Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O Jerzym Pogromcy Wiedźm (debiut)
#1
O Jerzym Pogromcy wiedźm


Dawno. Dawno temu. W odległej krainie, gdzieś na krańcach wyobraźni rozległego lądu. Żył dzielny i jakże szlachetny rycerz Jerzy, a przynajmniej za takiego został uznany przez potomnych.

****
Sam przeciw Czterem. Wysoki, wcale muskularny mężczyzna, okuty od stóp po czubek głowy w srebrną zbroję płytową. Na napierśniku widniał wytłoczony złoty smok o rozpostartych (kształtem przypominające nietoperze) skrzydłach. Rycerz w lewej ręce dzierżył długi miecz pokryty wzdłuż ostrza, połyskującymi w blasku słońca piktogramami. W prawej zaś trzymał pawęż o lustrzanej powierzchni. Kątem oka spojrzał w jej odbicie. Postać, którą w nim ujrzał budziła trwogę nawet w sercach najmężniejszych wojowników.

Otaczająca go zgraja, w każdej chwili gotowa do ataku, nie wiedziała na co się porywa. Nie wiedziała, że czeka ich tylko śmierć.

Krótkie miecze napastników ni jak się miały do szlachetnej stali rycerza. Ten rozejrzał się powłóczyście po twarzach Czterech. Bali się. Czuł to. Mimo to uderzyli. Uderzyli jednocześnie. Zakotłowało się.

****
- Wstawaj! - zawołał szorstki, kobiecy głos – No, wstawaj łachmyto! Już świta! Robota czeka!

Jerzy otworzył zaspane i rozmarzone oczy. Wizja prysła. Leniwie podniósł się ze sterty siana, która stanowiła jego łóżko. Burknął pod nosem złośliwą uwagę. Ubrał na siebie podartą i zabrudzoną koszulę, oraz pasujące swym stanem doń porty i wyszedł.
- U jak pizga – stwierdził po wyjściu na podwórze – Eh. Kiedyś zostanę rycerzem. Nie będzie już świń i tej przeklętej staruchy. Tylko kiedy? Kiedy?
- Coś mówiłeś łachmyto? – Szorstki głos dochodził z wnętrza chaty, której dach pokryty osmoloną słomą już dawno powinien się zapaść, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Zresztą nie tylko on. Na pierwszy rzut oka chata i towarzyszące jej zabudowania (chlew i stodoła) wyglądały tak jakby lada moment miały się rozsypać na wióry. Sterta spróchniałych, nadżartych przez ogień desek Wszystko to składało się na dość groteskowy pejzaż. A jednak owa całość trwała, no może nie dumnie, ale choćby niewzruszenie. Podobnie zresztą jak sama starucha, o której wieku w pobliskiej wsi krążyły już legendy.

Okoliczni wieśniacy uznali nawet Staruchę za wiedźmę, a Jerzego za owoc grzechu z drzewa samego Biesa. Swojego czasu co mężniejsi wieśniacy próbowali puścić domostwo domniemanej wiedźmy z dymem. Oczywiście z jego mieszkańcami w środku. Plan może by i się powiódł, gdyby nie ten deszcz, który zaczynał padać tuż po zaprószeniu ognia. W końcu po kilkunastu, a może i kilkudziesięciu próbach tubylcy zaprzestali tego, jak się okazało karkołomnego przedsięwzięcia. W gruncie rzeczy krzywda ze strony staruchy im się nie działa. Co prawda od czasu do czasu w niejasnych okolicznościach znikało jakieś nowonarodzone dziecko. Jednak ze względu na wszechobecną w okolicy biedę i panujący od dawien dawna nieurodzaj ziemi taki stan rzeczy był wręcz wieśniakom na rękę. W końcu to zawsze jedna gęba mniej do wykarmienia.
- Nie. Nic nie mówiłem – skłamał Jerzy wchodząc do chlewu – Obyś sczezła. – Słowa były tak ciche, że Starucha nie mogła ich usłyszeć.

Był wieczór. Jerzy tuż po kolacji – jeśli w ogóle pajdę suchego chleba maczanego w polewce niewiadomego pochodzenia, można za takową uznać – zwykł ćwiczyć swoje szermiercze umiejętności. W końcu zamierzał w bliżej nieokreślonej przyszłości zostać rycerzem. A jak wiadomo: ten musi być mistrzem w swoim fachu. W lewej dłoni dzierżył dość długi stalowy pręt, który pewnikiem służył młodzieńcowi za miecz.

Owe wprawianie się Jerzego w rycerski fach polegało na bezładnym wymachiwaniu quazimieczem. Cały pokaz szermierczych umiejętności, a w zasadzie ich braku odbywał się na małym placyku pomiędzy zabudowaniami domostwa.
- A masz! – wrzeszczał zajadle, dźgając powietrze – Giń! Giń!

Całe to widowisko dla postronnego obserwatora musiało wyglądać przekomicznie. Jakby Jerzy odganiał watahę napastujących go much, komarów, tudzież innego latającego robactwa.

Wtem, z chaty wyłoniła się Starucha. Nie była zadowolona tym co ujrzała, a wręcz kipiała złością. Zdjęła z haka coś na kształt rzemienia i zbliżyła się do Jerzego na wyciągnięcie ręki.
- Ile mam ci mówić, łachmyto co byś skończył te bzdury? – wyrzuciła z siebie wściekle, unosząc rzemień. – Nauczę cię rozumu, imbecylu! – To mówiąc, uderzyła. Starucha mimo wieku miała niezłą krzepę.
Jerzy zawył z bólu. Zachwiał się na wątłych nogach. Kolejny cios. Równie bolesny. Kolejny zamach rzemieniem.
- Ja cię nauczę.... – zaczęła Starucha unosząc po raz trzeci rzemień. Ale krew falami pchająca się przez jej usta nie pozwoliła dokończyć zdania. Spojrzała na pręt sterczący z jej ciała. Najpewniej przebił jedno z płuc. Wzrok ją zawodził. Stawał się niewyraźny i nieostry, jakby nagle ślepła. A mimo to gdy spojrzała w oczy Jerzego dostrzegła w nich jego ojca. Drgnęła. Chwiejnym krokiem cofnęła się.
- Ty....Co....
- Giń matko! Giń!
Upadła. I skonała.

****
Wieść o Jerzym Pogromcy Wiedźm rozniosła się szybko w cztery strony świata. Szybko też okazało się, że uboga do tej pory wieś zaczęła rozkwitać. Ziemia wydała plony i to tak bogate jak nigdy i nigdzie przedtem. Co zainteresowało możnych władców, którzy jeszcze nie tak dawno temu nie mieli pojęcia o istnieniu tejże osady. Postanowili, z dnia na dzień zmienić wszystkie dotychczasowe plany ekspansji, kierując całą swoją polityczną i militarną uwagę na nią.

****
Tymczasem Jerzy w obawie przed karą za popełnioną zbrodnię uciekł. Włóczył się wszędzie tam gdzie poniosły go nogi, stroniąc od większych i mniejszych osad. Mijały lata. Wychudły i wątły młodzieniec był już legendą. Wielkim bohaterem. Nieustraszonym Pogromcą Wiedźm. Niemal mitycznym herosem, o którym pisano ballady, poematy, a nawet eposy. Sam zainteresowany jednak o niczym nie wiedział. Sądził, że jest ściganym zbrodniarzem, a nie czczonym niczym półbóg bohaterem, którego pomnik (co prawda w żadnym razie do Jerzego niepodobny) wznosił się dumnie w centrum kwitnącego miasta. W stolicy królestwa powstałego po wojnach możnych władców, z których to zwycięsko, a tym samym żyw wyszedł tylko jeden z nich – Eleryk I Wielki. Swoją drogą cała jego wielkość polegała na tym, że wynajął sprawniejszych skrytobójców niż pozostali możni.

****
Na prowizorycznym rożnie dopiekał się oprawiony zając. Przy nie dużym ognisku Jerzy ogrzewał zziębnięte członki. Dookoła szumiała dzika, ale dobrze znajoma włóczędze przyroda. Była chłodna, jesienna noc. Mimo upływu czasu często wracał myślami do tamtego zdarzenia. Do dnia, w którym zabił własna matkę. Co raz częściej traktował tamten czas jak nie jego, jako cos wyimaginowanego, wyśnionego gdzieś z zakamarków świadomości. Urojony zlepek słów i obrazów.

Nagle z zadumy wyrwał Jerzego trzask gałęzi dochodzący gdzieś zza jego pleców. Odwrócił się, sięgając jednocześnie po prosty sztylet wbity w ziemię między nim, a ogniskiem. Ujrzał jak na trzy kroki przed nim upada jakaś postać.
- Co jest? – zapytał Jerzy, który już stał na prostych nogach, bardziej sam siebie niż obcego.
- Pomóż – wybełkotał obcy, próbując się podnieść. Jednak nie pozwalał na to ciężar zbroi i ogólne osłabienie, a wręcz wycieńczenie organizmu w wyniku odniesionych ran.

Jerzy dostrzegł, że zbroja obcego w wielu miejscach zdawała się być niejako pogryziona, poszarpana zębami i pazurami jakiejś bestii. Ale cóż za stworzenie mogło uczynić takie zniszczenia w solidnej stali? Bez wątpienia gdyby nie ta stal, rycerz byłby już dawno tylko wspomnieniem. Mocno ściskając sztylet Jerzy niepewnym krokiem zbliżył się do na wpół żywego obcego. Teraz mógł się lepiej przyjrzeć rycerzowi. Przez roztrzaskany hełm sączyła się ciemna ciecz. Wzdłuż stalowego torsu biegło potężne pęknięcie, rozdzierające napierśnik niemalże na dwie części. Prawa ręka rycerza zaciekawiła Jerzego. Ciężko było mu ocenić gdzie się kończyła żywa tkanka, a zaczynała stalowa ochrona. Była bardziej miazgą – mieszaniną – skóry, krwi, mięsa, kości i stali.
Wpierw zamierzał dobić konającego. Wbić sztylet - zdobyty na nieostrożnym kupcu, który zanadto oddalił się od swojej karawany – głęboko w pierś intruza. Ale pomyślał, że to może być wspaniała okazja, w końcu ranny był rycerzem, na pewno obeznanym w swoim fachu.
- To smok... – wydusił z trudem obcy kaszląc przy tym krwią.
- Smok? – zainteresował się Jerzy. – Napij się – dodał po chwili unosząc jedną dłonią głowę rycerza, a drugą przystawił mu do ust przez wyrwę w hełmie, manierkę z wodą. Rycerz łyknął łapczywie. Był spragniony. Kolejna fala krwi uderzyła z furią przez usta. Zakrztusił się.
- Bestia...z piekła rodem... – bełkotał walcząc z coraz mocniejszymi uderzeniami bólu. – Na...wschód...
- Spokojnie. Nic, nie mów – rzekł Jerzy z udawaną troską. Uporczywie myślał co tu czynić. Konający rycerz. Bestia na wschodzie. Toż to same kłopoty. Nic dobrego z tego nie wyniknie.

Dopiero po krótkiej chwili zorientował się, że kuca nad martwym już rycerzem. Ostrożnie wstał. Smok na wschodzie? – mężczyzna postanowił udać się w przeciwną stronę.

****
Świtało. Jerzy z wolna odzyskiwał przytomność. Świadomość minionej nocy. Po za martwym rycerzem z trudem mógł sobie cokolwiek więcej przypomnieć. Ku jego zdziwieniu, nigdzie jak wzrokiem sięgnąć nie było najmniejszego śladu po zwłokach. Za to w miejscu, gdzie leżały, znajdował się nowiutki, jakby dopiero co wykuty komplet płytowej zbroi, wraz z długim mieczem i pawężą. Rozejrzał się dookoła. To na pewno to miejsce. Z niedopalonego ogniska jeszcze, co nie co, unosił się dym. Na prowizorycznym rożnie wisiały zwęglone resztki zająca. Wzdrygnął się. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało.
- Co do licha? – zapytał sam siebie. Nie dowierzał własnym oczom. Zamykał je. Przecierał dłońmi. I otwierał ponownie. I tak kilka razy. Jakby te czynności miały przynieść jakiekolwiek wymierne efekty. Być może uznał, że urzeczywistnią, bądź rozproszą to co widzi.

Już miał uciekać. Wyrwać się jak najdalej z tego miejsca, które emanowało nadnaturalną i z wolna przepełniającą go energią. Mroczną energią. Odwrócił się na pięcie lecz coś zaświtało mu do głowy.

Ostrożnie zaczął wkładać na siebie poszczególne elementy pancerza z wytłoczonym złotym smokiem na napierśniku. Były ciężkie. Bardzo ciężkie. Czuł to każdym mięśniem swojego wątłego ciała. Mimo to nieokreślona wewnętrzna siła kazała mu nie przerywać tego jakże mozolnego procesu. Ta myśl. To uczucie. Słowa kłębiące się w jego głowie. Zdania, które nie były jego zdaniami. Z każdym wkładanym elementem zbroi, obcych mu myśli było coraz więcej. I więcej. Z początku mgliste i niejasne. Złowrogie.

Jako ostatni na głowę nałożył hełm. I w tym jednym momencie wszystko stało się jasne. Wiedział kim jest. I wiedział co ma czynić. Śnieżno biała do tej pory zbroja zapłonęła krwistym ogniem, którego języki strawiły smoka. Wstał. Dotychczasowy ciężar pancerza po prostu przestał mieć znaczenie. Jerzy zupełnie go nie odczuwał. Sięgnął po długi miecz, który w jego dłoni zmienił się w potężny obosieczny topór. Zdolny – jak się zdawało – rozłupać skałę. Spojrzał w stronę leżącej pawęży. Ale tylko spojrzał. Do niczego nie była mu potrzebna.

****
I ruszył na wschód.

****
Tajemna Warownia Zakonu Świtu wznosiła się na szczycie nieosiągalnej dla zwykłych ludzi góry. Majestatyczna budowla niemal zwisała ze skalnego płaskowyżu, który ze względu na swoje naturalne uwarunkowania sam w sobie stanowił idealną fortecę. W połączeniu z Warownią stawał się miejscem nie do zdobycia dla żadnej armii. Zresztą mało kto potrafiłby się wspiąć na tak strome skały, dodatkowo skute lodem, by następnie przypuścić szturm. Niebywale karkołomne zadanie.
Budowlę musiała wznieść jedna z prastarych cywilizacji. Kamienne bloki były skończenie gładkie i doskonale wpasowane jeden przy drugim. Niemożliwością jest by tak genialnego dzieła dokonały ludzkie dłonie.

Jerzy jednak zwykłym człowiekiem nie był. Był Jego synem. Podejście pod wrota warowni nie sprawiło najmniejszego problemu potężnemu mężczyźnie w krwistej zbroi. W dłoni dzierżył obosieczny topór tak wielki, że do jego utrzymania potrzeba by co najmniej kilku nie słabych ludzi. Mężczyzna uniósł topór nad głowę i uderzył. To co znajdowało się po drugiej stronie wrót przestało być tajemnicą, gdyż te najzwyczajniej w świecie rozsypały się w drzazgi.

****
Sam przeciw czterem ciężkozbrojnym rycerzom, niemal mitycznym strażnikom Warowni Zakonu Świtu. Złote smoki wytłoczone na napierśnikach obrońców zdawały się być żywe. To rozpościerały – kształtem nietoperze – skrzydła, jakby chciały wyrwać się do lotu. To unosiły głowę prężąc dumnie łuskowate cielska. Strażnicy przez niezliczone wieki wprawiani tylko w jednym. Szkoleni tylko na ten jeden konkretny dzień, uderzyli. Z całą siłą i posiadanymi umiejętnościami uderzyli.

Zakotłowało się. Krzyk. Zamach. Uderzenie. Unik. Obrót. Zadany cios. Odskok w tył. Kontratak. Uderzenie w ramię. Skruszony miecz wypada z dłoni. Martwej już dłoni. Przegrupowanie. Krzyk. Ból. Unik. Nieudany. Upadek. Posoka wylewająca się z rozdartych zbroi martwych rycerzy. Szyderczy śmiech odbijany przez mury prastarej warowni.

****
Jego Syn ruszył wąskim korytarzem wiodącym w głąb budowli. Było zupełnie ciemno. Mimo to Jerzy widział równie ostro i wyraźnie, jak gdyby przemierzał oświetlone pomieszczenie. Wzdłuż korytarza, na ścianach rozciągały się liczne, starannie wykonane malowidła. Przedstawiały zapis dziejów świata – jego najważniejszych wydarzeń. Przystanął przy jednym z takich fresków. Przedstawiał on smoka o złotych łuskach. Majestatycznego gada o rozpostartych skrzydłach. Otwarta paszcza najeżona była ostrymi i długimi zębami. Podłoże, na którym stała gadzina usłane było nieludzko wyglądającymi szczątkami ciał. Jerzy westchnął. Uśmiechnął się do siebie gładząc ostrze broni i ruszył dalej.

Podziemny korytarz kończył się obszerną komnatą, wysoką na kilkadziesiąt stóp. Mimo braku źródła światła panowała w niej magicznie przejrzysta jasność. Ściany, strop, a nawet posadzka były bielsze niż można to sobie wyobrazić. Komnata była pusta. Jerzy postąpił krok do przodu tylko po to, by w następnej chwili ujrzeć materializujące się przed nim stworzenie. Złotego smoka z fresków. Bestia prezentowała się nad wyraz imponująco. Złowrogo. Biorąc pod uwagę kilka znaczących faktów, określenie smoka jako bestii z piekła rodem okazuje się zupełnie nie na miejscu.

Gadzina uderzyła potężnym łapskiem o posadzkę. Komnata zadrżała w posadach. Jerzy stał niewzruszony, a nawet, mocno dzierżąc topór zrobił krok ku smokowi. Widząc to smok nie tyle się zdziwił, co jakby zawahał. Można by odnieść wrażenie, że się przestraszył. Bądź co bądź jak długo żył, tak nie mierzył się z nikim, kto by ustał jego powitalne tupnięcie. Pod kim nie ugięły by się choćby nogi. Tym bardziej naprzeciw istoty od której nie wyczuwał najmniejszych oznak strachu. Było inaczej. Oczy Jerzego kipiały wściekłością i nieokiełznaną rządzą mordu. Pełne nienawiści ciało okute w krwistą zbroję sprawiło, że smok po raz pierwszy w swym odwiecznym życiu poczuł strach. Do nie dawna wyczuwalny tylko u jego wrogów.
- Zatem jesteś! – Głos smoka wypełniał całą komnatę. – Jak mniemam, zabić mnie by uwolnić ojca swego – mówił z uwagą obserwując swymi wielkimi ślepiami Jerzego.
- Nie wiesz, co czynisz! – oznajmił smok czując na swej łuskowatej skórze zbliżające się przeznaczenie. – Możesz jeszcze.....
- Skończ pierdolić! – przerwał Jerzy. – Dobrze wiesz, że to czcze gadanie. Filozoficzny bełkot, który i tak niczego nie zmieni. Obaj wiemy jak kończy się ta opowieść. Więc po co przeciągać pustymi słowy to, co nieuniknione. – Jerzy stał już twarzą w twarz z gadziną.
- Niech tak..... – Gadzina nie dokończyła. Nie zdążyła. Nie pozwolił na to topór Jerzego, który rozłupał łeb smoka na dwie równe części.

****
- Dzielny chłopak. To mój syn. – oznajmiła pękająca z dumy rogata postać, obserwując przez kryształową kulę Jerzego, który właśnie kończył zlizywać smoczą krew z ostrza swej broni.
- No panowie, teraz wasza kolej. – dodała po chwili postać, patrząc już nie w kulę, a na tysiące migoczących przed nim cieni. – Do dzieła!

****
Nie długo po tych wydarzeniach z przymierzone armie niezliczonych królestw, pod wodzą Eleryka IV Niezwanego Przez Potomnych Wielkim starły się z Piekielną Hordą. I wszyscy ginęli szybko, w grymasie przerażenia na twarzy.

Potem był już tylko mrok.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
O Jerzym Pogromcy Wiedźm (debiut) - przez episteme29 - 09-02-2012, 12:58
RE: O Jerzym Pogromcy Wiedźm (debiut) - przez Hanzo - 09-02-2012, 14:32
RE: O Jerzym Pogromcy Wiedźm (debiut) - przez Hanzo - 09-02-2012, 18:39
RE: O Jerzym Pogromcy Wiedźm (debiut) - przez Hanzo - 09-02-2012, 19:27

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości