Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tytuł roboczy
#12
Trochę nowego, z - tak lub nie - wzięciem sobie do mózgu (serce? co to, szkoła romantyzmu?) owe i inne uwagi, choć to fragment o chyba nieco innym charakterze. Pały w łapy i trzaskać mnie w ryj, jeśli jest o co - taki młokos jak ja potrzebuje porządnego formobicia.


Przesunął się lekko w prawo, bliżej krawędzi swojego sporego, rozkładanego łóżka. Mieląc i zbijając w sobie kołdrę, pociągnął za sobą kawałek prześcieradła, które odsłoniło znajdującą się pod nią, kremowo-białą narzutę z owczej wełny – rarytas pamiętający zapewnie jeszcze czasy, gdy można było mieć owcę lub import wełny był większy niż obecnie. Dwa pokolenia – tyle mniej więcej miała, jeśliby za datę „urodzin” narzuty obrać dzień jej nabycia – i tyle przetrwała, ocieplając to jedyne w pokoju łóżko - na którym spał jego dziadek i ojciec, gdy byli jeszcze młodzi.
Łóżko pierworodnego, zajmowane do tej pory przez brata - on sam zaś spał dotychczas na rozkładanej polówce, która obecnie schowana była w piwnicy.
Usiadł na jego krawędzi, dotykając czubkami palców zimnej, drewnianej podłogi. Wzdrygnął się lekko i zatrząsł od dreszczy, jakby tknął tafli lodowatej wody – zamrugał kilkakrotnie, przyzwyczajając oczy do panującego w pokoju mroku. Meble – czy raczej ich niewyraźne zarysy, plamy ledwo zauważalnie wybijające się ponad całkowicie czarne ściany i sufit – choć wypolerowane dwa dni temu, nie wydawały z siebie żadnego, choćby najlżejszego lśnienia, stojąc matowe i smutne.
Zwłaszcza ciemno-brązowa, szeroka komoda miała predyspozycje do wydobycia potencjału piękna z budującego ją drewna – długa płyta, zwieńczona na końcach zaokrąglonymi, ręcznie rzeźbionymi zdobieniami, aż prosiła się o to by dumnie błyszczeć w słońcu; pokryć ją odpowiednim środkiem i czekać pokryje się białawymi refleksami. Szafa – wyższa i górująca nad pełną zakurzonych szuflad komodą – stała w kącie, bliżej zasłoniętego beżowymi, ciemnymi zasłonami okna. To, szczelnie jak nigdy do tej pory, zatrzymywało światło księżyca na zewnątrz, wpuszczając do pokoju tylko jego odrobinę - pojedynczą, srebrzystą mgiełkę wiszącą wzdłuż parapetu.
Jedynie narożne biurko, przystawione do wschodniej ściany, stojąc tym samym tuż przy szarawych drzwiach z wielką, poznaczoną pionowymi nierównościami szybą, zdawało się robić użytek z niedobitków księżycowego światła, odbijając je i jakby zwielokrotniając, z nadzieją na rozświetlenie reszty pomieszczenia. Zawsze spalało to jednak na panewce – podczas takich nocy jak ta ciemność wiodła przygniatający prym i biurko wyglądało przy niej jak ostatni bastion jasnych odcieni i lśnienia – zawsze jednak pozostawała pociecha w postaci dnia, podczas których to – o ile były słoneczne – miejsce pracy i nierzadkiej lektury doznawało prawdziwej iluminacji.
Zsunął się z łóżka i ruszył w stronę drzwi, z nieco świeższą już, lecz wciąż ciasno przyklejoną do większości ciała i cuchnącą potem pidżamą. Zadrżał raz jeszcze, czując łaskoczące stopy zimno podłogi – jednak już po dwóch krokach zdążył się do niego przyzwyczaić, poczłapał więc dość spokojnie te kilka metrów, nim położył dłoń na klamce drzwi. Ta zaskrzypiała powoli, jakby rozpaczliwie prosząc o naoliwienie – nacisnął ją mimo to, przemieniając leniwe skrzypienie w dwie sekundy głośnego, metalicznego pisku, od którego aż zazgrzytał zębami.
Lekko pchnął drzwi przed siebie, nie przejmując się hałaśliwym stuknięciem, jakie wydały z siebie przy spotkaniu ze stojącą po prawej stronie dwudrzwiową szafą.
Miał przed sobą krótki, jeszcze ciemniejszy przedpokój – wypełniony chłodniejszym, czystszym i świeższym powietrzem, nie mającym nic wspólnego z duchotą potu – był to chłód nieszczelnych szpar drzwi wyjściowych, zapach chłodnego powietrza na zewnątrz, które dodatkowo ochładzało się na klatce schodowej i ukradkiem wciskało przez framugi drzwi do mieszkań na każdym z pięter oraz parterze.
Skręcił w prawo – w pionową linię litery T, która dość wiernie odzwierciedlała kształt mieszkania. Pion owej litery obrazował przedpokój – jego początek to drzwi wejściowe, znajdujące się naprzeciwko drzwi do łazienki i toalety, przy których to T brało swoją poziomą linię, dwa skręty – do kuchni w prawą, do pokoju pierworodnego w lewą stronę. Równolegle do tych pomieszczeń, bliżej drzwi wejściowych, znajdowała się jeszcze sypialnia rodziców – na lewo, jeśli stanąć by twarzą w stronę łazienki – i pokój gościnny – ten znajdował się po prawej. Po jednej nagiej, zwisającej na kilku przewodach żarówce podobnych rozmiarów w każdym pomieszczeniu, nie licząc łazienki, oświetlanej przez dwie, sąsiadujące ze sobą żarówki, skryte za mlecznobiałą osłoną z grubego szkła. Żarówki w reszcie pokoi przyprawiały o to samo skojarzenie – miało się wrażenie, że mieszkanie znajduje się w końcowej fazie remontu, kiedy zrobiło się już niemal wszystko poza zainstalowaniem oświetlenia z prawdziwego zdarzenia.
