Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pandemonium.(prolog)
#7
PO POWROCIE

Siedzieliśmy blisko siebie a kiedy usłyszeliśmy jego głos każde z nas odsunęło się gwałtownie. Wyglądało to tak jakbyśmy mieli coś na sumieniu, a pomijając to że miałem plan by ją zabić, nie robiliśmy przecież nic złego. Spojrzałem na Jess, zaczerwieniła się delikatnie i zdradzając zakłopotanie nie patrzyła ojcu w oczy wbijając wzrok w podłogę.
skąd wiedziałem że to jej ojciec? Rzecz prosta, mieli te same dystyngowane ruchy i płomienny kolor włosów. Mimo że różnili się bardzo, to te kilka podobieństw sprawiało że już na pierwszy rzut oka widać było że byli rodziną. – dzień dobry – powiedziałem tak normalnie jakby nie w ogóle nie pojawił się element zaskoczenia. – Ojciec Jess nie zwracając najmniejszej uwagi na moje słowa, wbijał wzrok w córkę. - Dobrze się spisałaś. Nas gość widocznie odzyskuje siły. A teraz proszę zostaw nas samych. Mamy sobie wiele do wyjaśnienia z naszym mrocznym kolegą. – dziwnie się poczułem kiedy powiedział o mnie „mroczny kolega” ale nic już nie mówiłem. – Ale ojcze… - bez dyskusji – przerwał jej, tym razem groźniejszym tonem. – idź do siebie. – Jess nie próbowała go przekonać żeby pozwolił jej zostać. Rzuciła tylko głuche – Tak ojcze… - i wyszła. Zastanawiał mnie sposób w jaki do siebie mówili. Był taki oschły a jednocześnie pełen szacunku i miłości. Doszedłem do wniosku że to Rachela była tu boginią ogniska domowego, które wraz z jej odejściem powoli wygasało a teraz jeśli pojawiają się między ojcem i córką jakieś uczucia to z bardzo małej ilości. – witaj. Jestem Bernard. Eee.. Bernard Foster. Jak się pewnie zdążyłeś domyśleć Jess to moja córka. – skinąłem głową. W chwili gdy ten mężczyzna mi się przedstawiał, zdałem sobie sprawę że nawet nie zdradziłem imienia mojej wybawicielce. - Ryan Torres. – odezwałem się krótko. - bardzo mi miło. Podejrzewam że Jess nie powiedziała ci wszystkiego co chciałbyś wiedzieć. Sama niewiele wiedziała. Pytaj śmiało chłopcze. – uśmiechnął się dobrodusznie jakby chciał pokazać że nie musze się niczego bać. Zacząłem od początku – jak się tu znalazłem? - tej nocy kiedy… moja żona – te słowa ciężko przeszły mu przez gardło. Wyraźnie skurczył się w sobie. – kiedy padłeś jej ofiarą, - chwila słabości minęła i znów uśmiechał się szczerze. – nie mogłem zasnąć. Kiedy usłyszałem odgłosy walki w zaułku wyskoczyłem z łóżka i popędziłem zobaczyć co z Jess. Wiesz… tylko ona mi pozostała. Kiedy upewniłem się że z nią wszystko w porządku, cicho oddaliłem się do salonu, za nadzieją że dojrzę coś z okna. Co jakiś czas pokój oświetlało oślepiające światło ale kiedy zapadała ciemność niewiele mogłem dojrzeć. Intuicja mówiła mi że zanim wyjdę lepiej zaopatrzyć się w broń. Pobiegłem do piwnicy, miejsca mojej pracy to właśnie tam…- przez chwilę wyglądał tak jakby nie chciał pamiętać o tamtym zdarzeniu. Nie dziwiłem się. I chcąc oszczędzić mu bolesnych wspomnień – wiem, Jess mi mówiła – przerwałem mu. Był zdziwiony. – musiałeś zasłużyć sobie na jej zaufanie czymś naprawdę imponującym… -zastanowił się chwilę i wracając do swojej opowieści powiedział – ale o tym opowiesz mi później. Kiedy już zaopatrzyłem się w broń i wybiegłem przez zakład pogrzebowy do wyjścia w uliczce było całkiem cicho, nie pojawiałaby się żadne światła. Szedłem wzdłuż alejki najciszej jak się dało oświetlając sobie drogę latarką. Dojrzałem na ścianie ślady anielskiej krwi i przeklinałem siebie w duchu za to że zwlekałem z wyjściem tak długo. Szukałem innych śladów tragedii ale nic więcej nie dojrzałem. Kiedy miałem już wracać zauważyłem ciebie, leżącego bezwładnie na ziemi. Już wtedy byłeś nieprzytomny. Najpierw myślałem że jesteś człowiekiem. Kiedy dotarło do mnie jak bardzo się mylę chciałem cię zabić ale nie potrafiłem. Nic nie wskazywało na to że byłeś winny tamtemu zdarzeniu, więc nie chciałem osądzać cię zbyt pochopnie. Co działo się potem już wiesz. Zabrałem cię do domu a mój córka przez kilka tygodni się tobą zajmowała. Ja musiałem wyjechać. – nie powiedział gdzie, a ja nie chciałem być dociekliwy. Byłem prawie pewien że kiedyś i tak się tego dowiem. – a teraz, o ile nie masz nic przeciwko, powiedz mi jak sprawiłeś to, że moja córka, obdarzyła cię zaufaniem na tyle, by zdradzić ci to co najbardziej ją boli.? – opowiadając mu wszystkie tamtejsze zajścia, widziałem jak jego twarz przybiera coraz mocniejszy wyraz. Na koniec zostawiłem wieść że ta zła anielica która nieomal mnie zabiła była nazywała się Rachela. – był w szoku kiedy to usłyszał. Wstał złapał mnie za przód koszuli i przysunął moją twarz do swojej. Teraz wyglądał naprawdę groźnie. – jesteś pewien że tak się nazywała?! – mimo iż to znanie było wypowiedziane szeptem, nie straciło przez to na mocy. – tak mi się przedstawiała. – mówiłem tak spokojnie że aż mnie samego, ten spokój zaskakiwał. Z podobnym opanowaniem zaglądając w oczy Bernarda. Po chwili puścił mnie cicho mówiąc – przepraszam – wyglądał jakby wyprany ze wszelkich emocji. Patrzył w jeden punkt, jakby zastanawiał się nad moją historią. Trochę to trwało ale wyraźnie coś do niego dotarło. – Jess! – wydarł się w stronę drzwi. – słychać było szybkie kroki a po chwili do pokoju wpadła dziewczyna.- Jess. On może pokazać nam drogę do mamy. – powiedział jakby mnie tu nie było, głosem w którym kryła się nadzieja. – może nareszcie uda nam się ją znaleźć! Czy to rozumiesz?! Moglibyśmy znów być kochającą się, pełną rodziną! – jego entuzjazm wyraźnie nie przypadł Jess do gustu – nie tato, ta kobieta o której opowiadał… - Ryan – posunąłem – właśnie, Ryan. To nie jest mama. Nawet jeśli wygląda jak ona to we wnętrzu już nie jest tamtą dobrą i uczciwą Rachelą. – nie Jess nie rozumiesz… - nie! To ty nie rozumiesz. To nie ona. Nie możemy zmienić tego co się stało, to przykre, jednak prawdziwe. Ale nie słyszałeś co mówił Ryan? Ona chce odszukać i obudzić Chta-Ihu. Nie możemy na to pozwolić. – Bernard jakby cały oklapł. Słowa Jess pozbawiły go jakichkolwiek nadziei. Patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń. – o to nie musisz się martwić. Nikt nie wie gdzie to jest ani kiedy nastąpi. – ojcze, ja wiem. Nie pozwalałeś mi studiować księgi więc robiłam to w tajemnicy. A skoro mi się udało to odgadnąć to Rachela –wolała mówić na anielicę po imieniu niż nazywać matką. – też nie będzie miała z tym żadnych problemów. –Bernard był zaskoczony jednak szybko się opanował. – chodźcie na dół. – polecił i skierował się do drzwi, a my spoglądając na siebie z zaskoczeniem ruszyliśmy za nim.
* * * * * *
wyobrażałem sobie to miejsce zupełnie inaczej. Jako wielkie ciemne pomieszczenie przypominające trochę to w którym, można powiedzieć mieszkałem. Miejsce pracy ojca Jess było niewielkim pokojem o drewnianej podłodze i takich samych ścianach. Mahoniowy stół zapewne służący do obrad miał już zapewne za sobą czasy świetności a dalej zaskakiwał delikatnym pięknem. Rozglądając się uważnie zauważyłem w rogu postument a na nim wielką rubinowo czerwoną księgę. Musiała być bardzo stara bo kolor już gdzieniegdzie się przetarł, a skórzane wykończenia w wielu miejscach prawie poodpadały. Księga przyciągała swoją tajemniczością, a wokół niej unosiła się ledwie widoczna aura. Podobny do tego, co ukazuje się nad płomieniem zapalniczki, kiedy ta wytwarza ciepło. Mój umysł powrócił do normalności, więc znów funkcjonowałem jak na seryjnego zabójcę w postaci potępionego demona przystało. Widząc delikatną aurę domyśliłem się mocy runicznych zaklęć na księdze. Wiele istot posiadało kopie, ale to musiał być oryginał. Zachwycała samą swoją obecnością. Podczas gdy Jess z ojcem podeszli do postumentu ja zastanawiałem się jak runy zareagują na moją demoniczną naturę. Oboje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, kiedy zatrzymałem kilka kroków od postumentu. – runy. – rzuciłem – wolę nie ryzykować. – och… - wyrwało się dziewczynie. – przepraszam nie pomyślałam o tym. – uśmiechnęła się pokrzepiająco. – spoko. – bernard wyglądał na rozgorączkowanego kiedy szukał w księdze czegoś o Chta-lhu. – mam! – krzyknął. – no Jess, powiedz nam co wiesz. – Otóż Chta-lhu, mimo uśpienia może wpływać na ludzi przez nawiedzanie ich w snach. Na przykład sprawia że śnią im się okropne wizje miast cyklopowych, jego samego, lub każdego innego miejsca we wszechświecie. Właśnie przez to utrzymuje swoje kulty na ziemi. Sprawdziłam gdzie najczęściej ludziom śnią się okropne rzeczy i namierzyło mi miejsce położone o kilkaset kilometrów od Stanów Zjednoczonych. Choć zdarzają się przypadki innych złych wizji to muszą być one spowodowane albo rozwijającymi się kultami potwora, albo zwykłym zrządzeniem losu. Znalazłam też wzmiankę o tym jak go przywołać. –przecież w wielkiej księdze nie ma nic o tym, szam czytałem ją miliony razy i nic takiego nie znalazłem. – bo ja nie szukałam w tej księdze… - pochyliła się, odchyliła deskę od podłogi i wyjęła stamtąd małą książeczkę oprawioną w bydlęcą skórę i zabarwioną na jeden ze smutniejszych odcieni fioletu. - czerń i mrok – odczytałem spoglądając na okładkę. – subtelne. – skąd ty to masz!? – zagrzmiał Bernard. – zdziwisz się ale nie tak trudno było to zdobyć. Wystarczyło mieć przy sobie trochę pieniędzy… - powiedziała cicho. Bernard złapał się za skronie i usiadł przy stole. Nie mógł znieść że jego córka była mu nieposłuszna, a do tego narażała życie próbując rozwiązać mroczne sekrety wielkiej księgi. Jess wykonała gest jakby chciała dotknąć jego ramienia, jednak po chwili zastanowienia cofnęła dłoń. Otworzyła swoją mroczną lekturę i zaczęła czytać na głos. – przywołać potwora, można jedynie poprzez wypowiedzenie mistycznego zaklęcia pochodzącego z zapomnianego języka. „Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn”. – brzmiało złowrogo, mimo tego że niewiele pojąłem. – to oznacza W „swym domu w R’lyeh czeka w uśpieniu martwy Cthulhu” niewiele mi to jednak mówi. Przywołanie powinno go w jakiś sposób wzywać co nie? – jej twarz w skupieniu wyglądała jeszcze piękniej niż zawsze. – słowa zaklęcia nie musza mieć sensu by mogły działać. – odezwał się Bernard. – przepraszam Jess. Masz prawo robić co zechcesz ze swoim życiem… jednak, obiecaj mi jedno… uważaj na siebie – mówił to z wszechogarniającym smutkiem. – jess podeszła i uściskała go. Zaskakując nie tylko ojca ale pewnie też samą siebie. – obiecuję – szepnęła. Odsunęła się od ojca po czy wróciła do książki. – tu piszą że potwora można przywrócić do życia, jedynie w dzień zwany Samhain. – wigilia święta zmarłych – odezwałem się. Bernard pokiwał głową i gestem nakazał córce mówić dalej. – kiedy słońce jest w znaku skorpiona i wschodzi Orion. To bóstwo przypisane jest zachodowi – zrobiła gest wskazując kierunek. – a w zodiaku odpowiada mu skorpion. – tym razem ja mogłem popisać się wiadomościami na ten temat. – to będzie gdzieś około dwudziestym ósmym lutego a, drugim kwietnia. Oraz w nocy dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego marca. – odezwałem się a oni spojrzeli na mnie zaskoczeni. – no co? Jestem demonem. Nie zapominajcie o tym. Wiem kiedy moje moce są z największym stopniu aktywne. – wzruszyłem ramionami. Więc dziś mamy 23 października, pozostało jeszcze trochę czasu. Myślę że możemy na dziś dać sprawie spokój. – powiedziała Jess wstając. – zapraszam panów do kuchni. Na pewno jesteście głodni. – uśmiechnęła się pogodnie i ruszyła na górę. Wraz z Bernardem ruszyliśmy za nią. Mimo że nie musiałem jeść, chciałem spędzić trochę czasu z tą osobliwą rodziną. Pragnąłem poznać ich i zapamiętać miłość którą się między nimi wyczuwało. Miałem świadomość że nie prędko przyjdzie mi się spotkać TAKICH ludzi.



NIEZWYKŁA NORMALNOŚĆ.
Jako demon nigdy nie zaznałem normalności a tu, biła z każdego zakamarka domu. Nie znałem czegoś takiego więc nie wiedziałem jak się zachować. Wszystko wydawało mi się tak niezwykle normalne. Chociaż może nie normalne, dla mnie to nie była norma. Czy coś w ogóle może być jednocześnie niezwykłe i normalne? Chyba może skoro tak właśnie się czułem. Teraz kiedy to poznałem, potrzebowałem tego ciepła rodzinnego domu, potrzebowałem, co najbardziej mnie zaskoczyło – miłości. Sam fakt że potrafiłem się do tego przyznać mnie zaskakiwał. Nie ogarniałem nigdy jak bardzo było mi tego brak. Nie mogłem czuć pustki bez miłości, bo nie wiedziałem co to znaczy kogoś kochać. Coś dziwnego działo się za mną. Kochałem tych ludzi jak moją rodzinę. Ja Ryan Torres kochałem. Dziwne i zarazem fascynujące. Przerażała mnie trochę moc tego uczucia. Potrzebowałem go tak mocno, że byłem pewien, kiedy zostawię tych ludzi zabije mnie przytłaczająca moc tej nieznośnej pustki. Pustka którą odczuję po Bernardzie, byłaby jeszcze znośna. Ale Jess… Tęsknota za nią będzie nie do zniesienia. Kochałem ich oboje. Tak jak kocha się rodzinę. Bernarda kochałem jak ojca, bo opiekował się mną chociaż już tej opieki nie potrzebowałem, a Jess była dla mnie jak młodsza siostra, którą zawsze chciałem chronić. Ale nie tylko, im dłużej z nimi mieszkałem tym więcej było we mnie przekonania że między nami zrodziła się namiętność. Niepostrzeżenie wkradła się między naszą dwójkę i rozwijała coraz bardziej, powodując u mnie szybsze bicie serca przy najmniejszym kontakcie z dziewczyną. (tak, tak moje serce bije. Mnie samego też to zaskoczyło.) Tak więc jestem zakochanym demonem. Chyba najgorsze co mogło się mi przytrafić. Byłem bezlitosnym zabójcą a teraz na wszystko patrzę z taką delikatnością. Wiele rzeczy których nigdy wcześniej, nie zauważałem teraz raczyło mnie swoim pięknem. Minął miesiąc odkąd odzyskałem przytomność. Dalej z nimi mieszkałem i nie chciałem ich zostawiać. Już nie raz proponowałem Bernardowi pomoc finansową i fizyczną lecz nie chciał na to przystać, tłumacząc że jestem u nich gościem. Dlatego zdziwiło mnie kiedy zapukał do drzwi mojego pokoju. Nigdy wcześniej mnie nie nachodził.
- chłopcze. Możemy porozmawiać. – zapytał jeszcze zza drzwi.
- naturalnie – odparłem prostując się na łóżku. – wejdź.
- Ryan… moja córka… - o nie! Przemknęło mi przez myśl domyślił się moich uczuć. Byłem spięty i w napięciu czekałem na resztę jego słów. – wiem że jest silna- zaczął nowy wątek. – ale martwię się o nią. Ja jestem stary, i wiem że mój czas niedługo nadejdzie. – urwał i jakby się nad czymś zastanawiał. – nie chcę żeby została sama, bez obrony i chciałbym cię prosić o pewną przysługę. Zrozumiem jeśli się nie zgodzisz. Ale chciałbym żebyś trzymał nad nią pieczę kiedy odejdę. – patrzyłem na niego, nie wiedząc co powiedzieć. – co ty na to chłopcze? Zastanów się dobrze, nie chciałbym żebyś żałował swojej decyzji… -ależ skąd przerwałem mu niegrzecznie. - Niczego nie będę żałował. - mimo że byłem pełen sprzecznych uczuć, nie zamierzałem się tym przejmować. W tej chwili zrobiłbym wszystko byleby tylko mieć ją przy sobie jak najdłużej, bez obaw że Bernard źle odbierze moją potrzebę przebywania w rodzinie. – więc witaj w rodzinie Ryan. – tym mnie zaskoczył. Spojrzałem na niego zdziwionym wzrokiem. A on uśmiechnął się. – o ile oczywiście chcesz. – tak – odparłem łamiącym się głosem. – dziękuję Bernard. Wstałem i zamknąłem go z niedźwiedzim uścisku. Szepcząc – dziękuję. Kiedy odsunęliśmy się od siebie Bernard skierował się do drzwi. Teraz chciałem tylko opowiedzieć o wszystkim Jess. Staliśmy się sobie bardzo bliscy. Prawdziwi przyjaciele. Szybko wstałem ogarnąłem się. Coraz większą wagę zacząłem przywiązywać do wyglądu. Po dziesięciu minutach byłem gotów o wszystkim jej powiedzieć. Szybkim krokiem ruszyłem do niej. Przepełniało mnie szczęście.
Dochodząc do jej pokoju, usłyszałem podniesiony głos Bernarda
-Ale kochanie. Nie oto chodzi.- brzmiał jakby się tłumaczył.
-Jak to nie o to!? – Jess krzyczała. –Nie masz do mnie zaufania! A co jeśli ja nie chcę go w rodzinie ?!
– oooo…. To zabolało
-a nie chcesz? – Ojciec zadał jej nurtujące mnie pytanie. – nie! To znaczy nie tak… - co to znaczy córciu – dopytywał. Czułem się podle podsłuchując, jednak nie mogłem się oprzeć.
–tato… -Jess była zakłopotana.
-Ach… - do Bernarda widocznie coś dotarło. –podoba ci się jako chłopiec, prawda? – tato przestań.- oczami wyobraźni widziałem jej zaczerwienioną ze wstydu i krępacji twarz. Uśmiechnąłem się na samą myśl. Rozpierało mnie uczucie szczęścia, choć nie powiem, miałem sporo kontrowersji. Teraz miałem pewność że czuje to co ja. Zupełnie się rozproszyłem, a kiedy wróciłem do rzeczywistości usłyszałem już tylko koniec rozmowy. –jeśli chcesz… zwolnię go z tej obietnicy. – powiedział Bernard. Jakby się zastanawiając się jak mi to powie. –nie trzeba ojcze – Jess mówiła zimnym choć przyjacielskim tonem. – mam tylko prośbę, nie wspominaj mu o naszej rozmowie. – nie ma sprawy córciu.
-Usłyszałem cichy szelest. Przez myśl przemknęła mi wizja Ojca i córki w rodzinnym uścisku. Odgłos ciężkich kroków zmotywował mnie by ruszyć się z miejsca. Korytarz był dosyć wąski, więc oparłem dłonie o ściany, podciągając się na tyle wysoko by zniknąć, Bernardowi który kierował się do wyjścia, z oczu. Akurat w Momocie gdy otwierał drzwi, wykonałem ostatni ruch. Ręka ułożyła się pod niewłaściwym kątem, a ja wydałem z siebie cichy jęk. Bernard zatrzymał się na chwilę, uśmiechną do siebie, jakby poznał największy w świecie sekret i odszedł. Teraz miałem pewność że wyczuł moją obecność.
Opuściłem się bezszelestnie na podłogę i zapukałem do drzwi Jess.
-mogę wejść? – zapytałem cicho. – tak – usłyszałem równie niepozorną odpowiedz. Gdyby nie mój tak jakby „super słuch” nie dosłyszałbym odpowiedzi. Za drzwiami ukryty był prywatny świat pół-anielicy, minął miesiąc a ja byłem tu po raz pierwszy. Spodziewałem się czegoś nadzwyczajnego, więc zaskoczył mnie widok drewnianych podług, delikatnej białej tapety w brązowe kwiaty, oraz drewnianych mebli w zupełnie innym odcieniu niż podłoga. Wchodząc dalej zauważyłem że to co początkowo wziąłem za tapetę, wcale nią nie było, to były celtyckie wzory malowane, które w połowie ściany się urywały.
- sama to zrobiłaś –spytałem. – tak… -odpowiedziała nieśmiało.
- to jest piękne! Aż brak mi słów! Nie mówiłaś że malujesz. – mój podziw był nieposkromiony. – to nic takiego. Była bardzo skromna i jakby trochę przygaszona. Podszedłem do ściany i zacząłem studiować symbole. Rozpoznawałem kilka z nich. – krzyż celtycki.- powiedziałem do siebie. –tak, to symbol wiary wszystkich Celtów.- zaskoczyła mnie znajomością tych znaków. Choć sama je namalowała to nie pasowało mi to do niej. Ona jednak wiedziała na ich temat dużo więcej ode mnie. - Koło mogło odnosić się zarówno do nimbu wieczności, symbolu Eucharystii, symbolu słońca, jedna z legend mówi, że jest to symbol oczekiwania na mającą nadejść ewangelię przez przedchrześcijańskich druidów. Może też oznaczać zwycięstwo życia nad śmiercią, nimb zmartwychwstania na symbolu ukrzyżowania. Według jeszcze innych źródeł można się tam dopatrywać połączenia dwóch płaszczyzn - naszej rzeczywistej i innej, dostępnej dla ducha- i możliwości podróży między nimi. –nie miałem pojęcia o ponad połowie z tego co powiedziała. Ale chciałem się tego nauczyć, interesowało mnie to bardzo, a ta wiedza na pewno przyda mi się w przyszłości. Oglądałem dalej w milczeniu, aż jakieś pół metra w prawo od krzyża Celtów, rozpoznałem kolejny znak. – Claddagh, to tradycyjny symbol irlandzki. Przedstawiany jako dwie dłonie trzymające serce, całość zwieńcza korona. – byłem pewien że nie będzie znała więcej informacji na temat tego symbolu. Tymczasem Jess wstała podeszła do mnie i z bliska mu się przyjrzała. -Ręce oznaczają przyjaźń, serce miłość, a korona lojalność. Wyraża miłość i przyjaźń, uczucie. Prawie na pewno pochodzi z wioski Claddagh, obok Galway. Claddagh noszono na lewej ręce, zwrócony do wewnątrz, jeśli serce było zajęte. Jeśli jednak jesteś stanu "wolnego", noś Claddagh na prawej ręce, zwrócony na zewnątrz, no i tak, żeby dało się go zauważyć.- a jednak wiedziała. Uniosła rękę ukazując mi nadgarstek z pewnego typu bransoletką, była zwrócona na zewnątrz. Uśmiechnąłem się do niej, a ona odpowiedziała mi tym samym. Znów spojrzała na ścianę -8 serc związane celtyckim kołem. – zrobiła pauzę, a ja zdążyłem się wtrącić. - to symbol kobiecości, serca przeplatają się, w środku występuje splot przypominający motyw runy X. Uważany także za symbol miłości. – wyklepałem bezmyślnie zaglądając jej w oczy. Dopiero po chwili do mnie dotarło znaczenie moich słów. Poczułem ciepło na twarzy kiedy pokrywał mi ją rumieniec. Uśmiechnęła się do mnie a ja poczułem jej dłoń która delikatnie muskała moją dłoń, złapałem ją za obie ręce zaglądając w oczy.
Utonąłem w ich głębi nie mogąc się oderwać, Jess była taka piękna. Nie wiedziałem co zrobić by nie zniszczyć tak pięknej chwili. Nigdy nie dopuściłem do siebie nikogo tak blisko. To znaczy byłem z kobietami, ale nie emocjonalnie. Zazwyczaj niestety żałowały potem takich znajomości, teraz miało być inaczej. Powoli, by nie spłoszyć Dziewczyny przesunąłem rękę dotykając jej twarzy. Po chwili trzymałem jej twarz w obu dłoniach nie mogąc oderwać się od tej czystej głębi jej oczu, a ona obejmowała mnie w pasie. Byliśmy tak blisko nie tylko cieleśnie ale i emocjonalnie. Mógłbym tak trwać wieczność, lecz musiałem opanowywać moje nadludzkie instynkty a w jej towarzystwie było to o niebo trudniejsze niż zazwyczaj. Nie znałem jej myśli a ostatnim czego bym chciał, było spłoszenie jej. Po chwili zacząłem powoli zbliżać twarz do jej twarzy pochylając się delikatnie. Powoli, bo chciałem dać jej czas by mogła się odwrócić w razie jakby miała cos przeciwko. Najwyraźniej nie miała, bo oczekując na pocałunek powoli zamknęła oczy. To czego doświadczyłem czując jej usta na moich, było nie do opisania. W jednej chwili ogarnęło mnie jednocześnie mnóstwo różnych emocji, namiętność wymieszana z pożądaniem, uniesienie i euforia, wszechogarniająca radość a co najważniejsze, miłość. Tak kocham ją, spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, mimo że wcześniej byłem tego prawie pewien, teraz wiedziałem na pewno. Kocham ją. Kocham bezgranicznie, kocham z całego serca, kocham na zabój. Po prostu kocham i nic nie mogę na to poradzić. Jednak najlepsze w tym było to, że byłem także pewien że ona czuła dokładnie to samo. Jeszcze było za wcześnie byśmy sobie to powiedzieli, jednak oboje byliśmy tego świadomi. Kiedy nasze usta się rozłączały nie chciałem wypuszczać jej z obięć. Przywarłem do niej całym ciałem i wtuliłem jej małe ciałko w siebie. Złapałem się na tym że zanurzam palce z jej gęstych rudych włosach, bawiąc się pojedynczymi pasemkami. Głęboko wdychałem jej zapach, by zapamiętać go na długo.
Kiedy w końcu oboje byliśmy gotowi odsunąć się od siebie, przynajmniej na długość ramion, mogłem spojrzeć na twarz Jess. Była zarumieniona i promieniowała radością. Uśmiech nie schodził jej z warg, a ona sama nie przestawała wpatrywać się we mnie. Odchrząknęła i powiedziała – Shamrock – spojrzałem na nią nieobecnym wzrokiem. – słucham? –spytałem. – celtyckie symbole. –ach… więc shamrock. – zastanowiłem się chwilę. Zbierając myśli -O ile się nie mylę, to trójlistna koniczynka, czyli irlandzki symbol św. Patryka oznaczający Trójcę Świętą. – dobrze – uśmiechnęła się. Na chwilę odwróciłem wzrok od niej i spojrzałem na ścianę. – Triskele. Był dla Celtów symbolem wręcz świętym. Reprezentował wieczny cykl życia, potrójny aspekt kobiecy, trzy etapy życia młodość, dorosłość i starość, trzy formy świata materialnego obecne w każdym przedmiocie: ląd, morze i niebo.
- w późniejszych czasach także Świętą Trójcę. – dokończyła.
cały wieczór zleciał nam na rozmowach o celtach, starożytnych runach i magii runicznej, oraz wielu innych rzeczach dotyczących naszego świata. Mimo wielu różnic, takich jak na przykład ta że ja pochodziłem z ciemnej strony świata a ona z tej Niebieskiej, mięliśmy ze sobą wiele wspólnego. Rozmawiając tworzyliśmy między sobą więź. Może nie do końca świadomie, ale powstała i z każdym zdaniem, z każdą chwilą, stawała się coraz silniejsza. Ta noc nie przyniosła nam snu, upłynęła na rozmowach i poznawaniu się dogłębnie. Nad ranem kiedy oczy wybranki mojego serca skryły się za powiekami. Pozwoliłem jej zasnąć na moim ramieniu. Trwałem przy niej przez kilka godzin snu, upajając się każdą kolejna chwila kiedy mogłem trzymać ja w ramionach. Moje jedyne największe marzenie, właśnie zostało spełnione.
Żadne zło nie wstrząśnie mną, póki co
Jestem tutaj z tobą poza krzykiem
Zobacz jak cudownie marniejemy
Zapętleni w treści bez znaczenia. / Coma
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Pandemonium.(prolog) - przez CzerwonyTrampek - 15-09-2011, 16:55
RE: Pandemonium.(prolog) - przez CzerwonyTrampek - 17-09-2011, 16:58
RE: Pandemonium.(prolog) - przez Tarum Chromy - 20-09-2011, 01:40
RE: Pandemonium.(prolog) - przez Alchemista - 20-09-2011, 12:13
RE: Pandemonium.(prolog) - przez Tarum Chromy - 20-09-2011, 15:54
RE: Pandemonium.(prolog) - przez CzerwonyTrampek - 23-09-2011, 18:57
RE: Pandemonium.(prolog) - przez CzerwonyTrampek - 29-09-2011, 17:26

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości