząsł się budynek.
- Ani jednej.
- Rongash, liczyliśmy chociaż, że zaproponujesz nam więcej niż warta jest twoja głowa. Czyli dużo. – Elegancik w lekkim zmieszaniu drapał się po głowie.
- Kiedy wciąż znajdowałem się w Piekle – zaczął Księgowy, w zamyśleniu masując brodę - byłeś chyba osiemdziesiąty szósty w kolejce do Tronu. Powinieneś mieć miliony dusz. Plus spadek po tatuśku i mamuśce, bo domyślam się, że duszyczki za swoje niegrzeczne wybryki już przepiłeś.
- On wszystko przepił, przećpał i przeruchał – odezwał się Rudzielec, nie patrząc na Rongasha.
- Przez niego wywalono nas z Piekła. Zabijmy go – rzucił propozycję brodacz, nazwany w myślach Niedźwiedziem.
- Albo złapmy. Za żywego dostaniemy więcej. – Chińczyk zachichotał i zatarł dłonie.
Rozpoczęła się debata na temat „co zrobić z Rongashem”, który ze skrzyżowanymi rękoma stał i w znudzeniu tupał nogą. Kilka razy próbował dojść do głosu, ale nie przebił się przez ognie dzikiej dyskusji. Szybko zorientował się, że nie jest w zbyt dobrym położeniu. Rozważania o tym, czy zabić czy go wysłuchać trwały może trzydzieści sekund, teraz rozmawiano o najlepszych sposobach na patroszenie. Dużo śmiechu było. Ale Rzeźnik, tak nazywany przez pozostałych w myślach, spojrzawszy na tarczę złotego Rolexa zrozumiał, iż nie ma zbyt wiele czasu. Wiedział, że wbrew pozorom cała ferajna ma go na oku. Sprawdzali go. Chcieli poczuć się lepsi od konkurencji. Wszyscy byli najemnikami, różnica polegała jednak na tym, iż Rongash, gdyby znajdował się w szczytowej formie, w dobę potrafiłby zniszczyć duże miasto, a tamta piątka co najwyżej małe.
- Znam lokalizację nieodkrytej jeszcze, nielegalnej Bramy. Wrócicie do Piekła, zaszyjecie się tam i nikt się nawet nie zorientuje. – Uśmiechnął się, wyczuwając nadchodzącą przewagę.
Dyskusje osłabły, ale nie zniknęły.
- Mówisz o tej, o której wie każdy demon w tym mieście, a która znajduje się pod panowaniem Niebieskich? – odezwał się z wyższością Księgowy.
Rzeźnik zaklął w myślach, bowiem takich informacji nie posiadał.
- Odbijemy, co za problem? – Starał się ratować sytuację, jego as spłonął nim dobrze zdążył wysunąć się z rękawa. – W szóstkę błyskawicznie przebijemy się. Wiecie, jak to Niebiescy, zawsze lubili stawiać na straży tylko dwóch jełopów, dlatego teraz mamy tak fajnie.
Dyskutujący zaczęli konsultować się cicho.
- Dlaczego mielibyśmy ryzykować dla czegoś, co powinniśmy otrzymać jako zapłatę? – Elegancik przejął inicjatywę, a inni aprobująco kiwali głowami. – Tak naprawdę, to nie jest tutaj tak źle. Lubimy ziemskie piwo i wino. Gdyby nie wprowadzono tamtego dekretu, nie zostalibyśmy wyrzuceni za „zbytnią samowolkę”, a wszystko przez to, że za bardzo szalałeś, kiedy tysiące naszych mówiło ci jak to się skończy.
- To było dawno i nieprawda. – Rongash wzruszył ramionami. – Dobra, dorzucę sporo dusz, kiedy pojawicie się w domku. Thasythowie zawarli ze mną pakt, czy raczej ja z nimi. Z tym, że ja nie bardzo chcę wracać. Teraz moja kolej, by się tu pokręcić. Powiecie im, że chcę, byście to wy dostali zapłatę. Z pewnością taka opcja spodoba się bardziej wszystkim. Pasuje? – Na dowód pokazał swój kciuk, nienaturalnie niebiesko-zielonkawy, jakby pokryty delikatnie świecącą się farbą.
Piątkę mężczyzn zatkało. W ciszy rozważali propozycję, tym razem indywidualnie. Fakt, iż jeden z najsilniejszych klanów Piekła, Thasythowie, zawarł tak ważny pakt z Rongashem dawał całkowitą pewność co do warunków umowy, których żadna strona w jakikolwiek sposób nie mogła złamać lub ominąć. Błękitno-zielone znamię na palcu Rongasha było jednocześnie zegarem i, jeśli dotrze do serca nim wykona zadanie, demon umrze. Jeśli mu się uda, na niebieskiej skórze Zarg-Ra pojawi się czerwone znamię, które zacznie się rozszerzać od kciuka brnąc w stronę serca, odliczając czas i nakazując wykonanie zapłaty. A przynajmniej tak by się to odbywało, gdyby nie fakt, iż Rongash wziął już swoją zapłatę z góry, jaką było samo przekroczenie Bramy i przejście do świata ludzi, ale uznał, że póki co nie ma potrzeby informowania o tym piątki demonów.
- A co mielibyśmy zrobić w zamian? – odezwał się spokojnie Niedźwiedź.
Znudzony Rzeźnik przestał kopać puszki po piwie, wyciągnął z kieszeni dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym.
- Pomożecie mi załatwić jedną istotę, co nie zajmie nawet minuty, a potem lecimy odbić Bramę.
- Chodzi ci o tę dziunię, co nie wykitowała? – Chińczyk z trudem powstrzymywał śmiech.
- Tak.
Piątka mężczyzn spojrzała po sobie i jednocześnie skinęła głowami.
- Zgoda – odpowiedzieli wszyscy na raz.
Rongash odetchnął z ulgą i rozpromienił się.
- Jest jeszcze jedna sprawa… - zaczął Księgowy tonem, który nie spodobał się Rzeźnikowi.
- No?
- Po mieście krąży twój stary kumpel, Argon. Wiesz, ten sam, który przepędził cię do Piekła kilka razy, o mało co nie zrównując cię z ziemią. Wiesz, który. Archanioł i od czasu dokopania ci do dupy, jeden z wyższych rangą dowódców. Wiesz, to przez niego wtedy…
- Wiem aż za dobrze – odpowiedział chłodno i groźnie Rongash, a na jego bladej, zroszonej kropelkami potu twarzy rozbłysły intensywnie czerwone oczy.
Demony uniknęły wzroku, który skierowany był gdzieś w dal, i nie odzywały się już więcej. W rzeczywistości każdy z nich trząsł się w środku, a Chińczyk nawet pobrudził spodnie.

***
Cytat:- Właśnie! – odezwał się z udawanym, azjatyckim akcentem niski Chińczyk.

Cytat:A przynajmniej tak by się to odbywało, gdyby nie fakt, iż Rongash wciąż już swoją zapłatę z góry,
Czy chciałeś napisać "wziął"? Wink

No no, ciekawie się to rozwija, umiesz zainteresować, wyważając opisy i akcję. Czekam na dalsze części Wink
Cytat: na „zbytnią samowolkę”
"Za" samowolkę.

Cytat: nie tyle nie zwracał uwagi, co wręcz odpychał.

Cytat: go? – Zachichotał,
Małą literą.
Cytat:- Ah
"Ach" - przez "ch" jest poprawnie.

Cytat:Żebyś w końcu sczezł, wyjdzie to wszystkim na dobre.
Tutaj tylko drobna sugestia: może by tak zrobić z tego dwa zdania? Ładnie podkreśli pragnienie sczeźnięcia i da taką hm... "dramatyczną pauzę".

Cytat:- Spokojnie panowie, poczekajmy, co ma nam do zaoferowania.
"Poczekajmy, co ma do zaoferowania"? Nie brzmi to zbyt dobrze. Brakuje czegoś. Może "poczekajmy. Niech powie, co ma do zaoferowania."?

Cytat:- Albo złapmy. Za żywego dostaniemy więcej. – Zachichotał i zatarł dłonie Chińczyk.
Tu powinieneś przestawić Chińczyka na: "Chińczyk zachichotał i zatarł dłonie".

Coś dużo tego "nazywania w myślach".
Cytat:Ale Rzeźnik, tak nazywany w myślach, spojrzawszy na tarczę złotego Rolexa zrozumiał, iż nie ma zbyt wiele czasu.
Wcześniej "Niedźwiedź, nazywany w myślach" stanowił oczywistość, iż chodzi o myśli Rongasha. Tutaj wygląda na to, że chodzi o myśli kogoś z tamtej piątki. Ewentualnie myśli wszystkich jednocześnie. Trochę nie bardzo. Nawet gdybyś zostawił samo "Rzeźnik, spojrzawszy na tarczę (...)" byłoby ok. Z pewnością lepiej niż ten skomplikowany zabieg, bo można się pogubić.
Cytat: Z tym, że ja nie bardzo chcę wracać, teraz moja kolej, by się tu pokręcić.
Tu też proponuję rozbić na dwa zdania. Im więcej kropek, tym większa dynamika, tym lepiej się czyta i łatwiej wciągnąć czytelnika. Ale to też tylko sugestia.
Cytat:Znudzony Rzeźnik przestał kopać puszki po piwie
Wspomniałeś gdzieś wcześnie, że te puszki kopał? Huh Tak pytam, bo może mi umknęło. Nie mogę się doszukać.
Cytat:Archanioł i od czasu dokopania ci do dupy, jeden z wyższych rangą dowódców.
Przecinka trzeba.
Cytat:Wiem, aż za dobrze
A ten przecinek można wykopać.

Koniec uwag technicznych.

Zadziwiające jest, jak potrafisz owinąć sobie czytelnika wokół palca. Podobnie z sympatią do demonów. Zazwyczaj ciągnie ludzi do "tych dobrych" w tego typu historiach. A tu proszę. Demony zawsze były dla mnie tematem tabu, bo rzadko kiedy można trafić na nieprzekombinowaną fabułę.
Nie mogę się doczekać starcia Rzeźnika z tym archaniołem. I rozwinięcia wątku z tamtą dziołchą. Super! Big Grin
Swoją drogą, nie wiem, dlaczego ten wątek nie dostał gwiazdek. Dlatego naprawię ten "błąd w systemie" i zostawię 5/5.
Dziękuję za komentarze, również za gwiazdki Smile Kolejnej, raczej już ostatniej części nie dam tak szybko, w międzyczasie chcę wrócić do innego opowiadania, tak w ramach odskoczni. Ten projekt oczywiście dokończę, na koniec poprawię wszystkie błędy, może podopisuję parę zdań i wrzucę całość. Póki co sam jest ciekaw, jak się rozegra końcówka :p

Pozdrawiam!
Swoje chyba już odczekaliśmy. Wink
To gdzie jest dalsza część? Angel
No i przeczytałem.

Po pierwszej, bardzo dobrej (moim zdaniem) części, następuje słaba druga, by wreszcie wyrównać gdzieś w okolicach poziomu dobrego w trzeciej.

To by było w skrócie, a teraz rozbiór na kawałki. W drugiej części cała ta zabawa w kotka i myszkę wydaje mi się mocno taka sobie. Robienie pozorów romansu itd. W zasadzie znalazł sobie tą dziewuszkę, zaciukał (czy też raczej prawie to zrobił) i tyle. W sumie przydałby się jakiś dylemat, albo co. Coś co pozwoliło by nabrać jakiegoś stosunku do jednego, czy drugiego. A tu nic. Takie te postacie tam "drewniane"

W ostatniej części całość odzyskuje nieco rumieńcy, ale i tak cały ten demoniczny dialog warto by podrasować, żeby cokolwiek zaiskrzył. Może jakiś humorek delikatny? Może jakaś gra słów? Na razie jest bowiem trochę jak w scenariuszu klasy "B" Warto by tą kwestię przepracować.

Ogólnie jest jednak dość nieźle. Da się czytać, nie ma jakichś zabójczych dłużyzn. Inna sprawa, że fabule przydała by się jakaś petarda, żeby nie wyszło jak w "Balu wszystkich świętych" wiesz to o filmach gdzie facet się pałęta ....

Weź to pod uwagę. No i chętnie poczytam dalszego ciągu. Oby miał tendencję wzrostową Smile
Stron: 1 2