Via Appia - Forum

Pełna wersja: Pandemonium.(prolog)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Hej dopiero zaczynam "pracę" na tym forum i proszę o trochę łagodniejsze ocenianie, dopiero teraz zdołałam się przemóc aby pokazać wszystkim co pisze i wolałabym się na tym nie sparzyć, z góry dzięki. Mam nadzieję że będzie wam się dobrze czytało.Smile
Ps. Miewam (nie) WIELKIE problemy z interpunkcją i stylem jednak nie mam pojęcia do kogo mogłabym się zwrócić o pomoc więc na razie tak.Smile


PROLOG
Jak to jest że ludzie, a raczej stworzenia które tylko jak ludzie wyglądają nie potrafią uwierzyć w twoja przemianę? - po raz kolejny zadawał sobie to pytanie, kiedy wyjaśniał dawnym kumplom że już skończył z dawną robotą i nie ma zamiaru do niej wracać. A oni znów reagowali śmiechem w kółko powtarzając że z takich rzeczy się nie wychodzi. Moja dotychczasowa „praca” polegała na uśmiercaniu, a raczej mordowaniu z zimną krwią ludzi i różnych innych stworzeń które dla mojego szefa wydawały się zagrożeniem. Żadna praca nie hańbi - tak mawiają. Ale mojej BYŁEJ już pracy to nie dotyczy. Czuje do siebie wstręt i nie mogę nic na to poradzić. Do niedawna nic nie czułem odbierając życie milionom niewinnych istot. Nic nie czułem bo było to niemożliwe – nie miałem duszy, a co za tym idzie – sumienia. Ta jedna istota o której istnieniu nawet nie wiedziałem, uderzyła mnie mocno w moje uśpione, a może nawet dawno martwe już serce i tchnęła w nie nowe życie. Miała na imię Rachela co z języka przeszłości znaczy anioł. Nie specjalnie mnie to zastanowiło. Myślałem że to zwykły przypadek. Nikt nie chciał się nią „zająć”, więc ja, oczywiście w przypływie egoizmu musiałem wziąć na siebie to zlecenie. Byłem bezkonkurencyjnie najlepszy, ale szef wahał się zanim mi na to pozwolił, już to powinno było zmusić mnie do refleksji a jednak okazałem się idiotą. W końcu udało mi się namówić szefa i zacząłem przygotowania do najnowszej misji. Kiedy udało mi się ją namierzyć, postanowiłem złapać ja jak będzie wracać z pracy. Pracowała w wolontariacie w biednej dzielnicy więc miałem wiele obskurnych uliczek żeby ją przycisnąć i załatwić sprawę. 15.55 czekałem na ławce pod wolontariatem, ta dzielnica była beznadziejna, nawet mnie, wydawała się niebezpieczna. I w sumie instynkt dobrze mi podpowiadał. Gdy tylko wybiła 16.00 a ona skończyła już wszystkie zajęcia ruszyłem za nią powolnym krokiem żeby jej tak od razu nie przestraszyć. Szedłem za nią powoli, tak by mnie nie zauważyła. Dziewczyna szła spokojnym krokiem niczego się nie spodziewając, nie pasowała do tego miejsca. Była dobra, a nawet za dobra na zwykłego człowieka. Szybko odrzuciłem tego typu myślenie. Nawet bez duszy mogłem współczuć. A wystarczyłaby chociaż odrobina współczucia żeby spieprzyć mój idealny plan zniszczenia celu. Cel – tak właśnie mówiłem na moje ofiary. Nie chciałem się z nimi w żaden sposób zżywać a nawet głupie wypowiadanie imienia było dla mnie dosyć osobistym przeżyciem. Szedłem za nią dość długo, znałem tą trasę na pamięć. Śledziłem ją od kilku tygodni, oczywiście tak żeby ,mnie nie widziała. Inaczej mogłaby nabrać podejrzeń. Kiedy zbliżaliśmy się do wąskiego przejścia między dwoma obskurnymi kamienicami, przystanąłem i poczekałem aż się tam znajdzie. Chciałem mieć pewność że nie zacznie uciekać, chociaż wiedziałem że w wyścigu ze mną nie miałaby szans. Moje zmysły były bardzo pobudzone, a jednocześnie widziałem świat jakby za mgłą. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale nie zamierzałem dawać za wygraną. Cały czas ją obserwując, jednym ruchem odbiłem się od ziemi i złapałem się parapetu jednego z okien kamienicy. Potem jeszcze kilka szybkich ruchów i znalazłem się na dachu. Stąd także mogłem ją obserwować. Posuwając się bezszelestnie wzdłuż krawędzi dachu psychicznie przygotowywałem się do skoku. Trzy… dwa… jeden... – odliczał spokojnie mój umysł. Teraz! Mózg wysłał komendę a ja nie zastanawiając się ni chwili skoczyłem.
W momencie kiedy rozpoczynałem skok dziewczyna odwróciła się i spojrzała mi w oczy. Wszyscy inni zaczęliby już uciekać, a ona po prostu tam stała i patrzyła. Spadając czułem że patrząc w moje oczy zagląda także w duszę, której przecież nie miałem. Nie rozumiałem niczego. Zużyłem dużo energii by wyrwać się z osłupienia i dokończyć to co zacząłem. Uderzyłem w nią całą swoją siłą, razem upadliśmy na ziemię. Nie musiałem się wysilać by powstrzymać ja przed ucieczką. Nawet nie musiałem, nie wyrywała się. Tylko dalej patrzyła na mnie, oczami w których można by utonąć. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Jednak kiedy miałem zadać decydujący cios. Odezwała się cicho ale dla mnie bardzo wyraźnie.
- nie musisz tego robić - gdybyś tylko wiedziała jak bardzo nie chcę. – pomyślałem wtedy z bólem. Żadna z moich ofiar nigdy nic nie mówiła, może przez przerażenie? Ta kobieta na pewno nie była wystraszona. Tak jakby już przygotowała się na śmierć, jakby już dawno wiedziała co zamierzam. Nie miałem zamiaru rozpoczynać rozmowy. I tak nie byłbym w stanie z nią rozmawiać. W głowie miałem miliony myśli. Co i rusz zadawałem sobie pytanie o to kim ona jest. Dziewczyna jakby czytała mi w myślach, odpowiedziała
– Jak już pewnie wiesz mam na imię Rachela.
- Anioł – wyszeptałem - uderzyło mnie to mocno. Była aniołem! To dlatego nie czuła strachu. Przez głowę przemknęła mi myśl jak mogłem być tak bardzo głupi. Dotarło do mnie że niczego o niej nie wiedziałem. Nie wiedziałem niczego o aniołach. Nie na to się przygotowałem. Musiałem ją zabić. Im szybciej tym lepiej. Tym razem dla nas obojga. Lubiłem się bawić ofiarami ale ona budziła we mnie mieszane uczucia, wprawiała w dezorientacje. Wymierzyłem ostateczny cios. Ta chwila wydawała się trwać wiecznie. – w mojej głowie pojawiła się myśl. Nie była moja - pochodziła z jej umysłu.
– nie musisz tego robić. Tak naprawdę jesteś dobry. - Tego było już za wiele. Po prostu uderzyłem ją w pierś, wbijając rękę w jej ciało i wyrywając serce. W jej oczach nie było ani śladu strachu czy bólu. Najzwyczajniej pogodziła się ze śmiercią. Zanim się podniosłem zamknąłem jeszcze jej oczy. Wstałem i nie mogąc odejść patrzyłem na jej martwe ciało. Może powinienem uciec jak najszybciej? Może w tym właśnie momencie popełniłem największy w życiu błąd? Nie wiem. Ale gdy tam stałem zobaczyłem że z jej ciała unosi się świetlista poświata. Wiedziałem że to jej dusza. Z każdej mojej ofiary unosiły się dusze, może i nie tak czyste ale zawsze. Kiedy duch anielicy uniósł się jakby miał wrócić gdzie jego miejsce. Jakby miał powrócić do niebiańskiego zastępu. Ona znów odezwała się moim umyśle.
– nie ulitowałeś się nade mną. - Przeraziło mnie to. Nie mogłem zrozumieć jak może się ze mną komunikować. Przecież nie żyła
- Ale wybaczam ci. Jesteś bowiem istotą która może zmienić świat. W imię Pana obdarowuję cię mą własna duszą byś mógł w zgodzie z samym sobą szerzyć już tylko dobro. – nie przerywała wrzucania swoich myśli do mojej głowy. Miałem tego dość. Nie chciałem już jej słuchać.
Kiedy skończyła, poczułem jakby moje ciało paliło się żywym ogniem. Na moich dłoniach, rękach, na całym moim ciele, zaczęły pojawiać się dziwne znaki. Kiedy już się uformowały zdałem sobie sprawę że to magiczne runy. Runy były największą bronią na stworzenia mojego pokroju. Tacy jak ja bali się ich. Byliśmy potępieni, a runy były jedną z najczystszych i najszlachetniejszych form magii. Im dłużej to utrzymywało się na mojej skórze, tym bardziej ból stawał się nie do zniesienia. Czułem że czaszka zaraz mi pęknie. Upadłem na kolana, trzymając się za skronie. Nie mogłem się poruszyć, pragnąłem już tylko śmierci. Jeszcze nigdy tak nie cierpiałem. Chciałem zniknąć by już nie bolało. By ten ból mnie zostawił. Docierały do mnie ledwie słyszalne urywki zaklęć które dusza anioła wypowiadała nad moim wijącym się w agonii ciałem. Wraz z jej słowami mój ból stawał się coraz większy. Nie wiedziałem że to możliwe, a jednak było. Wraz z moim cierpieniem rosło tez przekonanie że już niedługo to się skończy. Jednak bałem się jej obietnicy, że odda mi duszę. Nie wiedziałem jak to jest. Ból zniknął szybko. Nie tak stopniowo ja się pojawiał. Zniknął jakby go w ogóle nie było. Dusza mojego anioła lewitowała nieruchoma kilka metrów ode mnie. Chciałem stamtąd uciec, ale nie mogłem się ruszyć. Ostatkami sił podniosłem się. Stałem jak wryty i patrzyłem. Duch zamigotał i jakby zaczął znikać a we mnie pojawiła się nadzieja że może to już koniec, że wykonałem zadanie i ten koszmar się skończy. Tak bardzo jeszcze nigdy się nie pomyliłem. Zrozumiałem to w chwilę potem jak dusza zaczęła zbliżać się do mnie z niewyobrażalną szybkością. Cofnąłem się o krok, jakby w poszukiwaniu ratunku. Ale nie było ucieczki. Dusza uderzyła, a ja poczułem jak mnie wypełnia. Jak przez każdy najmniejszy zakątek mojego ciała przechodzi światłość. Ciało anielicy zniknęło wraz z oślepiającym blaskiem a mnie ogarnął ból. Dużo silniejszy od tamtego. Był on niewyobrażalny. Osłabiony już przeżyciami dzisiejszej nocy. Padłem na ziemie. W chwili gdy ciało Racheli znikało, nowo podarowana mi dusza chciała się jakby rozerwać. Powoli traciłem przytomność. Nie mogłem zapanować nad tym by umysł pozostał świadomy tego co się dzieje. Coraz bardziej pochłaniała mnie ciemność, której nie miałem już siły się opierać. Tak więc odpłynąłem powoli pozostawiając moje dotychczasowe życie za sobą…
* * * * * * *
Właśnie tak otrzymałem duszę. Mógłbym kontynuować dawną pracę. Ale teraz wiem że to było złe. Teraz mam świadomość że specjalne wybieranie złej ścieżki to nie był dobry pomysł. Stałem się dobry. Po tej misji oznajmiłem szefowi że to rzucam. Nie zadawał żadnych pytań. Wyczuwał że coś się we mnie zmieniło. Że już nie będę mógł wykonywać pracy z taką samą precyzją. Pozwalał mi odejść choć nie bez żalu, byłem jego najlepszym płatnym zabójcą. Nie próbował mnie zatrzymywać, dał mi wolną rękę, mówił jednak jak bardzo mu przykro że traci tak precyzyjnego pracownika. Nie słuchałem go, siedziałem wbijając wzrok w karty wypowiedzenia umowy. Ryan Torres ur. 5 lipca 1785roku w Nowym Orleanie… Przecież to tak naprawdę nic o mnie nie mówiło, to tylko bezwartościowy świstek papieru, nie można się z niego dowiedzieć o jaki naprawdę jestem. Że mam długie hebanowe włosy, że moje oczy zieją ciemną pustką. Nie wiadomo że mam ostro zarysowane rysy twarzy. Te informacje były niczym. Przerwałem rozmyślania zauważając że Ernie wstaje. To był koniec naszej rozmowy. Pomimo tego że był moim pracodawcą, byliśmy także przyjaciółmi. Kiedy już wypłacił mi należność za ostatnią misję, skierowałem się do drzwi. Wstał, poszedł za mną otworzył mi je i uściskał. Nigdy nie widziałem u niego tak ludzkich odruchów. Kiedy miał mnie w ramionach szepnął tylko.
– ja wiem. Nie zapomnij o naszej przyjaźni. – nie wiedziałem jak to odebrać więc kiedy odsuwaliśmy się od siebie. Powiedziałem tylko
– nie zapomnę. – tak właśnie bezapelacyjnie zamknąłem moje poprzednie życie, zaczynając nowe. Nie potrafię określić czy lepsze. Wiem tylko że to nowe jest dla mnie o wiele trudniejsze.

NOWE ŻYCIE
Tak właśnie stałem się dobry. No może nie dobry, a lepszy niż byłem. Bo dalej potrafiłem zabijać. Tylko morderstwo nie sprawiało już przyjemności. Nie czułem się jak myśliwy. Widziałem w sobie potwora. Każde zabójstwo pozostawiało ślad na mojej nowej duszy, odczuwałem ból przy uśmiercaniu, bo przy tym umierała także jej część. Także przez to zrezygnowałam z posady płatnego zabójcy. Teraz kiedy miałem duszę, nie chciałem jej stracić. Podświadomie wiedziałem że pustka po jej stracie może mnie zniszczyć. Przez kilka miesięcy po spotkaniu z Rachelą nie wychodziłem z domu. Bałem się patrzenia na świat w nowy sposób. Nie miałem z tym większych problemów. Nie musiałem jeść, nie potrzebowałem niczego. Mogłem funkcjonować, samotnie zamknięty w czterech ścianach mojego domu. Gdzie nie docierało do mnie nic z zewnątrz. Pierwszy raz odważyłem się wyjść właśnie wtedy, kiedy postanowiłem odebrać wypłatę. Może tylko tak to sobie tłumaczyłem? Może życie pustelnika nie było teraz dla mnie. Do dziś nie wiem czemu jakaś magiczna moc tamtego dnia wypchnęła mnie z domu.
Zaraz po wyjściu z biura, postanowiłem przespacerować się po parku. Chciałem sprawdzić czy mój stosunek do ludzi jakoś się zmienił. Usiadłem na ławce i czekałem. Było jeszcze wcześnie, dlatego park był prawie pusty. Postanowiłem poczekać. Wyciągnąłem z jakiegoś śmietnika starą gazetę i zacząłem lekturę. W tym niezwykle burzliwym miasteczku niewiele się wydarzyło podczas mojej jako takiej nieobecności. Może to ja byłem tu największą sensacją? – właśnie na takich rozmyślaniach czas zleciał mi zaskakująco szybko. Nim się obejrzałem w parku zaczęli pojawiać się ludzie. Była słoneczna niedziela więc nie dziwiło mnie że ludzi jest sporo. Jednak nikt się do mnie nie zbliżał. Zauważyłem to dopiero po chwili, ale nie byłem pewien czy to nie tylko moja paranoja. Rozejrzałem się uważnie by zyskać trochę pewności. Tak ludzie zdecydowanie mnie unikali. Wiedziałem że wyglądam groźnie ale nie spodziewałem się że aż tak… odstraszam. Powoli podniosłem się i udałem w kierunku placyku zabaw. Przystanąłem i zacząłem obserwować dzieciaki, nie zauważyłem jak pewna maleńka dziewczynka podeszła do mnie i złapała mnie za spodnie. Przeraziło mnie to. Z wielką siłą uderzyła mnie świadomość kim jestem. Nie chciałem jej skrzywdzić a nie wiedziałem co robić. Widziałem obserwującą mnie kobietę, najprawdopodobniej matkę dziecka. Czemu nie reaguje?!- myślałem gorączkowo. Potrzebowałem pomocy. Rozejrzałem się. I nagle kobieta którą wziąłem za matkę dziecka, jakby zmaterializowała się przede mną. Zaglądając mi w oczy wzięła dziewczynkę. Cos mi te oczy przypominały. Anioł! Nie chciałem mieć już z żadnym nic do czynienia, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałem tak i patrzyłem, to na nią to na dziewczynkę. Maleńka wyciągnęła do mnie rączki i pięknym melodyjnym głosem odezwała się cichutko – aniołek – cofnąłem się o krok kręcąc głową. Wtedy odezwała się kobieta
– jestem Juno. A Clarie nigdy się nie myli. Nie ważne na kogo się kreujesz. Masz duszę anioła.
– nie. To nie może być prawda. Nie jestem aniołem. – szeptałem gorączkowo próbując przekonać do tego samego siebie. Juno patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
– nie. Nie jesteś. Ale zabiłeś Rachelę i masz teraz jej duszę, a Rachela była jej duchową i fizyczną opiekunką. mała ma ochronić ludzkość przed złem. A ty będziesz jej chronił póki sama nie jest do tego zdolna.
– co? – wyrwało mi się. – nie, to nie możliwe. Musicie się mylić. – mój umysł pracował dużo wolniej niż zwykle. Próbowałem się skupić na tej dziwacznej wymianie zdań. Zrozumieć to choć po części. Przerażony zacząłem się cofać. Najpierw powoli, a z czasem odwróciłem się i zacząłem biec. Chciałem tylko znaleźć się jak najdalej stąd. Nagle okropny ból ogarnął moją czaszkę. Padłem na kolana, ludzie wkoło zdawali się mnie nie zauważać. Jakbym w ogóle nie istniał. Powoli znów traciłem przytomność. Nie widziałem co się dzieje, ale chciałem już tylko przestać cokolwiek czuć.
Obudziłem w jakimś ciemnym zaułku ciężko dysząc. Nie wiedziałem jak się tu znalazłem. Nie miałem nawet sił by utrzymać oczy otwarte, powieki zbytnio mi ciążyły, co dopiero myśleć o powrocie do domu. Usłyszałem gdzieś obok cichy szelest. Moje zmysły zachowały się instynktownie. I mimo potwornego osłabienia zerwałem się nagle, bacznie obserwując. Nieopodal stała Juno trzymając na rękach Clarie.
– wiem że jesteś pełen kontrowersji. nie bój się więc pytać. – Juno uśmiechnęła się do mnie. – dalej nieufny stałem w pozycji obronnej. Juno postawiła Clarie na ziemi a maleńka zrobiła kilka kroków w moją stronę zaglądając w oczy. Z niewiadomych mi przyczyn bałem się dziecka. Zastanawiając się nad przyczyną owego strachu, dalej ją obserwowałem. Maleńka zachwiała się a dla mnie czas stanął w miejscu. Nie chciałem by upadła, a także nie chciałem się do niej zbliżać – moje myśli galopowały jak szalone. Jednym zręcznym ruchem porwałem ją na ręce. Juno zrobiła gest jakby chciała ją przede mną obronić, ale nie zdążyła złapać dziecka przede mną. Kiedy trzymałem tak maleńką w ramionach a ona nie bała się mnie poczułem coś czego nigdy nie czułem – miłość. Jeszcze nigdy nie kochałem. Nie potrafiłem. A moc tego uczucia przerażała mnie. przestałem zwracać uwagę na Juno. A ona w tym czasie przybrała pozycję obronną.
– puść ją! – nakazała mi. Nie chętnie oderwałem wzrok od dziecka i popatrzyłem na anielicę
– powiedziałaś że mam ją ochraniać. – uśmiechnąłem się złowrogo.
– nie zamierzam tak po prostu ci jej oddać. – moje serce rozdzierały sprzeczne emocje, z jednej strony chciałem by ze mną została, z drugiej jednak wiedziałem że lepiej dla niej jeśli tak się nie stanie.
przytulając dziecko do siebie powoli się wycofywałem. Nie chciałem walczyć. Anielica rzuciła się na mnie bez ostrzeżenia, a ja osłaniając dziecko zrobiłem szybki unik. To że nie trafiła tylko ją bardziej rozwścieczyło. Zaatakowała ponownie i tym razem udało jej się mnie trafić. Upadając na ziemię Clarie wyślizgnęła mi się z rąk Juno złapała ją i odskoczyła kilka metrów ode mnie.
wstałem od razu mimo bólu jaki mi sprawiła.
– dlaczego mi to robisz? – spytałem dławiącym głosem.
– nie jesteś jej godzien. Nawet dusza Racheli nie może zmienić tego kim jesteś. Przeszłość się za tobą ciągnie a przyszłość nie wróży nic dobrego. Dziecko cię kocha ale to nie wystarczy. Nie jesteś w stanie jej chronić. – jej słowa raniły mnie bezlitośnie. nie mówiłem nic, nie wiedziałem nawet co miałbym powiedzieć. Wpatrywałem się w dziecko z wszechogarniającym bólem. A anielica kontynuowała
– nie mogę ci jej zostawić, sama podejmę się jej ochrony. Wraz z jej słowami, czułem że coś ze mnie ulatuje. Bolało. Znów ten tępy ból. Przymknąłem na chwile oczy. Usłyszałem tylko krzyk Juno, nie wiedziałem co się dzieje. Otworzyłem oczy i zauważyłem jasną poświatę która unosiła się wokół mnie.
– twoja dusza… - anielica nie była w stanie mówić. Dusza Raheli powoli ze mnie wychodziła. Nie mogłem znieść tego bólu ale bałem się w nim zatracić. Ze wszystkich sił próbowałem nie stracić przytomności. Przerażona mina Juno wydawała się mówić sama za siebie – działo się coś bardzo złego.
Nie wiedząc co się ze mną dzieje uniosłem się powoli w powietrze. Dusza wydostawała się ze mnie powoli, bałem się tego co nastąpi więc stawiałem opór, nie chciałem jej tracić. Poczułem moc przepływająca przeze mnie. nie dodawała mi siły bo nie była przeznaczona dla mnie tylko dla Racheli. Jakaś dziwna magiczna moc, która przepływając przez moje ciało odbierała mi energię i tym samym dodawała siły Racheli. Poczułem silne szarpnięcie moim ciałem i dusza wydostała się ze mnie od razu formując się w anielicę która spłynęła delikatnie na ziemie podczas gdy ja upadłem z głuchym łoskotem. Leżałem na ziemi ledwie przytomny dalej obserwując bieg wydarzeń.
- cześć Juno – odezwała się Rachela.
– zabiłaś go! – wykrzyczała Juno
- nie, jeszcze nie. – zaskoczył mnie spokój jej głosu
- Ale on jest demonem. Nawróconym demonem. Wiesz co to przed nami otwiera? Clarie, jest dzieckiem światła, więc jeśli damy jej się napić jego krwi, będzie niezwyciężona. Zaopiekujemy się nią. A ona w zamian da nam niewyobrażalną władzę. Może przywrócić do życia Chta-Ihu – nie specjalnie orientowałem się o czym mowa. Ale coś mówiło mi że pod ta dziwną nazwą nie kryje się nic dobrego. Nie była to tylko sprawa mojego przeczucia, bo mina Juno mówiła sama za siebie. Anielica wyglądała na przerażoną
– nie ! nie pozwolę ci. Ona ma ocalić ludzkość. – Rachela wykonała gwałtowny gest ręką co spowodowało że Juno uniosła się w powietrze.
– puść dziecko, a może pozwolę ci przeżyć ! – zawołała w gniewem, a wiatr rozwiał jej włosy. Wyglądała przerażająco.
– popełniłaś błąd że nie dałaś dziecka Ryanowi. Musiałaś czuć że coś jest z nim nie tak. – Rachela zastanawiała się nad własnymi słowami. Juno mierzyła ją wzrokiem z wysokości około sześciu stóp. Rachela zdawała się nie zauważać tego że Juno próbuje się uwolnić. Szeptając cicho zaklęcia opadała coraz niżej, aż w końcu stanęła na ziemi.
– co powiesz na bitwę o Clarie. Równe starcie dwóch aniołów – wyzywała ją Juno.
– nie jestem sprawiedliwa. I zawsze dostaje to co chce – odkrzyknęła Rachela, znów wykonując ten dziwaczny gest ręką. Zaklęcie przeszło przez tarczę Clarie, nie pozostawiając na dziecku żadnego śladu, i z całą mocą uderzyło w Juno. Anielica uderzyła w ścianę jednej z kamienic
– dopiero wtedy zorientowałem się że jesteśmy w miejscu mojej ostatniej misji – i osunęła się po niej powoli zostawiając na ścianie ślad świetlistej krwi. Dziecko przez chwilę otoczyła świetlista aura po czym spokojnie wylądowało na ziemi. Mała nie okazywała strachu przed Rachelą, a ona z każdą chwilą stawała się coraz bardziej straszna i bezduszna. Jej oczy były czarne i biła z nich pustka. Anielica podeszła do dziecka, wzięła je na ręce i ruszyła w moją stronę.
położyła dziecko obok mnie i zaczęła szeptać zaklęcia, wraz z jej słowami na ciele Clarie pojawiały się runiczne znaki, pamiętałem ból jaki mi sprawiła kiedy tworzyła je na mnie i bałem się o dziecko. Ale Clarie była aniołem, była czystsza Nawet od runicznej magii. Kiedy już jej małe ciałko pokryło się znakami Rachela wzięła moją rękę, kalecząc nadgarstek paznokciami przypominającymi szpony. Kilka kropel mojej krwi spadło na jej dłoń a ona ubrudziła nią usteczka mojego aniołka. Patrzyłem przerażony jak maleńka przygotowuje się do roli przyszłej królowej mroku. Jej włosy stały się czarne a twarz straciła na rysach dziecka, zaostrzyła się. Patrzyłem jak staje się zła, przeklinając siebie w duchu za to że nic nie mogę zrobić. Leżałem jak sparaliżowany i choć nie chciałem patrzeć – patrzyłem. To wydarzenie pozostawiło ślad na moim sercu. Ból wyrył mi to zdarzenie w pamięci i pragnąłem już tylko jednego zniszczyć Rachelę. Znów stałem się bezlitosnym mordercą. Nie obchodziło mnie jak to zrobię. Miała zginąć. Rachela patrzyła na dziecko z nieskrywanym podziwem podczas gdy ja powoli odzyskiwałem siły. Nie wiem jak, ale wyczuła to. Spojrzała na mnie pogardliwie i od niechcenia posłała wiązkę ciemnego światła w stronę Juno. Anielica wydała z siebie ostatni rozdzierający krzyk i po prostu odeszła. Jej dusza wzniosła się do nieba a ciało utworzyło kupkę białego popiołu. Nie mogłem uwierzyć, była ostatnią istotą której mogłem zaufać, ostatnią która mogła mi pomóc.
Rachela podniosła się trzymając w ramionach Clarie, która już nie była tą którą kochałem. Spojrzała w moje oczy i bez cienia litości posłała w moją stronę, strumień oślepiającego światła.
Co działo się ze mną potem? – nie pamiętam…


ZAMĘT
Obudziłem się w dziwnym pomieszczeniu gdzie wyraźnie dawno nikt nie sprzątał. Łóżko w którym leżałem wydawało się tu nie pasować. Biała pościel mocno kontrastowała z ciemną farbą na obskurnych ścianach. W pomieszczeniu było tylko jedno okno. Całe ufajdane jakąś dziwną substancją której pochodzenia nie chciałem poznać. Rozglądając się po pomieszczeniu spróbowałem usiąść, lekko zakręciło mi się w głowie i ledwo udało mi się utrzymać w tej pozycji.
- nie przemęczaj się – usłyszałem miły dziewczęcy głos. Popatrzyłem w tę stronę a moim oczom ukazała się śliczna dziewczyna. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, musiała poczuć się nieswojo, bo jej policzki zabarwiły się na rumiany kolor.
– jesteś osłabiony, lepiej się połóż. Posłusznie opadłem na poduszki, nie odzywając się ani słowem. – dziewczyna podeszła bliżej i usiadła na brzydkim zniszczonym i wyraźnie wysłużonym już fotelu.
– pewnie jesteś głodny? Nie jadłeś już od dłuższego czasu. Zaraz coś przyniosę -nie zaprotestowałem kiedy wychodziła. Musiałem zachowywać pozory. Przecież nie mogłem jej powiedzieć że nie czuję głodu bo jestem nadludzką istotą. Zostałem na chwilę sam, zastanawiając się jak się tu znalazłem. Mało co pamiętałem z czasu kiedy ostatnio byłem przytomny. W pamięci wyrył mi się tylko ten straszliwy ból. Poczułem że moja głowa zaraz wybuchnie. Od myśli które cały czas się w niej kłębiły. kiedy dziewczyna wróciła zastała mnie siedzącego w pozycji embrionalnej, trzymającego się za skronie i bujającego to w przód to w tył. Postawiła talerz z jedzeniem na szafce obok łóżka i szybkim krokiem podeszła do mnie. dotknęła mojego czoła wyczuwając rosnącą temperaturę i szybkim ruchem wstrzyknęła mi coś w rękę. Substancja rozpływając się po moim ciele wywołała najpierw falę ogromnego bólu ale po chwili przyniosła ulgę.
– nie przedstawiłam się. Jestem Jess, mój ojciec cię znalazł i kazał zaopiekować się tobą, na czas jego nieobecności. Nie pytałam o nic. Więc ciebie, chciałabym prosić o wyjaśnienia. Zjedz coś – wskazała na talerz.
– poczujesz się lepiej - a potem jeśli chcesz, porozmawiamy.
Sięgnąłem po talerz i zmusiłem się do przełknięcia kilku kęsów ciepłego, parującego jeszcze dania. Dziewczyna cały czas na mnie patrzyła, ale nie czułem się nieswojo. Kiedy skończyłem wzięła ode mnie talerz i na chwilę zniknęła. Wróciła trzymając w ręku wysoką fiolkę wypełnioną dziwną substancją.
– połoz się – poprosiła a ja bez żadnych obiekcji zrobiłem co mówiła.
Jess podwinęła mi delikatnie koszulę a moim oczom ukazał się zakrwawiony bandaż. Kiedy zaczęła go rozwijać odwróciłem wzrok czując się jak kompletny idiota.
– to zrozumiałe że nie chcesz tego widzieć. – odezwała się cicho jakby czytając mi w myślach.
– masz sporo szczęścia, nie wielu udałoby się przeżyć cos takiego. Straciłeś sporo krwi, ale twój organizm jakby jej nie widział problemu. Cały czas produkuje nową. – jako demon, potrafiłem funkcjonować bez krwi. Uśmiercenie mnie prawie nie było możliwe. Z jednej strony to dobrze. Mogłem żyć wiecznie, ale z drugiej jeśli ktoś zraniłby mnie bardzo rozlegle i pozostałbym bez pomocy, cierpiałbym wiecznie. Nie opanowałem jeszcze samo regeneracji. W hierarchii ciągle stałem za nisko by móc pobrać nauki w tym kierunku. – odpłynąłem na chwilę myślami i zostałem w brutalny sposób przywrócony do rzeczywistości. Z rozmyślań wyrwał mnie mianowicie nieznośny ból który Jess wywołała polewając moją ranę dziwną substancją.
– wiem że boli. Ale musisz wytrzymać. – uśmiechnęła się delikatnie. Dziewczyna zmieniła mi opatrunek, poprawiła koszulę, fiolkę postawiła na szafce i usiadła. Patrzyła na mnie przenikliwie myśląc o czymś zawzięcie.
– o czym myślisz? – spytałem, odzywając się po raz pierwszy, mój głos był zachrypnięty.
– o tym jak to się stało że jeszcze żyjesz? O tym, co mogło być przyczyną twojego poranienia? I kto mógł być tak okrutny? A to tylko kilka z nurtujących mnie pytań. – zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią i doszedłem do wniosku że nawet jakbym chciał, nie mógłbym jej odpowiedzieć. Nie pamiętałem niczego.
– nie wiem. – popatrzyła na mnie zawiedziona.
– miałam nadzieję na odrobinę więcej współpracy. – powoli wstała.
– Nie! Czekaj, ty nie rozumiesz… ja niczego nie pamiętam. – popatrzyła na mnie nieufnie.
– naprawdę? - tak. Powiedz mi jak mnie znaleźliście? Może coś mi się skojarzy…
- tzn. ja sama wiem niewiele, tylko tyle że znaleziono cię w przejściu między kamienicami i że byłeś ciężko ranny. A przez ten cały czas kiedy byłeś nieprzytomny cały czas powtarzałeś coś o jakiejś Clarie. – Wspomnienia zaczęły do mnie wracać z ogromną prędkością. Ogarnął mnie ból i upadłem na podłogę. Jess rzuciła się do mnie ze strzykawką ale tylko odgoniłem ją rozpaczliwym gestem. Wiedziałem że jeśli ukoi mój ból tym dziwnym serum, zakłuci też przypływ wspomnień. Wszystko mi się mieszało bo ból był nie do zniesienia. Ale pewien byłem jednego. Ktoś zranił mnie bardzo mocno, i choć nie wiedziałem kto, to powoli, wraz z tym jak sobie wszystko przypominałem ogarniała mnie rządza zemsty. Moja twarz była wykrzywiona bólem, musiałem wyglądać przerażająco bo nie przejmowałem się już stwarzaniem pozorów. Miałem gdzieś czy dziewczyna dowie się kim jestem. Zawsze mogłem ją zabić. Gdy Jess zobaczyła rządzę krwi w moich oczach, cofnęła się z przerażenia. Po jej oczach widać było że bardzo się boi, ale z nieznanych mi powodów dotknęła mojej ręki uspokajającym gestem. Cofnąłem dłoń i odskoczyłem jak najdalej jak pozwalała mi przestrzeń tego małego pokoju. Nie chciałem zrobić jej krzywdy, to na mnie spłynęło jak grom z jasnego nieba. Nie potrafiłbym jej zranić, więc musiałem trzymać się na dystans. Jess patrzyła na mnie z bólem.
– dlaczego mi nie ufasz? – zapytała
– przecież ufam
– no właśnie nie. Robiłam co mogłam żeby zasłużyć sobie na twoje zaufanie, ale ty nadal mi nie ufasz.
– ale ja…
- nie! Nie tłumacz się – prawie krzyczała, jej nagła złość bardzo mnie zadziwiła. nie pasował do niej gniew.
– gdybyś mi ufał, powiedziałbyś mi prawdę.- dodała już spokojniej
– więc wydaje ci się że kłamię? Ja naprawdę niewiele pamiętam z tego wypadku. – z jakiegoś powodu pragnąłem żeby mi uwierzyła.
– nie chodzi prawdę na temat twojego wypadku. Tylko samego ciebie. – zamurowało mnie. w myślach przemknęło mi że ona zna prawdę, tylko chce to usłyszeć ode mnie. – dziewczyna jakby czytając mi w myślach powiedziała
– wiem że nie jesteś człowiekiem. Zwykły śmiertelnik by nie przeżył czegoś takiego. – patrzyła na mnie tymi wielkimi zielonymi oczami. Tak naprawdę dopiero w tamtej chwili dostrzegłem jej delikatne piękno. Miała rude włosy, związane w kucyk, choć teraz kilka zbłąkanych pasemek z niego uciekło i zwisały wolno koło twarzy. Wysoka, o subtelnej sylwetce. W jej spojrzeniu było coś, co kazało mi mówić. Starałem się powstrzymać, widziałem że bardzo wiele ryzykuję. Ale już nie potrafiłem oprzeć się jej urokowi.
– masz rację, nie jestem człowiekiem. – źrenice Jess rozszerzyły się ze strachu. To znaczy że tylko domyślała się prawdy. A ja utwierdziłem ją w przekonaniu że przez cały ten czas zajmowała się nie znaną sobie istotą.
– więc czym jesteś? – spytała siląc się na obojętność. stojąc wciśnięty w ścianę, przygotowałem moje mięśnie na zbliżający się pościg, byłem prawie pewien że dziewczyna zacznie uciekać jeśli powiem jej prawdę, ale już postanowiłem że będę z nią szczery i nie zamierzałem zmieniać decyzji.
– jestem nadludzką istotą, rodem z piekielnej otchłani. Jestem pomiotem diabła… Jestem Demonem. – dokończyłem ciszej w nadziei że jej nie wystraszę. – demonem? – dziewczyna była wyraźnie w szoku ale nie okazywała już strachu. Tak jakby jej niedawne przerażenie było wywołane tylko niewiedzą na mój temat. Teraz kiedy wiedziała już o mnie, nie bała się, była tylko zaskoczona. A skupienie na jej twarzy pokazywało że usilnie stara się wszystko połączyć w całość. Nie potrafiłem patrzeć jej w oczy, tkwił w nich głęboko zakorzeniony ból wspomnień, którego nie potrafiłem rozgryźć.
– gdyby nie to że ojciec polecił mi zająć się tobą, wyrzuciłabym cię. - powiedziała dławiącym się głosem.
– jutro miałam wyczekiwać jego powrotu i prosił bym do tego momentu starała się utrzymać cię tu. Jednak w takiej sytuacji, nie czuje się zobowiązana. Nie zatrzymuje cię dłużej, jednak nie zamierzam namawiać cię na pozostanie tu. – ta zmiana jaka w niej zaszła kiedy usłyszała czym jestem nie dawała mi spokoju. Chciałem żeby mi wyjaśniła. Pragnąłem żeby nie czuła do mnie obrzydzenia. Więc kiedy wolnym krokiem ruszył do drzwi, korzystając z mojej nadzwyczajnej szybkości, prawię zmaterializowałem się przy niej dotykając jej ramienia. Obróciła się szybko jak na człowieka, przyjmując pozycję obronną. Z jej oczu biła nieufność.
– nie bój się, nie chcę zrobić ci krzywdy. – powiedziałem cofając się i podnosząc ręce w obronnym geście. Dziewczyna wstała, nic nie mówiąc ale dalej pozostawała nieufna.
– powiedziałem ci o sobie prawdę, teraz twoja kolej na szczerość. – miałem nadzieję że się otworzy ale wiedziałem że ciężko jej to przyjdzie.
–proszę… możesz mi zaufać. – tymi słowami przepełniłem najwidoczniej czarę goryczy, bo dziewczyna wybuchła
– ufać!? Co ty wiesz o zaufaniu!? Jesteś zimną istotą! Istotą która nie wie co to miłość, szczerość czy zaufanie! Jesteś potworem bez duszy! Jak możesz wymagać ode mnie szczerości!? – dziewczyna płacząc zaczęła bić mnie w pierś, dłońmi zaciśniętymi w pięści. Cierpiała, tak bardzo cierpiała a ja czułem się całkowicie bezradny. Wziąłem ją w ramiona, a kiedy zaczęła się wyrywać, przytrzymałem do czasu kiedy się uspokoi. Chwilę to trwało, ale w końcu zaprzestała tej nierównej walki. Trzymałem ją w ramionach, czułem się jakbym trzymał kukłę. Jess wydawała się jakby bez życia. Nie wiedząc jak się zachować powtarzałem tylko
– już dobrze Jess. – albo – wszystko w porządku maleńka – widocznie tego ode mnie oczekiwała bo po chwili usłyszałem jej słaby głosik w opowieści która wstrząsnęła by niejednym potworem. Zaniosłem ją na łóżko posadziłem na nim, i uklęknąłem naprzeciw niej zaglądając w oczy i wsłuchałem się w opowieść która miała wyjaśnić wiele spraw.
* * * * * *
to była ciemna noc. Tato jak zawsze wyszedł po drewno na opał, a mama gotowała obiad dla naszej rodziny.
–to była ta lepsza strona mojego życia. Bo tak naprawdę była też druga o wiele gorsza. Ojciec miał zakład pogrzebowy. W którym pojawiało się wiele ciemnych typków. Tata nigdy nam nie mówił o swoich interesach, a my nie pytałyśmy. Zapewniał nam dach nad głową, a taka jest rola głowy rodziny. Tamtego dnia, wszystko wyglądało jak zwykle, tato wrócił z drzewem, napalił w kominku i zszedł na dół do zakładu. Kiedy mama skończyła gotować, poszła zawołać ojca. Mama długo nie wracała, więc chcąc sprawdzić co się dzieje, zeszłam na schody prowadzące do firmy mojego ojca. Nie wolno było mi tam wchodzić więc zwlekałam z zejściem na dół. Gdy usłyszałam głuchy dźwięk, jakby coś uderzyło o ścianę, a potem ześlizgnęło się po niej, nie mogłam zwlekać. Myślisz pewnie co taka mała dziewczynka mogła zrobić? Mogłam moja mama była aniołem, więc odziedziczyłam po niej część mocy. Otwierając drzwi ukazał mi się widok mojej kochanej mamusi w kałuży krwi i ojca stojącego przed nią i usiłującego ją bronić przed grupą demonów. Kiedy weszłam ojciec odwrócił się by sprawdzić kto to. Właśnie wtedy, przez ta chwilę nieuwagi jeden z demonów trafił go kulą światła. Tatę odrzuciło do tyłu. A uwagę demonów przykułam ja. Kiedy ruszyli w moją stronę usłyszałam słaby głos mamy
-zostawcie ją, weźcie mnie ale nie dotykajcie mojej córeczki… proszę… -mówiła zachrypniętym słabym głosem. Jednak jej słowa na tych potworach nie wywarły większego wrażenia. Ale kiedy jeden z nich już wyciągał po mnie ręce chyba miał na imię Samuel… znów do moich uszu dobiegł głos mamy.
– ona nie jest wam potrzebna. To bezużyteczny półanioł. – te słowa sprawiły że Samuel się cofnął. Nie wiedziałam dlaczego. – jest w połowie zwykłą śmiertelniczką, nie przeżyje niczego z tego co planowaliście zrobić ze mną. – słowa mamy mnie bolały, ale wiedziałam że mówi to dla mojego dobra. Demony powróciły do mamy tworząc wokół niej coś na kształt mrocznego kręgu. Nie widziałam co się z nią działo. Słyszałam tylko jej rozdzierające krzyki i szeptane nad nią zaklęcia. Rozległ się głośny huk, dom zatrząsł się w posadach a nas wszystkich oślepił blask jaskrawego światła. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam że demony tłoczą się pod ścianami, a na ich przedzie stoi Samuel, kłaniając się przed anielicą, która już nie była tą którą kochałam. Mimo że wyglądała jak moja mama, to tam w środku, jej serce stało się lodowato zimne. A dusza przybrała odcień czerni. - Wiedziałam to bo była to właśnie jedna z mocy którą odziedziczyłam po mamie. Potrafiłam oceniać dobro, poprzez ocenianie kolorów dusz. To znaczy… teraz też chyba to potrafię, ale od tamtego czasu nie próbowałam tego robić. - Samuel zrobił krok w jej stronę i namalował jej na piersiach znak czarnych run, własną krwią. Anielica dzięki temu najwyraźniej zyskała na mocy bo tylko uśmiechnęła się triumfalnie. Kiedy skończyli inicjację po kolei zaczęli znikać, poczynając od demonów pod ścianami, przez Samuela, a kończąc na mojej mamie. – to wtedy widziałam ją po raz ostatni. Przed siedmioma laty. Teraz mam 17 a pamiętam to zdarzenie jakby było wczoraj. Mam poczucie winy że mama odeszła przeze mnie. bo przecież mogłam zrobić bardzo wiele. – co ty mówisz? W tym nie ma nawet odrobiny twojej winy. Jedyną winną istotą jest Samuel – odezwałem się nieśmiało. Dziewczyna nie zwracając uwagi na moje słowa, wróciła do swojej prawie już skończonej opowieści. – kiedy mama zniknęła cały pokój wypełnił się przytłaczającą ciemnością. Straciłam przytomność, choć wiedziałam że powinnam pomóc tacie, z jakiegoś powodu byłam pewna że żyje. I nie pomyliłam się w tym. Kilka godzin później, znalazł nas pomocnik mojego ojca, nie pytając o nic, zajął się nami. Odzyskałam przytomność kiedy zaczynało świtać. Leżałam już w moim pokoju, w czystej pościeli i zastanawiałam się gdzie jest teraz moja mama. Bo mimo iż miałam wielkie nadzieje że to mi się tylko przyśniło. To jednak wiedziałam że nie mogę się łudzić. Tak właśnie pożegnałam mojego anioła stróża, moją przyjaciółkę i jednocześnie powierniczkę, ze świadomością że od tej pory muszę radzić sobie sama. Mama miała na imię Rachela.
Dziewczyna otworzyła się przede mną ale nie mogłem udawać współczucia. Czułem gniew i może lekki wstyd przez to że wypełniała mnie nienawiść i chęć zemsty. Starałem się niczego nie dać po sobie poznać ale dziewczyna i tak zauważyła że coś stało się w moim wnętrzu. Napływające wspomnienia tym razem nie wywoływały bólu, a raczej dodawały siły. Pragnąłem tylko znaleźć matkę mojej wybawicielki i zabić ją z zimną krwią w sposób na tyle okrutny na ile pozwoli mi sumienie. Jess widziała że dzieje się ze mną coś złego. Powierzyła mi największą swoją tajemnice, byłem jej winny wyjaśnienia. – wiem gdzie jest twoja matka. A przynajmniej podejrzewam jakie ma zamiary… i opowiedziałem jej wszystko po kolei. O mojej byłej pracy, o nieudanej misji, o aniołach i o tym całym bólu jaki przez dane anioły przeżyłem.
Starałem się ukryć żądzę zemsty ale mówiąc o Racheli nie potrafiłem tego. Jess patrząc na moją twarz wykrzywioną przez milion różnych emocji które dopadły mnie tak nagle, wyczytała trafnie wszystko to co czułem, spuściła ze smutkiem wzrok. – przepraszam… - powiedziałem cicho. – przecież nie masz za co. – odparła. – wiem jakie jest życie i naprawdę rozumiem twoją… niechęć do mojej matki. Ale teraz nie ważne jest twoje sumienie, czy moje uczucia względem Racheli. Teraz musimy ją powstrzymać przed popełnieniem czegoś co nie tylko zniszczy ludzkość ale sięgnie tez dużo dalej. Poczynając na otchłani ciemności, a na zastępach niebieskich kończąc. – zszokowała mnie. – nie wiedziałem że ta mała jest zdolna do dokonania czegoś takiego… - ona ma to tylko rozpocząć. – przerwała mi. – mówiłeś o potworze. O Chta-Ihu. – tu zaczęła cytować coś w nieznanym mi języku a słowa te, mimo że brzmiały złowrogo wypowiadane przez nią były piękne - la mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi
fa itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi . – nie rozumiem… - powiedziałem z zakłopotaniem, jakoś nie przykładałem się ostatnio, a raczej nigdy się nie przykładałem by nauczyć się mówić w języku starożytnych run. – och, przepraszam, - dziewczyna tez była wyraźnie zakłopotana, widocznie zapomniała się na chwile. – to w lekkim tłumaczeniu znaczy mniej więcej tyle że: Nie jest umarłym ten który spoczywa wiekami,
nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami. Znaczy to mniej więcej tyle że, ten potwór nigdy nie umarł, tylko został uśpiony. Nieliczni wiedzą że gdy dziecko światła zmienione przez demona wezwie go akurat w dniu kiedy gwiazdy ustawią się we właściwym porządku, zbudzi się ze snu. – tylko mi się wydaje że to brzmi fatalnie czy tak jest naprawdę? - naprawdę. Pocieszenie znaleźć możemy jedynie w tym że nikt tak naprawdę nie wie gdzie Chta-Ichu został uśpiony. W wielkiej księdze podano że spoczywa gdzieś na dnie Pacyfiku w cyklopowym mieście R’Lyeh. – moja mina przedstawiała obraz niesamowitej ignorancji i niewiedzy. – nie martw się, nikt nie wie gdzie dokładnie to jest. Wielka księga podaje starożytne nazwy a niestety nikt nie potrafił ustalić gdzie znajduje się to miasto… - nie uważasz że już sporo za dużo opowiedziałaś o nas naszemu gościowi? – Ojciec Jess nas zaskoczył.
[quote='CzerwonyTrampek' pid='69210' dateline='1316102140']
Hej dopiero zaczynam "pracę" na tym forum i proszę o trochę łagodniejsze ocenianie, dopiero teraz zdołałam się przemóc aby pokazać wszystkim co pisze i wolałabym się na tym nie sparzyć, z góry dzięki. Mam nadzieję że będzie wam się dobrze czytało.Smile
Ps. Miewam (nie) WIELKIE problemy z interpunkcją i stylem jednak nie mam pojęcia do kogo mogłabym się zwrócić o pomoc więc na razie tak.Smile


PROLOG
Jak to jest że ludzie, a raczej stworzenia które tylko jak ludzie wyglądają nie potrafią uwierzyć w twoja przemianę? - po raz kolejny zadawał sobie to pytanie, kiedy wyjaśniał dawnym kumplom że już skończył z dawną robotą i nie ma zamiaru do niej wracać. A oni znów reagowali śmiechem w kółko powtarzając że z takich rzeczy się nie wychodzi. Moja dotychczasowa „praca” polegała na uśmiercaniu, a raczej mordowaniu z zimną krwią ludzi i różnych innych stworzeń które dla mojego szefa wydawały się zagrożeniem. Żadna praca nie hańbi - tak mawiają. Ale mojej BYŁEJ już pracy to nie dotyczy. Czuje do siebie wstręt i nie mogę nic na to poradzić. Do niedawna nic nie czułem odbierając życie milionom niewinnych istot. Nic nie czułem bo było to niemożliwe – nie miałem duszy, a co za tym idzie – sumienia. Ta jedna istota o której istnieniu nawet nie wiedziałem, uderzyła mnie mocno w moje uśpione, a może nawet dawno martwe już serce i tchnęła w nie nowe życie. Miała na imię Rachela co z języka przeszłości znaczy anioł. Nie specjalnie mnie to zastanowiło. Myślałem że to zwykły przypadek. Nikt nie chciał się nią „zająć”, więc ja, oczywiście w przypływie egoizmu musiałem wziąć na siebie to zlecenie. Byłem bezkonkurencyjnie najlepszy, ale szef wahał się zanim mi na to pozwolił, już to powinno było zmusić mnie do refleksji a jednak okazałem się idiotą. W końcu udało mi się namówić szefa i zacząłem przygotowania do najnowszej misji. Kiedy udało mi się ją namierzyć, postanowiłem złapać ja jak będzie wracać z pracy. Pracowała w wolontariacie w biednej dzielnicy więc miałem wiele obskurnych uliczek żeby ją przycisnąć i załatwić sprawę. 15.55 czekałem na ławce pod wolontariatem, ta dzielnica była beznadziejna, nawet mnie, wydawała się niebezpieczna. I w sumie instynkt dobrze mi podpowiadał. Gdy tylko wybiła 16.00 a ona skończyła już wszystkie zajęcia ruszyłem za nią powolnym krokiem żeby jej tak od razu nie przestraszyć. Szedłem za nią powoli, tak by mnie nie zauważyła. Dziewczyna szła spokojnym krokiem niczego się nie spodziewając, nie pasowała do tego miejsca. Była dobra, a nawet za dobra na zwykłego człowieka. Szybko odrzuciłem tego typu myślenie. Nawet bez duszy mogłem współczuć. A wystarczyłaby chociaż odrobina współczucia żeby spieprzyć mój idealny plan zniszczenia celu. Cel – tak właśnie mówiłem na moje ofiary. Nie chciałem się z nimi w żaden sposób zżywać a nawet głupie wypowiadanie imienia było dla mnie dosyć osobistym przeżyciem. Szedłem za nią dość długo, znałem tą trasę na pamięć. Śledziłem ją od kilku tygodni, oczywiście tak żeby ,mnie nie widziała. Inaczej mogłaby nabrać podejrzeń. Kiedy zbliżaliśmy się do wąskiego przejścia między dwoma obskurnymi kamienicami, przystanąłem i poczekałem aż się tam znajdzie. Chciałem mieć pewność że nie zacznie uciekać, chociaż wiedziałem że w wyścigu ze mną nie miałaby szans. Moje zmysły były bardzo pobudzone, a jednocześnie widziałem świat jakby za mgłą. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale nie zamierzałem dawać za wygraną. Cały czas ją obserwując, jednym ruchem odbiłem się od ziemi i złapałem się parapetu jednego z okien kamienicy. Potem jeszcze kilka szybkich ruchów i znalazłem się na dachu. Stąd także mogłem ją obserwować. Posuwając się bezszelestnie wzdłuż krawędzi dachu psychicznie przygotowywałem się do skoku. Trzy… dwa… jeden... – odliczał spokojnie mój umysł. Teraz! Mózg wysłał komendę a ja nie zastanawiając się ni chwili skoczyłem.
W momencie kiedy rozpoczynałem skok dziewczyna odwróciła się i spojrzała mi w oczy. Wszyscy inni zaczęliby już uciekać, a ona po prostu tam stała i patrzyła. Spadając czułem że patrząc w moje oczy zagląda także w duszę, której przecież nie miałem. Nie rozumiałem niczego. Zużyłem dużo energii by wyrwać się z osłupienia i dokończyć to co zacząłem. Uderzyłem w nią całą swoją siłą, razem upadliśmy na ziemię. Nie musiałem się wysilać by powstrzymać ja przed ucieczką. Nawet nie musiałem, nie wyrywała się. Tylko dalej patrzyła na mnie, oczami w których można by utonąć. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Jednak kiedy miałem zadać decydujący cios. Odezwała się cicho ale dla mnie bardzo wyraźnie.
- nie musisz tego robić - gdybyś tylko wiedziała jak bardzo nie chcę. – pomyślałem wtedy z bólem. Żadna z moich ofiar nigdy nic nie mówiła, może przez przerażenie? Ta kobieta na pewno nie była wystraszona. Tak jakby już przygotowała się na śmierć, jakby już dawno wiedziała co zamierzam. Nie miałem zamiaru rozpoczynać rozmowy. I tak nie byłbym w stanie z nią rozmawiać. W głowie miałem miliony myśli. Co i rusz zadawałem sobie pytanie o to kim ona jest. Dziewczyna jakby czytała mi w myślach, odpowiedziała
– Jak już pewnie wiesz mam na imię Rachela.
- Anioł – wyszeptałem - uderzyło mnie to mocno. Była aniołem! To dlatego nie czuła strachu. Przez głowę przemknęła mi myśl jak mogłem być tak bardzo głupi. Dotarło do mnie że niczego o niej nie wiedziałem. Nie wiedziałem niczego o aniołach. Nie na to się przygotowałem. Musiałem ją zabić. Im szybciej tym lepiej. Tym razem dla nas obojga. Lubiłem się bawić ofiarami ale ona budziła we mnie mieszane uczucia, wprawiała w dezorientacje. Wymierzyłem ostateczny cios. Ta chwila wydawała się trwać wiecznie. – w mojej głowie pojawiła się myśl. Nie była moja - pochodziła z jej umysłu.
– nie musisz tego robić. Tak naprawdę jesteś dobry. - Tego było już za wiele. Po prostu uderzyłem ją w pierś, wbijając rękę w jej ciało i wyrywając serce. W jej oczach nie było ani śladu strachu czy bólu. Najzwyczajniej pogodziła się ze śmiercią. Zanim się podniosłem zamknąłem jeszcze jej oczy. Wstałem i nie mogąc odejść patrzyłem na jej martwe ciało. Może powinienem uciec jak najszybciej? Może w tym właśnie momencie popełniłem największy w życiu błąd? Nie wiem. Ale gdy tam stałem zobaczyłem że z jej ciała unosi się świetlista poświata. Wiedziałem że to jej dusza. Z każdej mojej ofiary unosiły się dusze, może i nie tak czyste ale zawsze. Kiedy duch anielicy uniósł się jakby miał wrócić gdzie jego miejsce. Jakby miał powrócić do niebiańskiego zastępu. Ona znów odezwała się moim umyśle.
– nie ulitowałeś się nade mną. - Przeraziło mnie to. Nie mogłem zrozumieć jak może się ze mną komunikować. Przecież nie żyła
- Ale wybaczam ci. Jesteś bowiem istotą która może zmienić świat. W imię Pana obdarowuję cię mą własna duszą byś mógł w zgodzie z samym sobą szerzyć już tylko dobro. – nie przerywała wrzucania swoich myśli do mojej głowy. Miałem tego dość. Nie chciałem już jej słuchać.
Kiedy skończyła, poczułem jakby moje ciało paliło się żywym ogniem. Na moich dłoniach, rękach, na całym moim ciele, zaczęły pojawiać się dziwne znaki. Kiedy już się uformowały zdałem sobie sprawę że to magiczne runy. Runy były największą bronią na stworzenia mojego pokroju. Tacy jak ja bali się ich. Byliśmy potępieni, a runy były jedną z najczystszych i najszlachetniejszych form magii. Im dłużej to utrzymywało się na mojej skórze, tym bardziej ból stawał się nie do zniesienia. Czułem że czaszka zaraz mi pęknie. Upadłem na kolana, trzymając się za skronie. Nie mogłem się poruszyć, pragnąłem już tylko śmierci. Jeszcze nigdy tak nie cierpiałem. Chciałem zniknąć by już nie bolało. By ten ból mnie zostawił. Docierały do mnie ledwie słyszalne urywki zaklęć które dusza anioła wypowiadała nad moim wijącym się w agonii ciałem. Wraz z jej słowami mój ból stawał się coraz większy. Nie wiedziałem że to możliwe, a jednak było. Wraz z moim cierpieniem rosło tez przekonanie że już niedługo to się skończy. Jednak bałem się jej obietnicy, że odda mi duszę. Nie wiedziałem jak to jest. Ból zniknął szybko. Nie tak stopniowo ja się pojawiał. Zniknął jakby go w ogóle nie było. Dusza mojego anioła lewitowała nieruchoma kilka metrów ode mnie. Chciałem stamtąd uciec, ale nie mogłem się ruszyć. Ostatkami sił podniosłem się. Stałem jak wryty i patrzyłem. Duch zamigotał i jakby zaczął znikać a we mnie pojawiła się nadzieja że może to już koniec, że wykonałem zadanie i ten koszmar się skończy. Tak bardzo jeszcze nigdy się nie pomyliłem. Zrozumiałem to w chwilę potem jak dusza zaczęła zbliżać się do mnie z niewyobrażalną szybkością. Cofnąłem się o krok, jakby w poszukiwaniu ratunku. Ale nie było ucieczki. Dusza uderzyła, a ja poczułem jak mnie wypełnia. Jak przez każdy najmniejszy zakątek mojego ciała przechodzi światłość. Ciało anielicy zniknęło wraz z oślepiającym blaskiem a mnie ogarnął ból. Dużo silniejszy od tamtego. Był on niewyobrażalny. Osłabiony już przeżyciami dzisiejszej nocy. Padłem na ziemie. W chwili gdy ciało Racheli znikało, nowo podarowana mi dusza chciała się jakby rozerwać. Powoli traciłem przytomność. Nie mogłem zapanować nad tym by umysł pozostał świadomy tego co się dzieje. Coraz bardziej pochłaniała mnie ciemność, której nie miałem już siły się opierać. Tak więc odpłynąłem powoli pozostawiając moje dotychczasowe życie za sobą…
* * * * * * *
Właśnie tak otrzymałem duszę. Mógłbym kontynuować dawną pracę. Ale teraz wiem że to było złe. Teraz mam świadomość że specjalne wybieranie złej ścieżki to nie był dobry pomysł. Stałem się dobry. Po tej misji oznajmiłem szefowi że to rzucam. Nie zadawał żadnych pytań. Wyczuwał że coś się we mnie zmieniło. Że już nie będę mógł wykonywać pracy z taką samą precyzją. Pozwalał mi odejść choć nie bez żalu, byłem jego najlepszym płatnym zabójcą. Nie próbował mnie zatrzymywać, dał mi wolną rękę, mówił jednak jak bardzo mu przykro że traci tak precyzyjnego pracownika. Nie słuchałem go, siedziałem wbijając wzrok w karty wypowiedzenia umowy. Ryan Torres ur. 5 lipca 1785roku w Nowym Orleanie… Przecież to tak naprawdę nic o mnie nie mówiło, to tylko bezwartościowy świstek papieru, nie można się z niego dowiedzieć o jaki naprawdę jestem. Że mam długie hebanowe włosy, że moje oczy zieją ciemną pustką. Nie wiadomo że mam ostro zarysowane rysy twarzy. Te informacje były niczym. Przerwałem rozmyślania zauważając że Ernie wstaje. To był koniec naszej rozmowy. Pomimo tego że był moim pracodawcą, byliśmy także przyjaciółmi. Kiedy już wypłacił mi należność za ostatnią misję, skierowałem się do drzwi. Wstał, poszedł za mną otworzył mi je i uściskał. Nigdy nie widziałem u niego tak ludzkich odruchów. Kiedy miał mnie w ramionach szepnął tylko.
– ja wiem. Nie zapomnij o naszej przyjaźni. – nie wiedziałem jak to odebrać więc kiedy odsuwaliśmy się od siebie. Powiedziałem tylko
– nie zapomnę. – tak właśnie bezapelacyjnie zamknąłem moje poprzednie życie, zaczynając nowe. Nie potrafię określić czy lepsze. Wiem tylko że to nowe jest dla mnie o wiele trudniejsze.

NOWE ŻYCIE
Tak właśnie stałem się dobry. No może nie dobry, a lepszy niż byłem. Bo dalej potrafiłem zabijać. Tylko morderstwo nie sprawiało już przyjemności. Nie czułem się jak myśliwy. Widziałem w sobie potwora. Każde zabójstwo pozostawiało ślad na mojej nowej duszy, odczuwałem ból przy uśmiercaniu, bo przy tym umierała także jej część. Także przez to zrezygnowałam z posady płatnego zabójcy. Teraz kiedy miałem duszę, nie chciałem jej stracić. Podświadomie wiedziałem że pustka po jej stracie może mnie zniszczyć. Przez kilka miesięcy po spotkaniu z Rachelą nie wychodziłem z domu. Bałem się patrzenia na świat w nowy sposób. Nie miałem z tym większych problemów. Nie musiałem jeść, nie potrzebowałem niczego. Mogłem funkcjonować, samotnie zamknięty w czterech ścianach mojego domu. Gdzie nie docierało do mnie nic z zewnątrz. Pierwszy raz odważyłem się wyjść właśnie wtedy, kiedy postanowiłem odebrać wypłatę. Może tylko tak to sobie tłumaczyłem? Może życie pustelnika nie było teraz dla mnie. Do dziś nie wiem czemu jakaś magiczna moc tamtego dnia wypchnęła mnie z domu.
Zaraz po wyjściu z biura, postanowiłem przespacerować się po parku. Chciałem sprawdzić czy mój stosunek do ludzi jakoś się zmienił. Usiadłem na ławce i czekałem. Było jeszcze wcześnie, dlatego park był prawie pusty. Postanowiłem poczekać. Wyciągnąłem z jakiegoś śmietnika starą gazetę i zacząłem lekturę. W tym niezwykle burzliwym miasteczku niewiele się wydarzyło podczas mojej jako takiej nieobecności. Może to ja byłem tu największą sensacją? – właśnie na takich rozmyślaniach czas zleciał mi zaskakująco szybko. Nim się obejrzałem w parku zaczęli pojawiać się ludzie. Była słoneczna niedziela więc nie dziwiło mnie że ludzi jest sporo. Jednak nikt się do mnie nie zbliżał. Zauważyłem to dopiero po chwili, ale nie byłem pewien czy to nie tylko moja paranoja. Rozejrzałem się uważnie by zyskać trochę pewności. Tak ludzie zdecydowanie mnie unikali. Wiedziałem że wyglądam groźnie ale nie spodziewałem się że aż tak… odstraszam. Powoli podniosłem się i udałem w kierunku placyku zabaw. Przystanąłem i zacząłem obserwować dzieciaki, nie zauważyłem jak pewna maleńka dziewczynka podeszła do mnie i złapała mnie za spodnie. Przeraziło mnie to. Z wielką siłą uderzyła mnie świadomość kim jestem. Nie chciałem jej skrzywdzić a nie wiedziałem co robić. Widziałem obserwującą mnie kobietę, najprawdopodobniej matkę dziecka. Czemu nie reaguje?!- myślałem gorączkowo. Potrzebowałem pomocy. Rozejrzałem się. I nagle kobieta którą wziąłem za matkę dziecka, jakby zmaterializowała się przede mną. Zaglądając mi w oczy wzięła dziewczynkę. Cos mi te oczy przypominały. Anioł! Nie chciałem mieć już z żadnym nic do czynienia, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałem tak i patrzyłem, to na nią to na dziewczynkę. Maleńka wyciągnęła do mnie rączki i pięknym melodyjnym głosem odezwała się cichutko – aniołek – cofnąłem się o krok kręcąc głową. Wtedy odezwała się kobieta
– jestem Juno. A Clarie nigdy się nie myli. Nie ważne na kogo się kreujesz. Masz duszę anioła.
– nie. To nie może być prawda. Nie jestem aniołem. – szeptałem gorączkowo próbując przekonać do tego samego siebie. Juno patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
– nie. Nie jesteś. Ale zabiłeś Rachelę i masz teraz jej duszę, a Rachela była jej duchową i fizyczną opiekunką. mała ma ochronić ludzkość przed złem. A ty będziesz jej chronił póki sama nie jest do tego zdolna.
– co? – wyrwało mi się. – nie, to nie możliwe. Musicie się mylić. – mój umysł pracował dużo wolniej niż zwykle. Próbowałem się skupić na tej dziwacznej wymianie zdań. Zrozumieć to choć po części. Przerażony zacząłem się cofać. Najpierw powoli, a z czasem odwróciłem się i zacząłem biec. Chciałem tylko znaleźć się jak najdalej stąd. Nagle okropny ból ogarnął moją czaszkę. Padłem na kolana, ludzie wkoło zdawali się mnie nie zauważać. Jakbym w ogóle nie istniał. Powoli znów traciłem przytomność. Nie widziałem co się dzieje, ale chciałem już tylko przestać cokolwiek czuć.
Obudziłem w jakimś ciemnym zaułku ciężko dysząc. Nie wiedziałem jak się tu znalazłem. Nie miałem nawet sił by utrzymać oczy otwarte, powieki zbytnio mi ciążyły, co dopiero myśleć o powrocie do domu. Usłyszałem gdzieś obok cichy szelest. Moje zmysły zachowały się instynktownie. I mimo potwornego osłabienia zerwałem się nagle, bacznie obserwując. Nieopodal stała Juno trzymając na rękach Clarie.
– wiem że jesteś pełen kontrowersji. nie bój się więc pytać. – Juno uśmiechnęła się do mnie. – dalej nieufny stałem w pozycji obronnej. Juno postawiła Clarie na ziemi a maleńka zrobiła kilka kroków w moją stronę zaglądając w oczy. Z niewiadomych mi przyczyn bałem się dziecka. Zastanawiając się nad przyczyną owego strachu, dalej ją obserwowałem. Maleńka zachwiała się a dla mnie czas stanął w miejscu. Nie chciałem by upadła, a także nie chciałem się do niej zbliżać – moje myśli galopowały jak szalone. Jednym zręcznym ruchem porwałem ją na ręce. Juno zrobiła gest jakby chciała ją przede mną obronić, ale nie zdążyła złapać dziecka przede mną. Kiedy trzymałem tak maleńką w ramionach a ona nie bała się mnie poczułem coś czego nigdy nie czułem – miłość. Jeszcze nigdy nie kochałem. Nie potrafiłem. A moc tego uczucia przerażała mnie. przestałem zwracać uwagę na Juno. A ona w tym czasie przybrała pozycję obronną.
– puść ją! – nakazała mi. Nie chętnie oderwałem wzrok od dziecka i popatrzyłem na anielicę
– powiedziałaś że mam ją ochraniać. – uśmiechnąłem się złowrogo.
– nie zamierzam tak po prostu ci jej oddać. – moje serce rozdzierały sprzeczne emocje, z jednej strony chciałem by ze mną została, z drugiej jednak wiedziałem że lepiej dla niej jeśli tak się nie stanie.
przytulając dziecko do siebie powoli się wycofywałem. Nie chciałem walczyć. Anielica rzuciła się na mnie bez ostrzeżenia, a ja osłaniając dziecko zrobiłem szybki unik. To że nie trafiła tylko ją bardziej rozwścieczyło. Zaatakowała ponownie i tym razem udało jej się mnie trafić. Upadając na ziemię Clarie wyślizgnęła mi się z rąk Juno złapała ją i odskoczyła kilka metrów ode mnie.
wstałem od razu mimo bólu jaki mi sprawiła.
– dlaczego mi to robisz? – spytałem dławiącym głosem.
– nie jesteś jej godzien. Nawet dusza Racheli nie może zmienić tego kim jesteś. Przeszłość się za tobą ciągnie a przyszłość nie wróży nic dobrego. Dziecko cię kocha ale to nie wystarczy. Nie jesteś w stanie jej chronić. – jej słowa raniły mnie bezlitośnie. nie mówiłem nic, nie wiedziałem nawet co miałbym powiedzieć. Wpatrywałem się w dziecko z wszechogarniającym bólem. A anielica kontynuowała
– nie mogę ci jej zostawić, sama podejmę się jej ochrony. Wraz z jej słowami, czułem że coś ze mnie ulatuje. Bolało. Znów ten tępy ból. Przymknąłem na chwile oczy. Usłyszałem tylko krzyk Juno, nie wiedziałem co się dzieje. Otworzyłem oczy i zauważyłem jasną poświatę która unosiła się wokół mnie.
– twoja dusza… - anielica nie była w stanie mówić. Dusza Raheli powoli ze mnie wychodziła. Nie mogłem znieść tego bólu ale bałem się w nim zatracić. Ze wszystkich sił próbowałem nie stracić przytomności. Przerażona mina Juno wydawała się mówić sama za siebie – działo się coś bardzo złego.
Nie wiedząc co się ze mną dzieje uniosłem się powoli w powietrze. Dusza wydostawała się ze mnie powoli, bałem się tego co nastąpi więc stawiałem opór, nie chciałem jej tracić. Poczułem moc przepływająca przeze mnie. nie dodawała mi siły bo nie była przeznaczona dla mnie tylko dla Racheli. Jakaś dziwna magiczna moc, która przepływając przez moje ciało odbierała mi energię i tym samym dodawała siły Racheli. Poczułem silne szarpnięcie moim ciałem i dusza wydostała się ze mnie od razu formując się w anielicę która spłynęła delikatnie na ziemie podczas gdy ja upadłem z głuchym łoskotem. Leżałem na ziemi ledwie przytomny dalej obserwując bieg wydarzeń.
- cześć Juno – odezwała się Rachela.
– zabiłaś go! – wykrzyczała Juno
- nie, jeszcze nie. – zaskoczył mnie spokój jej głosu
- Ale on jest demonem. Nawróconym demonem. Wiesz co to przed nami otwiera? Clarie, jest dzieckiem światła, więc jeśli damy jej się napić jego krwi, będzie niezwyciężona. Zaopiekujemy się nią. A ona w zamian da nam niewyobrażalną władzę. Może przywrócić do życia Chta-Ihu – nie specjalnie orientowałem się o czym mowa. Ale coś mówiło mi że pod ta dziwną nazwą nie kryje się nic dobrego. Nie była to tylko sprawa mojego przeczucia, bo mina Juno mówiła sama za siebie. Anielica wyglądała na przerażoną
– nie ! nie pozwolę ci. Ona ma ocalić ludzkość. – Rachela wykonała gwałtowny gest ręką co spowodowało że Juno uniosła się w powietrze.
– puść dziecko, a może pozwolę ci przeżyć ! – zawołała w gniewem, a wiatr rozwiał jej włosy. Wyglądała przerażająco.
– popełniłaś błąd że nie dałaś dziecka Ryanowi. Musiałaś czuć że coś jest z nim nie tak. – Rachela zastanawiała się nad własnymi słowami. Juno mierzyła ją wzrokiem z wysokości około sześciu stóp. Rachela zdawała się nie zauważać tego że Juno próbuje się uwolnić. Szeptając cicho zaklęcia opadała coraz niżej, aż w końcu stanęła na ziemi.
– co powiesz na bitwę o Clarie. Równe starcie dwóch aniołów – wyzywała ją Juno.
– nie jestem sprawiedliwa. I zawsze dostaje to co chce – odkrzyknęła Rachela, znów wykonując ten dziwaczny gest ręką. Zaklęcie przeszło przez tarczę Clarie, nie pozostawiając na dziecku żadnego śladu, i z całą mocą uderzyło w Juno. Anielica uderzyła w ścianę jednej z kamienic
– dopiero wtedy zorientowałem się że jesteśmy w miejscu mojej ostatniej misji – i osunęła się po niej powoli zostawiając na ścianie ślad świetlistej krwi. Dziecko przez chwilę otoczyła świetlista aura po czym spokojnie wylądowało na ziemi. Mała nie okazywała strachu przed Rachelą, a ona z każdą chwilą stawała się coraz bardziej straszna i bezduszna. Jej oczy były czarne i biła z nich pustka. Anielica podeszła do dziecka, wzięła je na ręce i ruszyła w moją stronę.
położyła dziecko obok mnie i zaczęła szeptać zaklęcia, wraz z jej słowami na ciele Clarie pojawiały się runiczne znaki, pamiętałem ból jaki mi sprawiła kiedy tworzyła je na mnie i bałem się o dziecko. Ale Clarie była aniołem, była czystsza Nawet od runicznej magii. Kiedy już jej małe ciałko pokryło się znakami Rachela wzięła moją rękę, kalecząc nadgarstek paznokciami przypominającymi szpony. Kilka kropel mojej krwi spadło na jej dłoń a ona ubrudziła nią usteczka mojego aniołka. Patrzyłem przerażony jak maleńka przygotowuje się do roli przyszłej królowej mroku. Jej włosy stały się czarne a twarz straciła na rysach dziecka, zaostrzyła się. Patrzyłem jak staje się zła, przeklinając siebie w duchu za to że nic nie mogę zrobić. Leżałem jak sparaliżowany i choć nie chciałem patrzeć – patrzyłem. To wydarzenie pozostawiło ślad na moim sercu. Ból wyrył mi to zdarzenie w pamięci i pragnąłem już tylko jednego zniszczyć Rachelę. Znów stałem się bezlitosnym mordercą. Nie obchodziło mnie jak to zrobię. Miała zginąć. Rachela patrzyła na dziecko z nieskrywanym podziwem podczas gdy ja powoli odzyskiwałem siły. Nie wiem jak, ale wyczuła to. Spojrzała na mnie pogardliwie i od niechcenia posłała wiązkę ciemnego światła w stronę Juno. Anielica wydała z siebie ostatni rozdzierający krzyk i po prostu odeszła. Jej dusza wzniosła się do nieba a ciało utworzyło kupkę białego popiołu. Nie mogłem uwierzyć, była ostatnią istotą której mogłem zaufać, ostatnią która mogła mi pomóc.
Rachela podniosła się trzymając w ramionach Clarie, która już nie była tą którą kochałem. Spojrzała w moje oczy i bez cienia litości posłała w moją stronę, strumień oślepiającego światła.
Co działo się ze mną potem? – nie pamiętam…


ZAMĘT
Obudziłem się w dziwnym pomieszczeniu gdzie wyraźnie dawno nikt nie sprzątał. Łóżko w którym leżałem wydawało się tu nie pasować. Biała pościel mocno kontrastowała z ciemną farbą na obskurnych ścianach. W pomieszczeniu było tylko jedno okno. Całe ufajdane jakąś dziwną substancją której pochodzenia nie chciałem poznać. Rozglądając się po pomieszczeniu spróbowałem usiąść, lekko zakręciło mi się w głowie i ledwo udało mi się utrzymać w tej pozycji.
- nie przemęczaj się – usłyszałem miły dziewczęcy głos. Popatrzyłem w tę stronę a moim oczom ukazała się śliczna dziewczyna. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, musiała poczuć się nieswojo, bo jej policzki zabarwiły się na rumiany kolor.
– jesteś osłabiony, lepiej się połóż. Posłusznie opadłem na poduszki, nie odzywając się ani słowem. – dziewczyna podeszła bliżej i usiadła na brzydkim zniszczonym i wyraźnie wysłużonym już fotelu.
– pewnie jesteś głodny? Nie jadłeś już od dłuższego czasu. Zaraz coś przyniosę -nie zaprotestowałem kiedy wychodziła. Musiałem zachowywać pozory. Przecież nie mogłem jej powiedzieć że nie czuję głodu bo jestem nadludzką istotą. Zostałem na chwilę sam, zastanawiając się jak się tu znalazłem. Mało co pamiętałem z czasu kiedy ostatnio byłem przytomny. W pamięci wyrył mi się tylko ten straszliwy ból. Poczułem że moja głowa zaraz wybuchnie. Od myśli które cały czas się w niej kłębiły. kiedy dziewczyna wróciła zastała mnie siedzącego w pozycji embrionalnej, trzymającego się za skronie i bujającego to w przód to w tył. Postawiła talerz z jedzeniem na szafce obok łóżka i szybkim krokiem podeszła do mnie. dotknęła mojego czoła wyczuwając rosnącą temperaturę i szybkim ruchem wstrzyknęła mi coś w rękę. Substancja rozpływając się po moim ciele wywołała najpierw falę ogromnego bólu ale po chwili przyniosła ulgę.
– nie przedstawiłam się. Jestem Jess, mój ojciec cię znalazł i kazał zaopiekować się tobą, na czas jego nieobecności. Nie pytałam o nic. Więc ciebie, chciałabym prosić o wyjaśnienia. Zjedz coś – wskazała na talerz.
– poczujesz się lepiej - a potem jeśli chcesz, porozmawiamy.
Sięgnąłem po talerz i zmusiłem się do przełknięcia kilku kęsów ciepłego, parującego jeszcze dania. Dziewczyna cały czas na mnie patrzyła, ale nie czułem się nieswojo. Kiedy skończyłem wzięła ode mnie talerz i na chwilę zniknęła. Wróciła trzymając w ręku wysoką fiolkę wypełnioną dziwną substancją.
– połoz się – poprosiła a ja bez żadnych obiekcji zrobiłem co mówiła.
Jess podwinęła mi delikatnie koszulę a moim oczom ukazał się zakrwawiony bandaż. Kiedy zaczęła go rozwijać odwróciłem wzrok czując się jak kompletny idiota.
– to zrozumiałe że nie chcesz tego widzieć. – odezwała się cicho jakby czytając mi w myślach.
– masz sporo szczęścia, nie wielu udałoby się przeżyć cos takiego. Straciłeś sporo krwi, ale twój organizm jakby jej nie widział problemu. Cały czas produkuje nową. – jako demon, potrafiłem funkcjonować bez krwi. Uśmiercenie mnie prawie nie było możliwe. Z jednej strony to dobrze. Mogłem żyć wiecznie, ale z drugiej jeśli ktoś zraniłby mnie bardzo rozlegle i pozostałbym bez pomocy, cierpiałbym wiecznie. Nie opanowałem jeszcze samo regeneracji. W hierarchii ciągle stałem za nisko by móc pobrać nauki w tym kierunku. – odpłynąłem na chwilę myślami i zostałem w brutalny sposób przywrócony do rzeczywistości. Z rozmyślań wyrwał mnie mianowicie nieznośny ból który Jess wywołała polewając moją ranę dziwną substancją.
– wiem że boli. Ale musisz wytrzymać. – uśmiechnęła się delikatnie. Dziewczyna zmieniła mi opatrunek, poprawiła koszulę, fiolkę postawiła na szafce i usiadła. Patrzyła na mnie przenikliwie myśląc o czymś zawzięcie.
– o czym myślisz? – spytałem, odzywając się po raz pierwszy, mój głos był zachrypnięty.
– o tym jak to się stało że jeszcze żyjesz? O tym, co mogło być przyczyną twojego poranienia? I kto mógł być tak okrutny? A to tylko kilka z nurtujących mnie pytań. – zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią i doszedłem do wniosku że nawet jakbym chciał, nie mógłbym jej odpowiedzieć. Nie pamiętałem niczego.
– nie wiem. – popatrzyła na mnie zawiedziona.
– miałam nadzieję na odrobinę więcej współpracy. – powoli wstała.
– Nie! Czekaj, ty nie rozumiesz… ja niczego nie pamiętam. – popatrzyła na mnie nieufnie.
– naprawdę? - tak. Powiedz mi jak mnie znaleźliście? Może coś mi się skojarzy…
- tzn. ja sama wiem niewiele, tylko tyle że znaleziono cię w przejściu między kamienicami i że byłeś ciężko ranny. A przez ten cały czas kiedy byłeś nieprzytomny cały czas powtarzałeś coś o jakiejś Clarie. – Wspomnienia zaczęły do mnie wracać z ogromną prędkością. Ogarnął mnie ból i upadłem na podłogę. Jess rzuciła się do mnie ze strzykawką ale tylko odgoniłem ją rozpaczliwym gestem. Wiedziałem że jeśli ukoi mój ból tym dziwnym serum, zakłuci też przypływ wspomnień. Wszystko mi się mieszało bo ból był nie do zniesienia. Ale pewien byłem jednego. Ktoś zranił mnie bardzo mocno, i choć nie wiedziałem kto, to powoli, wraz z tym jak sobie wszystko przypominałem ogarniała mnie rządza zemsty. Moja twarz była wykrzywiona bólem, musiałem wyglądać przerażająco bo nie przejmowałem się już stwarzaniem pozorów. Miałem gdzieś czy dziewczyna dowie się kim jestem. Zawsze mogłem ją zabić. Gdy Jess zobaczyła rządzę krwi w moich oczach, cofnęła się z przerażenia. Po jej oczach widać było że bardzo się boi, ale z nieznanych mi powodów dotknęła mojej ręki uspokajającym gestem. Cofnąłem dłoń i odskoczyłem jak najdalej jak pozwalała mi przestrzeń tego małego pokoju. Nie chciałem zrobić jej krzywdy, to na mnie spłynęło jak grom z jasnego nieba. Nie potrafiłbym jej zranić, więc musiałem trzymać się na dystans. Jess patrzyła na mnie z bólem.
– dlaczego mi nie ufasz? – zapytała
– przecież ufam
– no właśnie nie. Robiłam co mogłam żeby zasłużyć sobie na twoje zaufanie, ale ty nadal mi nie ufasz.
– ale ja…
- nie! Nie tłumacz się – prawie krzyczała, jej nagła złość bardzo mnie zadziwiła. nie pasował do niej gniew.
– gdybyś mi ufał, powiedziałbyś mi prawdę.- dodała już spokojniej
– więc wydaje ci się że kłamię? Ja naprawdę niewiele pamiętam z tego wypadku. – z jakiegoś powodu pragnąłem żeby mi uwierzyła.
– nie chodzi prawdę na temat twojego wypadku. Tylko samego ciebie. – zamurowało mnie. w myślach przemknęło mi że ona zna prawdę, tylko chce to usłyszeć ode mnie. – dziewczyna jakby czytając mi w myślach powiedziała
– wiem że nie jesteś człowiekiem. Zwykły śmiertelnik by nie przeżył czegoś takiego. – patrzyła na mnie tymi wielkimi zielonymi oczami. Tak naprawdę dopiero w tamtej chwili dostrzegłem jej delikatne piękno. Miała rude włosy, związane w kucyk, choć teraz kilka zbłąkanych pasemek z niego uciekło i zwisały wolno koło twarzy. Wysoka, o subtelnej sylwetce. W jej spojrzeniu było coś, co kazało mi mówić. Starałem się powstrzymać, widziałem że bardzo wiele ryzykuję. Ale już nie potrafiłem oprzeć się jej urokowi.
– masz rację, nie jestem człowiekiem. – źrenice Jess rozszerzyły się ze strachu. To znaczy że tylko domyślała się prawdy. A ja utwierdziłem ją w przekonaniu że przez cały ten czas zajmowała się nie znaną sobie istotą.
– więc czym jesteś? – spytała siląc się na obojętność. stojąc wciśnięty w ścianę, przygotowałem moje mięśnie na zbliżający się pościg, byłem prawie pewien że dziewczyna zacznie uciekać jeśli powiem jej prawdę, ale już postanowiłem że będę z nią szczery i nie zamierzałem zmieniać decyzji.
– jestem nadludzką istotą, rodem z piekielnej otchłani. Jestem pomiotem diabła… Jestem Demonem. – dokończyłem ciszej w nadziei że jej nie wystraszę. – demonem? – dziewczyna była wyraźnie w szoku ale nie okazywała już strachu. Tak jakby jej niedawne przerażenie było wywołane tylko niewiedzą na mój temat. Teraz kiedy wiedziała już o mnie, nie bała się, była tylko zaskoczona. A skupienie na jej twarzy pokazywało że usilnie stara się wszystko połączyć w całość. Nie potrafiłem patrzeć jej w oczy, tkwił w nich głęboko zakorzeniony ból wspomnień, którego nie potrafiłem rozgryźć.
– gdyby nie to że ojciec polecił mi zająć się tobą, wyrzuciłabym cię. - powiedziała dławiącym się głosem.
– jutro miałam wyczekiwać jego powrotu i prosił bym do tego momentu starała się utrzymać cię tu. Jednak w takiej sytuacji, nie czuje się zobowiązana. Nie zatrzymuje cię dłużej, jednak nie zamierzam namawiać cię na pozostanie tu. – ta zmiana jaka w niej zaszła kiedy usłyszała czym jestem nie dawała mi spokoju. Chciałem żeby mi wyjaśniła. Pragnąłem żeby nie czuła do mnie obrzydzenia. Więc kiedy wolnym krokiem ruszył do drzwi, korzystając z mojej nadzwyczajnej szybkości, prawię zmaterializowałem się przy niej dotykając jej ramienia. Obróciła się szybko jak na człowieka, przyjmując pozycję obronną. Z jej oczu biła nieufność.
– nie bój się, nie chcę zrobić ci krzywdy. – powiedziałem cofając się i podnosząc ręce w obronnym geście. Dziewczyna wstała, nic nie mówiąc ale dalej pozostawała nieufna.
– powiedziałem ci o sobie prawdę, teraz twoja kolej na szczerość. – miałem nadzieję że się otworzy ale wiedziałem że ciężko jej to przyjdzie.
–proszę… możesz mi zaufać. – tymi słowami przepełniłem najwidoczniej czarę goryczy, bo dziewczyna wybuchła
– ufać!? Co ty wiesz o zaufaniu!? Jesteś zimną istotą! Istotą która nie wie co to miłość, szczerość czy zaufanie! Jesteś potworem bez duszy! Jak możesz wymagać ode mnie szczerości!? – dziewczyna płacząc zaczęła bić mnie w pierś, dłońmi zaciśniętymi w pięści. Cierpiała, tak bardzo cierpiała a ja czułem się całkowicie bezradny. Wziąłem ją w ramiona, a kiedy zaczęła się wyrywać, przytrzymałem do czasu kiedy się uspokoi. Chwilę to trwało, ale w końcu zaprzestała tej nierównej walki. Trzymałem ją w ramionach, czułem się jakbym trzymał kukłę. Jess wydawała się jakby bez życia. Nie wiedząc jak się zachować powtarzałem tylko
– już dobrze Jess. – albo – wszystko w porządku maleńka – widocznie tego ode mnie oczekiwała bo po chwili usłyszałem jej słaby głosik w opowieści która wstrząsnęła by niejednym potworem. Zaniosłem ją na łóżko posadziłem na nim, i uklęknąłem naprzeciw niej zaglądając w oczy i wsłuchałem się w opowieść która miała wyjaśnić wiele spraw.
* * * * * *
to była ciemna noc. Tato jak zawsze wyszedł po drewno na opał, a mama gotowała obiad dla naszej rodziny.
–to była ta lepsza strona mojego życia. Bo tak naprawdę była też druga o wiele gorsza. Ojciec miał zakład pogrzebowy. W którym pojawiało się wiele ciemnych typków. Tata nigdy nam nie mówił o swoich interesach, a my nie pytałyśmy. Zapewniał nam dach nad głową, a taka jest rola głowy rodziny. Tamtego dnia, wszystko wyglądało jak zwykle, tato wrócił z drzewem, napalił w kominku i zszedł na dół do zakładu. Kiedy mama skończyła gotować, poszła zawołać ojca. Mama długo nie wracała, więc chcąc sprawdzić co się dzieje, zeszłam na schody prowadzące do firmy mojego ojca. Nie wolno było mi tam wchodzić więc zwlekałam z zejściem na dół. Gdy usłyszałam głuchy dźwięk, jakby coś uderzyło o ścianę, a potem ześlizgnęło się po niej, nie mogłam zwlekać. Myślisz pewnie co taka mała dziewczynka mogła zrobić? Mogłam moja mama była aniołem, więc odziedziczyłam po niej część mocy. Otwierając drzwi ukazał mi się widok mojej kochanej mamusi w kałuży krwi i ojca stojącego przed nią i usiłującego ją bronić przed grupą demonów. Kiedy weszłam ojciec odwrócił się by sprawdzić kto to. Właśnie wtedy, przez ta chwilę nieuwagi jeden z demonów trafił go kulą światła. Tatę odrzuciło do tyłu. A uwagę demonów przykułam ja. Kiedy ruszyli w moją stronę usłyszałam słaby głos mamy
-zostawcie ją, weźcie mnie ale nie dotykajcie mojej córeczki… proszę… -mówiła zachrypniętym słabym głosem. Jednak jej słowa na tych potworach nie wywarły większego wrażenia. Ale kiedy jeden z nich już wyciągał po mnie ręce chyba miał na imię Samuel… znów do moich uszu dobiegł głos mamy.
– ona nie jest wam potrzebna. To bezużyteczny półanioł. – te słowa sprawiły że Samuel się cofnął. Nie wiedziałam dlaczego. – jest w połowie zwykłą śmiertelniczką, nie przeżyje niczego z tego co planowaliście zrobić ze mną. – słowa mamy mnie bolały, ale wiedziałam że mówi to dla mojego dobra. Demony powróciły do mamy tworząc wokół niej coś na kształt mrocznego kręgu. Nie widziałam co się z nią działo. Słyszałam tylko jej rozdzierające krzyki i szeptane nad nią zaklęcia. Rozległ się głośny huk, dom zatrząsł się w posadach a nas wszystkich oślepił blask jaskrawego światła. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam że demony tłoczą się pod ścianami, a na ich przedzie stoi Samuel, kłaniając się przed anielicą, która już nie była tą którą kochałam. Mimo że wyglądała jak moja mama, to tam w środku, jej serce stało się lodowato zimne. A dusza przybrała odcień czerni. - Wiedziałam to bo była to właśnie jedna z mocy którą odziedziczyłam po mamie. Potrafiłam oceniać dobro, poprzez ocenianie kolorów dusz. To znaczy… teraz też chyba to potrafię, ale od tamtego czasu nie próbowałam tego robić. - Samuel zrobił krok w jej stronę i namalował jej na piersiach znak czarnych run, własną krwią. Anielica dzięki temu najwyraźniej zyskała na mocy bo tylko uśmiechnęła się triumfalnie. Kiedy skończyli inicjację po kolei zaczęli znikać, poczynając od demonów pod ścianami, przez Samuela, a kończąc na mojej mamie. – to wtedy widziałam ją po raz ostatni. Przed siedmioma laty. Teraz mam 17 a pamiętam to zdarzenie jakby było wczoraj. Mam poczucie winy że mama odeszła przeze mnie. bo przecież mogłam zrobić bardzo wiele. – co ty mówisz? W tym nie ma nawet odrobiny twojej winy. Jedyną winną istotą jest Samuel – odezwałem się nieśmiało. Dziewczyna nie zwracając uwagi na moje słowa, wróciła do swojej prawie już skończonej opowieści. – kiedy mama zniknęła cały pokój wypełnił się przytłaczającą ciemnością. Straciłam przytomność, choć wiedziałam że powinnam pomóc tacie, z jakiegoś powodu byłam pewna że żyje. I nie pomyliłam się w tym. Kilka godzin później, znalazł nas pomocnik mojego ojca, nie pytając o nic, zajął się nami. Odzyskałam przytomność kiedy zaczynało świtać. Leżałam już w moim pokoju, w czystej pościeli i zastanawiałam się gdzie jest teraz moja mama. Bo mimo iż miałam wielkie nadzieje że to mi się tylko przyśniło. To jednak wiedziałam że nie mogę się łudzić. Tak właśnie pożegnałam mojego anioła stróża, moją przyjaciółkę i jednocześnie powierniczkę, ze świadomością że od tej pory muszę radzić sobie sama. Mama miała na imię Rachela.
Dziewczyna otworzyła się przede mną ale nie mogłem udawać współczucia. Czułem gniew i może lekki wstyd przez to że wypełniała mnie nienawiść i chęć zemsty. Starałem się niczego nie dać po sobie poznać ale dziewczyna i tak zauważyła że coś stało się w moim wnętrzu. Napływające wspomnienia tym razem nie wywoływały bólu, a raczej dodawały siły. Pragnąłem tylko znaleźć matkę mojej wybawicielki i zabić ją z zimną krwią w sposób na tyle okrutny na ile pozwoli mi sumienie. Jess widziała że dzieje się ze mną coś złego. Powierzyła mi największą swoją tajemnice, byłem jej winny wyjaśnienia. – wiem gdzie jest twoja matka. A przynajmniej podejrzewam jakie ma zamiary… i opowiedziałem jej wszystko po kolei. O mojej byłej pracy, o nieudanej misji, o aniołach i o tym całym bólu jaki przez dane anioły przeżyłem.
Starałem się ukryć żądzę zemsty ale mówiąc o Racheli nie potrafiłem tego. Jess patrząc na moją twarz wykrzywioną przez milion różnych emocji które dopadły mnie tak nagle, wyczytała trafnie wszystko to co czułem, spuściła ze smutkiem wzrok. – przepraszam… - powiedziałem cicho. – przecież nie masz za co. – odparła. – wiem jakie jest życie i naprawdę rozumiem twoją… niechęć do mojej matki. Ale teraz nie ważne jest twoje sumienie, czy moje uczucia względem Racheli. Teraz musimy ją powstrzymać przed popełnieniem czegoś co nie tylko zniszczy ludzkość ale sięgnie tez dużo dalej. Poczynając na otchłani ciemności, a na zastępach niebieskich kończąc. – zszokowała mnie. – nie wiedziałem że ta mała jest zdolna do dokonania czegoś takiego… - ona ma to tylko rozpocząć. – przerwała mi. – mówiłeś o potworze. O Chta-Ihu. – tu zaczęła cytować coś w nieznanym mi języku a słowa te, mimo że brzmiały złowrogo wypowiadane przez nią były piękne - la mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi
fa itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi . – nie rozumiem… - powiedziałem z zakłopotaniem, jakoś nie przykładałem się ostatnio, a raczej nigdy się nie przykładałem by nauczyć się mówić w języku starożytnych run. – och, przepraszam, - dziewczyna tez była wyraźnie zakłopotana, widocznie zapomniała się na chwile. – to w lekkim tłumaczeniu znaczy mniej więcej tyle że: Nie jest umarłym ten który spoczywa wiekami,
nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami. Znaczy to mniej więcej tyle że, ten potwór nigdy nie umarł, tylko został uśpiony. Nieliczni wiedzą że gdy dziecko światła zmienione przez demona wezwie go akurat w dniu kiedy gwiazdy ustawią się we właściwym porządku, zbudzi się ze snu. – tylko mi się wydaje że to brzmi fatalnie czy tak jest naprawdę? - naprawdę. Pocieszenie znaleźć możemy jedynie w tym że nikt tak naprawdę nie wie gdzie Chta-Ichu został uśpiony. W wielkiej księdze podano że spoczywa gdzieś na dnie Pacyfiku w cyklopowym mieście R’Lyeh. – moja mina przedstawiała obraz niesamowitej ignorancji i niewiedzy. – nie martw się, nikt nie wie gdzie dokładnie to jest. Wielka księga podaje starożytne nazwy a niestety nikt nie potrafił ustalić gdzie znajduje się to miasto… - nie uważasz że już sporo za dużo opowiedziałaś o nas naszemu gościowi? – Ojciec Jess nas zaskoczył.

[/quote]


[quote='CzerwonyTrampek' pid='69210' dateline='1316102140']
Hej dopiero zaczynam "pracę" na tym forum i proszę o trochę łagodniejsze ocenianie, dopiero teraz zdołałam się przemóc aby pokazać wszystkim co pisze i wolałabym się na tym nie sparzyć, z góry dzięki. Mam nadzieję że będzie wam się dobrze czytało.Smile
Ps. Miewam (nie) WIELKIE problemy z interpunkcją i stylem jednak nie mam pojęcia do kogo mogłabym się zwrócić o pomoc więc na razie tak.Smile


PROLOG
Jak to jest że ludzie, a raczej stworzenia które tylko jak ludzie wyglądają nie potrafią uwierzyć w twoja przemianę? - po raz kolejny zadawał sobie to pytanie, kiedy wyjaśniał dawnym kumplom że już skończył z dawną robotą i nie ma zamiaru do niej wracać. A oni znów reagowali śmiechem w kółko powtarzając że z takich rzeczy się nie wychodzi. Moja dotychczasowa „praca” polegała na uśmiercaniu, a raczej mordowaniu z zimną krwią ludzi i różnych innych stworzeń które dla mojego szefa wydawały się zagrożeniem. Żadna praca nie hańbi - tak mawiają. Ale mojej BYŁEJ już pracy to nie dotyczy. Czuje do siebie wstręt i nie mogę nic na to poradzić. Do niedawna nic nie czułem odbierając życie milionom niewinnych istot. Nic nie czułem bo było to niemożliwe – nie miałem duszy, a co za tym idzie – sumienia. Ta jedna istota o której istnieniu nawet nie wiedziałem, uderzyła mnie mocno w moje uśpione, a może nawet dawno martwe już serce i tchnęła w nie nowe życie. Miała na imię Rachela co z języka przeszłości znaczy anioł. Nie specjalnie mnie to zastanowiło. Myślałem że to zwykły przypadek. Nikt nie chciał się nią „zająć”, więc ja, oczywiście w przypływie egoizmu musiałem wziąć na siebie to zlecenie. Byłem bezkonkurencyjnie najlepszy, ale szef wahał się zanim mi na to pozwolił, już to powinno było zmusić mnie do refleksji a jednak okazałem się idiotą. W końcu udało mi się namówić szefa i zacząłem przygotowania do najnowszej misji. Kiedy udało mi się ją namierzyć, postanowiłem złapać ja jak będzie wracać z pracy. Pracowała w wolontariacie w biednej dzielnicy więc miałem wiele obskurnych uliczek żeby ją przycisnąć i załatwić sprawę. 15.55 czekałem na ławce pod wolontariatem, ta dzielnica była beznadziejna, nawet mnie, wydawała się niebezpieczna. I w sumie instynkt dobrze mi podpowiadał. Gdy tylko wybiła 16.00 a ona skończyła już wszystkie zajęcia ruszyłem za nią powolnym krokiem żeby jej tak od razu nie przestraszyć. Szedłem za nią powoli, tak by mnie nie zauważyła. Dziewczyna szła spokojnym krokiem niczego się nie spodziewając, nie pasowała do tego miejsca. Była dobra, a nawet za dobra na zwykłego człowieka. Szybko odrzuciłem tego typu myślenie. Nawet bez duszy mogłem współczuć. A wystarczyłaby chociaż odrobina współczucia żeby spieprzyć mój idealny plan zniszczenia celu. Cel – tak właśnie mówiłem na moje ofiary. Nie chciałem się z nimi w żaden sposób zżywać a nawet głupie wypowiadanie imienia było dla mnie dosyć osobistym przeżyciem. Szedłem za nią dość długo, znałem tą trasę na pamięć. Śledziłem ją od kilku tygodni, oczywiście tak żeby ,mnie nie widziała. Inaczej mogłaby nabrać podejrzeń. Kiedy zbliżaliśmy się do wąskiego przejścia między dwoma obskurnymi kamienicami, przystanąłem i poczekałem aż się tam znajdzie. Chciałem mieć pewność że nie zacznie uciekać, chociaż wiedziałem że w wyścigu ze mną nie miałaby szans. Moje zmysły były bardzo pobudzone, a jednocześnie widziałem świat jakby za mgłą. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale nie zamierzałem dawać za wygraną. Cały czas ją obserwując, jednym ruchem odbiłem się od ziemi i złapałem się parapetu jednego z okien kamienicy. Potem jeszcze kilka szybkich ruchów i znalazłem się na dachu. Stąd także mogłem ją obserwować. Posuwając się bezszelestnie wzdłuż krawędzi dachu psychicznie przygotowywałem się do skoku. Trzy… dwa… jeden... – odliczał spokojnie mój umysł. Teraz! Mózg wysłał komendę a ja nie zastanawiając się ni chwili skoczyłem.
W momencie kiedy rozpoczynałem skok dziewczyna odwróciła się i spojrzała mi w oczy. Wszyscy inni zaczęliby już uciekać, a ona po prostu tam stała i patrzyła. Spadając czułem że patrząc w moje oczy zagląda także w duszę, której przecież nie miałem. Nie rozumiałem niczego. Zużyłem dużo energii by wyrwać się z osłupienia i dokończyć to co zacząłem. Uderzyłem w nią całą swoją siłą, razem upadliśmy na ziemię. Nie musiałem się wysilać by powstrzymać ja przed ucieczką. Nawet nie musiałem, nie wyrywała się. Tylko dalej patrzyła na mnie, oczami w których można by utonąć. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Jednak kiedy miałem zadać decydujący cios. Odezwała się cicho ale dla mnie bardzo wyraźnie.
- nie musisz tego robić - gdybyś tylko wiedziała jak bardzo nie chcę. – pomyślałem wtedy z bólem. Żadna z moich ofiar nigdy nic nie mówiła, może przez przerażenie? Ta kobieta na pewno nie była wystraszona. Tak jakby już przygotowała się na śmierć, jakby już dawno wiedziała co zamierzam. Nie miałem zamiaru rozpoczynać rozmowy. I tak nie byłbym w stanie z nią rozmawiać. W głowie miałem miliony myśli. Co i rusz zadawałem sobie pytanie o to kim ona jest. Dziewczyna jakby czytała mi w myślach, odpowiedziała
– Jak już pewnie wiesz mam na imię Rachela.
- Anioł – wyszeptałem - uderzyło mnie to mocno. Była aniołem! To dlatego nie czuła strachu. Przez głowę przemknęła mi myśl jak mogłem być tak bardzo głupi. Dotarło do mnie że niczego o niej nie wiedziałem. Nie wiedziałem niczego o aniołach. Nie na to się przygotowałem. Musiałem ją zabić. Im szybciej tym lepiej. Tym razem dla nas obojga. Lubiłem się bawić ofiarami ale ona budziła we mnie mieszane uczucia, wprawiała w dezorientacje. Wymierzyłem ostateczny cios. Ta chwila wydawała się trwać wiecznie. – w mojej głowie pojawiła się myśl. Nie była moja - pochodziła z jej umysłu.
– nie musisz tego robić. Tak naprawdę jesteś dobry. - Tego było już za wiele. Po prostu uderzyłem ją w pierś, wbijając rękę w jej ciało i wyrywając serce. W jej oczach nie było ani śladu strachu czy bólu. Najzwyczajniej pogodziła się ze śmiercią. Zanim się podniosłem zamknąłem jeszcze jej oczy. Wstałem i nie mogąc odejść patrzyłem na jej martwe ciało. Może powinienem uciec jak najszybciej? Może w tym właśnie momencie popełniłem największy w życiu błąd? Nie wiem. Ale gdy tam stałem zobaczyłem że z jej ciała unosi się świetlista poświata. Wiedziałem że to jej dusza. Z każdej mojej ofiary unosiły się dusze, może i nie tak czyste ale zawsze. Kiedy duch anielicy uniósł się jakby miał wrócić gdzie jego miejsce. Jakby miał powrócić do niebiańskiego zastępu. Ona znów odezwała się moim umyśle.
– nie ulitowałeś się nade mną. - Przeraziło mnie to. Nie mogłem zrozumieć jak może się ze mną komunikować. Przecież nie żyła
- Ale wybaczam ci. Jesteś bowiem istotą która może zmienić świat. W imię Pana obdarowuję cię mą własna duszą byś mógł w zgodzie z samym sobą szerzyć już tylko dobro. – nie przerywała wrzucania swoich myśli do mojej głowy. Miałem tego dość. Nie chciałem już jej słuchać.
Kiedy skończyła, poczułem jakby moje ciało paliło się żywym ogniem. Na moich dłoniach, rękach, na całym moim ciele, zaczęły pojawiać się dziwne znaki. Kiedy już się uformowały zdałem sobie sprawę że to magiczne runy. Runy były największą bronią na stworzenia mojego pokroju. Tacy jak ja bali się ich. Byliśmy potępieni, a runy były jedną z najczystszych i najszlachetniejszych form magii. Im dłużej to utrzymywało się na mojej skórze, tym bardziej ból stawał się nie do zniesienia. Czułem że czaszka zaraz mi pęknie. Upadłem na kolana, trzymając się za skronie. Nie mogłem się poruszyć, pragnąłem już tylko śmierci. Jeszcze nigdy tak nie cierpiałem. Chciałem zniknąć by już nie bolało. By ten ból mnie zostawił. Docierały do mnie ledwie słyszalne urywki zaklęć które dusza anioła wypowiadała nad moim wijącym się w agonii ciałem. Wraz z jej słowami mój ból stawał się coraz większy. Nie wiedziałem że to możliwe, a jednak było. Wraz z moim cierpieniem rosło tez przekonanie że już niedługo to się skończy. Jednak bałem się jej obietnicy, że odda mi duszę. Nie wiedziałem jak to jest. Ból zniknął szybko. Nie tak stopniowo ja się pojawiał. Zniknął jakby go w ogóle nie było. Dusza mojego anioła lewitowała nieruchoma kilka metrów ode mnie. Chciałem stamtąd uciec, ale nie mogłem się ruszyć. Ostatkami sił podniosłem się. Stałem jak wryty i patrzyłem. Duch zamigotał i jakby zaczął znikać a we mnie pojawiła się nadzieja że może to już koniec, że wykonałem zadanie i ten koszmar się skończy. Tak bardzo jeszcze nigdy się nie pomyliłem. Zrozumiałem to w chwilę potem jak dusza zaczęła zbliżać się do mnie z niewyobrażalną szybkością. Cofnąłem się o krok, jakby w poszukiwaniu ratunku. Ale nie było ucieczki. Dusza uderzyła, a ja poczułem jak mnie wypełnia. Jak przez każdy najmniejszy zakątek mojego ciała przechodzi światłość. Ciało anielicy zniknęło wraz z oślepiającym blaskiem a mnie ogarnął ból. Dużo silniejszy od tamtego. Był on niewyobrażalny. Osłabiony już przeżyciami dzisiejszej nocy. Padłem na ziemie. W chwili gdy ciało Racheli znikało, nowo podarowana mi dusza chciała się jakby rozerwać. Powoli traciłem przytomność. Nie mogłem zapanować nad tym by umysł pozostał świadomy tego co się dzieje. Coraz bardziej pochłaniała mnie ciemność, której nie miałem już siły się opierać. Tak więc odpłynąłem powoli pozostawiając moje dotychczasowe życie za sobą…
* * * * * * *
Właśnie tak otrzymałem duszę. Mógłbym kontynuować dawną pracę. Ale teraz wiem że to było złe. Teraz mam świadomość że specjalne wybieranie złej ścieżki to nie był dobry pomysł. Stałem się dobry. Po tej misji oznajmiłem szefowi że to rzucam. Nie zadawał żadnych pytań. Wyczuwał że coś się we mnie zmieniło. Że już nie będę mógł wykonywać pracy z taką samą precyzją. Pozwalał mi odejść choć nie bez żalu, byłem jego najlepszym płatnym zabójcą. Nie próbował mnie zatrzymywać, dał mi wolną rękę, mówił jednak jak bardzo mu przykro że traci tak precyzyjnego pracownika. Nie słuchałem go, siedziałem wbijając wzrok w karty wypowiedzenia umowy. Ryan Torres ur. 5 lipca 1785roku w Nowym Orleanie… Przecież to tak naprawdę nic o mnie nie mówiło, to tylko bezwartościowy świstek papieru, nie można się z niego dowiedzieć o jaki naprawdę jestem. Że mam długie hebanowe włosy, że moje oczy zieją ciemną pustką. Nie wiadomo że mam ostro zarysowane rysy twarzy. Te informacje były niczym. Przerwałem rozmyślania zauważając że Ernie wstaje. To był koniec naszej rozmowy. Pomimo tego że był moim pracodawcą, byliśmy także przyjaciółmi. Kiedy już wypłacił mi należność za ostatnią misję, skierowałem się do drzwi. Wstał, poszedł za mną otworzył mi je i uściskał. Nigdy nie widziałem u niego tak ludzkich odruchów. Kiedy miał mnie w ramionach szepnął tylko.
– ja wiem. Nie zapomnij o naszej przyjaźni. – nie wiedziałem jak to odebrać więc kiedy odsuwaliśmy się od siebie. Powiedziałem tylko
– nie zapomnę. – tak właśnie bezapelacyjnie zamknąłem moje poprzednie życie, zaczynając nowe. Nie potrafię określić czy lepsze. Wiem tylko że to nowe jest dla mnie o wiele trudniejsze.

NOWE ŻYCIE
Tak właśnie stałem się dobry. No może nie dobry, a lepszy niż byłem. Bo dalej potrafiłem zabijać. Tylko morderstwo nie sprawiało już przyjemności. Nie czułem się jak myśliwy. Widziałem w sobie potwora. Każde zabójstwo pozostawiało ślad na mojej nowej duszy, odczuwałem ból przy uśmiercaniu, bo przy tym umierała także jej część. Także przez to zrezygnowałam z posady płatnego zabójcy. Teraz kiedy miałem duszę, nie chciałem jej stracić. Podświadomie wiedziałem że pustka po jej stracie może mnie zniszczyć. Przez kilka miesięcy po spotkaniu z Rachelą nie wychodziłem z domu. Bałem się patrzenia na świat w nowy sposób. Nie miałem z tym większych problemów. Nie musiałem jeść, nie potrzebowałem niczego. Mogłem funkcjonować, samotnie zamknięty w czterech ścianach mojego domu. Gdzie nie docierało do mnie nic z zewnątrz. Pierwszy raz odważyłem się wyjść właśnie wtedy, kiedy postanowiłem odebrać wypłatę. Może tylko tak to sobie tłumaczyłem? Może życie pustelnika nie było teraz dla mnie. Do dziś nie wiem czemu jakaś magiczna moc tamtego dnia wypchnęła mnie z domu.
Zaraz po wyjściu z biura, postanowiłem przespacerować się po parku. Chciałem sprawdzić czy mój stosunek do ludzi jakoś się zmienił. Usiadłem na ławce i czekałem. Było jeszcze wcześnie, dlatego park był prawie pusty. Postanowiłem poczekać. Wyciągnąłem z jakiegoś śmietnika starą gazetę i zacząłem lekturę. W tym niezwykle burzliwym miasteczku niewiele się wydarzyło podczas mojej jako takiej nieobecności. Może to ja byłem tu największą sensacją? – właśnie na takich rozmyślaniach czas zleciał mi zaskakująco szybko. Nim się obejrzałem w parku zaczęli pojawiać się ludzie. Była słoneczna niedziela więc nie dziwiło mnie że ludzi jest sporo. Jednak nikt się do mnie nie zbliżał. Zauważyłem to dopiero po chwili, ale nie byłem pewien czy to nie tylko moja paranoja. Rozejrzałem się uważnie by zyskać trochę pewności. Tak ludzie zdecydowanie mnie unikali. Wiedziałem że wyglądam groźnie ale nie spodziewałem się że aż tak… odstraszam. Powoli podniosłem się i udałem w kierunku placyku zabaw. Przystanąłem i zacząłem obserwować dzieciaki, nie zauważyłem jak pewna maleńka dziewczynka podeszła do mnie i złapała mnie za spodnie. Przeraziło mnie to. Z wielką siłą uderzyła mnie świadomość kim jestem. Nie chciałem jej skrzywdzić a nie wiedziałem co robić. Widziałem obserwującą mnie kobietę, najprawdopodobniej matkę dziecka. Czemu nie reaguje?!- myślałem gorączkowo. Potrzebowałem pomocy. Rozejrzałem się. I nagle kobieta którą wziąłem za matkę dziecka, jakby zmaterializowała się przede mną. Zaglądając mi w oczy wzięła dziewczynkę. Cos mi te oczy przypominały. Anioł! Nie chciałem mieć już z żadnym nic do czynienia, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałem tak i patrzyłem, to na nią to na dziewczynkę. Maleńka wyciągnęła do mnie rączki i pięknym melodyjnym głosem odezwała się cichutko – aniołek – cofnąłem się o krok kręcąc głową. Wtedy odezwała się kobieta
– jestem Juno. A Clarie nigdy się nie myli. Nie ważne na kogo się kreujesz. Masz duszę anioła.
– nie. To nie może być prawda. Nie jestem aniołem. – szeptałem gorączkowo próbując przekonać do tego samego siebie. Juno patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
– nie. Nie jesteś. Ale zabiłeś Rachelę i masz teraz jej duszę, a Rachela była jej duchową i fizyczną opiekunką. mała ma ochronić ludzkość przed złem. A ty będziesz jej chronił póki sama nie jest do tego zdolna.
– co? – wyrwało mi się. – nie, to nie możliwe. Musicie się mylić. – mój umysł pracował dużo wolniej niż zwykle. Próbowałem się skupić na tej dziwacznej wymianie zdań. Zrozumieć to choć po części. Przerażony zacząłem się cofać. Najpierw powoli, a z czasem odwróciłem się i zacząłem biec. Chciałem tylko znaleźć się jak najdalej stąd. Nagle okropny ból ogarnął moją czaszkę. Padłem na kolana, ludzie wkoło zdawali się mnie nie zauważać. Jakbym w ogóle nie istniał. Powoli znów traciłem przytomność. Nie widziałem co się dzieje, ale chciałem już tylko przestać cokolwiek czuć.
Obudziłem w jakimś ciemnym zaułku ciężko dysząc. Nie wiedziałem jak się tu znalazłem. Nie miałem nawet sił by utrzymać oczy otwarte, powieki zbytnio mi ciążyły, co dopiero myśleć o powrocie do domu. Usłyszałem gdzieś obok cichy szelest. Moje zmysły zachowały się instynktownie. I mimo potwornego osłabienia zerwałem się nagle, bacznie obserwując. Nieopodal stała Juno trzymając na rękach Clarie.
– wiem że jesteś pełen kontrowersji. nie bój się więc pytać. – Juno uśmiechnęła się do mnie. – dalej nieufny stałem w pozycji obronnej. Juno postawiła Clarie na ziemi a maleńka zrobiła kilka kroków w moją stronę zaglądając w oczy. Z niewiadomych mi przyczyn bałem się dziecka. Zastanawiając się nad przyczyną owego strachu, dalej ją obserwowałem. Maleńka zachwiała się a dla mnie czas stanął w miejscu. Nie chciałem by upadła, a także nie chciałem się do niej zbliżać – moje myśli galopowały jak szalone. Jednym zręcznym ruchem porwałem ją na ręce. Juno zrobiła gest jakby chciała ją przede mną obronić, ale nie zdążyła złapać dziecka przede mną. Kiedy trzymałem tak maleńką w ramionach a ona nie bała się mnie poczułem coś czego nigdy nie czułem – miłość. Jeszcze nigdy nie kochałem. Nie potrafiłem. A moc tego uczucia przerażała mnie. przestałem zwracać uwagę na Juno. A ona w tym czasie przybrała pozycję obronną.
– puść ją! – nakazała mi. Nie chętnie oderwałem wzrok od dziecka i popatrzyłem na anielicę
– powiedziałaś że mam ją ochraniać. – uśmiechnąłem się złowrogo.
– nie zamierzam tak po prostu ci jej oddać. – moje serce rozdzierały sprzeczne emocje, z jednej strony chciałem by ze mną została, z drugiej jednak wiedziałem że lepiej dla niej jeśli tak się nie stanie.
przytulając dziecko do siebie powoli się wycofywałem. Nie chciałem walczyć. Anielica rzuciła się na mnie bez ostrzeżenia, a ja osłaniając dziecko zrobiłem szybki unik. To że nie trafiła tylko ją bardziej rozwścieczyło. Zaatakowała ponownie i tym razem udało jej się mnie trafić. Upadając na ziemię Clarie wyślizgnęła mi się z rąk Juno złapała ją i odskoczyła kilka metrów ode mnie.
wstałem od razu mimo bólu jaki mi sprawiła.
– dlaczego mi to robisz? – spytałem dławiącym głosem.
– nie jesteś jej godzien. Nawet dusza Racheli nie może zmienić tego kim jesteś. Przeszłość się za tobą ciągnie a przyszłość nie wróży nic dobrego. Dziecko cię kocha ale to nie wystarczy. Nie jesteś w stanie jej chronić. – jej słowa raniły mnie bezlitośnie. nie mówiłem nic, nie wiedziałem nawet co miałbym powiedzieć. Wpatrywałem się w dziecko z wszechogarniającym bólem. A anielica kontynuowała
– nie mogę ci jej zostawić, sama podejmę się jej ochrony. Wraz z jej słowami, czułem że coś ze mnie ulatuje. Bolało. Znów ten tępy ból. Przymknąłem na chwile oczy. Usłyszałem tylko krzyk Juno, nie wiedziałem co się dzieje. Otworzyłem oczy i zauważyłem jasną poświatę która unosiła się wokół mnie.
– twoja dusza… - anielica nie była w stanie mówić. Dusza Raheli powoli ze mnie wychodziła. Nie mogłem znieść tego bólu ale bałem się w nim zatracić. Ze wszystkich sił próbowałem nie stracić przytomności. Przerażona mina Juno wydawała się mówić sama za siebie – działo się coś bardzo złego.
Nie wiedząc co się ze mną dzieje uniosłem się powoli w powietrze. Dusza wydostawała się ze mnie powoli, bałem się tego co nastąpi więc stawiałem opór, nie chciałem jej tracić. Poczułem moc przepływająca przeze mnie. nie dodawała mi siły bo nie była przeznaczona dla mnie tylko dla Racheli. Jakaś dziwna magiczna moc, która przepływając przez moje ciało odbierała mi energię i tym samym dodawała siły Racheli. Poczułem silne szarpnięcie moim ciałem i dusza wydostała się ze mnie od razu formując się w anielicę która spłynęła delikatnie na ziemie podczas gdy ja upadłem z głuchym łoskotem. Leżałem na ziemi ledwie przytomny dalej obserwując bieg wydarzeń.
- cześć Juno – odezwała się Rachela.
– zabiłaś go! – wykrzyczała Juno
- nie, jeszcze nie. – zaskoczył mnie spokój jej głosu
- Ale on jest demonem. Nawróconym demonem. Wiesz co to przed nami otwiera? Clarie, jest dzieckiem światła, więc jeśli damy jej się napić jego krwi, będzie niezwyciężona. Zaopiekujemy się nią. A ona w zamian da nam niewyobrażalną władzę. Może przywrócić do życia Chta-Ihu – nie specjalnie orientowałem się o czym mowa. Ale coś mówiło mi że pod ta dziwną nazwą nie kryje się nic dobrego. Nie była to tylko sprawa mojego przeczucia, bo mina Juno mówiła sama za siebie. Anielica wyglądała na przerażoną
– nie ! nie pozwolę ci. Ona ma ocalić ludzkość. – Rachela wykonała gwałtowny gest ręką co spowodowało że Juno uniosła się w powietrze.
– puść dziecko, a może pozwolę ci przeżyć ! – zawołała w gniewem, a wiatr rozwiał jej włosy. Wyglądała przerażająco.
– popełniłaś błąd że nie dałaś dziecka Ryanowi. Musiałaś czuć że coś jest z nim nie tak. – Rachela zastanawiała się nad własnymi słowami. Juno mierzyła ją wzrokiem z wysokości około sześciu stóp. Rachela zdawała się nie zauważać tego że Juno próbuje się uwolnić. Szeptając cicho zaklęcia opadała coraz niżej, aż w końcu stanęła na ziemi.
– co powiesz na bitwę o Clarie. Równe starcie dwóch aniołów – wyzywała ją Juno.
– nie jestem sprawie
Może moja interpunkcja też nie jest dobra, ale zdaje mi się, że tu jest kilka błędów. Po za tym od Księżniczki dostałem misje bycia sadystą, więc jako przykładny rycerz, muszę sprostać jej oczekiwaniom. Big Grin Na razie takie tylko co rzucają się w oczy podczas czytania, bo też chciałem trochę przeczytać, a nie bawić się tylko w wyłapywanie błędów. Tongue
1.

Cytat:Jak to jest że ludzie [...]

Przed "że" powinien być przecinek. Potem w tym zdaniu chyba przed "które" powinien być.

2.

Cytat:kiedy wyjaśniał dawnym kumplom że już skończył z dawną robotą

Tu przed "że" też przecinek. No i dalej widzę, że ten błąd się przejawia często. Big Grin

3.

Cytat:tak żeby ,mnie nie widziała.

Powinno być tak: "tak żeby, mnie nie widziała." - chodzi o miejsce przecinka.

4. Czytając odczułem za dużo słowa "jakby", może czasem się przyda, ale często zdarza się, że występuje zdanie po zdaniu. Po prostu zwracam uwagę, nie wiem czy jest źle, ja osobiście o trochę bym zredukował.

5.
Cytat:I w sumie instynkt dobrze mi podpowiadał.

Zdań chyba nie zaczyna się od "I". Ja przynajmniej tak bym nie robił, a u Ciebie parę razy się to zdarza. (Na razie zauważyłem dwa takie zdania)

6.
Cytat:Osłabiony już przeżyciami dzisiejszej nocy. Padłem na ziemie.

To po przecinku powinno być.

Skromne wrażenia po przeczytaniu:

Przeczytałem na razie tylko prolog. Mi osobiście nie podoba się to, że główny bohater jest płatnym zabójcą. Bo ich to na pęczki w każdym opowiadaniu i mam już awersję. Może kwestia gustu, ale dla mnie taki tekst jest już spalony na wstępie. Przydałoby się to trochę umiejscowić akcje, czyli nadać czas i miejsce. Niby pod koniec pada stwierdzenie Nowy Orlean 1785 rok, ale to nie wiele. Osobiście wybrałbym 88, bo pożar był, a to daje nam większe pole do manewru. Głównie cała akcja skupia się na Ryan'ie i Racheli, moim zdaniem za mocno, nie ma choćby chwili na zaczerpnięcie oddechu. Przydałaby się jakaś bystra refleksja albo ładny opis. Trudno mi zaakceptować fakt, że osoba najpierw jest zła a potem dobra. To raczej względne pojęcie. Te dwie manichejskie siły raczej walczą wewnątrz między sobą, niż tak przepełniały kogoś w całości. Niby widzę w tym jakąś magię(jakąś) - w końcu opowiadanie fantasy, ale trudno mi zaakceptować nagłą zmianę. Też zmienił bym nazwę "Szef" niby pojęcie oddaje zależność, ale jako, że to 1785 rok myślę, że powinien mieć odpowiadającą tym realiom nazwę. (Baron, hrabia, ksiądz, opat, herszt, król, generał, coś innego)
(20-09-2011, 01:40)Tarum Chromy napisał(a): [ -> ]Po "że" powinien być przecinek. Potem w tym zdaniu chyba po "które" powinien być.

Tu po "że" też przecinek.

Przecinek po "że". Kto to słyszał???

Ze słownika:
uwagi:
(1.1,3) stawiamy przed „że” przecinek

Przecinek się stawiam przed "że", a nie po. Pewnie po prostu machnęła Ci się literówka Tarumie, ale nie ma co Trampka wprowadzać w błąd. PozdrawiamWink
Aj, rzeczywiście głupotę napisałem Big Grin Fail. Mea culpa. Racja! Piszemy przed "że", a nie po. Myślę jedno drugie pisze. Tongue Poprawione.
dzięki za poprawki, no z interpunkcją nie mam co zaprzeczać, problemy są.:/
jednak jeśli chodzi o dobro i zło, nie powiem trochę namąciłam ale na razie to jest jedynie wstępny szkic całości do reszty rozdziałów przykładam się bardziejSmile
przyznam racje Tarumowi za mało opisuję świat wokół i pisze o bohaterach ale jeszcze to dopracujeSmile ten rok u mnie stoi jednak pod znakiem zapytania i chyba zmienię go żeby świat był bardziej zbliżony do naszego, aż tak daleko w przeszłość nie wybiegam pamięcią i jetem prawie pewna że bym coś pomotała.
tak więc dziękuję za komentarze, mam cichą nadzieje że skusicie się poczytać dalej.Smile
PO POWROCIE

Siedzieliśmy blisko siebie a kiedy usłyszeliśmy jego głos każde z nas odsunęło się gwałtownie. Wyglądało to tak jakbyśmy mieli coś na sumieniu, a pomijając to że miałem plan by ją zabić, nie robiliśmy przecież nic złego. Spojrzałem na Jess, zaczerwieniła się delikatnie i zdradzając zakłopotanie nie patrzyła ojcu w oczy wbijając wzrok w podłogę.
skąd wiedziałem że to jej ojciec? Rzecz prosta, mieli te same dystyngowane ruchy i płomienny kolor włosów. Mimo że różnili się bardzo, to te kilka podobieństw sprawiało że już na pierwszy rzut oka widać było że byli rodziną. – dzień dobry – powiedziałem tak normalnie jakby nie w ogóle nie pojawił się element zaskoczenia. – Ojciec Jess nie zwracając najmniejszej uwagi na moje słowa, wbijał wzrok w córkę. - Dobrze się spisałaś. Nas gość widocznie odzyskuje siły. A teraz proszę zostaw nas samych. Mamy sobie wiele do wyjaśnienia z naszym mrocznym kolegą. – dziwnie się poczułem kiedy powiedział o mnie „mroczny kolega” ale nic już nie mówiłem. – Ale ojcze… - bez dyskusji – przerwał jej, tym razem groźniejszym tonem. – idź do siebie. – Jess nie próbowała go przekonać żeby pozwolił jej zostać. Rzuciła tylko głuche – Tak ojcze… - i wyszła. Zastanawiał mnie sposób w jaki do siebie mówili. Był taki oschły a jednocześnie pełen szacunku i miłości. Doszedłem do wniosku że to Rachela była tu boginią ogniska domowego, które wraz z jej odejściem powoli wygasało a teraz jeśli pojawiają się między ojcem i córką jakieś uczucia to z bardzo małej ilości. – witaj. Jestem Bernard. Eee.. Bernard Foster. Jak się pewnie zdążyłeś domyśleć Jess to moja córka. – skinąłem głową. W chwili gdy ten mężczyzna mi się przedstawiał, zdałem sobie sprawę że nawet nie zdradziłem imienia mojej wybawicielce. - Ryan Torres. – odezwałem się krótko. - bardzo mi miło. Podejrzewam że Jess nie powiedziała ci wszystkiego co chciałbyś wiedzieć. Sama niewiele wiedziała. Pytaj śmiało chłopcze. – uśmiechnął się dobrodusznie jakby chciał pokazać że nie musze się niczego bać. Zacząłem od początku – jak się tu znalazłem? - tej nocy kiedy… moja żona – te słowa ciężko przeszły mu przez gardło. Wyraźnie skurczył się w sobie. – kiedy padłeś jej ofiarą, - chwila słabości minęła i znów uśmiechał się szczerze. – nie mogłem zasnąć. Kiedy usłyszałem odgłosy walki w zaułku wyskoczyłem z łóżka i popędziłem zobaczyć co z Jess. Wiesz… tylko ona mi pozostała. Kiedy upewniłem się że z nią wszystko w porządku, cicho oddaliłem się do salonu, za nadzieją że dojrzę coś z okna. Co jakiś czas pokój oświetlało oślepiające światło ale kiedy zapadała ciemność niewiele mogłem dojrzeć. Intuicja mówiła mi że zanim wyjdę lepiej zaopatrzyć się w broń. Pobiegłem do piwnicy, miejsca mojej pracy to właśnie tam…- przez chwilę wyglądał tak jakby nie chciał pamiętać o tamtym zdarzeniu. Nie dziwiłem się. I chcąc oszczędzić mu bolesnych wspomnień – wiem, Jess mi mówiła – przerwałem mu. Był zdziwiony. – musiałeś zasłużyć sobie na jej zaufanie czymś naprawdę imponującym… -zastanowił się chwilę i wracając do swojej opowieści powiedział – ale o tym opowiesz mi później. Kiedy już zaopatrzyłem się w broń i wybiegłem przez zakład pogrzebowy do wyjścia w uliczce było całkiem cicho, nie pojawiałaby się żadne światła. Szedłem wzdłuż alejki najciszej jak się dało oświetlając sobie drogę latarką. Dojrzałem na ścianie ślady anielskiej krwi i przeklinałem siebie w duchu za to że zwlekałem z wyjściem tak długo. Szukałem innych śladów tragedii ale nic więcej nie dojrzałem. Kiedy miałem już wracać zauważyłem ciebie, leżącego bezwładnie na ziemi. Już wtedy byłeś nieprzytomny. Najpierw myślałem że jesteś człowiekiem. Kiedy dotarło do mnie jak bardzo się mylę chciałem cię zabić ale nie potrafiłem. Nic nie wskazywało na to że byłeś winny tamtemu zdarzeniu, więc nie chciałem osądzać cię zbyt pochopnie. Co działo się potem już wiesz. Zabrałem cię do domu a mój córka przez kilka tygodni się tobą zajmowała. Ja musiałem wyjechać. – nie powiedział gdzie, a ja nie chciałem być dociekliwy. Byłem prawie pewien że kiedyś i tak się tego dowiem. – a teraz, o ile nie masz nic przeciwko, powiedz mi jak sprawiłeś to, że moja córka, obdarzyła cię zaufaniem na tyle, by zdradzić ci to co najbardziej ją boli.? – opowiadając mu wszystkie tamtejsze zajścia, widziałem jak jego twarz przybiera coraz mocniejszy wyraz. Na koniec zostawiłem wieść że ta zła anielica która nieomal mnie zabiła była nazywała się Rachela. – był w szoku kiedy to usłyszał. Wstał złapał mnie za przód koszuli i przysunął moją twarz do swojej. Teraz wyglądał naprawdę groźnie. – jesteś pewien że tak się nazywała?! – mimo iż to znanie było wypowiedziane szeptem, nie straciło przez to na mocy. – tak mi się przedstawiała. – mówiłem tak spokojnie że aż mnie samego, ten spokój zaskakiwał. Z podobnym opanowaniem zaglądając w oczy Bernarda. Po chwili puścił mnie cicho mówiąc – przepraszam – wyglądał jakby wyprany ze wszelkich emocji. Patrzył w jeden punkt, jakby zastanawiał się nad moją historią. Trochę to trwało ale wyraźnie coś do niego dotarło. – Jess! – wydarł się w stronę drzwi. – słychać było szybkie kroki a po chwili do pokoju wpadła dziewczyna.- Jess. On może pokazać nam drogę do mamy. – powiedział jakby mnie tu nie było, głosem w którym kryła się nadzieja. – może nareszcie uda nam się ją znaleźć! Czy to rozumiesz?! Moglibyśmy znów być kochającą się, pełną rodziną! – jego entuzjazm wyraźnie nie przypadł Jess do gustu – nie tato, ta kobieta o której opowiadał… - Ryan – posunąłem – właśnie, Ryan. To nie jest mama. Nawet jeśli wygląda jak ona to we wnętrzu już nie jest tamtą dobrą i uczciwą Rachelą. – nie Jess nie rozumiesz… - nie! To ty nie rozumiesz. To nie ona. Nie możemy zmienić tego co się stało, to przykre, jednak prawdziwe. Ale nie słyszałeś co mówił Ryan? Ona chce odszukać i obudzić Chta-Ihu. Nie możemy na to pozwolić. – Bernard jakby cały oklapł. Słowa Jess pozbawiły go jakichkolwiek nadziei. Patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń. – o to nie musisz się martwić. Nikt nie wie gdzie to jest ani kiedy nastąpi. – ojcze, ja wiem. Nie pozwalałeś mi studiować księgi więc robiłam to w tajemnicy. A skoro mi się udało to odgadnąć to Rachela –wolała mówić na anielicę po imieniu niż nazywać matką. – też nie będzie miała z tym żadnych problemów. –Bernard był zaskoczony jednak szybko się opanował. – chodźcie na dół. – polecił i skierował się do drzwi, a my spoglądając na siebie z zaskoczeniem ruszyliśmy za nim.
* * * * * *
wyobrażałem sobie to miejsce zupełnie inaczej. Jako wielkie ciemne pomieszczenie przypominające trochę to w którym, można powiedzieć mieszkałem. Miejsce pracy ojca Jess było niewielkim pokojem o drewnianej podłodze i takich samych ścianach. Mahoniowy stół zapewne służący do obrad miał już zapewne za sobą czasy świetności a dalej zaskakiwał delikatnym pięknem. Rozglądając się uważnie zauważyłem w rogu postument a na nim wielką rubinowo czerwoną księgę. Musiała być bardzo stara bo kolor już gdzieniegdzie się przetarł, a skórzane wykończenia w wielu miejscach prawie poodpadały. Księga przyciągała swoją tajemniczością, a wokół niej unosiła się ledwie widoczna aura. Podobny do tego, co ukazuje się nad płomieniem zapalniczki, kiedy ta wytwarza ciepło. Mój umysł powrócił do normalności, więc znów funkcjonowałem jak na seryjnego zabójcę w postaci potępionego demona przystało. Widząc delikatną aurę domyśliłem się mocy runicznych zaklęć na księdze. Wiele istot posiadało kopie, ale to musiał być oryginał. Zachwycała samą swoją obecnością. Podczas gdy Jess z ojcem podeszli do postumentu ja zastanawiałem się jak runy zareagują na moją demoniczną naturę. Oboje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, kiedy zatrzymałem kilka kroków od postumentu. – runy. – rzuciłem – wolę nie ryzykować. – och… - wyrwało się dziewczynie. – przepraszam nie pomyślałam o tym. – uśmiechnęła się pokrzepiająco. – spoko. – bernard wyglądał na rozgorączkowanego kiedy szukał w księdze czegoś o Chta-lhu. – mam! – krzyknął. – no Jess, powiedz nam co wiesz. – Otóż Chta-lhu, mimo uśpienia może wpływać na ludzi przez nawiedzanie ich w snach. Na przykład sprawia że śnią im się okropne wizje miast cyklopowych, jego samego, lub każdego innego miejsca we wszechświecie. Właśnie przez to utrzymuje swoje kulty na ziemi. Sprawdziłam gdzie najczęściej ludziom śnią się okropne rzeczy i namierzyło mi miejsce położone o kilkaset kilometrów od Stanów Zjednoczonych. Choć zdarzają się przypadki innych złych wizji to muszą być one spowodowane albo rozwijającymi się kultami potwora, albo zwykłym zrządzeniem losu. Znalazłam też wzmiankę o tym jak go przywołać. –przecież w wielkiej księdze nie ma nic o tym, szam czytałem ją miliony razy i nic takiego nie znalazłem. – bo ja nie szukałam w tej księdze… - pochyliła się, odchyliła deskę od podłogi i wyjęła stamtąd małą książeczkę oprawioną w bydlęcą skórę i zabarwioną na jeden ze smutniejszych odcieni fioletu. - czerń i mrok – odczytałem spoglądając na okładkę. – subtelne. – skąd ty to masz!? – zagrzmiał Bernard. – zdziwisz się ale nie tak trudno było to zdobyć. Wystarczyło mieć przy sobie trochę pieniędzy… - powiedziała cicho. Bernard złapał się za skronie i usiadł przy stole. Nie mógł znieść że jego córka była mu nieposłuszna, a do tego narażała życie próbując rozwiązać mroczne sekrety wielkiej księgi. Jess wykonała gest jakby chciała dotknąć jego ramienia, jednak po chwili zastanowienia cofnęła dłoń. Otworzyła swoją mroczną lekturę i zaczęła czytać na głos. – przywołać potwora, można jedynie poprzez wypowiedzenie mistycznego zaklęcia pochodzącego z zapomnianego języka. „Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn”. – brzmiało złowrogo, mimo tego że niewiele pojąłem. – to oznacza W „swym domu w R’lyeh czeka w uśpieniu martwy Cthulhu” niewiele mi to jednak mówi. Przywołanie powinno go w jakiś sposób wzywać co nie? – jej twarz w skupieniu wyglądała jeszcze piękniej niż zawsze. – słowa zaklęcia nie musza mieć sensu by mogły działać. – odezwał się Bernard. – przepraszam Jess. Masz prawo robić co zechcesz ze swoim życiem… jednak, obiecaj mi jedno… uważaj na siebie – mówił to z wszechogarniającym smutkiem. – jess podeszła i uściskała go. Zaskakując nie tylko ojca ale pewnie też samą siebie. – obiecuję – szepnęła. Odsunęła się od ojca po czy wróciła do książki. – tu piszą że potwora można przywrócić do życia, jedynie w dzień zwany Samhain. – wigilia święta zmarłych – odezwałem się. Bernard pokiwał głową i gestem nakazał córce mówić dalej. – kiedy słońce jest w znaku skorpiona i wschodzi Orion. To bóstwo przypisane jest zachodowi – zrobiła gest wskazując kierunek. – a w zodiaku odpowiada mu skorpion. – tym razem ja mogłem popisać się wiadomościami na ten temat. – to będzie gdzieś około dwudziestym ósmym lutego a, drugim kwietnia. Oraz w nocy dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego marca. – odezwałem się a oni spojrzeli na mnie zaskoczeni. – no co? Jestem demonem. Nie zapominajcie o tym. Wiem kiedy moje moce są z największym stopniu aktywne. – wzruszyłem ramionami. Więc dziś mamy 23 października, pozostało jeszcze trochę czasu. Myślę że możemy na dziś dać sprawie spokój. – powiedziała Jess wstając. – zapraszam panów do kuchni. Na pewno jesteście głodni. – uśmiechnęła się pogodnie i ruszyła na górę. Wraz z Bernardem ruszyliśmy za nią. Mimo że nie musiałem jeść, chciałem spędzić trochę czasu z tą osobliwą rodziną. Pragnąłem poznać ich i zapamiętać miłość którą się między nimi wyczuwało. Miałem świadomość że nie prędko przyjdzie mi się spotkać TAKICH ludzi.



NIEZWYKŁA NORMALNOŚĆ.
Jako demon nigdy nie zaznałem normalności a tu, biła z każdego zakamarka domu. Nie znałem czegoś takiego więc nie wiedziałem jak się zachować. Wszystko wydawało mi się tak niezwykle normalne. Chociaż może nie normalne, dla mnie to nie była norma. Czy coś w ogóle może być jednocześnie niezwykłe i normalne? Chyba może skoro tak właśnie się czułem. Teraz kiedy to poznałem, potrzebowałem tego ciepła rodzinnego domu, potrzebowałem, co najbardziej mnie zaskoczyło – miłości. Sam fakt że potrafiłem się do tego przyznać mnie zaskakiwał. Nie ogarniałem nigdy jak bardzo było mi tego brak. Nie mogłem czuć pustki bez miłości, bo nie wiedziałem co to znaczy kogoś kochać. Coś dziwnego działo się za mną. Kochałem tych ludzi jak moją rodzinę. Ja Ryan Torres kochałem. Dziwne i zarazem fascynujące. Przerażała mnie trochę moc tego uczucia. Potrzebowałem go tak mocno, że byłem pewien, kiedy zostawię tych ludzi zabije mnie przytłaczająca moc tej nieznośnej pustki. Pustka którą odczuję po Bernardzie, byłaby jeszcze znośna. Ale Jess… Tęsknota za nią będzie nie do zniesienia. Kochałem ich oboje. Tak jak kocha się rodzinę. Bernarda kochałem jak ojca, bo opiekował się mną chociaż już tej opieki nie potrzebowałem, a Jess była dla mnie jak młodsza siostra, którą zawsze chciałem chronić. Ale nie tylko, im dłużej z nimi mieszkałem tym więcej było we mnie przekonania że między nami zrodziła się namiętność. Niepostrzeżenie wkradła się między naszą dwójkę i rozwijała coraz bardziej, powodując u mnie szybsze bicie serca przy najmniejszym kontakcie z dziewczyną. (tak, tak moje serce bije. Mnie samego też to zaskoczyło.) Tak więc jestem zakochanym demonem. Chyba najgorsze co mogło się mi przytrafić. Byłem bezlitosnym zabójcą a teraz na wszystko patrzę z taką delikatnością. Wiele rzeczy których nigdy wcześniej, nie zauważałem teraz raczyło mnie swoim pięknem. Minął miesiąc odkąd odzyskałem przytomność. Dalej z nimi mieszkałem i nie chciałem ich zostawiać. Już nie raz proponowałem Bernardowi pomoc finansową i fizyczną lecz nie chciał na to przystać, tłumacząc że jestem u nich gościem. Dlatego zdziwiło mnie kiedy zapukał do drzwi mojego pokoju. Nigdy wcześniej mnie nie nachodził.
- chłopcze. Możemy porozmawiać. – zapytał jeszcze zza drzwi.
- naturalnie – odparłem prostując się na łóżku. – wejdź.
- Ryan… moja córka… - o nie! Przemknęło mi przez myśl domyślił się moich uczuć. Byłem spięty i w napięciu czekałem na resztę jego słów. – wiem że jest silna- zaczął nowy wątek. – ale martwię się o nią. Ja jestem stary, i wiem że mój czas niedługo nadejdzie. – urwał i jakby się nad czymś zastanawiał. – nie chcę żeby została sama, bez obrony i chciałbym cię prosić o pewną przysługę. Zrozumiem jeśli się nie zgodzisz. Ale chciałbym żebyś trzymał nad nią pieczę kiedy odejdę. – patrzyłem na niego, nie wiedząc co powiedzieć. – co ty na to chłopcze? Zastanów się dobrze, nie chciałbym żebyś żałował swojej decyzji… -ależ skąd przerwałem mu niegrzecznie. - Niczego nie będę żałował. - mimo że byłem pełen sprzecznych uczuć, nie zamierzałem się tym przejmować. W tej chwili zrobiłbym wszystko byleby tylko mieć ją przy sobie jak najdłużej, bez obaw że Bernard źle odbierze moją potrzebę przebywania w rodzinie. – więc witaj w rodzinie Ryan. – tym mnie zaskoczył. Spojrzałem na niego zdziwionym wzrokiem. A on uśmiechnął się. – o ile oczywiście chcesz. – tak – odparłem łamiącym się głosem. – dziękuję Bernard. Wstałem i zamknąłem go z niedźwiedzim uścisku. Szepcząc – dziękuję. Kiedy odsunęliśmy się od siebie Bernard skierował się do drzwi. Teraz chciałem tylko opowiedzieć o wszystkim Jess. Staliśmy się sobie bardzo bliscy. Prawdziwi przyjaciele. Szybko wstałem ogarnąłem się. Coraz większą wagę zacząłem przywiązywać do wyglądu. Po dziesięciu minutach byłem gotów o wszystkim jej powiedzieć. Szybkim krokiem ruszyłem do niej. Przepełniało mnie szczęście.
Dochodząc do jej pokoju, usłyszałem podniesiony głos Bernarda
-Ale kochanie. Nie oto chodzi.- brzmiał jakby się tłumaczył.
-Jak to nie o to!? – Jess krzyczała. –Nie masz do mnie zaufania! A co jeśli ja nie chcę go w rodzinie ?!
– oooo…. To zabolało
-a nie chcesz? – Ojciec zadał jej nurtujące mnie pytanie. – nie! To znaczy nie tak… - co to znaczy córciu – dopytywał. Czułem się podle podsłuchując, jednak nie mogłem się oprzeć.
–tato… -Jess była zakłopotana.
-Ach… - do Bernarda widocznie coś dotarło. –podoba ci się jako chłopiec, prawda? – tato przestań.- oczami wyobraźni widziałem jej zaczerwienioną ze wstydu i krępacji twarz. Uśmiechnąłem się na samą myśl. Rozpierało mnie uczucie szczęścia, choć nie powiem, miałem sporo kontrowersji. Teraz miałem pewność że czuje to co ja. Zupełnie się rozproszyłem, a kiedy wróciłem do rzeczywistości usłyszałem już tylko koniec rozmowy. –jeśli chcesz… zwolnię go z tej obietnicy. – powiedział Bernard. Jakby się zastanawiając się jak mi to powie. –nie trzeba ojcze – Jess mówiła zimnym choć przyjacielskim tonem. – mam tylko prośbę, nie wspominaj mu o naszej rozmowie. – nie ma sprawy córciu.
-Usłyszałem cichy szelest. Przez myśl przemknęła mi wizja Ojca i córki w rodzinnym uścisku. Odgłos ciężkich kroków zmotywował mnie by ruszyć się z miejsca. Korytarz był dosyć wąski, więc oparłem dłonie o ściany, podciągając się na tyle wysoko by zniknąć, Bernardowi który kierował się do wyjścia, z oczu. Akurat w Momocie gdy otwierał drzwi, wykonałem ostatni ruch. Ręka ułożyła się pod niewłaściwym kątem, a ja wydałem z siebie cichy jęk. Bernard zatrzymał się na chwilę, uśmiechną do siebie, jakby poznał największy w świecie sekret i odszedł. Teraz miałem pewność że wyczuł moją obecność.
Opuściłem się bezszelestnie na podłogę i zapukałem do drzwi Jess.
-mogę wejść? – zapytałem cicho. – tak – usłyszałem równie niepozorną odpowiedz. Gdyby nie mój tak jakby „super słuch” nie dosłyszałbym odpowiedzi. Za drzwiami ukryty był prywatny świat pół-anielicy, minął miesiąc a ja byłem tu po raz pierwszy. Spodziewałem się czegoś nadzwyczajnego, więc zaskoczył mnie widok drewnianych podług, delikatnej białej tapety w brązowe kwiaty, oraz drewnianych mebli w zupełnie innym odcieniu niż podłoga. Wchodząc dalej zauważyłem że to co początkowo wziąłem za tapetę, wcale nią nie było, to były celtyckie wzory malowane, które w połowie ściany się urywały.
- sama to zrobiłaś –spytałem. – tak… -odpowiedziała nieśmiało.
- to jest piękne! Aż brak mi słów! Nie mówiłaś że malujesz. – mój podziw był nieposkromiony. – to nic takiego. Była bardzo skromna i jakby trochę przygaszona. Podszedłem do ściany i zacząłem studiować symbole. Rozpoznawałem kilka z nich. – krzyż celtycki.- powiedziałem do siebie. –tak, to symbol wiary wszystkich Celtów.- zaskoczyła mnie znajomością tych znaków. Choć sama je namalowała to nie pasowało mi to do niej. Ona jednak wiedziała na ich temat dużo więcej ode mnie. - Koło mogło odnosić się zarówno do nimbu wieczności, symbolu Eucharystii, symbolu słońca, jedna z legend mówi, że jest to symbol oczekiwania na mającą nadejść ewangelię przez przedchrześcijańskich druidów. Może też oznaczać zwycięstwo życia nad śmiercią, nimb zmartwychwstania na symbolu ukrzyżowania. Według jeszcze innych źródeł można się tam dopatrywać połączenia dwóch płaszczyzn - naszej rzeczywistej i innej, dostępnej dla ducha- i możliwości podróży między nimi. –nie miałem pojęcia o ponad połowie z tego co powiedziała. Ale chciałem się tego nauczyć, interesowało mnie to bardzo, a ta wiedza na pewno przyda mi się w przyszłości. Oglądałem dalej w milczeniu, aż jakieś pół metra w prawo od krzyża Celtów, rozpoznałem kolejny znak. – Claddagh, to tradycyjny symbol irlandzki. Przedstawiany jako dwie dłonie trzymające serce, całość zwieńcza korona. – byłem pewien że nie będzie znała więcej informacji na temat tego symbolu. Tymczasem Jess wstała podeszła do mnie i z bliska mu się przyjrzała. -Ręce oznaczają przyjaźń, serce miłość, a korona lojalność. Wyraża miłość i przyjaźń, uczucie. Prawie na pewno pochodzi z wioski Claddagh, obok Galway. Claddagh noszono na lewej ręce, zwrócony do wewnątrz, jeśli serce było zajęte. Jeśli jednak jesteś stanu "wolnego", noś Claddagh na prawej ręce, zwrócony na zewnątrz, no i tak, żeby dało się go zauważyć.- a jednak wiedziała. Uniosła rękę ukazując mi nadgarstek z pewnego typu bransoletką, była zwrócona na zewnątrz. Uśmiechnąłem się do niej, a ona odpowiedziała mi tym samym. Znów spojrzała na ścianę -8 serc związane celtyckim kołem. – zrobiła pauzę, a ja zdążyłem się wtrącić. - to symbol kobiecości, serca przeplatają się, w środku występuje splot przypominający motyw runy X. Uważany także za symbol miłości. – wyklepałem bezmyślnie zaglądając jej w oczy. Dopiero po chwili do mnie dotarło znaczenie moich słów. Poczułem ciepło na twarzy kiedy pokrywał mi ją rumieniec. Uśmiechnęła się do mnie a ja poczułem jej dłoń która delikatnie muskała moją dłoń, złapałem ją za obie ręce zaglądając w oczy.
Utonąłem w ich głębi nie mogąc się oderwać, Jess była taka piękna. Nie wiedziałem co zrobić by nie zniszczyć tak pięknej chwili. Nigdy nie dopuściłem do siebie nikogo tak blisko. To znaczy byłem z kobietami, ale nie emocjonalnie. Zazwyczaj niestety żałowały potem takich znajomości, teraz miało być inaczej. Powoli, by nie spłoszyć Dziewczyny przesunąłem rękę dotykając jej twarzy. Po chwili trzymałem jej twarz w obu dłoniach nie mogąc oderwać się od tej czystej głębi jej oczu, a ona obejmowała mnie w pasie. Byliśmy tak blisko nie tylko cieleśnie ale i emocjonalnie. Mógłbym tak trwać wieczność, lecz musiałem opanowywać moje nadludzkie instynkty a w jej towarzystwie było to o niebo trudniejsze niż zazwyczaj. Nie znałem jej myśli a ostatnim czego bym chciał, było spłoszenie jej. Po chwili zacząłem powoli zbliżać twarz do jej twarzy pochylając się delikatnie. Powoli, bo chciałem dać jej czas by mogła się odwrócić w razie jakby miała cos przeciwko. Najwyraźniej nie miała, bo oczekując na pocałunek powoli zamknęła oczy. To czego doświadczyłem czując jej usta na moich, było nie do opisania. W jednej chwili ogarnęło mnie jednocześnie mnóstwo różnych emocji, namiętność wymieszana z pożądaniem, uniesienie i euforia, wszechogarniająca radość a co najważniejsze, miłość. Tak kocham ją, spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, mimo że wcześniej byłem tego prawie pewien, teraz wiedziałem na pewno. Kocham ją. Kocham bezgranicznie, kocham z całego serca, kocham na zabój. Po prostu kocham i nic nie mogę na to poradzić. Jednak najlepsze w tym było to, że byłem także pewien że ona czuła dokładnie to samo. Jeszcze było za wcześnie byśmy sobie to powiedzieli, jednak oboje byliśmy tego świadomi. Kiedy nasze usta się rozłączały nie chciałem wypuszczać jej z obięć. Przywarłem do niej całym ciałem i wtuliłem jej małe ciałko w siebie. Złapałem się na tym że zanurzam palce z jej gęstych rudych włosach, bawiąc się pojedynczymi pasemkami. Głęboko wdychałem jej zapach, by zapamiętać go na długo.
Kiedy w końcu oboje byliśmy gotowi odsunąć się od siebie, przynajmniej na długość ramion, mogłem spojrzeć na twarz Jess. Była zarumieniona i promieniowała radością. Uśmiech nie schodził jej z warg, a ona sama nie przestawała wpatrywać się we mnie. Odchrząknęła i powiedziała – Shamrock – spojrzałem na nią nieobecnym wzrokiem. – słucham? –spytałem. – celtyckie symbole. –ach… więc shamrock. – zastanowiłem się chwilę. Zbierając myśli -O ile się nie mylę, to trójlistna koniczynka, czyli irlandzki symbol św. Patryka oznaczający Trójcę Świętą. – dobrze – uśmiechnęła się. Na chwilę odwróciłem wzrok od niej i spojrzałem na ścianę. – Triskele. Był dla Celtów symbolem wręcz świętym. Reprezentował wieczny cykl życia, potrójny aspekt kobiecy, trzy etapy życia młodość, dorosłość i starość, trzy formy świata materialnego obecne w każdym przedmiocie: ląd, morze i niebo.
- w późniejszych czasach także Świętą Trójcę. – dokończyła.
cały wieczór zleciał nam na rozmowach o celtach, starożytnych runach i magii runicznej, oraz wielu innych rzeczach dotyczących naszego świata. Mimo wielu różnic, takich jak na przykład ta że ja pochodziłem z ciemnej strony świata a ona z tej Niebieskiej, mięliśmy ze sobą wiele wspólnego. Rozmawiając tworzyliśmy między sobą więź. Może nie do końca świadomie, ale powstała i z każdym zdaniem, z każdą chwilą, stawała się coraz silniejsza. Ta noc nie przyniosła nam snu, upłynęła na rozmowach i poznawaniu się dogłębnie. Nad ranem kiedy oczy wybranki mojego serca skryły się za powiekami. Pozwoliłem jej zasnąć na moim ramieniu. Trwałem przy niej przez kilka godzin snu, upajając się każdą kolejna chwila kiedy mogłem trzymać ja w ramionach. Moje jedyne największe marzenie, właśnie zostało spełnione.