Powlókł się przez czarny przedpokój, błądząc po omacku lewą ręką w poszukiwaniu drzwi do salonu. Szczęśliwie, już po chwili trafił nią wprost na klamkę – przy naciśnięciu wydała z siebie tylko cichy, łagodny zgrzyt – którą pchnął przed siebie, czekając aż drzwi staną przed nim otworem, zapraszająco cofając się z framugi. Okrążył stojący tyłem do ściany fotel i opadł na nim z ciężkim, długim westchnieniem, rozkładając nogi i prostując ręce, ziewając i przeciągając się jak za pory świtu.
Mógł się tylko domyślać, kiedy ten nastąpi, tak samo jak mógł się jedynie domyślać obecnej godziny – pierwsza, druga, trzecia? – zegar skrył się w mroku, a jemu samemu nie paliło się do stawania na taborecie, by przytknąć nos do oszklonej tarczy.
Położył się spać tuż przed północą, a było już wyczuwalnie ciemniej - noc wkroczyła w swoje najpełniejsze stadium – nie potrafił jednak choćby w przybliżeniu określić ilości czasu spędzonej na śnie. Był wypoczęty – to fakt – ale w jego przypadku nie świadczyło to o potencjalnej długości snu.
Ze swoim rozszalałym zegarem biologicznym nie miał na to żadnej reguły - wszystko było dziełem przypadku lub czynników, o których istnieniu nawet nie miał pojęcia.
Raz wstawał wypoczęty (nie czując też senności aż do późnego wieczora) po czterech godzinach snu, za drugim razem, po tak samo długim śnie, był półprzytomny – szukając ratunku w „zaleconej ilości snu” – zaczął chodzić spać wcześniej, przesypiając osiem-dziewięć godzin. W efekcie był jeszcze bardziej zmęczony, do tego zniechęcił się nieustannym czekaniem na „unormowanie” się zegara biologicznego – poprawa nie nadchodziła, więc dał sobie spokój – raz jeszcze zwyciężyło jego niedbalstwo i niechęć do stałości. Jaki był sens się męczyć, skoro dzień w dzień i tak chodził jakby ktoś pogruchotał mu kostki, do tego z głową pulsującą tępawym bólem? Czekanie na poprawę przypominało mu religijne oczekiwanie nieba – tak więc umiłował się w zmęczeniu, tylko czasami – ale jednak – goszczonym przez rześkie, trzeźwe i wypoczęte dni. Podczas ostatniego dnia u specjalisty poprosił tylko o zalecenia - następnym razem zamierzał spytać o przyczyny. O wszystko, co mogło wpływać na sen i jego skutki, nie posiadał bowiem na ten temat żadnej fachowej wiedzy.
O ile nie miał pojęcia co do godziny, pamiętał który był dziś dzień. Dwa dni po urodzinach Dawida – dwudziesty trzeci październik.
Czuł już nerwowe oczekiwanie na śnieg, zimę i świąteczne ozdoby, ale przede wszystkim czekanie na to aż lekko gryzące, chłodnawe powietrze przeistoczy się w lodowaty wiatr. Czekał na widok zapominalskich - to o ciepłych czapkach - długimi minutami rozmasowujących swoje zmarznięte uszy.
Teraz po prostu siedział sobie w fotelu, pozwalając by ostatnie z myśli o sennym koszmarze i wywołanym przezeń orgazmie na kilka dni popadły w uśpienie. Czuł, że na obecny moment ta kwestia go przerasta - że musi uporać się z trawiącym go jeszcze wstydem i nieprzyjemną, rodzącą obawy dezorientacją. Bał się.
Po raz pierwszy poczuł, że jego erotyczne zamiłowanie do bólu - konsensualnego zadawania i doznawania - przeradza się w coś więcej. Do wyłączonego ze wszelkich skojarzeń i kontekstów fizycznego cierpienia samego w sobie dołączył temat śmierci, tak często kojarzonej przecież z bólem.
Przecedzał mętlik przeróżnych myśli, które wywołał u niego ów sen, uznając iż najlepiej jest najpierw poradzić sobie z negatywnymi skutkami, jakie zrodził. Kiedy ukoi myśli i pozbędzie wstydu, rzetelnie zajmie się całą sprawą. Odrzucał przy okazji wszystkie obiekty jego krótkich, losowych myśli zaraz po przebudzeniu się - tematy, o których pomyślał przelotnie, chcąc choćby przez chwilę nie gnębić się snem o kremacji.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Tytuł roboczy - przez Valentino - 04-11-2011, 23:42
RE: Tytuł roboczy - przez Natasza - 05-11-2011, 14:18
RE: Tytuł roboczy - przez Archanioł - 06-11-2011, 17:43
RE: Tytuł roboczy - przez Valentino - 06-11-2011, 21:00
RE: Tytuł roboczy - przez Archanioł - 07-11-2011, 00:44
RE: Tytuł roboczy - przez Valentino - 07-11-2011, 09:19
RE: Tytuł roboczy - przez Archanioł - 07-11-2011, 13:42
RE: Tytuł roboczy - przez Valentino - 07-11-2011, 13:56
RE: Tytuł roboczy - przez Archanioł - 07-11-2011, 14:04
RE: Tytuł roboczy - przez Natasza - 07-11-2011, 14:06
RE: Tytuł roboczy - przez Natasza - 07-11-2011, 19:23
RE: Tytuł roboczy - przez Valentino - 24-11-2011, 22:27

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości