Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wolni Jeźdźcy Irmandilu [Tytuł chwilowy]
#1
Poprawiona wersja wstawiona na prośbę autora \\Sith

Pierwszy ''rozdział'' co ni opowiadaniem, ni książką ni jest.
Krytykujcie, jedźcie, mieszajcie z błotem, chwalcie, motywujcie, róbcie co chcecie Big Grin
_________________________




Kolejne miasto dotknięte wojną...
Taka myśl przychodziła do głowy wszystkim Wolnym Jeźdźcom zbliżającym się do większego skupiska ludności Irmandilu.
Irmandil był ogromnym państwem położonym w sercu Centralnego Kontynentu, zajmując jego największą część. Sąsiadował z dwoma państwami – nadmorskim Samard od zachodu oraz Imperium Lotardzkim od wschodu. Z tym drugim obecnie Irmandil był w stanie wojny.
Każdy zadawał sobie te same pytania – po co to wszystko? Dlaczego, po tak długim czasie trwania pokoju pełnego porozumień handlowych i wymianie odkryć naukowych, nagle władze lotardzkie wypowiedziały wojnę silniejszemu państwu? I nikt nie znał odpowiedzi.
Vin przekroczył kolejną już na swej drodze zrujnowaną bramę prowadzącą do miasta w jeszcze gorszym stanie. Ulicę pokrywał kurz i gruz. Gdzieniegdzie była ona zablokowana przez całe ściany oderwane od otaczających resztek budynków. Młody Wolny Jeździec musiał wjechać na biedniejszą część miasta, patrząc na wielkość ruin. Zaraz nimi widać było większe „budynki”.
Powoli zbliżając się do centrum, Vin widział nielicznych ludzi ubranych w stare płaszcze dające minimalną ochronę przed zimnym wiatrem mijającej zimy. Patrzyli na niego, jedni z zainteresowaniem, inni z przestrachem, kolejni jakby z nutką nadziei. Nikt jednak go nie zaczepił aż do jedynego w pobliżu ocalałego budynku.
Chłopak zeskoczył z konia, przywiązał do słupa przy korytku napełnionego wodą i wszedł do karczmy. Powitał go podmuch ciepłego powietrza z kominka pod ścianą i obojętne spojrzenie właściciela stojącego przy barze i czyszczącego kufel po piwie. Przybysz usiadł naprzeciwko oberżysty, ściągnął kapelusz i zwrócił się do mężczyzny.
- Nalej pan jedno ciemne imperialne, jeśli ci zostało – rzekł przyjacielskim tonem. Został obrzucony uważnym wzrokiem.
- Nie zostało – odburknął karczmarz. Vin skrzywił się na ten drobny akt niechęci, szybko jednak znów przybrał na twarz wyraz przyjaznej obojętności.
- A jakikolwiek trunek? Jakieś choćby najtańsze piwo?
- Sprawdzę.
Oberżysta poszedł na zaplecze, chłopak więc zaczął rozglądać się po lokalu. Zakurzone ściany upstrzone ciemnymi plamami podejrzanego pochodzenia sprawiały, że w lokalu wydawało się czuć lekki zaduch, mimo panującej pustki. Na ziemi leżały połamane nogi stołów i krzeseł oraz szczątki kufli. Jedynymi meblami były dwa stoły z trzema krzesłami. Na ścianie wisiały resztki jakiegoś obrazu i głowa jakiegoś zwierza z połamanym porożem i obecnie trudnym do rozpoznania. Z tym wszystkim kontrastował zadbany bar naprzeciwko drzwi, do którego właśnie powrócił właściciel lokalu z kuflem mętnej jasnej cieczy.
- Słabe Irm – mruknął do chłopaka stawiając przed nim naczynie. Vin natychmiast chwycił za nie i, opróżniając jednym haustem, poprosił o dolewkę.
- A zapłacić ma czym? – zapytał oberżysta. W odpowiedzi na stole pojawiła się wypchana sakiewka.
Mężczyzna znów wyszedł na zaplecze. Po chwili wrócił z miską ryżowej potrawki, siadł w niewielkiej odległości od przybysza i zaczął jeść. Po chwili przestał, czując na sobie wzrok nieznajomego. Chwilę patrzyli na siebie, po czym mężczyzna wstał i poszedł po drugą porcję.
- Mogłeś zamówić – burknął, siadając z powrotem. Chłopak nie odpowiedział, całkiem zajęty pochłanianiem zawartości miski.
- Co to za miasto? – spytał Vin po długiej ciszy, mąconej co jakiś czas przez odgłos pośpiesznego jedzenia.
- Gwanoa – padła odpowiedź. – Nawet nie wiesz gdzie jesteś?
Chłopak trochę się zmieszał. Po prawdzie jechał bez celu, gdzie go droga poniesie. Jedynym towarzyszem był wierzchowiec Aro, a konia przecież nie zapyta o drogę. Ludzi prawie nie spotykał, chyba że w jakiejś mniejszej wiosce, gdzie akurat trafiło mu się zadanie, do których najmowano Wolnych Jeźdźców. Nigdy jednak nie wpadł na to, że mógłby zapytać o dalszą trasę czy o następną miejscowość.
- Co z ciebie za Jeździec? – spytał retorycznie karczmarz, widząc zakłopotanie na twarzy podróżnika. – A teraz zapłać.
Vin otworzył sakiewkę i wyjął z niej dwie złote monety z nieznanym oznaczeniem. Oberżysta chwycił jedną i zaczął bacznie się jej przyglądać, następnie za pomocą zębów sprawdził jej autentyczność. Gdy nie poddała się próbom zgięcia bądź połamania, odłożył ją na blat i spojrzał na podróżnika.
- Skąd je masz? – spytał podejrzliwie po krótkiej chwili ciszy.
- Z Uverworld.
Lokal wypełnił się głośnym kaszlem. Karczmarz, zachłystując się i z trudem łapiąc oddech złapał za najbliżej stojący kufel piwa i wypił do dna. Po chwili się uspokoił i wlepił w młodzieńca wzrok pełen zaskoczenia i niedowierzania pomieszane z nutą podziwu.
Vin także wpatrywał się w swego rozmówcę, zastanawiając się czemu ten patrzy na niego takim dziwnym wzrokiem. Może tu nie przyjmują?
- Niestety nie mam innej waluty, ale jak dojadę do jakiegoś miasta, które jeszcze nie zostało zrujnowane, jakoś zarobię i mogę wtedy panu…
- Ależ co też wygadujesz, drogi panie! – zawołał nagle mężczyzna tubalnym głosem. – Mów mi Dar! – uścisnął dłoń młodzieńcowi. Zabrał mu też niedopite piwo. –Nie pij tego szamba. Dla takich jak pan mam coś o niebo lepszego.
Pobiegł na zaplecze, skąd po chwili dały się słyszeć szurania i trzaski. Po chwili wytoczył stamtąd beczkę z oznaczeniem „CI”.
- Przepraszam za mój wcześniejszy dystans do pana – mówił mężczyzna, napełniając kufel ciemnozłotym płynem. – Nie miałem pojęcia, że pan to ten przesławny wędrowiec Darn Pogromca!
Vin zachłysnął się i rozkaszlał. Potem zaśmiał się, najwidoczniej bardzo uradowany usłyszanymi słowami.
- Wcale nie jest Darnem! – zawołał wciąż się śmiejąc.
Oberżysta patrzył na niego zdziwiony. – No tak, w końcu za młody żeby sobie poradzić… Choć oręż ma niczego sobie… - mruczał do siebie, spoglądając na wystającą zza ramienia Vina czarną rękojeść owiniętą białym bandażem. Później znów spojrzał na młodzieńca. Ciemnobrązowe krótkie włosy, młoda, lekko wychudzona twarz ze śladami długiej wędrówki z dala od cywilizacji. Nie wysoki, ale też nie za niski. I chudy. Zdecydowanie nie wyglądał na bohatera. Po tej myśli Dar poczuł się lepiej. Jednak zaraz dopadły go kolejne wątpliwości.
- Skąd masz Uverworldzkie złoto?
- Od Darna.
Ta szczera i prosta odpowiedź zbiła karczmarza z tropu.
- I dał ci je tak po prostu?
Tu zapadła cisza. Vin spuścił wzrok i długo wpatrywał się w podłogę. Wzrok stał mu się poważny, prawie smutny.
- Nie mógł mi dać, bo był już martwy – odparł bezbarwnym głosem.
- Martwy…? – powtórzył bezwiednie Dar. Patrzył osłupiały na młodzieńca z niedowierzaniem. Nie, myślał, to nie prawda. To nie może być prawda. Młody kantuje. Tak, na pewno to tylko jakiś żart. A może nie? Wątpliwości trzaskały mu się po głowie. Może to wcale nie kant? W końcu wygląda całkiem poważnie. Ale jak mógł zginąć wielki Darn Pogromca Devourów, znany w całym Irmandilu, jedyny który podróżował po Uverworldzie, pokonał Tarnaka walcząc w pojedynkę i wróciwszy bez szwanku do ojczyzny?!
- Skąd wiesz? – spytał w końcu.
- Byłem przy tym.
Vin nie miał najmniejszej ochoty o tym rozmawiać, jak zginął jego mentor. Widać to było w jego postawie i tonie, jakim odpowiadał. Siedział tak jeszcze chwilę wpatrzony w podłogę, w końcu jednak wstał zanim Dar zdążył zadać kolejne pytanie, złapał za kapelusz, po czym ruszył w stronę drzwi.
- Gdzie ty idziesz? Wracaj, zaczyna padać, ciemno się robi… – zawołał za nim karczmarz, mając nadzieję że młody podróżnik jeszcze z nim posiedzi. Jakby na potwierdzenie jego słów nad miastem przetoczył potężny huk grzmotu.
- To dobrze – stwierdził Vin. Odwrócił się niespodziewanie i uśmiechnął. – Lubię deszcz.
Po czym wyszedł w mokrą ciemność.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Wolni Jeźdźcy Irmandilu [Tytuł chwilowy] - przez Slavio - 14-07-2011, 22:57

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości